Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (2) cz.1

Robaczki :3
Kolejny, nieco poprawiony rozdział. Nie ma jakiś ogromnych zmian, oczywiście jakieś niuanse czy detale mogą zostać dodane, zabrane, zmienione...
Ogromnie dziękuję za Wasze wszystkie komentarze!
Miłego czytania,
Wasza NightLady ;*



ESMERALDA II

- Ja pierdzielę, kogo oni biorą do tej policji?!
Tak. Właśnie o mały włos nie zostałam stratowana przez policyjny radiowóz. Cholera, tak trudno wziąć w swoje szeregi bardziej kompetentnych ludzi? No? Aż tak ciężko?
Jeszcze jabłko straciłam. Bo jadłam, idąc, patrzę się w lewo i kurde jasne- akurat musiał na mnie jechać samochód. Policyjny samochód. Gratuluję. No to pierwsza reakcja- ręce w górę, nogi za pas i lecę, bo mogę, przed siebie.
Dopiero potem jak Lisa mnie zapytała, gdzie mam mój owoc, popukałam się w czoło i popełniłam mentalne samobójstwo.
- Policja mi zabrała.
- Ach. Heroinę tam trzymałaś?
- Nie.
Lisa przewróciła zielonymi oczami, a ja, szczerząc się, dodałam:
- Tylko hasz i kokę. Nie znasz się. Heroinę to się przemyca w mandarynkach.
- Es – warknął Andreas, stojący przede mną.– Siedź cicho, bo nie słyszę, co mówi pan dyrektor.
- Nie spinaj się. – Wywróciłam oczami i przywołałam na twarz uśmiech. Mlasnęłam językiem - Andreas nienawidził tego dźwięku. Chodziłam z nim do klasy przez ostatnie kilka lat, miałam o tym dość duże pojęcie.
- ES! – zawołał, jednocześnie się wzdrygając, a ręce na chwilę wyrzucił w górę i zrobił taki gest, jakby się z czegoś otrzepywał. 
Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl. Zagryzłam wargi, aby powstrzymać śmiech i wyciągnęłam dłoń. Delikatnie przejechałam nią wzdłuż kręgosłupa Andreasa. Nie, to wcale dziwnie nie wygląda…
- Aaaaa! – Chłopak chwycił się za plecy i zaczął się obracać wokół własnej osi. Parsknęłam śmiechem.  Kurde, teraz sam wygląda jak przerośnięty teletubiś. Trzeba by było tylko go rozebrać, zrobić ekranik na brzuchu i doczepić do głowy antenkę!
Cóż, początek drugiej myśli był nawet ciekawy, wbrew pozorom. Niestety, moje śmiałe plany przerwał Andreas, a dokładniej jego popisowy wypieprz na historyka.
Łoooo, to zaraz dopiero będzie bitwa o Anglię… 
Profesor zrobił się czerwony na twarzy i skierował swój wściekły wzrok na mnie. Ojoj, robi się gorąco.
- Panno McLade – wycedził, pocierając swój wielki, opięty koszulą bębe… przepraszam, brzuch. – Czy panna zdaje sobie sprawę, że gdyby ten młody człowiek upadł i się zabił…
Paaaanie profesorze, ja tej metody od kilku lat próbuję, nic nie działa.
– To cała odpowiedzialność spadłaby na nauczyciela, z którym mielibyście teraz planowo lekcje? – Z każdym słowem historyk robił się coraz bardziej czerwony.
- Proszę pana, to zbyt twarda sztuka, żeby go złamać. 
Historyk już zrobił się czerwony, już otwierał usta, żeby mi nawrzucać, ale w tym samym momencie głowa naszej szkoły podniosła sędziwe ręce i poprosiła o ciszę.
- Uczniowie, spokojnie – zawołał dyrektor. Poczciwy staruszek, niezwykle przywiązany do uczniów. - Proszę zadzwonić do rodziców i powiedzieć, że wcześniej dzisiaj wracacie do domu. – A ja już myślałam, że będziemy sprzątać ten cały bajzel, nie spodziewałabym się, że tego dnia wrócimy do domu. Nic a nic. - Wyjątkowa sytuacja, ze względu na… yy, pewne problemy techniczne.
Szkoła się spaliła, istnieją plotki, że jakiś bachor odpalił bombę, wszechobecny gruz i demolka… Tak, problemy techniczne. 
- Proszę, rozejdźcie się.
Puściłam się pędem, udając, że nie słyszę wołania historyka. Chyba wiedziałam, co myślał: „Chodź tu, nogi z dupy ci powyrywam!” albo coś w stylu „Walić twojego ojca, i tak będziesz miała zagrożenie”. Sądzę jednak, że wrzeszczał coś w rodzaju: „Panno McLade, proszę tu do mnie!”, jak to miał w zwyczaju.
Zawsze mówiłam, że jest mało oryginalny.
W biegu wyjęłam komórkę z torby. No co wy myślicie, szkoła się paliła! Szybko zarzuciłam na ramię, ślepe dżdżownice nazywane nauczycielami nic nie zauważyły… Taka pokusa, czemu by nie skorzystać? Wracając- wyłowiłam telefon z morza tysiąca niepotrzebnych rzeczy w mojej torebce i szybko wyszukałam potrzebny mi numer. Kliknęłam w ikonkę „zadzwoń” i przytknęłam komórkę do ucha, omal się nie wywalając. Naprawdę, mogliby te pieprzone płyty chodnikowe ponaprawiać, czwarty raz się o nie potykałam…
 - Co tam, kicia? – dobiegł do mnie przytłumiony głos z słuchawki. Po raz kolejny zahaczyłam stopą o wystającą płytę i o mały włos mój telefon nie wyleciał w powietrze. Daleeeeeeeeeeeeeko.
Zawsze mnie tak nazywał. Kicia. Odkąd się poznaliśmy. Podobno dlatego, że jak zobaczyłam naszą wychowawczynie to zamruczałam z niezadowolenia, co jest naprawdę prawdopodobne. No co? Jakbyście zobaczyli żywą Apsi Daisy, czy jak jej tam było, z Dobranocnego Ogrodu, w dodatku w nieco podeszłym wieku, w dodatku z makijażem, którego by jej pozazdrościła Barbie, to co? Widzicie. Ja miałam w sobie tyle godności, żeby jedynie zamruczeć. Wtedy on parsknął śmiechem, przez co zdobył na samym początku dużego minusa u pani. 
Powinien mnie nazywać buntownik, pf.
- Nick. Szkoła mi wyleciała w powietrze, narażając życie uratowałam torbę z cennym telefonem - jakby na potwierdzenie moich słów podniosłam triumfalnie mój bagaż - a do tego zdradziłam się, że myślę o zabójstwie Andreasa – dodałam omdlewającym tonem. – Możesz się przestać śmiać? Próbuję się wyżalić!
- Dzisiaj przeszłaś samą siebie, kicia. Masz wolne?
- Nie. Zostałam sprzątać gruz. Oczywiście, że mam wolne, ty kretynie. Właśnie idę go galerii, bo do domu nie zamierzam wracać. Jeszcze bym usłyszała, że pewnie kogoś sprowokowałam.
- A ojciec? Nie wie nic o szkole?
Machnęłam niedbale dłonią. Tak, zdecydowanie nadmiernie gestykulowałam. Ale robiłam tak zwykle wtedy, kiedy się denerwowałam, nawet podświadomie. Czasem to było uciążliwe, bo Nicolas potrafił dostać w nos, kiedy szedł obok mnie, a ja mu coś ekspresyjnie tłumaczyłam. Co nie znaczy, że to była kompletnie nieprzydatna umiejętność. O nie, bardzo często ją wykorzystywałam, żeby, na przykład ktoś się zamknął. Wykorzystując, na przykład, swoją dłoń. I kogoś twarz. Ale efekty zawsze były natychmiastowe!
- Ojciec ma mnie gdzieś. Dowie się wieczorem. – Mówiąc, wyrzuciłam rękę w powietrze.
- Dobra. Spotykamy się tam, gdzie zwykle?
- Tam, gdzie zwykle.
Uśmiechnęłam się i nacisnęłam słuchawkę z „zakończ”.
***
- Ile można czekać na tego pajaca? – mruknęłam, po raz któryś patrząc na zegar w centrum handlowym.
Znajdowałam się przed witryną sklepu zoologicznego w niezwykle przyjemnym, pachnącym potem tysiąca ludzi budynkiem. Wyjątkowo uroczo.
Zwróciłam wzrok na szybę sklepu. Wyglądałam dość kiepsko, mimo tego, że już nie miałam podkrążonych oczu. Czarna bluzka, mocno wycięta pod pachami, wylazła z moich czerwonych spodni i jej koniec smętnie odstawał. Ze złością wepchnęłam go z powrotem, brzęcząc kółkami do uszu.
Mój wzrok padł na dwa króliki, czarnego i białego, chrupiące sobie smacznie marcheweczkę w malutkiej klatce… 
Boże, biedne zwierzątka. Jak one mogą się kisić w tych klatkach? Ja bym nie wytrzymała i tam umarła… z drugiej strony ja mam klaustrofobię.
Kiedyś, jak byłam mała, macocha nakrywała do stołu. A miała pod opieką niesfornego berbecia, niezmiernie ciekawego świata, czyli mnie (kto by pomyślał). Podeszłam do stołu i, chcąc zobaczyć, co na nim jest, chwyciłam za róg obrusu. Rączka mi się osunęła, a ja się tak przestraszyłam, że odskoczyłam… pociągając za sobą obrus i całą zastawę. Nową zastawę. Boże, nawet byłam na tyle głupia, że usiadłam i zaczęłam się śmiać! Macocha, jak to zobaczyła, nieźle się wkurzyła, bo wyglądało to tak, jakbym to specjalnie zrobiła. Kazała mi siedzieć w szafie za karę. Pech chciał, że zatrzasnęłam się w niej i nie mogłam wyjść. Strasznie się bałam- malutka, skulona postać w rogu mebla, wrzeszcząca wniebogłosy, żeby ją stamtąd wyciągnęli… Nie potrafię wytrzymać w szafie, co dopiero w takim małym… czymś.
Szybko popatrzyłam gdzie indziej, byleby tylko nie na to maltretowanie stworzeń. Spojrzałam w dół, na podłogę. Jasne kafelki ostro kontrastowały z fioletowymi ścianami, moimi czarnymi trampkami… i czekoladowymi lodami, rozmazanymi niedaleko mnie. Łe, trochę poszanowania! Ktoś mógłby pomyśleć, że jakieś biedne dziecko (na przykład ja) by chętnie skonsumowało takie lody! Albo jakaś wyjątkowo wkurzona nastolatka, która z niecierpliwością czeka na przyjaciela, a jej szkoła wyleciała w powietrze. Lody relaksują. Bez żadnych skojarzeń.
- Kicia, powiedz mi, czemu wpatrujesz się w podłogę umazaną czekoladowymi lodami z miną pod tytułem: „Balonik”? – usłyszałam za sobą tak znajomy głos, wprost ociekający sarkazmem.  
Odwróciłam się i zobaczyłam Nicolasa, opartego o ścianę i patrzącego na mnie z politowaniem. Nieco długie, czarne włosy miał jak zwykle rozczochrane; kilka niesfornych kosmyków opadło mu na czoło i oczy w moim ulubionym kolorze- błękitnym. Wysokie kości policzkowe rzucały cień na lekko zaróżowione policzki, a blada skóra silnie kontrastowała z niebieską koszulą i ciemnymi dżinsami. O, chyba nie tylko ja się nie wyspałam- miał cienie pod oczami. Albo siedział do późna, albo wstał za wcześnie.
Albo wypił hektolitry energetyków, to też by był bardzo mądry pomysł.
Wywróciłam oczami, wyrzucając w górę obie ręce.
-Nie wiem– jęknęłam, podchodząc do niego chwiejnym krokiem. Zerknęłam na niego. – Czy ty też miałeś spotkanie z energetykami o jedenastej w nocy?
- Nie. Przepraszam, kizior, ale chyba tylko ty jesteś na tyle pierdolnięta, żeby takie jaja robić.
- Dzięki, mój przyjacielu od serca. Ciebie też fajnie widzieć.
Wyszczerzył się do mnie, czochrając mi włosy. Co było dla niego zawsze łatwe, bo był jakieś pół głowy ode mnie wyższy, więc nie musiał aż tak wysilać swojej ręki. W sumie niczego nie musiał wysilać, nawet szyi. Chociaż podkreślał na każdym kroku, że jeśli już, to ja zawsze patrzę na niego z wyższością, mimo że żadne z nas nie wie, czemu.
- Nie mówiłem, że fajnie cię widzieć.
- Ale na pewno tak pomyślałeś.
- Chciałabyś. Ale zostawmy. Czemu ci szkoła w powietrze wyleciała?
- Nie wiem. Nasz dyro nazwał to „problemem technicznym”. Jasne – wywróciłam oczami. – Gruz i walający się wszędzie tynk. Problemy techniczne.
- Poczciwiec – zgodził się. – Wybuchł pożar?
- No nie, nie od razu… Ogólnie była policja… a właśnie, policja. Wiesz, że mnie mało co mnie nie przejechali?
- Ale dlaczego nie dokończyli dzieła – jęknął, patrząc na mnie z ukosa. – Nie mogli cofnąć? W ciebie?
Prychnęłam, trzepiąc go w głowę.
- Bardzo śmieszne. No i co byś robił, gdyby mnie nie było, hę?
- Żył dłużej i szczęśliwiej?
- Nie znasz się. – Zarzuciłam włosami z godnością. - Kogo oni biorą do tej policji?
- Patrząc na to, co właśnie powiedziałaś, bardzo mądrych ludzi.
- Czyli już wiemy, że byś się nie nadawał. Tak czy inaczej, wypchaj się. Była jeszcze straż, karetka, paru uczniów zabrano do szpitala.  Ktoś bombę odpalił. – Uniosłam dłoń do twarzy i przeczesałam kilka kosmyków. – A przynajmniej tak słyszałam. Ale tak, w efekcie moja szkoła się zawaliła, a w dodatku wybuchł pożar.
Chłopak na chwilę znieruchomiał. Przystanęłam, patrząc się na niego z ciekawością. Zawsze miał taką charakterystyczną minę, jak coś go zastanowiło i zdumiało. Był wtedy z profilu podobny do dojonej krowy.
- Wiesz coś? – spytałam, ciągnąc go za rękaw. Wzruszył ramionami, przybierając znów obojętny wyraz twarzy.
- Nie. Nie ogarniam, dlaczego umieścili w szkole bombę – wymamrotał, kręcąc lekko głową. Wydawał się mocno zamyślony. Ale nie ze mną te numery.
- Hej! – Trzepnęłam go w głowę. – Gadaj natychmiast, co wiesz. Coś ukrywasz!
Położyłam dłonie na biodrach i spojrzałam na niego wyczekująco. Fakt, że było dość wcześnie, wyraźnie nam służył- żadnych tłumów, nikt nas nie potrącał ani wywalał, co mnie zawsze najbardziej irytowało w galeriach.
I wreszcie nie usypiałam. Piętnaście minut życia wyjętych z historii i poświęconych bożkowi zwanym „Snem” jednak coś dały….
- Nic. Zastanawiam się, co by powiedział na bombę mój pan od muzyki. On jest taki wybuchowy – rzucił chłopak, wkładając ręce do kieszeni i znowu idąc przed siebie.
- Właśnie. Nie powinieneś być na lekcjach? – spytałam, puszczając w niepamięć jego kłamstwo. Uznałam za rozsądne przyciśnięcie go później, bo i tak w tamtej chwili nic bym z niego nie wydusiła.
- Nie. Mieliśmy tylko muzykę, po czym mniej więcej piętnaście minut temu w naszej szkole zaczął się konkurs matematyczny i uznano, że rozwrzeszczana młodzież na pewno nie pomoże naszym prymusom.
- O – mruknęłam. – Gdyby to był konkurs biologiczny czy chemiczny, to może…
- Oho, zaczyna się – mruknął Nick, patrząc na sufit galerii.
- Też powiedział! „Zaczyna się”! - prychnęłam i odwróciłam się na pięcie. Po raz kolejny przeklinałam swój niski wzrost- jedyne sto sześćdziesiąt cztery centymetry! Przy czym Nick był ode mnie wyższy o prawie całą głowę! Gdzie tu sprawiedliwość?
Zaczęłam iść w kierunku wyjścia z centrum, słysząc śmiech Nicolasa.
- Kicia wyciąga pazury – zażartował, a po chwili zrównał się ze mną krokiem. – Gdzie leziesz? Nie czekasz na przyjaciela?
Najwyraźniej nie. 
- Och, ludzie! Zawsze na ciebie czekam! – Wyrzuciłam ręce w powietrze, o mało nie trafiając go w twarz. – A teraz z łaski swojej nie gadaj, bo przez twój wyjątkowo wysoki iloraz tępości burzysz mi w mózgu. Chodź, idziemy na ciacho. Muszę się zrelaksować.
Nick posłał mi ironiczny uśmiech.
- Chyba pierwszy raz w historii świata zapraszasz mnie na ciastko. Muszę to sobie zapisać na kalendarzu.
- Nie zapraszam – poprawiłam go, chociaż w sumie... no, to go zaprosiłam na ciastko, ale nigdy bym się do tego zbyt łatwo nie przyznała. – Poza tym ty nie masz kalendarza.
- A, zdziwiłabyś się. Potrzebowałem się dowartościować i sobie kupiłem taki mały, ładny kalendarzyk z żurawiami.
Z każdym jego słowem moje brwi unosiły się coraz bardziej w górę
- I cierpisz z tego powodu, jak mniemam?
Przewróciłam oczami.
- Oczywiście. To wryło mi się w pamięć. Już zawsze będę pamiętać moment, w którym moja szkoła zrobiła jedno wielkie BUM.
- Bum?
- Bum.


I właśnie w tamtym momencie nastąpiło kolejne BUM. Mniej przyjemne.



Typowy Nick z Es w środowisku naturalnym

Co nowego w rozdziale?
Policja o mały włos nie tratuje Esmeraldy. Krótka konfrontacja z Andy'm podczas przemówienia dyrektora wyprowadza z równowagi ulubionego nauczyciela Es, więc dziewczyna szybko się ulatnia. Dzwoni do swojego najlepszego przyjaciela i umawia się z nim w galerii, żeby opowiedzieć mu o zamachu bombowym. Po wspólnej wymianie poglądów i zapewnieniom Nicolasa, że kupił sobie kalendarzyk, do galerii wdziera się ptactwo. 


1 komentarz:

  1. Night Lady
    Nadal nie mogę się przyzwyczaić ;')
    No pięknie pięknie. Czytałam to tym razem na podstawie "ten akapit pamiętam, ten akapit byl fajny przeczytam cały... oj przeczytałam całe opko". Nawet jeżeli próbowałam tylko przelecieć po tym rozdziale wzrokiem, to mi nie wyszło. Brawo Piper/Night Lady. Widzisz co ze mną robisz potworku?
    I wiesz, po tych wszystkich rozdziałach, po tych wszystkich informacjach które mam o twoich postaciach itp... nadal nie mogę ci wybaczyć tego, że Esmeralda nazywa Nicolasa "przyjacielem od serca" ;----------; . ja znam prawde. ja wiem. Ja wiem ze ty tez wiesz jak to bedzie na koniec. ja wiem ze oni beda razem. i jestem pewna ze evangelina tez wie, a swatek trzeba sie sluchac ;-; oni będą razem.
    czekam na kolejne rozdziały <333

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.