Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (14) cz.2

Jak mijają Wam wakacje? Byliście już na jakimś świetnym wyjeździe, jesteście w trakcie, dopiero przed wami...? Liczymy, że się podzielicie z nami historiami, co? ;)
Lady pozdrawia znad morza, ja od soboty jestem poza krajem, więc zobaczę jak tam będzie z wi-fi. Ale postaram się zostawić Lady mój rozdział, więc zobaczymy...


Czy ja miałam na czole wypisane: „Cześć, przyjmuję wszystkich ze zbyt dużą dawką optymizmu!”?
Dlaczego nie mogli mnie zostawić? Już nawet pomińmy temat, że nie spałam całą noc, przy czym do jakiejś pierwszej w nocy siedziałam pod swoim łóżkiem (tak, to była desperacja, bo kiedy już wszyscy usnęli, serio się bałam że ktoś niechciany do nas przyjdzie! Wiecie co pod tym łóżkiem było? Nie? To lećcie dziękować za to bogom, bo ja wiedziałam i wcale nie byłam z tego powodu zadowolona!)

Jak następnym razem spotkam Evę to poproszę ją o jakieś ziółka na sen. No co, córką Hypnosa jest, nie? Powinna mieć jakieś znajomości, żeby je zdobyć. Opium jakieś... cokolwiek.
Ha, no i zgadnijcie, co się stało, kiedy wreszcie skończyłam się zapoznawać z… no, tym wszystkim, co znalazłam pod łóżkiem. Dlaczego, akurat kiedy chciałam zasnąć, musiały się dziać takie rzeczy?
Leżałam z zamkniętymi oczami udając, że przedwcześnie zdobyłam hypnosowe tabletki nasenne, usłyszałam, jak zaskrzypiały drzwi i ktoś wszedł do środka. Co dziwne, wcale nie starał się stąpać cichutko. To brzmiało, jakby górski troll miał ochotę przebyć drogę po mocno skrzypiącym moście. Po chwili mój materac delikatnie się zapadł gdzieś koło moich nóg.
Boże, jak dobrze, że wcześniej się odwróciłam do ściany i nie było widać mojej twarzy…
- Es…? Śpisz?
Zamarłam na jedną sekundę, ale po chwili sobie przypomniałam, że śpiąca osoba tak się nie zachowuje. Uspokoiłam oddech i starałam się poruszać tak, jakbym była w stanie głębokiego snu. Dawaj, Esmeral, to tylko oddychanie, dotąd potrafiłaś, więc dlaczego akurat teraz wstrzymujesz oddech? To nic takiego, dlaczego jesteś wściekła, to tylko po kłótni, wszystko jest przecież w porządku, śpisz, więc śpij, spokojnie… Wdech, wydech, wdech, wydech, równomiernie, o tak… nie, wcale nie jesteś zła na tego hipokrytę, wcale nie masz ochoty się rozbeczeć ze złości, więc oddychaj, oddychaj, to wcale nie takie trudne…
- Cholera… Kicia, powiedz, że nie śpisz…!
Przez chwilę poczułam delikatną woń alkoholu. Bogowie, niech cię szlag, niech cię szlag, złaź z mojego łóżka, a to, że siadasz sobie tak beztrosko na moim materacu wcale mnie nie irytuje i wcale nie czuję się, jakbyśmy znowu byli dziećmi... no, może trochę, ale tylko odrobinę. Przecież nic takiego się nie stało, więc Es, błagam, ogarnij się i oddychaj. Szlag. By. Cię.
Szlag!
- Powiedz, że nie śpisz… a jak chcesz to powiedz, że śpisz, po prostu… no powiedzże coś!
Pewnie. Wyżywaj się za dnia, przyłaź i proś o gadanie w nocy.
Jak ten cholerny hipokryta śmie…
- Jasna cholera, no odezwij się do mnie!
Poczułam, jak coś odrywa się od materaca. Nie miałam pojęcia, co to było (bo, hm, jakoś tak było mi głupio oderwać głowy w samym środku monologu Nicolasa z „niespodzianka, hipokryto, popatrzmy co ty tam chcesz zrobić”) – może chciał mną potrząsnąć, żebym się obudziła? A może po prostu  przetarł sobie twarz, jak to miał w zwyczaju, kiedy był zmęczony? Cokolwiek to było, nie czułam się ani trochę przyjemnie.
- Nie mogę kicia... no serio, nie mogę – wyszeptał, chociaż ja kompletnie nic z tego nie zrozumiałam, nie miałam pojęcia, co miał na myśli. A mógł w ten sposób skomentować tak wiele rzeczy, że nawet nie starałam się strzelać, o którą z nich chodziło.
Nagle coś dotknęło mojej nogi i nie wiedziałam jakim cudem powstrzymałam się od wzdrygnięcia. Po prostu coś delikatnie i lekko, o ile to ma sens, leżało na mojej nodze, a ja udałam, że wzdycham przez sen, leciutko chrząknęłam, poprawiłam się na poduszce i z powrotem zaczęłam miarowo oddychać. Nawet nie wiedziałam, że mogłam być tak świetną aktorką.
- Szlag by cię, kicia…
Materac zaskrzypiał, to coś leżące na mojej nodze zniknęło, a Nick, klnąc pod nosem, chyba podszedł do drzwi. Usłyszałam kopnięcie, jakby wymierzył cios framudze (ewentualnie wpadł na ścianę), po czym drzwi znowu zaskrzypiały i się zamknęły.
Niech to szlag, nie tylko ja powinnam brać te ziółka nasenne; wszyscy powariowali i nie dawali mi spać.
O, proszę, a teraz nie zasnę, bo jestem wściekła i bym najchętniej wstała i coś rozwaliła, ale nie mogę, bo wszyscy śpią, nie to co ten… ten cholerny hipokryta, nie, trzeba kopnąć coś, usiąść na moim materacu, przypomnieć mi wszystko, niech go szlag!
Kiedy już jakiś czas później wyżyłam się, miętoląc poduszkę w dłoniach i chciałam spokojnie zasnąć, znowu usłyszałam skrzypienie materaca, ale tym razem nie mojego.
Chryste, kolejny do nasennych ziółek. Dobra, im więcej tym weselej. Osób, rzecz jasna. 
 Uniosłam nieco głowę i uchyliłam oko, starając się, żeby to wyglądało jak przewracanie się podczas spania. Dostrzegłam wysoką sylwetkę z szopą włosów na głowie, która na środku pokoju schyliła się, podniosła z podłogi jakieś ubranie, po czym cicho wyszła z domku.
Szlag by cię, Vicky, myślałam, że choć ty jesteś normalna. 
Wszyscy powinni zażywać ziółka Evy, mówiłam! Kurde, a nikt pewnie nie bierze. W sumie to nie dziwo- nie lubię bakłażanów, a już na pewno nie zielska o smaku bakłażanów. Poza tym ja bym od Evy niczego nie wzięła ze względów bezpieczeństwa… 
No i super. Wszyscy wychodzą. A co mnie to, cholera, i tak nie wytrzymam w tym łóżku, a wolę się nie zapoznawać bliżej z tym, co jest na podłodze pod  nim. 
Właściwie nie pamiętałam nawet, gdzie poszłam. Chyba nad jezioro, ale nic nie było pewne. O, przy okazji pozdrawiam tę wielką chińszczyznę, co pływała w wodzie. Nie do końca rozumiałam, co to było. Prawie mnie zabiła przy tym jeziorze, jak się zamachnęła macką. Z drugiej strony wielka szkoda, że jej się nie udało mnie trafić. To by dużo pomogło.
Kiedy już oprzytomniałam na tyle, żeby wstać z ziemi, otrzepać się i, ekhem, wycisnąć wodę z włosów (co prawda sushi mnie nie trafiło, ale w wodę to już owszem), prawdopodobnie było śniadanie. Nie wspomnę nawet o tym, że pół nocy się chowałam co chwila za drzewem, bo ktoś łaził po obozie. Miałam nawet podejrzenia, że to te, no, harpie, patrolujące Obóz. Nie wiem, Nicolas mnie kiedyś nimi straszył. Jako że byłam mokra (wiatru nawet nie było, kurde, i nie wyschłam po ataku chińszczyzny), było mi cholernie zimno. O, kiedy już się robiło jasno dostrzegłam jakieś dwie sylwetki na wzgórzu- przy czym jedna się opierała na drugiej, a ta druga tę pierwszą, ee, no cóż… po prostu ciągnęła za sobą.
Nie, nie zostałam, żeby to sprawdzić, kim oni byli.
Przyszłam na żarełko jako jedna z pierwszych. Serio, oprócz mnie było maksymalnie dziesięć osób, a ja czułam się tak straszliwie głupio, bo to wyglądało tak, jakbym się wyrzekła spania, żeby przyjść zjeść.
Zresztą, wszystko jedno. Wyglądałam, jakby przeorali mną chodnik. Och, skąd to wiedziałam?
- O, Esmeralda, wyglądasz jakby przeorali tobą chodnik – oświadczyła Suzanne, kiedy ja skończyłam jeść, a ona dopiero co przyszła z całą porcją tostów do stołu. Już wiem, na co przeznaczę pieniądze, jeśli kiedyś będę bogata: zrobię kurs bycia taktownym. Albo uzbieram na płatnego zabójcę. – Powinnaś się wyspać, bo chyba jeszcze cię nie widziałam tak brzydkiej.
Już pomijam fakt, że miałam ochotę wstać, zabrać te tosty z jej talerza i wepchnąć jej wszystkie naraz do gardła. To było naprawdę, naprawdę ostatnie, co chciałam usłyszeć tego dnia. W odpowiedzi rzuciłam jej pełne wyższości spojrzenie, po czym ze stoickim spokojem odpowiedziałam:
- W przeciwieństwie do niektórych – tutaj zrobiłam nieznaczny ruch głową w jej stronę, oczywiście nie zamierzając niczego sugerować – ja potrzebuję nieprzespanej nocy, żeby tak wyglądać. Niektórzy mają tak naturalnie.  
To nie było miłe. Ani dyplomatyczne. Ani w jakikolwiek, powtarzam, jakikolwiek sposób przyjemne ani dla niej, ani dla mnie. Zwłaszcza, że potem z hamowaną wściekłością jednym ruchem ręki zrzuciłam moją tacę na ziemię, wstałam i sztywnym krokiem odmaszerowałam.
Takie zachowanie nie było dobrym posunięciem. Znając Suzanne, jeszcze tego dnia duża część Obozu będzie znała z jej opowiadań wariatkę-Es, która ją obrzuciła niefajnym komentarzem i posłała resztę swojego śniadania na podłogę.
Ale wiecie co? Jakoś tak niespecjalnie mnie to obchodziło.  
 Jakim cudem się dowlokłam do domku Hermesa na łóżeczko? Nie miałam pojęcia. Ale widzicie, posiadałam przynajmniej na tyle oleju w głowie, żeby sprawdzić, czy nie ma tam Nicko… pewnej osoby z którą definitywnie nie chciałam się widzieć.
Więc po prostu się położyłam. Tym razem nie pod łóżkiem, miałam jakieś resztki instynktu samozachowawczego, a na nim. Ale nie umiałam usnąć, więc po prostu leżałam, wpatrując się w sufit.
Szlag, nie powinnam była tak atakować Suzanne. To było niemiłe. Może i ona też była niemiła, może i miała brata, który był skończonym idiotą, który kłócił się ze swoimi przyjaciółkami... Powinnam była się po prostu zamknąć i tylko zrzucić tę głupią tackę. Głupia, durna tacka. Nawet ona wyglądała, jakby się śmiała z mojego nieszczęścia.
Naprawdę nie chciałam, żeby to wszystko się tak skończyło. Przypomniałam sobie, że kiedy Vicky mnie pocieszała poprzedniego dnia, powiedziała, że nie mogę być na razie szczęśliwa. Bo nie byłam szczęśliwa. Mam na myśli – nie tylko w trakcie ani po kłótni z Nickiem. Wczoraj, od tej wielkiej spiny na siatkówce miałam cały czas wrażenie, że robiłam wszystko nie tak. Że nie powinnam była... nie powinnam była mówić ani postępować tak, jak mówiłam i postępowałam. Pewnie, że Alex był pozytywnym promyczkiem słońca w tamten dzień... tylko czemu wydawało mi się, że tego promyczka wcale nie powinno być?
I tak czyniłam sobie raczej zupełnie niepotrzebne wyrzuty sumienia. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie kolejna, radosna osóbka, której nie chciałam w moim mega depresyjnym dniu.
 - MEEEEEEEEEEEEEERCIAAAAAAAAAAA!
 Chyba nigdy w życiu nie widziałam aż tak uradowanej Evy. Wyglądała, jakby miała się zaraz przewrócić ze szczęścia, a potem wstać i tańczyć sambę z pierwszą lepszą gałązką sosny. To psychiczne.
 - Nigdy nie uwieeerzyyysz - nuciła pod nosem, prawie płacząc z radości - kooogooo spotkaaaałaaaam! 
 - Niech zgadnę- jakiś mega przystojny facet nielegalnie handlujący bakłażanami? - rzuciłam z rezygnacją. Przez ten jej wyszczerz czuła się, jakbym zaraz miała się zarazić dobrym humorem. A ja chciałam być zdepresjowana, a nie latać po suficie jak pingwin na sterydach! Odgarnęłam włosy z oczu i poprawiłam się na materacu. 
 - Nie... ale byłaś baaardzoo bliiiskooo - zaszczebiotała, siadając w nogach mojego łóżka, na którym bardzo pragnęłam hibernować. Dobry domek Hermesa, uwielbiam domki Hermesa. Zwłaszcza jak nie ma w nim… pewnej osoby z którą definitywnie nie chciałam się widzieć. - Seba chce dzisiaj z tobą trenować!   
Och, no jasne. Od zawsze marzyłam, żeby wdać się w walkę z synem Nike, czyli tym, co zawsze wygrywa, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jeśli chodzi o szermierkę, to moje umiejętności leżą gdzieś na podobnym poziomie co IQ przeciętnego ślimaka.  
 Świetny pomysł, zróbmy to.
 - Mam depresję, ty cholero - jęknęłam, obracając się i wciskając twarz w poduszkę.  
 - Ale... – Eva popatrzyła się na mnie, jakby straciła cały swój zapał, jednak po zaledwie kilku sekundach na powrót się rozpromieniła i rzuciła się na mnie, przygwożdżając moje ciało do łózka – To mam na to radę! Sebastian naprawdę umie poprawić humor, na pewno po treningu będziesz szczęśliwa.
Poważnie, chciałabym być taką optymistką, jaką ona była. Tyle że ja wcale nie potrzebowałam rozweselenia. Nie miałam pomysłu, co mogłoby mi poprawić humor, ale to definitywnie nie były próby rozweselania.
O tak, zdecydowanie czułam, że to miał być genialny dzień. Wspaniała, niezwykle relaksująca noc w towarzystwie powiększonego sushi, Eva z rana, po chamsku budząca mnie w moim (a może Chase'a? Nie wiem, zbyt często się zamienialiśmy) łóżku, a potem trening z człowiekiem-wygraną. Umierać, nie żyć.
Bąknęłam coś pod nosem, sama w sumie nie wiedząc, co chciałam przekazać (a to było coś pomiędzy „nienawidzę życia” a „zaatakowało mnie wielkie sushi”. To też mogło być „spierdalaj”, jeśli ktoś by się mocno uparł).
 - Ojej, nie marudź - zaśmiała się Eva, ciągnąc moją bezwładną rękę. – Co złego może się stać? - zawołała z promiennym, nawet nieco przesadzonym uśmiechem.
- Eva, weź się...
 - W porządku, zaczniemy jeszcze raz – przerwała mi Eva, wzdychając ciężko, po czym wstała, przechadzając się przede mną i co chwilę pstrykając palcami przed nosem, abym się skupiła. – Masz trening z Sebą. Normalnie to pewnie Nick by cię uczył, ale Seba mi wspomniał, że widział jak Vicky praktycznie niesie Nicolasa przez Obóz.
A to zdrajca. Ej chwilunia…
Skoro Vicky niosła Nicolasa… To po pierwsze co mu się stało? (Nie żeby mnie to specjalnie obchodziło. Po prostu... mogłam już planować, co by mu napisać na nagrobku.)
 A po drugie…
 - O Boże, oni tutaj idą? – odezwałam się spanikowanym głosem, wyskakując z łóżka. Jezu, nie, nie, nie…
 - No pewnie. Podejrzewam, że są gdzieś niedaleko i...
Nie usłyszałam końcówki wypowiedzi Evy, bo już dopadłam drzwi i wybiegłam na zewnątrz. To znaczy wybiegłabym, gdybym na kogoś nie wpadła…
 - Es, mordeczko? – Amy odsunęła mnie od siebie na długość ręki, nie puszczając moich ramion. Zmarszczyła brwi, jakby próbowała zgadnąć co mnie gryzie, a potem zapytała o dwie, według niej, najprawdopodobniejsze opcje: - Śpieszysz się, bo masz biegunkę, czy rozdają darmowe muffiny na stołówce?
W odpowiedzi ominęłam ich i popędziłam za domek Hermesa, po czym schowałam się w krzakach. 
Zalecam niekomentowanie tego, co zrobiłam. Ba... proszę. Proszę o niekomentowanie tego, co zrobiłam.
Proszę.
- Kurczaczki, Suze znowu zajęła łazienkę? – Usłyszałam chrząknięcie Johnny’ego. – No co, stawiam na biegunkę, bo darmowego jedzenia w krzakach raczej by nie znalazła, nie? 
Jak to nie? O, na przykład jeżynki… które, znając życie, były genetycznie zmodyfikowane i nie wiadomo, co w nich było, pewnie wywoływały halucynacje i w ogóle… no, ale jedzenie jest? Jest!
- Hej, Mera! Mera kurka! – Usłyszałam spanikowany głos Evy.
- Mera? – Amy popatrzyła się z zainteresowaniem na Evę.
- Es-mera-lda. Mera- wyjaśniła usłużnie Eva, a z tego, co widziałam zza… no, krzaków, znowu się rozejrzała.
- O, pomysłowe, nie powiem, że nie... A co się mordeczce Merze stało?
- Syndrom spieprzania od odpowiedzialności. Fatalna rzecz.
Zabiję ją. Przysięgam. Zabiję, posiekam na kawałki i ugotuję z niej pieprzoną zupę z dodatkiem pieprzonych modyfikowanych genetycznie jeżyn.
- Znam to- Amy zacmokała ze współczuciem i pokręciła zblazowana głową.
- Aż za dobrze – dodał takim samym tonem Johnny, a ja miałam wrażenie, że nie miał na myśli siebie. Jego spojrzenie utkwione w Amy również na to wskazywało.
- Ale "Mera" naprawdę mi się podoba!
- Serio?! Ja też uważam, że jest boska! Muszę powymyślać innym takie ksywki, będzie odjazd!
- O mamciu, zgadzam się. Czekaj... Su-zan-ne. Zan. O bogowie, zabije mnie, jak to usłyszy! 
Ratujcie mnie, przecież jak te dwie zaczną opanowywać Obóz swoimi Merami, Zanami, to się stąd wynoszę. Co w sumie nie byłoby takim kompletnie złym pomysłem, patrząc na aktualne ciepłe relacje pomiędzy mną a Nickiem.
 - No i tego... O. Właśnie. - Eva urwała na chwilę.- Miałam ją szukać. Tylko gdzie ją wsiąkło?
Gdzie mnie wsiąkło? 
No, w krzaki…? Boże, to żałosne. Ale nie ma bata. Ja się stąd nie ruszam.
Kto to kurde widział, żeby mi tak późno mówić o tak poważnym fakcie jak ten, że Nicolas zbliżał się do domku Hermesa?! Jak można! Trzeba było mnie wcześniej informować, to bym w krzaczory nie uciekała!
- Mera! Meeeeeraaaa!
- Najwyraźniej Mera poszła podrywać kleszcze w tamtej leszczynie- odezwał się Johnny.  
- Lepsze kleszcze, niż Annabelle, tygrysie – dopowiedziała Amy, patrząc na brata i mrużąc oczy od wymownego uśmieszku.
Hej, stop. Żarty na bok. Johnny umie podrywać?
- Ostatni raz ci mówię, że to…
- Annabelle?- zainteresowała się Eva. O, proszę. Opcja „swatka” aktywowana… 
- Nie ma żadnej Annabelle…- zaczął okularnik, ale blondynka od razu mu przerwała:
- Jest, oczywiście, że jest. Jest, bo widziałam ja na stołówce.
- Nie o takie „jest” mi chodziło.
- No, i jest tu, o tutaj – powiedziała, stukając brata w klatkę piersiową. Spojrzała się na Evę i bezgłośnie, wymownie ruszając przy tym brwiami, przekazała: - Leci na nią jak cholerka.
- Tak, tak. – Johnny widząc minę Evy postanowił zakończyć tę rozmowę. Objął siostrę jednym ramieniem i obrócił przodem do drzwi. – Amy, nie masz ochoty na energetyka?
- Mamy tylko przeterminowane przecież, nie pozwalasz mi ich wypić od tygodnia.
- Eva, powodzenia z Es. Nie pozwól jej zabalować z kleszczami za bardzo.
- Jasna sprawa, akurat o to się nie bój. Mam wyczucie.  
- A co jej się stało? 
- Eee. Usłyszała, że ma trening z Sebą. Bo Nick jest niezdolny do pracy... Tak, nie patrzcie się tak na mnie! Wasz brat idzie tu, a raczej Victoria idzie z półprzytomnym Nickiem.
- Victoria? – Amy wykrzywiła się, marszcząc nos w geście konsternacji. – Przecież ona nie umie sama przepchnąć komody… Mniejsza…
Blondynka popatrzyła wymownie na brata i zrobiła bardzo poważną minę, prostując się jak władczyni.  Johnny widząc to, westchnął, gotowy na wszystko co mógł za chwilę usłyszeć. Uniósł brwi i spojrzał na nią pytająco, jakby chciał zapytać „co tym razem?”
- John, idziemy na nich czekać, a jak wrócą to chcę wiedzieć gdzie byli.
- Nie sądzisz, że skoro Nick ledwo idzie, a Vicky go niesie… Obydwoje będą wyczerpani. Wypadałoby dać im odpocząć.
Amy poszukała wsparcia w Evie, która wybroiła się uniesieniem ramion w górę.
- No dobra, to chodź na stołówkę. Może przypadkiem serio rozdają darmowe muffiny, nigdy nie zaszkodzi sprawdzić.
- Wiesz, Amy, ta stołówka ma to do siebie, że jak zachcesz muffina, to go dostajesz, za darmo…
Odeszli, Johnny gadając, a Amy rozglądając się na boki, czy przypadkiem „niechcący” nie wpadną na ich brata i Vicky.
Fu. Nie miałam gdzie iść. Tak, wiem, mogłam wymyślić coś ambitniejszego od krzaków. Zdawałam sobie z tego sprawę. Mogłam albo nadal romansować z tym ohydztwem w krzakach, albo… no, wyjść. Pod domek Hermesa.
Po zastanowieniu z dwojga złego zdecydowanie wybieram kleszcze.
- Mera! Zaraz masz trening!
Cholera, to są priorytety- ja tu umierałam ze strachu i zdenerwowania, a ta mi o treningu…! Nie wierzę.
- Mera, dobrze się czujesz? – Spomiędzy gałązek i liści wyłoniła się głowa Evy, a po chwili nieco niżej pojawiła się jej ręka. – Kochana, czemu chowasz się w krza-aaaaa!
Złapałam ją za dłoń, wciągnęłam obok mnie w krzaki i zasłoniłam usta.
- Cicho! – syknęłam. – Znajdzie mnie.
- Kto?
- O Boże, on mnie znajdzie…
 - Alex…?
- NICK!
I proszę, jedyne, co uzyskałam, to to, że Eva patrzyła się na mnie jak na wariatkę. Może byłam wariatką? O Boże, Boże...
Gdzie był Alex z tymi jego pocałunkami jak go cholernie potrzebowałam?! A, no jasne, nie wzięłam wabika w postaci błyszczyka truskawkowego.
Gratulacje Es, właśnie pożegnałaś ostatni front obronny. Mam nadzieję, że ci wstyd.
- Idziemy stąd – wymamrotałam, odwracając się i wchodząc głębiej w krzaki. – Gdzie jest Alex? – zwróciłam się do Evy, która wyglądała, jakby miała zaraz zwariować. Trzymała się za głowę i wlepiła we mnie wielkie, niebieskookie spojrzenie. Kolejna z niebieskimi oczami. Matko.
- A-ale… tam jest… tam jest Nick… czemu…? 
Jak to czemu? Ten skurczybyk to szalony hipokryta! Ja chciałam się pogodzić, a on przylazł, wrzeszczał na mnie, cholera, jakbym zrobiła coś złego. Kurde, jakby on się nie obmacywał z tą jego Karine dwadzieścia cztery godziny na dobę! No dobra, może trochę przesadziłam. To znaczy… miałam nadzieję, że przesadziłam. A ta się mnie pyta, czemu nie zamierzałam z nim gadać!
- Problemy techniczne – burknęłam, wyłażąc z krzaków i otrzepując się. – To gdzie jest Alex? 
- Nie wiem. Wczoraj Ines go przywlokła do szpitala, żeby nastawił Timny’emu rękę, a wieczorem chyba naprawiał Emsi – Rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie, gramoląc się z klęczek. – Wywaliła się gdzieś z brokatem. A przynajmniej taka jest oficjalna wersja.
- A jaka jest nieoficjalna? 
- Wolisz nie wiedzieć. – Nachyliła się do mnie i dodała konspiracyjnym szeptem: - Fetysze z brokatem.
Och. To może ja odpuszczę wizytę u Alexa. 
- Nie radzę zawierania jakichkolwiek rozejmów z Emilią, ona... ej, dlaczego tak się uparłaś na Alexa? – nagle zapytała z ożywieniem, zaplatając ramiona na piersi. – I dlaczego uciekasz przed Nicolasem?
- Nie – odpowiedziałam jej krótko, kręcąc głową. – Nie wchodźmy na ten teren. Błagam, nie teraz.
Dziewczyna wyglądała, jakby miała coś powiedzieć, co dość zabawnie wyglądało, bo otworzyła szeroko usta, do których sekundę później wleciała jakaś zbyt ciekawa muszka. Tak więc Evangelina prychnęła, po czym zaczęła palcami obu rąk jeździć po języku, dyskretnie odwracając się do mnie bokiem.
W innej sytuacji, w inny dzień, pewnie bym się z tego śmiała w głos, bo to wyglądało... tak, do wyglądało super. Zdesperowana nastolatka wydobywająca robactwo z własnego języka. To nawet brzmi zabawnie. Ale mi niezbyt było do śmiechu.
Po chwili wyprostowała się (a przynajmniej na tyle, na ile jej pozwoliła gałąź nisko zawieszona nad jej głową) i znowu sprawiała wrażenie, jakby chciała się odezwać... ale zobaczyła moją minę i chyba nawet jej myśli zamilkły.
- Okay. Dobrze. Nieważne – powiedziała ostrożnie, po czym się szeroko uśmiechnęła. – Jeśli to tylko ciche dni, mogę to przeżyć. A teraz, skoro cię przekonałam, z łaski swojej pójdziesz do Seby na trening – rzuciła, łapiąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę… właściwie nie mam pojęcia którą, bo byłyśmy w lesie, na jakimś zadupiu. Taka prawda, ale Eva sprawiała wrażenie zdecydowanej i pewnej, którą drogą miałyśmy pójść, więc udałam, że „wiem, o co chodzi”, i powlokłam się za nią. – Mercia, naprawdę potrzebujesz czegokolwiek, nie mogę patrzeć, jak jesteś taka smutna!
- Zdepresjonowana – poprawiłam ją automatycznie, przez co dziewczyna oglądnęła się na mnie przez ramię z zagadkowym uśmiechem. Właśnie przedzierałyśmy się przez krzaki i podczas gdy Eva dość leciutko unikała wszelkich ruchomych przeszkód, ja zdążyłam dostać już dwa razy z liścia od jakichś gałęzi.
- Zdepresjonowana? – Pokręciła głową. – To brzmi jakbyś była na coś chora.
- Oczywiście, czy ta nazwa sama w sobie na coś ci nie wskazuje? – Kiedy wyszłyśmy na wolną przestrzeń zaczęłam się gorąco modlić, żeby Nicolas już dotarł do tego domku Hermesa.
- Jedyne, na co mogłabyś chora, to ten fatalny syndrom spieprzania od odpowiedzialności. Głowa cię boli ostatnio? Czujesz przemożny lęk? Płacisz komuś alimenty?
- Ja... chwila, czemu miałabym płacić komuś alimenty?
***
- Joł! 
Dzień z radosnym Sebastianem? To będzie koszmar.
- Hej! – zaśmiała się Eva, nadal trzymając mnie za rękę i co chwila gwałtownie ciągnąc, żebym się ruszyła z miejsca. – Sebastian, super dziś wyglądasz!
Tak, ograniczyłam się do kiwnięcia głową. Nie zamierzałam się przemęczać.
- No wiem, zwłaszcza po tym, jak mnie wygramoliłaś z mojego łóżeczka – odparł kąśliwie Seba, puszczając jej oczko. - I tak jestem oszałamiający.
Aż przewróciłam oczami, a Eva zaledwie uniosła brwi w górę.
- Widzę, że Seba ma dzisiaj dzień chwalipięty, więc zostawiam go tobie, Mercia! Muszę poszukać Courtney – wyszczerzyła się do mnie Eva, puściła mnie i posłała całusa Sebastianowi. 
Wyciągnęłabym środkowy palec. Ale mi się nie chciało.
Wspaniale, nie dość, że sama idea treningu z człowiekiem-wygraną była wspaniała na mój zdepresjonowany nastrój, to jeszcze ów człowiek-wygrana pewnie zacznie się zachwycać swoimi bicepsami... I w tym właśnie momencie chłopak podniósł rękę do góry, żeby poczochrać włosy.
Zmieniłam zdanie, ewentualnie mogę zostać na tym treningu.
- Es… hej. – Seba pomachał mi przed oczami. Podniosłam na niego wzrok i uniosłam brwi na widok jego pełnego ostrożności piwnego spojrzenia. – Chce ci się dzisiaj trenować?
Nie, kurde, przecież przyszłam tutaj w podskokach i byłam jak po wypiciu pięciu litrów kofeiny. Oczywiście, że miałam ochotę trenować. Nie widać? Poza tym, ta arena serio zachęcała do ćwiczeń. No, duże trybuny, na które każdy mógł wejść i zobaczyć, jak bardzo chciało mi się żyć, miecze, którymi mogłam kogoś zabić, te, no, manekiny, co stały i gapiły się wielkimi gałami na mnie, czekając tylko na mój błąd, aby zaatakować.
Czy ja właśnie stwierdziłam, że manekiny potrafiły atakować i w dodatku myśleć, kiedy zaatakować?
- No dobra, a w jakim stopniu nie chce ci się trenować? – Znowu machnął mi przed nosem ręką.
- Mm?
- Muszę wiedzieć, czy mam się wysilać, bo coś z tej nauki wyciągniesz, czy to kompletnie olać. 
Sprytnie i mądrze. Godne pochwały, w tych czasach trzeba mieć łeb na karku. I mięśnie na brzuchu. Mógłbyś jeszcze raz...? Tylko raz...?
- Hej, słuchaj, Evangelina zwlokła mnie z łóżka trzy godziny przed moją normalną pobudką. Teraz bym smacznie spał. 
- Mówiła, że cię spotkała – oświadczyłam nieufnie, rozglądając się, czy przypadkiem na trybuny nie zaczęli schodzić się ludzie. Wiecie, żeby zobaczyć, jak sobie radziłam z manekinem, który umiał myśleć i atakować. Ale nic takiego nie miało miejsca.
Seba zamknął usta i westchnął. Przeczesał dłońmi włosy.
- Mhm, spotkała. Chyba w zaświatach. Wszystkiego miał cię uczyć Nick. No, ale mój kumpel, z tego, co widziałem, jest póki co kompletnie niezdolny do życia, więęęc...
Ta. Chwila, co? 
- Jak to? – spytałam, klapiąc na środku areny i siadając po turecku. Chłopak przewrócił oczami, pociągając za swoje szelki, po czym poprawił sobie koszulkę (myślałam, że zejdę przez te mięśnie) i kucnął obok mnie.
- Zalał się w trupa. Zawsze tak robi, kiedy coś mu leży... na serduszku. – Rzucił mi przeciągłe spojrzenie i, jak dziewczyna, zalotnie zaczął bardzo szybko mrugać oczami. A po moim braku reakcji cicho odchrząknął i zamilkł na chwilę. Mi się tylko wydawało, czy to była jakaś aluzja…? 
Moje maleństwo się zalało? Wstanie z kacem-gigantem? Będzie go napieprzała głowa?
Cóż... Bardzo dobrze. Należało mu się. Ten kac zwłaszcza. Miałam nadzieję, że ktoś dzisiaj rozwali półki z książkami w domku Hermesa. Albo Chase zbyt mocno padnie na łóżko i ono się rozleci. O, może Amy będzie taka szalona i umyje wszystkie garnki w Obozie zupełnie przypadkowo obok miejsca, gdzie on śpi...? Całkiem prawdopodobne, że odkryję nowe hobby w postaci… załóżmy, tańczeniu podczas roznoszenia sztućców na bardzo, ale to bardzo chybotliwej podstawce. Naprawdę niewykluczone.  
Aż mi się nagle weselej zrobiło.
- No. W każdym razie, póki co zapewne śpi w domku Hermesa, półżywy, więc bym go nie wyciągał. A, i byłbym zapomniał- na dzisiaj jeszcze się umawiałem na trening z Ines. Wprawdzie dopiero po południu, ale przełożyłem na teraz, żebyście miały razem ćwiczenia. Tak będzie spoko?
Dopóki nie będę na wspólnej walce spędzała czasu z Nicolasem, to nawet Rocky bym przyjęła z otwartymi ramionami. Rozumiecie moją desperację?
Więc tak, Ines może być. Dopóki nie będzie facetem z błękitnymi oczami, czarnymi, lekko kręconymi włosami, ironicznym uśmieszkiem na pełnych ustach i wydatnymi kośćmi policzkowymi, nie będzie o głowę ode mnie wyższa i… no, eee, cóż, nie będzie kretyńskim hipokrytą, który się po kątach mizia z pewną osobą…
Pewną osobą, która mnie tak niewiarygodnie irytowała. I która zabierała mi przyjaciela. Przyjaciela, z którym właśnie się pokłóciłam i... i...
- Halo? – Znowu pomachał mi przed nosem ręką. – Chcesz, no nie wiem, pogadać? Możemy…
- Nie potrzebuję terapeuty! - rzuciłam ostro, przewracając oczami.
- Spoko, nie chciałem…
- Nie, nie spoko. Wiesz, co jest nie spoko? – Wzięłam głęboki wdech, gapiąc się na zszokowanego Sebę. – To że twój najlepszy kumpel a zarazem mój kumpel a tak właściwie to przyjaciel i to najlepszy ale kogo to obchodzi skoro żyjemy w separacji bo ma do mnie jakieś pretensje hipokryta a sam robi identycznie.
Wypuściłam powietrze z płuc i uniosłam brwi. Nie powiedziałam tego wszystkiego ze złością w głosie. Po prostu wyrzuciłam to z siebie za jednym zamachem, bez przerw ani brania oddechu tak, jakbym czytała jakiś program o zwierzątkach. Bez emocji.
Przecież to kumpel Nicka. Nie będę się żalić kumplowi Nicka. Bez przesady, byłam zdepresjowana, ale nie aż tak! Nie zamierzałam go w to wciągać, bo to bez sensu.
Ale... no kurde, no niech mi ktoś powie, że dobrze zrobiłam, że przyjaciel by się w takiej sytuacji tak nie zachował! Że będę szczęśliwa, chodząc z Alexem, ale wciąż odrzucając Nicolasa, chociaż to jest kompletna nieprawda, bo nikt i nic nie potrafi mi zastąpić tego kretyna, co usypiał mnie, kiedy jeszcze byłam mała, po raz pierwszy mnie upił i kochał mnie tak, jak żaden brat jeszcze nie kochał swojej siostry. Chcę, żeby mnie ktoś poprowadził, ale z drugiej strony nie potrzebuję psychologa, bo to moje życie i wszyscy mają mi dać spokój, bo to nie ich sprawa.
Niech to szlag, potrzebowałam, żeby ktoś mi pomógł. Ale obawiałam się, że nie było takiej osoby, która by to mogła zrobić. Albo i była, ale się do siebie nie odzywaliśmy, bo to właśnie o nią chodziło.
Szlag by to. Naprawdę chciałam to komuś głośno powiedzieć. Po prostu od samego początku ciągle mi wmawiano, że źle robiłam. Ciągle.
Chyba tylko potrzebowałam, żeby ktoś mnie przytulił, pokiwał głową i rzekł, że dobrze zrobiłam, że zrobiłam to, czego chciałam, a nie to, co inni ode mnie oczekiwali. No cóż, jak na razie takowej osoby nie widziałam na horyzoncie.
- O mój Boże, czy ja się zachowuję melodramatycznie – jęknęłam, przybijając sobie piątkę z moją twarzą. – Jeszcze trochę, a zacznę występować w Modzie na Sukces...
- Wiesz, to byłby nawet spoks pomysł – odpowiedział po chwili zastanowienia. Ale czemu to był „spoks pomysł” już nie wyjaśnił.
- Mianowicie?
- Mianowicie – zaakcentował mocno pierwsze słowo – tam nie wyżywałabyś się na pierwszych lepszych ludziach.
Znieruchomiałam, za to chłopak wyglądał, jakby się przednie bawił. Chociaż, kurde, miał rację. Szlag.
- Przepraszam – odezwałam się do Seby po chwili milczenia, przewracając oczami. – Nie chciałam. Tylko... – zawahałam się, bo z jednej strony chciałam to po prostu z siebie wyrzucić, a przecież w życiu nie powiedziałabym tego Victorii ani Nicolasowi, a już tym bardziej Evie tego, co sobie mówiłam w myślach.
- Nieźle się wkopałaś, ziom – stwierdził Seba, odwzajemniając uśmiech.
- O. Tak. Wiem – odpowiedziałam urywanymi zdaniami, machając ręką. – Naprawdę, uświadomiono mnie o tym aż zbyt wiele razy. Masz rację.
- Wiem – uśmiechnął się do mnie szeroko. – Lubię, jak mi ludzie mówią, że mam rację.
Miałam ochotę klęknąć i walić głową w grunt. Zamiast tego po prostu popatrzyłam na niego z rezygnacją.
– Nie cierpię twojego kumpla, wiesz?
Sebastian wpatrywał się we mnie z lekko rozchylonymi wąziutkimi wargami. 
- To dobrz… znaczy wiesz, wydusiłaś to z siebie – poprawił się, mrugając oczami. – Jeśli tylko to ci poprawiło humor, to zawijaj do mnie ponownie – rzucił, puszczając do mnie oczko.
Tak właściwie to to zdanie w głowie krzyczałam od wczorajszego wieczoru, ale dzięki, że mnie pochwaliłeś. Serio, to motywujące. Gdybyś jeszcze nie był kumplem Nicolasa i byłbyś bezstronny to tę pochwałę mogłabym wziąć na serio!
- To zaczniemy ten trening?
- Może poczekamy na Ines. – Sebastian wstał, otrzepał się i podał mi rękę, uśmiechając się lekko. – Postaraj się jej ze złości nie złamać.
Dobrze, że to zaznaczyłeś. 
Złapałam go za rękę i podciągnęłam się, po czym zaplotłam ramiona na piersiach. Jak cudownie, że w tym Obozie znalazła się dobra duszyczka, która przejęła się tym, że nie miałam w czym chodzić i podrzuciła mi ubranie. Serio, nie zamierzałam łazić cały czas w samej bluzie Evy, a swoich rzeczy nie zdążyłam (albo też nie pomyślałam o tej opcji, jak kto woli) sprowadzić z domu. A tak to miałam na sobie naprawdę wygodne czarne dżinsowe spodenki z niskim stanem (co było dziwne, bo przyzwyczaiłam się do tych z wysokim) i bardzo luźną błękitną koszulkę na ramiączkach z dużymi wycięciami pod pachami. Była w sam raz, ale jako że miałam biodrówki, gdy podnosiłam choć odrobinę ręce było mi widać brzuch.
W sumie to zmieniłam zdanie. Miałam ogromną ochotę na ćwiczenia. Chociaż według mnie na miejscu tego manekina bojowego powinien się pojawić Nicolas vel Hipokryta. To by dużo pomogło, serio.
Już miałam rzucić jakąś uwagę co do psychoterapeutów, którzy leczą za pomocą odpowiedniego wrąbania manekinowi, ale uprzedził mnie stanowczy, władczy głos, rozlegający się praktycznie tuż za mną.
- Gdzie. Jest. Victoria. 
Odwróciłam się powoli i zerknęłam na stojącego za moimi plecami chłopaka.
Boże. RUDY. I to ten sam RUDY, którego kilka dni wcześniej odprawiłam z Vicky do szpitala.
- Proszę? – odezwałam się, cofając się o krok, bo ten gość był stanowczo za blisko. Wiesz, istniało coś takiego jak przestrzeń osobista.
- Gdzie jest Victoria.
Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam skonsternowana na Sebastiana. Oczy miał jak dwa porządne i hojne pieniążki, zresztą patrzył się na rudego jak na idiotę, co chwila drapiąc nos, jakby miał jakiś tik nerwowy. 
Wróciłam spojrzeniem na Petera. Szczerze? Byłby nawet przystojny. Znaczy się… nawet. Dość dobrze zbudowany, w spranych dżinsach i luźnej koszulce bez nadruku. Całość psuły tylko dwie rzeczy- jego kolor włosów (kto by się spodziewał) i jego spojrzenie. Było dziwne. Naprawdę, podchodziło pod ten rodzaj spojrzeń co mają… zresztą nieważne. Po prostu dziwne.
- Ee…? – Tak, to zdecydowanie był mój dzień elokwentności.
- Jesteś jej przyjaciółką. Wiesz, gdzie jest – oświadczył, patrząc na mnie, jakbym stała tu tylko po to, żeby mu odpowiadać na pytania. A ja tymczasem miałam inne, bardziej produktywne rzeczy do roboty.
Chryste, zostawić tę ofiarę Rowllens samą na niecały kurde dzień! Ktokolwiek, Vicky, ktokolwiek, ale nie rudy!
Rozłożyłam bezradnie ręce. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, nie okazując emocji- on o głowę ode mnie wyższy, rudy i piegowaty… a ja byłam przy nim jak patyczek.
- Jakie kwiaty lubi.
Żarty na bok, dlaczego ten rudy wariat patrzył się na mnie jak na potencjalną ofiarę?
- Ee...? – wyjąkałam, szybko mrugając i zerkając na Sebastiana, który wyglądał, jakby miał zaraz zejść na zawał. Mm, bo jego organizm nie mógł dalej powstrzymywać śmiechu i serce by wysiadło. Wiecie, miał tę taką minę, jakby ktoś mu łaskotał stopy od godziny. Ewentualnie dwóch.
- Victoria. Jakie kwiaty lubi.
O tak, interesujące. Naprawdę, interesujące, jeszcze jakby przestał mi się tak wpatrywać w oczy bez mrugania, to może czułabym się dużo mniej skonsternowana...
- Rudą orchideę – odpowiedziałam bez zająknięcia.
Gość gapił się na mnie przez moment, po czym kiwnął głową, odwrócił się i skierował się w stronę Wielkiego Domu.
Spojrzeliśmy się na siebie z Sebastianem, nie mogąc wymówić ani słowa. W końcu chłopak wykrztusił z siebie:
- Ty. On to wziął na poważnie.
- Jezu. Mogłam mu powiedzieć, że Vicky lubi rude rosiczki. Byłby większy ubaw, jakby je zdobywał. 
Sebastian wydął usta, przekręcił głowę i spojrzał za nieco już oddalonym gościem.
- Jeszcze nie jest za późno. Leć.
***
- Hej! – Na Arenę wpadła zadyszana Ines, obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem i uśmiechając się do Seby. – Przepraszam. Emsi mnie zatrzymała.
- Kto? – Słyszałam ten wyraz drugi raz w ciągu dnia i kurde nadal nie wiedziałam, kto to jest.
- Emilia – wyjaśniła dziewczyna, rzucając średniej wielkości torbę w malinowym kolorze na ławkę. – Prosiła mnie, żebym jej pomogła w brokatowym interesie.
Ach. Fetysze. Rozumiem.
Zmierzyłam ją spojrzeniem. Wyglądała na młodszą ode mnie, ale nie za dużo. Może rok? W każdym razie zdecydowanie była ładna, ale to był inny typ urody niż na przykład Rocky. Bardziej delikatny, subtelny. Typu: proporcjonalna twarz, migdałowe oczy (otulone płatkami kokosa. Rafaello, wyraża więcej, niż tysiąc słów. I tutaj ten dziwny dźwięk na koniec reklamy) z miodowymi tęczówkami, pełne usta, wąziutki nosek i małe dołeczki w policzkach. Ines posiadała też bardzo długie, proste, ciemnoblond włosy, przedziałek nad prawym okiem i kosmyk spięty złotą spinką. Była zdecydowanie nieco wyższa ode mnie, z wąskimi biodrami, ładnym wcięciem w talii i chudziutkimi ramionami. Miała też tak popularną teraz szparę między udami i płaski tyłek.
Hm. Zdecydowanie nie była zbudowana jak ja, bo ja jednak trochę mięśni w nogach miałam, no i miałam więcej krągłości od niej. Tak bywa, urody się nie wybiera. Jednak mimo wszystko, walcząc z nią bałabym się, że by się prędzej złamała.
- A my właśnie niedawno spotkaliśmy Petera – rzucił Seba, rozsiadając się na ławce i przeczesując włosy dłonią.– A tak właściwie to on spotkał nas.
- Tak? – Ines otworzyła szerzej oczy i zaplotła palce. – Pytał się was o coś?
- O kwiaty.
- Kwiaty?
- Poleciliśmy rudą rosiczkę – wtrąciłam, zaciskając usta i siadając po turecku na ziemi.
Tak, dogoniłam go. Trochę mi zajęło przekonywanie, że się naprawdę pomyliłam i Vicky naprawdę wprost kocha rude rosiczki. Obrzucił mnie wtedy bacznym spojrzeniem i oświadczył, że to na pewno przeznaczenie, po czym bardzo profesjonalnie, bez słowa więcej kontynuował wędrówkę.
- Rosiczkę? – odezwała się z lekkim niepokojem dziewczyna, błądząc wzrokiem ode mnie do Sebastiana i z powrotem.
Potwierdziłam.
- Ale spoko, przecież u nas nawet nie ma rosiczek. – Seba uspokoił Ines, kiedy zauważył, że zrobiła się blada i wytrzeszczyła na nas oczy.
- Są. W lesie. – Po czym po chwili zawahania oblizała wargi i dodała: - Metrowe.
Obydwoje zacisnęliśmy usta, a dziewczyna pokręciła z westchnieniem głową.
- Okej, ciągle nam przeszkadzają zacząć. Bierzemy się, moje pani, do roboty – rzucił wesoło Seba, wstając z ławki i otrzepując się. – Keiruś na mnie czeka, nie mogę jej zawieść.
- Kto? – spytałam, łapiąc jego wyciągniętą dłoń i podciągając się.
- Nie „kto”, tylko „co” – poprawiła mnie ponuro Ines, poprawiając spinkę we włosach. – To jego deska.
- Jego dziewczyna jest aż tak płaska? – Dopiero po chwili uświadomiłam sobie niedelikatność mojego pytania, w samą porę, żeby Seba zrobił się cały czerwony i spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
- Wypraszam sobie! – wydyszał, kiedy Ines westchnęła i pospieszyła z wyjaśnieniem.
- Nie, dosłownie, to jego deska. Taka do jeżdżenia – kulturalnie poinformowała mnie Ines.
- To jest moja Keira, ignorancie.
- Oszalał na punkcie tej aktorki, Keiry Knightley, no i teraz jest problem…
O, jeszcze na desce jeździ. Bardzo dobrze, mógł mi pomoże uciekać przed Vicky, jak ta się dowie, co poleciłam temu całemu Peterowi.
- Nieważne – zakończyłam temat, zaplatając włosy w warkocza. – Możemy wreszcie…
- O, znalazłam was!
Kurde, kolejni!
Pierwsze co zauważyłam to rude. Możecie sobie wyobrazić moje przerażenie, kiedy pomyślałam „Chryste, Peter wrócił!”. Ale to nie on.
Gorzej.
Suzanne szła pierwsza, władczo się do mnie uśmiechając i rzucając we wszystkie strony włosami spiętymi w wysoki kucyk. W sumie tak dużo się nie pomyliłam – Peter rudy, ona ruda. Tuż obok niej, ale nieco z tyłu, szła jakaś laska, którą skądś kojarzyłam, ale nie mogłam zajarzyć, kto to. Pamiętałam jej nieco ostre rysy twarzy, ale z delikatnym uśmiechem na ustach, wielkie piwne oczy i falujące blond włosy, też jej smukła figura mi coś przypominała.
No i na końcu szło najgorsze. Bogowie, na świecie jest ponad siedem miliardów osób, a ja musiałam patrzeć akurat na nią.
- Hej, Esmeraldo – przywitała mnie Karine, uśmiechając się zabójczo. – Szukam Nicolasa. Założyłam, że skoro jesteś jego przyjaciółką to zapewne wiesz, gdzie jest. – I uśmiech.
Naprawdę? Jak chciała mi dopiec, to się jej nie udało.
Dobra, może i jej się udało, ale nie musiała o tym wiedzieć.
- Niestety, nie mam zielonego pojęcia, gdzie może teraz się znajdować – skłamałam gładko, kompletnie nie mając na myśli tego, że Nicolas leżał właśnie zalany w trupa na swoim łóżku w domku Hermesa. – Szczerze mówiąc pomyślałabym, że to z tobą spędzał czas.
Poczułam, jak Ines trąca mnie nogą, chyba w geście przypomnienia, żebym się na zagalopowała.
Może i byłam wściekła. I to na obojga. Ale akurat przy niej mogłam to pohamować.
- Ojej, to wieści się tak szybko roznoszą? – Karine szybko zamrugała, a ja zmarszczyłam brwi. – Nigdy nie sądziłabym, że Olivia umie plotkować.
- Doprawdy? – spytałam, uśmiechając się jeszcze szerzej na siłę. – Nie sądzę, żebyśmy mieli jakieś ciekawe tematy do plotkowania.
- Słońce, a ja myślę wprost przeciwnie – roześmiała się Karine, puszczając oczko Sebastianowi. – To Nick ci nic nie mówił? Aż dziwne.
Naprawdę, zachowywała się, jakby zupełnie nie miała pojęcia o tym, że się pokłóciliśmy z Nickiem. To było tak strasznie idiotyczne zachowanie, ale jednocześnie tak irytujące, że serio miałam ochotę jej przyfasolić.
- No cóż, w takim razie nie będę wam dłużej przeszkadzała – oznajmiła Karine, kiedy ja zmrużyłam oczy i zdobyłam się na jeszcze szerszy uśmiech. Nawet Suzanne miała dziwną minę, kiedy jej koleżanka mówiła mi to wszystko. A niska blondyneczka, która stała z drugiej strony, tylko łagodnie się do mnie uśmiechnęła, jakby chciała mi sama dodać otuchy.
Karine posłała mi całusa, odwróciła się i razem ze świtą odeszła, kręcąc biodrami jak opętana.
- Sebastian – odezwałam się spokojnie, pozornie opanowana. – Czy chciałbyś mi o czymś powiedzieć?
- Nie! Znaczy się... – rzucił mi szybkie spojrzenie, ale widać było, że był już zrezygnowany. Rozłożył bezradnie ramiona. – Ja pierdolendo, to naprawdę nie jest waż...
- To dotyczy Karine i Nicolasa, i to nie osobno, tylko razem – przerwałam mu ze spokojem, patrząc na niego chłodno. – Byłabym dozgonnie wdzięczna, gdybyś mógł mnie poinformować, co do jasnej cholery dzieje się z moim przyjacielem. – Mocno akcentowałam każde słowo, żeby to dotarło głęboko. Nie było mi ani trochę do śmiechu.
- Karine przelizała Nicolasa – powiedziała szybko Ines, widząc, jak gromiłam wzrokiem Sebę. Natychmiastowo się do niej odwróciłam, aż mi się zakręciło w głowie.
Z wrażenia aż usiadłam na ziemi po raz kolejny tego dnia.
Nie byłam zła. Nie byłam też smutna. Ani załamana.
Byłam tak bardzo wkurwiona, że mój umysł tego nawet nie potrafił pojąć.
- Sebastian, wyjaśnisz mi to? – odezwałam się głucho, podnosząc wzrok i zerkając na chłopaka. Czy mi się tylko wydawało, czy on celowo bardzo unikał mojego spojrzenia?
- Es, zanim będziesz oceniać, po prostu posłuchaj…
- Sebastian. Proszę. – Proszę, bo jeszcze chwilę i wyrwę tę ławkę i nią w ciebie rzucę. Ale jako że nie umiem wyrywać ławek to bym ci nic nie zrobiła. Ale lepiej, żebyś tego nie wiedział.
Poczułam dłoń Ines na mojej nodze, ale nadal twardo patrzyłam na Sebę, który wreszcie odważył się spojrzeć mi w oczy.
- Ale Ines użyła serio trafnego określenia – oświadczył bardzo szybko. – No ziom, przecież bym cię nie oszukiwał! To bardziej Karine macała i... no... – zawahał się, ale ja tylko siedziałam w miejscu, nawet nie umiejąc wykrztusić słowa. – No po prostu! – wybuchnął nagle, gwałtownie opadając na kolana. I albo mi się zdawało, albo on sam był zły, ale nie wiedziałam czy na mnie, czy na to, co zrobił Nick. – Najpierw sobie wypił kilka piw, potem na oczach Olivii Karine go przelizała, a potem zniknął gdzieś na całą noc!
Boże. Fuj.
Jeden dzień. Co ja gadam! Jaki jeden dzień! To było pieprzone parę godzin od naszej kłótni! Naprawdę tak szybko sobie mnie zastąpił? Zamienił przyjaciółkę na… agh!
I nie, nikt nie miał prawa mówić, że zrobiłam to samo. Ja się nie chciałam od niego odciąć. Alex to mój chłopak, a Nick miał być przyjacielem nadal. To, że on… to przecież nie moja wina. A w nocy przecież…najpierw się kłóci, a potem chce gadać. O pierwszej w nocy. Miałam prawo, tak? Bałam się odezwać. To nie moja wina, ani nasza kłótnia, ani jego mizianie się z Karine na imprezie. Nie moja.
Więc dlaczego się tak do dupy czułam, jakby mi całe pieprzone serce wyrwano?
- Naprawdę, Nick wyglądał na zniechęconego. Zabrała się nawet za robienie mu malinki, ale się… eee… powiedzmy, że przeciwstawił. – Po tych słowach Seba, tak- Seba, oblał się lekkim rumieńcem. Ale cały czas próbował bronić kumpla.
- Ale Olivia nic by nie powiedziała – oznajmiła zdecydowanie Ines. – Znam ją, to Karine pewnie to wszystko rozpuściła w świat i...
Wstałam, ledwo trzymając się na nogach. Za dużo, zdecydowanie, jak na dwa cholerne, niepełne dni.
- Wiecie co, może potrenujcie beze mnie. I tak na razie jestem do niczego – oświadczyłam cicho, nawet się na nich nie oglądając. Po prostu czułam się tak kompletnie w środku, że... chyba nigdy nie doznałam tego aż tak silnie.
To po prostu nie mogło się dziać naprawdę.


Es, kiedy dowiedziała się, że w stronę domku Hermesa zmierza Nicolas

2 komentarze:

  1. No cóż, jestem tu nowa, ale już się wciągnęłam.:) Będę czytać z przyjemnością. Przy okazji chciałam polecić mojego bloga evanlyn013.blogspot.com. Średnio piękny szablon, ale historia może się ciekawie rozwinąć.
    Życzę weny,
    Evanlyn013

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst, też dopiero do Ciebie trafiłam, będę częściej :) Co do wakacji to ciąglę się waham czy nie jechac na jakiś spontaniczny wyjazd. SKOńczyłam własnie studia i to statnio chwila żeby zaszaleć. Istnieje nawet pożyczka dla zadłużonych bezrobotnych którą bym mogła spłącać jak już znajdę stałą pracę :) WIęc ciągle myśle :)

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.