Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (13) cz.2

Żelki! 
Kolejny rozdział... po niespełna tygodniu! Szybko, zapisać to w kalendarzu! 
Tak gwoli w sumie załatwienia "formalności", jeśli to tak można nazwać - dla osób, które zgłosiły się jako chętne do rozmowy z nami:  raczej nie będziemy organizować tego w wakacje (wiadomo, każdy ma swoje wyjazdy, a nie chcemy, by ktoś czuł się pokrzywdzony), dlatego będziemy się z Wami kontaktować przez maila ;) wszystko w nim wyjaśnimy i potem ustalimy termin. Gwoli ścisłości, nadal można wyrażać chęć w komentarzach, jeśli tylko ktoś ma ochotę ;D
Z ogłoszeń parafialnych to by było na tyle!
Miłego czytania,
Wasza Lady


Mam pytanie za milion punktów. Jeśli ktoś na nie odpowie, będę go czcić na wieki, postawię mu ołtarzyk (i colę) i okrzyknę bogiem geniuszy. Przysięgam.
Czy kiedy się z kimś całujesz drugi raz i ten ktoś rzuca aluzję, że chciałby z tobą być… czy to jest chodzenie? Pytam wcale nie z powodu tego, że Alex praktycznie rzecz biorąc prawie mnie rozebrał i mi się oświadczył, tylko... nie wiem, w każdym razie dobrze, że w niektórych przypadkach „prawie” robi ogromną różnicę.
Taka sytuacja była bardzo, ale to bardzo dziwna i zapętlona. No popatrzcie: znałamm gościa od… eee, dawna. Tak, wiem, to było bardzo precyzyjne określenie, ale to nieważne! Dawno. Z drugiej strony... cóż to jest w skali nieskończoności?
Ten facet znowu się na mnie rzucił i znowu praktycznie mi wyznał miłość. Niektórzy pewnie domagają się pikantnych szczegółów (z całą pewnością Eva usłyszałaby o detalach bardzo chętnie, ale że to był mimo wszystko Alex, prędzej by mnie zabiła niż pogratulowała), ale nie pamiętałam. To brzmi dziwnie, ale taka prawda. Jedyne, co sobie przypominałam, to „bla bla, musimy to powtórzyć, bla bla, cudowny truskawkowy błyszczyk, bla bla, dziewczyna”.
I tak, zdecydowanie najbardziej mnie zaniepokoiła ta część pod tytułem „bla bla dziewczyna”.
- Es? Mam cię poklepać po policzku? – spytał Alex, przytrzymując mnie za ramiona. – Czy potrzebujesz pocałunku życia?
Z jednej strony to chętnie. Ale z drugiej brakowało mi oddechu. Może na razie zostańmy przy bardzo bezpiecznej, wygodnej pozycji, która to polegała na tym, że Alex trzymał mnie w ramionach, a ja nie wiedziałam, czy znowu się na niego rzucić, czy też mdleć.
Już miałam mu odpowiedzieć (albo i nie- nie wiedziałam do końca, czy umiałam wydobyć z siebie głos; jak już wspomniałam, dosyć niezręczna sytuacja), ale odciągnął mnie od tego pełen luzu głos.
- Alex! Alex, mój kumplu, dlaczego ja nie wiem o takich rzeczach?
Usłyszałam bardzo irytujący odgłos pęknięcia balona z gumy do żucia, więc musiałam się odwrócić. Naprawdę, niczego w życiu tak bardzo nie znoszę jak tego cholernego dźwięku, który doprowadza mnie do sza... o, Jack.
A raczej Jack i Rocky.
- Witaj… przerywaczu niezwykle przejmujących i wzruszających chwil – przywitałam się, bo, jakby to ująć, poczułam się leciutko zignorowana. Halo, kolego, zabijaliśmy razem potwory na Arenie! Uciekaliśmy razem przed potworami!  Skakaliśmy po materacach! A z twoją dziewczyną przebierałam się w szatni! Tak, tak, mój drogi, to wszystko było, a ty mnie tak po prostu... olałeś.
Rocky uśmiechnęła się z lekkim politowaniem, unosząc swoją idealnie wyskubaną brew do góry. Jej chłopak obejmował ją mocno w pasie. Ogólnie wyglądali bardzo zabawnie, jakby urwali się z kompletnie różnych choinek – Rocky ze swoimi perfekcyjnymi czerwonymi szponami, szminką, całym zestawem do makijażu na twarzy, dobranymi spodniami do bluzki odsłaniającej brzuch... i Jack. Jack w rurkach z obniżonym krokiem. Jack z czapeczką na głowie. Jack wyższy od Rocky o niecałe kilka centymetrów...
- Właśnie, Jacky – rzuciła Rocky, trącając chłopaka biodrem.  Zdrobnienie imienia, zaliczone. Seksowny ruch jako przygotowanie do czasu godów, zaliczony. Ciekawe, czy Jack też już zaliczony. – Mówiłam ci przecież, żebyśmy im nie przeszkadzali.
- Es, to Jack i Rocky – przedstawił mi tę dwójkę Alex, obejmując mnie w talii i przyciągając lekko do siebie, jakby chciał odwzorować pozę pary przed nami. Dobrze, że nie miał rurek ani czapki. I że nie był niski. I że nie nazywał się Jack.  – Esmeral, moja dziewczyna.
No, i stało się.
Jack przez chwilę patrzył na Alexa niedowierzająco, a potem… parsknął śmiechem. Uniosłam brwi najwyżej, jak tylko mogłam, przyglądając się rechotającemu chłopakowi. Rocky popatrzyła na mnie, na Alexa, znowu na mnie, znowu na Alexa, jakby sobie kalkulowała, czy też ma się zacząć śmiać... po czym wyciągnęła rękę i trzepnęła Jacka po głowie.
O tak, to było... naprawdę, poczułam z nią tę silną więź jajników. Ale tylko przez sekundę.
- Jacky, przestań, nie wypada – odezwała się pełnym zblazowania głosem. – Nie mógłbyś się pośmiać jak już będziemy na osobności?
Naprawdę, miałam przybić samej sobie piątkę w twarz. Dlaczego to zawsze spotykało akurat mnie? Czy nie mogliśmy się natknąć na chociażby Evę? Ona przynajmniej nie patrzyłaby na nas z politowaniem... co prawda zapewne skopałaby Alexa, na mnie nawrzeszczała i zwyzywała od fasolek czy czego tam jeszcze... ale nie śmiałaby się. Byłaby zirytowana, owszem, ale bez rechotania.
Chłopak wyprostował się, tłumiąc śmiech i spoglądając na naszą dwójkę.
- Nie, poczekaj... tak na serio? - Spojrzał na mnie zielonymi tęczówkami, jakby chciał mi wyczytać w umyśle, czy Alex mówił poważnie, ale z jego ust nie schodził drwiący uśmieszek – Ale jaja... To chyba pierwsza, która nie ucieka z krzykiem, kiedy ją obejmujesz.
Nie wiem, co mnie bardziej irytowało- to, że Jack tak na to zareagował czy to, że Alex mnie tak nazwał… przy okazji nie konsultując tego ze mną. Chociaż nawet dobrze się stało, no bo… no bo to Alex, nie? Czy to na niego chciałam się rzucać co pięć minut na wszystkich obozach, na jakich byliśmy wspólnie? No właśnie. Pozostańmy przy wersji, że jesteśmy kochającą się parką. Na razie jestem w zbyt wielkim szoku i euforii. Wybaczcie. Potem będę się zastanawiać.
Jack znowu parsknął śmiechem, kręcąc głową w niby niedowierzaniu, a ja nie wiedziałam co zrobić. Serio, bo możliwości było kilka. Mogłam stamtąd zwiać- co by się skończyło źle. Mogłam też dostać załamania w samym środku tego zbiorowiska- cóż… to też by się skończyło źle. Mogłam odciągnąć stamtąd Alexa- Alex by mnie zabił. Mogłam lecieć z płaczem do Nicka- no, ten to by się przynajmniej wahał; na pewno by mnie zabił, ale zważywszy na to, że w drodze do niego bym się efektownie wywaliła… zabiłby mnie od razu, kiedy przestałby się już ze mnie nabijać.
Alex wywrócił oczami i już miał go o czymś zawiadomić, ale wyprzedziła go Rocky. Dziewczyna stanęła na palce i oznajmiła mu teatralnym szeptem, przybliżając usta do jego ucha, że:
- Jacky, oni tak na serio.
 - Zaraz, zaraz, ty i ta laleczka tak na serio? – spytał głupio Alexa, a jego twarz wreszcie zrobiła się poważna, bez cienia śmiechu.
Mi też wcale jakoś nie było do śmiechu. Po prostu... okej, nabijanie się z nas jeszcze by uszło. Czy uważanie naszego związku za zabawny... no w porządku. Ale nazywanie mnie laleczką? Czułam się mocno uprzedmiotowiona, to bynajmniej nie było miłe.
- Mam imię – sama się obroniłam, chociaż gdzieś w podświadomości cichutki głosik mi zarzucił, że gdybym została tak określona przy Nicku, to raczej właśnie on by się w pierwszej chwili zdenerwował, nie ja. – Esmeralda
- Elo Esmeralda – zaśmiał się, wyciągając w moim kierunku swoje łapsko, które po chwili wahania ujęłam koniuszkami palców i bez przekonania nim potrząsnęłam. – Sorry, nie chciałem cię urazić, mordo – zwrócił się do Alexa. – Ale... dlaczego ja nic o tym nie wiem? Ja pierdolendo, przecież powinienem wiedzieć wcześniej od twojej laleczki!
Już miałam powtórzyć swoją gadkę sprzed niespełna kilkunastu sekund (chociaż do mojej głowy wkradł się diabełek, który mi uświadomił, że nie za bardzo nachodziła mnie ochota na ponowne ściskanie dłoni Jacka), ale wyprzedziła mnie Rocky.
 - Przykro mi, Jacky – zwróciła się do swojego chłopaka głosem pełnym sztuczności – ale wasz związek „najlepszych psiapsiół” i tak długo by nie przetrwał. Alex musiał się od ciebie wreszcie usamodzielnić, nie możesz mu tego mieć za złe – starała się mu to wszystko tłumaczyć tak, jak się coś wyjaśnia małym dzieciom, powolnym i spokojnym tonem.
A jednak nazwanie Alexa i Jacka „psiapsiółami” było... dziwne. Nie w pełnym tego słowa znaczeniu, bo jakoś nie umiałam sobie wyobrazić, żeby sobie nawzajem pletli wianeczki z polnych kwiatuszków, śpiewali pioseneczki o przyjaźni na dwa głosy jak w Barbie, kupowali sobie bransoletki przyjaźni, nocowali u siebie...
Śpiąc w jednym łóżku...
 - Ale joł, Rocky, no przecie...
 - Przyzwyczaj się. Teraz co najwyżej będziesz mógł niańczyć jego przyszłe dzieci.
Łał, stop! Halo, nie wybiegajmy. To znaczy, ja nie... mam na myśli, jasne, nasze dzieci mogą być całkiem ładne, ale...
 -  Ha, ciekawe kiedy! Jak na razie nasz mały Alex musi przejść inicjację, jeśli wiecie, co chcę powiedzieć. – Sugestywnie zaczął poruszać brwiami, co mi niepokojąco przypominało Felixa i jego brwi odstawiające tańce woodoo.
 - Ej! – Rocky go znowu trzepnęła, patrząc na mnie przepraszająco. - Jacky, jeszcze jedno słowo i dostaniesz szlaban na kolejne dwa miesiące.
- Szlaban na co? – głupio zapytał Alex, aż sama miałam ochotę ukryć twarz w dłoniach. Za to Rocky zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów i przewróciła oczami.
- Na swoją inicjację, doktorku – odpowiedziała, a ja naprawdę miałam ochotę jej przyklasnąć, bo to było mocne. – A zresztą, na miejscu Esmeraldy na wszelki wypadek na razie nie bawiłabym się w różne dziwne „inicjacje”, bo z tego co widzę jest kompletnie nieprzygotowana.
Rocky, Rocky, dlaczego zawsze, jak poczuję z tobą jakąś solidarność jajników, musisz to po chwili zepsuć?
- Nieprzygotowana – upewniłam się, na co ona parsknęła wymuszonym śmiechem.
- No pewnie, kochaniutka! – O, opcja Ciotka Dobra Rada aktywowana. Ciekawe, czy znowu się dowiem, że nieodpowiednio dobieram kolory bluzek do swojej karnacji. – Brak dekoltu, zakryty brzuch, spodnie nie obciskające bioder... Przecież Alex nawet nie ma na co zerknąć!
- O właśnie – poparł ją mój chłopak, to znaczy Alex... no tak, Alex, przecież Alex był moim chłopakiem, więc to logiczne, że nazwałam Alexa swoim chłopakiem, nie było w tym nic dziwnego, prawda?
- Spokojnie mordo, jeszcze trochę i się twoja laleczka wyrobi – odezwał się Jack, a ja tylko spojrzałam się na niego z pobłażliwością, zaś Rocky zdzieliła go znowu w głowę.
 - Hahaha, frajer! – zaśmiał się Alex, jeszcze mocniej mnie obejmując. Ha. Haha. Ha.
 - Zamknij się, ja przynajmniej nie atakuję...
- Moglibyście się oboje uspokoić i przestać dręczyć biedną Esmeraldę swoimi głupimi odzywkami, nie wystarczy wam, że musi was wysłuchiwać? – odezwała się ostrym tonem Rocky, mierząc ich chłodnym spojrzeniem, a ja jej gorąco w myślach potaknęłam. – Wprawdzie to niezbyt świadczy o jej guście, że sobie wybrała akurat Alexa, ale przynajmniej jej nie trzeba dopiekać!
Ach, Rocky, Rocky, zawsze mi to robisz...
Teraz obaj chłopcy stali z minami nieszczęśliwych zruganych dzieci, popatrując jeden na drugiego.
Jezu, czułam się dziwnie. Mało powiedziane, czułam się jak w podstawówce, gdzie każda nauczycielka wiedziała zawsze lepiej od ucznia i naprawie każdej lekcji był wrzask o byle co. Czy w takiej sytuacji mogłam podnieść rękę i zgłosić, że potrzebuję do toalety i... tak sobie zniknąć? To na pewno było lepszą opcją niż stanie tam, tylko nie wiedziałam, czy to by przeszło.
 - Twoja dziewczyna nam ciągle rozkazuje, nie możemy na to pozwolić. Jak tak dalej pójdzie to w przyszłości ona będzie pracować, a my będziemy szorować gary w kuchni – oświadczył Alex, a mi aż się poprawił humor. No co? To oznaczało, że byłam zwolniona z obowiązków prania i sprzątania przez całe życie, jak nadal będę miała takie kontakty!
 - Jako że jesteś pomysłodawcą, wysil mózgownice i utwórz z niej kurę domową.
 - Dlaczego ja?
 - A co, tchórzysz, stary? Boisz się metru sześćdziesiąt trzy?
 - Nie, ale ona jest twoja. Ty z nią coś zrób.
- Chętnie bym z nią coś zrobił, uwierz. I to rzeczy, o których się raczej nie mówi w kulturalnym towarzystwie.
- A fe, dlaczego muszę mieć takiego zbereźnika za przyjaciela!
- Widzisz? – jęknął Jack, przeciągając dłonią po twarzy. – Mordo, jak dalej będziesz miał takie podejście, to nigdy nie przejdziesz inicjacji!
- Jacky – sparodiował Alex – po prostu się przyznaj, że boisz się swojej własnej dziewczyny. Żałosne, mordo.
- Boisz się dziewczyny swojego najlepszego przyjaciela. Żałosne, mordo.
- No to weź z nią coś zrób.
- Bogowie, wy naprawdę jesteście rasowymi psiapsiółkami – zmieniłam szybko temat, byle tylko nie wysłuchiwać o inicjacjach i innych dziwnych rzeczach. I tak, byłam gotowa na wszystko. Mogłam nawet przyjąć na klatę, że spali w jednym łóżku podczas nocowań.
A wtedy zrobili najgłupszą, najbardziej absurdalną, najmniej spodziewaną i niemniej jednak prawie całkowicie niemożliwą rzecz- zaczęli się śmiać.
- Och, ostatni raz nazwała nas tak Alice – zarechotał Alex, patrząc porozumiewawczo na Jacka. – Wtedy, kiedy…
- Wiem, mordo! A potem jeszcze była…
- Gabriela, no wiem! A z nią ta akcja nad jeziorem? Ja pierniczę, to było coś, niesamo…
- Ale była lepsza akcja! Pamiętasz…
- Tak! Przecież on nam powiedział zupełnie od rzeczy, że…
- No, ale to było akurat świetne!
Patrzyłam tak na nich... i chyba jednak nie byłam na to gotowa.
- Oni tak zawsze? – mruknęłam półgębkiem do Rocky, patrząc, jak dwójka chłopaków starszych ode mnie prawie tarzała się po ziemi ze śmiechu.
- Owszem, zawsze – rzuciła, po czym spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo wzrokiem, które mówiło tylko jedno: „Chłopcy”. Modliłam się, żeby tylko nie zrobiła, ewentualnie powiedziała czegoś głupiego, bo naprawdę poczułam znowu z nią tę więź. - No dobra, dzieciaczki – przerwała im Rocky, podchodząc do swojego chłopaka. Złapała go za rękę i już po sekundzie pozwoliła, żeby ten otoczył ją ramieniem.
To się kwalifikuje jako bycie pod kapciem własnej dziewczyny?
- Idziemy do szpitala, jeden z drugim – zarządziła, kiwając głową w stronę szpitala. – Alex, masz tam robotę. Jack ci pomoże.
- Ale Rocky…
- Idziemy.
- A…
- Już.
- Eeee, Rocky, ale ja nie umi…
Teraz.
Alex pospiesznie cmoknął mnie w czubek głowy.
- Wybacz, pani, niestety jestem skazany na dziewczynę mojego przyjaciela. Niestety. – Po czym odwrócił się do Rocky i z wyrzutem w głosie dodał: - Chciałem tylko napomknąć, że Jack nie rozumie idei leczenia i rusza się pośród moich lekarstw jak wieloryb w składzie... lekarstw. – A kiedy Rocky nie wydawała się specjalnie wzruszona jego przemówieniem, westchnął ciężko. – Więcej mi przeszkodzi niż pomoże.
Po czym sztywno wyszedł za Jackiem, który sztywno szedł obok Rocky, która wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie.
Może kiedyś dojdę do perfekcji w całowaniu i wykorzystywaniu (tak, w każdym tego słowa znaczeniu) Alexa. Nie no, jestem tego pewna. Tylko czasu.
Odwróciłam się, żeby jak najszybciej oddalić się z miejsca zbrodni (albowiem to tam wolna wola dwójki chłopaków została brutalnie zgwałcona i wrzucona do rowu), kiedy stanęłam twarzą w twarz z Courtney, wyglądającą na kompletnie i definitywnie rozbawioną.
- Tobie już kompletnie odjebało, żeby się napatoczyć w takie towarzystwo – stwierdziła dziewczyna, która najwyraźniej była świadkiem tego dziwnego zajścia (w sumie to jak się rozejrzałam… to widziała to ona i jeszcze jakaś połowa Obozu Herosów. Ale cii). – A Eva cię zabije.
Super. Moje uczucia były zaplątane niczym słuchawki do telefonu, a ta mi uświadamiała, że Eva mnie zaciuka. Dzięki, cukiereczku, czuję się dowartościowana.
- Wiem, mnie musisz mi tego uświadamiać – mruknęłam, starając się uregulować moje zawroty głowy. Zapewne mi zabrakło powietrza. – Nie mów jej nic. Ona mnie serio zabije.
- Mniej więcej to samo ci przed chwilą powiedziałam.
- Wiem. Bredzę. Wiem.
Courtney wywróciła oczami i popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Albo piwnymi. Albo czarnymi. Albo czerwonymi.
Mówiłam, że majaczę!
- Wzięłaś pigułkę jakąś, że się chwiejesz i wyglądasz, jakbyś miała zaraz zwrócić wszystkie swoje dotychczasowe posiłki?
Nie, wystarczył pocałunek. Ale w rodzinie wszyscy inni zdrowi, naprawdę.
- Masz wodę?
- Czyli pigułka.
Wywróciłam oczami. Nawet nie miałam drinka, żeby to była jakaś tabletka…! A zresztą, od napalonego Alexa nigdy bym niczego nie wzięła. Wiecie. Lekarz. Chemikalia. Łóżka szpitalne. Te klimaty. Bo, kurde, bardzo go lubię, jest seksowny, przystojny, wychowany i w ogóle… ale nie. W przeciwieństwie do czucia w moich nogach, mój mózg jeszcze istnieje.
- Szok popocałunkowy – oceniła Courtney, ciągnąc mnie za ramię i prowadząc w kierunku domków. – Przejdzie prędzej, niż myślisz.
Ciekawe, czy po pocałunkach ma się kaca. A jeśli się ma, to bardzo chętnie bym chciała to zobaczyć.
- Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że teraz będziesz go musiała spławić, nie? – spytała dziewczyna, obracając mnie w swoją stronę i patrząc uważnie w oczy.
- Eee… tak sądzę? – wydukałam. Boże, co taki cmok robi z moją elokwencją?!
- Nie zamierzasz?
- Nie wiem…? 
- Spławisz go? – Courtney potrząsnęła mną, jakby to miało mi pomóc w tak bardzo ważnej życiowej decyzji. Przecież nie można mnie tak wystawiać, żebym już natychmiast znała odpowiedź! Ja potrzebuję czasu, zastanowienia się, mózgu, trochę pocałunków... to nie jest takie proste jak się wydaje!
- Może…
- Spławisz?
- Może nie…
Courtney odwróciła głowę i przejechała ręką po twarzy.
- Po cholerę ci on?
Dobre pytanie, mój przyjacielu. Naprawdę dobre.
- Tak właściwie to… eee… tak wyszło – rzuciłam, po czym zrobiłam parę machnięć prawą dłonią. – Wiesz. Mętlik w głowie.
Courtney uniosła brwi i powoli pokiwała głową, po czym się do mnie wyszczerzyła.
- Nicolas cię zabije.
Och. Tak. Dzięki. Wiem. Wiem, dobrze? Przecież jestem uświadomiona, że Nicolas mnie tak bardzo strasznie okropnie potwornie cholernie zamorduje, jak się o tym wszystkim dowie.
Boże. Całkowicie o nim zapomniałam. Przecież… kurde. Moje biedactwo. Jest skazany na Karine. Chwila, nie skazany. Przecież się do niej przykleił. Albo ona do niego…?
Ale… o kurde. To mój przyjaciel! Kocham go jak cholera! Dobra. Może i się z nią włóczy. Być może i obmacuje. I co z tego?
Hm. No dobra, dużo z tego, ale… szlag by to. To sytuacja beznadziejna. Ona się zalicza do uczuciowych kataklizmów. Nawet jeśli on by chciał… z tą całą… tą tą… ej, to ona nadal musi zdać test! Ona go musi zdobyć jak książę Roszpunkę z wieży! Ej!
Mam nowy życiowy cel. Zmiażdżyć Karine pytaniami. Już to widzę. „Kiedy Nickowi wypadł pierwszy ząb?”. Ha, przecież nie zgadnie, że było to ósmego października jak miał pięć lat. Albo „ Ulubiony serial?”. To podstawowa informacja- to „Supernatural”, a ona powinna dodatkowo widzieć, że w młodości Nick podkochiwał się w Lisie. O, albo „Jaki tort miał Nicolas na ósme urodziny?”. No musi wiedzieć, że był czekoladowy z osiemnastoma wisienkami w środku, ozdobiony bitą śmietaną i lukrem tworzącym lalkę Barbie, którą dorobiłam niedługo przed wniesieniem ciasta na stół.
To nawet nie jest cała baza! A zagnę ją pytaniem „Ile książek do języka angielskiego ma mama Nicolasa?”. Jest nauczycielką, więc musi ich mieć dużo. A dokładnie czterysta dziewiętnaście. Ha!
- Courtney!
Obróciłam się wraz z czerwonowłosą dziewczyną na dźwięk jego imienia i zobaczyłam biegnącą ku nam Ines. Jej włosy powiewały za nią na wietrze i wyglądała niczym wyjęta z Titanica- nie licząc faktu, że była blondynką, miała szczuplejszą figurę i inne rysy twarzy niż Rose, i posiadała nieco nowocześniejsze ubrania. Reszta identyczna.
- Oliwier potrzebuje kogoś od Hekate – wyjaśniła. Dyszała lekko, jej złote oczy były szeroko otwarte, usta rozchylone, a pierś pod bluzką równomiernie falowała. Widać było, że nie ma problemu z bieganiem ani sportem.
- A Norbert nie może? –spytała Courtney, zerkając na mnie szybko i wracając spojrzeniem na Ines. Jasnowłosa pokręciła głową.
- Chyba jest na treningu. No, eee… widziałam jak szedł z no, tą, Victorią chyba po niego.
Victoria! Właśnie, Victoria. Przedstawiam Victorię, lat szesnaście z hakiem, kolejną osobę, która będzie chciała mnie zarżnąć jak tylko się dowie, że chodzę z Alexem.
(Cześć, Victoria... Miło cię poznać, Victoria...).
Córka Hekate przewróciła oczami, mruknęła coś o „pantoflarzu ze złotym sercem” i odwróciła się do mnie.
- Trafisz do Hypnosa – stwierdziła, po czym pomachała mi ręką, wzięła Ines pod ramię ruszyła w lewo.
- Courtney, ale to w drugą stronę.
Dziewczyna niespiesznie obróciła się na pięcie, nadal ściskając Ines, i skierowała się w prawo, rzucając flegmatyczne:
- Tylko was sprawdzałam.
Do domku Hypnosa wcale nie tak trudno trafić. Był to naprawdę jeden z najciemniejszych budowli ze wszystkich loków herosów. Czarny marmur, ciemne firanki w oknach, nawet dym wydobywający się z kominka w kolorze, oczywiście, grafitu, był brudnoszary.
Weszłam po schodach. Kac popocałunkowy zniknął- pewnie rzekome pigułki przestały działać. A tak serio- podejrzewam, że mój mózg ogarnął, że idziemy do Evy, u której, jeśli nadal będę taka naćpana cmokiem (cmokami, gwoli ścisłości), to długo tam nie wytrzymam. I albo a) zemdleję, albo b) ucieknę stamtąd. Nie wiem, przez co Eva bardziej nie da mi żyć.
Postanowiłam nie zważać na to, że w domku Hypnosa mieszkają inni herosi (pewnie i tak by się nie obudzili) i wbiłam do środka z entuzjastycznym okrzykiem.
- PRZYBYŁAM! – wydarłam się, otwierając kopniakiem drzwi. Spostrzeżenie pierwsze- Eva nie robiła nic, co mogłoby mi wypalić oczy. Spostrzeżenie drugie- nikt inny nie czynił niczego, co mogłoby mi wypalić oczy. Właściwie to nikogo innego nie było.
Dobrze, bo lubię moje oczy.
Spostrzeżenie trzecie- Eva siedziała na łóżku i trzymała w ręce chusteczki.
Och tak, tak, tego tylko mi brakowało. Pocieszać zapłakaną nastolatkę z burzą hormonów. Tak, Esmeralda, naprawdę ty to umiesz się ustawić w życiu. Pozazdrościć.
Córka Hypnosa popatrzyła na mnie zamglonymi oczami i wydęła usta. Kiwnęła głową, wskazując materac.
- Wypłakujesz alkohol z krwi? – spytałam, patrząc z dezaprobatą na jej zaczerwienione oczy i nos. Eva parsknęła, wywracając oczami i przetarła powieki.
- Tęskniłaś, Mera? Czy twój kochaś cię wygonił z domku i mam iść go zabić, za to, że to zrobił.
No, przynajmniej nie chciała mordować mnie. To się chwaliło tamtego dnia, bo kiedy zrobiłam listę osób, które miały ochotę pozbawić mnie życia... uświadomiłam sobie, że powinnam wydawać numerki. Jak w McDonaldzie.
Mogłabym też zrobić pytanie dnia, za które można byłoby wygrać zupełnie darmowy przeskok o dwa miejsca w przód na mojej liście. A pytanie brzmiało: Jaki. Do. Cholery. Znowu. Kochaś.
Chociaż nie. Musiało jej chodzić o Nicolasa. Więc tak, odpowiedź mi: w pewnym sensie owszem. Widzicie, sama sobie odpowiedziałam na swoje pytanie. Czy to znaczy, że właśnie znalazłam się na początku kolejki? Czy to oznacza samobójstwo?
- A ty? Tęskniłaś za mną, rycząc w domku? Czy byłaś na wyprawie po Obozie, szukając nowej ofiary do swatania? – spytałam ironicznie, chociaż sądząc po jej oczach i nosie to przepiła całe popołudnie.  
Evangelina przewróciła oczami i machnęła ręką. Wyglądała naprawdę zabawnie- cała różowawa na twarzy, z brązowymi kłakami sterczącymi z głowy, czerwonym nosem i szeroko otwartymi oczami.
- To, że swatam innych, nie znaczy, że uganiam się za facetami! Po prostu jestem wiecznym singlem ze słoikiem Nutelii, który nie może znieść, że ludzie są sobie przeznaczeni, a tak łatwo się odpychają.
O. No tak. Mój Boże, ona mnie zabije, jeśli jej powiem o Alexie... I obawiam się, że nawet nie będzie czekała w kolejce. Ach, ci ludzie i ich brak dyscypliny...
 - Ee… masz to swatanie innych po czymś konkretnym?
- W sumie to nie jesteś daleko od prawdy – zgodziła się ze mną, sięgając do szufladki przy łóżku i wyjmując małą flaszeczkę brązowawego płynu. – Twój chłopak ma talent do przemytu – stwierdziła, odkręcając buteleczkę i przystawiając ją do ust.
W normalnych okolicznościach bym zapytała, o którego chłopaka jej chodziło (nie wiem, jaka była jej definicja słowa „chłopak”, chociaż podejrzewałam, że w moim przypadku „chłopak” równał się „Nick”), ale jednak zachowałam trochę instynktu zachowawczego, no i nie mam skłonności samobójczych. Nawet jeśli zgadłam odpowiedź na własne pytanie.  
- Tak? Coś sprawiło, że tak pchasz tych biednych ludzi do siebie? – Tak, Es, póki co świetnie ci idzie odwlekanie swojego przeznaczenia. Trzymaj tak dalej, bombarduj pytaniami. Bądź jak tygrys, który podchodzi swoją ofiarę. Jak zacznie się robić gorąco, po prostu zwiejesz.
- O, oczywiście. – Kiwnęła głową, a jej palce zaczęły obracać buteleczkę w dłoni. Wyglądała, jakby się trochę już wstawiła, ale nadal potrafiła trzeźwo myśleć.  – Ale mam pomocników. Popatrz, taki Norbert i Jenny. Co bym zrobiła, gdyby Courtney nie była siostrą Norberta? – Wyszczerzyła się do mnie, aż jej oczy lekko się załzawiły. – Nie powiem, że nie jestem geniuszem. To był niezwykle misterny plan.
- Mam rozumieć, że to dzięki tobie mamy tę parkę? – spytałam ze zdziwieniem i aż klapnęłam sobie na materac. Norbert? Ten Norbert? Z Jenny? Jenny-ludzki-tasak? Nie wierzę. – Może mi jeszcze powiesz, że się miziają na każdym kroku?
Evangelina rozłożyła bezradnie ręce, po czym czknęła.
Bogowie.
- To są moje wpływy. Od początku mi się udawało. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym łyknęła trochę brązowawego płynu. – Chcesz? – Wyciągnęła w moją stronę dłoń z buteleczką.
- Podziękuję – rzuciłam, patrząc z niepokojem, jak Eva dostaje już regularnej czkawki. – Od początku? To kiedy to było?
- Daaaawno – zanuciła Eva, patrząc na mnie bezradnie. – Na szerokość Afrodyty, nie powinnam pić. Sabina by mnie zabiła.
Sabina ciebie, a ty mnie, jak się dowiesz o Alexie. Pij, kochana, może nie zdążę o tym wspomnieć. I co najlepsze, to nawet nie będzie moja wina! Pij.
- Chcesz mi powiedzieć, o co chodzi, czy mam się wynosić? – spytałam bezpośrednio. Eva zamrugała i wolno pokiwała łbem.
- Jesteś chyba jedyną osobą, która tu do mnie przyszła. – Zaśmiała się krótko. – Znam cię kilka dni. Paranoja.
Co jak co, ale nagle zrobiło mi się jej... szkoda. Tak, może i mogłam się zgodzić z Felixem i tym, czego nie powiedział, a co trzeba było wyczytać pomiędzy wierszami. Może i Eva była lekko dziecinna. Może i pchała się w ludzkie życia. Ale nigdy nie pomyślałabym o niej jako o Evie-atencjuszce. Osobie, która stara się na siebie zwrócić za wszelką cenę uwagę. To do niej nie pasowało, naprawdę taka nie była. Nie mogła przecież taka być.
- Siatkówka? – rzuciłam, ale nawet nie miałam pomysłu jak to rozwinąć, bo... bo co miałam więcej powiedzieć? Może dziewczyna właśnie dostała ciężkiej depresji, a ja ją tylko dobiłam. Po prostu nie chciałam tego rozwijać.
- O, brawo, Mera, zgadłaś, że po kłótni zaczęłam pić. – Wywróciła oczami, aż się przestraszyłam, że jej gałki wylecą z oczodołów. – Jak ja nie lubię pić – stwierdziła, po czym podniosła rękę z trunkiem i pociągnęła porządny łyk.
- Właśnie widzę – parsknęłam. Matko, nie chciałam jej tak ciągnąć za język. Nigdy nie chciałam się wtrącać w życia innych, bo zawsze uważałam to za beznadziejną sprawę. Przecież sama bym nie chciała, aby mi się ktoś tak bardzo wcinał w życie, a zwłaszcza w te fragmenty, które powodują ból serduszka. A najwyraźniej Eva się szykowała do właśnie takiej rozmowy, i to na jej temat... ale to ja nie byłam przekonana, czy naprawdę chcę to usłyszeć. – Nie wiem, czy Felix ci aż tak nadepnął na odcisk, że...
- To nie tak – przerwała mi, nagle podrywając głowę. – Nie lubię jak się tak do niej dostawia. Nie lubię, jak jeden facet lata za tuzinem dziewczyn.
Oj, z Thomasem to by się chyba nie polubiła.
- A on jest tak zarąbiście miły – dodała z żaem. – Naprawdę! Umie dużo rzeczy, interesuje się... no, czymś tam na pewno musi się interesować. – Przetarła oczy. – Ale jak można łazić za prawie każdą napotkaną laską?
- Może po prostu ma taki styl życia – wtrąciłam. – Przecież nikomu nie wadzi. Dopóki nie ma dziewczyny... – Zerknęłam na Evę z niemą prośbą, żeby potwierdziła, że Felix z nikim nie chodzi. Bo inaczej... no tak, jej pretensje miałyby większy sens. Ale nic nie skomentowała, więc stwierdziłam, że faktycznie jest sam. – No. Widzisz? I dopóki te laski, które się mu dają, nie mają drugiej połówki, to...
- Ale mógłby ostrożniej dobierać te swoje potencjalne słoneczka, serduszka i misiaczki – oświadczyła, przechylając się w tył i klapiąc z głośnym „puf” na swoje poduszki. – A poza tym tak się naprawdę nie robi!
- Może. – To słowo w naszej rozmowie padło już któryś raz. Jeśli kiedyś doczekam się własnego domu, naprzeciwko drzwi frontowych na ścianie walnę napis „Może”. I podpiszę, że to motto życiowe mojego domu. Lubisz sałatę pekińską? Może. Idziesz na paradę rówości? Może. Mogę cię obrabować? Może.
- Ale to nie ma sensu – odezwała się przytłumionym głosikiem Eva, cichutko siąkając nosem. – Świat byłby taki brzydki, jakby każdy facet się tak zachowywał.
- Może ty byś została feministką? – rzuciłam pół żartem, pół serio. – Organizowałabyś manifesty, pisałabyś petycje, czy co tam innego jeszcze robią feministki...
- Moja droga. – Wyprostowała się, leżąc... o ile to w ogóle jest fizycznie możliwe. W każdym razie ściągnęła barki ku tyłowi i teraz leżała z godnością. – Za bardzo cenię swój seksapil, żeby go utracić.
Spojrzałam na nią w milczeniu i przez chwilę po prostu trwałyśmy w bezruchu, podczas gdy moja brew zaczęła wędrować coraz bardziej w górę, by osiągnąć swój kulminacyjny punkt... wysoko. I właśnie wtedy strzeliłam sobie piątkę w twarz i się załamałam.
- Ej – poskarżyła się Eva, zaplatając ręce na piersi. – Ja przynajmniej nie strzelam jakiś gadek motywujących i nie mówię cały czas słowa „może”.
- Za to ja nie jestem feministką i nie rzucam się na obcych facetów, wyzywając ich od fasolek – odparowałam, klepiąc jej łydkę, która akurat przede mną leżała. – Naprawdę, musisz trochę zluzować. Pal licho ty, ale w końcu mnie wykończysz.
- Ale nie rozumiesz – westchnęła. – To nie chodzi o mnie. To znaczy... nie w przypadku Felixa. Wcale nie chodzi o to, że mam ból dupy.
- A nie masz bólu dupy?
- Mam! – Wyrzuciła ręce nad siebie tylko po to, by siła grawitacji od razu ściągnęła je w dół, na łóżko. – Ale o ile aż tak bardzo by mnie nie irytował sam Felix, o tyle denerwuje mnie jego podejście do Sabiny. A ilekroć zaczynam z nią tę rozmowę, niemal od razu ucina dyskusję i jeszcze chce jej się płakać. Jak ja mam być zdrowa w takim towarzystwie?
- Dlaczego chce jej się płakać?
- A dlaczego ja płaczę? – zaśmiała się Eva, chociaż widać było, że trochę jej ulżyło. Łzy już jej nie płynęły ciurkiem po policzkach, przestała być aż taka czerwona. – Na pewno nie dlatego, że Felix nazwał mnie bobem.
- Brukselką.
- Brukselką – poprawiła się. – To nie jest powód mojego rozbicia emocjonalnego.
- To bardzo głupio zabrzmi, naprawdę czuję się jak jakaś pani psycholog... ale serio, jeśli chcesz mi o czymś opowiedzieć, to... no, możesz. – To brzmiało dużo gorzej niż psycholog. To była studentka psychologii na pierwszych praktykach.
- Nie liczę nawet na to, że cokolwiek ogarniesz z tej historii – mruknęła, zamykając oczy.
Pokiwałam głową, chociaż… szczerze? W ogóle nie rozumiałam ani jej, ani Felixa, ani w sumie większości osób w Obozie. Ale postanowiłam siedzieć cicho. Podobno w ciszy ludzie się skupiają i łatwiej im opowiadać.
Jeśli zechcę iść na psychologię, to mój indeks z pewnością już tam czeka.
- Okej. – Eva wzięła głęboki wdech, siadając. – Możesz się rozsiąść, bo to jedna z opowieści typu „dawno, dawno temu”.  – Przymknęła oczy i przechyliła się w prawo. – Ojej! – Przeraziła się, kiedy mało co nie wylała płynu z buteleczki.
Odkąd poznałam Eve, miałam wrażenie, że dziewczyna była nieco dziecinna. I jednocześnie nie była tak do końca. Jakby za maską pozornej wesołości i bycia „miłą” (no dobrze, umówmy się, z wyjątkiem Alexa) chciała ukryć to, jak bardzo się stara, by wszyscy wokół byli szczęśliwi. I kiedy to zaczęłam dostrzegać, uznałam, że to... było piękne. W uroczym tego słowa znaczeniu. Oto siedziałam w domku Hypnosa z podpitą Evą, która się boi o płyn ze swojej buteleczki, wydaje z siebie dźwięki typu „Ojej” i jeszcze chce mi opowiedzieć bolesną historię. Jakby chciała się pozbyć choć części ciężaru, który krył się pod powierzchowną lekkością.
- Załóżmy, że tak. – Podciągnęłam nogi i usiadłam po turecku. Jeśli ma już długo opowiadać, to ja wygodnie usiądę. Nie będę jej przerywać w trakcie mówienia. To znaczy pewnie i tak jej przerwę swoimi „może”, ale trzeba chociaż zachowywać jakieś pozory.
Dziewczyna odłożyła flaszkę, którą się dotychczas bawiła.
- Eee… Więc nie lubię opowiadać bajek – ostrzegła mnie, obracając się do mnie przodem. – Ale spróbuję. Właściwie… - zacięła się. Widać było, że nie wie, jak zacząć. Popukała się palcem w brodę, po czym wybuchła krótkotrwałym śmiechem.  – Nie mam pojęcia, jak mam to zacząć. Większość osób po prostu o tym wie i nie porusza tego tematu.
Super, dziękuję, że mi uświadomiłaś, że jeszcze nie do końca pasowałam do innych. Czułam się pocieszona.
- Sabina miała kiedyś chłopaka.
- O – wyrwało mi się, bo chyba jeszcze nikt nie zaczął mi opowiadać historii z tak grubej rury. – To chyba...
- Niefajnie – dokończyła. – Ojoj, jak niefajnie. W każdym razie kiedy go miała, wszyscy byli szczęśliwi. To znaczy, tak, Felix nadal rzucał swoimi diamencikami, kociakami, kochaneczkami...
- Kochaneczki? Tak, jak babcie mówią do swoich małych, słodkich wnucząt, kiedy chcą im wcisnąć ogromną dokładkę?
- Coś w tym stylu. Jeśli tylko Felixa można porównać do babci. – Na chwilę zamilkła, wpatrując się w kąt pokoju. Nie miałam pojęcia, co tam chce zobaczyć, bo w całym pomieszczeniu było ciemno jak jakimś schronie podziemnym. - Nie mogę go stawiać w złym świetle. Każdy ma wadę. Ale… - zawahała się. – Ojej, no mógłby to robić każdej innej dziewczynie. Naprawdę, nie miałabym nic przeciwko. Countrey się nawet tym nie przejęła, gdy nieoficjalnie ze sobą chodzili, a potem zerwali… nic. Ale ona nie jest tak wyczulona na miłość. I… kurczę. Nie powinnam ci tego mówić, o tym faktycznie mało kto gada. Ale mam to w gdzieś- w sumie to żadna tajemnica. Adam, czyli chłopak Sabiny. Nie widziałam jeszcze nigdy, żeby para się aż tak kochała. Kurna, Es, oni byli dziećmi! Oni mieli… trzynaście lat, kiedy się poznali i zaczęli chodzić? To ten wiek, kiedy wszystko jest na jakiś głupi pokaz. A tam?
Bogowie, a ja mam problemy z Alexem.
- Naprawdę, to było strasznie urocze. Sab jest aż za bardzo dojrzała jak na swój wiek, u Adama było to samo. No a potem, idealnie w ich drugą rocznicę, była ta cholerna misja. Z cholernym Adamem. Który obiecywał cholernej Sab, że to tylko kilka cholernych dni. I wiesz, co się stało?
Dwa lata? To znaczy… że to było góra rok temu.
- Jak dotąd jego ciało nie zostało odnalezione.
Och. Tak, jak już wspomniałam, ja mam problemy z Alexem. A Sabina w wieku piętnastu lat straciła prawdopodobnie jedną z najważniejszych osób w jej życiu. 
- I wiesz co? – rzuciła niby lekko, ale z jej oczu wydostała się kolejna, pojedyncza łezka. – I to jest do dupy. Patrzę na co dzień na Sab i widzę, że żyje myślą, że gdzieś tam jest jej Adam. W tej rzeczywistości nie ma rycerzy na białych koniach, żyjących długo i szczęśliwie. Są tacy frajerzy jak Adam, którzy zostawiają księżniczkę i rzucają się na heroiczne misje! Bogowie, znałam go! To ja ich zeswatałam! – Chlipnęła, otworzyła szufladkę i zaczęła czegoś poszukiwać gorączkowo. Bez słowa sięgnęłam ręką i wyłowiłam spośród kablów, kosmetyków i spinek paczkę chusteczek. – Tęsknię za Adamem, tęsknię za tym, jak było, kiedy on jeszcze nie zaginął. Chcę to z powrotem. Boże, był dla mnie jak brat! Kto odkrył, że podoba mu się Sabina? Kto go podpuścił, żeby się z nią spotkał? Ja!
Zamrugała oczami.
- I choćbym nie wiem jak się starała… a ja, jeśli chodzi o przekonywanie do odkochiwania się, jestem w tej kwestii beznadziejna, tak w przypadku Sab robiłam, co w mojej mocy… i ten… no. Ona nie umie przestać myśleć. To jak męczeństwo, ale gorzej. Zauroczyła się parę razy, nie? Nawet niedawno i to dość mocno… ale to nie jest ważne, bo ja wiem, że ona o nim nie zapomni. Znam się na ludziach akurat pod tym względem. Rozumiesz? – odezwała się cichym głosikiem. – Nie pozwolę, by Felix jej przypominał to wszystko, co ona straciła. To kochany skurwiel, ale nie dopuszczę do tego, żeby w skończyło się z nimi tak, jak wcześniej. Bo nie da się jeszcze bardziej zmielić proszku z serca.
***
Czuję, że cały ten dzień był jedną wielką porażką.
Po tym, jak już wyszłam z domku Hypnosa (gdzie przez godzinę nie robiłam nic innego niż podawanie wody czerwonej i wściekłej Evie, przy okazji starając się ją uspokoić, aby nie wkurwiała się tak na cały ten cholerny świat) chciałam poszukać Alexa. Serio. Po dawce rozpaczy Evy desperacko potrzebowałam całusa życia. Desperacko.
Stop! Miałam się najpierw pogodzić z Nickiem. Ale to oznaczało, że musiałam mu powiedzieć o Alexie. I o ile Evie się sprytnie wymknęłam, bo była zbyt zaaferowana smarkaniem w tony chusteczek zamiast interesowaniem się moim życiem uczuciowym... to z Nickiem nie mogłam tak zrobić. Czułabym się tak strasznie beznadziejnie, jakbym mu coś takiego odwaliła.
Trudno. Muszę. Kurde, to mój przyjaciel, to jedna z osób, które kocham najbardziej pod słońcem. Co z tego, że mi nie mówił o Karine? Trudno. Bogowie, przecież go uwielbiam! To mój mistrz. Jeśli spadaliśmy, to albo razem, albo wcale.
Więc jeśli miałam się umawiać z Alexem, to albo z Nickiem, albo w ogóle! Nawet przeboleję, jak mój przyjaciel będzie chodził ze mną na randki moje i Alexa. Przysięgam, nie będę miała nic przeciwko. Tylko chciałam się z nim pogodzić.
- Nicolas, stój!
O, proszę. Nawet niebiosa mnie wysłuchały. O, nawet teraz zaklinają Nicolasa, żeby się zatrzymał. Cud. 
Odwróciłam się, szukając wzrokiem sprawcy tych wszystkich pogróżek, no i ich nadawcy (obiecuję, że mu kupię czekoladki za tak barwne wyzwiska Nicka. Szkoda, że nie miałam gdzie tego wszystkiego zapisać).
- NICOLAS! – ryknęła Victoria, lecąc za moim przyjacielem i co chwila się potykając o wystające korzenie. Syn Hermesa jedynie przyspieszył, rozglądając się gorączkowo. – Nicolas, masz się natychmiast zatrzymać albo wszystko jej powiem!
- Co powiesz? – odezwałam się ze śmiechem, idąc w jego kierunku i posyłając w stronę Vicky przyjazne spojrzenie. Jej kupię dwie czekolady. I batonika na przystawkę.
- TY! – wrzasnął Nick, wskazując na mnie palcem i szybo do mnie podchodząc; odruchowo nawet się cofnęłam kilka kroków w tył, patrząc, jak chłopak zwraca w moim kierunku pałające gniewem spojrzenie błękitnych oczu.
- Nick…? – spytałam niepewnie, przechylając głowę. Kątem oka zauważyłam, że Victoria stara się rozpaczliwie złapać oddech; pewnie długo biegła za tym kretynem. Tyle że po co...?
- Kim ja kurwa dla ciebie jestem? – ryknął Nicolas, próbując opanować oddech. Popatrzył na mnie ze złością. – No kim?!
- O-ho, zaczyna się cudnie- wysapała dziewczyna, próbując załagodzić sytuację i chyba jednocześnie nie zemdleć.
- Nicolas. O co Ci...Wam chodzi?!– uzupełniłam, przenosząc wzrok z jednego na drugie. To pierwsze chyba chciało mnie utopić w szambie, a drugie tylko patrzyło na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale machnęło ręką, na znak, że nie muszę się nią przejmować. Eee, to znaczy tak ten gest zinterpretowałam, równie dobrze mogła być to jakaś klątwa. Klątwa z rodzaju „przyprowadziłam ci szalejącego Nicolasa, teraz sama sobie z nim radź”.
- Ja tu tylko jako walor estetyczny jestem, mną się nie przejmuj- oznajmiła, unosząc ręce na znak poddania się. Spojrzałam na Nickabezradnie. Bogowie, to było jak… jak zmieszanie, przerażenie i zdumienie w jednym! Tego się nie dało opisać. Patrzył na mnie z takim strasznym bólem egzystencjonalnym, że miałam ochotę się skulić w sobie i po prostu się przed nim położyć.
- Nie rozumiem, co ci…
- Dobrze wiesz.
- Nie, Nicolas. Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że może ty mi wyjaśnisz, czemu się na mnie wydzierasz w samym środku Obozu! – Podniosłam nieco ton głosu. Dlaczego mi robił awanturę o... właśnie. Dlaczego na mnie tak krzyczał?
Victoria  popatrzyła na mnie tak, jakby chciała mi pomóc.  Jednak po chwili, jakby nie miała pojęcia, w jaki sposób mnie wesprzeć, potarła dłonią przedramię drugiej ręki, uśmiechając się delikatnie.
- Chodzi mu o tego mojego ukochanego doktorka.
- Za kogo mnie uważasz, że o takiej sprawie dowiaduję się od mojej siostry? – Widać było, że nieco ochłonął. Teraz tylko nerwowo przeczesywał włosy palcami. Zawsze tak robił, kiedy tłumił wściekłość.
- Siostry...?
- Kurna, czy ty mnie w ogóle szanujesz?! Amy mi powiedziała, Amy, rozumiesz?! Skoro siostra mogła, to czemu nie ty?!
 - Amy? A co biedna Amy ma do... no, do tego?
- Wiecie... To ja może pójdę sprawdzić, czy sprzedają tu banany...
- Amy? Amy nie ma prawie nic do tego. Ale Alex podobno ma dużo, aż za dużo!
Wybałuszyłam oczy i przeniosłam spojrzenie na twarz Nicka, który wyglądał, jakby mnie miał zaraz rozszarpać i zjeść.
- No… właśnie szłam ci powiedzieć. Więc… niedawno się spotkałam z Alexem i…
- Niedawno? – przerwał mi ostro Nicolas, mrużąc niebezpiecznie oczy. – A jaka jest twoja definicja „niedawno”?
Och, no tak. Trzy godziny.
- Przepraszam, powinnam zadzwonić do ciebie podczas całowania się z Alexem! – zawołałam, wyrzucając ręce w górę i patrząc na niego z nieukrywaną złością.
Zły ruch. Oj, bardzo zły ruch.
Tak. Stanowczo powinnam sprawdzić, czy są tu banany- odpowiedziała sama sobie Victoria i nie czekając na nic najspokojniej, zupełnie nas ignorując, poszła ścieżką, wciskając ręce do za dużej bluzy.
Nicolas parsknął z niedowierzaniem, wlepiając we mnie szeroko otwarte oczy. Po ustach błąkał mu się uśmieszek, który dobrze znałam. To był ten uśmiech, kiedy nie wie, czy mnie zabić, czy może raczej prędzej postradać zmysły i dopiero mnie zabić.
- Całowałaś się z nim.
- Tak! – krzyknęłam, zaciskają pięści i czując, jak łzy mi się cisną do oczu. Już nawet nie chciało mi się bawić w udawanie, że się wstydziłam przed nim rozkleić, więc po prostu uniosłam dłoń i ze złością otarłam policzek i nos. Czułam się, jakbym była na jakimś przesłuchaniu. Bałam się nawet odezwać, bo każdy mój ruch mógł się skończyć wybuchem albo z mojej strony, albo ze strony Nicolasa. I już nawet nie wiedziałam, co byłoby gorsze.
Dlaczego? Czy to nie Nicolas nie był moim przyjacielem? Czy naprawdę to nie on miał mnie wspierać w moich życiowych wyborach, o ile nie będą skrajnie głupie? A, jeśli dobrze się orientowałam, posiadanie chłopaka chyba nie jest aż taką okropną zbrodnią.
Nie wiedziałam, co robić. Nie miałam pojęcia, czemu mi łzy napływały do oczu. Nigdy nie płakałam z powodu Nicka. Ale kiedy na niego spojrzałam, zauważyłam, że on sam chyba był bliski płaczu. A skoro on był, ja nie umiałam się przed tym samym powstrzymać. 
- Dlaczego? – jęknął, ukrywając głowę w dłoniach. Kiedy odsunął palce, nagle mnie uderzyło, jak okropnie wygląda- miał taki wyraz twarzy, jakby miał zaraz oszaleć z rozpaczy.
- Wiedziałeś przecież. Mówiłam ci setki razy – przypomniałam mu, a on tylko na mnie spojrzał, kręcąc głową.
- Nie.
- Co „nie”?!- zirytowałam się, machając dłońmi we wszystkie strony.- Nicolas, gadaj nieco jaśniej, co?! Jak dotąd to usłyszałam całkowicie niezrozumiałe zarzuty i może ci to nie przyszło do głowy, ale chciałabym wiedzieć, o co ci do cholery biega!
Ja? Wiesz co, jak na razie to ja nie rozumiem, co tu się kurna dzieje. Co to ma być?!
- Nie rozumiesz?- zadrwiłam.
- Nie!
Zaczynałam mieć go powoli dość. Nie wierzę, że to mówię, ale nigdy jeszcze nie urządził mi takiego cholernego piekła. Na razie miałam go serdecznie dość i chciałam, żeby zszedł mi z oczu.
Poza tym, co on miał do Alexa? Musiałam dać mu szansę, a nie mogłam, bo… bo Nicolas… Kurna! Co mi mówiła Eva o tym chłopaku Sab? To był podobno jedyny, nie? A kto powiedział, że początki ich związku były usłane żelkami? Mogły być posmarowane wazeliną, żeby nie wyrabiać na żadnym z zakrętów.
A jeszcze Karine, tak? Nie dosyć mu, że miał tę laskę z piekła rodem, to jeszcze do mnie tutaj pretensje wysuwał! Miałam tego naprawdę serdecznie dość. Zachowywał się dokładnie jak dziecko, które nie może mieć tego, co chce.
A przecież ja nie byłam mu do tego potrzebna, tak czy nie?
Patrzył na mnie, jakby mu została ostatnia nadzieja i chociaż w oczach paliły się gniewne płomienie, szczękę miał mocno zaciśniętą, to zdołał przymknąć oczy i zamrugać do mnie.
Nie. Wydzierał się na mnie o to, że byłam szczęśliwa, mimo że on jakoś dotąd nie narzekał na Karine… a dodatkowo ja byłam jego przyjaciółką, przecież nie mógł mnie pragnąć jako dziewczyny, więc czemu przeszkadzał mu mój chłopak?!
Zaplótł ręce na piersi, uniósł głowę, a jego lekko kręcone, czarne włosy opadły mu na czoło i niezwykłe, błyszczące błękitne oczy.
Był moim przyjacielem, nie powinien się tak zachowywać. Powinien mi chociaż jeszcze dokładniej określić, czemu mi robił piekło na ziemi! A nie przybiega, rzuca kilka słów, jeszcze z biedną Victorią z boku, a ja… a ja nadal nie miałam pojęcia, o co on się naprawdę wściekał! Nie wierzę w to, po prostu nie umiem!
Bogowie, Es, po prostu to zrób, okej? Po prostu mu powiedz. I tyle. Miał Karine, miał się gdzie wypłakać.
Ale nie, on nie mógł się wypłakać. Nie chciałam, żeby przeze mnie cierpiał. Nie chciałam tego, co miałam właśnie zrobić.
Nie. Po prostu to zrobię.
Popatrzyłam na niego pretensjonalnie, nieco wyniośle, jakbym to nie ja była od niego niższa o połowę głowy, a on ode mnie.
- Chodzimy ze sobą. Ja i Alex.
- Nie.
- Czemu „nie”?! – zdenerwowałam się, wyrzucając rękę w powietrze.
- Nie wierzę.
- To uwierz, bo to fakt dokonany.
- Nie.
Patrzył na mnie, jakby mnie nie poznawał. A to byłam ja. Ja, Esmeralda, jego kicia. Nadal ta sama ja.
- Nie możesz.
- Zabronisz mi? – Znowu zaczęłam głośniej mówić, ale po chwili się opanowałam i nieco ściszyłam głos. – Nie możesz mną rządzić, Nicolas. Mogę robić, co zechcę, być z kim zechcę i kochać, kogo tylko zechcę.
Znieruchomiał, po czym pokręcił wolno głowo i roześmiał się ponuro.
- Kochasz go.
Nie.
- Tak! – ryknęłam tak, żeby wiedział. Tak, żeby on wiedział. Nie wierzę, że musiałam tak gadać z moich cholernym najlepszym przyjacielem. Nie wierzę.
Wcale nie kochałam Alexa. Ale... Ale byłam wściekła. Po prostu. Nie umiałam mu odpowiedzieć jakkolwiek inaczej. Po prostu nie potrafiłam.
 – I wiesz co? Dobrze mi z tym! A ty nie masz prawa mi zakazywać.
- Jesteś ślepa – stwierdził, a na jego twarzy malowała się, dla odmiany, totalna obojętność. – Ty tego nie widzisz. Ty tego naprawdę nie widzisz.
- Czego? Tego, że według ciebie on mnie wykorzystuje? – spytałam sarkastycznie, wymachując rękami.
- Nie widzisz tego – otrzymałam w odpowiedzi trzy słowa, wypowiedziane z prawdziwym, autentycznym niedowierzaniem.
- Nie, nie widzę, żeby on mnie wykorzystywał.
Przez chwilę poruszał szczęką, jakby chciał coś powiedzieć, a po chwili wplótł palce w swoje czarne włosy.
- Nie rozumiem cię – rzuciłam, patrząc, jak Nicolas podniósł wzrok i zaczął wpatrywać się we mnie z bólem wypisanym na twarzy. – Nie ogarniam, o co robisz aferę. Szlag, ja na ciebie nie wrzeszczę o tę twoją Karine!
Eee, ściślej rzecz ujmując to jeszcze nie zdążyłam na niego nakrzyczeć, ale jak się nie ogarnie to zaczniemy się naraz kłócić i zostaną dwa trupy. Kopcie grób, wspólny, bo po śmierci ja z nim zostaję. A, i ta dziura ma być dwuosobowa- sorry, Alex jest dopiero na pierwszym poziomie chodzenia, a Karine to nawet po moim trupie nie pozwolę mi zabrać Nicka. Tak, jestem zaborcza. Tak, zabiłabym za Nicolasa. 
Tylko dlaczego to wyglądało tak, jakby on nie zabiłby za mnie?
- A co ma tutaj Karine do rzeczy?! – wrzasnął, rozkładając ręce. – Chodzi mi o tego przydupasa vel skurw…
- NICOLAS!
- …z którym się… się… - Na chwilę zabrakło mu słów, więc tylko pokręcił głową i prychnął.  – Z nim!
- Tak, właśnie z nim – odpowiedziałam chłodno, zaplatając ramiona na piersiach.
Nie wiem, o co on robi pretensje. Bogowie, dlaczego on się patrzył na mnie tak, jakbym właśnie zgwałciła mu chomika?! O co mu do jasnej cholery chodziło? O to, że chodziłam z Alexem? Rozumiem wszystkie rozterki w relacjach przyjaciel-przyjaciel, ale… ale to byłajuż przesada, żeby przyjaciel przyjacielowi robił awanturę o durne zauroczenie!
- Wiesz co? Wcale ci się nie musi to podobać. Ale mógłbyś chociaż…
No co, co mógłbym?
Co mógłbyś?! Chociaż się określić, porozmawiać na spokojnie, albo nawet nawrzeszczeć, a potem… uspokoić się, nie wiem, ogarnąć, wytłumaczyć, zaproponować rozwiązanie!
Jezu, chyba będę płakać.
- Nie wiem!- jęknęłam w efekcie. - Nie wiem, po prostu… mógłbyś być moim przyjacielem, tak jak zawsze, i nie zniszczyć naszej relacji! I to tylko dlatego, że nie lubisz mojego...
- Esmeralda! –Nigdy w życiu nie nazwał mnie pełnym imieniem. Nigdy. – Tu chodzi  twoją durną ślepotę!
- O co ci chodzi z tą ślepotą?! – krzyknęłam, wyrzucając ręce w górę. – Znalazłam chłopaka. Co, źle wybrałam?! Kogo niby innego miałabym uważać za swojego faceta?!
Rzucił mi szybkie spojrzenie.
- Nie widzisz…
- Nie widzę – ucięłam, cofając się dwa kroki. – Nie rozumiem, czemu masz do mnie pretensje. Nie rozumiem, czemu się uwziąłeś na Alexa, rozumiesz? Co on ci zrobił?
- Esmeralda…
- Nie.
Byłam zła. I byłam zrozpaczona. A moje serduszko się łamało. Tak, najlepiej, jak mój chłopak się nienawidził z moim przyjacielem. Mogliby się chociaż tolerować.
- Skończ. Na razie… mam dość. Rozumiesz? Mam cholernie dość tych kłótni, tych… tych spin, twoich bólów dupy o nie wiadomo co.
- O nie wiadomo co?! – Parsknął śmiechem, który bynajmniej nie był wesoły, po czym tylko po raz kolejny pokręcił głową. – Esmeralda…
- Nie! – ryknęłam. Już naprawdę miałam w nosie, że działo się to na środku Obozu, że równie dobrze mogliśmy mieć jakiś gapiów. – Co ja mam zrobić? – spytałam tak głośno, na ile tylko pozwalało mi moje już ochrypnięte od krzyków gardło. Chyba wcześniej wcale nie mówiłam tak cicho, jak mi się wydawało. – Co mam ci powiedzieć? Nicolas! – krzyknęłam, a ten idiota znowu tylko pokręcił głową. – Czego ty ode mnie chcesz?
- Nieważne! – Widziałam, jak mu się zaszkliły leciutko oczy, kiedy popatrzył nimi w moje. Co zresztą nie miało znaczenia, bo czułam, jak z kolei po moich policzkach zaraz miały popłynąć łzy, chociaż powstrzymywałam je z całych sił.
- Czego ode mnie oczekujesz? – spytałam, przybliżając się o jeden krok w przód. Miałam taką silną pokusę, żeby wyciągnąć rękę, złapać go za koszulę i go przytulić. Bez wrzasków i płaczu. - Dlaczego mnie tak traktujesz?
- Jak? – rzucił cicho, tak strasznie ochrypłym głosem, że aż mi się serce ścisnęło. – Nie chcesz mnie słuchać – dodał głośniej, przejeżdżając dłonią po całej swojej twarzy, jakby chciał ściągnąć z niej wszystkie emocje, które się na niej malowały. – Nigdy nie chcesz mnie słuchać, zawsze musisz zrobić po swojemu, chociaż tyle razy ci tak wiele rzeczy mówiłem, to nie! – Z każdym słowem mówił coraz głośniej, więc w efekcie zaczął krzyczeć. – Nie umiesz mnie zrozumieć!
- Mówisz jakbyś ty potrafił zrozumieć mnie! – odparowałam krzykiem.
- Nie rozumiem ciebie, twojego sposoby postępowania, nie rozumiem tw...
- Przestań! – wrzasnęłam, zatykając sobie uszy dłońmi. – Natychmiast przestań!
- Nie patrzysz na mnie, tyle razy ci mówiłem!
- Ja też ci mówiłam! I nie rozumiem twoich pretensji!
- Ty nie rozumiesz?! A co ja mam czuć, co? – Zacisnął pięści tak mocno, że bałam się, że zaraz popłynie z nich krew.
- To miał być mój szczęśliwy dzień, ale ty go oczywiście musiałeś zepsuć! – Już nawet nie kontrolowałam, co mówiłam. Nie zwracałam uwagi, czy to była prawda czy kłamstwo. W ogóle nie wiedziałam, co robię. Nigdy w życiu nikt mnie nie doprowadził do takiego stanu, że nie miałam pojęcia, co robić i jak się zachowywać.
- Esmeralda! Ja nie... – Opadły mu ręce, zresztą mi też. Odeszłam kilka kroków w tył, bo bałam się, że jeszcze chwila i bym go naprawdę uderzyła, żeby się ogarnął.
- Tak! Właśnie ty, tak! Umiesz wszystko zepsuć, wszystko!
- Nie mów tak! – wysapał, robiąc krok w moją stronę, ale ja szybko cofnęłam się o tę samą odległość.
- Właśnie że tak. Nie rozumiesz mnie. Możesz sobie zabrać tę swoją Karine i iść w cholerę, gdzie tylko sobie zechcesz.
- Esmeralda! – krzyknął, ale głos mu się załamał w środku mojego imienia.
- I możesz robić co ci się tylko podoba. Nie chcę cię widzieć na oczy – oznajmiłam, akcentując każde słowo. – Odejdź ode mnie.
- Esmeralda, ja cię... – zaczął miękko, ale ja już całkowicie straciłam kontrolę. Nie tylko nad tym, co się wydobywało z moich ust. Nad wszystkim.
- Nie! – ryknęłam, cofając się o kolejne kilka kroków. – Nie chcę tego słyszeć! I ani waż mi się przepraszać! Jest mi wszystko jedno, co zrobisz. Na mnie nie licz.
Po czym odwróciłam się na pięcie, ledwo co powstrzymując się od wybuchnięcia największym płaczem, jaki kiedykolwiek widziała ludzkość.
Mam swoją godność. I chciałam, żeby Nicolas to zobaczył.  




  Znalezione obrazy dla zapytania cry gif  Znalezione obrazy dla zapytania fainting gif Podobny obraz
 Znalezione obrazy dla zapytania eating popcorn crying gif Znalezione obrazy dla zapytania funny no gif
Znalezione obrazy dla zapytania funny kill myself gif  

Tak, wiem, dosyć niecodzienny dzisiaj ten "gif"... ale oto wszystkie reakcje na kłótnię Nicka i Es!
(Ja, pisząc i poprawiając ten rozdział, odczuwałam je wszystkie. Naraz.)

Co nowego w rozdziale?
Po dzikim (jak to brzmi) pocałunku z Alexem, Esmeral walczy z bezdechem i chęcią powtórzenia wrażeń, kiedy na horyzoncie pojawia się Jack z Rocky. Dwie pary mają uroczą pogawędkę, w czasie której Es dowiaduje się, że Alex z Jackiem są rasowymi psiapsiółami, zostaje nazwana "laleczką" i awansuje na dziewczynę blondwłosego syna Apolla. Po tym jak chłopcy pod pantoflem Rocky się oddalili, Es dopada Courtney, prowadząc ją do Evy, siedzącej w domku Hypnosa. Zaryczana Evangelina opowiada bardzo smutną, acz prawdziwą historię miłosną Sabiny i jej chłopaka, czym, oczywiście, poprawia humor swojej koleżance. Tego samego dnia Es spotyka Nicolasa, świat eksploduje pod wpływem ich kłótni, a moje serduszko pęka. Voila. 

4 komentarze:

  1. NIE
    EO
    ferevf'aefwevf

    df
    f vf
    vf
    f

    vfd
    afni3
    nie
    ni
    nei
    nei
    ein
    nienie
    neinienenenieineieienneineieneneienienieie
    NIEEEEEEEE
    NIE
    ENINEI
    E
    E
    ENENIIIIIIIIIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
    Jebne cie bananem Es
    kurwa zginiesz
    NIEEE
    NIE
    NIE
    NEIN
    NAI irvufe
    vrq
    nie nie
    nie
    nie
    ale nie
    nie
    NIE
    NIEEEEEEEEEEEEEEEEE
    .

    Nez

    OdpowiedzUsuń
  2. https://i0.wp.com/viralviralvideos.com/wp-content/uploads/GIF/2014/08/GIF-Are-you-fucking-kidding-me-FFS-For-Fucks-Sake-Ugh-OMG-Oh-my-god-My-God-are-you-kidding-me-what-Barack-Obama-GIF.gif?resize=350%2C200
    to moja reakcja
    nie, kurde, serio. znalazlam czas zeby sie zalogowac, bo patrze- dwa nowe rozdzialy ktorych nie czytalam... zalogowalam sie, przeczytalam rozdział Gwiazdy, ten poprzedni. Specjalnie, żeby wam pokazać jak kocham tego bloga, jak bardzo chcialabym was zmoywowac i pokazac ze was szanuje i uwielbiam, napisalam jej dluugi komentarz pod wspanialym rudziałem (tu nie ma ironi, nadal przezywam boskość Rowllens i Thomasa i Jenny w tamtym rozdziale). no i zadowolona z zycia, rozradowana że mam kolejny rozdział wakacji do czytania...klikam... i "a. zapomnialam, że Es jest z Alexem. cholera!". no ale dobra, alexa jako alexa lubie, ale nie jako chłopaka Es (....ykhym ykhym ykhym to sgestia.... khykhy), team Nicolas... NO I TAKI TEAM NICOLAS, ŻE AŻ WCALE.
    Nie, nie, nie. A weź, nawet nie licz na "łeeeee dlaczego mi to robisz" (choć w sumie- wlasnie to napisała), bo moje serduszko pęka (choć znam FT niby, ale i tak....) i moja radość z dwóch nowych rozdziałów Wakacji się wykruszyła do całkowitego jej braku ;cc
    Ale rodzial jak zawsze na poziomie, ale jestem zbyt załamana faktem, iż znowu musiała (tak, musiałam, przecież nie mogłabym opuścić Wakacji!!) czytać jak oni się kłócą...! :CCCCC
    Eos...cała we ŁZACH ;C

    OdpowiedzUsuń
  3. HALO JA CHCĘ BYĆ W TEJ CAŁEJ ROZMOWIE Z WAMI TAK JA CO MAM ZROBIĆ?
    (komentarz pod spodem, żebym nie zapomniała)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NOSZ KUR*A JEGO MAĆ.
      ES TY CHOLERNA BRUKSELKO TY NAPRAWDĘ NIE WIDZISZ?
      ES OD PÓŁ GODZINY PRZYBIJAM SOBIE PIĄTKĘ W TWARZ PRZEZ CIEBIE, A TO ŹLE, BO TA TWARZ JEST MOKRA I NIEFAJNIE JEST JEJ DOTYKAĆ.
      CZY TYLKO JA MIAŁAM WRAŻENIE, ŻE TU:
      "- Esmeralda, ja cię... – zaczął miękko, ale ja już całkowicie straciłam kontrolę."
      PO TYM "CIĘ" WCALE NIE MIAŁO BYĆ "PRZEPRASZAM" TYLKO "KOCHAM"
      I TAK, CHCĘ SIĘ Z WAMI NAPRAWDĘ SPOTKAĆ. KTOŚ MUSI PONIEŚĆ KONSEKFENCJE CZYNÓW ES.
      ta victoria w tle idąca szukać bananów.
      Jezu, nie lubię Jacka, a ti takie fajne imię ;-;
      Alex weź się zabij, okej?
      Ty Nick też, jak już o tym mowa.
      EVA MOJA ROLADO CYNAMONOWA JESTEŚ JAK MOJA PRZYJACIÓŁKA I JAK JA W JEDNYM KOCHAM CIĘ.
      SABINA BIEDACZYSKO WSPÓŁCZUJĘ CI, BŁAGAM Z CAŁEGO SERCA BY ADAM ŻYŁ JAK CHOLERNY PERCY PROSZĘ
      SKACZĘ NA SIEDZĄCO NA ŁÓŻKU PRZEZ WAS...

      "DZIEŃ DOBRY? CZY DODZWONIŁAM SIĘ DO JENNY? ... CHCIAŁABYM POPROSIĆ O JEDNO MAŁE ZABÓJSTWO ... TAK, NA ALEXIE ... DZIĘKUJĘ ZA ZROZUMIENIE ... NIE JESTEM PIERWSZĄ DZWONIĄCĄ? ... TAK MYŚLAŁAM. DO WIDZENIA I DZIĘKUJĘ... NIE, ES OSZCZĘDŹ, MUSI BYĆ Z NICKIEM... EVA TEŻ TAK MÓWIŁA? ZOBACZ JAKI TEN ŚWIAT JEST MAŁY..."

      OKEJ

      Usuń

© grabarz from WS | XX.