Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (16) cz. 2

Żelki! Nie ukrywam, że ten semestr był ciężki, zresztą myślę, że nie tylko ja mam takie odczucia... Nie mam już nawet pomysłów, jak się przed Wami kajać, więc wszystko będę się starała wynagradzać w rozdziałach :))) Teraz święta, więc... właśnie! Święta!
Chciałybyśmy Wam życzyć z okazji świąt przede wszystkim spokoju i magii, ogromu radości, mnóstwa uśmiechu :)))))))))))))))))))))))))) żebyście odpoczęli od codziennego, monotonnego życia i wytarzali się porządnie w śniegu! 
Wasze Lady 
i Gwiazda

Czuję się mentalnie oszukana. I to wcale nie jest fajne. Mam na myśli – tak, zdecydowanie są takie dni, kiedy życie robi sobie ze mnie jaja. I powiem więcej, takie dni się zazwyczaj rozkładają w ciągu roku. Tu nie zdam testu z geografii, zdarza się, ale następnego dnia obejrzę super film i zjem cały zapas domowej Nutelli. I następny dzień, kiedy przykładowo... złamię kark, zdarzy się za miesiąc! Za trzysta sześćdziesiąt cztery dni! A może nawet nigdy!
No, szkoda, że moje dni następują po sobie w odległości, tak, zgadliście, jednego dnia.
Zacznijmy jednak od pozytywów- na kolację zjadłam przepyszne, cytrynowo-malinowo-mangowo-truskawkowe sorbety.
Na tym się pozytywy kończyły.

To znaczy- wtedy, w sensie tego poprzedniego dnia, było w cholerę więcej pozytywów. Przysięgam. Ale kiedy następnego dnia dowiedziałam się, z czego te pozytywy wynikały… no to kicha. I to cholernie duża kicha. W jak najbardziej kichowatym tego słowa znaczeniu.
Pozytyw pierwszy był taki, że wieczorem jeszcze przelotnie widziałam się z Alexem- i to nie była wcale jakaś wielka randka. Przeciwnie, zdążyliśmy się nawet pocałować, co było dużym plusem, bo zapomniałam o całym świecie. Znowu. Jeśli całowanie nie wiązałoby się z jakimś, no, przywiązaniem czy czymś w tym stylu… to mogłabym całować Alexa przez wieki.
Ale właśnie ten pocałunek, myśl po nim sprawiła, że cały pozytyw szlag trafił.
Bo, uwaga, pomyślałam sobie tuż po tym, jak się od siebie odkleiliśmy: „Hej, Es, a w sumie to zastanawiałaś się kiedyś, czy to rzeczywiście jest takie fajne?”. No więc wtedy się zastanowiłam. Dla pewności pocałowałam go nawet jeszcze raz. I... nie. Nie było.
Wszystkie moje nerwy się stąd brały. Zależało mi na Alexie, ale nie chciałam z nim być. Naprawdę czułam się, jakby mój własny umysł spłatał mi jakiegoś dzikiego figla, bo nagle wszystko we mnie oklapło. Tak jak ten biedny balonik, który nie był zawiązany na supeł, a jedynce, co utrzymywało w nim powietrze, była dłoń jakiegoś głupiego dzieciaka. I ten dzieciak puszcza tego balona. To ja jestem tym balonem. Albo tym głupim dzieckiem. 
To takie puste.
Znacie to uczucie, kiedy przez całe życie czegoś oczekiwaliście? Jak byliście mali, przykładowo tak potwornie podobał wam się konik na biegunach, jęczeliście rodzicom, że go tak strasznie chcecie, po czym, kiedy już go dostaliście…
Nagle zdaliście sobie sprawę, że niby jest super, ale to nie to.
Albo zapisaliście się na jakieś ważne wydarzenie. Cali spoceni, podnieceni, szczęśliwi na niego czekaliście, przebieraliście nogami, a gdy byliście trakcie, to nagle dobitnie stwierdziliście: „Cholera, marzyłem o czymś innym”.
I to okropnie przykre, bo ja miałam to samo, tyle że z osobą.
Nie czułam nic, kiedy, na przykład, o nim myślałam. Nic. I to nie chodziło o to, że on mi się nie podobał. Przeciwnie, był przystojny, kochany, czuły, i nawet ładnie pachniał!
Ale mi nie zależało. Nie… nie na nim, tak jakby.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że zaczęłam go coraz częściej porównywać. Z Nickiem. I to było dziwne.
Tak, było to dziwne, bo… cholera, Nicolas to mój najlepszy przyjaciel, co nie? I nie powinnam mieć takich myśli z nim w roli głównej. W sensie takich… cholera, wy małe zboczuszki, nie że „takich”, tylko… nieważne. Nie powinnam mieć ani jednych, ani drugich. Żadnych, oprócz tych, kiedy występujemy w roli przyjaciół. Prawda?
Prawda?
Jeśli to prawda, to coś mi grubo nie wyszło z tym nie-myśleniem.
Wróćmy jednak do niepozytywnych pozytywów.
Tak, byłam w dobrym humorze W sumie, to przynajmniej po tym dniu miałam poukładane uczucia (wiem, to nie brzmi fajnie, ale tak było naprawdę- ogarnęłam wszystko w mojej głowie, wreszcie wiedziałam, przynajmniej częściowo, czego chciałam… czy też czego nie chciałam. Pamiętajcie, że balonik będzie w końcu pusty). To się chwali i w ogóle, postanowiłam udawać normalną, szczęśliwą nastolatkę, z normalnymi, szczęśliwymi przyjaciółmi i normalnym, szczęśliwym życiem. Ekhem.
Przynajmniej podczas rozmowy z Vicky. Nawet miałam siłę ją opierdolić za jej ból dupy i pocieszyć. Co, w sumie, było dość miłą odmianą… po pocieszaniu samej siebie mogłam pocieszyć kogoś innego. Przynajmniej mogłam stwarzać pozory, że ktoś ma poważniejsze problemy ode mnie. Och, nawet jeśli te problemy sprowadzały się do poziomu „To nie moja wina, że zawaliliśmy, ale to ze mnie się wszyscy śmieją!”.
Mój wewnętrzny humor jednak wyczerpał się, został, kurde, zgwałcony, pocięty i zakopany dziesięć metrów pod bagnem, kiedy do domku wszedł Nicolas.
Był… inny. Zawsze widziałam go uśmiechniętego, z tym jego cudownym, ironicznym uśmieszkiem, nad którym przysięgam, rozpływałabym się, gdybym tylko nie była jego przyjaciółką, z moim ukochanym i ulubionym błyskiem w oku. Tymczasem do Hermesa wszedł wysoki, wyprostowany facet z obojętnym wyrazem twarzy, nieco bardziej niż zwykle zmierzwionymi włosami (nawet nie chciałam się zastanawiać, kto mu zmierzwił te kosmyki), który rzucił mi przelotne spojrzenie, po czym, totalnie mnie ignorując najnormalniej przeszedł obok mnie obojętnie i zaczął jak gdyby nigdy nic gadać z Chase’m.
Ale wiecie, jaka była najbardziej rażąca różnica? Że nie było obok niego żadnego karła. Żadnej osóbki z burzą ciemnych loków. No po prostu nie było mnie.
Chryste, ja mam chyba jakiś tik myślowy.
Kłócicie się z przyjacielem, którego bezgranicznie kochacie od dwunastu lat, uświadamiacie sobie, że osoba, która wam się tak kiedyś podobała, nie daje wam tego, czego oczekujecie. I przez tą osobę kłócicie się z najlepszym przyjacielem i dupa, nic nie zrobicie, bo cholerna godność! Nie tylko ja chodzę z Alexem, on mnie przynajmniej nie maca na każdym kroku, okay? To Karine tak obłapia Nicka, a on był w tamtym momencie…
- ...no skończonym dupkiem – dokończyłam na głos, nadal wpatrując się w plecy Nicolasa, beztrosko leżącego na łóżku. W ogóle jak można było leżeć beztrosko na łóżku w takiej chwili?
- Hym? – mlasnęła Vicky, podciągając się na ramionach. Ta sytuacja miała dwie strony. Bardziej fajną, bo nareszcie przestałam słuchać tego, co Victoria ma po cichutku do powiedzenia na temat ramion Oscara. No i tę mniej fajną... bo patrzył się na mnie w tamtej chwili cały domek. -  Esmeralda, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Opowiadasz o swoim chłopaku, Esmeraldo – zapytał wesoło Nicolas, nawet się na mnie nie oglądając. I dobrze, bo mógłby zauważyć, że sobie zdążyłam zapamiętać układ marszczeń na jego koszuli, kiedy tak sobie beztrosko leżał.
Dawno nie nosił koszul. Wyglądał niezwykle seksownie w tych czarnych dżinsach i z podwiniętymi rękawami. I tak, mnie to oceniać, bo byłam jego pieprzoną przyjaciółką. Czy tego chcieliśmy, czy nie.
- Oczywiście, że tak, Vicky – tak żeby sobie nie pomyślał, że odpowiadałam jemu. – Triceps. Skończyłyśmy na tricepsie. 
Kolejny pozytyw był taki, że koło pierwszej, po naprawdę długiej pogawędce z Victorią, kiedy już wszyscy poszli spać (oprócz mnie, bo te lody po całym dniu pustego żołądka zaczęły dokazywać), Nick wyszedł.
Po prostu wyszedł, bez słowa, gestu, czy zapewne choćby myśli. (Tak, jakby się do mnie odezwał, pewnie by rzucił uwagą, że znowu gniję w domku, nawet zważając, że jest noc, i widać tego efekty. Ale, jak bogów koch… no dobra, może akurat na to się nie będę zaklinać, ale serio- wolałabym się z nim podroczyć niż tak siedzieć i milczeć).
Chyba wolałabym złamać kark za te trzysta sześćdziesiąt cztery dni.
* * *
- Wstajemy, skowroneczku! – zaświergotał mi nad uchem jakiś słodki głosik, równocześnie zbudzając mnie. Otworzyłam leniwie oczy, a tuż przed nosem wyrosła mi czerwona czupryna, skutecznie zasłaniająca mi pole widzenia.
- Courtney – mruknęłam, ziewając i przeciągając się, wciąż leżąc w łóżku. – Czym sobie zasłużyłam?
- Jestem łaskawą królową – burknęła, prostując się i błyskając białymi ząbkami w uśmiechu. – I dbam o potrzeby mojego ludu. Idziemy nad jezioro.
- Żartujesz? – Zerknęłam na zegarek. – Jest dopiero dwunasta.
- Ojojojoj, a to ty podobno zawsze byłaś rannym ptaszkiem.
- Ale jestem w ciężkiej depresji. Odstosunkuj się ode mnie – rzuciłam, powoli siadając i rozglądając się za ubraniem, kiedy w tym samym momencie Courtney cisnęła we mnie zwiniętymi ciuchami.
- Mój paź Eva też jest łaskawa. Niestety dzisiaj o dziewiątej wzięła mojego nadwornego giermka Sabinę i sekretarza Veronicę na zakupy – oświadczyła, po królewsku siadając obok mnie na materacu. - Chciała wyciągnąć też błazna Sebastiana, ale ten się zaparł i uciekł do domku. Naprawdę, kiedyś nie doczeka się obiadu – westchnęła ciężko. – W każdym razie Eva obiecała, że na pewno kupi ci sporo ciuchów, wykorzystując do tego celu kartę Veronici, bo ma nieograniczoną ilość kasy.
- A ja latającą krowę – mruknęłam, przytulając do siebie ubrania, i zwaliłam się z powrotem na łóżko. – I tęczowy nawóz dzięki niej.
- Nie, serio. – Uśmiechnęła się na widok mojego pytającego spojrzenia. – Pan D. serio kocha Verę, Pan D. serio jest dobrym bogiem i Pan D. serio kiedyś jej dał taką magiczną kartę. Po czym nagle zrobiła niezadowoloną minę. – To głupie. Pan D. to mój nadworny kierownik służby sprzątającej. Też powinnam mieć taką kartę, bo jestem dobrą królową i dbam o potrzeby mojego…
- Chcesz mi powiedzieć, że ta kobieta ma niewyobrażalnie dużo hajsu i jeszcze nie założyła... nie wiem, własnego gej klubu, żeby ciągnąć za to kasę...
- ...i nie tylko kasę... – wtrąciła, przeciągając się.
- No właśnie nie! Zakładasz takie coś, trzepiesz hajs jak głupia, a ile przyjemności z oglądania przy okazji. Jakim cudem ona jeszcze na to nie wpadła? – Pokręciłam głową i podniosłam tułów.
- Nie wiem, ale pomysł jest genialny – oświadczyła, uśmiechając się szeroko. Ta dziewczyna miała w jednej rzęsie tyle optymizmu, co ja wtedy w całym ciele. – Wykorzystam go w moim zamku! A wiesz co jest najlepsze? – Kiedy nie doczekała się żadnej reakcji z mojej strony, tylko się zaśmiała. – Że nikt mnie nie oskarży o plagiat!
- Przepis na sukces, napisz własną książkę kulinarno-królewską – zaproponowałam, wreszcie siadając wyprostowana. Czułam, jak boli mnie absolutnie każdy włos na mojej głowie... pewnie dlatego, że wszystkie były skierowane w zupełnie inne strony.
- TO JEST MYŚL! – wrzasnęła Court, klaszcząc w ręce, podczas gdy ja dostałam siedem zawałów w tę jedną sekundę i spadłam z łóżka. – To jest absolutnie, przebosko, totalnie, genialnie... – przez chwilę szukała słowa, gapiąc się na moją postać kłębiącą się w za dużej piżamie u stóp łóżka - ...genialne! Pomyśl tylko: przepis na sukces, przepis na koronę, przepis na doprawionego pazia, przepis na...
W czasie kiedy Courtney wymyślała mi to wszystko, ja zdążyłam rozwinąć ciuchy i kolejny raz ocenić, że Eva miała pod względem ubrań bardzo dobry gust mimo, że pewnie akurat to, co trzymałam w ręce, prawdopodobnie na niej praktycznie wisiało. Zresztą, wszystko, co w ostatnich dniach pożyczała mi do ubrania się Eva pewnie było na nią za duże. A już na pewno to cudo, które wtedy się znalazło w moich rękach, czyli bluzeczka z odsłoniętymi ramionami w prześlicznym malinowym kolorze.
Chwyciłam to, przelazłam nad siedzącą Courtney (która w międzyczasie zdążyła się uderzyć w ramę i zacząć przeklinać wszystkie łóżka świata drewno, z którego zostały zrobione, ich wytwórców, dostawców i ludzi, którzy na nich spali) i ruszyłam do łazienki. Spięłam włosy w warkocza (bo  niezbyt fajnie jest mieć kłaki w gębie, mimo wszystko), wzięłam szybki prysznic, użyłam wabika (w podwójnej postaci błyszczyku i perfum, mimo że nawet nie wiedziałam, po co to robiłam) i się przebrałam.
Może jednak świat potrafił być piękny.
- Przepis na bunt! W sensie w sumie jego stłumienie, patrz, po prostu bierzesz i rozstrzeliwujesz cały tłum rebeliantów!
- Zrób przepis na zamknięcie się, wszyscy skorzystamy – stwierdziłam dobitnie, ale ona tylko podchwyciła wątek.
- O tak! Ale bym kilku osobom takie coś zaaplikowała.
- No, ja to nawet jednej konkretnej bym to wepchnęła do buzi – spojrzałam się na nią i westchnęłam. -  Nawet ona jest w tym pokoju.
- Oj Es, nie mówisz aż tak dużo – zastroskała się, ale po chwili znów się uśmiechnęła, kiedy przewróciłam oczami. – Ale to dobrze! Takie mają być damy dworu, więc możesz zostać moją damą dworu!
Jej. Awansowałam z plebsu. Huraa.
- Jasne, wasza wysokość – wymamrotałam, wkładając buty. – Norbert już cię nie ściga?
- Nie wiem, uciekłam i spędziłam noc u Temidy – rzuciła, szczerząc się Chciałabym być taką optymistką jak ona. Nawet jej czerwone włosy wyglądały wesoło, piwne oczy wiecznie błyszczały od uśmiechu, a jej usta też chyba się do tego wszystkiego przyzwyczaiły, bo ich kąciki nawet nieznacznie unosiły się w górę w każdym momencie. – Felix nie miał nic przeciwko, a Agnes przypadkowo się wyniosła na, jak ty to określiłaś, pierdolnik do swojego chłopaka… - Rozłożyła bezradnie ręce. – Zbyt smaczny kąsek, żeby nie skorzystać.
To samo myślałam, kiedy sobie zamawiałam te cztery sorbety, a potem pół nocy spędziłam na zastanawianiu się, kiedy zacznę rzygać.
* * *
- Rżnij! Mówię ci, no rżnij!
- ES, NIE, PRÓBUJĘ SIĘ SKUPIĆ!
Courtney miała jakieś skłonności samobójcze, ale, jakby na to nie patrzeć, to ja stałam pod drzewem, które właśnie ścinała.
- Nimfa leśna już tu nie mieszka, to drzewo na nic się nikomu nie przyda… oprócz mnie – paplała Courtney, cały czas starając się jednocześnie gadać ze mną i kontrolować złote gwiazdeczki, które wypływały z jej palców i cięły dość cienki pień.
- Na co ci drzewo? – spytałam, patrząc na gałęzie..
Tak jak się nad tym zastanawiałam… no to tak, wydawało mi się, że runie w przeciwnym kierunku. Ale w sumie ja bym sobie nie ufała- kiedyś sądziłam, że Alex to najwspanialszy facet świata i byłam gotowa za niego wyjść.
Wydawało mi się też, że istnieją niebieskie sarenki, dopóki Nicolas mnie nie „uświadomił”, że są tylko tęczowe. No i dzieciństwo zostało zniszczone.
- Chcę dzidę.
- Och... a po co ci dzida?
Łódź- zrozumiałabym. Woodoo. Wykałaczki do zębów. Pal do palenia czarownic. No w porządku.
Ale dzida?
- Kochana, wiesz, jaka jest jedyna rzecz, jaką Norbert nie uczył się walczyć? – zapytała Courtney, w międzyczasie odgarniając z oczu czerwone kosmyki.
Hm. Trudne pytanie.
- Dzidą? – zaryzykowałam, unosząc w górę jedną brew.
- Dokładnie! – zawołała, odrywając jedną rękę od cięcia drzewa, i celując nią we mnie. – A wiesz jaki jest najlepszy sposób zdobycia dzidy? Nie ma ich w naszej szopie, bo te obozowe ludki nie pomyślały o tym, że jednak mimo wszystko staromodne bronie są… cóż, staromodne, ale jednocześnie bardzo przydatne, i wywaliły je do recyklingu. Rozumiesz to- wywalić wszystkie dzidy do recyklingu i przerobić na… no, pewnie kolejną ramkę na portret mojego nadwornego kierownika służby sprzą… Albo i nie, ale kurczę, rozumiesz tę logikę? Totalnie bezsensowne to. A skoro przerobiono je na małe wykałaczki… to skąd wziąć dzidę?
- Mm… wyciąć ją z drzewa?
- Jak ty to robisz?
- Nie wiem. Po prostu wrodzona intuicja – rzuciłam z ironią. – Nawiasem mówiąc zaraz się zawali. Radzę się odsunąć.
- Bzdura. – Courtney wywróciła oczami. – Muszę jeszcze trochę…
No i w tym momencie drzewko się zachwiało i poszybowało w naszą stronę.
Na swoją obronę tylko powiem, że nawet nie wrzeszczałam- po prostu rzuciłam się w prawo, przekoziołkowałam z metr i obróciłam się, żeby zobaczyć, co zostało z Courtney.
Dziewczyna jednak zrobiła podobnie, z tą różnicą, że w międzyczasie zaczęła krzyczeć, no i przy fikołku wleciała w pień.
- Ałaaaaaaa – zaczęła jęczeć, kiedy ja wstawałam i się otrzepywałam. – Królowe nie wrąbują się w drzewa!
- Brutalna, ale prawda. – Wzruszyłam ramionami, podając jej rękę. – Zostałaś zdetronizowana poprzez zaatakowanie sosny i zdegradowana do plebsu. Gratulacje.
- Wiesz co, jak na damę dworu jesteś strasznie cięta – burknęła Courtney, podciągając się z pomocą mojego ramienia, a mi się nagle przypomniał moment, kiedy ja też się wywaliłam, tyle że o kołek, a Nicolas tak złapał mnie za nadgarstek, pomagając mi wstać, że w końcu puścił moją dłoń, a ja spadłam na dupę.
Tak się zatraciłam w tym wspomnieniu, że przez przypadek puściłam córkę Hekate.
Boże, to bolało! Zrozumiecie, to cholernie bolało! Ja chciałam Nicka, dupa, serio chciałam Nicka, brakowało mi go, kurna, mogłam się z nim nawet jeszcze raz pokłócić, ale chciałam go usłyszeć, zobaczyć i… 
Tylko nawet nie umiałam tego odkręcić.
Matko, nigdy w życiu nie miałabym sumienia rzucić Alexa. Byłam miękka, ale… nie. Potem bym po nocach nie spała. Jakby mi przyszło odpychać zupełnie obcego faceta, okej, spoko, i tak bym to robiła na żarty, zupełnie nie na poważnie, ale… Alex, kurde!
Ale też nie mogłam sprawić, żeby Alex mnie rzucił. To nieuczciwe i ogólnie… nie. Chociaż, jakby się nad tym zastanowić, mogłabym wynająć Victorię. Albo Evę. Albo Sebastiana, Felixa, Courtney, a te dwie pierwsze jeszcze by mi przypuszczalnie dopłaciły, żeby tylko się go pozbyć.
- DLACZEGO MI TO ROBISZ! – wydarła się na mnie Courtney, podnosząc się i otrzepując tyłek z runa. –Mianowałam cię na damę dworu, a ty mnie puszczasz w takiej sytuacji?!
- Wspominam – odpowiedziałam, mimo woli szczerząc się jak głupia, bo… bo jednak to wspomnienie było miłe.
Było miłe dla wszystkich oprócz Courtney. Ups.
- Esmeral!
Odwróciłam się, zdziwiona, na dźwięk mojego imienia, bo brzmiało… dziecinnie. Wypowiedziane dziecinnym głosikiem.
Ku nam szła Liliana, z delikatnym uśmieszkiem na ustach, za nią wlókł się Lucas, a na samym końcu znajdowała się… Jezu, przecież to Pandora! Ta mała, co była na moim pierwszym treningu.
Tylko czemu się tak rumieniła…?
- Lil. Lukas. Pandy. – Uśmiechnęłam się do nich.
- Hej, Es – odwzajemniła Lil, podchodząc najbliżej mnie. – Koledzy twojego chłopaka cię szukają.
Um. Psiapsióła Alexa? A po co?
- Czyli kto mnie szuka, Lil? – spytałam dla pewności, żeby potem ewentualnie donosić na kumpli Alexa do… no, Alexa.
- Jak to? – zdziwiła się, splatając ręce. – Sebastian i Felix.
Och.
Jedno, wielkie, pieprzone och.
Czy oni wszyscy chcieli, żebym do końca swoich dni piła meliskę do każdego posiłku dnia? Jakaś nowa wersja „Zabijmy Esmeral McLade”? To nawet już nie jest oryginalne!
- Wiesz, Nick nie jest moim chłopakiem – próbowałam delikatnie uświadomić Lil, na co Lucas prychnął.
- Kurna, właśnie próbowałem jej to wbić do głowy przez całą drogę, ale ona mnie nie słucha.
Po pierwsze- on przeklinał. Na pewno nie skończył jeszcze swojego pierwszego etapu edukacji i mówił „kurna”. Ucz mnie chłopie, ucz mnie jak Obi-Wan młodego Luca Skywalkera, jak Dumbledore Harry’ego Pottera, chcę być tak bardzo nonszalancka jak ty.
Po drugie- próbował uświadomić Lil, że nie jestem z Nicolasem parą. Brutalne, ale prawdziwe. Próbował dokonać tego, o co ja sie starałam całe życie. Ten gość miał dwanaście lat i więcej sukcesów na swoim koncie niż ja!
I po trzecie- był rudy. Poczekajcie jeszcze trochę, a wkrótce młody będzie mnie pytał, jakie Pandy lubi kwiatki, patrząc na to, jak dziewczynka się mocno rumieni w jego towarzystwie.
Widzicie? Dwunastolatek ma mniejsze problemy emocjonalne ze sobą niż ja.
- Courtney – odezwała się Pandora, zerkając przelotnie na Lucasa. – To prawda, że odpaliłaś fajerwerki u Hekate?
Chyba czerwonowłosa nigdy nie miała takiego wyszczerzu na mordzie.
- Oooo taaaak – zaszczebiotała, unosząc brwi w górę. – Długa historia z tymi fajerwerkami.
- Opowiesz? – spytała dziewczynka z delikatnym uśmiechem, a jej oczy leciutko się rozszerzyły.
- No nie wiem… - Courtney wydęła usta i zrobiła zamyśloną minę. – Królowa dba o potrzeby swojego ludu. – Tak, dokładnie w tym momencie głośno prychnęłam, a starszy rudzielec posłał mi piwne spojrzenie spod zmarszczonych brwi, mówiące jednoznacznie „Podważasz mój autorytet. Już nawet pomijając, że zostałam zdetronizowana przez drzewo, z którego chcę zrobić dzidę”.
- Esmeral, w takim wypadku mogłabyś pójść ze mną poszukać Felixa i Sebastiana – zaproponowała Lil, mrugając.
Szczerze? Zaczęłam się bać, co ta dwójka wymyśliła.
Mimo wszystko pomachałam jednak reszcie i ruszyłam za Lilianą, która wydawała się nieco podekscytowana tym, że może ze mną przejść ten kawałek.
Nadal nie mogłam się nadziwić, jakim cudem taka młoda dziewczynka nie woli sukieneczek czy ogrodniczek, czy spódniczek. Nie- Liliana miała na sobie zbyt dużą, pewnie nawet nie jej, pomarańczową koszulkę Obozu Herosów, podwinięte dżinsy i zieloną czapeczkę, którą co chwila zdejmowała i wkładała na głowę. Ale twarzyczkę miała tak niebiańską, że nigdy bym jej nie pomyliła z chłopcem. Uroczy nosek, duże oczka, okrągłe i naturalnie różane policzki… Mój Boże, gdyby nie chodziła w sportowych ubraniach, wzięłabym ją za małą księżniczkę, która zgubiła drogę do swojego pałacyku. 
Zamieniam się w pedofila...? Już...?
- A wiesz – zaczęła paplać, co chwila patrząc na mnie i potykając się o korzenie – że Nicolas ostatnio się ze mną nie widuje? Ale wiesz, przygotowuje Turniej, więc pewnie ma mnóstwo zajęć. Nie przeszkadza ci to, że twój chłopak jest tak zajęty?
Jeśli miała na myśli bycie zajętym tą zdzirą Karine, to tak, trochę mi to przeszkadza. Najwyraźniej był bardzo zajęty.
Nie powiedziałam tego jednak na głos (jeszcze by mnie oskarżyli o deprawowanie dzieci, nawet już pomijając, że mój ziom przeklinał, będąc jednocześnie jej bratem), jedynie zacisnęłam usta, cedząc jak najbardziej spokojnym głosem:
- Lili, może robić co chce. Nie jest moim chłopakiem.
- Nie jest – zgodziła się ze mną, a ja aż przystanęłam, będąc w szoku, że mała to przyznała. – Ale będzie. – Odwróciła się do mnie i rozłożyła ramionka w bezradnym geście. – Serio, ja ci to mówię. Bardzo do siebie pasujecie.
W ciągu tych krótkich, czterech zdań aż rozdziawiłam usta, i to z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że to było tak strasznie niemożliwe, cały czas zważając na to, że Nick wolał tę zdzirę ode mnie, nawet jeżeli ją miał prawo traktować jako laskę do brania, mnie postrzegając jako przyjaciółkę, czy czymkolwiek po ostatniej kłótni byłam. A drugi… po prostu nie. Głownie dlatego, że zastanawiałam się nad tym, co rzuciła jako ostatnie zdanie przez zdecydowanie zbyt długi czas. Ale nie. Nie.
Chociaż... chociaż... nie. Mój Boże, Esmeral, wyrzuć ten obraz z głowy!
- Lil. Przykro mi, ale…
- To prawda – upierała się dziewczynka, splatając ręce na piersi. – Bylibyście niemądrzy, jakbyście tego nie zrobili.
Ach, dlaczego nie umiem przekonać ośmiolatki i samej siebie? Życie jednak ssie.
Przecież kochałam Nicka jako swojego przyjaciela. Wiedziałam o tym, nie? Cokolwiek by się nie stało… cóż, i tak skończymy jako para przyjaciół, którzy nawet w wieku dziewięćdziesięciu lat będą się rzucać popcornem na sali kinowej i dogryzać sobie na temat wyglądu w okularach.
Ale jako przyjaciele.
- A poza tym Nicolas powiedział mi, że będę mogła być druhną na waszym ślubie.
STOP.
- Czekaj, Nick tak ci powiedział? Dokładnie tak ci powiedział? – Poczułam nagle, jak zrobiło mi się gorąco, bo... no bo...
- No... niezupełnie, że będę mogła być druhną na jego ślubie – wyjaśniła, a ja tylko złapałam się za klatkę w tym miejscu, gdzie powinno być serce. I było, czułam je, bo waliło jak dzikie. – Ale to prawie to samo!
To było niesamowite. To naprawdę było niesamowite, to, w jaki sposób ta dziewczynka się na mnie patrzyła tymi swoimi wielkim oczami. Z taką pewnością. Jakby to było oczywiste, i jakby to, o czym ona mówiła, na sto procent było niezaprzeczalne.
I wiecie, co jeszcze było niezwykłe? Że była w stanie zapewnić mi kolejne dziesięć zawałów serca.
Liliana odwróciła się, rozglądając się naokoło, podczas gdy ja starałam się dojść do siebie po tym, w jakim kierunku posunęły się moje rozważania.
- Tam są – rzuciła, po czym wskazała mi palcem duże, rozłożyste drzewo, pod którym czaiły się dwie postacie , kucające nad czymś rozłożonym na ziemi.
- Wiesz, Lil? Jesteś niesamowita. – Uśmiechnęłam się do niej szeroko, bo młoda była urocza. Mimo tego całego szoku… byłam pod ogromnym wrażeniem.
Dobra, Es. W takim wypadku weź się w garść. Nie myśl już o tym, przynajmniej nie dzisiaj. Bez zastanawiania się co, gdzie, kiedy, z kim i w jaki sposób.
Inaczej twoja główka wybuchnie. A tego (ekhem, właśnie chcemy, echem) nie pragniemy. Dzisiaj jest brak Alexa, Nicka, listy „Zabijmy Esmeral McLade” i tego całego innego popapranego życia. 
 Posłałam dziewczynce wymuszony uśmiech i, wsadzając dłonie do kieszeni spodenek, zaczęłam iść w kierunku chłopaków.
- Es! – Jako pierwszy zauważył mnie Sebastian, podrywając się i unosząc rękę w górę, szczerząc się do mnie jak wariat. Dzięki temu, że szelki miał spuszczone wzdłuż nóg, znowu bluzka mu podjechała, jak kiedyś na siatkówce, w górę, i… o mamo, jaki on miał zajebisty brzuch…!
Widzisz, Es, pozwól sobie na odrobinę pustości, co? Zamiast Alexa masz ten cudowny… Sebastian, wyżej tę rękę…! A jak zahaczysz o ten skrawek bluzki i ją przypadkiem podniesiesz w górę to masz plus dziesięć do boskości!
- Hej – rzuciłam znowu unosząc kąciki ust na widok tego szaleńca z boskimi mięśniami brzucha.
Jeden z drugim wyglądali naprawdę zabawnie. Sebastian był wysoki- jakbym miała porównać jego, Felixa i Nicolasa, to Seba z pewnością był najwyższy, za to dość szczupły i leciutko umięśniony- oprócz mięśni brzucha, tego to mogłam mu nawet ja zazdrościć, zważając na fakt, że się zajmowałam profesjonalną gimnastyką i tańcem. Wracając- Nicolas był pośrodku, za to bez wątpienia był najprzystojniejszy z całej ich trójki, choć każdy z nich był ładny- Sebastian w swój dość męskim, luzackim stylu, Nick jako najbardziej uroczy, a Felix z tym swoim psotnym wyrazem twarzy, figlarnymi ognikami i tańczącymi brwiami naprawdę przypominał nieco złą wersję Piotrusia Pana. Ten ostatni był też najniższy z nich wszystkich i bez wątpienia najchudszy, mimo że posiadał sporo gracji w swoim sposobie chodzenia czy poruszania się. Jak taki młody kociak, chętny do zabawy.
- Esmeral! – zaczął Seba, pochodząc do mnie i wieszając się na jednym ramieniu. Ledwo to zarejestrowałam, poczułam ciężar na drugiej ręce.
- Kochanieńka! Cudownie wyglądasz! – zaświergotał Felix, ruszając brwiami. Uwaga, proszę państwa, zaczynamy tańce-wygibańce, prosimy o zajęcie miejsc… iii… AKCJA!
- Es, okropnie miło cię dzisiaj widzieć!
- Jakaś taka promienna jesteś, cieszymy się, naprawdę!
- Em, chłopaki…
- Och nie, od dzisiaj możesz na nas mówić „moje sługusy”!
- Oczywiście, kryształku, będzie nam baaaaaardzo miiiiło!
- E…
- Biedna, zapowietrzyła się. Kawy?
- Herbaty? 
- Whiskey?
- Czosnku?
- Idioto, musi mieć świeży oddech!
- Esmeral, nie chciałabyś…
- …miętówek?  
- …płynu do płukania zębów?
- …POWIETRZA! – wydyszałam, kiedy już w ostatecznym momencie zaczęli mnie prawie dusić.
Wracamy do „Zabijmy Esmeral McLade”?
- Es, fajnie, że się tak ubrałaś.
- Seba, myślisz, że ta jedna warstwa na ustach starczy?
- To są dwie warstwy, ćwoku! – zaoponowałam, ale najwyraźniej nikt mnie nie słuchał.
- Może bym skoczył po tusz do rzęs…
- Mm… Króliczku, pachniesz…
- …bosko?
- Po części, ale… truskawkami.
- To się chwali, Es!
- I to jak!
Kurna, oni też mieli truskawkowe fetysze? Nieee, trzeba zmienić perfumy, szlag, a tak je lubiłam…
- Ej dobra, chłopaki – mruknęłam, wyswobadzając się spod ich ciężaru. – Wiem, że jestem boska i tak dalej. Ale wczoraj też byłam boska. I przedwczoraj. I przed-przedwczoraj. I w sumie każdego boskiego dnia byłam… no, boska. Więc… czemu akurat…?
- Bo dzisiaj…
- …jest, kochanieńka…
- …bardzo ważny dzień…
- … i ty jesteś nam w tym cholernie potrzebna, moja gwiazdeczko!
Złapali mnie z obydwóch stron pod ręce i poprowadzili pod drzewo. 
Nie żeby coś, bardzo lubiłam tych chłopaków, ale… bohaterki wszystkich filmów, kiedy dwójka facetów im tak robiła, najczęściej potem kończyły gołe. W rowie.
Chyba zaczęłam się bać.
- No to tak, Esmeral – zaczął tłumaczyć Seba, cały czas się do mnie szczerząc. – Układaliśmy ten plan długo, został przemyślany pod każdym kątem, zostały zrobione mapki, obliczenia, żartuję, nie umiemy w taki sposób liczyć, ale w sensie ogólnym jesteśmy przygotowani na wszystko, mamy kilka wersji planów i w ogóle.
Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Bo pomyślcie sobie. Sebastian i układanie planów. W ogóle Sebastian i układanie czegokolwiek, nawet włosów na głowie. Nawet koszulki, ale na to nie wolno mi narzekać.
- No ta. Żartował – wtrącił się Felix, a jedna z jego brwi właśnie powędrowała chyba za wysoko, bo zaczęła się odbijać od czoła w dół… o, i w górę… i w dół… dopiszcie jeszcze do brzucha Seby brwi Felixa. Zapowiadał się boski dzień. - Tak serio to wymyśliliśmy to wczoraj wieczorem, uznaliśmy że najwyższy czas znowu zrealizować ten naprawdę zajebisty pomysł, a to rozmieszczenie... – wskazał na rozwiniętą rolkę, przytrzymaną w czterech rogach kamieniami, znajdującą się tuż obok pnia drzewa. A to, co na niej było... no cóż, wyglądało, jakby pijany struś przebiegł po nim z łapami umazanymi czymś w rodzaju atramentu, ale raczej wolałam nie wiedzieć, co to dokładnie było.
- ...zostało narysowane dzisiaj w nocy – dokończył Seba.
- Bo plan sprzed roku jest już nieaktualny, w międzyczasie mieli tam przebudowę – uściślił  Felix. – No i rysowaliśmy go, żrąc te chipsy co nam niedawno Nicolas przemycił… ale one były z takim płynnym serem jak do naczosów, a temu tutaj kretynowi upadła kropelka i mi zjebał cały projekt.
- To nawet nie wygląda jak szpital, Felixuniu. Bardziej jak… małpa kapucynka.
- Naskocz mi, Picasso.
- Z chęcią, da Vinci.
- Małpa kapucynka… też coś. No, a że rysowaliśmy go z pamięci, to… 
- Tsa, chyba ty – poprawił go Seba, uśmiechając się jeszcze szerzej i ukazując uroczy dołek w brodzie. Ojej, normalnie nie było go widać- dopiero kiedy się uśmiechnął szerzej niż szerzej można było go zauważyć, a wyglądało to tak uroczo, że… ojej.
- Włamałeś się do szpitala – bardziej stwierdził niż zapytał Felix, a… nie no, chyba nie muszę wam mówić, co zrobiła jego brew. – Ty chory, dziki hardkorze.
- Lubię sporty ekstremalne, zwłaszcza z babochłopem Annabelle. Mniejsza, wtedy spałeś. Patrzyła się na mnie jak na potencjalną zdobycz. – Sebastian aż się wzdrygnął. – Wszedłem, potem ją zobaczyłem… no, i więcej nie pamiętam, bo bardzo szybko biegłem. Ale znalazłem kolejne tajemne wyjście ze szpitala i naniosłem je na plan.
- Zaraz. Stop – przerwałam im, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Nie czaję. Czemu macie tutaj rozkład pomieszczeń w szpitalu?
- Bo, moja złociutka…
- …planujemy coś – dopowiedział Sebastian, uśmiechając się do mnie promiennie.
- No a ty, Esmeral, będziesz naszą przynętą – odpowiedział mi uroczyście Felix, klaszcząc w dłonie, a jego brwi wyjątkowo najpierw zbliżyły się do oczu, a dopiero potem uniosły się w górę na ostatnie słowo. Tak jak czasem ludzie mówią wysokimi głosami i odruchowo podnoszą brwi do góry. To jest niesamowite, bo zwykle przypominają pedofilów, ale Felix bynajmniej na takiego nie wyglądał. No, może trochę jak odrobinę się przekrzywiło głowę...
- Ja… przynętą? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
- Tsa. Mogliśmy wziąć Nicka, ale myślę, że ty będziesz bardziej efektowna i skuteczniejsza – rzucił Sebastian.
- I powiem więcej- nawet dobrze, że czuć od ciebie truskawkami – dopowiedział Felix, sugestywnie poruszając brwiami.
Nagle dotarło do mnie, czego oni ode mnie chcą. Truskawki. Szpital. Skuteczność.
Coś mi w głowie pyknęło i wszystko wskoczyło na swoje miejsce.
- Chcecie, żebym poszła do Alexa, żebyście wy w tym czasie… coś zrobili – powiedziałam wolno, cały czas analizując ich słowa. - Wy macie coś nie tak z głową.
- Niemniej koncepcja jest…
- Zajebista – dokończyłam za Sebastiana, wpatrując się w nich z zachwytem. – Jesteście geniuszami, bo w zajmowaniu Alexa jestem dobra.
- To ja jestem geniuszem – poprawił mnie Felix.
- Tsa, a ja jestem elementem dekoracyjnym, bo prezentuję się lepiej od niego – dodał Seba, wywracając oczami.
- No okej, chłopaki, powiedzmy, że nawet będę tą przynętą. Tylko po co?
- Chcemy wynieść… kilka specjalnych środków.
- Specjalnych?
- Dość niewinne – zapewnił mnie Felix, unosząc w górę brwi i patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Chłopaki, nie.
- Chłopaki, tak – odpowiedzieli mi równocześnie i tylko obdarzyli mnie uśmiechami- Seba z bonusowym dołeczkiem w brodzie, a Felix pozostał przy klasycznym, psotnym wyrazie twarzy z podrygującymi brwiami… - na widok których wywróciłam oczami.
- Nie możecie po prostu iść do apteki?
- Nie to by było za proste. Tak jest zabawniej – odpowiedział mi Seba, rozciągając się. Ach, ta niesforna bluzka, zawsze tak podjeżdża w górę… - Wracając. Środki przeczyszczające…
- No chyba nie do końca – oświadczyłam, zaplatając ramiona na piersiach.
- Spokojnie, po pierwsze to doskonale działa na żołądek. Usuwa toksyny i w ogóle, jeśliby do tego nie służyło, nie sprzedawałoby tego w aptekach. A po drugie, to na Karine.
Hm.
- W takim razie zezwalam – zgodziłam się. Oj tam, krzywdy jej na pewno nie zrobi, a jak pomoże…! Przecież chcieliśmy jak najlepiej dla naszej cudnej ślicznotki. Miałam nadzieję, że sedesy w domku bogini piękności były nadzwyczaj wytrzymałe.
- Super – kontynuował Felix, wstając, a po chwili Sebastian poszedł w jego ślady, a potem wyciągnął do mnie dłoń. – Lećmy dalej. Morfina, tak na wszelki wypadek, bo morfiny nigdy za wiele, a nam się już kończy.
- Macie zapasy morfiny? – spytałam, jednocześnie podnosząc się z pomocą dłoni Seby. 
- Właśnie w tym, problem, że już nie. Ostatecznie na jeden numer pożyczyliśmy od Charlesa, bo ten ma składzik jakiś w tym swoim domku Zeusa… Ale mieliśmy kiedyś mnóstwo morfiny. I znowu będziemy mieć. Kolejne, tabletki na zgagę…
- Po co wam tabletki na zgagę? – jęknęłam po raz kolejny, wolno idąc między nimi, patrząc to na jednego, to na drugiego. Felix przystanął i popatrzył na swojego przyjaciela, jakby się głęboko nad czymś zastanowił.
- Właśnie... po co nam tabletki na zgagę? – spytał z niepewnością w głosie, a ja ledwo się powstrzymałam od parsknięcia śmiechem. Od razu skojarzyły mi się te wszystkie momenty w filmach, kiedy to dwójka głównych bohaterów z podnieceniem o czymś dyskutuje, zaczyna dochodzić do punktu kulminacyjnego, akcja się rozwija, muzyka przyspiesza... i nagle rozlega się dźwięk cofania płyty i zalega cisza, bo nie ma punktu kulminacyjnego.
- Nie wiem, słońce, ty przecież pisałeś tę listę – westchnął Sebastian, zaplatając ramiona na piersi.
- A no tak... no nieważne, na pewno kiedyś się przydadzą! Witamina C...
- To przynajmniej jest normalnie – zauważyłam. – A pozostałe witaminy?
- Ale tylko witaminę C można w miarę bezpiecznie przedawkować.
- Nie można czegoś bezpiecznie przedawkować, jak się przedawkuje to...
- I słyszałem, że czasem się skóra barwi od jakiś syfów, które się dla koloru dodaje! Nie chcesz mieć zgrai żółtych ludków?
- Nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego? – spytałam, kręcąc głową. – Smerfy? Grinch?
- Ależ my dbamy o zdrowie swoich klientów, nie będę im dawać jakichś niebieskich szajstw! – zaprzeczył Sebastian, a Felix tylko pokiwał głową z miną, która wyraźnie dopowiadała „Ale żółte szajstwa  już tak!”.
- Sól disodowa eteru monolaurylosofonowobursztynowego – powiedział na jednym wydechu ten drugi po chwili milczenia.
Nawet nie umiałam tego skomentować, więc tylko zrobiłam zdegustowaną minę i wzruszyłam ramionami. Seba w tym czasie kopnął swojego kumpla.
- Ale że co to jest?
- Nie wiem, stary, ale super brzmi, musi być wspaniałą kruszynką – rozmarzył się, mlaskając z zadowoleniem.
- Istnieje coś takiego jak... nie wiem, chemofilia? Że czujesz pociąg do substancji chemicznych? – spytałam, delikatnie wyswobadzając się z uścisku chłopaka.
- Miłość nie patrzy na stan skupienia – odparł Felix z obrazą w głosie i głośno prychnął, kiedy oboje z Sebastianem równocześnie wzruszyliśmy ramionami.
- Ta – skomentował Seba. – No właśnie. I na koniec… Viagra.
Chwilę mi zajęło, zanim dotarł do mnie sens ich słów. A kiedy już mi pyknęło w mózgu, aż się zatrzymałam.
- . . .Viagra – upewniłam się.
Obydwoje wymienili porozumiewawcze uśmiechy, a Sebastian odwrócił twarz w moją stronę i uroczo uniósł kąciki ust w górę, ukazując dołeczek, i zaczął mnie ciągnąć mnie dalej za sobą.
- Milos się bardzo zdziwi, jak wstanie rano w dniu Turnieju.  
* * *
- Esmeral, jesteś naszą ulubioną przynętą!
- Jestem waszą jedyną przynętą.
Sebastian w odpowiedzi tylko się do mnie wyszczerzył.
Dochodziliśmy już do szpitala- zza drzewa było widać jego kawałek, ale od drugiej strony na szczęście nas nie można było dostrzec. Szłam między tymi dwoma chłopakami i, kiedy jeden drugiego cisnął, musiałam sobie cały czas przypominać, że to prawie dorośli faceci.
A najbardziej sobie to uświadamiałam, kiedy co chwila się na mnie wieszali i czułam ich ciężar na moich odsłoniętych ramionach.
- Cukiereczku, jedzie od ciebie truskawkami.
- Może dlatego, że… mam truskawkowe perfumy?
- Ty perfumy, a Alex fetysze –dopowiedział Sebastian, a ja się w duchu z nim zgodziłam.
- No tak, a Emsi podnieca brokat.
- Courtney chce dzidę – dodałam cicho, bo coraz bardziej zbliżaliśmy się do szpitala, więc coraz bardziej ściszaliśmy głos. Przypomniałam sobie jeszcze poprzedni dzień.
– I lubi… nindżować – dodał Felix, kiedy na siebie spojrzeliśmy, bo przecież on też był świadkiem popisowego kozła naszej rudowłosej królowej.
- To też. Ej, Felix… - zwróciłam się do chłopaka, marszcząc czoło, kiedy wróciło mi kolejne wspomnienie z doby wcześniej. – Chciałeś ze mną pogadać o… - Szlag. O Nicku. Może to nie był taki dobry pomysł. – Pogadać.
- Aa… - Teraz już szeptaliśmy, zatrzymując się na linii lasu. Drzewa rzucały na nas cień, a co chwilę spomiędzy nich wybiegały nimfy leśne, chichotały i machały chłopakom.
Nadal nie mogłam się nadziwić, że można mieć taki kolor skóry. Dziewczyny były bardzo ładne, zgrabne i szczuplutkie, o zielonkawej barwie ciała, długich włosach, z kwiatami wplątanymi w kosmyki. Zachowywały się jak malutkie dziewczynki, śmiejąc się i bawiąc, tańcząc i śpiewając starszym drzewom. Co było poniekąd urocze. Poniekąd.
- Taa, o Nicku – wymamrotał Felix, patrząc mi w oczy. – Ale to było wczoraj. Dzisiaj się trochę spóźniłaś.
- Co? Czemu? – Zaczęłam się rozglądać, skąd wyjść, żeby to naturalnie wyglądało. Nie wyskoczę przecież z lasu i powiem „Hej, Alex, kochanie, właśnie goniłam el chupacabrę, pocałujemy się?”.
- Bo już się stało i… O, Alex idzie. – Odruchowo odwróciłam się. Rzeczywiście- wyszedł przed szpital z jakąś teczuszką w ręce i przeglądał jakieś papiery.
- Dobra, Es – zwrócił się do mnie szeptem Sebastian. – Idź tam, na luzie. My mamy się tam tylko wkraść, bo nie ma innych wejść oprócz głównego, są tylko wyjścia i to tylko zamknięte od środka, ale z tym sobie poradzimy. Jak ci się znudzi czy też jak Alex cię wypuści z tych łapek, idź do nas na tyły szpitala, ale odlicz… nie wiem, z trzy minuty odkąd już będziemy w środku? Tylko pamiętaj- jesteś przynętą, niech cię ten… no, nie obmacuje za bardzo.
Kiwałam cały czas głową, przewracając oczami przy fragmentach o Alexie.
- Okay. Udławcie się tymi lekami – wyburczałam, odwracając się na pięcie.
Zaczęłam iść, tym razem nieco bardziej kręcąc biodrami- ogólnie kręciłam biodrami, i to dość mocno, ale jak szłam do Alexa to ruszałam nimi  jeszcze mocniej, aż mnie w miednicy łupało. Obsunęłam też dyskretnie bluzkę w dół, ale nie tak, jak myślicie, moi mali zboczeńcy. Po prostu było widać bardziej moje ramiona i dość dużą część pleców. Mowa ciała jest przecież najważniejsza.
Panie i panowie, zaczynamy przedstawienie.
Jak myślałam, Alexowi oczy z orbit wyszły. Ale - zrobiłam to wszystko z premedytacją- liczyłam, że nie będzie mógł się skupić i wszystkie swoje myśli poświęci mnie, a nie pilnowaniu szpitala, i chłopaki będą mogli spokojnie wejść do środka.
Gorzej, jak chłopaki też się nie będą mogli skupić.
No dobra, Alex póki co zbierał z ziemi szczękę, więc postanowiłam się pierwsza odezwać.
- Hej, Alex – rzuciłam, uśmiechając się i całując go w policzek.
- E… a… Es... cześć – wydukał, chyba z całych sił starając się patrzeć tylko na moją twarz, a nie niżej.
- Słyszałam, że masz zmianę i pilnujesz szpitala – spytałam, i, dla pewności, że będzie widzieć tylko mnie (i to wcale nie z egoistycznych pobudek, moi kochani), oparłam dłonie na jednym biodrze i przeniosłam ciężar na prawą nogę. Wzrok Alexa tylko się ześlizgnął po moim ciele, ale zaraz z powrotem wrócił do moich oczu. – Więc… mogłabym ci chwilę potowarzyszyć.
- Jasne, pewnie – zaczął szybko. – Może chcesz wejść do środka?
- Nie, nie – odpowiedziałam szybko, a po chwili się zganiłam za mój wybuch i z powrotem uśmiechnęłam. Katem oka zauważyłam dwie postacie, praktycznie wtapiające się w krzaki- nie zarejestrowałabym ich, gdybym o niczym nie wiedziała. – Myślę, że na świeżym powietrzu jest cudownie.
- Też tak myślę. Jest jaśniej i mogę cię podziwiać. – Taaa, mimowolnie się uśmiechnęłam, bo to było i tak miłe. – Zawsze wyglądasz pięknie, ale dzisiaj przeszłaś samą siebie.
Cały czas się uśmiechając, skupiałam się i myślałam na tym, czym mogłam go zająć. Spacer? Nie, nie zgodziłby się, kiedy miał pilnować szpitala.
- Podoba ci się moja bluzka? – uśmiechnęłam się, bo matko, to było jednocześnie niezręczne i wspaniałe, jak Alex się tak bardzo denerwował, kiedy przed nim stałam. I naprawdę, dla tego wzroku byłam w stanie zrozumieć młodszą siebie i czemu tak bardzo na niego leciałam.
- Wiesz, Esmeral… Z którejkolwiek strony by nie patrzeć, wyglądasz prześlicznie – rzucił Alex, unosząc moją dłoń i całując ją. – Szkoda by było to zaprzepaścić. Jeśli tylko chcesz, możemy dzisiaj razem gdzieś pójść. – spytał mnie Alex, na chwilę odrywając ode mnie wzrok i przeglądając papiery w teczce, pewnie szukając, o której dzisiaj kończy zmianę. Wykorzystałam ten moment, żeby się rozejrzeć… i to był tak idealnie wcelowany moment, bo Seba akurat się o coś potknął i wleciał na ścianę, a jego szeleczki z metalowymi elementami zrobiłyby „brzdęk”, gdybym dokładnie wtedy się nie głośno nie roześmiała, jednocześnie wracając spojrzeniem na twarz Alexa.
Matko boska, ojcze boski, rodzicu boski, kimkolwiek jesteś- jakim cudem spłodziłeś takiego geniusza?
Alex westchnął, jednocześnie unosząc kąciki ust w górę.
- Wiesz, muszę na chwilę wrócić do pacjentów i… - O NIE.
Nie zdąży dokończyć, bo rzuciłam mu się na szyję i pocałowałam mocno w usta.
Tik myślowy numer pięćset siedemdziesiąt dwa- nie poczułam niczego. Jakbym całowała jakiegokolwiek innego, wręcz aseksualnego faceta. Na przykład Milosa, którego seksualność utknęła w windzie i prawdopodobnie dotąd stamtąd nie wyszła.
Alex na całe szczęście zamknął oczy, ale, kolejny raz dla pewności, wplotłam palce w jego włosy i jeszcze bardziej przyciągnęłam go do siebie, jednocześnie wykrzywiając głowę i patrząc na chłopaków, którzy bardzo szybko wbiegli do szpitala. Sebastian tylko przystanął i posłał mi spojrzenie typu „Es, co do ciężkiej cholery?”, a ja mu wzrokowo odpowiedziałam „Spieprzaj, zanim się rozmyślę”. Pokręcił rozpaczliwie głową, jakby chciał mi coś przekazać, ale ja na chwilę oderwałam rękę od kosmyków Alexa i pokazałam mu środkowego palca. Miałam nadzieję, że mnie zrozumiał, bo zaczynałam powoli tracić oddech.
Posłuchał, skręcając w drzwi, znajdujące się tuż obok wejścia do budynku, a ja mogłam się wreszcie odkleić od Alexa. Serio, już mi tlenu zaczynało brakować, przysięgam.
- Tak. Możemy gdzieś pójść – szepnęłam, starając się cały czas, żeby mi patrzył w oczy.
- Masz truskawkowy błyszczyk – wychrypiał Alex, uśmiechając się słodko. Ojej, był uroczy, ale… jednak czekałam na moment, kiedy zabierze tę łapę, znajdującą się niebezpiecznie blisko mojego tyłka.
Mówiłam już coś o niezręczności? Nie?
Chłopaki już weszli, teraz tylko nie mogłam pozwolić Alexowi, żeby się obrócił. Rozejrzałam się dookoła i zaczęłam gorączkowo myśleć, cały czas się uśmiechając delikatnie, żeby nie było, że się skupiałam tylko na nim. Było lepiej, jeśli on się skupiał bardziej na mnie.
Z całego mojego procesu myślenia, który trwał jakieś dwie sekundy, wynikało, że: plan A obejmował zagadanie go i pozwolenie, żeby ta ręka tam została, plan B to były pocałunki i… pocałunki, a plan C…
Plan C właśnie szedł niedaleko nas.
Odwróciłam się tyłem do Alexa, opierając się lekko o jego pierś, i zmierzyłam spojrzeniem idącą kilkanaście metrów od nas parkę.
Karine, z delikatną bluzeczką w pudrowym błękitnym kolorze i (niestety, ale mam gust i musiałam to przyznać) świetnie skrojonych dżinsach, które irytująco idealnie leżały na jej nogach, wczepiała się w mojego pieprzonego przyjaciela.
O cholera. Nicolas patrzył w naszą stronę. I miał dziwny wyraz twarzy.
Cholera. Jedna wielka cholera, chyba zrozumiałam, czemu Sebastian miał taką nieszczęśliwą minę, kiedy widział mnie, całującą się z Alexem, i dlaczego tak rozpaczliwie wysyłał mi sygnały, żebym przestała.
Zaraz podejdę do tej zdziry i ją pobiję, jak nie przestanie tak jeździć tą swoją rąsią po plecach Nicka i… ŁAPY PRECZ OD JEGO TYŁKA, TY…
Boże, za co mnie to wszystko spotykało! Jeszcze miała czelność pocałować Nicka w szyję. Naprawdę byłam bliska podejścia do nich i takiego dyskretnego wczepienia się w jej włosy i przeciągnięcia jej na drugi koniec stanu.
- Patrz – burknęłam do mojego chłopaka, odpędzając te myśli z głowy i wskazując brodą na obiekt mojego zainteresowania. – Patrz, jak ona chodzi. Okropnie.
I tu miałam go w szachu. Jakby się nie odezwał, według niego pomyślałabym, że ma mnie gdzieś, jeśli by powiedział, że chodzi całkiem spoko, to mogłabym się obrazić (przepraszam, nie zrobiłabym tego… no dobra, zrobiłabym, bo to Karine, która mi zabiera przyjaciela, ale Alex po prostu ma taką logikę). Pozostało mu więc tylko przyznać mi rację.
Normalnie bym nie narzekała na Karine, serio (nie, w sumie to był żart, ale zachowajmy pozory), raczej klęłabym na nią w myślach, ale musiałam go czymś zająć.
- No. Faktycznie – usłyszałam po chwili odpowiedź.
Mój Boże. Od razu mi się lepiej zrobiło…
- A Nicolas się nieco garbi. Nie bardzo mu z tym do twarzy. 
O. Teraz to przegiął.
Po pierwsze- mojego. Nicka. Się. Nie. Obraża. A po drugie- jakby jemu ta blond żmija się tak zawiesiła na szyi, to też by wtedy w taki sposób szedł.
Już miałam się obrócić i opieprzyć mojego chłopaka, kiedy…
- O bogowie, zauważyła nas – mruknęłam do Alexa, jednocześnie błyskawicznie się odwracając.
Pewnie ta sucz chciała mi dopiec i pokazać Nicolasowi, że mi na nim nie zależało. Błąd- cholernie mi na nim zależało. Byłam jego pieprzoną przyjaciółką, a Karine nie miała nic do tego i nie posiadała pieprzonego prawa, żeby mi albo Nickowi cokolwiek udowadniać.
- Hej, Es – zaszczebiotała, a kiedy się powoli odwróciłam w ich stronę, zauważyłam tylko, że cały czas wieszała się Nicolasowi na ramieniu.
Zabiję ją. Ukatrupię, uduszę, zamorduję, powieszę, będę torturować i… i…!
- O. Cześć, Karine. – Pozwoliłam, żeby na moją twarz wypłynął delikatny uśmiech- ten którego używałam, kiedy chciałam zatuszować silną złość. Miałam okropną nadzieję, że Nick już zapomniał o tym uśmiechu.
Co ja gadałam. Przecież Nick mnie znał, mnie i moje wszystkie miny i gesty, znał prawie każdy skrawek mojego ciała, wszystkie blizny i plamki na mojej skórze.
Ale ja przecież też go znałam.
Podczas gdy Karine wesoło szczebiotała do mnie i Alexa, z premedytacją wbiłam wzrok w Nicolasa. A ten po chwili też się złamał i jego spojrzenie spotkało się z moim.
Bogowie, jak ja za nim tęskniłam.
Robił tę klasyczną minę, kiedy udawał, że ma w dupie cały świat- ale nie dla mnie takie numery. Widziałam, jak delikatnie zaciska szczękę, a jeden mięsień na jego szyi drgnął- był zły, ale nie umiałam nawet ustalić, na co czy na kogo.
Kochałam tego palanta jak własnego brata, ale to nie znaczyło, że jako pierwsza wyciągnę rękę na zgodę. On też mnie kochał jak siostrę, miał takie same szanse, żeby mnie przytulić i przeprosić.
Bo ja w niczym nie zawiniłam. Owszem, uważałam swój związek z Alexem za niestosowny, mimo że nawet nie umiałam wytłumaczyć mojej logiki… ale to nie była moja wina, że się pokłóciliśmy. To on napadł na mnie jak wariat.
Rozszerzyłam nozdrza i popatrzyłam znowu na Karine, która zaczęła się intensywnie wpatrywać moją osobę, a potem na przemian spoglądać na Alexa i na mnie.
- A z wami coś jest nie tak? – spytała z udawaną troską, jeszcze szczelniej praktycznie owijając się wokół Nicka. Położyła dłoń na jego piersi, a ja się aż wewnętrznie zapowietrzyłam. No bezczelność...! Tylko ja mogłabym coś takiego robić. I na litość boską, gdzie pchasz te łapy, ty...
- Ale skąd. – Słowa same wylatywały mi z ust, a kąciki warg automatycznie uciekły do góry. – Wprost przeciwnie… dawno nie byłam taka szczęśliwa.
Chyba brzmiałam wiarygodnie, bo mimo, że Nicolas się nawet nie poruszył, to delikatny rumieniec zszedł z jego policzków, a on sam zrobił się bledszy. Kolejny mięsień na jego szyi zadrgał.
To nie mnie Karine robiła malinki, durniu.
- A dzisiaj szykujemy coś wyjątkowego… we dwoje. – Wymieniłam spojrzenia z Alexem. Widać było, przynajmniej dla mnie, że nie bardzo wiedział, o co chodzi, ale najwyraźniej dla Karine nie miało to znaczenia albo nawet tego nie zauważyła, bo cała spurpurowiała. A ja po prostu sprawiałam wrażenie, jakbym plotkowała z moją najlepszą kumpelą. Sama się dziwiłam, że czułam się tak... luźno. – Po prostu… jest wyśmienicie. 
Kłamstwa wylatywały ze mnie jedno za drugim, ale nawet nie chciałam ich powstrzymywać. Byłam już tak wściekła- a moją złość podsycił widok czerwonych miejsc na szyi Nicka, które dopiero po chwili zauważyłam.
- Och. Super – bąknęła Karine, a Nick tylko zacisnął wargi. To wyglądało tak, jakbym się z Karine pojedynkowała na związki- i gdybym nie była tak wkurwiona pewnie bym się z tego roześmiała, bo to było żałosne. Ale złość z ludźmi robi różne rzeczy. A ja na to pozwalałam.
Zwłaszcza, że najwyraźniej wygrywałam.
- Powinniście to szczęście okazywać częściej – rzucił z obojętnością Nicolas, a mnie aż zatkało z wrażenia. Nie brzmiał jak mój Nick. Brzmiał… poważnie. Nie było w jego głosie ani odrobiny tego, co miał kiedyś. – Esmeralda jeszcze nie ma żadnych malinek na szyi.
Moje usta lekko się rozchyliły, a Alex gwałtownie zareagował swoim „Ale bez takich”. Wolno pokręciłam głową, cały czas patrząc na Nicolasa i czując, jak tam gdzieś w środku wzbierały łzy.
Bolało, dupku. Bolało.
- Och, jak dobrze, że użyłeś słowa „jeszcze” – wykrztusiłam (ale wciąż z godnością!), po czym odwróciłam się, pocałowałam Alexa w usta, rzucając głośno i wesoło „Jesteśmy umówieni”, a potem spokojnym krokiem pomaszerowałam na tyły szpitala. 
I miałam cholernie ogromną nadzieję, że słyszał to, co powiedziałam do Alexa.
Byłam pewna, że syn Apolla tak czy siak teraz zacznie się kłócić z Nickiem, rozpoczną wzajemne skakanie sobie do gardeł i w ogóle. I to było tak żałosne- obydwoje z Nickiem byliśmy do dupy. W ogóle nie zachowywaliśmy się jak dawniej.
Ale wiecie co? Jak już zaczęłam, to nie miałam zamiaru przestać. Może i byłam okropna. Ale halo, on też był!
W efekcie oddaliłam się już od szpitala i szłam wzdłuż linii lasu, kiedy nagle spomiędzy drzew wyłoniło się pięć postaci.
- Es, ja pierdolendo, wyglądasz jak naćpana – skwitowała Veronica, mierząc mnie od góry do dołu spojrzeniem. W jednej ręce trzymała z pięć tysięcy toreb z zakupami, w drugiej kubek z kawą, a na głowie chybotała się jakaś książka. Poza tym wyglądała dość normalnie, przynajmniej jak na nią- biustonosz sportowy i narzucony na niego skrawek materiału, którego nawet nie można było nazwać bluzką, do tego luźniutkie dresy sportowe i rozpuszczone, kruczoczarne włosy. Obok niej stała, z dwoma kubkami kawy, w porównaniu do niej drobniutka Eva … zresztą ona przy każdym wyglądała jak mała dziewczynka. Nigdy nie zwracałam na to uwagi, ale dopiero przy wysokiej i umięśnionej Verce można było zobaczyć, w jakim stopniu Evangelina jest delikatna.
Tuż za nimi stała Sabina, obładowana torbami wszerz i wzdłuż, która posłała mi spojrzenie typu „Es. Moja droga. Jakbyś poszła z nami, nie musiałabym dźwigać także twoich zakupów”.
- I tak się czuję – zapewniłam Verę, a po chwili popatrzyłam na Felixa i Sebę. – Macie to, czego chcieliście?
- Pewnie. Nawet z naddatkiem – odpowiedział mi Felix, rzucając spojrzenie Evie. – Mam nadzieję, że to nie problem dla jaśnie pani.
Już miałam im przerwać, bo coś czułam, że z tego mogła się zrodzić kłótnia, kiedy Evangelina przeciągle westchnęła.
- Felix. Na razie mam na głowie większy problem. – Wycelowała we mnie palcem. – Mam ją i Alexa, jak z tym coś zrobię to powinnam być rozgrzeszona do końca mojego życia i iść prosto do nieba.
Przewróciłam oczami, ale nie zaprotestowałam. Za to Felix uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Świetnie, że zmieniłaś obiekt ciśnięcia, kryształku.
Mi się tylko wydawało… czy Eva uśmiechnęła się pod nosem?
- Spierdalaj, Felix – odpowiedziała za nią leniwie Veronica, upijając łyk kawy. – Niech mi chociaż ktokolwiek wyjaśni, dlaczego McLade ma takiego wkurwa, że jest jak podminowana?
- A co do tego… - Tym razem to Sebastian zabrał głos, śmiejąc się, nieco zestresowany. – No… potrzebowaliśmy… to znaczy… tsa, sprawy wymknęły się troszkę spod kontroli…
Sabina westchnęła, jakby próbowała zachować spokój, i popatrzyła na Felixa swoimi niezwykłymi, jasno-szarymi oczami.
- Zrobiliście to, o czym mi powiedziałeś dzisiaj, kiedy przyszedłeś do mojego domku?
- On przyszedł do twojego domku?! – zawołałyśmy jednocześnie z Evą (kolejny raz), oniemiałe. Niech mi ktoś jeszcze powie, że Seba się przespał z Rocky i chyba pójdę się zastrzelić.
- To aktualnie nie jest istotne – rzuciła Sabina, cały czas wgapiając się w Felixa. – Tak? Zrobiliście?
- Serduszko… 
- Odpowiedz.
- Ale króliczku...
- Nie. Powiedziałam ci, żebyś odpowiedział.
- Tak! – złamał się Felix, wyrzucając w górę ręce. – Tak.
- Czyli że niby co? – wtrąciła się Vera. Biedny Felix, musiał się dziwnie czuć, skoro wszyscy na niego się gapili.
- Nie patrzcie się tak na mnie! – Rozłożył bezradnie ręce, po czym trącił Sebę. – On też w tym brał udział!
- Cholera, jesteś zajebistym przyjacielem. Dzięki, stary.
- Czy ktoś mi tutaj kurna wyjaśni, o co chodzi? – zdenerwowała się Veronica, uderzając piętą w ziemię.
- Wkradli się do szpitala i wzięli leki – wyjaśniłam szybko, widząc, że Vera może zacząć mordować nawet z tymi torbami w rękach.
Reakcje były różne. Serio.
Sabina: Alea iacta est. *z łac. Kości zostały rzucone*
Eva: Wzięliście chociaż Viagrę?!
Veronica: Jaki wydupcony pomysł, czemu mnie wtedy nie było?!
- Ja byłam – wtrąciłam się, unosząc w górę delikatnie rękę. – Zajmowałam Alexa.
- Ty… ty co? – Eva zamrugała, popatrzyła na mnie, na chłopaków, na mnie i znowu na chłopaków. – Jak mogliście…?!
- No właśnie to miałem… jakby… na myśli, jak mówiłem… że sprawy… że spod kontroli… - zaczął mamrotać Sebastian.
To była jedna z najbardziej komicznych scen, jakie w życiu widziałam. Drobniuteńka Eva stała przed dwoma dość wysokimi facetami, którzy prawie przed nią się kłaniali i patrzyli wszędzie, tylko nie w jej oczy.
- Ale Eva, to nie jest tak jak...
- My nic nie zrobiliśmy...
- To miało być proste działanie!
- My to planowaliśmy od lat!
- Esmeral. Idziemy stąd – oświadczyła Eva, wypuszczając z ręki torby, które upadły na ziemię, a z niektórych wręcz powypadały ciuchy.
- No i że co ty sobie wyobrażasz? – obruszyła się Vera, a po chwili spojrzała na Felixa. – Proszę. Wasza kara za… kij wie za co. Podnosić. Idziemy.
- Eva, ale ja mam randkę z Alexem… - próbowałam się bronić, bo naprawdę chciałam zostać i zobaczyć, jak chłopaki noszą te torby, ale Eva była nieubłagana.
- No to już nie masz – odpowiedziała, po czym, burcząc coś pod nosem, złapała mnie za nadgarstek, jednocześnie w drugiej ręce trzymając te dwa kubki z kawą.
- Eva…
- Nie. Idziemy na kawkę. Nie będzie mi cię po raz kolejny bałamucić, cymbał jeden.
Odwróciłam się bezradnie do Felixa i Sebastiana, którzy zbierali jeszcze torby z ziemi.
- Chłopaki, powiedzcie Alexowi, że idę na kawę z Evą! – krzyknęłam do nich, na co ci momentalnie wyskoczyli w powietrze i wyszczerzyli się do Very.
- I idziemy kupić ciasteczka – dodała Eva, rzucając okiem za siebie. – Te… o, „Prezydenciki”. Johnes ma tego cały arsenał, i on by w sumie rozdawał za darmo, ale pewnie jest z nim Rocky, a ona nie daje za darmo.
- To samo mówił Jack – przypomniał sobie Sebastian, na co aż uniosłam brew.
- No, i połowa męskiej części Obozu – dopowiedział Felix, po czym zwrócił się do Very. - Sorry, złociutka.
- Vera, przykro, ale mamy inne zadanie. 
- Rybko, miło było spotkać! 
Po czym obydwoje odmaszerowali, co chwila się trącając i wybuchając głośnym śmiechem. Przypominali mi braci, którzy się wiecznie ze sobą przekomarzają i to jest ich życiowe hobby.
- Kretyni – mruknęła Eva. – Żeby ciebie wysyłać do Alexa…
- Ciii – uciszyłam ją. – Zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz Milosa po Viagrze. 


Najważniejsza jest mowa ciała.

Co nowego w rozdziale?
Nowego - zasadniczo nic. Es bardzo usilnie próbuje się zmierzyć ze swoim bólem egzystencjonalnym, w czym perfidnie przeszkadza jej Courtney. Dziewczyny udają się do lasku, by zdobyć dzidę dla czerwonowłosej, skąd Esmeralda zostaje porwana przez młodocianą fascynatkę shipu NickxEs. Dowiaduje się, że Felix i Sebastian wpadli na wspaniały pomysł, który bierze pod uwagę istnienie przynęty- oczywiście w postaci Bogu ducha winnej Esmi, której zadaniem jest zawojować Alexa swoją mową ciała. Jesteśmy później świadkami konfrontacji dwóch par, podczas której przeżywane są różne, bardzo skrajne emocje.

3 komentarze:

  1. Genialne. Po prostu genialne.
    Jak przy każdym rozdziale śmiałam się, ale zauważyłam, że co nowsze rozdziały mniej jest tak śmiesznych rzeczy bym naprawdę się zaśmiała. Brakuje mi tego.
    Nie mogę doczekać się kiedy Es, uświadomi sobie co czuje do Nicka.
    A Courtney jak zawsze rozwala tym "królowaniem".
    Alex znów mnie irytował. Jak Karina zresztą. Biedny Nick... Ja nie pojmuję dlaczego ciągle się z nią pojawia.
    I kurcze jak Es może być żal Alexa!? Niech z nim zerwie i tyle! Co za problem?! Przecież chyba nie ożeniłaby się z nim tylko dlatego, że nie chciałaby go zranić. A to może do tego prowadzić! Ona jak naszybciej powinna go zostawić.
    Jestem w ogóle ciekawa kogo dzieckiem jest Es. Szczerze to nie pasuje mi do żadnego boga xd Lub do wszystkich...
    Też nie mogę doczekać się Milosa po viagrze xd

    Tak w ogóle jestem tutaj z poprzedniego waszego blogu, ale jakoś nie miałam czasu pisać komentarzy. Może teraz jak się przełamałam będę komentować.

    A i wam też wesołych, szczęśliwych świąt spędzonych z rodziną. Dużo weny i czasu na pisanie :D
    Auriel

    OdpowiedzUsuń
  2. A dla mnie wprost przeciwnie, ten semestr był...dziki. Wręcz dziwny.
    Es, Es, Es. Ale ty wiesz, że Nick myśli pewnie tak samo? Jezuuu, czekam na przyszłościowy rozdział, ja czekamczekamczekam
    w Sensie na tym z baloniiiiikieeeeeeeem
    (you know what i mean)
    Mój braciszek Sebuch i Felix jak zawsze zajebiście, idźcie, macie jeeszcze paaare rzeczy do zrobienia~~~~
    A ja wiem czyją córką jest Eścia. A Ateny. Pamiętam, jak mnie na tamtym roku wyśmiałyście, bo myślałam, że Afrodyty! No co ja poradze, nie pasował mi jej wygląd zupełnie do córki Ateny (i w sumie nadal mi nie pasi ale ciul). A Vicky...ja cholera
    Rowllens: Ej, cholera jest moja!
    ...ja kurna nie wiem czy ona od Hermeska czy Zeusa, serio, no pustka no!
    A Courtney ozeusie dlaczego ona tak księźniczkuje XD Ale to w sumie zabawne. Courtney, pomogę ci z tą dzidą!
    W sumie chyba dodaliście ten moment z Court, za cholere go nie pamiętam, fajnie się czytało. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. JEZU, ŻEBY TO BYŁO TAK JAK MYŚLE ŻE BĘDZIE
    I KURNA ESKA DDLACZEGOOOOOOOO ZERWIJ Z TYM CHUJEM
    ale niedłuuuugo~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    HAHAHAHHAHAHAHHA
    (w tym momencie musiałam przejść się kilka razy po domu by być normalna i nie ukazywać swojego ADHD)
    No. Szczęścia na święta, na nowy rok, żebyście się na śniegu nie poślizgnęli (ja poślizgnęłam się już 9 razy, pierdole nie wychodze z domu do nowego roku i chuj)
    I weny, czasu do pisania <3
    - Nezka

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja miałam nadzieję że to już jest ten rozdział z pre...

    Meh... człowiek nigdy nie dostaje tego czego chce.

    DLACZEGO GDY POWIEDZIAŁAS ŻE ES MACHAŁA BIODRAMI JA PRZYPOMNIAŁAM SOBIE TEN WŁAŚNIE GOF Z URSULĄ CO JEST ZE MNĄ NIE TAK.

    Wyobrażam sobie jak pięknie wyglądała es w tym rozdziale i przestałam się dziwić alexowi któremu zabrało mózg.

    Czekaj co zrobiło...? Zabrało co?nieważne.

    DLACZEGO. TE. DZIECI. SĄ. POKŁÓCONE. KURNA. JEGO. MACIEJ.

    DZIĘKUJĘ ZA ROZDZIAŁ MIŁEGO DALSZEGO PISANIA

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.