Wakacje z o.o. (27)


Byłam gotowa zapomnieć o tym blogu i to porzucić, ale zobaczyłam te 7 komentarzy. I uznałam, że to nie fair wobec tych siedmiu (a może nawet więcej) osób, że ja znam zakończenie, a te osoby choć męczyły się z czytaniem tego nie. Dlatego nawet jak nie będę miała ochoty, cierpliwości czy też weny, żeby pisać to dalej, to wtedy po prostu z Lady opublikujemy post z "tak miało być", "ta postać miała zrobić to i tamto", "w tym rozdziale miało się wydarzyć to"... a razem z tym ciekawostki związane z powstawaniem tej historii i tworzeniem jej bohaterów.
Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze, wakacje mijają tak jak powinny mijać i nie zmagacie się z niczym.

Human Nizinny. Zapewniam cię, że kwestia Milosa jako maskotki Turnieju zostanie poruszona w opowiadaniu, za bardzo mi się to spodobało (za zgodą pomysło-twórczyni).

ROWLLENS XXVII

- O, Charles.
- O, Amy.
Amy popatrzyła się na chłopaka z politowaniem i fuknęła gniewnie, na znak dezaprobaty, że ją przedrzeźnia. Za to syn Zeusa uśmiechnął się szeroko, krzywo jak zawsze, po czym jak gdyby nigdy nic zamknął ją w uścisku swoich dobrze zbudowanych ramion.
- A weź, ludzie patrzą! – Udała obruszoną, ale gdy powitał ją buziakiem w policzek i wreszcie puścił, uśmiechnęła się dumnie. – Dawno się nie widzieliśmy, swoją drogą.
- Każda minuta opłakiwanie Carlosa była dla mnie jak godziny – wypalił syn Zeusa, na co blondi cmoknęła na znak zgody.

W tym czasie Thomas zdążył zrzucić z jednego krzesła czyjąś bluzę i na nim usiąść, Christopher rzucił się na łóżko, na którym dziś spał Nicolas, a Oscar nadal uważnie badał parapet, niepewny czy na pewno może się o niego oprzeć.
Zanim pojawiliśmy się w domku Hermesa, minęło trochę czasu. Charles opłakiwał Carlosa, bohatera telenoweli, którą oglądał z Amy, jakieś dwadzieścia minut. Z czego ponad osiemnaście spędził na szukaniu czarnej bluzki, kłócąc się z Thomasem, który nie chciał pożyczyć mu żadnej swojej. Syn Tanatosa tłumaczył się, że jego czarne bluzki nie są żałobne tylko modne i nie zasługują na taką degradację. Syn Zeusa nie dawał się jednak przekonać, twierdząc, że jego przyjaciel jest zwykłym egoistą nie lubiącym pożyczać swoich ubrań. Thomas oczywiście temu zaprzeczał. Brzmiał przekonująco, sam mając na sobie t-shit Charlesa, ale to już drobiazg.
Plus zamieszania z Carlosem był taki, że Charles zaabsorbowany żałobą nie zorientował się w jak bardzo niefortunnym momencie zastał mnie i Thomasa, jakie napięcie rozładował swoim pojawieniem się w drzwiach. Minusem zamieszania z Carlosem natomiast był fakt, że w tych drzwiach się pojawił. I nam przerwał.
Gdy Charles wykłócił się o czarną bluzkę Thomasa, akurat wtedy pojawił się Christopher z Oscarem. I dobrze, bo w czasie negocjacji w sprawie żałobnego ubioru, ja zdążyłam wypalić papierosa, gapiąc się tempo w ścianę i próbując odkryć co mi do łba strzeliło, że miałam takie myśli. I co to jest, że jak strzeliło to nadal tam siedzi, bo nie mogłam pozbyć się uczucia zawodu, że Charles pojawił się w domku. Co jakiś czas w pośpiechu dusiłam rozwijające się pytanie „a co by się działo, gdyby nie przyszedł, a Thomas nadal się tak patrzył i…i…”.
Nie mniej Charles przyszedł, reszta też, więc się zebraliśmy i poszliśmy do Hermesa. A tu Amy poprawiała moje rozpakowane świeżo ubrania, wybierając te „ładne”, „brzydkie”, „do wspólnego użytkowania” i „na noc poślubną”, jak nazwała moje bluzki na ramiączka. Jak nam wyjaśniła, resztę rodzeństwa rozparcelowała po innych domkach. Mieli teraz „czas na znajomych”.
- Katherine cię szukała – oznajmiła blondynka, wracając do przeglądania zawartości jednej z półek w wielkiej, zajmującej całą jedną ścianę, szafie.
- Oho, przyszła pani Clooney – zaśmiał się Thomas, zerkając na Charlesa z wilczym uśmiechem.
- Odezwał się. – Moja współlokatorka jak zawsze umiała ich sprowadzić na ziemię. – Przyszła pani Brown, Cleopatra, była razem z nią.
Słysząc to Thomas przechylił głowę w bok, patrząc na nią z dezaprobata. Jakby jej słowa szczerze go zabolały i chciałby jej pokazać, jak bardzo go obraziła nimi.
- To co innego, bo ja Cleo unikam, a on Katherine wręcz przeciwnie.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wbrew samej sobie. Ha, a mnie nie unika!
- Leczę nią złamane serce, bo twój brat zabrał mi ukochaną – oznajmił gorzko Charles, opierając się o szafę obok Amy. Dziewczyna teatralnie zmarszczyła brwi.
- Naprawdę? Nie wiedziałam, że tak jak Johnny wzdychasz do Annabelle. Okej, powiem jej, może będzie wolała ciebie. Serio, żaden problem mordeczko.
- O, ta, niech cię Hades strzeże! – zawołał Charles, śmiejąc się histerycznie. Chyba Annabelle była dość znana. – Miałem na myśli Esmeraldę.
- To normalne, że wybrała Febusa, a nie dzwonnika – zauważyła Amy, robiąc aluzję do bajki i tym samym porównując Charlesa do garbatego brzydala. Ten posłał jej zblazowane spojrzenie.
- Febusa, a raczej syna Febusa to wybrała dawno, ale go rzuciła – poprawił ją Charles, nawiązując do Alexa. – Twój brat-urody-dzwonnika miał złamane serduszko.
- Oj weź, tak poza tym to oni nie są parą.
- Jeszcze – przerwał jej, nagle poważniej. - Ale mam nadzieję, że będą.
- To…to nie jesteś zazdrosny, że…
- Jest, ale jednocześnie chodzi i marudzi, że Es i Nick powinni być razem – wyjaśnił Christopher, jakby to było oczywiste. Jednocześnie poprawił sobie poduszkę za plecami i splótł ręce za głową. - Od paru dni nie słyszę nic innego przed snem, tylko monolog odkrywający najinteligentniejsze oblicza Charlesa, kiedy manifestuje swoją dezaprobatę, że Nicolas i Esmeralda jeszcze ze sobą nie chodzą.
- To w ogóle ma sens…? – Amy zmarszczyła brwi. – Jest zazdrosny, chce ich swatać…?
- Dużo rzeczy nabiera sensu, szczególnie o trzeciej rano.
- Jest przekonujący? – zapytałam, szczerze zaciekawiona. Christopher przekrzywił głowę, i tracąc cały sarkazm i ironię, z jaką opowiadał przed chwilą, całkiem poważnie i szczerze wyznał:
- Nawet tak. Najbardziej przekonuje do strzelenia sobie w łeb, szczególnie o tej trzeciej rano.
Charles udał, że wcale tego nie słyszy i najwyraźniej postanowił nie zaszczycić nas sprostowaniem tej sytuacji. Uznał, że kłótnia nie ma sensu, a jedynym rozwiązaniem jest zmiana tematu.
- To co z tą Katherine ?
- Powiedziałam jej, że będziesz dziś wieczorem na imprezie, dobrze zrobiłam?
- Jak zawsze. Jesteś najlepsza, Amy. – Charles mrugnął do niej, a Amy napuszyła się jak paw.
- Jest dziś impreza? – zapytałam. Coś tam obiło mi się wcześniej o uszy, ale założyłam, że „imprezą” nazywamy każdy wieczór. A teraz, skoro nawet jakaś Katherine ma się pojawić, wywnioskowałam, że temat jest grubszy.
- Tak – powiedział Oscar, który jednak odpuścił sobie parapet i oparł się o blat kuchenny. Według mnie bardziej ryzykownie, ale postanowiłam mu tego nie uświadamiać. – Myślisz, że byliśmy w nocy w sklepie tak dla sportu?
- Szczerze mówiąc, to myślałem, że żeby dalej wmawiać twojej siostrze, że jesteśmy alkoholikami – wyznał Christopher. – Jak na razie dobrze nam idzie, w sierpniu mamy zabukowane miejsca na obozie dla AA, wiedziałeś?
- Ale mam nadzieję, że przyjdziecie? – Amy z hukiem zamknęła drzwi szafy. – Błagam, jak ostatnio was nie było, myślałam, że zanudzę się na śmierć!
- Kogo nie było, tego nie było – powiedział Oscar. I choć zrobił to lekko i swobodnie, prawdopodobnie jedynie nawiązując do faktu, że on był i wyciągał stąd Charlesa i Chrisa, to ja byłam bliska zawału. Ale przez sekundę, bo potem sobie przypomniałam, że nikt nie może się domyślić- bo jakim cudem?... Choć Thomas skorzystał z okazji i posłał mi ledwo widoczny uśmiech.
- Oj, kochana, jak tak stawiasz sprawę… – odezwał się mistrz bajerowania mojej Amy, mój przyszły brat. – Będziemy ostatnimi gośćmi.
- Ale nie pierwszymi? – zaśmiałam się, a Charles spojrzał na mnie dumny, jakbym trafiła w sedno.
Tym czasem Thomas jęknął, pocierając dłonią twarz.
- Chryste, to znaczy, że trzeba będzie przebywać wśród tych ludzi…
- Straszne, tyle fanek w jednym pomieszczeniu… - Chris westchnął, udając zdruzgotanego i patrząc na Thomasa z litością. – Wiesz, po obozie AA zabiorę cię na obóz dla zbyt sławnych ludzi.
- Chyba kupisz, bo ty tam nie masz czego szukać – zarechotał Charles, bardzo zadowolony ze swojego dowcipu.
Syn Eris pokręcił głową, bezgłośnie mówiąc „to boli” i łapiąc się za serce. Za to Thomas udał, że tego nie widzi. Wstał, przeciągnął się, tym samym dając pozostałym znak do zbiórki.
Wyszli, a choć bywali w tym domku dość często, nie pierwszy raz gościłam ich „u siebie”, miałam wrażenie, że wyglądają tu obco. Nie pasowali mi do domku Hermesa, ich sylwetki wydawały się dziwne na tle rozrzuconych ubrań, poprzestawianych łóżek i tysiąca kolorowych plakatów na ścianach.
- No, to co? – Amy uśmiechnęła się do mnie chytrze, gdy Oscar zamknął za sobą drzwi.
- Co „co”?
- Kolejna impreza, kolejne pocałunki, kolejny kac i kac moralny? – W oczach skakały jej złośliwe ogniki, które idealnie współgrały z prowokującym uśmiechem i pocieszną twarzą.
- O nie – zaprzeczyłam, parskając śmiechem. – Żadnego kaca!
Ale że impreza to impreza, postanowiłam wyglądać na niej jak człowiek. Poza tym wreszcie miałam swoje ubrania. I po parunastu dniach chodzenia po obozie w za dużych ubraniach Amy, później Amandy albo Judy, miałam ochotę wreszcie ubrać coś, co było moje. A co za tym szło: skoro sama to sobie kupiłam, to znaczy, że wyglądałam w tym dobrze. Miałam ochotę wreszcie pokazać wszystkim nowym znajomym jak wygląda normalna Victoria Rowllens. A nie dziewczyna, która została porwana na letni obóz, co chwila ściskająca mocniej pasek, bo wielkie jeansy Amy jej spadają. W końcu, to była impreza. I mając swoje kosmetyki mogłam się też pomalować jak chciałam, a nie raz na jakiś czas użyć kredki i tuszu Amy lub Suzanne. Nie, żebym kiedykolwiek stawiała na wygląd, o nie. Ale od tylu dni w lustrze widziałam swoją osobę w nowym miejscu, w nowych ubraniach, w nowej odsłonie… Chciałam postawić tą starą wersję mnie wśród tych wszystkich ludzi, których dopiero poznałam. Bo choć zostałam porwana (nadal utrzymywałam, że tak było i żaden Thomas nie przekona mnie do zmiany zdania), przez pierwszy tydzień idąc przez obóz jedyne co miałam w głowie to „cholera, to wariat, cholera, kolejny wariat!”…to mimo to już nie czułam się tu obco.
Czułam się tak, jak gdyby w parę dni ktoś podmienił mi codzienność. Jednego dnia chodziłam do nudnej szkoły, miałam znajomych, problemy z geografią i problemy z wagą przez ciasteczka w gabinecie dyrektora. A następnego dnia mieszkałam w wieloosobowym domku z ludźmi, którzy nagle wydawali mi się bliscy, tak jak pozostali obozowicze, których poznałam, nie zastanawiałam się co ubiorę rano, po prostu wciągałam czyjś podkoszulek i czyjąś bluzę i do tego wkręciłam się w elitarne grono najlepszych wojowników na Turnieju, osobiście nie umiejąc podnieść miecza. Jak pierwszego dnia myślałam, że nie ma w tym miejscu normalnej rzeczy, która by nie powodowała krzyków paniki „CO TO JEST O CO CHODZI, WARIAT!”, tak na chwilę obecną… Cóż. Uważałam, że tak już jest i tyle.
Dzieci tłukące się śmiercionośną bronią? Tak, widuję przez okno. Rosiczka wielkości człowieka, z paszczami gotowymi odgryźć głowę? Można powiedzieć, że trzymałam taką w łóżku? Latający koń? Istnieje, i to nie dragi. A jak już o koniach mowa, to ostatni raz Chejrona przestraszyłam się tydzień temu.
Zastanawiałam się nad tym chwilę, po czym westchnęłam poddając się. Cholera, najwidoczniej i ja zostałam wariatką.
Wyciągnęłam z szafy przewiewną spódnicę do połowy łydki, skrojoną jak płatki kwiatu: parę pasów materiału, wyciętych w opływowe kształty, ściągnięte paskiem w talii. Całość wyglądała jakby spódnica była z paru warstw. Przez lejący się materiał, we wzory w każdym odcieniu szarości, te warstwy poruszały się przez każdy mój ruchu, jak powiewająca flaga. Do tego wyciągnęłam przylegającą białą bluzkę, którą przewiesiłam sobie przez ramię i naprawdę szczęśliwa poszłam do łazienki.
Jednak moja radość nie trwałą długo, bo nie zdążyłam zamknąć drzwi, a z głównego pokoju usłyszałam:
- A jednak! No, jesteś pierwszym gościem. Ale wiesz, że impreza zacznie się za jakąś godzinę, kochasiu?
- Tak, tak. Szukam… - Thomas urwał, widząc mnie w progu łazienki. – …Rowllens!
- O nie – jęknęłam na tyle głośno, żeby usłyszał i mógł udać, że wcale nie wyczuł w moim głosie rozżalenia. Zaraz jednak dodałam: – Co jest?
- To cudeńko do włosów, które wylał na ciebie Oscar. Masz drugie?
- A nie wziąłeś? – spytałam, na co syn Tarota rozłożył bezradnie ręce.
- Szukałem, ale nie znalazłem. W pudle nie było.
Westchnęłam, wchodząc do łazienki. Kartonowe pudło w którym przyjechał mój dobytek, leżało zza skrzynią na papier toaletowy, środki do czyszczenia (prawie nigdy nie używane) i ręczniki. Zaczęłam w nim grzebać, a kiedy usłyszałam, że Thomas staje za mną, rzuciłam:
- Johnny mnie rozpakował, musiał to chyba wyjąć.
- Chciałbym takiego brata – zauważył. – Jest wielofunkcyjny i do tego równy gość.
- Pogadaj z Amy, ale raczej ci nie odda. Prędzej zabije, że śmiesz o to pytać – mruknęłam, prostując się i przechodząc obok niego.
Syn Tanatosa odsunął się, żebym mogła otworzyć szafkę, przy której stał. W środku co prawda stało parę butelek, tubek, flakoników, których wcześniej na oczy nie widziałam, ale nic nie przypominało akurat tego specyfiku, które skończyło żywot na moim ubraniu.
- Hmm… Tu nie ma, ale…
Urwałam, bo gdy zamknęłam drzwiczki, złapałam spojrzenie Thomasa.
Nonszalancko opierał się o komodę ze skrzyżowanymi rękoma. Przez cienką koszulkę z krótkim rękawkiem doskonale widać było jego umięśnione ramiona, kawałek obojczyka i… cholera. Kiedy zauważył, że zamarłam, uśmiechnął się lekko i uniósł pytająco brwi.
Cholera.
Ja naprawdę, nie wiem które z nas zaczęło, ale w następnej chwili obrócił mnie, tak że teraz ja opierałam się o komodę, a on mnie do niej przyciskał swoimi biodrami, jednocześnie całując.
O mój Boże.
Dobra, ustalmy jedno. Najważniejsze. Ja wcale nie byłam w nim zakochana. Słowo. To nie jest wyparcie, durne zaprzeczenia samej sobie, gadka wciskana znajomym… Nie, poważnie. Tu nie było mowy o miłości, zakochaniu, motylach w brzuchu… Nic z tych rzeczy. Odkryłam tylko następujące fakty.
Po pierwsze. Thomas nagle w moich oczach wyglądał jak ideał ludzkiej formy. Jak go widziałam, miałam ochotę się na niego rzucić, bo mnie pociągał. Pociągał mnie fizycznie i tyle.
Po drugie: lubiłam go. To dupek, jasne. Ale naprawdę lubiłam go, lubiłam się z nim wkurzać, lubiłam jego irytujące zachowania, to jak mnie drażnił i prowokował. Kiedyś go za to nie lubiłam, później lubiłam mimo to, a teraz lubiłam ogólnie.
Po trzecie… Cholera, no bądźmy poważni. Jakim cudem miałabym się w nim zakochać? To był Thomas, to byłam ja. Chyba nikt nigdy nie napisałby tak pokręconego scenariusza, w którym moglibyśmy wylądować na jakiejkolwiek randce.
Nie mniej, ani mi się śniło odsunąć się. I ledwo co zarejestrowałam, że Thomas pchnął jedną ręką drzwi, trzaskając nimi, żeby zamknąć nas w łazience. Zwróciłam na to uwagę tylko dlatego, że żeby to zrobić musiał zabrać jedną rękę z moich pleców, choć ja i tak bardziej zajęta byłam przesuwaniem dłońmi po jego linii szczęki, karku, włosach…
Okej, dobra, może i nie miałam doświadczenia w całowaniu się i nie miałam do kogo porównywać… Tym bardziej, że w tym momencie całowałam się pierwszy raz świadomie… Ale cholera, trudno mi było uwierzyć, że ktoś mógłby być w tym lepszy od Thomasa. Pewne ruchy, raz na jakiś czas gwałtowne, ale nie przesadzone… Cholera. Nogi miałam jak z waty, więc byłam wdzięczna, kiedy nagle, energicznym ruchem, zjechał ręką z mojej talii niżej i podciągnął mnie w górę tak, żebym usiadła na komodzie, o którą on się teraz opierał, pochylając się nade mną.
Nawet jeżeli właśnie obściskiwałam się z Thomasem w łazience domku Hermesa, a on nie przestawał przyciskać mnie do siebie, to i tak jakaś część mojej podświadomości czekała aż się odsunie i strzeli jakaś idiotyczną uwagę, przez którą będę miała ochotę go zatłuc. Jednak tak się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, Thomas zdawał się wcale nie mieć ochoty się odsuwać.
Ulala, czyżbym jednak umiała się całować? Teraz to ja miałam ochotę (tylko w myślach, w praktyce też nie miałam zamiaru) się odsunąć i zwrócić na to uwagę.
Przysięgam, nie wiem co by się działo dalej, gdyby nie Amy.
- Puk-puk! – zawołała, jednocześnie naprawdę uderzając w drzwi.
Obróciłam głowę w bok, tak że usta Thomasa napotkały mój policzek. Zaplotłam dłonie na jego karku, nagle przerażona, że dziewczyna tu wejdzie. Ale Amy nic nie dodała, a Thomas postanowił nie czekać, aż ta się znów odezwie i mnie pocałował. Ręką, którą trzymał mnie za udo, przysunął mnie bliżej siebie, tak, że gdyby nie jego druga ręka na moich plecach, poleciałabym jak długa w tył.
- Halo!
Cholera, Amy, nie teraz!
- Halo, bo to jest miejsce do robienie siku, nie dzieci!
Jej pełen rozżalenia głos i sytuacja, w której się znalazłam sprawiły, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, odsuwając się na bok. Wtedy też syn Tanatosa puścił mnie i oparłszy się dłońmi o komodę po moich obydwy stronach, spojrzał w stronę drzwi. Przyglądał się im, zza których dochodził głos Amy i zdawał się zastanawiać, czy powinien ją zabić myślą już teraz, czy się ruszyć, żeby zrobić to osobiście.
- Ej, bo ja jestem tolerancyjna… Sam fakt, że trzymam w domku Johnny’ego, Suzanne, Nicolasa , Chase’a i ciebie Vi, o tym świadczy… Kujon, ruda, europejski imigrant, disney’owski jeleń z Kongo i terrorystka…  Ale, no, gdzieś mam granice.
W końcu syn Tanatosa wyprostował się i wsunął ręce do kieszeni spodni. Usilnie wpatrywałam się w drzwi, żeby nie patrzeć na niego. Kurde, teraz nie było tak kolorowo jak przed chwilą. Nagle dziwnie zestresowałam się tym, co mógłby teraz Thomas powiedzieć lub się zachować. Kiedy wreszcie na niego spojrzałam, wpatrywał się w drzwi i uśmiechał z politowaniem.
- No weź, Thomas, jakbyś się czuł jakbym weszła ci do domku i zaczęła bałamuć Arthura w twojej łazience? No dobra, Arthur to twój brat, a Vi… ona jeszcze nie jest moją siostrą, ale będzie! Też pozostaje kwestia wieku, bo was dzieli… - urwała, a chwilę potem spytała słodziutkim, przymilnym głosikiem: - Vi, kiedy masz urodziny?
Amy paplała w najlepsze, dochodząc do coraz ciekawszych tematów. Syn Tanatosa spojrzał na mnie, a ja byłam pod wrażeniem jak normalnie wyglądał. Wcale nie miał napisu na czole „właśnie całowałem się z Rowllens”, jak byłam przekonana, że będzie. Sama czułam taki napis na swojej twarzy i już się bałam, że każdy się domyśli.
- Mam wyjść przez okno, żebyś mogła jej wmówić, że się jej przewidziałem?
- Nie, przecież ona doskonale o wszystkim wie. – Wzruszyłam ramionami, opierając się dłońmi o komodę, na której nadal siedziałam.
- Powiedziałaś jej? – zapytał rozbawiony. – To już nie jest to najlepiej strzeżoną państwową tajemnicą?
Posłałam mu pełne politowania spojrzenie, na co ten mrugnął do mnie bezczelnie. Gdy zsunęłam się z komody na podłogę, Thomas akurat trzymał rękę na klamce. Zanim ją nacisnął, obrócił się i popatrzył się na mnie, jakby właśnie wszystko mu się rozjaśniło.
- To dlatego przesłuchiwała mnie przedwczoraj, czy w mojej rodzinie były jakieś choroby genetyczne.
- A były? – odruchowo podchwyciłam temat.
- A planujesz mieć ze mną dzieci? – odpalił pytaniem na pytanie, uśmiechając się w ten zabójczy, irytujący sposób.
- Nie, ale one często bywają zabójcze. Liczyłam, że tak i może jednak los się do mnie uśmiechnie.
- Tęskniłabyś – zbył mnie, a zanim zdążyłam coś powiedzieć, otworzył na oścież drzwi. Przez które wypadła Amy, do tej pory opierająca się o nie. Dziewczyna zachwiała się tracąc podparcie i w ostatniej chwili wyprostowała się zanim wpadła na mojego tajnego kochanka. (Boże jak to brzmi…!) Thomas udał, że zdziwił się na jej widok. Poczekał, aż blondi stanie przed nim i od niechcenia poprawi swoje spodnie w tęczowe paski.
- Witaj Amy, mama nie nauczyła cię, że nie ładnie to tak podsłuchiwać?
Córka Hermesa uchyliła urażona usta, oburzona, że on śmie jej cokolwiek wytykać. Znad jego ramienia rzuciła mi pełne niedowierzania spojrzenie, a potem przybrała pełną politowania minę.
- A ciebie, że nie wypada bałamucić Vi w kiblu?
- Coś wspominała, ale o żadnej „Vi” nie było mowy – przyznał, marszcząc brwi. A potem posłał Amy szeroki uśmiech. – To co, widzimy się za parę godzin?
I jak gdyby nigdy nic wyszedł z domku. Amy odprowadziła go spojrzeniem, władczo zadzierając głowę i krzyżując ramiona na piersi. A później uśmiechnęła się do mnie z politowaniem i mistrzowsko uniosła jedną brew.
- Dobrze mu powiedziałam, co?
- Dobrze? – zdziwiłam się, nie wiedząc o co jej chodzi.
- No ba, że dobrze. – Dziewczyna odpowiedziała sama sobie i gdyby mogła, to by również sama sobie przybiła piątkę. – Co on, nie będzie mi Vi w kiblu bałamucił…! Nie w takim, ojczulku, to się robi pod większym prysznicem lub szerszej wannie. A nie, o fuj, tej obozowej…!
Byłam bezbronna w obliczu jej monologu. I pomysłów.
- Amy, ja nie…
- Ale na takiej plaży, przy zachodzie słońca… - wydęła dolną wargę, wpatrując się gdzieś przed siebie, jakby próbowała to sobie zwizualizować. Chryste, Amy, nie rób tego. – No, no… Całkiem, całkiem…! Tylko ten piasek, byłby wszędzie!
Patrzyłam na nią przerażona. Cholera, bałam się jej przerwać i bałam się jej słuchać. Jednak dziewczyna sama postanowiła zakończyć te rozważania, bo w końcu machnęła rękoma, jakby odganiała od siebie swoje idiotyczne pomysły.
- No, co by nie wymyślił, grunt, że już wie, że od tego nie są tutejsze kible. Ja to jednak jestem potrzebna tutejszej młodzieży – zakończyła. I zanim zdążyłam coś powiedzieć, zamknęła mi drzwi do łazienki przed nosem, żegnając mnie szerokim uśmiechem. Zostałam sama a zza drzwi usłyszałam jeszcze: – Idź się szykuj, musisz wyglądać jak milion dolarów, Rowllens!

- Victoria! Victoria, szybko!
Rozejrzałam się, szukając źródła wołania. Potrzebowałam chwili, żeby dostrzec Esmeraldę, stojącą na krześle i machającą mi z drugiego kąta pokoju. Obok niej, na łóżku, siedział Nicolas, a przy nim Jenny. Ta ostatnia z założona nogą na nogę, podpierała się na ręce za sobą, a w drugiej trzymała prawie pustą butelkę piwa. Złapawszy ze mną kontakt wzrokowy uniosła ją, jakby chciała pomóc Esmi przykuć moją uwagę.
Zaczęłam iść w ich stronę i prawie mi się udało dojść do nich, bez większych szkód, gdy nagle ni stąd ni zowąd wyskoczył na mnie Charles, omal nie przewracając na ziemię.
- Siostro! – zawołał, nadal trzymając mnie za ramiona. – Co słychać!?
Oho, ktoś tu się dobrze bawi.
- Idę do nich – powiedziałam, zgodnie z prawdą, a mój przyszły brat natychmiast obrócił się w stronę, w którą wskazałam swoim kubeczkiem z drinkiem.
- Esmeralda! – zagrzmiał, a jego twarz natychmiast się rozpromieniła. I nie wiem, jakim cudem rozpromieniła się jeszcze bardziej, gdy zaraz zawołał: - JEN!
Reakcje były zgoła odmienne. Esmi parsknęła rozbawiona, a Jenny zamknęła oczy, jakby brak widoku Charlesa miał skutkować jego fizycznym zniknięciem. Charles pociągnął mnie do nich szybciej, skuteczniej przepychając przez tłumy herosów, po czym dopadł Es, zamykając w swoim niedźwiedzim uścisku. A ja dyskretnie wcisnęłam się między Nicolasa i Jenny.
- Co tam? – zapytałam i dopiero teraz zobaczyłam, że Nicolas trzyma na kolanach jakąś książkę. A właściwie nienaturalnie grube kolorowe czasopismo, liczące sobie przynajmniej setkę stron. Podpierał się na łokciu i zdawał się być nieobecny. Na tyle nieobecny, że ignorował fakt, że syn Zeusa dusił mu Kicię. Ocknął się dopiero, gdy Charles z typową dla siebie delikatnością walnął go w plecy.
- O ojcze – wydusił z siebie, przenosząc wzrok na kumpla. – Chłopie, naucz się, że moje ciało to nie worek treningowy.
- Wybacz, stary. – Charles uśmiechnął się przepraszająco i wtedy też zwrócił uwagę na tajemniczą gazetkę, którą trzymał Nick i tak zawzięcie przed chwilą czytał. – Ty, ja wiem, że po paru głębszych może ci się mylić, ale to domek Hermesa, nie poczekalnia na manicure.
- Nie wiem, nigdy nie byłem – odciął się syn Hermesa, śląc kumplowi sarkastyczny uśmiech. Charles zacmokał z dezaprobatą.
- Żałuj. Żałuj nawet, że nie wiesz jak bardzo powinieneś żałować.
- Ciii, nie ważne – zbyła go Esmeralda. Dziewczyna użyła ramienia Charlesa, żeby zejść z krzesła na łóżko, a tam uklękła za Nicolasem i zajrzała mu przez ramię. – Znaleźliśmy u Courtney księgę imion i czytamy…
- O bogowie, szukacie imienia dla dziecka! – zawołał syn Zeusa, wyrzucając obie ręce w powietrze, a potem łapiąc się za głową. Sekundę później chwycił jakiegoś biednego nastolatka, który akurat stał obok i bajerował (nieudolnie) jakąś laskę w różowych szortach. – Będę chrzestnym!
Przypadkowy chłopak spojrzał na Charlesa jak na wariata, a potem równie zdziwiony spojrzał w stronę Nicolasa – bladego jak papier, i Es- białej jak śnieg.
- Nie szukamy imienia dla…
- Bo już wybraliście! – Charles znowu odwrócił się w naszą stronę, pozwalając tamtemu typkowi dalej uskuteczniać podrywy. - Charles Ackerman!
- Nie…
- Zostawiacie twoje nazwisko? – Charles spojrzał na Es krytycznie, po czym wzruszył ramionami. – Brzmi szkocko, ale jak chcecie.
Esmeralda, teraz już nie biała, tylko czerwona na twarzy, próbowała mu wyjaśnić, że wcale nie wpadli, bo nie mieli okazji, a Charles starał się jej wytłumaczyć, że nie ma co się wstydzić i nie może tego nazywać wpadką, tylko „owocem pięknej miłości”. Nicolas przyglądał się im chwilę, po czym obrócił w moją i Jenny stronę.
- A ja miałem wątpliwości, dlaczego on i Amy tak dobrze się dogadują.
- Bez kitu. – Jenny uśmiechnęła się z butelką przy ustach.
- I razem będą płakać, gdy nie zostaną chrzestnymi waszych dzieci – dorzuciłam, nie spuszczając wzroku z Charlesa, który aktualnie potrząsał dłonią Es i składał już siódme gratulacje. – Wiecie, że charakter ma się po chrzestnych? Córka po matce chrzestnej, syn po ojcu chrzestnym.
Nicolas spojrzał się na mnie zdumiony, na co przytaknęłam, że owszem, tak słyszałam. Oczywiście w przesądach, ale cholera tam wie. Nie wierzyć w przesądy, gdy dziadkami byliby Atena i Hermes, zdawało się być hipokryzją…
Chłopak westchnął i poprawił się na materacu.
- W takim razie czas znaleźć sobie normalnych znajomych. Z całą moją sympatią do Seby i Felixa.
W między czasie Charles ochłonął, a przynajmniej znudziło mu się zawstydzanie Esmeraldy, która przez te parę minut została zbombardowana gratulacjami ciąży, informacjami jak się będzie zmieniać jej ciało, że może być spokojna, on jej załatwi dobrą firmę z sukniami ślubnymi, które ukryją brzuch i co najważniejsze- jakby Nicolasowi nie podobała się rola ojca, to Es ma pamiętać: on, Charles, zawsze się pisze na ojca jej dzieci. I chętnie wychowa z nią całą drużynę futbolową, a jeszcze chętniej ją…stworzy.
Wreszcie uznał, że narobił dostatecznie dużo zamieszania, więc mógł się zainteresować ową gazetką.
- Czy to księga imion?
- Owszem. – Es przytaknął i zaraz uśmiechnęła się rozbawiona. – Czytamy o wszystkich tutaj i nawet nie wiesz, jaka to świetna zabawa.
- Dokładnie – zgodziła się Jenny wskazując palcem na kolana Nicolasa, który wertował magazyn. – Według tego czegoś, nie mam w sobie ani trochę zaborczości, zaskakują znajomych aktywnością, a imię męskie, które do mojego nie pasuje to „Nicolas”. Pasuje do mnie „Janusz”. Znacie jakiegoś Janusza? – dodała sceptycznie unosząc brwi.
- No ale… - Nicolas postanowił się postawić, na tak niesprawiedliwą krytykę – tu też jest, że mścisz się za każdą niesprawiedliwość. Twoje wady to potrzeba racji i brak wyobraźni.
- Chyba zalety – mruknęła czarnowłosa pod nosem, tak, że tylko ja to dosłyszałam.
- I masz albo głęboką depresję albo stan euforii.
Córka Demeter spojrzała na mnie z pustym uśmiechem, a jej oczy mówiły tyle, że ją to bawi.
- Cudnie. I do tego jestem bipolarna.
- Genialne! – zawołał Charles, wskazując obiema rękoma na Jenny. – Wypisz wymaluj Jen!
- Brednie! Gdyby tak było, i mściła bym się tak jak twierdzą, nie miałbyś żadnych przyjaciół, rodziny, ani paznokcia, bo za każde „Jen” bym…
- Okej, okej – przerwałam. – To chyba są już groźby karalne.
- A bo to pierwszy raz – żachnął się Charles, mrugając do Jenny. Zaraz jednak zwrócił się do Nicolasa: - Przeczytaj o mnie.
Nicolas przerzucił parę stron i zaczął czytać:
- „Charles to chłopak zmysłowy, tajemniczy i pełen majestatu”. – Charles się naprężył, a Es i ja parsknęłyśmy śmiechem. Nicolas też uśmiechnął się pod nosem, ale czytał dalej. – „Jego główne zalety to wszechstronność, siła, kreatywność, energiczność, ufność i ekstrawertyczność”.
- No wypisz wymaluj! – zawołał syn Zeusa, na co musiałam ponownie się roześmiać.
- Kreatywność? 
Prawie brat prawie zabił mnie spojrzeniem.
- A myślisz, że kto wymyślił, żeby Thomasa podmienić ciałem z Jenny?
- Nie wyszło wam – przypomniałam mu. Jenny odchrząknęła znacząco i uniosła w stronę Charlesa butelkę z piwem, jak do toastu.
- Zanotowałam. – Upiła trochę piwa i spojrzała na chłopaka w swój przerażająco pogodny sposób. – Ty jesteś kreatywny, ja się mszczę za pierdoły.
Widząc jej podły uśmiech Charles przez chwilę nic nie mówił, po czym zawołał zapobiegawczo:
- Nie wyszło nam!
Nicolas czytał dalej. Najwięcej frajdy sprawiły wszystkim potencjalne wady Charlesa. Rechotałam z Esmeraldą, gdy Nicolas wyczytał próżność, Charles ucieszył się przy skłonności do romansów, a Amy, która pojawiła się w trakcie, była bliska histerii, gdy usłyszała, że jej przyjaciel jest materialistą, bo to oznaczałoby, że przyjaźnią się tylko przez jej fortunę. Charles musiał dusić ją w uścisku i przekrzykiwać jej oskarżenia o byciu „przeklętym draniem, podłym kochankiem pieniądza”. Gdy wreszcie ją uspokoił, dziewczyna uśmiechnęła się i obiecała, że za tydzień ściągnie do obozu wielki dmuchany basen ze zjeżdżalnią i zrobią sobie prywatną fiestę.
Zaczęliśmy sprawdzać imiona dalej. I jak na początku było mi szkoda marnowania imprezy, na siedzenie z książką, tak z biegiem czasu okazało się to świetną zabawą. Co chwila ktoś biegł przynieść nam więcej trunków, więc z rozdziału na rozdział gazetka stawała się coraz śmieszniejsza. Z Nicolasem płakaliśmy ze śmiechu, gdy przeczytaliśmy o Amy, ze ma „niezdrową potrzebę kontrolowania bliskich”, a John „potrzebuje przestrzeni na samorealizację”. Amy nie było do śmiechu, więc Charles, żeby poprawić jej humor, pozwolił kupić sobie i jej stroje tancerek hula na ich fiestę. Przy Christopherze wszyscy zgodziliśmy się, że urodził się po to, żeby pomagać, ale szczególnie przypadł nam do gustu (prawdopodobnie błąd w druku) fragment: „marzy o klejnotach, pałacu i księciu z bajki”. I wtedy też Charles poleciał po Chrisa, który przybiegł szczęśliwy, że od zawsze wiedział, że zamieszka z Oscarem u swojego przyszłego teścia- Hadesa, który „ma kosztowności jak trupów”. Cholera, trafnie to ujął.
Niestety cała zabawa skończyła się w momencie gdy ktoś – chyba Nick – wytknął, że według tej książki, każdy Charles jest oddany rodzeństwu, a nasz Charles przecież jest jedynakiem. Syn Zeusa ledwo się oburzył się, a od razu przygarnął mnie do siebie, z dumą oznajmiając publice, że nie długo, bo przecież w końcu Zeusa będzie musiał mnie uznać. Wtedy natomiast oburzyła się Amy, co skutkowało odwołaniem wszystkich planów na ich prywatną fiestę i chyba ósmym najostrzejszym konfliktem w historii naszego pięknego kraju. Nie odzywali się do siebie przez resztę imprezy. No, prawie. W końcu ktoś odpalił domowe karaoke, a jak wszyscy wiedzą- Amy nie śpiewa The Time of My Life sama. I cholera, może to dlatego, że trochę wypiłam, ale szło im zajebiście. Szczególnie choreografia. A szczególnie część, w której Amy zamiast wskoczyć na Charlesa rzuciła się prosto na Alexa, który bynajmniej nie był na to przygotowany.

Wkurzona ścisnęłam mocniej w ręku plastikowy kubeczek. Zatrzeszczał, ale na szczęście go nie zgniotłam. I chwała bogom, bo nie potrzebowaliśmy kolejnej plamy na dywanie. Wystarczająco dużo osób wylało na niego, nawet tylko dzisiaj, alkohol i inne lepiące się płyny.
Byłam zła na samą siebie, a wszystko przez Thomasa, Christophera i Cleo.
Jakiś czas temu stałam sobie radośnie i rozmawiałam z Chasem. Dyskutowaliśmy o najkorzystniejszych ruchach na parkiecie. Zdradził mi w sekrecie, że taniec deszczu to słaby pomysł, ponieważ, żeby podziałał należy wykonać go na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. I już prawie wyjawił tajniki tego rytuału (a przynajmniej tajniki, które aktualnie wymyślał na poczekaniu, bo przecież nie miał o tym pojęcia), ale wtedy dopadł mnie Christopher.
- Kurde, Vicky! Wreszcie masz coś, co nie jest dwa rozmiary za duże! – oznajmił z podziwem, zarzucając mi rękę na ramiona i okręcając mnie trochę w bok. – W czym wam przeszkodziłem? – dodał, patrząc z zainteresowaniem na chłopaka z burzą brązowych loczków.
I jak już dowiedział się, że przeszkodził, postanowił poprzeszkadzać dalej. Ani ja, ani Chase nie mieliśmy nic przeciwko, choć ten drugi w końcu nas zostawił, kiedy piąty raz ktoś go zawołał z tłumu. Prawdopodobnie była to Amy; poznałam po donośmy „Bambi, bo ci matkę zastrzelę!”. Wtedy Chris zwrócił moją uwagę na drugi koniec pokoju, gdzie obok Thomasa opierającego się o ścianę, na parapecie siedziała Cleopatra, wpatrzona w chłopaka jak w obrazek i nie widząca, że ten wcale jej nie słucha. Tylko raz na jakiś czas unosił brwi, udając zainteresowanie, kiwał głową i rozglądał się dookoła, co chwila pociągając z butelki.
- Biedna – ocenił Christopher, nadal trzymając mnie za ramiona. – Dlaczego one wszystkie do niego tak lgną i myślą, że Thommy się nimi interesuje?
I to był ten moment, kiedy przez nich wkurzyłam się na siebie.
Więc podpierałam ścianę w domku Hermesa, marszcząc nos i mając ochotę skopać stojące najbliżej mnie krzesło. Ponieważ odkryłam, że nie jestem lepsza od tych Cleopatr i innych, które biegają za Thomasem. I jak tu bronić damskiego honoru, zwalczać stereotypy o laskach – że latają za facetami, nie potrafią im się postawić, zgadzają się na lekceważenie ich – kiedy sama dałam się całować komuś takiemu jak Thomas?
Dałam się… On też się dał. To nie tak, że nie miałam w tym swojego udziału, inicjatywy, niczego, prawda?
Jednak...chwila! Chwila, ja wcale nie robiłam nic takiego. Przecież ja nic do niego nie czułam. Ba, zachowywałam się dokładnie tak jak on sam – żadnych głębokich uczuć, gadania o związkach…i było mi z tym bardzo dobrze. Natychmiast poprawił mi się humor, kiedy zdałam sobie sprawę (albo wmówiłam), że nadal mogę bronić damskiego honoru. Ha! Laski górą! Już ja im wszystkim udowodnię, że choć mam cycki to potrafię podchodzić do sprawy bez emocji i żadnych oczekiwać, cholera. Thomas po prostu mnie pociągał, w niewyjaśniony sposób, a on był sobą- dla niego to normalka. Nic więcej. Naprawdę, nic. No, czasem gdy na niego spojrzałam, a on złapał ze mną kontakt wzrokowy, miałam ciarki ale na tym koniec.
Bardzo zadowolona z siebie przechyliłam kubeczek i pusty odstawiłam na stół. Jako że to była wódka, gdy owy kubeczek przechyliłam, już taka zadowolona z siebie nie byłam. Moje myśli skierowały się na pośpiesznym szukaniu czegoś, żeby popić wypity bezmyślnie alkohol w takiej ilości.
Ale tylko na chwilę.
- Cleo!
Dziewczyna podniosła spojrzenie. Na mój widok uśmiech zszedł jej z twarzy, a rozanielone spojrzenie stwardniało. Nie martw się kochana, zaraz jeszcze bardziej pożałujesz, że mnie widzisz. Gwarantuję ci to.
- O bogowie, co ty tu robisz? – zapytałam, entuzjastycznie wskazując na nią dłonią. – Jejku, zrobiłaś coś z włosami?
- Nie? – Dziewczyna poprawiła na nosie okulary. Kątem oka zauważyłam, że Thomas powstrzymuje uśmiech, a żeby to zamaskować potarł dłonią twarz.
- Powaga? A wygląda jakbyś coś zrobiła. – Cmoknęłam, nie mogąc uwierzyć, że ta laska nie wychwytuje ironii, która aż kapała z moich słów. – Jak się bawisz?
- Muszę przyznać, że całkiem dobrze, bo, nie uwierzysz, ale…
- Na pewno ci uwierzę. – Posłałam jej szeroki uśmiech, mrużąc przymilnie oczy. – Komu jak komu, ale tobie ufam. A teraz wybacz, ale porywam na chwilę Thomasa… Mamy sprawy do załatwienia. Na osobności – dodałam, mrugając do niej znacząco.
I dla pewności, że dobrze odczytała aluzję, objęłam jedną rękę Thomasa, którą trzymał w kieszeni, i przysunęłam się do niego bliżej. Cleo była sina. A ja spełniona, bo bardzo mnie to bawiło. W tym momencie rozumiałam Thomasa, dlaczego tak dobrze się bawił wkurzając Petera. I nie przestając się uśmiechać, ani przytulać się do ramienia syna Tarota, pociągnęłam go w swoją stronę, tylko po to, żeby wyprowadzić go na ganek. A tam się odsunęłam i dźgnęłam go palcem w tors.
- Nie ma za co.
- Racja, nie ma za co ci dziękować – zauważył, zerkając w stronę drzwi. Kiedy znów spojrzał na mnie, jego mina wskazywała na to, że ma mnie za idiotkę. Uśmiechał się z tego powodu, bo przecież dla niego myśl, że jestem głupia, to jak informacja o wygraniu w lotto. Czyste szczęście. – Dlaczego zabrałaś mnie od Cleo?
- Naprawdę, nie musisz mi dziękować.
- Powtórzę: skąd pomysł, że zamierzam? – Uniósł brwi w górę. – Dobrze się bawiłem.
- Widziałam. – Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. – Postanowiłam być miła i cię od niej zabrać.
- To powtórzę jeszcze raz i liczę, że ostatni: ale po co?
Popatrzyłam się na niego zblazowana, krzyżując ramiona na piersi. Taaak, super. Jak raz jestem miła, to teraz będzie mi wmawiał, że coś mu popsułam. Mógłby przestać mnie irytować i przyznać, że tylko czekał na wymówkę, żeby dać nogę.
- Nie mów, że byłaś zazdrosna.
- Nie zamierzam – odparłam, szczerze rozbawiona takim pomysłem. Cholera, czy on się zdążył upić tym jednym piwem…?
- Nie zamierzasz tego przyznawać, ale jesteś. – Dopowiedziawszy sobie co chciał usłyszeć, uśmiechnął się tak, że miałam ochotę jęknąć, po prostu machnąć na to wszystko ręką i się zabić.
Stojąc na ganku przed domkiem, w którym panował rozgardiasz, patrzyłam na resztę Obozu, która spała. Z jednej strony czułam na twarzy światło z wnętrza domku Hermesa, słyszałam przytłumioną muzykę zza ścian, czyjeś krzyki, piski i śmiechy. A po drugiej stronie widać było wzgórza, pogrążone we śnie. W innych kwaterach było ciemno lub tylko w pojedynczych oknach paliły się światła. Woda w zatoce na horyzoncie dygotała lekko od wiatru, przez co odbijający się w niej księżyc migotał, rozciągnięty nienaturalnie na niestałej tafli wody. Jedyne co ruszało się tam, to liście na wietrze i trawy, pojedyncze nocne owady i czasem znikało lub pojawiało się dodatkowe światło w czyimś oknie. I nie wiem, jak to możliwe, ale mimo tej orgii hałasu i kolorów, którą miałam tuż pod nosem w swojej sypialni, gdy patrzyłam na resztę Obozu Herosów, byłam zdziwiona, że jest tu tak cicho.
Jednak bardziej zdziwiona byłam, że stoję sobie ja, stoi sobie Thomas i nadal, mimo to jest spokojnie. Syn Tarota w niczym nie zaburzał mi tego spokojnego obrazu, nie mącił aury letniej nocy, nie wkurzał, nie przeszkadzał, nie drażnił… Nie był sobą. Stanowczo. Coś było nie tak.
Nie mniej, nie doszukiwałam się podstępu. Miło było wyjść z Thomasem na zewnątrz i czuć się nadal swobodnie. Tak, swobodnie; nagle moje paranoje, że cały obóz pozna mój sekret wydały się niepotrzebne. Mogłam z czystym sumieniem przyznać: było mi po prostu dobrze stać na tym ganku i rozmawiać z Thomasem. Nic więcej.
- Nie. Stałeś tam, wyglądałeś jak jedno wielkie nieszczęście. Cleo ci truła, więc postanowiłam cię zabrać. Wiele nie straciłeś, przecież i tak jej nie słuchałeś.
- A skąd wiesz? – prychnął. – Laski lecą na to, jak się je ignoruje.
- Może, a wiesz na co nie lecą? Na narcystycznych buców z rozdmuchanym ego, którzy łażą wszędzie w skórzanych kurtkach.
- Ale kurtki to ty mi nie obrażaj – zaznaczył niemal od razu, prostując się i wykrzywiając wymownie. Jednak zaraz sobie przypomniał, jaki ma cel w życiu: uprzykrzyć moje życie. – I wiesz na co jeszcze lecą?
Uniosłam jedną brew, na znak, że śmiało- niech mi powie! Ja nie miałam zamiaru nawet próbować zgadnąć. Cokolwiek bym nie powiedziała, zostałoby to wykorzystane przeciwko mnie.
- Na zazdrość, Rowllens – oznajmił, uśmiechając się szelmowsko. I z tym że oto uśmiechem dorzucił, jakby od niechcenia. – Chcesz iść zapalić?
Zgromiłam go spojrzeniem, że jak on śmie…! Po czym wywróciłam oczami.
Chciałam.

Z miną pod tytułem „nie wierzę w samą siebie, ale grunt to się uśmiechać” weszłam, a raczej wbiegałam na ganek. Największym minusem pokryjomego całowania Thomasa były pierwsze objawy mojej paranoi. Tak, przyznaję, byłam zażenowana swoim zachowaniem.
Oczywiście, gdy tylko poszliśmy za domek zapalić, na oczy nie zobaczyłam żadnego papierosa. W ogóle wiele nie widziałam, bo przez większość czasu oczy miałam zamknięte. Najpierw poczułam za plecami ścianę domku, do której przycisnął mnie Thomas, a potem jego dłonie na mojej twarzy. Niestety im dalej Thomas się posuwał (bo przecież nie przyznam, że ja też; wcale nie wsadziłam mu ręki za koszulkę, nigdy), tym pewniejsza się robiłam, że za sekundę ktoś tu przyjdzie i nas nakryje. Albo chociaż postanowi wychylić się za bardzo z okna…bo akurat zechce popodziwiać gwiazdy! Tak, gwiazdy. Co z tego, że z tej strony domku całe niebo zasłaniały gęste choinki. Ci ludzie to wariaci, mogli wpaść na każdy pomysł i nawet dla przyjemności zacząć biegać wokół domku!
Dlatego po chwili zamiast drżeć z podniecenia, gdy Thomas dotykał nagiej skóry moich pleców pod bluzką, ja trzęsłam się ze strachu, bo w wyobraźni już widziałam jak zza rogu wychyla się jakikolwiek obozowicz.
Równie bardzo nie chciałam przestawać, co stąd uciec na wypadek zostania przyłapanym. Dlatego nie przestając odwzajemniać pocałunki, jednocześnie hamowałam zapędy dłoni Thomasa, które zmierzały w okolice zapięcia mojego stanika i w stronę uda.
Cholera.
Jak. Mnie. To. Kręciło.
Sam Thomas wystarczył, żebym bała się o to, czy moje serce to wytrzyma. A im robiło się goręcej, tym moje biedne serduszko waliło mi w piersi coraz mocniej. Proporcjonalnie rosła też panika, że co jak teraz nas przyłapią. A to było, cholera, za dużo, nawet jak dla mnie!
Adrenalina i przerażenie, w połączeniu, niemal odebrały mi zdolność mówienia. Dlatego potrzebowałam paru prób, żeby wyślizgnąć się pod ramieniem syna Tarota i przerażona wypalić:
- Wejdź za parę minut!
Po czym z szeroko otwartymi oczami, oszołomiona dawką emocji, potruchtałam w stronę drzwi.
W oknie kątem oka w oknie dostrzegłam, że wyglądam normalnie. I tak byłam pewna, że mam bluzkę całą wygniecioną, jestem spocona, wyglądam jakbym odbyła maraton seksu w tym ubraniu i ogólnie cała emanuję aurą pod tytułem „nierządnica”.
Omal nie wrzasnęłam, gdy drzwi otworzyły się przede mną, kiedy sięgałam po klamkę. A w nich pojawiła się Es z przerażoną miną.
- VICTORIA!
- CO!? – wrzasnęłam, stanowczo za głośno, ewidentnie za mocno wytrzeszczając oczy i na pewno nie potrzebnie zasłaniając się rękoma. Na ten widok Es zmarszczyła brwi i zerknąła na mnie zmieszana.
- Yyy… Wszystko okej?...
- TAK – odpowiedziałam, a raczej odkrzyknęłam. Stanowczo za szybko. A moja spanikowana mina kompletnie nie potwierdzała moich słów.
- Na pewno, bo… - Córka Ateny przyjrzała mi się nie ufnie, ale odpuściła i przypomniała sobie, dlaczego mnie szukała: - Vicky, szybko! Oni wszyscy powariowali!
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Zapomniawszy o stresie, że widać po mnie co robiłam minutę temu i z kim, pobiegłam za Esmi do środka. A w środku się działo…
Najwidoczniej wszyscy postanowili się pozabijać. No, prawie wszyscy. Część osób uczestniczących w imprezie udawała, że nie widzi i nie słyszy tego, co się dzieje obok nich, inni wręcz przeciwnie- uważnie śledzili bieg wydarzeń, jedna dziewczyna akurat wyciągała popcorn z mikrofalówki, żeby mieć przekąski na to widowisko.
A było na co patrzeć.
W jednej części pokoju, zebrała się grupa osób. I wyobraźcie sobie, że każdy z nich prowadził z kimś rozmowę, ale jego rozmówca ignorował ową dyskusję, bo sam prowadził dyskusję z kimś innym. Jednym słowem: ponad piętnaście osób krzyczało, każdy do kogo innego i prawie nikt nie otrzymywał odpowiedzi.
- Esmeralda nie jest ze mną w ciąży! – wołał Nicolas, do jakiejś dziewczyny, która krzyczała coś o gwałtach i nieodpowiedzialnych facetach.
- Powinieneś to docenić, a nie wypierać! – frustrował się Charles.
- Nie możesz zabraniać mi wtrącać się do twoich kłótni. – Norbert patrzył na Jenny z dezaprobatą.
- Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że Vi nie jest moją siostrą, to…to coś! – piekliła się Amy.
- A poza tym byłbym zajebistym ojcem! – oburzał się Nick.
- Nie można tak po prostu na mnie patrzeć! – krzyczała Jenny, grożąc palcem jakiemuś przerażonemu chłopakowi, wyższemu od niej o głowę.
- Deskorolki nie są dla frajerów! – prawie płakał Seba.
- Nie mam zamiaru włączyć się w to. – Oscar niewzruszenie patrzył na błagającego o wsparcie Charlesa.
- Proszę, bo robi się za głośno… - Po środku wszystkich stał Johnny, patrząc bezradnie gdzieś przed siebie.
- Oczywiście, że wiemy co to demokracja i wybory! Nie mamy grupowego, bo unikamy dyktatury! – pieklił się jakiś przypakowany typek, a Peter mu przytakiwał.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie „Jen”…
- Vi jest moja!
- Obraź mojego kumpla jeszcze raz, a rozjadę ci jego deskorolką…
- A właśnie że marzę o byciu ojcem, żebyś wiedziała, że jestem gotowy!
- Amy, co ty mówisz… Moja Sara…? I John?!
- Naleśniki są lepsze od tostów!
- Lincoln był jedynym sensownym prezydentem tej partii, nie bądź głupia!
Popatrzyłam na Esmeraldę, a ona na mnie. Jej wzrok mówił jasno: nie miała pojęcia co się wydarzyło.
- Oni tak długo…? – spytałam, machając w ich kierunku ręką.
- Zaczęli jakieś dwadzieścia minut temu – stwierdziła. – Bo Charles zbyt entuzjastycznie i wiarygodnie planował chrzest mojego dziecka, i te dwie dziewczyny dopadły Nicolasa.
- Święte dziewice broniące twojej cnoty? – mruknęłam. Es westchnęła zblazowana.
- Coś w tym rodzaju. Zaczęli się kłócić, dołączył się Charles z Amy, ale od dziecka nie daleko do tematu rodzeństwa i znów chcą się pozabijać o ciebie.
- Czuję się zaszczycona…
- Oj, nie schlebiaj sobie. Słyszałam, że kompromis oznacza twoją egzekucję. Jak oboje nie mogą, żadne nie będzie cię miało. – Jak ja uwielbiam tutejsze rozwiązania, cholera. – No, a potem tamten chłopak spróbował załagodzić sytuację, spojrzał się na Jenny tak, że jej się to nie spodobało, tu włączył się Norbert chcąc ją uspokoić, dostało mu się i się zirytował… Co jeszcze… A, tamte dwie laski kłócą się o jakieś dawne sprawy z zeszłego roku, nawet nie słuchałam. W trakcie ktoś powiedział Sebie, że deskorolki są do bani, a Felix to usłyszał. Jak ich znam, to ten koleś jutro obudzi się na środku jeziora, ale na razie się kłócą, potem zaczną planować zemstę. Johnny próbuje ich uspokoić i chyba byłaś już świadkiem, jak Oscar dowiedział się, że Johnny kręci z Sarą, więc…
- Tak, tak – przerwałam jej, bo to co się teraz działo, doskonale widziałam. – A powiedz mi, co tam robi Christopher?
- Chris?
Es obróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. Syn Eris siedział po turecku na łóżku obok Norberta i jakichś dziewczyn, które przekrzykiwały się z jeszcze innymi herosami. Uśmiechnięty pogodnie, co jakiś czas dorzucał swoje trzy grosze do kłótni innych.
- A, on. Nic nie robi, poza tym, że świetnie się bawi.
Westchnęłam ciężko przeczesując dłonią włosy. Byłam zmęczona. Dzisiejsza adrenalina za domkiem w połączeniu z alkoholem, który zdążyłam wypić dawały o sobie znać.
- Jestem wykończona, a oni chyba nie skończą szybko. Mogę przenocować u ciebie? Moje łóżko jest chwilowo zajęte przez tych furiatów.
- Jasne, że możesz. – Es potarła mnie po plecach, dodając otuchy. – Ja też lepiej pójdę już spać, tym bardziej, że jutro Turniej.
Cholera. CHOLERA ZAPOMNIAŁAM. Jeszcze to!...
- Na pewno? A nie jesteś ciekawa jak się potoczy sprawa twojego nienarodzonego dziecka? – mruknęłam sarkastycznie, na co Es parsknęła śmiechem i machnęła zbywająco ręką w stronę krzyczących wariatów.
- Zwariowałaś? Jakbyś nie wychwyciła, obrończynie cnoty tak mocno wjechały Nickowi na ambicje, że poza odkryciem w sobie ojcowskiej mocy, teraz razem z nimi powątpiewa w moją gotowość. Jeszcze chwila i przyjdą po mnie, więc wolę stąd uciec.
- Nie mogę się doczekać, aż jutro wytrzeźwieje i sobie z nim pogadam o tej mocy… - mruknęłam, patrząc w stronę mojego ulubionego farbowanego Włocha.
Es zaśmiała się lekko. Wzięła mnie pod rękę i pociągnęła w stronę drzwi, którymi akurat wchodził Thomas.
- O, Thomas! – przywitała go Esmi. Syn Tanatosa skinął głową w odpowiedzi. – Gdzie byłeś?
- Zapalić – mruknął, jakby to było całkowicie zgodne z prawdą. Nic, absolutnie nic, nie dało się po nim poznać, że robił coś innego. Nie to co po mnie- dobrze, że Es nie patrzyła w moją stronę. – Co tam się dzieje, Amy zarządziła karaoke z playlisty „Animal Planet”?
- Oj, lepiej tam nie idź. My akurat uciekamy – powiedziała Es, oglądając się w głąb domku z politowaniem na twarzy. – Każdy kłóci się z każdym, uważaj, bo i ty dostaniesz.
Thomas przyznał jej rację, ale i tak wszedł do środka. Rzucił w naszą stronę na odchodne „dobranoc”, nawet nie patrząc w naszą stronę i zniknął w tłumie.
Es wyciągnęła mnie z domku, a na zewnątrz zrobiło się minimalnie ciszej, chłodniej i na pewno spokojniej. Ja czułam się spokojniej. Tym bardziej, że Esmeralda choć wpadła na mnie gdy wkradałam się z powrotem na imprezę, a teraz na Thomasa, niczego nie podejrzewała.
- Ciekawe gdzie Thomas był, co? – spytała nagle. Na jej twarzy malowało się szelmowskie zaciekawienie kogoś, kto mimo wszystko lubi najświeższe ploteczki i teorie spiskowe.
- Zapalić – przypomniałam jej, zdziwiona, że nie usłyszała. Córka Ateny mocniej oparła się na moim ramieniu i nie przestając iść przed siebie, posłała mi pełne politowania spojrzenie.
- Błagam cię… Przecież nie było od niego czuć żadnych papierosów, na zewnątrz też nic.
- Wywietrzał? – zasugerowałam, czując, że się pocę.
- Może… - Es wzruszyła ramionami. – Ale kto chodzi na tak długiego papierosa… Nie było go dobre pół godziny. Pewnie był z jakąś dziewcz…
- Nie sądzisz, że za bardzo się wkręcasz w detektywistyczne nowele? – mruknęłam, starając się, żeby zabrzmiało to cynicznie. Chyba się udało, bo Es westchnęła, potrząsając głową.
- Masz rację… Chyba jestem zbyt zmęczona i dorabiam sobie nieistniejące sekrety… - Chwała mi za bycie tak dobrym tajniakiem. – Mamy w domku wolne łózko przy oknie, pasuje ci?
A tak naprawdę to chwała Es, za to, że była tak śpiąca, by nie połączyć swoich w końcu słusznych spekulacji o Thomasie i tego, że to przecież mnie zastała na ganku.


Znalezione obrazy dla zapytania gif tumblr girl panic funny
Rowllens przekonująca Es, że przedzadza i Es przyznająca jej rację.

8 komentarzy:

  1. to jest chyba rozdzial ktorego wyczekiwalam tak bardzo dlugo i nareszcie go dostalam i ��������
    ~wiczi

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłam tu po jakimś czasie i cieszę się że jeszcze coś się tu dzieje <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jestem osobą prostą - raz na jakiś czas wchodzę na tego bloga mając Nadzieję.
    Jakiś czas to zwykle ponad pół roku.
    Powiem ci tak, Percyego Jacksona już nie pamiętam, ale to opowiadanie to złoto.
    Chcę Chrisa jako osobistego najlepszego przyjaciela.
    Wyobraziłam sobie tę scenę z nim tak filmowo... jedno ujęcie: kamera idzie od drzwi i mija kolejnych obozowiczów, krzyczących, kłócących się, ciągających się za włosy, mija dwóch bijących się kolesi, jakaś laska stoi na stole i krzyczy na chłopaka... kamera mija ich wszystkih tak, że zmywa się to w jeden wielki chaos i powoli zaczynasz zauważać w tłumie jedną spokojną, nieruchomą, siedzącą po turecku postać. Kamera przybliża się jeszcze, słychać tłuczenie szkła. Chłopak siedzi i uśmiecha się szczęśliwie, szczerze radośnie uśmiecha. W pewnym momencie kamera przybliża się tak że widać tylko jego twarz i nagle wszyscy zauważają ten błysk w oku. Błysk w oku osoby która dobrze wie że to jej wina i nie żałuje.
    I stan 1 (one) son of eris.
    Napisz może coś jeszcze kiedyś ;). Ja przeczytam.
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tylko napisze że wciąż jestem i tęsknię :( mam nadzieję że wrócisz

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem w szoku, ze ktoś tu jeszcze jest. ALe to bardzo przyjemny, motywujący szok.
    Obiecuje, że w nowym roku usiądę, postaram się napisać kolejny rozdział, a jak nie dam rady to wstawię te parenaście stron z gotowymi fragmentami, napisanymi juz dawno temu, do których nie dotarłam w opowiadaniu! ;)
    Gwiazda

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem i będę czekać �� naprawdę uwielbiam to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  7. bede czekac nawet i kilka miesiecy byle cokolwiek tu zobaczyc bo kocham te opowiadanie i wszystko co z nim zwiazane!!

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.