Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (9) cz.1

Kochani!
Oto jest- dzień Turnieju. W tym rozdziale jest wszystko co się działo tuż przed pierwsza Plansza. Od rana do wejścia na Arenę. Czyli dlaczego nie powinno się robić zakładów u Amy i Johnny'ego, używać truskawkowych błyszczyków, o tym, że na Jamajce uczą biznesu i że jogurt mango z frytkami nie jest taki zły. Gwarantuję, że będzie ciekawie ((:
Miłego czytania, Wasza Gwiazda


Dziś był dzień Turnieju. Dziś przed całym obozem, z jedną lekcją szermierki za sobą, miałam wyjść na jakąś Planszę i nie dać się połamać, ośmieszyć i nie sprawić satysfakcji nikomu, kto myśli, że nie dam sobie rady.
Taki dzień, trzeba już dobrze zacząć, prawda? Więc idealną pobudką będzie ludzka kanapka składająca się z Es i Amy, hmm? Nie uważacie, że to pobudka wymarzona? Bo ja… że nie. I nie byłam zachwycona, kiedy z krainy snu wyrwał mnie wrzask Amy, a następnie jej łokieć na moich plecach.

- AAAA!
- Cholera…- wydusiłam z siebie, kiedy poczułam ten ciężar. Prawdopodobnie nikt mnie nie zrozumiał, ani nie usłyszał, bo był to cichy jęk duszonego skazańca.
- Vi, mordeczko, kochanie!- świergotała córka Hermesa, kiedy już rzuciła się na mnie z impetem.- Pora wstaawaać!
I kto to mówi. Wstać trzeba. Ze mnie!
Poza tym, kto do cholery pozwolił jej nazywać mnie „Vi”. Co to w ogóle jest za skrót!?
Esmeralda z nie mniejszą delikatnością wylądowała w poprzek Amy, wciskając mnie jeszcze mocniej w materac.
- Właśnie! Wstawaj, bo już późno! Trzeba się naszykować.
Jęknęłam, kiedy Amy wbiła mi drugi łokieć idealnie w wygiętą łopatkę, podczas próby zrzucenia z siebie Es. Obróciłam głowę na bok i rozchyliłam powieki. Obie dziewczyny, już ubrane, wpatrywały się we mnie. Jedna jakby chciała mi powiedzieć „wstań, bo ty mnie w to wpakowałaś”, a druga chyba po prostu cieszyła się dla samego cieszenia się.
- Nie chcę…!- jęknęłam, choć wiedziałam, że chcę. To ja się tam wepchałam i to ja chciałam już tam być. Ale trzeba wstać… To niszczyło pozostałe chęci.
Kątem oka dostrzegłam stan domku. Cholera, w życiu nie widziałam bardziej post apokaliptycznego widoku. Wczorajsza impreza z okazji jutrzejszego turnieju (lub dnia rybołówstwa według Nicka i Amy) udała się doskonale, tyle, że… cóż. Spałam cztery godziny?
- Nie marudź- zganiła mnie Esmeralda. Dziewczyna zdążyła już sturlać się z Amy. Usiadła w nogach, opierając się o matowe pręty tylnej części łóżka.- Amy, może jakieś słowa zachęty, tak jak mnie motywowałaś cały ranek? Hmmm…To o ludzkich rosiczkach był dobre.
- Było „dobre”, bo było prawdziwe - fuknęła, okręcając głowę tak, żeby spojrzeć na Esmeraldę.- Tak, ignorantko, istnieją. Powiem więcej: hodujemy je w naszym magicznym lasku, gdzie ludzka rosiczka to podstawy. Żałuj, że nie widziałaś komara plującego brokatem albo trawy, która roztapia skórę.
- Aha, na pewno!
Amy nie zdążyła odpowiedzieć, bo nie wiadomo kiedy ani skąd, pojawił się Nicolas, nadbiegając z szeroko rozłożonymi ramionami.
- Ooo, czyżby poranna kanapka z ludzi?- zawołał, widząc Amy rozwaloną na mnie.
- Nie…!- krzyknęłam równocześnie z blondynką.
Niestety Nicolas nie usłyszał. Było za późno albo (co jest najbardziej prawdopodobne) postanowił nas zignorować. Rzucił się na Amy, tym samym zajmując poprzednie miejsce Es i wyciskając z moich płuc resztki powietrza.
- Cholera, pozwę was wszystkich!- wysapałam, bo naprawdę miałam problemy z oddychaniem. I tym razem nie dramatyzowałam.
- Okay, próbuj- usłyszałam głos Nicka, ale ten zaraz zaczął bronić się przed Amy, której nie uśmiechało się nie leżeć na samej górze; zaczęła spychać swojego brata, wygrażając mu i wiercąc się tak mocno, że będąc pod nią… cóż. Powiem tyle, że było trudno.
- Ratuuunkuuuu- jęknęłam, niedosłyszana przez innych i kompletnie zignorowana.
Nicolas zaczął się przekrzykiwać z Amy. A dokładniej Amy mu wygrażała i się piekliła, kiedy ten próbował się wtulić w plecy swojej siostrzyczki i każdą odpowiedzią tylko bardziej ją irytował. Teoretycznie, mogłabym tu się udusić, a oni byliby zbyt zajęci rodzinną kłótnią. Oni razem ważyli ponad sto kilo! Na moich plecach! Gniotąc mi płuca! Czy to nie jest już próba zabójstwa?
Spróbowałam się spod nich wyciągnąć, zepchnąć ich jak najbardziej na bok. Niestety moje nogi były owinięte kołdrą, na której leżeli i to blokowało mnie dostatecznie. Wyczerpana i zirytowana spojrzałam do góry, żeby zobaczyć Johnny’ego, który akurat podszedł.
- Jak ty biedaku przetrwałeś te lata…
- Też się podziwiam- przyznał, a jego spojrzenie łączyło rozbawienie i współczucie.
Pięknie, nawet Turniej się nie zaczął, a mnie już chcą wykończyć.
I tak oto zaczął się dzień, w którym miałam pokazać całemu obozowi, jaką wspaniałą wojowniczką jestem.

Na śniadaniu było głośno. Wszyscy przekrzykiwali się i zażarcie dyskutowali o tym, kto wygra i jak wyglądać będą pierwsze trzy Plansze na Turnieju. Nemezis, Posejdon i Demeter. Poziomy z udziałem domen tych bóstw czekały uczestników. Z tego, co zdążył powiedzieć mnie Nicolas, mogłam się spodziewać wszystkiego- wyścigu, testu inteligencji i bystrości, wytrwałości, psychiatrycznych testów na uczucia i emocje, elektrycznych krzeseł, ofiar, krwawych ofiar, ludzkich ofiar, ofiar ze mnie... Nie no, trochę przesadzam. Ale spodziewać się mogłam… no, dosłownie wszystkiego.
- Czy oni mogliby drzeć się tak z pół tonu ciszej?- warknęłam znad frytek, bo hałas wokół mnie przytłaczał, a moja głowa niemal pękała.
Miałam bardzo zły humor. Świadomość tego, że choć chcę być dobra w tych zawodach, choć będę się starać, a mimo to przegram... to mnie wkurzało jak nic. Cóż, nie oszukujmy się- jakim cudem miałabym być w tym dobra? Nie podnoszę miecza, nie zrobię pięciu pompek, nie przebiegnę dwustu metrów. Jakbym się nawet starała, największym sukcesem dla mnie mogło być co najwyżej przeżycie w jednym kawałku. I to mnie wkurzało. Nie chciałam być najgorsza. Cholera, mogłam wciągnąć w to kogoś, kto był bardziej beznadziejny niż ja. Można by się spodziewać, że Es, też nowa będzie zielona w te klocki. A tu proszę! Kondycja, treningi, tańce…! Czy wszyscy ludzie na tym świecie musza być wysportowani?
- Nie, chyba nie mogą. To nawet dobrze, że jest głośno- stwierdził spokojnie John.
- Niby dlaczego?
- Ponieważ milczą, jak ktoś umrze- odparł Chase. Widząc moją minę posłał mi uroczy uśmiech, który jasno pytał „fajnie tu, co?”.
Chase był synem Hermesa, który przyjechał tutaj wczoraj o pierwszej w nocy. Nie jestem rasistką, ale prawie nie zaczęłam krzyczeć, gdy wyszłam z łazienki, patrzę, a przede mną stoi murzyn liczący sobie prawie dwa metry i posiadający bicepsy większe niż moje udo. Ale poza tym był bardzo miły. Przede wszystkim dlatego, że nie dołączył do rodzinnej kanapki. Cholera, jakby on się na mnie rzucił… myślę, że ja, on, łózko i podłoga pod nami wylądowałaby w trzymetrowej dziurze w ziemi. Miał wiele cech swojego rodzeństwa- był dowcipny, uwielbiał gadać i żartować, sarkastyczny, a poza tym pełen dystansu i przekonany, że jego zdanie jest wyłącznie prawdziwe. Jednak przede wszystkim był porządny, poukładany i miły jak Johnny.
- Bambi ma rację- poparła brata Amy, sięgając przez całą długość stołu, do talerza Johnny’ego. Przy okazji zdążyła rozlać dzbanek z herbatą i wrzucić połowę moich frytek do jogurtu Es.
A tak, „Bambi”. Dziewczyna bardzo lubiła go tak nazywać, ponieważ Bambo brzmi rasistowsko. Tłumaczyła mi to dość długo, choć wcale nie pytałam, że „jak mówię na niego Bambo to wszyscy się czepiają. A Bambi brzmi tak samo, a ten jeleń też był brązowy i był fajtłapą, więc mi pasuje”.
- Ała. Jesteście okropni z tym zabijaniem się nawzajem- skwitowałam i się wykrzywiłam.
- Ale nie martw się, Vi, jeżeli się postarasz, na kolacji już będzie cisza!- rzuciła wesoła, przekładając garść pomidorków koktajlowych z talerza Johna na swój.- No, jeżeli wylądujesz tylko w szpitalu, to będzie ciszej niż teraz, ale ja bym na grobową ciszę nie liczyła.
Nie wiem, z czyjej reakcji miała większy ubaw. Z Johnny’ego, który zaśmiał się bezsilny i pokręcił głową, czy ze mnie i z Esmeraldy: obie wyglądałyśmy na skołowane.
Amy wcisnęła w siebie śniadanie (Johnny’ego, które popiła herbatą Bambiego) z szybkością karabinu maszynowego i poleciła Nicolasowi zabranie jej czegoś na wynos. Ten się tym nie przejął, był zbyt zajęty przeglądaniem sterty papierów, które oddał mu rano Arthur. Był bardzo zadowolony, że nie jest firankami, ale też zirytowany. Bo wczoraj w nocy, jak mi opowiedział, Thomas z Charlesem uczyli się orgiami (poszło o „oczywiście, że umiem składać te kurczaczki z papieru, i oczywiście, że lepiej od ciebie”). Po kartkach niewiele zostało, nie licząc hodowli krzywych łabędzi-orgiami rozsypanych wszędzie po obozie.
Amy odchrząknęła teatralnie, po czym wstała od stołu, wdrapała się na ławkę i najgłośniej jak się dało, zawołała:
- AMY I JOHNNY OD HERMESA PRZYJMUJĄ DO DZIEWIĄTEJ ZAKŁADY!
Johnny nawet nie próbował jej uciszyć, tylko ukrył twarz w dłoni i jęknął zrezygnowany, opuszczając widelec. Kilka sekund potem, do naszego stoliku ustawiła się kilometrowa kolejka, a Amy wyciągnęła z kieszeni szarych dresów notes i kazała bratu zapisywać wszystko. Ona sama przyjmowała pieniądze i bardzo dumna z siebie chowała całą małą fortunę do kieszeni. Albo do stanika. Tak, banknoty wsuwała za dekolt.
Rada na przyszłość: nigdy nie kupujcie zakładów u tej dwójki.
- Wpisz, że Ricky postawiła pięć drachm na zespół Jacka.
- Ale ona dała osiem.
- Nikt potem nie będzie pamiętał, Jack nie ma szans, więc… Charles dał cztery na siebie.
- Tak nie można. Amy, Charlesa oszukasz?
- A bo to pierwszy raz?... Nie mów mu tego. O! O, o, ooo! Gruba kasa! Dwadzieścia na Thomasa od Cleo…
- Ale… Thomas to sędzia.
- No i? Nie wszyscy wiedzą jak wyglądają zakłady na Turniejach. Jesteśmy dwadzieścia do przodu, zapisuj. I dopisz Chrisa, bo on dał trzy na Thomasa. I trzy na siebie.
- Jak już mówiłem: Thomas to sędzia. A Chris, poza tym, że nie może na siebie, to nie może podwójnie. On nie jest uczestnikiem i po jego minię sądzę, że zrobił to tylko dla zabawy.
- Wiem, ale głupio mi oddać mu tą kasę. Pewnie chce wesprzeć Thomasa. I nas finansowo.
- On wróci po te sześć drachm, wiesz o tym?
- Udaję, że nie. Blondas dał osiem na Jenny.
- Kto? Jaki blondas?                                                            
- Nie wiem, ważne, że dał. Kurczaczki, Johnny, zrobiłeś się ostatnio strasznie drobiazgowy. Teraz Peter… dał dziesięć.
- Na kogo?
- Nie wiem, nie lubię go: i tak by nic nie wygrał u mnie.
Nicolas patrzył się na nich z uznaniem, aż do momentu, kiedy rodzeństwu przerwał ich starszy brat, Chase.
Chase do tej pory siedział spokojnie obok mnie, wsparty na łokciu o stół. Głowę oparł na dłoni, przechylając ją na bok i bezwiednie owijając na palcach swoje loczki. Uwielbiałam jego włosy, wyglądały jak peruki klaunów, tyle, że jego nie zostały zrobione z niebieskiego włosia… On miał te włosy sto-procent-naturalne, no i ciemno brązowe. Syn Hermesa podobno pochodził z Jamajki, ale ja w to nie wierzę- za dobrze się ruszał, gdy tańczył tańce deszczu, żeby nie mieć korzeni tych boskich plemion z Afryki.
Nicolas próbował mi wmówić, że jest z jakieś Afrykańskiej wioski i radził, żebym na powitanie odtańczyła taniec deszczu. (Znaczy się: na drugie powitanie. Jak go zobaczyłam, gdy wyszłam z łazienki, to się do niej cofnęłam i zamknęłam. I wtedy też przyszedł Nicolas i kulturalnie mi zaproponował taniec deszczu.) Z perspektywy czasu, mogę jedynie powiedzieć tyle, że moja znajomość i Chase’a rozpoczęła się bardzo… tanecznie. Powinien się chłopak cieszyć, że nie śpiewająco. Lepiej już tańczę niż śpiewam. Na szczęście Chase okazał się bardzo wyrozumiały i nie żywił do mnie urazy jakoś bardzo długo. Powiem więcej- przez pierwsze godziny co mnie widział, to powtarzał niektóre kroki z mojego układu ‘tańca deszczu’! A nawet obiecał, że kiedyś mnie zawiezie do Afryki.
Amy go poparła, proponując, żeby mnie tam zostawił.
- Wiesz, myślę, że taki Peter nie będzie zadowolony.
- Niby dlaczego? Pewnie i tak źle obstawił- odparła Amy, przeliczając gotówkę i podając ją Johnowi. Chase oparł się na łokciu i popatrzył na siostrzyczkę z urokliwym uśmiechem.
- Pewnie tak, ale ty tego nie będziesz wiedzieć, bo nie zapisałaś. I chcę zobaczyć, co zrobisz, gdy przyjdzie Peter żądając wygranej. Bo przyjdzie, nawet jak przegra.
- O, też chcę to zobaczyć- wtrąciłam.
- Oj tam, nie przyjdzie- wykrzywiła się Amy cmokając zdegustowana naszym zachowaniem.- Zapomni. A nawet jak tak, to oddam mu Vi.
Rzuciłam jej zblazowane spojrzenie.
- Nie nazywaj mnie „Vi”…
- W zakładach na ogół, gdy się wygrywa, trzeba dostać coś, żeby wyjść korzystnie- odezwała się Esmeralda, rozgrzebując swój jogurt. Podniosła spojrzenie i zatrzepotała długimi rzęsami.- A ten Peter… Wyjdzie na minusie i z poważną stratą. Dostać Vi? Kurna, co biedny Peter ci w życiu zrobił?
Rzuciłam jej lodowe spojrzenie, celując w nią ostrzegawczo widelcem. Chase prychnął rozbawiony przeczesując swoje urocze loczki. Przypominał mi tego z afro z High School Musical. A tańczyć umiał, widziałam.
Chłopak kontynuował dyskusję z siostrą o tym, że to i tak się wyda i nie wolno kantować w zakładach. Ale z tego co usłyszałam jednym uchem, dyskusja skończyła się na dziesięcioprocentowym zysku dla Chase’a. Chyba od początku mu o to chodziło, bo gdy Nicolas zauważył, że czepianie się opłaca więc sam próbował tak bardzo się czepiać, żeby dostać dziesięć procent dla siebie. Wtedy Chase był pierwszy, który bronił Amy. Gdy grupowy domku rozpoczął gadkę „tak nie wolno” , jego ciemnoskóry brat wywracał oczyma, uśmiechając się.
- Nick, stary. Jakbyśmy nie kantowali, ojciec by się nas wyrzekł, sam wiesz.
Mądry facet, nie gubi się. Widać w Afryce czy też na Jamajce uczą też podstaw biznesu, nie tylko tańca deszczu.
Półbogowie, którzy obstawili już drużyny, lub konkretnych faworytów (ewentualnie sędziów lub osoby poza Turniejem), wracali na swoje miejsca. I zanim zdążyłam dokończyć swoje frytki, rozsypane przez Amy po cały stole (z czego większość z nich skończyła w jogurcie Es), Chejron podniósł się ze swojego miejsca.
- Herosi!
Wszyscy zamilkli. Kilka osób pośpiesznie przetruchtało przez jadalnię, aby znaleźć się na swoich miejscach. Z zainteresowaniem spojrzałam na człowieka z tyłkiem konia i wygrzebałam z jogurtu Esmeraldy jedną z frytek. Wsadziłam ją sobie do buzi i uznałam, że pora uświadomić Esmeral, żeby na przyszłość jadła jogurty malinowe.
- Mam zaszczyt ogłosić, że Turniej się rozpoczyna!
Wiwaty, wrzaski, piski i krzyki. Kilka osób poderwało się z miejsc, ale wtedy do akcji włączył się mój ulubieniec:
- Bachory, siadać na tyłkach, bo odwołam te dożynki!
Nie, nie chodziło mi o kretyna i rasistę w jednym. Pan D. łypał na podopiecznych groźnie, a kiedy dostrzegł, że Milos już wstał, żeby zacząć przemówienie, zamknął z konsternacją oczy.
- Wy się zamknąć, a ty, Millka, ty mały hipokryto, nie przemawiaj teraz do ludu, bo lud-jak zwykle z resztą- cię nie słucha. Siadaj.
Millka. Milka, cholera.
Sam Milos raczej przezwiska nie lubił. Obserwowałam znudzona, jak siada z czerwonymi plamami na policzkach. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie podchwycić tematu i nie sprawić, że te rumieńce się powiększą, ale potem uznałam, że mi się nie chce. A poza tym, nie przywitał się jeszcze ze mną. A ja jestem damą i mam swoje zasady- to on musi się pierwszy przywitać rano. Swoją drogą gdzie śniadanie do łózka i kwiaty? Najwyraźniej jakiś kryzys wiary i miłości do mnie, biedaczysko, przechodził.
- Dziękuję Dionizosie- westchnął cynicznie Chejron, kiedy wszyscy herosi posłusznie się uciszyli.
Pan D. z typową dla siebie melancholią i z obojętnym wzrokiem powrócił do grania w pchełki. Nick poinformował mnie, że odkrył je dopiero niedawno. I jak twierdził sam bóg, zainspirował go do tej gry Chejron. Wolałam nie wiedzieć dlaczego i tą kwestię pomińmy.
- A więc, z racji tego, że jest już odpowiednia godzina… Zaczynamy! Prosiłbym, żeby każdy uczestnik, gdy zje śniadanie, poszedł z sędziami i drużynowymi, którzy zaprowadzą was do szatni: ukryte są one pod Areną. O wszystkich zasadach, regulaminie i innych sprawach poinformujemy was, kiedy już będziecie przebrani i gotowi. Reszta może poczytać o nich z tablic na trybunach. O nic się nie martwcie, wszystko jest tak zaplanowane, że wy tylko idźcie do szatni. Tam was znajdziemy i upewnimy się, że tym razem nikt nie spędzi zawodów w piwnicy, bo się zgubił.
Chejron urwał, i słusznie, ponieważ cała jadalnia zawrzała od śmiechu. Ktoś krzyknął:
- To było celowe!
Popatrzyłam się na rodzeństwo Hermesa, którzy też się uśmiechali, a Amy obróciła na ławce, żeby krzyknąć coś w tłum, do owej osoby, która się „zgubiła”. Chase uśmiechnął się do siebie, na to wspomnienie, ale zaraz postanowił mi wytłumaczyć o co chodzi:
- Kilka lat temu był Turniej, inny Turniej, a taki jeden Chris zamiast trafić na miejsce zawodów zatrzasnął się w piwnicy.
- A najlepsze jest to- przerwał Chase’owi Nicolas z pełnym podziwu spojrzeniem.- Że nikt przez trzy godziny się nie zorientował, że zamiast niego udział bierze Felix.
- Sam Felix też się nie zorientował, że zastępuje Christophera- dopowiedziała Amy, tak, jakby go doskonale rozumiała.- Był pewien, że to on powinien brać udział w tamtym Turnieju.
Razem z Es wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. Brunetka uniosła jedną brew, jakby niepewna, czy na pewno znajduje się w odpowiednim miejscu. Jeżeli, cholera, tu można spędzić godziny w klaustrofobicznym pomierzeniu, a nikt się nie połapie, że zastępuje cię ktoś inny, to ja też miałam obiekcje, czy to bezpieczny pomysł spędzić tu wakacje.
- Każdy zawodnik dostanie odpowiedni strój w szatni. Tak, drużyny będą rozróżniane przez kolory. Rozpiska wisi na tablicy z informacjami. No i w pomieszczeniu obok są przeniesione najróżniejsze bronie, znajdzie się coś dla każdego.
Zapanowała wrzawa. Jakiś blondas wstał z oburzeniem i zawołał:
- No bez jaj, ja chcę mój miecz!
Chejron uciszył go ruchem ręki.
- Poszczególne bronie czekają na swoich właścicieli. Spokojnie!- zawołał Chejron, gestem dłoni nakazując chłopakowi, żeby usiadł. Ciekawe, czy jakbym poprosiła o drewniany kijek, dostałabym go. Kijek też broń, a w dodatku możliwa do podniesienia. Albo gaz pieprzowy. Cholera, byłabym niepokonana. Dopóki nie trafiłabym w siebie, ale i tak…!
- Sędziowie wczoraj wieczorem zostali zapoznani z przygotowanymi Planszami…
Równocześnie coś obok mnie uderzyło o stół i zaczęło pokasływać. Przestałam słuchać Chejrona, bo ciekawsza była Esmi, która właśnie zadławiła się herbatą na te słowa i obróciła do Nicolasa. Ten nawet nie zauważył, że coś się dzieje, właśnie zajmował się swoim śniadaniem.
- Wiesz co będzie?!- zawołała patrząc na swojego przyjaciela.
Uśmiechnęłam się w stronę Nicolasa promiennie, wrzucając do buzi kolejną jogurtową frytkę. Oby wyczytał w moim spojrzeniu to pełne satysfakcji „Powodzenia”. Starałam się wyglądać tak samo, jak on, gdy szczerzył się szatańsko w moją stronę ze sceny, kiedy wplątałam Es w Turniej.
- Yhym- mruknął chłopak z pełnymi ustami, na chwilę odrywając wzrok od swojej kanapki.- Sędziowie dostaną darmowe napoje i pączki. I będą krzesła z poduszką, nie takie twarde, plastikowe. Fajnie, nie?
Jak widać, niektórych o wiele bardziej interesowały pączki, niż przedsięwzięcie, w którym pełnią ważną rolę. Ja tam go rozumiałam, choć powinien się cieszyć, że w ogóle będą jakieś krzesła. Na przykład na komisariacie nie było.
- Wiesz jakie są Plansze! I mi nie powiedziałeś?!
- Y-ym- odparł, jakby Es wcale już się nie zorientowała, że jej nie powiedział.- A volte cosi c’e, sole. *Czasami tak jest, słońce*
Es chciała coś powiedzieć, zapewne nic miłego, biorąc pod uwagę włoski komentarz Nicka, ale w porę podciągnęłam ją za ramię w górę, co zmusiło ją do wstania. Zrobiłam to dlatego, że Chejron skończył mówić i Simon- nasz drużynowy, podniósł się. Wtedy też dostrzegłam, że na nas macha.
Wolną ręką wepchałam sobie do ust ostatnią porcję frytek. Ciekawa byłam, czy mam szansę się tym zatruć i zamiast na Turniej, powędrować do szpitala i tam zostać…? Mango i smażone ziemniaki. Kombinacja idealna.
- No mordeczki.- Amy też wstała, ale to chyba dobrze, bo wyglądała na tak szczęśliwą i pełną energii, że miałam wrażenie, że jeszcze chwila siedzenia w bezruchu i coś by się jej przegrzało.- Będę trzymać kciuki i nawet udawać, że płaczę, jak coś się wam stanie. John, pokaż im, że kupiłam chusteczki.
- Kupiła to za dużo powiedziane.- Chłopak z politowaniem uniósł w górę paczkę chusteczek jako dowód.
- Cii- machnęła ręką.- Tak czy inaczej: połamania nóg. Wszystkich. I rąk też. No, idźcie już.
Posłałam jej błagalne spojrzenie, żeby przestała. Ta jedynie pociągnęła nosem.
- John, daj ten papier. Wzruszyłam się.
***
Macie tak czasem, że jak jedziecie samochodem, autobusem, czy czymkolwiek innym, taką samą trasą, codziennie, a po jakimś czasie patrzycie na budynek i myślicie: „O wow, nigdy go tu nie widziałam!”. Bo tak wam się wydaje. Macie tak? Nie dostrzegacie jakiegoś domu, który stoi w tym miejscu od kilku lat?
Jak nie, to wyobraźcie sobie, że niektórzy tak mają.
Tylko ja się pytam, jaka cholera sprawiła, że nie zauważyłam ponad dwudziestometrowego ogrodzenia, które otaczało około dwustumetrową Arenę? Przegapiłam coś, co zajmowało prawie dwa tysiące metrów kwadratowych i możliwe, że ponad czterysta tysięcy metrów sześciennych! Cholera, nawet mój ślepy wujek Fred by to zauważył.
- Cholera!
- Victoria, słownictwo - skarcił mnie Nicolas jednocześnie klepiąc po ramieniu z satysfakcją wypisaną na twarzy.
- JAK!?- zawołałam unosząc ręce i machając bezcelowo w kierunku tego czegoś.
Mijający nas herosi odwracali się. Jedni uśmiechali się rozbawieni inni wywracali oczyma. Wszyscy byli uczestnikami Turnieju, bo tylko oni jak na razie mogli wyjść z jadalni.
- Magia.
- Magia. Ja ci dam magię, cholera…
A najdziwniejsze było to, że kiedy ja się zatrzymałam, wszyscy inni uczestnicy Turnieju idący w stronę szatni, zerkali na to ‘coś’ i zdawali się myśleć: „o, jakie fajne” albo „rok temu było większe”. No super, super…ciekawe jakie pranie mózgów im zafundowali…!
Mimo wszystko to był niesamowity widok. Na polach, które wydawały mi się zawsze duże, teraz pojawiło się coś na kształt stadionu. Tyle że te pola wydawały się duże, ale nie tak. Ów stadion ogrodzony był ciemną płachtą, jakimś zabezpieczeniem, żeby nie było widać co jest w środku. Wyglądało tak, jakby ktoś przykrył ciemnym czymś ogromną bryłę, lekko zaokrągloną na krańcach; taki ogromny, lekko prostokątny, balon.
Na około postawiono trybuny, takie jak okalały arenę obozową. Schody na których się siedzi, wiecie, takie jak w Koloseum. Wszystko to pojawiło się tak nagle, tak niespodziewanie… A najlepsze, że w miejscu, przez które przechodziłam kilka dni temu (jak nie wczoraj!) i wydawało mi się, że to zaledwie sto metrów chodnika i pola. A tu proszę…
Stałam w miejscu i nie wiedziałam jak reagować. Naprawdę. Nic. To było gigantyczne! Boże, czy oni tam zbudowali jakąś gigantyczną maszynę śmierci?!
- Jakim cudem tu to zmieścili?- Dzięki Bogu, Es też nie wyglądała inteligentnie, kiedy ujrzała to budowlane monstrum.- Przecież to jest za wielkie, kiedy to zbudowali?
- Przed chwilą, jak ty pochłaniałaś jogurcik, a Vicky frytki z jogurcikiem- odpowiedział Nick, a ja posłałam mu szeroki uśmiech. - No, bogowie pomogli, trochę naciągnęli przestrzeń. Tak właściwie, to to zajmuje nie więcej niż pięćdziesiąt  metrów kwadratowych.
Obie z Es spojrzałyśmy na Nicka jak na kretyna. Nie, serio- nie miałam z tym problemu.
- Kochany, nawet ja widzę, że to nie jest pięćdziesiąt metrów kwadratowych- powiedziałam dobitnie. - Prędzej uwierzę, że ‘tetrachloropropan’ to coś z chemii.
- Bo to jest nazwa z chemii- zaczęła Es, nie odrywając wzroku od Areny.
Wywróciłam oczami, machając na tą dwójkę ręką. Minęłam ich i ruszyłam w stronę szatni.
- Bzdury- mruknęłam.- Tetrachloropropan to przyprawa do mięsa, jestem tego pewna.
- Ale Es ma rację, to…
- Nicolas, daruj sobie- mruknęłam.- A teraz zabierz mnie do tej szatni, może to jest takie wielkie, bo w środku jest spa i darmowy masaż.
Nicolas nie był najlepszym tłumaczem. Podczas prowadzenia nas do szatni, próbował co nieco rozjaśnić sytuację, ale to tak jakby się zapytało sceptycznego ateistę o plusy jakiejkolwiek religii. Chłopak tak cynicznie podchodził do odpowiedzi, że miałam wrażenie, jakby celowo nie chciał nam nic wyjaśnić.
Podobno to coś stworzyli bogowie podczas śniadania. Tak przynajmniej twierdził Nicolas, a przypadkowy nastolatek, jakiś wysoki rudy, to potwierdził. (Następny rudy, do tego się na mnie dziwnie patrzył…) Uważali, że to nagięcie normy, możliwie w świecie bogów; wspominali coś o jakiejś Mgle i przeklętej magii.
Pomijając fakt, że chcieli mnie właśnie wepchnąć do tunelu, pod budowlę, którą radośnie wybudowała zgraja bogów, to czułam się świetnie.
Schodki prowadziły w dół, do piwniczki bez dachu. Dalej były automatyczne drzwi, a tam długi tunel.
W korytarzu było widno, czułam się jakbym weszła do jakiegoś biura, tyle że bez okien. Nic klaustrofobicznego, żadnych wystających rur. Wszystko czyste, wręcz eleganckie. Podłoga z jakiejś metalowej płyty, ściany z takiego samego materiału. Całość wyglądała jakbym się przeniosła do filmu o tajnych ośrodkach badawczych albo do wnętrza statków kosmicznych. Podświetlana podłoga i pojedyncze światełka w suficie.
- O kurde, więcej metalu nie udało im się wmurować w te ściany i podłogi?- odezwała się Esmeralda, stąpając lekko po marmurowych schodkach i rozglądając się z uznaniem.- Daleko są te szatnie?
- To żeńskie szatnie, skąd Nick mógłby to wiedzieć.- Tego nie powiedział Nicolas, tylko ktoś inny. Ten głos znałam trochę dłużej niż Nicka, ale bynajmniej nie wolałam.
Przeklęłam w myślach, ale z ironicznym uśmiechem na ustach powiedziałam:
- Thomas, jak miało cię tu widzieć.
- Nie kłam Rowllens.- Syn Tarota najwyraźniej podszedł bliżej, bo słychać go było lepiej.
Uśmiechnęłam się, przyłapana na tym, że wyczuł sarkazm w mojej wypowiedzi. Już miałam sprostować, kiedy ten dodał:
- Nie kłam, że się cieszysz na mój widok, jak nawet na mnie nie spojrzałaś.
Prychnęłam cicho rozbawiona, ale starałam się to zrobić tak, żeby tego nie zauważył.
- No to: jak miło cię słyszeć.
- Lepiej i szczerzej, brawo.
Zatrzymałam się i odwróciłam do Thomasa przodem. Zobaczyłam go w pełnej okazałości, w czarnej koszulce i ciemnych jeansach, całych przetartych. Gestem głowy odgarnął włosy do tyłu, żeby nie wpadały mu w oczy i posłał mi szeroki uśmiech:
- Teraz możesz powiedzieć, że miło ci mnie widzieć, Rowllens.
- Niedoczekanie- wymamrotałam, przechylając głowę lekko w bok. Thomas poruszył ramionami i prychnął, jakby się śmiał.
- Ej, no to gdzie jest ta szatnia?- mruknęła zagubiona Esmeralda.
- Za tymi drzwiami w lewo- odparł od razu Thomas. Es zmarszczyła brwi.
- A ty skąd to wiesz? Przed chwilą mówiłeś, że to żeńska szatnia, więc Nicolas nie miałby jak wiedzieć.
- Jak słusznie zauważyłaś, „Nicolas nie miałby jak wiedzieć”. Nasze kompetencje trochę się różnią.
- Kompetencje, żeby włazić dziewczyną do przebieralni?
- Na przykład- przytaknął, posyłając mi wilczy uśmiech, ale zaraz zwrócił się do Nicka:- Chodź stary, Sabina już czeka i tęskni.
Es uśmiechnęła się promiennie, najwyraźniej była tak zestresowana, że próbowała to zamaskować. Ja tam doskonale ją rozumiałam. Sama miałam ochotę zacząć skakać w miejscu i śpiewać piosenki lat siedemdziesiątych, tylko po to, żeby zapomnieć o tym co się wokół mnie dzieję. Na przykład taka ABBA. Albo chociażby Queen.
- O tak- powiedziała Es.- Możesz nas już zostawić, poradzimy sobie z Victorią same.
- Czytaj: ja ją uratuję, jak będą nas chcieli porwać w tych tunelach.- Popatrzyłam na Thomasa i dodałam ściągając sceptycznie usta:- Mam doświadczenie.
- Musimy kiedyś poważnie porozmawiać na temat uszczypliwości i bycia pamiętliwym, Rowllens… Dobra, stary. Lecimy. I tak nie powinieneś tu być- powiedział Thomas, wyruszając ramionami, choć ręce nadal trzymał w kieszeniach ciemnych spodni, podwijając przy tym spraną bluzkę, podciągniętą do łokci. Nick wywrócił teatralnie oczyma.
- Niby dlaczego?
- Chociażby dlatego, że to szatnia damska.
- Przecież Chejron mówił, że sędziowie odprowadzają uczestników do szatni.
- Tak, mają pokazać, gdzie szatnie są. A nie do nich wchodzić. Niestety, choć pracuję nad tym. Dlatego ja, za pośrednictwem Arthura, przyczepiłem na wyjściu z jadalni kartkę z napisem „szatnia jest przy Arenie”.
- Musimy kiedyś poważnie porozmawiać na temat wykorzystywania młodszego rodzeństwa- rzuciłam lekko i wydęłam dolną wargę. A potem dodałam bardziej poważnie:-  Nie widziałam tej karteczki.
- I właśnie dla przypadków takich jak ty, mamy Nicka- mruknął Thomas vel dupek, jakby sam sobie tłumaczył, co robi tu Nicolas.- Stary, Pan D. już nawet przyszedł.
Ten argument zaważył i Nick dał się poprowadzić w górę schodów. Kiedy z Es również odwróciłyśmy się i poszłyśmy przed siebie, usłyszałyśmy tylko:
- Kretynie, wiesz, że prawie wszedłem do żeńskiej szatni?
- Spokojnie, będziesz miał jeszcze cztery takie szanse, to dopiero pierwszy dzień Turnieju. Następnym razem ogarniemy przepustki czy co tam będzie trzeba.
Esmeralda wybuchła szczerym śmiechem. Ja tylko pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale również uniosłam kąciki ust wyżej.
Poszłyśmy dalej tym metalowym korytarzem. Żadna z nas nie miała pojęcia, co robić i którędy pójść, ale innej drogi nie widziałam, więc poprowadziłam Es po prostu przed siebie. Za pierwszym zakrętem pojawiło się coś na kształt pomieszczenia, rozdroże w tunelach, takie rondo, też dobrze oświetlone. Wyglądało to jak… Nie wiem. Ale czułam się jakbym zaraz leciała na księżyc- wszystko było metalowe, sterylne i nowoczesne. Brakowało tylko automatycznych drzwi otwieranych identyfikatorem i facetów w mundurach na każdym zakręcie. Nie licząc przejścia, którym weszłyśmy, były tu wielkie, śmieszne, szklane drzwi przed nami i alejka prowadząca gdzieś w lewo.
Tutaj przydałaby się jakaś cholerna kartka ze strzałką. Gdzie jest Thomas, jak jedyny raz go potrzebuję…?
- I gdzie teraz?- spytała Esmeralda, pchając te drzwi, jednak ani drgnęły. Sfrustrowana kopnęła je, ale to tez niestety na nic się zdało.
- Nie mam pojęcia- wzruszyłam ramionami.- Ale innej drogi niż korytarz w lewo nie widzę, chodź.
- Thomas mówił, że za drzwiami w lewo.
- A widzisz tu drzwi?
- Nie.
- Właśnie. Dlatego musimy zdać się na nasz instynkt.
- Umrzemy…
W korytarzu były jedne drzwi i odetchnęłam z ulgą, kiedy w środku zobaczyłam wieszaki, półki i lustra. Szatnia nie różniła się wiele od typowych szkolnych przebieralni z ławkami i półkami, jednak ta była równie nowoczesna i metalowa, co korytarze i każdy szczegół w tym tunelu.
W szatni zastałyśmy pięć dziewczyn. Pierwszą moją myślą było, że jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Nicolas chciał nas tu odprowadzić. Jenny, ta chuda drużynowa, co się na mnie patrzyła na każdej naradzie, paradowała w spodniach i staniku, kłócąc się o coś z szczupłą blondynką, która ubrana siedziała na ławce. Ta miała na sobie czarne spodnie, koszulkę na ramiączka, a wszystko z jakimiś czerwonymi, żółtymi i pomarańczowymi wzorami. Jenny na swoich spodniach miała w identycznym kolorze wzorki.
Rocky, laska z afro i botoksem zamiast twarzy, nie miała nawet spodni, tylko pieczołowicie przed lustrem upinała swoje loczki w kucyka, stojąc w samej bieliźnie. Koronkowej, pewnie drogiej i odważnej bieliźnie. Rozpoznałam też Amandę, która jeszcze nie zaczęła się przebierać. W plisowanej spódnic do kolan i lekkiej koszuli wyglądała jak z innej bajki na tle metalowego, szpitalnie oświetlonego pomieszczenia. Rozciągnęła nogi na długość ławki i chyba się rozciągała. Inna dziewczyna, której nie kojarzyłam (jedyne co o niej wiedziałam, to fakt, że jest od Afrodyty), właśnie wciągała obcisłe czarne legginsy z różowo-niebiesko-zielonym wzrokiem na boku nogawki.
- O, jesteście!- zawołała na nasz widok i szybko wstała, podciągając legginsy. Była bardzo szczupła. Ale jak Jenny wystawały kości, a ja mogłabym przytyć…ona była idealnie chuda.
- Nareszcie- dodała Amanda. Odłożyła na półkę bransoletkę, a potem podeszła do nas.- Miło cię widzieć, Rowllens.
- Victoria- mruknęłam odruchowo, rozglądając się i nawet na nią nie patrząc.
- Victoria- powtórzyła pani prezes, po czym podeszłą bliżej Esmi. Kątem oka widziałam, że blondynka splata przed sobą ręce, jak idealna panienka w szkolnym chórku, a potem posyła Es idealny uśmieszek.- My się jeszcze nie poznałyśmy, jestem Amanda, córka Afrodyty.
Es ścisnęła jej rękę, przedstawiając się. Amanda posłała jej okładkowy uśmiech.
- Ja jestem Ines- wtrąciła się ta druga, niższa blondynka.- Jestem jej siostrą- dodała, kiwając głową na Amandę, która zajęła się spinaniem idealnych blond loków w wysokiego kucyka.
Owa Ines wyglądała od niej na bardziej przyjazną, a na pewno bardziej rozluźnioną. Choć Amanda była w swoim wyglądzie naturalna (nie miała tapety na twarzy, mocnego makijażu, co najwyżej włosy zakręcone lokówką), to naturalna w zachowaniu nie była. Albo tak długo się tak zachowywała, że to granie idealnej pani prezes weszło jej w nawyk.
- Może nie jesteśmy zbyt podobne, ale tutaj tak bywa.
- Najwyraźniej- mruknęłam, niezbyt zainteresowana powinowaceniami rodzinnymi. O wiele bardziej interesowało mnie to miejsce. I co teraz powinnam robić. I co zaraz się stanie.
- Wasze stroje leżą tam- ciągnęła dziewczyna, poprawiając swoje długie, ciemnoblond włosy. Była z wyglądu bardzo delikatna, nie miała ostrych rysów. Była jedynie posiadaczką wyraźnie zarysowanych oczu, ale to wina czarnych i długich rzęs. W zamkniętym pomieszczeniu jej piegi były bardzo widoczne.
Wskazała nam dwie półki, nad ławkami, takie jak w szkolnych szatniach. Na nich leżały złożone ubrania. Esmeralda podeszła i wzięła materiał z wierzchu. Rozciągnęła go w powietrzu, zerkając nań nieufnie.
- I ja mam się w to zmieścić?- zapytała blondynki, przykładając obcisłą podkoszulkę do tułowia.
- Tak, to twój rozmiar.
- I nie będę wyglądała jak emerytka w lateksie?
- A skąd wiecie?- mruknęłam podejrzliwie. Niech tylko powie, że jak spałam mnie dotknęli. Powie to, a przysięgam, że spierdalam z tego miejsca.
- To zabrzmi głupio…- zaczęła, ale przerwała rozbawiona i prychnęła sama do siebie. Jej spojrzenie zdawało się mówić „kurde, to faktycznie brzmi głupio”.- Przywykniecie, ale to…
- Magia?- przerwałam jej, unosząc cynicznie jedną brew.
- Dobre podejście- mruknęła Jenny, podchodząc i stając przy nas. Miała na sobie już bluzkę, niedbale założoną, przekrzywioną trochę na bok i podciągniętą w górę. Aaa, widziałam jej żebro, które zaraz przebije skórę!- Ale tak. To magia.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. To niegłupie. Wszystko tłumaczyć tak, aby nie dało się tego udowodnić, sprawdzić. „- Rowllens, gdzie praca domowa? - Och, zniknęła. - A dlaczego? - Wie pan, magia”.
- Kiedyś przywykniesz- usłyszałam jeszcze od tej kościstej dziewczyny. Nie brzmiało to jak pocieszające słowa, tylko polecenie, stwierdzenie faktu.
Nieufnie sięgnęłam po mój komplet ubrań. Były to czarne spodnie i czarna bluzka, wszystko pełne jakiś szlufek i pasków, pewnie na broń i inne drobiazgi. Wyglądało zabójczo, cholera… Oprócz tego na boku nogawki i na łopatkach z tyłu, na koszulce ktoś wyszył starannie zawiłe esy-floresy. Do tego dostałyśmy piękne buty. Były ciemne, zrobione z miękkiej skóry i wyglądały jak najzwyklejsze martensy. Może i ten obóz był dziwnym miejscem, ale właśnie dali mi za darmo cholerne buty, przez które od roku pojawiałam się regularnie w sklepach, czekając na promocje. A oni w jeden dzień mi je znaleźli i dali za darmo. Cholera, nie mają szans na ich zwrot, żywcem nie oddam. Sznurując je na stopach, obiecałam sobie, że jak będę szukać jakiegokolwiek ubrania jeszcze kiedyś w życiu, to po prostu tu przyjadę. Ciekawe z jakich okazji robią coś, skąd mogłabym wynieść idealną suknię ślubną…
- Czyli to jest to oznaczenie, tak?
Popatrzyłam do góry, na Esmeraldę. Siedziała już przebrana i rozmawiała z blondynką od Afrodyty, Ines.
- Tak, dla rozróżniania zespołów.- Dziewczyna poklepała się po udzie, tam gdzie były wzorzyste hafty.- Dlatego są takie widoczne, a nie stonowane.
Esmeralda pokiwała ze zrozumieniem głową. Przesunęła materiał na udzie tak, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
- Czyli jak ja mam brązowy…
- Beżowy, bo ciemny ma Hefajstos.
- Dobrze, mam beżowy, bo jestem w grupie z… Ateną?
- Tak, masz granatowy…bo?
- Bo jestem z Hekate- zgadywała dalej, a Ines potaknęła.- A biały, bo ja i tamten frajer, który maca pięć minut swoje buty, jesteśmy nieuznane?
Zgromiłam Esmeraldę spojrzeniem i ostentacyjnie poprawiłam sznurówkę, po czym opuściłam obie nogi na ziemię z hukiem.
Ines uśmiechnęła się miło.
- Dokładnie.

Śmieszne, szklane, automatyczne drzwi, rozsunęły się natychmiast, gdy Jenny się do nich zbliżyła.
- O jeny… - jęknęłam z uznaniem, narażając się na złowrogie spojrzenie czarnowłosej. Cholera, nie o to mi chodziło…
- To chyba słaba gra słów, szczególnie przed Turniejem, który chcesz przeżyć- mruknęła do mnie Esmeralda. Odpowiedziałam jej morderczym spojrzeniem, co Esmi skwitowała uśmiechem i poszła w ślad za Jen, przechodząc przez śmiesznie szklane drzwi.
- Pospieszcie się- usłyszałam głos Jenny, która z niewiadomych sposobów uznała, że musi nas bezpiecznie doholować na Turniej.
Taaa, prawdopodobnie tylko po to, żeby czynić honory i jako pierwsza przyszpilić mnie mieczem do trawy. Ale Jenny już w szatni pospieszała nas, a potem wypadła z niej nie czekając na nikogo, pociągnęła jedynie za sobą tą blondynkę, która okazała się być Rozalią. Rozi, Rozalia- bardzo miła blondynka (kolejna blondi), łagodna i subtelna, choć miała dosyć ostre rysy. Wyglądała przez to jak mały skrzat, elfik.
Es poszła za Jenny, a ja, choć nie miałam na sobie jeszcze bluzki, stwierdziłam, że wolę w samym staniku przebiec ten ośrodek, niż zostać sama z Rocky, zwaną inaczej Kobitą Dobrą Radą. Wstrętna baba, cały czas się czepiała wszystkiego. A to „masz za duże rumieńce, polecam puder”, „O mamo, te buty ci się podobają? Wyszły z mody dwa sezony temu” albo „Wiesz, mam taki super szampon, może pomoże ci z tym…yyy… tymi włosami!”. Cholera, co oni wszyscy mają do moich włosów?... To są normalne włosy, normalne, pocieniowane, rozczesywane palcami, włosy normalnej szatynki. Ale właśnie dzięki temu wypadłam  z szatni goniąc Es i wciągając na siebie bluzkę.
Szklane drzwi, które były automatyczne i bardzo śmieszne, jak już wspominałam, zaprowadziły nas korytarzem, równie przestronnym i podświetlonym jak wszystko inne do tej pory, do ogromnego pomieszczenia. Sufit znajdował się tam wyżej niż przedtem, przez co pomieszczenie przypominało ogromną jaskinie, pieczarę doklejoną do tuneli.
Brakuje Milosa, który zeskoczy z jakiegoś kąta w czarnych majtkach na głowie i oznajmi zachrypniętym głosem „Because I’m Batman”. Choć w sumie, to tylko marzenia. Ten sztywniak coś takiego byłby w stanie wymyślić dopiero po viagrze, co dopiero zrobić…
Na środku znajdowały się stoły z ławami, a po bokach tablice, do których poprzyczepiane były różne rodzaje broni. Taka szafa typowego agenta służb specjalnych na filmach, tyle że wielkości sali gimnastycznej i zamiast pistoletów tu były miecze, łuki, tarcze, toporki… Na posadzce przy ścianie na końcu sali, wymalowane były prostokąty. A dokładniej było ich pięć. Nie miałam pojęcia, co to dokładnie jest, ale najwyraźniej były te prostokąty ważne. Ktoś odgrodził  je takimi barierkami jak na lotniskach. Poza tym na trójnogach porozstawianych po pomieszczeniu paliły się małe ogniki.
Wszędzie stali herosi i rozmawiali wesoło. Niektórzy, ci bardziej spięci, nerwowo gestykulowali albo przestępowali z nogi na nogę. Ktoś podskakiwał zniecierpliwiony, gdy jego rozmówca patrzył się na chłopaka z rozbawieniem.
Kiedy drzwi się otworzyły i zeszłyśmy po dwóch schodkach do reszty, od razu zobaczyłam Norberta, tego uroczego kościotrupa w glanach. Tak, to ten co był ze mną w drużynie. Tak jak mój i Esmi, jego czarny strój zdobił wzorek z kolorem brązowym, granatowym i białym. Choć rozmawiałam z nim dwa razy w życiu- na naradzie i na wczorajszej imprezie w naszym domku, to nagle poczułam z nim dziwną więź. Był w moim zespole, wspólne interesy łączą ludzi. Podświadomie wiedziałam, że mogę na niego liczyć i oczekiwać pewnego rodzaju wsparcia. Rozmawiał właśnie z wysoką i specyficzną w swoim wyglądzie dziewczyną, która była w drużynie z Rocky, bo na jej nodze widać było czarno-szaro-brązowy wzór, taki sam, jaki zauważyłam w szatni na ubraniu Kobiety Dobra Rada. To chyba znaczyło, że jest w zespole z dziećmi… eee… Hefajstosa, Tanatosa i może…Hadesem? No cholera, ja naprawdę powinnam dostać nagrodę za kojarzenie faktów.
Dziewczyna stała wyprostowana, z rękoma na biodrach. Uśmiechała się cynicznie. Może nie była ładna, ale jej urok polegał na elegancji ruchów, majestatycznej postawie. Miała specyficzne, bo białe, może trochę bardziej szare włosy. Posiadała też okrągłe brązowe oczy i duże pełne usta, które dziwnie wyglądały z ostro zarysowaną szczęką i zapadniętymi polikami. O dziwo była dość starannie i mocno pomalowana.
Jenny najwyraźniejsza ją znała. Gdy tylko ich zobaczyła, mruknęła coś pod nosem i przyspieszyła kroku. Obie z Es nie miałyśmy pojęcia co tu robić, więc grzecznie podreptałyśmy za nią. Poza tym, Norbert był w naszej drużynie, a drużyna powinna trzymać się razem, nie?
Jenny jednej chwili znalazła się przy Norbercie i jak gdyby nigdy nic stratowała go biodrem, stając najbliżej niego jak się da. Za to Norbert uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: „Kobiety…!”.
- Hej Judy- przywitała się Jenny albo rzuciła groźbę śmierci. Z Jenny nigdy nic nie wiadomo.
Judy! Cholera, mogłam rozpoznać wcześniej. Przecież odbyłam dość długą pogawędkę o niej wczoraj na treningu, a w tym o jej farbowanych włosach. Es miała rację, widać było, że nie są naturalne…
Znając Thomasa i Arthura, mogłam wywnioskować z kim kojarzy mi się jej…postawa. No ale ja to nie Esmeralda, mnie mógłby walec z napisem „jestem ich siostrą” przejechać i nadal zastanawiałam bym się, do kogo jest podobna i dlaczego. Tak jak bracia, Judy przypominała elegancką, współczesną śmierć, taką z filmów i książek. Poważna, elegancka i zdystansowana. Poza tym, pamiętałam, że Arthur narzekał na dwójkę rodzeństwa- Thomasa oraz Judy.
Córka Tanatosa na chwilę spojrzała na mnie, Es i Jenny, ale nic nie powiedziała.
- Też miło cię widzieć, Jenny- prychnęła Jenny, parodiując powitanie, którego się nie doczekała.
- Hej Jenny- westchnęła Judy, choć wcale się nie przejęła uszczypliwością czarnowłosej.- Niezbyt miło cię widzieć, tym bardziej, że zdarzyło ci się wyglądać przyjemniej dla oka, ale niech ci będzie. Wy jesteście te nowe, Esmeralda i Victoria.
Uścisnęły sobie z Es dłonie, moja przyjaciółka uśmiechnęła się miło i rzuciła entuzjastyczne ‘miło poznać’. Natomiast, kiedy szatynka ścisnęła moją rękę, uśmiechnęła się, o dziwo dość zawistnie…?, po czym dodała:
- Och, to ty. Dziwię się, że tu jesteś. Mam na myśli Obóz, nie Turniej.
- Niby dlaczego?
- Wszyscy na ogół się dziwią, że jest na Turnieju- mruknęła Es z teatralnym zdumieniem.
- Nie znam jej, więc nie oceniam tego- rzuciła w stronę Es, a potem wróciła do rozmowy ze mną. -Dziwię się, skoro na wstępie miałaś taką atrakcję, jaką jest mój brat.
- Ach tak- przytaknęłam.- Było trudno, ale dałam radę.
Judy pokiwała głową powoli, bacznie mnie obserwując. Wpatrywała się prosto w moje oczy, bez żadnego uśmiechu. W niektórych chwilach miałam wrażenie, że po prostu zacięła się jej przegródka w mózgu odpowiedzialna za mimikę twarzy.
- Jestem tu, żeby zrobić mu na złość- dodałam od razu, żeby nie było.
Skłamałam, bo prawda byłą taka, że jestem tutaj, bo mi się spodobało. Coś w jej postawie powodowało, że chciałam się z nią zaprzyjaźnić. Była jak królowa lodu, jak arystokratka z nawiedzonego domu. A ja zawsze lubiłam takie klimaty, poznać taką osobę byłoby super. Ciekawe czy ma w pokoju psychiczną porcelanową lalkę albo pozytywkę.
- To ty jechałaś tu z Thomasem?!- zawołała nagle Jenny, najwyraźniej wywnioskowała o kim rozmawiamy. Wyprostowała się, omal nie uderzając Norberta w brodę. Spojrzałam na nią zdumiona, skąd taka reakcja.
- Yyy tak. Porwał mnie, a potem tu przywiózł.
- O ja pierdolę- zmarszczyła brwi i wykrzywiła się.- Ja bym nawet nie podeszła, gdym go zobaczyła.
- Tak?- przerwała jej spokojnie Judy, unosząc niewinnie brwi i wykrzywiając kąciki ust w słodziutki uśmieszek.- Nie podeszłabyś? Tak samo jak w ferie zimowe dwa lata temu?
Jenny wyglądała tak, jakby Judy ją spoliczkowała, ale nie wybuchła. Jedynie mlasnęła zirytowana i wywróciła oczyma. Przy Judy, która też miała w sobie coś mrocznego, Jenny wyglądała niechlujnie. Judy była elegancka, Jenny była jak zbuntowana młodzież biegająca po murach i opuszczonych fabrykach.
- Judy, słońce, idź poszukać sobie mieczyka- rzuciła lekko.
Szatynka nie wyglądała na taką, co by się tym zbyt przejęła. Obie, zarówno ona, jak i Jenny przybrały obojętny, pobłażliwy wyraz twarzy. Jedynie Jen marszczyła brwi, a Judy uśmiechała się wyniośle; nie pysznie, po prostu obserwowała wszystko spod lekko opuszczonych powiek, a na twarzy błąkał się uśmiech „mów co chcesz, i tak mam to w dupie”.
- Już znalazłam kosę, nie mieczyk- odparła, ignorując w wypowiedzi sugestie, żeby sobie poszła.- Widzimy się na Arenie?
- Koniecznie- prychnęła Jen.
- Och, jak ja lubię załatwiać z tobą sprawy- uśmiechnęła się i wyglądała na naprawdę zadowoloną. Ale tylko wyglądała; Judy nie pokazywała zbyt wiele emocji.- Nie cackasz się, wszystko jest konkretne… To do zobaczenia.
Judy posłała mi i Esmeraldzie słaby uśmiech. Kiedy oddaliła się od nas, Norbert obrócił głowę tak, by spojrzeć na Jenny.
- Jak tym razem złamiesz coś sobie, zostawię cię na pastwę hołoty w szpitalu.
- Nic sobie nie złamię, nigdy nie złamałam.
- Nie. Tylko dwa razy zwichnęłaś nogę, raz rękę, cztery razy wybiłaś sobie palce i z osiem razy skręciłaś kostkę.
- Ale nic nie złamałam- zauważyła bardzo zadowolona z siebie.
- No to inaczej. Jak tym razem nie będziesz w stanie sama dojść do szpitala, to tam, gdzie akurat będziesz, zostawię cię na pastwę hołoty.
- Za bardzo byś się martwił. I nie zmieniaj tematu- fuknęła Jenny, stukając go oskarżycielsko palcem w splot słoneczny i patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.- Co od ciebie chciała Judy?
Cały czas trzymała się jak najbliżej Norberta jak się dało i wzrokiem sztyletowała córkę Tanatosa, która siedziała już po drugiej stronie sali obok Amandy.
- Wy jesteście parą?- spytała Esmeralda, uśmiechając się miło. Jenny kiwnęła tylko głową, a Norbert posłał nam spojrzenie „ja też w to nie wierzę”, ale uśmiechnął się szeroko.
- Dlaczego z nią gadałeś?- naciskała czarnowłosa.
- Bo w odróżnieniu do niektórych, nie jestem aspołeczny i nie przekreślam ludzi przez ich przyjaciół i rodzeństwo- odparł syn Hekate, uśmiechając się krzywo.- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
- Nie jestem- zaoponowała od razu Jenny.- To siostra Thomasa i tyle.
- Jesteś zazdrosna- podsumował Norbert i zaśmiał się rozbawiony. To chyba nie spodobało się Jenny, bo prychnęła i natychmiast się odsunęła.
- A weź spadaj.
- Widzę, że humorek ci dopisuje- zauważyła pomocnie Esmeralda.
- Owszem. Wygram to.- Jej spojrzenie było tak twarde, że nie musiałaby mi dwa razy powtarzać, że chce wygrać; z uśmiechem oddałabym jej całą wygraną, byleby już się tak na mnie nie patrzyła. Ba, nawet bym jej zapłaciła, żeby tą wygraną wzięła.- Ci kretyni się śmieją, że nie damy sobie rady nawet na Planszy własnej matki.
Nie miałam pojęcia kto jest matką Jenny, ta kwestia była dla mnie jakaś taka… No przepraszam, nie umiałam się przyzwyczaić, że teraz zamiast pytania: „Hej, miło cię poznać, w której klasie jesteś?”, mam się pytać nowych ludzi: „Hej, kto jest twoim boskim rodzicem?”. O cholera, a co jeżeli mi tak zostanie w nawyku i kiedyś, w szkole, zadam takie pytanie normalnym ludziom? Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś leci na wariatki z urojeniami o mitologii greckiej. To w sumie mogłoby być całkiem seksowne, a na pewno powstałoby z tego dużo słabych tekstów na podryw. „Hej, kto jest twoim boskim rodzicem, bo wydajesz się być boginią?” albo „Hej, czy twoim ojcem jest Zeus? Bo piorunująco piękna jesteś”. Nie. To było słabe. Cholera, cofam, zapomnijmy o tym. W takich chwilach głupie uwagi wpadały mi same do głowy, okazjonalnie zastępowały teksty piosenek ABBY.
- Ty chcesz wygrać, ja chcę przeżyć- mruknęłam. Nadal się rozglądałam, obserwując wszystkich i wszystko co mnie otaczało.
- Znajdź dziewczynom broń, widzimy się na Arenie- rzuciła obojętnie czarnowłosa i chciała odejść, ale Norbert sprawnie chwycił ją za nadgarstek, przyciągnął z powrotem i pocałował. Nie był to jakiś niesamowicie romantyczny ruch, a ten całus to był zwyczajny i taki, jakie dają sobie wszystkie pary. Ale muszę przyznać, że urocze to było.
- Przegracie- rzuciła tylko na odchodnym i nie patrząc na nikogo, ruszyła w stronę półek z bronią. Każdy jej krok sprawiał wrażenie, jakby próbowała piętami rozgniatać tą biedną podłogę w pył.
Norbert popatrzył się na nas wyczekująco po czym klasnął w dłonie:
- No to co? Czym umiecie walczyć? Miecz, noże, łuk?
Nikt się nie zdziwił, kiedy razem z Es odpowiedziałyśmy mu ciszą i głupimi uśmieszkami.
Ach nie, poprawka: Norbert się zdziwił.
Jego uśmiech zbladł, a nawet zmienił się w grymas rozpaczy. A ja zaczęłam rozmyślać, jak to dobrze, że męska część uczestników dostała stroje, które miały mniej obcisłe spodnie i nie były koszulkami na grube ramiączka, ale zwykłymi t-shirtami. Wiem, adekwatne myśli do tematu. Chwała organizatorom za ten pomysł. Nie zniosłabym widoku tych ludzi w rajtuzach i podkoszulkach.
- Błagam, powiedzcie, że umiecie czymś walczyć.
- Ja umiem- odezwałam się, ale na widok iskierki nadziei w oczach Norberta, musiałam się uśmiechnąć przepraszająco.- Z namolnymi wielbicielami i głupotą ludzką.
- Walczysz sama ze sobą?- spytała Esmeralda.
- Też, ale w kwestii lenistwa- dodałam, udając, że nie wyczułam sarkazmu w jej pytaniu.
- Victoria- przerwał mi Norbert.- Wiesz o co mi chodzi.
Oczywiście, że wiedziałam. Jednak przyznanie się do tego było… cholera, było trudne! Dlatego splotłam palce za plecami i zaczęłam bujać się na piętach i palcach, w przód i w tył. Widząc spojrzenie Norberta, zacisnęłam wargi i posłałam mu niewinny uśmieszek, jednak dzielnie milczałam.
- Nigdy nie walczyłyście- bardziej stwierdził, niż zapytał.
Nie wyglądał na złego, zirytowanego, jedynie wyglądał na… na Norberta. Czyli jego spojrzenie mówiło, że to się robi męczące, ale nie przeszkadza mu to, bo zawsze pomoże. Chłopak westchnął i rzucił:
- Nie ruszajcie się, idę po Simona.
I sobie poszedł, zostawiając nas same wśród dziwnych ludzi, którzy testowali miecze i łuki, które wybrali sobie do walki.
- Zauważyłaś, że wszyscy mają zwyczaj nam mówić „nie ruszajcie się”?
- Może dlatego, że boją się co zrobimy, gdy się ruszymy.
- Sprytne.
- Zajebiście sprytne- zaśmiała się Es.
Podrapałam się po brodzie i rozejrzałam niepewnie. Widziałam Oscara, który rozmawia z Charlesem. Oscar, chłopak bez emocji na twarzy, no ale przystojny chłopak bez emocji na twarzy, patrzył na Charlesa z politowaniem, podczas gdy syn Zeusa mówił mu coś, żywo gestykulując. Kiedy obrócił się do mnie tyłem zobaczyłam, że chłopak do pleców koszulki, na agrafki, ma doczepiony czerwony materiał z krzywo wyszytym „Mistrz Ceremonii”. Kilka osób rozgrzewało się, ktoś robił pompki  ktoś jak opętany machał rękoma. Choć moim ulubieńcem został chłopak, który siedział pod ścianą i spał w najlepsze. Jenny gdzieś znikła, a Kobieta Dobra Rada śmiała się z czegoś, co opowiadał wysoki brunet, chyba miał na imię John, Jack… ten który na naradzie… och, nie ważne. Kojarzyłam go i tyle. Oprócz nich w tłumie rozpoznałam Suzanne, ta dla odmiany rozmawiała z Rozi i jakimś chłopakiem. Zdziwiłam się, co ta miła i spokojna Rozalie robi w towarzystwie Rudzielca- z którą mieszkałam i zdążyłam ją trochę poznać, ale nie rozmyślałam nad tym długo.
O wiele bardziej byłam przejęta faktem, że zostałam otoczona przez zgraję młodych zabójców, z czego każdy był uzbrojony i pełen adrenaliny. Choć w pewien sposób, to nie było takie złe. Cieszyłam się, że tu jestem i też pewien rodzaj adrenaliny się we mnie kotłował. Jakby teraz dano mi wybór: być tu albo siedzieć na trybunie, to puknęłabym się w czoło i nadal twierdziła, że chcę być tu. Jednak moje wszystkie plany niszczył fakt, że jestem tak słaba, że nie umiem walczyć! Ba!, walczyć. Ja nie umiałam podnieść, podnieść!, cholernego miecza!
Chciałam być tu, ale nie chciałam iść na Turniej. Ta grupa o wiele bardziej mi odpowiadała, niż szary kibic. A jednak…
- Esmeralda?- spytałam, widząc, jak Chase parę metrów od nas z łatwością przerzuca ogromy miecz z jednej ręki do drugiej, a potem mnie dostrzega i macha z uśmiechem, unosząc broń nad głowę. I nawet podczas kołysania nim w wyprostowanej ręce, nic go nie przeciążyło…
- Hmm?
- Uciekamy?
- Trochę za późno, poza tym jedyne chyba nie mamy broni.- Dziewczyna skończyła wiązać włosy w warkocz i uniosła głowę, patrząc się na mnie. Nie wyglądała już na przestraszoną.
- Cholera- westchnęłam.- O, właśnie. Masz może gumkę do włosów?
- Specjalnie wzięłam dwie.
Brunetka prychnęła rozbawiona ale ściągnęła z nadgarstka jedną i mi dała. Kiwnęłam jej głową. Esmeralda zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu Norberta i Simona, a ja przytrzymałam gumkę ustami i zaczęłam zbierać na czubku głowy włosy , żeby zrobić wysokiego kucyka, albo coś, co by to utrzymało.
I właśnie wtedy pojawił się całkiem przystojny chłopak.
Tak, w momencie, kiedy ja się czesałam. W najlepszym wypadku miałam na głowie gniazdo nietoperzy, ręce wygięte ku górze, a w ustach gumkę do włosów. Musiałam wyglądać bardzo atrakcyjnie.
Ale ten chłopak był naprawdę przystojny. Cóż, dla mnie co drugi facet na tym Obozie był przystojny, więc to słaby argument. Jednak ten, który właśnie do nas podszedł, był o stopień wyżej od niektórych chłopaków. Miał ciemnoblond włosy i jasne oczy. Do tego opalony a czarna koszulka idealnie leżała na jego umięśnionych ramionach. Był szeroki w barach i wąski w biodrach. Osobiście wolałam osoby smuklejsze (jak Oscar…), ale jak na kanony, to koleś kwalifikował się w kategorii ‘całkiem-całkiem’.
- Witaj piękna- uśmiechnął się czarująco i mrugnął do Esmeraldy.
Ooo! Znam go! To on mrugał do Esmi całą naradę! I to on kłócił się z Nicolasem, o właśnie on.
Dziewczyna posłała mu miły uśmiech. A ja przede wszystkim przejęłam się tym, że mnie olał. Dlatego mało dyskretnie szturchnęłam Esmeraldę łokciem, patrząc z wyrzutem na chłopaka i pytając spojrzeniem: „Serio? Olewasz mnie?”.
- Cześć Alex- powiedziała, po czym zerknęła na mnie, a widząc moje znaczące spojrzenie, trochę się zacięła.- Ee…Alex, to jest Victoria, moja przyjaciółka…
- Miło mi- uśmiechnął się w moją stronę i wyciągnął rękę.
Rzuciłam mu pobłażliwe spojrzenie, ponieważ obie ręce miałam zajęte czesaniem się, a ustami trzymałam gumkę do włosów. Chłopak chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo mruknął coś pod nosem i zabrał rękę.
- No tak- jęknęła Es, piorunując mnie wzrokiem. Siłą woli powstrzymywałam się od przymilnego uśmieszku, a zamiast tego wyjęłam sobie gumkę ust i związałam włosy w nie-wiadomo-co, ale przynajmniej nie wpadały mi w oczy. Inna sprawa jak ja zamierzałam to potem rozwiązać.
- Victoria, miło mi.- Teraz to ja wyciągnęłam dłoń, którą chłopak uścisnął.
- A to jest Alex, mój...
- Jedyny w swoim rodzaju znajomy – dokończył z uśmieszkiem i posłał Es przeciągłe spojrzenie. Praktycznie ani razu nie przestał się na nią gapić. Uśmiechał się przy tym czarująco. Bardzo czarująco, ale wcale nie do mnie, tylko do Esmeraldy, która odpowiedziała podobnym uśmiechem.
- Aha, rozumiem- burknęłam do siebie, ale potem spróbowałam być miła:- Alex, powiedz mi czy może…
- Gotowe na Turniej, dziewczyny, czy mam zaznaczyć w swoim grafiku Obozowego Lekarza, że będę musiał się zająć - tu patrzył na Es - pewną ślicznotką?
Przerwał mi w połowie zdania. Zostałam zupełnie zignorowana. Któryś raz.
- Tak.
- NIE!- zawołałam ostro, omal nie zdzielając ją po głowie. Nie miałam zamiaru zostawać jego pacjentką. Owszem, wiedziałam, że to pytanie nawet w zalążku nie było kierowane do mnie ale…nie!
Tak, owszem: w tej chwili byłam mocno sfrustrowana i w pewien sposób zazdrosna. Mnie się nie ignoruje. N i e.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a Es śmiejąc się dodała:
- Chodziło mi, że tak, jesteśmy gotowe.
- Nie przejmujcie się, nie będzie źle. Podobno Plansze nie są jakieś strasznie trudne. Słyszałem, że Posejdon jest raczej zręcznościowy, tak jak Demeter.
- Hmmm… i tak wolałabym jakieś quizy i konkurencje, które będą bardziej zorganizowane i wymagające zastanowienia się, a nie na czas, byleby siekać wszystkich mieczem- powiedziała Esmeralda, strzepując niewidzialne paprochy ze swojej koszulki.
- Bardzo możliwe, że Nemezis taka będzie- posłał dziewczynie szeroki uśmiech, z entuzjazmem kiwając głową.- Jednak nadal mam nadzieję, że będę mógł się tobą opiekować.
Chwila. Czy mogę to uznać jako życzenie, aby Es wylądowała w szpitalu? Jaki geniusz, na podryw stosuje chwyt: „Hej, mała, obyś połamała sobie nogi i trafiła pod kroplówkę”.
Alex chyba dzięki Bogu zrozumiał drugie dno swojej wypowiedzi, bo dodał:
- Oczywiście, jakby coś ci się, niestety, jednak stało.
Z sekundy na sekundę, nawet jego wygląd modela, nie ratował go przez faktem, że przestawałam go lubić.
- Tak, świetnie- mruknęłam, chcąc nie zostać uznana za powietrze. A mimo to, zostałam. Jak nie Amanda to Alex.
- Jaką bronią walczycie? Mam nadzieje, że niczym ciężkim, bo musiałbym komuś – tu jego bądź co bądź piękne oczy zwróciły się w stronę Esmeraldy- zrobić na pocieszenie bardzo intensywne obściski... masaż, tak, chciałem powiedzieć masaż. Naciągnięte mięśnie to nie żarty.
O cholera!... Ja nie chcę naciągniętych mięśni! Ja nie chcę masażu, ani tego drugiego, o czym ten facet właśnie pomyślał!
A, chwila. Zapomniałam. Przecież on mówił to tylko i włącznie do Esmeraldy, ja byłam powietrzem. Aż miałam ochotę się go zapytać, cholera, dlaczego mówi do Es w liczbie mnogiej. Przecież i tak mnie nie słuchał, był zbyt pochłonięty pożeraniem wzrokiem Esmi.
Zirytowana, zaczęłam wciągać na dłonie czarne rękawiczki bez palców, bo nic innego nie zostawili mi do roboty.
- Sztyletem- odparła Esmeralda. Chyba zauważyła, że ja nie mam zamiaru nic powiedzieć, bo spojrzała się na mnie i dodała:- A Victoria chyba mieczem, prawda Vic…?
- Nadal nie mogę się nadziwić, że znowu się spotkaliśmy.
Urażona aż uchyliłam ostentacyjnie usta i zgromiłam go spojrzeniem. Zasada, którą powinien znać każdy- mnie się nie olewa. I już.
- Tak Es- walnęłam, ignorując jego wypowiedź. Dobitnie zaznaczyłam, do kogo się zwracam i uśmiechnęłam przymilnie.- Ja walczę mieczem.
- No, tak jak mówiłam- Esmeralda desperacko próbowała ratować tę rozmowę i uśmiechnęła się do Alexa ze spojrzeniem „widzisz? Ona walczy mieczem, fajnie, nie?”.
- Tak jak mówiłem: nie mogę uwierzyć, że znowu się spotkaliśmy.
A to kretyn! Do tego to wyzywające spojrzenie, maskowane promiennym uśmieszkiem na idealnych ustach, idealnego kretyna.
- Tak jak mówiłam… a nie, nie mówiłam. Choć powiedziałabym, gdyby ktoś nie miałby na mnie totalnie…
- Taaak, ja też nie mogę uwierzyć!- przerwała mi szybko Esmeralda, przedłużając samogłoski na początku zdania.
- Znaliście się wcześniej?- burknęłam, nawet na nich nie zerkając.
Ten pajac z każdą sekundą przesuwał się w bok, stając przodem do Es i tyłem do mnie! No cholera jasna, czy ja jak podchodzę do ludzi i zaczynam z kimś gadać, to wtryniam się na środek kółeczka adoracji i zapominam o istnieniu laski za plecami?! Nie. Więc mogłam się wściekać na blondasa. Tym bardziej, że ‘laska za plecami’ (serio, niezła laska) to byłam ja.
- Tak, z obozów- uśmiechnęła się Esmeralda. Przynajmniej ta miała trochę taktu, bo zrobiła krok z bok, zmuszając Alexa do obrócenia się do mnie półprofilem. Kiwnęłam jej z wdzięcznością głową, ale również ze sceptycznym spojrzeniem w oczach.- Alex zawsze za mną biegał.
- Zauważyłaś, że za tobą biegałem – zaśmiał się, wymownie parząc w sufit. Ha ha ha, przekomiczne, ha ha ha. - No, czyli się zlitowali nade mną. Już naprawdę się martwiłem, że będę musiał pożyczyć od Heleny tutu, abyś mnie choć teraz zauważyła
- Tutu?- odezwałam się.- Chodzi ci o tą spódnicę dla baletnic? Taką różową, całą w falbankach? Serio? Myślałeś, że skoro Es nie zauważała cię wcześnie, to na faceta w tutu by nagle poleciała…?
- Oczywiście, że zauważyłam- odezwała się Esmeralda, uśmiechając się lekko ironicznie.- Każdy by zauważył.
- Szkoda- cmoknęłam z teatralnym zawodem.- Wyglądałbyś olśniewająco w tutu.
Tak, ja też się cieszę, ale przepraszam, ja nadal istnieję. Zginąć, zginę dopiero za jakieś pięć minut na Arenie. Albo wcześniej, kiedy Norbert usłużnie doniesie Simonowi o moich talentach militarnych. Jednak, jak na razie: żyję. I jestem ignorowana, cholera!
- Wiesz, piękna, bieganie za tobą, a możliwość patrzenia się na ciebie podczas całowania twoich ust to dwie zupełnie inne rzeczy. Jak niebo na ziemi i jak ziemia na niebie – powiedział, po czym zmrużył oczy w uśmiechu i machnął ręką niedbale.- Czy jakoś tak.
Och, och, och, jaki romantyk.
Ja mu cholera jasna zaraz nawiązania do Biblii pokażę, skończy w piekle, albo… nie, nie znam się na Biblii. Raczej nie wymyślę tu żadnych strasznych gróźb. Więc zamiast wkurzania się na niego o wszystko, postanowiłam być pokojowo nastawiona, wybaczyć mu (wybaczanie było w Biblii, prawda?) i zacząć miłą konwersację z moją osobą. Dlatego klasnęłam w dłonie, śląc wszystkim promienny uśmiech.
Poza tym, cholera, kto patrzy się na siebie, gdy się całuje…? Zezować na laskę i widzieć przyssanego do siebie glonojada…? Cholera, człowieku, ja już chyba wiem co z tobą nie tak. To tutu i jeszcze to…
- No to jak już się poznaliśmy, to… Ej, chwila.- Przez chwilę przetrawiałam to co powiedział.- CO. Jakie całowanie?!
- Jakie? Oj, długa historia- Esmeralda posłała mi szeroki uśmiech, niewinnie unosząc brwi w górę.- Nie było cię wtedy, ganiałaś Milosa.
- Od razu to ja ganiałam, cholera- mruknęłam lekko zmieszana. No tak, w sumie racja. Skurczybyk schował się nawet pod jednym z łóżek, wyciągnięcie go samą dyplomacją, zajęło trochę czasu… A jeszcze w trakcie rozmawiałam z innymi osobami, siedząc pod ścianą przy tym łóżku. Biedaczek, spędził tam może ponad godzinę czasu. Nawet dołączył się do mnie i Johnny’ego gdy rozłożyliśmy Scrabble. Siedział pod łóżkiem i ledwo dosięgał do planszy, ale prawie wygrał. Niestety, bardzo niechcący kopnęłam plansze.
- No i wtedy mój anioł dał sobie skraść całusa- dokończył Alex.
Uśmiechał się. Uśmiechał się. On. Śmiał. Się. Uśmiechać. Uśmiechał się pięknie, co prawda, ale to by mi nie przeszkadzało sprawdzić, czy uśmiechałby się równie pięknie, bez przednich zębów. (Tylko wtedy musiałabym poprosić kogoś o pomoc… Bo skoro nie umiem podnieść kilku kilogramów, to co będzie z wybiciem komuś zębów…? ).
- Śmieszy cię to?- zapytałam. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak chcę wyglądam jak lodowy posąg, który czasem ożywa i tylko po to, żeby kogoś zamordować spojrzeniem. Prawdopodobnie tak właśnie wyglądałam w tej chwili.
Esmeralda odchrząknęła, chcąc nam przerwać, ale w tym byliśmy z Alexem zgodni: on chciał dopiec mi, ja jemu i żadne z nas nie miało zamiaru przestawać się katować spojrzeniem, ze względu na Es.
- Nie, bynajmniej- odpowiedział, równie spokojnie. Dzielnie, nie przestał wpatrywać mi się w oczy. Punkt dla niego.- Jeśli musisz wiedzieć, aby zaspokoić swoją ‘niewyżytość’, to był bardzo przyjemny pocałunek. I smaczny, uwielbiam truskawki równie mocno co truskawkowe błyszczyki na ustach pięknych dziewczyn.
Już nigdy nie zjem truskawek i wywalę wszystko co mam o takim zapachu i smaku, cholera.
W pierwszej chwili wbiło mnie w ziemię i jak sparaliżowana ze złości mordowałam go na odległość samym spojrzeniem.
- NIEWYŻYTOŚĆ! Ja?!- zawołałam oburzona.- W nosie mam te szczegóły, nie lubię truskawek!
- I dlatego mam nadzieję, że całowanie Esmeraldy zostawisz mi. Możemy się tak umówić?
Esmeralda spojrzała się na mnie i jęknęła.
W sumie, to komentarz mu się udał, cholera. Byłam tak wkurzona, że nie mogę znaleźć riposty, że omal go nie kopnęłam jak przedszkolak.
Wkurzył mnie i to mocno. Najpierw mnie ignorował, zachował się jak nadęty palant, który ma zawyżone, i to bardzo!, ego. A potem te teksty. I jeszcze traktowanie mnie z góry, jakbym była mała, nic nieznacząca i gorsza. Jak on śmiał całować się z Es! Esmi jest zbyt dobra i fajna, na takiego buca, a poza tym… mio sole, nie! Nie można się całować z Es tak po prostu, chociażby bez mojej zgody.
- I jesteś z siebie zadowolony?- zapytałam patrząc na niego i lekko mrużąc oczy.
- Owszem- chłopak kiwnął głową.- Nawet bardzo, wręcz niesamowicie. Wszystko obecnie jest słodkie.... jak truskawki- dodał, mrugając do Es, która zarumieniła się lekko speszona.
- Vicky, on mnie tylko pocałował.
- Nie, żebyś się bardzo opierała- przypomniał jej, rozbawiając dziewczynę. Ha ha ha.
- Racja- mruknęła prawie niedosłyszalnie. Upsik, ja jednak usłyszałam!- Ale Victoria, to tylko jeden pocałunek, nic…- zaczęła Esmeralda, wywracając oczami. Ale zanim dodała coś więcej, przerwałam jej.
 Postanowiłam być miła. Esmeralda przecież może całować kogo chce, prawda?
Tak właściwie, to nie mam pojęcia, dlaczego wybuchłam. To, że Alex mnie ignoruje, nie było powodem do wkurzania się na niego o byle co… Przecież to mógł być miły, kulturalny i śmieszny facet. A skoro Es, go lubi i uważa, że jest fajny, to mi nic do tego. Poza wspólnymi wieczorami i porankami w domku Hermesa, kilkoma zajęciami w ciągu dnia, nie byłyśmy ze sobą jakoś bardzo blisko. No, ja nigdy nie jestem z ludźmi blisko, chyba, że robię wyjątki. Więc nie miałam powodu matkować Es, to nie w moim stylu…
- Jasne, rozumiem.
- Jeden, ale za to jaki!
PRZEGIĄŁ.
- No nieźle- zaśmiała się Esmeralda, unosząc rozbawiona brwi w górę.
Jeszcze raz mnie zignorują i poproszę Jenny, żeby wbiła mi swój topór w głowę już teraz.
- Ale na razie był jeden i do niczego to nie zobowiązuje. Na razie nie chodzimy ze sobą, ani nic…
- Nie bój się piękna, powtórzymy to jeszcze.
- Możesz zawsze próbować.
Alex popatrzył się z uznaniem na brunetkę, która stała pewnie i choć patrzyła się na niego z lekkim wyzwaniem w oczach, to nie sprawiała wrażenie wrogo nastawionej. Wręcz przeciwnie.
-To powodzenia, piękna. Pamiętaj, z przyjemnością pomasuję cię- chłopak mrugnął do Es, po czym się schylił lekko, biorąc ją za rękę i całując ją w prawą dłoń.
Kto współcześnie, jest na tyle staroświecki, by całować dziewczyny w rękę? Współczesna płeć brzydka na ogół rzuca się na płeć piękną z łapami, ci normalni mają w sobie tyle taktu, żeby ograniczyć swój popęd seksualny. Ale jeszcze nie spotkałam kolesia, który by kogokolwiek ślinił po dłoni.
Kiwnął do mnie głową (a ja miałam ochotę kiwnąć mu mieczem nad szyją) i na odchodne oznajmił:
- I na razie… Veronico?
Po czym sobie poszedł.
Czy. On. Nazwał. Mnie. Pieprzoną. Veronicą?!
Wzięłam głęboki wdech, omal się nie zapowietrzając. Serce dudniło mi z wściekłości między żebrami, a szczękę ścisnęłam tak mocno, że bałam się przez chwilę o swoje zęby. Nikt nie powinien mnie tak nazywać, cholera, jeżeli życie mu miłe. Miałam ochotę puścić się za nim pędem, wskoczyć mu na plecy, a potem jak pusta nastolatka drapać paznokciami, wyrywać włosy, krzyczeć i gryźć! Byleby jakoś mu uprzykrzyć życie, wyżyć się na nim!
Byłam naprawdę wściekła!
Zaplotę mu wianuszek przyjaźni, zwany szubienicą, założę na głowę, ale będzie za duży i opadnie na szyję, a potem każę komuś pociągnąć (bo ja nie mam siły, ani cierpliwości, by gnić w więzieniu).
- Vicky, miły jest, prawda?- odezwała się Esmeralda, z ewidentną nadzieją w oczach.
Zamrugałam i postarałam się uśmiechnąć. I co ja jej kurczę miałam powiedzieć? „Nie, jak dla mnie był nadmuchanym bucem z wielkim ego. Całuj go częściej.”?
- Tak, cholernie miły.
Na szczęście z reszty tej rozmowy wybawił mnie Norbert, który szybkim krokiem do nas podszedł i na wstępie oznajmił:
- Simon kazał wam przekazać, że macie przynajmniej wyglądać na odważne.
- Ale ja jestem odważna!- zawołałam urażona i zmarszczyłam brwi. Jednak kiedy zobaczyłam jego spojrzenie, syknęłam cicho i dodałam:- No, trochę.
- Tak, widzę- zbył mnie.- Macie nie pokazać na wstępie, że nie umiecie walczyć. Bo nie umiecie w końcu, prawda?
- Zależy jak na to patrzeć.
 Jego mina mówiła sama za siebie, że mam przestać próbować się bronić.
- Wiesz…-zaczęła Esmeralda, niepewnie rozcierając sobie nadgarstki.- Teoretycznie Nick uczył nas…
- Nicolas!
Nie wiem co takiego zrobił Nick, ale kiedy syn Hekate usłyszał o nim, ewidentnie się ożywił. Może powinnam rozwiać mu marzenia i wspomnieć, że Nicolasowi daleko było do super agentów z filmów, albo rycerzy, którzy nawalali się mieczami jak zawodowcy. Wcale nie przypominał tych z Władcy Pierścieni  jak nas uczył. Raczej tego pandę z Kung-fu Panda. Z początku filmu, kiedy uniesienie nogi i kopnięcie było graniczące z cudem.
- Uczył was! Więc jak? Umiecie?- To ostatnie pytanie było tak zadane, że jedyną odpowiedzią jaka była pożądana, ewidentnie było „tak”. Niestety, ja zbyt często jestem pożądana i przez to robię wszystko by tego uniknąć:
- Nie.
Tu Norbert wykrzywił się i wyglądał jakby chciał zacząć płakać, ewentualnie mnie udusić. W zaistniałych okolicznościach, błyśniecie zębami, było jedynym sensownym rozwiązaniem.
- Victoria wyszła z połowy treningu. Po tym jak w minutę rozbroiła i wywaliła na ziemię ją Pandora.- Esmeralda nie bardzo mi pomagała. Nie pozostało mi nic innego, jak uśmiechnąć się szeroko do chłopaka, rozłożyć przepraszająco ręce i ignorować bezradne, oskarżycielskie spojrzenie.- No, a ja…ja zostałam trochę dłużej i…ćwiczyliśmy… O, umiem zachować zrównoważoną pozycję!
- A ja być szumiącą trzciną!
Norbert spojrzał się na nas. Nie wiem, czy bardziej był zszokowany, czy przerażony. Chyba przede wszystkim nie wierzył, że coś takiego ma miejsce. Aż w końcu zaczął się śmiać, kręcąc zblazowany głową. Położył nam obu ręce na ramionach i poprowadził obok siebie w stronę Simona. Po jego minie widać było, że jest mocno rozbawiony i powstrzymuje się od śmiechu, a wzrok mówił "o Chryste, umrą”.
Na końcu pojawił się Chejron. Kazał każdej drużynie ustawić się na tych pięciu prostokątach, które okazały się windami na Arenę. Norbert po drodze wręczył mi i Es dwa miecze. Podobno był dopasowany, nie wiem, nie znałam się. Wiedziałam tyle, że ten również był cholernie ciężki. Esmeralda wykłóciła się jeszcze o jakiś sztylet, nie słuchałam jej.
Byłam zbyt zajęta obserwowaniem pewnego opalonego blondasa, który stał na prostokącie numer trzy, czyli razem z drużyną Timmy’ego. Alex nie widział, że się na niego gapię bez skrupułów, bo z uśmiechem na twarzy rozmawiał z Chase’m, razem oglądali jakiś łuk i co chwila coś komentowali. Cudownie, teraz Alex niech mi jeszcze kolegę od tańca deszczu podpierdoli, no pięknie. Miałam tylko nadzieję, że woda kolońska Chase’a nie pachniała truskawkami, bo wtedy… oho, wtedy to by się działo.
- Norbert…-zaczęłam. Chłopak oderwał wzrok od swojego długiego miecza z rękojeścią obwiązaną jakimś czarnym rzemykiem. Pytająco uniósł brwi.
- Hmm?
- Czy na tym konkursie, można legalnie zrobić krzywdę innym uczestnikom?- zapytałam, nadal z kamiennym wyrazem twarzy patrząc się prosto na przyjaciela Esmeraldy. Esmeralda zmarszczyła brwi, podążyła za moim spojrzeniem i…
- Victoria!!!- zawołała, chyba nie tyle co zdumiona, co nawet lekko przestraszona. Musiałam się uśmiechnąć i na chwilę spojrzeć na nią.
- Nie no co ty. Droczę się tylko- powiedziałam wesoło, mrużąc oczy w uśmiechu.
A kiedy dziewczyna odetchnęła z ulgą i weszła na platformę, po czym zaczęła rozmowę z Courtney, tą od Hekate, która była z nami w grupie, ja dyskretnie zwróciłam się do Norberta:
- Ale można, prawda?
W tym momencie podszedł do nas Simon i kazał na chwilę się skupić. Naprawdę się starałam przykładać uwagę do tego co do nas mówił, ale nie byłam wstanie. I choć blondyn mówił ciekawie, dodawał motywacji i wszyscy z mojej drużyny się do niego uśmiechali z szacunkiem, jedyne co zrozumiałam to przekaz: będzie dobrze. Byłam już tak zamroczona przed-turniejową atmosferą, że nie pamiętałam nic z jego przemówienia.
W końcu poklepał Courtney po ramieniu, która stała najbliżej niego, i wciągnął nas na prostokąt. Każda drużyna, pięć osób, stało na swoim. Byłam w piątej grupie, więc mój zespół był najbardziej po prawo, patrząc z punktu widzenia kogoś, kto stał przodem do nas. W tym wypadku był to Chejron i…
- MILOS!- wrzasnęłam, unosząc rękę i machając energicznie. Rozległy się śmiechy, ktoś zagwizdał.
Blondyn, który właśnie wszedł z Chejronem do pomieszczenia, rzucił mi przelotne spojrzenie i zignorował. Jednak nawet z odległości pięciu metrów widziałam, jak kurczowo zaciska palce na podkładce do papierów i swoich notatek.
- Moi drodzy- powitał nas Chejron,- zaraz zacznie się Turniej. Przed wami trzy Plansze, każda będzie trwała godzinę, bez żadnych przerw. Jeżeli skończycie szybciej, dostaniecie chwilę na odpoczynek. Jak nie skończycie, nic się nie dzieje, jedynie tracicie punkty. Może się okazać też tak, że w którejś z Plansz musicie zrobić jak najwięcej w godzinę, więc wtedy gracie na czas. Pięć minut przed końcem każdej Planszy będziemy was ostrzegać odliczaniem, żebyście zdążyli przebiec do mety.
- A niby dlaczego?- zawołał ktoś, chyba Charles.
- Ponieważ niektóre atrakcje, dajmy na to… słupy z drewnianymi mostami osiem metrów nad ziemią… po prostu znikną po godzinie. A jakby ktoś tam stał, zleciałby na ziemię- odezwał się Milos, zadzierając wysoko głowę, niczym dumny biznesmen. No i oczywiście ten biały kołnierzyk pod zielonym swetrem, ach. On wie, jak zawrócić dziewczynie w głowie.
- Więc dziś zmierzycie się z trzema Planszami. Najpierw Nemezis, potem Posejdona, a na końcu Demeter. Możecie się spodziewać wszystkiego.- Chejron splótł przed sobą palce, jak rzeczowy profesorek na wykładach w porządnym college’u. Miał w sobie coś z nauczyciela, trzeba to przyznać.- Jeszcze tylko wyjaśnię wam, jak będzie wyglądała arena. Wszystko jest ogrodzone płachtą, która działa jak lustro weneckie. Obozowicze widzą was, wy widzicie niebo, wszystko wygląda jak otwarta przestrzeń. Jedynym wyjątkiem jest pomieszczenie dla sędziów. My będziemy widzieć was, a wy nas. Więc nie przestraszcie się, jak wyjedziecie na górę, a tam aż po horyzont nie widać żywej duszy.
- A co trzeba zrobić, żeby wygrać? No nie wiem, gramy na punkty, jakość czy na co?- odezwała się Suzanne, która stała na środkowym prostokącie. Córka Hermesa wyglądała na maksymalnie skupioną, a jej rude loczki, ciasno spięte z tyłu głowy, skakały przy każdym jej ruchu. Nie była pulchna, ale miała bardzo krągłą, masywną budowę- jak na czternastolatkę, oczywiście. Wyraźny zarys mięśni pod turniejowym kostiumem trochę mnie przerażał.
Pokiwałam głową z politowaniem. To naprawdę inteligentne, mówić takie rzeczy tuż przed samym Turniejem. Choć dobrze, że w ogóle je mówią.
- Milos wam to wytłumaczy- powiedział Chejron, uśmiechając się do nas przyjaźnie. Ten pół-koń miał w oczach coś bardzo łagodnego, takiego, że wyglądał jak dobry wujek.- Ja już pójdę, dam znać, że zaraz zaczynacie. Powodzenia, moi drodzy. Naprawdę liczę na waszą inteligencję i dojrzałość.
Niektórzy odkrzyknęli mu „Dzięki!” , a ktoś bardziej oryginalny: „Spoko, obiecuję zabić Oscara, będzie spokój!”, kiedy Chejron pokłusował do wyjścia (mój wychowawca na obozie właśnie pokłusował do wyjścia, zarzucając przy tym lśniącą grzywą; błagam, powiedzcie, że to nie brzmi jakbym przeszła pranie mózgu…?).
- Więc tak…- Milos przerzucił kilka kartek i z poważną miną zaczął recytować:- Grupa otrzymuje punkty za ukończenie zadania jako pierwsza, za najlepsze i najdokładniejsze wykonanie go oraz za pracę grupową. To oceniają sędziowie i moją przyznać grupie dziesięć punktów w tych kategoriach. Ponadto, każdy uczestnik może zarobić punkty, za odpowiednią postawę, walkę oraz inne parametry. Dlatego sędziowie mają dodatkowo do przyznania bonusowe dziesięć punktów konkretnym uczestnikom. Czyli w bonusie możecie otrzymać od zera do sześćdziesięciu punktów. Dziesięć jako grupa, po dziesięć każdy z piątki.
Omiotłam spojrzeniem wszystkich zebranych. Byli to ludzie zupełnie różni. Chudzi, szczupli, masywni, niektórzy bardzo muskularni, inni wręcz anorektycznej budowy. Kolory włosów zaczynały się na ognisto rudym, a kończyły na niemal białym blondzie. Nawet to, w jaki sposób stali wyglądało inaczej- jedni przygarbienie, inni dumnie wyprostowani, inni tyłem do Milosa, gadali z sąsiadem.
- Aha, przekupywanie sędziów jest zabronione. Pan Hermes dał im tabelki, gdzie będą wpisywać punkty i są one magiczne. Nie da rady wpisać punktów, jeżeli Sędzia nie jest w stu procentach pewny, że dana ilość należy się osobie, bądź całej drużynie, której chce owe punkty przydzielić.
Kilka osób westchnęło, kilka zaczęło się śmiać. Oscar wychylił się ze swojej platformy i z triumfem w spojrzeniu zawołał do Charlesa:
- Mówiłem? Thomas i Nicolas sędziują, nie mogli nie założyć zabezpieczeń!
Esmeralda parsknęła śmiechem, ja też uśmiechnęłam się szerzej.
Milos skończył tłumaczyć, a ja mrugnęłam znacząco do Es, jakbym chciała jej powiedzieć: „No to teraz patrz”. I zanim Esmeralda zrozumiała, o co mi chodzi, na powrót zerknęłam na Milosa i udając głupią, zapytałam:
- A ty jaką funkcję pełnisz w tym całym Turnieju?
Chłopak niechętnie na mnie spojrzał, a jego seksowny przedziałek zalśnił, odbijając światło lamp w pomieszczeniu. Cholera, ile w tym żelu i innych musiało być.
- „Zasady spotkania” już nie obowiązują, spokojnie, niczego nie zrobiłam, czego robić bym nie powinna- mruknęłam, zanim zdążył się zbulwersować, że miałam siedzieć cicho.
- Wiem i żałuję- odkrzyknął fachowo, przykładając rękę do ust, po czym z lekką dumą w głosie oznajmił:- Jestem jednym z organizatorów i czuwam nad powodzeniem tego przedsięwzięcia.
Cofam. Jednak Johnny nie jest najbardziej staroświeckim facetem w promieniu mili morskiej.
- Aha…- pokiwałam ze zrozumieniem głową.- A czy to nie jest niesprawiedliwe, jeżeli w Turnieju bierze udział osoba, ze specjalnymi względami u jednego z organizatorów, który „czuwa nad powodzeniem przedsięwzięcia”?
Blondyn zgromił mnie spojrzeniem, wyglądał tak, jakby chciał podejść i walnąć mnie tymi kartkami w głowę, najlepiej powodując przy tym długotrwały uraz. Zamiast tego odetchnął, przymykając oczy i oznajmił:
- Nie, ponieważ nic takiego nie ma miejsca. Nikogo nie traktuję inaczej, w inny sposób niż resztę.
- Nie mów, że jestem dla ciebie taka jak inne- wytknęłam mu, unosząc jedną brwi i rozciągając usta w bezczelnym uśmiechu.- Chyba mi nie powiesz, że uczucia, które żywisz do mnie, są identyczne, co do takiej Esmeraldy.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Natomiast Milos zastanawiał się, jak mi odpowiedzieć. Postawiłam go w sytuacji takiej, że co nie zrobi, jakkolwiek nie zinterpretuje moje słowa, wychodzi niekorzystnie. Nie mógł przecież jawnie przyznać, że racja, uczucia jakie do mnie żywi- czyli go irytuję, wkurzam, nie lubi mnie- są prawdziwe, bo wtedy wyszłoby na to, że mnie dyskryminuje jako uczestniczkę. Tak jak interpretowanie tych uczuć jako lubienie-bardziej odpadało, bo faworyzacja. Więc chcąc nie chcąc, mój ukochany, musiał przyznać, że jestem dla niego na poziomie zero! A to oznaczało, że nie mógł być dla mnie nie miły, ani mnie nie lubić. Znaczy się- on mnie kochał. Ale na swój sposób.
- Mogę cię zapewnić, że nie jesteś dla mnie nikim wyjątkowym.
- Au. Zabolało.- Dotknęłam palcami miejsca, gdzie powinno być serce, marszcząc brwi. Milos spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.- Nie martw się, ja rozumiem, praca. Pogadamy wieczorem.
Usłyszałam śmiechy i gwizdy, po raz któryś dzisiaj, ale uznałam, że wystarczy tego. Poza tym, poczułam na ramieniu dłoń Norberta, który chwilę potem powiedział:
- Milos, myślę, że trzeba zaczynać.
Blondas już otwierał buzię, żeby coś odpowiedzieć, jednak zamiast tego kiwnął głową i nic już nie dodając, obrócił się i wyszedł. Zerknęłam na Norberta, który pokręciła głową z politowaniem, powstrzymując uśmiech.
I w tym samym momencie sufit się otworzył, a platformy zatrzeszczały i ruszyły w górze. Cóż, udało mi się przynajmniej rozśmieszyć kilka osób, nim zginę; chyba czas zacząć zbierać punkty na liście „Dobre Uczynki”!
A tym czasem pięć prostokątów, z pięcioma grupami, po pięć osób… podjechało na górę, kręcąc się i pod koniec tworząc jeden długi pas platform, który miał się wpasować w szczelinę na suficie. Brakowało tylko świateł reflektorów i dźwięku migawek aparatów oraz fleszy, a poczułabym się jak gwiazda na estradzie. Platformy wjechały, coś zatrzasnęło się i kliknęło głośno, a naszym oczom ukazała się Arena. Z głośników, których nie było widać rozległ się głos Pana D:
- No to szybko, nie marnujmy czasu. Uważam Turniej za otwarty, bla bla bla, miejmy nadzieję, że przy okazji ktoś zginie. Bawcie się dobrze.
Trzeba go z Amy bliżej poznać, entuzjazm do mojej śmierci, na pewno by ich zbliżył…
A potem wiwaty widowni, której nie było nigdzie widać- jedynie niebo i ogromna Plansza, na widok której odebrało mi mowę, a nogi się pode mną ugięły.
I to był moment, kiedy odkryłam, że czasem lepiej siedzieć cicho i dać się dyskryminować, bo potem można skończyć w takiej sytuacji, jak ja teraz.
Cholera, ale chyba każdy wie, że za Chiny nie przyznam, że coś takiego choćby przeszło mi przez myśl, prawda? Rzecz jasna, nie dałam po sobie poznać, że zaczynam mieć wątpliwości.
Starając się wyglądać na pewną siebie, krzyknęłam krótko, bo właśnie upuściłam sobie ten cholerny miecz na stopę.
I to dopiero można nazwać pozytywnym rozpoczęciem Turnieju.





A tak Rowllens i Esmeralda idą wygrać Turniej... A przynajmniej taką mają nadzieję. 

Co nowego w rozdziale?
Dziś dzień Turnieju. Rowllens zostaje brutalnie obudzona przez mieszkańców domku Hermesa. Wczoraj dołączył do nich kolejny chłopak- Chase, czarnoskóry syn Hermesa, który też bierze udział w Turnieju. na śniadaniu Amy i Johnny przyjmują zakłady od całego obozu, a Chejron oficjalnie ogłasza rozpoczęcie Turnieju i daje uczestnikom oraz kibicom wskazówki dokąd mają się udać po śniadaniu. Victoria i Esmeralda nie mogą uwierzyć, jakim cudem w nocy ktoś wybudował wielką arenę na środku pola, ale są zmuszone przyjąć tłumaczenia Nicka: że to "magia". Dziewczyny, gdy w końcu odnajdują szatnię spędzają czas przed pierwszą Planszą z innymi uczestnikami- Jenny, Judy, Norbertem, który nie wierzy im, że nie potrafią walczyć oraz pewnym bardzo miłym chłopakiem, który wczoraj całował się z Esmeraldą, a dziś sprawił, że Victoria go szczerze znienawidziła. Jednak w końcu pojawia się Milos z Chejronem, wyjaśniają ostatnie kwestie... i uczestniczy wchodzą na pierwszą Plansze Turnieju.

6 komentarzy:

  1. Wszystko tłumaczyć tak, aby nie dało się tego udowodnić, sprawdzić. „- Rowllens, gdzie praca domowa? - Och, zniknęła. - A dlaczego? - Wie pan, magia”.
    „Hej, mała, obyś połamała sobie nogi i trafiła pod kroplówkę”.
    "Miałam tylko nadzieję, że woda kolońska Chase’a nie pachniała truskawkami, bo wtedy… oho, wtedy to by się działo."
    I ten fragment o krzywdzeniu uczestników...
    Umarłam.
    Będę was normalnie cytować życiowo.
    Uwielbiam wasze opowiadanie bardziej niż Percy'ego. Naprawdę. U was te bohaterki są takie prawdziwe. I nie ma żadnej historii z ratowaniem świata, tylko z ratowaniem własnego honoru.
    Mam prośbę. Czy one muszą to schrzanić tak samo jak wcześniej? Bo ta część z armatkami była nielogiczna. Skoro mają walczyć drużynowo, to czemu nagle je zignorowali i poszli sami robić zadanie? Proszę, zmieńcie to jakoś ;D.
    Co NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE TO JEST ZAJEBISTE.
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boże, jak ja długo nie komentowałam. Czytałam wszystko na bieżąco, ale zwykle jakoś tak po północy i nie miałam siły. A potem zapominałam.
    Vicky jest zajebiście skonstruowaną postacią i super się o niej czyta, ale dochodzę do wniosku, że na żywo by mnie czasem irytowała. Ta jej nieumiejętność przyznania się do błędu... To musi być wkurzjące.
    Jako że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału... Kocham Arthura. On jest mój! (Nawet wiekowo pasuje, skoro jest młodszym bratem Thomasa) To takie wszystko co najlepsze w Thomasie, ale bez irytujacych cech. Poza tym też jestem młodszym rodzeństwem, rozumiem jego ból. Dogadalibyśmy się.
    Fe Alex, niedobry Alex. Tylko Nick i Es!!! Oni są chyba moim OTP.
    Co do Turnieju, to zgadzam się z Okej. Ta akcja z armatkami była trochę nie na miejscu. Swoją drogą ciekawe kto zastąpi Scholę na tarczy Nemezis. Czyżby wspominana wcześniej siostra dziewczyny, której imienia nie pamiętam, która przespała się z wfistą (w sensie ta siostra)?
    I zgadzam się z Okej w jeszcze jednej kwestii - to jest lepsze niż Percy. Znaczy... zawsze będę miała do niego wielki sentyment, bo był moją pierwszą porządną książką i przez RR wprowadził mnie w świat fanfiction, ale jest jednak nieco zbyt melodramatyczny i dziecinny (miałam 6 lat jak zaczynałam to czytać i chyba wyrosłam) Dlatego zastanawiam się czy kupować Młot Thore'a (jak ktoś czytał, to proszę o opinię).
    Błędów było bardzo mało, ale wam je wytknę, bo mam czas i w końcu chodzi o to, żeby wcale ich nie było, nie?
    Po pierwsze: nie jestem ekspertem i nie chce mi się sprawdzać, ale spacje daje się chyba po obu stronach myślnika zarówno w dialogach ("Nie marudź- zganiła mnie Esmeralda" powinno być "nie marudź - zganiła mnie Esmeralda") jak i we wtrąceniach.
    To zauważyłam tylko raz, więc pewnie wiesz, ale wspomnę - "Nie" z przymiotnikami piszemy łącznie("niemiły", a nie "nie miły")
    Ze dwa razy nie pasowała mi też składnia, ale nie chce mi się szukać.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. TURNIEJ!!! Postaram się skomentować, ale wiecie jak to jest.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, i trochę (trochę bardzo) spóźnione życzenia dla Lady.
      Zdrowia, szczęścia, czasu na pisanie i inne pasje (czytanie przede wszystkim i... teatr? Dobrze pamiętam?), weny, prawdziwych przyjaciół, którzy nie opuszczą Cię w potrzebie, spełnienia marzeń i celów na ten rok.

      Usuń
  3. Trochę mi zajęło nadrobienie opowiadania, ale nie żałuję :) Arthur jest świetny, jestem zdecydowanie w team Arthur i postuluję o założenie funclubu :D
    Macie trochę błędów w zapisie dialogów. Nie są jakieś straszne, ale poza tym innych błędów nie widziałam, więc byłoby szkoda, gdyby ich nie poprawiono. Tutaj macie krótki poradnik, co i jak jak poprawnie zapisywac dialogi w opowiadaniu
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać, że gif pod koniec wymiata :D

      Usuń

© grabarz from WS | XX.