Oto jest- dzień Turnieju. W tym rozdziale jest wszystko co się działo tuż przed pierwsza Plansza. Od rana do wejścia na Arenę. Czyli dlaczego nie powinno się robić zakładów u Amy i Johnny'ego, używać truskawkowych błyszczyków, o tym, że na Jamajce uczą biznesu i że jogurt mango z frytkami nie jest taki zły. Gwarantuję, że będzie ciekawie ((:
Miłego czytania, Wasza Gwiazda
Dziś był dzień Turnieju. Dziś przed całym obozem, z jedną lekcją szermierki za sobą, miałam wyjść na jakąś Planszę i nie dać się połamać, ośmieszyć i nie sprawić satysfakcji nikomu, kto myśli, że nie dam sobie rady.
Taki dzień, trzeba już dobrze zacząć, prawda? Więc
idealną pobudką będzie ludzka kanapka składająca się z Es i Amy, hmm? Nie
uważacie, że to pobudka wymarzona? Bo ja… że nie. I nie byłam zachwycona, kiedy z krainy snu wyrwał mnie wrzask
Amy, a następnie jej łokieć na moich plecach.
- AAAA!
- Cholera…- wydusiłam z siebie, kiedy poczułam ten ciężar.
Prawdopodobnie nikt mnie nie zrozumiał, ani nie usłyszał, bo był to cichy jęk
duszonego skazańca.
- Vi, mordeczko, kochanie!- świergotała córka Hermesa,
kiedy już rzuciła się na mnie z impetem.- Pora wstaawaać!
I kto to mówi. Wstać trzeba. Ze mnie!
Poza tym, kto do cholery pozwolił jej nazywać mnie „Vi”.
Co to w ogóle jest za skrót!?
Esmeralda z nie mniejszą delikatnością wylądowała w poprzek
Amy, wciskając mnie jeszcze mocniej w materac.
- Właśnie! Wstawaj, bo już późno! Trzeba się naszykować.
Jęknęłam, kiedy Amy wbiła mi drugi łokieć idealnie w wygiętą
łopatkę, podczas próby zrzucenia z siebie Es. Obróciłam głowę na bok i
rozchyliłam powieki. Obie dziewczyny, już ubrane, wpatrywały się we mnie. Jedna
jakby chciała mi powiedzieć „wstań, bo ty mnie w to wpakowałaś”, a druga chyba
po prostu cieszyła się dla samego cieszenia się.
- Nie chcę…!- jęknęłam, choć wiedziałam, że chcę. To ja
się tam wepchałam i to ja chciałam już tam być. Ale trzeba wstać… To niszczyło
pozostałe chęci.
Kątem oka dostrzegłam stan domku. Cholera, w życiu nie
widziałam bardziej post apokaliptycznego widoku. Wczorajsza impreza z okazji
jutrzejszego turnieju (lub dnia rybołówstwa według Nicka i Amy) udała się
doskonale, tyle, że… cóż. Spałam cztery godziny?
- Nie marudź- zganiła mnie Esmeralda. Dziewczyna zdążyła
już sturlać się z Amy. Usiadła w nogach, opierając się o matowe pręty tylnej
części łóżka.- Amy, może jakieś słowa zachęty, tak jak mnie motywowałaś cały
ranek? Hmmm…To o ludzkich rosiczkach był dobre.
- Było „dobre”, bo było prawdziwe - fuknęła, okręcając
głowę tak, żeby spojrzeć na Esmeraldę.- Tak, ignorantko, istnieją. Powiem
więcej: hodujemy je w naszym magicznym lasku, gdzie ludzka rosiczka to
podstawy. Żałuj, że nie widziałaś komara plującego brokatem albo trawy, która roztapia
skórę.
- Aha, na pewno!
Amy nie zdążyła odpowiedzieć, bo nie wiadomo kiedy ani
skąd, pojawił się Nicolas, nadbiegając z szeroko rozłożonymi ramionami.
- Ooo, czyżby poranna kanapka z ludzi?- zawołał, widząc
Amy rozwaloną na mnie.
- Nie…!- krzyknęłam równocześnie z blondynką.
Niestety Nicolas nie usłyszał. Było za późno albo (co
jest najbardziej prawdopodobne) postanowił nas zignorować. Rzucił się na Amy, tym
samym zajmując poprzednie miejsce Es i wyciskając z moich płuc resztki
powietrza.
- Cholera, pozwę was wszystkich!- wysapałam, bo naprawdę
miałam problemy z oddychaniem. I tym razem nie dramatyzowałam.
- Okay, próbuj- usłyszałam głos Nicka, ale ten zaraz
zaczął bronić się przed Amy, której nie uśmiechało się nie leżeć na samej
górze; zaczęła spychać swojego brata, wygrażając mu i wiercąc się tak mocno, że
będąc pod nią… cóż. Powiem tyle, że było trudno.
- Ratuuunkuuuu- jęknęłam, niedosłyszana przez innych i
kompletnie zignorowana.
Nicolas zaczął się przekrzykiwać z Amy. A dokładniej Amy
mu wygrażała i się piekliła, kiedy ten próbował się wtulić w plecy swojej
siostrzyczki i każdą odpowiedzią tylko bardziej ją irytował. Teoretycznie,
mogłabym tu się udusić, a oni byliby zbyt zajęci rodzinną kłótnią. Oni razem
ważyli ponad sto kilo! Na moich plecach! Gniotąc mi płuca! Czy to nie jest już
próba zabójstwa?
Spróbowałam się spod nich wyciągnąć, zepchnąć ich jak
najbardziej na bok. Niestety moje nogi były owinięte kołdrą, na której leżeli i
to blokowało mnie dostatecznie. Wyczerpana i zirytowana spojrzałam do góry,
żeby zobaczyć Johnny’ego, który akurat podszedł.
- Jak ty biedaku przetrwałeś te lata…
- Też się podziwiam- przyznał, a jego spojrzenie łączyło
rozbawienie i współczucie.
Pięknie, nawet Turniej się nie zaczął, a mnie już chcą
wykończyć.
I tak oto zaczął się dzień, w którym miałam pokazać
całemu obozowi, jaką wspaniałą wojowniczką jestem.
Na śniadaniu było głośno. Wszyscy przekrzykiwali się i zażarcie
dyskutowali o tym, kto wygra i jak wyglądać będą pierwsze trzy Plansze na
Turnieju. Nemezis, Posejdon i Demeter. Poziomy z udziałem domen tych bóstw czekały
uczestników. Z tego, co zdążył powiedzieć mnie Nicolas, mogłam się spodziewać
wszystkiego- wyścigu, testu inteligencji i bystrości, wytrwałości,
psychiatrycznych testów na uczucia i emocje, elektrycznych krzeseł, ofiar,
krwawych ofiar, ludzkich ofiar, ofiar ze mnie... Nie no, trochę przesadzam. Ale
spodziewać się mogłam… no, dosłownie wszystkiego.
- Czy oni mogliby drzeć się tak z pół tonu ciszej?-
warknęłam znad frytek, bo hałas wokół mnie przytłaczał, a moja głowa niemal
pękała.
Miałam bardzo zły humor. Świadomość tego, że choć chcę
być dobra w tych zawodach, choć będę się starać, a mimo to przegram... to mnie
wkurzało jak nic. Cóż, nie oszukujmy się- jakim cudem miałabym być w tym dobra?
Nie podnoszę miecza, nie zrobię pięciu pompek, nie przebiegnę dwustu metrów.
Jakbym się nawet starała, największym sukcesem dla mnie mogło być co najwyżej
przeżycie w jednym kawałku. I to mnie wkurzało. Nie chciałam być najgorsza.
Cholera, mogłam wciągnąć w to kogoś, kto był bardziej beznadziejny niż ja.
Można by się spodziewać, że Es, też nowa będzie zielona w te klocki. A tu
proszę! Kondycja, treningi, tańce…! Czy wszyscy ludzie na tym świecie musza być
wysportowani?
- Nie, chyba nie mogą. To nawet dobrze, że jest głośno-
stwierdził spokojnie John.
- Niby dlaczego?
- Ponieważ milczą, jak ktoś umrze- odparł Chase. Widząc
moją minę posłał mi uroczy uśmiech, który jasno pytał „fajnie tu, co?”.
Chase był synem Hermesa, który przyjechał tutaj wczoraj o
pierwszej w nocy. Nie jestem rasistką, ale prawie nie zaczęłam krzyczeć, gdy
wyszłam z łazienki, patrzę, a przede mną stoi murzyn liczący sobie prawie dwa
metry i posiadający bicepsy większe niż moje udo. Ale poza tym był bardzo miły.
Przede wszystkim dlatego, że nie dołączył do rodzinnej kanapki. Cholera, jakby
on się na mnie rzucił… myślę, że ja, on, łózko i podłoga pod nami wylądowałaby
w trzymetrowej dziurze w ziemi. Miał wiele cech swojego rodzeństwa- był
dowcipny, uwielbiał gadać i żartować, sarkastyczny, a poza tym pełen dystansu i
przekonany, że jego zdanie jest wyłącznie prawdziwe. Jednak przede wszystkim
był porządny, poukładany i miły jak Johnny.
- Bambi ma rację- poparła brata Amy, sięgając przez całą
długość stołu, do talerza Johnny’ego. Przy okazji zdążyła rozlać dzbanek z
herbatą i wrzucić połowę moich frytek do jogurtu Es.
A tak, „Bambi”. Dziewczyna bardzo lubiła go tak nazywać,
ponieważ Bambo brzmi rasistowsko. Tłumaczyła mi to dość długo, choć wcale nie
pytałam, że „jak mówię na niego Bambo
to wszyscy się czepiają. A Bambi brzmi
tak samo, a ten jeleń też był brązowy i był fajtłapą, więc mi pasuje”.
- Ała. Jesteście okropni z tym zabijaniem się nawzajem-
skwitowałam i się wykrzywiłam.
- Ale nie martw się, Vi, jeżeli się postarasz, na kolacji
już będzie cisza!- rzuciła wesoła, przekładając garść pomidorków koktajlowych z
talerza Johna na swój.- No, jeżeli wylądujesz tylko w szpitalu, to będzie
ciszej niż teraz, ale ja bym na grobową
ciszę nie liczyła.
Nie wiem, z czyjej reakcji miała większy ubaw. Z Johnny’ego,
który zaśmiał się bezsilny i pokręcił głową, czy ze mnie i z Esmeraldy: obie
wyglądałyśmy na skołowane.
Amy wcisnęła w siebie śniadanie (Johnny’ego, które popiła
herbatą Bambiego) z szybkością karabinu maszynowego i poleciła Nicolasowi
zabranie jej czegoś na wynos. Ten się tym nie przejął, był zbyt zajęty
przeglądaniem sterty papierów, które oddał mu rano Arthur. Był bardzo
zadowolony, że nie jest firankami, ale też zirytowany. Bo wczoraj w nocy, jak
mi opowiedział, Thomas z Charlesem uczyli się orgiami (poszło o „oczywiście, że
umiem składać te kurczaczki z papieru, i oczywiście, że lepiej od ciebie”). Po
kartkach niewiele zostało, nie licząc hodowli krzywych łabędzi-orgiami
rozsypanych wszędzie po obozie.
Amy odchrząknęła teatralnie, po czym wstała od stołu,
wdrapała się na ławkę i najgłośniej jak się dało, zawołała:
- AMY I JOHNNY OD HERMESA PRZYJMUJĄ DO DZIEWIĄTEJ
ZAKŁADY!
Johnny nawet nie próbował jej uciszyć, tylko ukrył twarz
w dłoni i jęknął zrezygnowany, opuszczając widelec. Kilka sekund potem, do
naszego stoliku ustawiła się kilometrowa kolejka, a Amy wyciągnęła z kieszeni
szarych dresów notes i kazała bratu zapisywać wszystko. Ona sama przyjmowała
pieniądze i bardzo dumna z siebie chowała całą małą fortunę do kieszeni. Albo
do stanika. Tak, banknoty wsuwała za dekolt.
Rada na przyszłość: nigdy nie kupujcie zakładów u tej dwójki.
Rada na przyszłość: nigdy nie kupujcie zakładów u tej dwójki.
- Wpisz, że Ricky postawiła pięć drachm na zespół Jacka.
- Ale ona dała osiem.
- Nikt potem nie będzie pamiętał, Jack nie ma szans,
więc… Charles dał cztery na siebie.
- Tak nie można. Amy, Charlesa oszukasz?
- A bo to pierwszy raz?... Nie mów mu tego. O! O, o, ooo!
Gruba kasa! Dwadzieścia na Thomasa od Cleo…
- Ale… Thomas to sędzia.
- No i? Nie wszyscy wiedzą jak wyglądają zakłady na
Turniejach. Jesteśmy dwadzieścia do przodu, zapisuj. I dopisz Chrisa, bo on dał
trzy na Thomasa. I trzy na siebie.
- Jak już mówiłem: Thomas to sędzia. A Chris, poza tym,
że nie może na siebie, to nie może podwójnie. On nie jest uczestnikiem i po
jego minię sądzę, że zrobił to tylko dla zabawy.
- Wiem, ale głupio mi oddać mu tą kasę. Pewnie chce
wesprzeć Thomasa. I nas finansowo.
- On wróci po te sześć drachm, wiesz o tym?
- Udaję, że nie. Blondas dał osiem na Jenny.
- Kto? Jaki blondas?
- Nie wiem, ważne, że dał. Kurczaczki, Johnny, zrobiłeś
się ostatnio strasznie drobiazgowy. Teraz Peter… dał dziesięć.
- Na kogo?
- Nie wiem, nie lubię go: i tak by nic nie wygrał u mnie.
Nicolas patrzył się na nich z uznaniem, aż do momentu,
kiedy rodzeństwu przerwał ich starszy brat, Chase.
Chase do tej pory siedział spokojnie obok mnie, wsparty
na łokciu o stół. Głowę oparł na dłoni, przechylając ją na bok i bezwiednie
owijając na palcach swoje loczki. Uwielbiałam jego włosy, wyglądały jak peruki
klaunów, tyle, że jego nie zostały zrobione z niebieskiego włosia… On miał te
włosy sto-procent-naturalne, no i ciemno brązowe. Syn Hermesa podobno pochodził
z Jamajki, ale ja w to nie wierzę- za dobrze się ruszał, gdy tańczył tańce
deszczu, żeby nie mieć korzeni tych boskich plemion z Afryki.
Nicolas próbował mi wmówić, że jest z jakieś Afrykańskiej
wioski i radził, żebym na powitanie odtańczyła taniec deszczu. (Znaczy się: na
drugie powitanie. Jak go zobaczyłam, gdy wyszłam z łazienki, to się do niej
cofnęłam i zamknęłam. I wtedy też przyszedł Nicolas i kulturalnie mi
zaproponował taniec deszczu.) Z perspektywy czasu, mogę jedynie powiedzieć tyle,
że moja znajomość i Chase’a rozpoczęła się bardzo… tanecznie. Powinien się
chłopak cieszyć, że nie śpiewająco. Lepiej już tańczę niż śpiewam. Na szczęście
Chase okazał się bardzo wyrozumiały i nie żywił do mnie urazy jakoś bardzo długo.
Powiem więcej- przez pierwsze godziny co mnie widział, to powtarzał niektóre
kroki z mojego układu ‘tańca deszczu’! A nawet obiecał, że kiedyś mnie zawiezie
do Afryki.
Amy go poparła, proponując, żeby mnie tam zostawił.
- Wiesz, myślę, że taki Peter nie będzie zadowolony.
- Niby dlaczego? Pewnie i tak źle obstawił- odparła Amy,
przeliczając gotówkę i podając ją Johnowi. Chase oparł się na łokciu i
popatrzył na siostrzyczkę z urokliwym uśmiechem.
- Pewnie tak, ale ty tego nie będziesz wiedzieć, bo nie
zapisałaś. I chcę zobaczyć, co zrobisz, gdy przyjdzie Peter żądając wygranej.
Bo przyjdzie, nawet jak przegra.
- O, też chcę to zobaczyć- wtrąciłam.
- Oj tam, nie przyjdzie- wykrzywiła się Amy cmokając
zdegustowana naszym zachowaniem.- Zapomni. A nawet jak tak, to oddam mu Vi.
Rzuciłam jej zblazowane spojrzenie.
- Nie nazywaj mnie „Vi”…
- W zakładach na ogół, gdy się wygrywa, trzeba dostać
coś, żeby wyjść korzystnie- odezwała się Esmeralda, rozgrzebując swój jogurt.
Podniosła spojrzenie i zatrzepotała długimi rzęsami.- A ten Peter… Wyjdzie na
minusie i z poważną stratą. Dostać Vi? Kurna, co biedny Peter ci w życiu
zrobił?
Rzuciłam jej lodowe spojrzenie, celując w nią
ostrzegawczo widelcem. Chase prychnął rozbawiony przeczesując swoje urocze
loczki. Przypominał mi tego z afro z High
School Musical. A tańczyć umiał, widziałam.
Chłopak kontynuował dyskusję z siostrą o tym, że to i tak
się wyda i nie wolno kantować w zakładach. Ale z tego co usłyszałam jednym
uchem, dyskusja skończyła się na dziesięcioprocentowym zysku dla Chase’a. Chyba
od początku mu o to chodziło, bo gdy Nicolas zauważył, że czepianie się opłaca
więc sam próbował tak bardzo się czepiać, żeby dostać dziesięć procent dla
siebie. Wtedy Chase był pierwszy, który bronił Amy. Gdy grupowy domku rozpoczął
gadkę „tak nie wolno” , jego ciemnoskóry brat wywracał oczyma, uśmiechając się.
- Nick, stary. Jakbyśmy nie kantowali, ojciec by się nas
wyrzekł, sam wiesz.
Mądry facet, nie gubi się. Widać w Afryce czy też na
Jamajce uczą też podstaw biznesu, nie tylko tańca deszczu.
Półbogowie, którzy obstawili już drużyny, lub konkretnych
faworytów (ewentualnie sędziów lub osoby poza Turniejem), wracali na swoje
miejsca. I zanim zdążyłam dokończyć swoje frytki, rozsypane przez Amy po cały
stole (z czego większość z nich skończyła w jogurcie Es), Chejron podniósł się
ze swojego miejsca.
- Herosi!
Wszyscy zamilkli. Kilka osób pośpiesznie przetruchtało
przez jadalnię, aby znaleźć się na swoich miejscach. Z zainteresowaniem
spojrzałam na człowieka z tyłkiem konia i wygrzebałam z jogurtu Esmeraldy jedną
z frytek. Wsadziłam ją sobie do buzi i uznałam, że pora uświadomić Esmeral,
żeby na przyszłość jadła jogurty malinowe.
- Mam zaszczyt ogłosić, że Turniej się rozpoczyna!
Wiwaty, wrzaski, piski i krzyki. Kilka osób poderwało się
z miejsc, ale wtedy do akcji włączył się mój ulubieniec:
- Bachory, siadać na tyłkach, bo odwołam te dożynki!
Nie, nie chodziło mi o kretyna i rasistę w jednym. Pan D.
łypał na podopiecznych groźnie, a kiedy dostrzegł, że Milos już wstał, żeby
zacząć przemówienie, zamknął z konsternacją oczy.
- Wy się zamknąć, a ty, Millka, ty mały hipokryto, nie przemawiaj
teraz do ludu, bo lud-jak zwykle z resztą- cię nie słucha. Siadaj.
Millka. Milka,
cholera.
Sam Milos raczej przezwiska nie lubił. Obserwowałam
znudzona, jak siada z czerwonymi plamami na policzkach. Przez chwilę
zastanawiałam się, czy nie podchwycić tematu i nie sprawić, że te rumieńce się
powiększą, ale potem uznałam, że mi się nie chce. A poza tym, nie przywitał się
jeszcze ze mną. A ja jestem damą i mam swoje zasady- to on musi się pierwszy
przywitać rano. Swoją drogą gdzie śniadanie do łózka i kwiaty? Najwyraźniej
jakiś kryzys wiary i miłości do mnie, biedaczysko, przechodził.
- Dziękuję Dionizosie- westchnął cynicznie Chejron, kiedy
wszyscy herosi posłusznie się uciszyli.
Pan D. z typową dla siebie melancholią i z obojętnym
wzrokiem powrócił do grania w pchełki. Nick poinformował mnie, że odkrył je
dopiero niedawno. I jak twierdził sam bóg, zainspirował go do tej gry Chejron.
Wolałam nie wiedzieć dlaczego i tą kwestię pomińmy.
- A więc, z racji tego, że jest już odpowiednia godzina…
Zaczynamy! Prosiłbym, żeby każdy uczestnik, gdy zje śniadanie, poszedł z
sędziami i drużynowymi, którzy zaprowadzą was do szatni: ukryte są one pod
Areną. O wszystkich zasadach, regulaminie i innych sprawach poinformujemy was,
kiedy już będziecie przebrani i gotowi. Reszta może poczytać o nich z tablic na
trybunach. O nic się nie martwcie, wszystko jest tak zaplanowane, że wy tylko
idźcie do szatni. Tam was znajdziemy i upewnimy się, że tym razem nikt nie
spędzi zawodów w piwnicy, bo się zgubił.
Chejron urwał, i słusznie, ponieważ cała jadalnia
zawrzała od śmiechu. Ktoś krzyknął:
- To było celowe!
Popatrzyłam się na rodzeństwo Hermesa, którzy też się
uśmiechali, a Amy obróciła na ławce, żeby krzyknąć coś w tłum, do owej osoby,
która się „zgubiła”. Chase uśmiechnął się do siebie, na to wspomnienie, ale
zaraz postanowił mi wytłumaczyć o co chodzi:
- Kilka lat temu był Turniej, inny Turniej, a taki jeden
Chris zamiast trafić na miejsce zawodów zatrzasnął się w piwnicy.
- A najlepsze jest to- przerwał Chase’owi Nicolas z
pełnym podziwu spojrzeniem.- Że nikt przez trzy godziny się nie zorientował, że
zamiast niego udział bierze Felix.
- Sam Felix też się nie zorientował, że zastępuje
Christophera- dopowiedziała Amy, tak, jakby go doskonale rozumiała.- Był
pewien, że to on powinien brać udział w tamtym Turnieju.
Razem z Es wymieniłyśmy znaczące spojrzenia. Brunetka
uniosła jedną brew, jakby niepewna, czy na pewno znajduje się w odpowiednim
miejscu. Jeżeli, cholera, tu można spędzić godziny w klaustrofobicznym
pomierzeniu, a nikt się nie połapie, że zastępuje cię ktoś inny, to ja też
miałam obiekcje, czy to bezpieczny pomysł spędzić tu wakacje.
- Każdy zawodnik dostanie odpowiedni strój w szatni. Tak,
drużyny będą rozróżniane przez kolory. Rozpiska wisi na tablicy z informacjami.
No i w pomieszczeniu obok są przeniesione najróżniejsze bronie, znajdzie się coś
dla każdego.
Zapanowała wrzawa. Jakiś blondas wstał z oburzeniem i
zawołał:
- No bez jaj, ja chcę mój
miecz!
Chejron uciszył go ruchem ręki.
- Poszczególne bronie czekają na swoich właścicieli.
Spokojnie!- zawołał Chejron, gestem dłoni nakazując chłopakowi, żeby usiadł.
Ciekawe, czy jakbym poprosiła o drewniany kijek, dostałabym go. Kijek też broń,
a w dodatku możliwa do podniesienia. Albo gaz pieprzowy. Cholera, byłabym
niepokonana. Dopóki nie trafiłabym w siebie, ale i tak…!
- Sędziowie wczoraj wieczorem zostali zapoznani z
przygotowanymi Planszami…
Równocześnie coś obok mnie uderzyło o stół i zaczęło
pokasływać. Przestałam słuchać Chejrona, bo ciekawsza była Esmi, która właśnie
zadławiła się herbatą na te słowa i obróciła do Nicolasa. Ten nawet nie
zauważył, że coś się dzieje, właśnie zajmował się swoim śniadaniem.
- Wiesz co będzie?!- zawołała patrząc na swojego
przyjaciela.
Uśmiechnęłam się w stronę Nicolasa promiennie, wrzucając
do buzi kolejną jogurtową frytkę. Oby wyczytał w moim spojrzeniu to pełne
satysfakcji „Powodzenia”. Starałam się wyglądać tak samo, jak on, gdy szczerzył
się szatańsko w moją stronę ze sceny, kiedy wplątałam Es w Turniej.
- Yhym- mruknął chłopak z pełnymi ustami, na chwilę
odrywając wzrok od swojej kanapki.- Sędziowie dostaną darmowe napoje i pączki. I
będą krzesła z poduszką, nie takie twarde, plastikowe. Fajnie, nie?
Jak widać, niektórych o wiele bardziej interesowały
pączki, niż przedsięwzięcie, w którym pełnią ważną rolę. Ja tam go rozumiałam,
choć powinien się cieszyć, że w ogóle będą jakieś krzesła. Na przykład na
komisariacie nie było.
- Wiesz jakie są Plansze! I mi nie powiedziałeś?!
- Y-ym- odparł, jakby Es wcale już się nie zorientowała,
że jej nie powiedział.- A volte cosi c’e,
sole. *Czasami tak jest, słońce*
Es chciała coś powiedzieć, zapewne nic miłego, biorąc pod
uwagę włoski komentarz Nicka, ale w porę podciągnęłam ją za ramię w górę, co
zmusiło ją do wstania. Zrobiłam to dlatego, że Chejron skończył mówić i Simon-
nasz drużynowy, podniósł się. Wtedy też dostrzegłam, że na nas macha.
Wolną ręką wepchałam sobie do ust ostatnią porcję frytek.
Ciekawa byłam, czy mam szansę się tym zatruć i zamiast na Turniej, powędrować
do szpitala i tam zostać…? Mango i smażone ziemniaki. Kombinacja idealna.
- No mordeczki.- Amy też wstała, ale to chyba dobrze, bo
wyglądała na tak szczęśliwą i pełną energii, że miałam wrażenie, że jeszcze
chwila siedzenia w bezruchu i coś by się jej przegrzało.- Będę trzymać kciuki i
nawet udawać, że płaczę, jak coś się wam stanie. John, pokaż im, że aż kupiłam chusteczki.
- Kupiła to za dużo powiedziane.- Chłopak z politowaniem
uniósł w górę paczkę chusteczek jako dowód.
- Cii- machnęła ręką.- Tak czy inaczej: połamania nóg.
Wszystkich. I rąk też. No, idźcie już.
Posłałam jej błagalne spojrzenie, żeby przestała. Ta
jedynie pociągnęła nosem.
- John, daj ten papier. Wzruszyłam się.
***
Macie tak czasem, że jak jedziecie samochodem, autobusem,
czy czymkolwiek innym, taką samą trasą, codziennie, a po jakimś czasie
patrzycie na budynek i myślicie: „O wow, nigdy go tu nie widziałam!”. Bo tak
wam się wydaje. Macie tak? Nie dostrzegacie jakiegoś domu, który stoi w tym
miejscu od kilku lat?
Jak nie, to wyobraźcie sobie, że niektórzy tak mają.
Tylko ja się pytam, jaka cholera sprawiła, że nie
zauważyłam ponad dwudziestometrowego ogrodzenia, które otaczało około dwustumetrową
Arenę? Przegapiłam coś, co zajmowało prawie dwa tysiące metrów kwadratowych i
możliwe, że ponad czterysta tysięcy metrów sześciennych! Cholera, nawet mój
ślepy wujek Fred by to zauważył.
- Cholera!
- Victoria, słownictwo - skarcił mnie Nicolas jednocześnie
klepiąc po ramieniu z satysfakcją wypisaną na twarzy.
- JAK!?- zawołałam unosząc ręce i machając bezcelowo w
kierunku tego czegoś.
Mijający nas herosi odwracali się. Jedni uśmiechali się
rozbawieni inni wywracali oczyma. Wszyscy byli uczestnikami Turnieju, bo tylko
oni jak na razie mogli wyjść z jadalni.
- Magia.
- Magia. Ja ci dam magię, cholera…
A najdziwniejsze było to, że kiedy ja się zatrzymałam,
wszyscy inni uczestnicy Turnieju idący w stronę szatni, zerkali na to ‘coś’ i
zdawali się myśleć: „o, jakie fajne” albo „rok temu było większe”. No super,
super…ciekawe jakie pranie mózgów im zafundowali…!
Mimo wszystko to był niesamowity widok. Na polach, które
wydawały mi się zawsze duże, teraz pojawiło się coś na kształt stadionu. Tyle
że te pola wydawały się duże, ale nie
aż tak. Ów stadion ogrodzony był ciemną płachtą, jakimś
zabezpieczeniem, żeby nie było widać co jest w środku. Wyglądało tak, jakby
ktoś przykrył ciemnym czymś ogromną bryłę, lekko zaokrągloną na krańcach; taki
ogromny, lekko prostokątny, balon.
Na około postawiono trybuny, takie jak okalały arenę
obozową. Schody na których się siedzi, wiecie, takie jak w Koloseum. Wszystko
to pojawiło się tak nagle, tak niespodziewanie… A najlepsze, że w miejscu,
przez które przechodziłam kilka dni temu (jak nie wczoraj!) i wydawało mi się,
że to zaledwie sto metrów chodnika i pola. A tu proszę…
Stałam w miejscu i nie wiedziałam jak reagować. Naprawdę.
Nic. To było gigantyczne! Boże, czy oni tam zbudowali jakąś gigantyczną maszynę
śmierci?!
- Jakim cudem tu to zmieścili?- Dzięki Bogu, Es też nie
wyglądała inteligentnie, kiedy ujrzała to budowlane monstrum.- Przecież to jest
za wielkie, kiedy to zbudowali?
- Przed chwilą, jak ty pochłaniałaś jogurcik, a Vicky
frytki z jogurcikiem- odpowiedział Nick, a ja posłałam mu szeroki uśmiech. -
No, bogowie pomogli, trochę naciągnęli przestrzeń. Tak właściwie, to to zajmuje nie więcej niż pięćdziesiąt metrów kwadratowych.
Obie z Es spojrzałyśmy na Nicka jak na kretyna. Nie, serio-
nie miałam z tym problemu.
- Kochany, nawet ja widzę, że to nie jest pięćdziesiąt metrów kwadratowych- powiedziałam dobitnie. -
Prędzej uwierzę, że ‘tetrachloropropan’ to coś z chemii.
- Bo to jest nazwa z chemii- zaczęła Es, nie odrywając
wzroku od Areny.
Wywróciłam oczami, machając na tą dwójkę ręką. Minęłam
ich i ruszyłam w stronę szatni.
- Bzdury- mruknęłam.- Tetrachloropropan to przyprawa do
mięsa, jestem tego pewna.
- Ale Es ma rację, to…
- Nicolas, daruj sobie- mruknęłam.- A teraz zabierz mnie
do tej szatni, może to jest takie wielkie, bo w środku jest spa i darmowy
masaż.
Nicolas nie był najlepszym tłumaczem. Podczas prowadzenia
nas do szatni, próbował co nieco rozjaśnić sytuację, ale to tak jakby się
zapytało sceptycznego ateistę o plusy jakiejkolwiek religii. Chłopak tak
cynicznie podchodził do odpowiedzi, że miałam wrażenie, jakby celowo nie chciał
nam nic wyjaśnić.
Podobno to coś stworzyli bogowie podczas śniadania. Tak
przynajmniej twierdził Nicolas, a przypadkowy nastolatek, jakiś wysoki rudy, to
potwierdził. (Następny rudy, do tego się na mnie dziwnie patrzył…) Uważali, że
to nagięcie normy, możliwie w świecie bogów; wspominali coś o jakiejś Mgle i
przeklętej magii.
Pomijając fakt, że chcieli mnie właśnie wepchnąć do
tunelu, pod budowlę, którą radośnie wybudowała zgraja bogów, to czułam się
świetnie.
Schodki prowadziły w dół, do piwniczki bez dachu. Dalej
były automatyczne drzwi, a tam długi tunel.
W korytarzu było widno, czułam się jakbym weszła do
jakiegoś biura, tyle że bez okien. Nic klaustrofobicznego, żadnych wystających
rur. Wszystko czyste, wręcz eleganckie. Podłoga z jakiejś metalowej płyty,
ściany z takiego samego materiału. Całość wyglądała jakbym się przeniosła do
filmu o tajnych ośrodkach badawczych albo do wnętrza statków kosmicznych.
Podświetlana podłoga i pojedyncze światełka w suficie.
- O kurde, więcej metalu nie udało im się wmurować w te
ściany i podłogi?- odezwała się Esmeralda, stąpając lekko po marmurowych
schodkach i rozglądając się z uznaniem.- Daleko są te szatnie?
- To żeńskie szatnie, skąd Nick mógłby to wiedzieć.- Tego
nie powiedział Nicolas, tylko ktoś inny. Ten głos znałam trochę dłużej niż
Nicka, ale bynajmniej nie wolałam.
Przeklęłam w myślach, ale z ironicznym uśmiechem na
ustach powiedziałam:
- Thomas, jak miało cię tu widzieć.
- Nie kłam Rowllens.- Syn Tarota najwyraźniej podszedł
bliżej, bo słychać go było lepiej.
Uśmiechnęłam się, przyłapana na tym, że wyczuł sarkazm w
mojej wypowiedzi. Już miałam sprostować, kiedy ten dodał:
- Nie kłam, że się cieszysz na mój widok, jak nawet na
mnie nie spojrzałaś.
Prychnęłam cicho rozbawiona, ale starałam się to zrobić
tak, żeby tego nie zauważył.
- No to: jak miło cię słyszeć.
- Lepiej i szczerzej,
brawo.
Zatrzymałam się i odwróciłam do Thomasa przodem. Zobaczyłam
go w pełnej okazałości, w czarnej koszulce i ciemnych jeansach, całych
przetartych. Gestem głowy odgarnął włosy do tyłu, żeby nie wpadały mu w oczy i
posłał mi szeroki uśmiech:
- Teraz możesz powiedzieć, że miło ci mnie widzieć,
Rowllens.
- Niedoczekanie- wymamrotałam, przechylając głowę lekko w
bok. Thomas poruszył ramionami i prychnął, jakby się śmiał.
- Ej, no to gdzie jest ta szatnia?- mruknęła zagubiona
Esmeralda.
- Za tymi drzwiami w lewo- odparł od razu Thomas. Es
zmarszczyła brwi.
- A ty skąd to wiesz? Przed chwilą mówiłeś, że to żeńska
szatnia, więc Nicolas nie miałby jak wiedzieć.
- Jak słusznie zauważyłaś, „Nicolas nie miałby jak
wiedzieć”. Nasze kompetencje trochę się różnią.
- Kompetencje, żeby włazić dziewczyną do przebieralni?
- Na przykład- przytaknął, posyłając mi wilczy uśmiech,
ale zaraz zwrócił się do Nicka:- Chodź stary, Sabina już czeka i tęskni.
Es uśmiechnęła się promiennie, najwyraźniej była tak
zestresowana, że próbowała to zamaskować. Ja tam doskonale ją rozumiałam. Sama
miałam ochotę zacząć skakać w miejscu i śpiewać piosenki lat siedemdziesiątych,
tylko po to, żeby zapomnieć o tym co się wokół mnie dzieję. Na przykład taka
ABBA. Albo chociażby Queen.
- O tak- powiedziała Es.- Możesz nas już zostawić,
poradzimy sobie z Victorią same.
- Czytaj: ja ją uratuję, jak będą nas chcieli porwać w
tych tunelach.- Popatrzyłam na Thomasa i dodałam ściągając sceptycznie usta:-
Mam doświadczenie.
- Musimy kiedyś poważnie porozmawiać na temat
uszczypliwości i bycia pamiętliwym, Rowllens… Dobra, stary. Lecimy. I tak nie
powinieneś tu być- powiedział Thomas, wyruszając ramionami, choć ręce nadal
trzymał w kieszeniach ciemnych spodni, podwijając przy tym spraną bluzkę,
podciągniętą do łokci. Nick wywrócił teatralnie oczyma.
- Niby dlaczego?
- Chociażby dlatego, że to szatnia damska.
- Przecież Chejron mówił, że sędziowie odprowadzają
uczestników do szatni.
- Tak, mają pokazać, gdzie szatnie są. A nie do nich
wchodzić. Niestety, choć pracuję nad tym. Dlatego ja, za pośrednictwem Arthura,
przyczepiłem na wyjściu z jadalni kartkę z napisem „szatnia jest przy Arenie”.
- Musimy kiedyś poważnie porozmawiać na temat
wykorzystywania młodszego rodzeństwa- rzuciłam lekko i wydęłam dolną wargę. A
potem dodałam bardziej poważnie:- Nie
widziałam tej karteczki.
- I właśnie dla przypadków takich jak ty, mamy Nicka-
mruknął Thomas vel dupek, jakby sam sobie tłumaczył, co robi tu Nicolas.-
Stary, Pan D. już nawet przyszedł.
Ten argument zaważył i Nick dał się poprowadzić w górę
schodów. Kiedy z Es również odwróciłyśmy się i poszłyśmy przed siebie,
usłyszałyśmy tylko:
- Kretynie, wiesz, że prawie wszedłem do żeńskiej szatni?
- Spokojnie, będziesz miał jeszcze cztery takie szanse,
to dopiero pierwszy dzień Turnieju. Następnym razem ogarniemy przepustki czy co
tam będzie trzeba.
Esmeralda wybuchła szczerym śmiechem. Ja tylko pokręciłam
z niedowierzaniem głową, ale również uniosłam kąciki ust wyżej.
Poszłyśmy dalej tym metalowym korytarzem. Żadna z nas nie
miała pojęcia, co robić i którędy pójść, ale innej drogi nie widziałam, więc
poprowadziłam Es po prostu przed siebie. Za pierwszym zakrętem pojawiło się coś
na kształt pomieszczenia, rozdroże w tunelach, takie rondo, też dobrze
oświetlone. Wyglądało to jak… Nie wiem. Ale czułam się jakbym zaraz leciała na księżyc-
wszystko było metalowe, sterylne i nowoczesne. Brakowało tylko automatycznych
drzwi otwieranych identyfikatorem i facetów w mundurach na każdym zakręcie. Nie
licząc przejścia, którym weszłyśmy, były tu wielkie, śmieszne, szklane drzwi
przed nami i alejka prowadząca gdzieś w lewo.
Tutaj przydałaby się jakaś cholerna kartka ze strzałką.
Gdzie jest Thomas, jak jedyny raz go potrzebuję…?
- I gdzie teraz?- spytała Esmeralda, pchając te drzwi,
jednak ani drgnęły. Sfrustrowana kopnęła je, ale to tez niestety na nic się
zdało.
- Nie mam pojęcia- wzruszyłam ramionami.- Ale innej drogi
niż korytarz w lewo nie widzę, chodź.
- Thomas mówił, że za drzwiami w lewo.
- A widzisz tu drzwi?
- Nie.
- Właśnie. Dlatego musimy zdać się na nasz instynkt.
- Umrzemy…
W korytarzu były jedne drzwi i odetchnęłam z ulgą, kiedy
w środku zobaczyłam wieszaki, półki i lustra. Szatnia nie różniła się wiele od
typowych szkolnych przebieralni z ławkami i półkami, jednak ta była równie
nowoczesna i metalowa, co korytarze i każdy szczegół w tym tunelu.
W szatni zastałyśmy pięć dziewczyn. Pierwszą moją myślą
było, że jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Nicolas chciał nas tu odprowadzić.
Jenny, ta chuda drużynowa, co się na mnie patrzyła na każdej naradzie,
paradowała w spodniach i staniku, kłócąc się o coś z szczupłą blondynką, która
ubrana siedziała na ławce. Ta miała na sobie czarne spodnie, koszulkę na
ramiączka, a wszystko z jakimiś czerwonymi, żółtymi i pomarańczowymi wzorami. Jenny
na swoich spodniach miała w identycznym kolorze wzorki.
Rocky, laska z afro i botoksem zamiast twarzy, nie miała
nawet spodni, tylko pieczołowicie przed lustrem upinała swoje loczki w kucyka,
stojąc w samej bieliźnie. Koronkowej, pewnie drogiej i odważnej bieliźnie. Rozpoznałam
też Amandę, która jeszcze nie zaczęła się przebierać. W plisowanej spódnic do
kolan i lekkiej koszuli wyglądała jak z innej bajki na tle metalowego,
szpitalnie oświetlonego pomieszczenia. Rozciągnęła nogi na długość ławki i
chyba się rozciągała. Inna dziewczyna, której nie kojarzyłam (jedyne co o niej
wiedziałam, to fakt, że jest od Afrodyty), właśnie wciągała obcisłe czarne
legginsy z różowo-niebiesko-zielonym wzrokiem na boku nogawki.
- O, jesteście!- zawołała na nasz widok i szybko wstała,
podciągając legginsy. Była bardzo szczupła. Ale jak Jenny wystawały kości, a ja
mogłabym przytyć…ona była idealnie chuda.
- Nareszcie- dodała Amanda. Odłożyła na półkę
bransoletkę, a potem podeszła do nas.- Miło cię widzieć, Rowllens.
- Victoria- mruknęłam odruchowo, rozglądając się i nawet
na nią nie patrząc.
- Victoria- powtórzyła pani prezes, po czym podeszłą
bliżej Esmi. Kątem oka widziałam, że blondynka splata przed sobą ręce, jak
idealna panienka w szkolnym chórku, a potem posyła Es idealny uśmieszek.- My
się jeszcze nie poznałyśmy, jestem Amanda, córka Afrodyty.
Es ścisnęła jej rękę, przedstawiając się. Amanda posłała
jej okładkowy uśmiech.
- Ja jestem Ines- wtrąciła się ta druga, niższa blondynka.- Jestem jej siostrą- dodała, kiwając głową na Amandę, która zajęła się spinaniem idealnych blond loków w wysokiego kucyka.
- Ja jestem Ines- wtrąciła się ta druga, niższa blondynka.- Jestem jej siostrą- dodała, kiwając głową na Amandę, która zajęła się spinaniem idealnych blond loków w wysokiego kucyka.
Owa Ines wyglądała od niej na bardziej przyjazną, a na
pewno bardziej rozluźnioną. Choć Amanda była w swoim wyglądzie naturalna (nie
miała tapety na twarzy, mocnego makijażu, co najwyżej włosy zakręcone lokówką),
to naturalna w zachowaniu nie była. Albo tak długo się tak zachowywała, że to
granie idealnej pani prezes weszło jej w nawyk.
- Może nie jesteśmy zbyt podobne, ale tutaj tak bywa.
- Najwyraźniej- mruknęłam, niezbyt zainteresowana
powinowaceniami rodzinnymi. O wiele bardziej interesowało mnie to miejsce. I co
teraz powinnam robić. I co zaraz się stanie.
- Wasze stroje leżą tam- ciągnęła dziewczyna, poprawiając
swoje długie, ciemnoblond włosy. Była z wyglądu bardzo delikatna, nie miała
ostrych rysów. Była jedynie posiadaczką wyraźnie zarysowanych oczu, ale to wina
czarnych i długich rzęs. W zamkniętym pomieszczeniu jej piegi były bardzo
widoczne.
Wskazała nam dwie półki, nad ławkami, takie jak w
szkolnych szatniach. Na nich leżały złożone ubrania. Esmeralda podeszła i
wzięła materiał z wierzchu. Rozciągnęła go w powietrzu, zerkając nań nieufnie.
- I ja mam się w to zmieścić?- zapytała blondynki,
przykładając obcisłą podkoszulkę do tułowia.
- Tak, to twój rozmiar.
- I nie będę wyglądała jak emerytka w lateksie?
- A skąd wiecie?- mruknęłam podejrzliwie. Niech tylko
powie, że jak spałam mnie dotknęli. Powie to, a przysięgam, że spierdalam z
tego miejsca.
- To zabrzmi głupio…- zaczęła, ale przerwała rozbawiona i
prychnęła sama do siebie. Jej spojrzenie zdawało się mówić „kurde, to faktycznie
brzmi głupio”.- Przywykniecie, ale to…
- Magia?- przerwałam jej, unosząc cynicznie jedną brew.
- Dobre podejście- mruknęła Jenny, podchodząc i stając
przy nas. Miała na sobie już bluzkę, niedbale założoną, przekrzywioną trochę na
bok i podciągniętą w górę. Aaa,
widziałam jej żebro, które zaraz przebije skórę!- Ale tak. To magia.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową. To niegłupie. Wszystko
tłumaczyć tak, aby nie dało się tego udowodnić, sprawdzić. „- Rowllens, gdzie
praca domowa? - Och, zniknęła. - A dlaczego? - Wie pan, magia”.
- Kiedyś przywykniesz- usłyszałam jeszcze od tej
kościstej dziewczyny. Nie brzmiało to jak pocieszające słowa, tylko polecenie,
stwierdzenie faktu.
Nieufnie sięgnęłam po mój komplet ubrań. Były to czarne
spodnie i czarna bluzka, wszystko pełne jakiś szlufek i pasków, pewnie na broń
i inne drobiazgi. Wyglądało zabójczo, cholera… Oprócz tego na boku nogawki i na
łopatkach z tyłu, na koszulce ktoś wyszył starannie zawiłe esy-floresy. Do tego
dostałyśmy piękne buty. Były ciemne, zrobione z miękkiej skóry i wyglądały jak
najzwyklejsze martensy. Może i ten obóz był dziwnym miejscem, ale właśnie dali
mi za darmo cholerne buty, przez które od roku pojawiałam się regularnie w
sklepach, czekając na promocje. A oni w jeden dzień mi je znaleźli i dali za
darmo. Cholera, nie mają szans na ich zwrot, żywcem nie oddam. Sznurując je na
stopach, obiecałam sobie, że jak będę szukać jakiegokolwiek ubrania jeszcze
kiedyś w życiu, to po prostu tu przyjadę. Ciekawe z jakich okazji robią coś,
skąd mogłabym wynieść idealną suknię ślubną…
- Czyli to jest to oznaczenie, tak?
Popatrzyłam do góry, na Esmeraldę. Siedziała już
przebrana i rozmawiała z blondynką od Afrodyty, Ines.
- Tak, dla rozróżniania zespołów.- Dziewczyna poklepała
się po udzie, tam gdzie były wzorzyste hafty.- Dlatego są takie widoczne, a nie
stonowane.
Esmeralda pokiwała ze zrozumieniem głową. Przesunęła
materiał na udzie tak, żeby lepiej mu się przyjrzeć.
- Czyli jak ja mam brązowy…
- Beżowy, bo ciemny ma Hefajstos.
- Dobrze, mam beżowy, bo jestem w grupie z… Ateną?
- Tak, masz granatowy…bo?
- Bo jestem z Hekate- zgadywała dalej, a Ines potaknęła.-
A biały, bo ja i tamten frajer, który maca pięć minut swoje buty, jesteśmy
nieuznane?
Zgromiłam Esmeraldę spojrzeniem i ostentacyjnie poprawiłam
sznurówkę, po czym opuściłam obie nogi na ziemię z hukiem.
Ines uśmiechnęła się miło.
- Dokładnie.
Śmieszne, szklane, automatyczne drzwi, rozsunęły się
natychmiast, gdy Jenny się do nich zbliżyła.
- O jeny… - jęknęłam z uznaniem, narażając się na złowrogie
spojrzenie czarnowłosej. Cholera, nie o to mi chodziło…
- To chyba słaba gra słów, szczególnie przed Turniejem,
który chcesz przeżyć- mruknęła do mnie Esmeralda. Odpowiedziałam jej morderczym
spojrzeniem, co Esmi skwitowała uśmiechem i poszła w ślad za Jen, przechodząc
przez śmiesznie szklane drzwi.
- Pospieszcie się- usłyszałam głos Jenny, która z
niewiadomych sposobów uznała, że musi nas bezpiecznie doholować na Turniej.
Taaa, prawdopodobnie tylko po to, żeby czynić honory i
jako pierwsza przyszpilić mnie mieczem do trawy. Ale Jenny już w szatni
pospieszała nas, a potem wypadła z niej nie czekając na nikogo, pociągnęła
jedynie za sobą tą blondynkę, która okazała się być Rozalią. Rozi, Rozalia-
bardzo miła blondynka (kolejna blondi), łagodna i subtelna, choć miała dosyć
ostre rysy. Wyglądała przez to jak mały skrzat, elfik.
Es poszła za Jenny, a ja, choć nie miałam na sobie
jeszcze bluzki, stwierdziłam, że wolę w samym staniku przebiec ten ośrodek, niż
zostać sama z Rocky, zwaną inaczej Kobitą Dobrą Radą. Wstrętna baba, cały czas się
czepiała wszystkiego. A to „masz za duże rumieńce, polecam puder”, „O mamo, te
buty ci się podobają? Wyszły z mody dwa sezony temu” albo „Wiesz, mam taki
super szampon, może pomoże ci z tym…yyy…
tymi włosami!”. Cholera, co oni wszyscy mają do moich włosów?... To są normalne
włosy, normalne, pocieniowane, rozczesywane palcami, włosy normalnej szatynki. Ale
właśnie dzięki temu wypadłam z szatni
goniąc Es i wciągając na siebie bluzkę.
Szklane drzwi, które były automatyczne i bardzo śmieszne,
jak już wspominałam, zaprowadziły nas korytarzem, równie przestronnym i
podświetlonym jak wszystko inne do tej pory, do ogromnego pomieszczenia. Sufit znajdował
się tam wyżej niż przedtem, przez co pomieszczenie przypominało ogromną
jaskinie, pieczarę doklejoną do tuneli.
Brakuje Milosa, który zeskoczy z jakiegoś kąta w czarnych
majtkach na głowie i oznajmi zachrypniętym głosem „Because I’m Batman”. Choć w sumie, to tylko marzenia. Ten sztywniak
coś takiego byłby w stanie wymyślić dopiero po viagrze, co dopiero zrobić…
Na środku znajdowały się stoły z ławami, a po bokach
tablice, do których poprzyczepiane były różne rodzaje broni. Taka szafa
typowego agenta służb specjalnych na filmach, tyle że wielkości sali
gimnastycznej i zamiast pistoletów tu były miecze, łuki, tarcze, toporki… Na
posadzce przy ścianie na końcu sali, wymalowane były prostokąty. A dokładniej
było ich pięć. Nie miałam pojęcia, co to dokładnie jest, ale najwyraźniej były
te prostokąty ważne. Ktoś odgrodził je takimi
barierkami jak na lotniskach. Poza tym na trójnogach porozstawianych po
pomieszczeniu paliły się małe ogniki.
Wszędzie stali herosi i rozmawiali wesoło. Niektórzy, ci
bardziej spięci, nerwowo gestykulowali albo przestępowali z nogi na nogę. Ktoś
podskakiwał zniecierpliwiony, gdy jego rozmówca patrzył się na chłopaka z
rozbawieniem.
Kiedy drzwi się otworzyły i zeszłyśmy po dwóch schodkach
do reszty, od razu zobaczyłam Norberta, tego uroczego kościotrupa w glanach. Tak,
to ten co był ze mną w drużynie. Tak jak mój i Esmi, jego czarny strój zdobił
wzorek z kolorem brązowym, granatowym i białym. Choć rozmawiałam z nim dwa razy
w życiu- na naradzie i na wczorajszej imprezie w naszym domku, to nagle
poczułam z nim dziwną więź. Był w moim zespole, wspólne interesy łączą ludzi.
Podświadomie wiedziałam, że mogę na niego liczyć i oczekiwać pewnego rodzaju
wsparcia. Rozmawiał właśnie z wysoką i specyficzną w swoim wyglądzie dziewczyną,
która była w drużynie z Rocky, bo na jej nodze widać było czarno-szaro-brązowy
wzór, taki sam, jaki zauważyłam w szatni na ubraniu Kobiety Dobra Rada. To
chyba znaczyło, że jest w zespole z dziećmi… eee… Hefajstosa, Tanatosa i może…Hadesem? No cholera, ja naprawdę
powinnam dostać nagrodę za kojarzenie faktów.
Dziewczyna stała wyprostowana, z rękoma na biodrach.
Uśmiechała się cynicznie. Może nie była ładna, ale jej urok polegał na
elegancji ruchów, majestatycznej postawie. Miała specyficzne, bo białe, może
trochę bardziej szare włosy. Posiadała też okrągłe brązowe oczy i duże pełne
usta, które dziwnie wyglądały z ostro zarysowaną szczęką i zapadniętymi
polikami. O dziwo była dość starannie i mocno pomalowana.
Jenny najwyraźniejsza ją znała. Gdy tylko ich zobaczyła,
mruknęła coś pod nosem i przyspieszyła kroku. Obie z Es nie miałyśmy pojęcia co
tu robić, więc grzecznie podreptałyśmy za nią. Poza tym, Norbert był w naszej
drużynie, a drużyna powinna trzymać się razem, nie?
Jenny jednej chwili znalazła się przy Norbercie i jak
gdyby nigdy nic stratowała go biodrem, stając najbliżej niego jak się da. Za to
Norbert uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wywrócił oczami, jakby chciał
powiedzieć: „Kobiety…!”.
- Hej Judy- przywitała się Jenny albo rzuciła groźbę
śmierci. Z Jenny nigdy nic nie wiadomo.
Judy! Cholera, mogłam rozpoznać wcześniej. Przecież odbyłam
dość długą pogawędkę o niej wczoraj na treningu, a w tym o jej farbowanych
włosach. Es miała rację, widać było, że nie są naturalne…
Znając Thomasa i Arthura, mogłam wywnioskować z kim kojarzy
mi się jej…postawa. No ale ja to nie Esmeralda, mnie mógłby walec z napisem
„jestem ich siostrą” przejechać i nadal zastanawiałam bym się, do kogo jest
podobna i dlaczego. Tak jak bracia, Judy przypominała elegancką, współczesną
śmierć, taką z filmów i książek. Poważna, elegancka i zdystansowana. Poza tym,
pamiętałam, że Arthur narzekał na dwójkę rodzeństwa- Thomasa oraz Judy.
Córka Tanatosa na chwilę spojrzała na mnie, Es i Jenny, ale
nic nie powiedziała.
- Też miło cię widzieć, Jenny- prychnęła Jenny, parodiując
powitanie, którego się nie doczekała.
- Hej Jenny- westchnęła Judy, choć wcale się nie przejęła
uszczypliwością czarnowłosej.- Niezbyt miło cię widzieć, tym bardziej, że
zdarzyło ci się wyglądać przyjemniej dla oka, ale niech ci będzie. Wy jesteście
te nowe, Esmeralda i Victoria.
Uścisnęły sobie z Es dłonie, moja przyjaciółka uśmiechnęła
się miło i rzuciła entuzjastyczne ‘miło poznać’. Natomiast, kiedy szatynka
ścisnęła moją rękę, uśmiechnęła się, o dziwo dość zawistnie…?, po czym dodała:
- Och, to ty. Dziwię się, że tu jesteś. Mam na myśli Obóz,
nie Turniej.
- Niby dlaczego?
- Wszyscy na ogół się dziwią, że jest na Turnieju- mruknęła
Es z teatralnym zdumieniem.
- Nie znam jej, więc nie oceniam tego- rzuciła w stronę Es,
a potem wróciła do rozmowy ze mną. -Dziwię się, skoro na wstępie miałaś taką
atrakcję, jaką jest mój brat.
- Ach tak- przytaknęłam.- Było trudno, ale dałam radę.
Judy pokiwała głową powoli, bacznie mnie obserwując.
Wpatrywała się prosto w moje oczy, bez żadnego uśmiechu. W niektórych chwilach
miałam wrażenie, że po prostu zacięła się jej przegródka w mózgu odpowiedzialna
za mimikę twarzy.
- Jestem tu, żeby zrobić mu na złość- dodałam od razu, żeby
nie było.
Skłamałam, bo prawda byłą taka, że jestem tutaj, bo mi się
spodobało. Coś w jej postawie powodowało, że chciałam się z nią zaprzyjaźnić. Była
jak królowa lodu, jak arystokratka z nawiedzonego domu. A ja zawsze lubiłam
takie klimaty, poznać taką osobę byłoby super. Ciekawe czy ma w pokoju
psychiczną porcelanową lalkę albo pozytywkę.
- To ty jechałaś tu z Thomasem?!- zawołała nagle Jenny, najwyraźniej
wywnioskowała o kim rozmawiamy. Wyprostowała się, omal nie uderzając Norberta w
brodę. Spojrzałam na nią zdumiona, skąd taka reakcja.
- Yyy tak. Porwał mnie, a potem tu przywiózł.
- O ja pierdolę- zmarszczyła brwi i wykrzywiła się.- Ja bym
nawet nie podeszła, gdym go zobaczyła.
- Tak?- przerwała jej spokojnie Judy, unosząc niewinnie brwi
i wykrzywiając kąciki ust w słodziutki uśmieszek.- Nie podeszłabyś? Tak samo
jak w ferie zimowe dwa lata temu?
Jenny wyglądała tak, jakby Judy ją spoliczkowała, ale nie
wybuchła. Jedynie mlasnęła zirytowana i wywróciła oczyma. Przy Judy, która też
miała w sobie coś mrocznego, Jenny wyglądała niechlujnie. Judy była elegancka,
Jenny była jak zbuntowana młodzież biegająca po murach i opuszczonych
fabrykach.
- Judy, słońce, idź poszukać sobie mieczyka- rzuciła lekko.
Szatynka nie wyglądała na taką, co by się tym zbyt przejęła.
Obie, zarówno ona, jak i Jenny przybrały obojętny, pobłażliwy wyraz twarzy.
Jedynie Jen marszczyła brwi, a Judy uśmiechała się wyniośle; nie pysznie, po
prostu obserwowała wszystko spod lekko opuszczonych powiek, a na twarzy błąkał
się uśmiech „mów co chcesz, i tak mam to w dupie”.
- Już znalazłam kosę, nie mieczyk- odparła, ignorując w
wypowiedzi sugestie, żeby sobie poszła.- Widzimy się na Arenie?
- Koniecznie- prychnęła Jen.
- Och, jak ja lubię załatwiać z tobą sprawy- uśmiechnęła się
i wyglądała na naprawdę zadowoloną. Ale tylko wyglądała; Judy nie pokazywała
zbyt wiele emocji.- Nie cackasz się, wszystko jest konkretne… To do zobaczenia.
Judy posłała mi i Esmeraldzie słaby uśmiech. Kiedy oddaliła
się od nas, Norbert obrócił głowę tak, by spojrzeć na Jenny.
- Jak tym razem złamiesz coś sobie, zostawię cię na pastwę hołoty
w szpitalu.
- Nic sobie nie złamię, nigdy nie złamałam.
- Nie. Tylko dwa razy zwichnęłaś nogę, raz rękę, cztery razy
wybiłaś sobie palce i z osiem razy skręciłaś kostkę.
- Ale nic nie złamałam- zauważyła bardzo zadowolona z siebie.
- No to inaczej. Jak tym razem nie będziesz w stanie sama
dojść do szpitala, to tam, gdzie akurat będziesz, zostawię cię na pastwę
hołoty.
- Za bardzo byś się martwił. I nie zmieniaj tematu- fuknęła Jenny,
stukając go oskarżycielsko palcem w splot słoneczny i patrząc na niego spod
zmarszczonych brwi.- Co od ciebie chciała Judy?
Cały czas trzymała się jak najbliżej Norberta jak się
dało i wzrokiem sztyletowała córkę Tanatosa, która siedziała już po drugiej
stronie sali obok Amandy.
- Wy jesteście parą?- spytała Esmeralda, uśmiechając się
miło. Jenny kiwnęła tylko głową, a Norbert posłał nam spojrzenie „ja też w to
nie wierzę”, ale uśmiechnął się szeroko.
- Dlaczego z nią gadałeś?- naciskała czarnowłosa.
- Bo w odróżnieniu do niektórych, nie jestem aspołeczny i
nie przekreślam ludzi przez ich przyjaciół i rodzeństwo- odparł syn Hekate,
uśmiechając się krzywo.- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
- Nie jestem- zaoponowała od razu Jenny.- To siostra
Thomasa i tyle.
- Jesteś zazdrosna- podsumował Norbert i zaśmiał się
rozbawiony. To chyba nie spodobało się Jenny, bo prychnęła i natychmiast się
odsunęła.
- A weź spadaj.
- Widzę, że humorek ci dopisuje- zauważyła pomocnie
Esmeralda.
- Owszem. Wygram to.- Jej spojrzenie było tak twarde, że
nie musiałaby mi dwa razy powtarzać, że chce wygrać; z uśmiechem oddałabym jej
całą wygraną, byleby już się tak na mnie nie patrzyła. Ba, nawet bym jej
zapłaciła, żeby tą wygraną wzięła.- Ci kretyni się śmieją, że nie damy sobie
rady nawet na Planszy własnej matki.
Nie miałam pojęcia kto jest matką Jenny, ta kwestia była
dla mnie jakaś taka… No przepraszam, nie umiałam się przyzwyczaić, że teraz
zamiast pytania: „Hej, miło cię poznać, w której klasie jesteś?”, mam się pytać
nowych ludzi: „Hej, kto jest twoim boskim rodzicem?”. O cholera, a co jeżeli mi
tak zostanie w nawyku i kiedyś, w szkole, zadam takie pytanie normalnym
ludziom? Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś leci na wariatki z urojeniami o
mitologii greckiej. To w sumie mogłoby być całkiem seksowne, a na pewno
powstałoby z tego dużo słabych tekstów na podryw. „Hej, kto jest twoim boskim
rodzicem, bo wydajesz się być boginią?” albo „Hej, czy twoim ojcem jest Zeus?
Bo piorunująco piękna jesteś”. Nie. To było słabe. Cholera, cofam, zapomnijmy o
tym. W takich chwilach głupie uwagi wpadały mi same do głowy, okazjonalnie
zastępowały teksty piosenek ABBY.
- Ty chcesz wygrać, ja chcę przeżyć- mruknęłam. Nadal się
rozglądałam, obserwując wszystkich i wszystko co mnie otaczało.
- Znajdź dziewczynom broń, widzimy się na Arenie- rzuciła
obojętnie czarnowłosa i chciała odejść, ale Norbert sprawnie chwycił ją za
nadgarstek, przyciągnął z powrotem i pocałował. Nie był to jakiś niesamowicie
romantyczny ruch, a ten całus to był zwyczajny i taki, jakie dają sobie
wszystkie pary. Ale muszę przyznać, że urocze to było.
- Przegracie- rzuciła tylko na odchodnym i nie patrząc na
nikogo, ruszyła w stronę półek z bronią. Każdy jej krok sprawiał wrażenie,
jakby próbowała piętami rozgniatać tą biedną podłogę w pył.
Norbert popatrzył się na nas wyczekująco po czym klasnął
w dłonie:
- No to co? Czym umiecie walczyć? Miecz, noże, łuk?
Nikt się nie zdziwił, kiedy razem z Es odpowiedziałyśmy
mu ciszą i głupimi uśmieszkami.
Ach nie, poprawka: Norbert się zdziwił.
Jego uśmiech zbladł, a nawet zmienił się w grymas
rozpaczy. A ja zaczęłam rozmyślać, jak to dobrze, że męska część uczestników
dostała stroje, które miały mniej obcisłe spodnie i nie były koszulkami na
grube ramiączka, ale zwykłymi t-shirtami. Wiem, adekwatne myśli do tematu. Chwała
organizatorom za ten pomysł. Nie zniosłabym widoku tych ludzi w rajtuzach i
podkoszulkach.
- Błagam, powiedzcie, że umiecie czymś walczyć.
- Ja umiem- odezwałam się, ale na widok iskierki nadziei
w oczach Norberta, musiałam się uśmiechnąć przepraszająco.- Z namolnymi
wielbicielami i głupotą ludzką.
- Walczysz sama ze sobą?- spytała Esmeralda.
- Też, ale w kwestii lenistwa- dodałam, udając, że nie
wyczułam sarkazmu w jej pytaniu.
- Victoria- przerwał mi Norbert.- Wiesz o co mi chodzi.
Oczywiście, że wiedziałam. Jednak przyznanie się do tego
było… cholera, było trudne! Dlatego splotłam palce za plecami i zaczęłam bujać
się na piętach i palcach, w przód i w tył. Widząc spojrzenie Norberta,
zacisnęłam wargi i posłałam mu niewinny uśmieszek, jednak dzielnie milczałam.
- Nigdy nie walczyłyście- bardziej stwierdził, niż
zapytał.
Nie wyglądał na złego, zirytowanego, jedynie wyglądał na…
na Norberta. Czyli jego spojrzenie mówiło, że to się robi męczące, ale nie
przeszkadza mu to, bo zawsze pomoże. Chłopak westchnął i rzucił:
- Nie ruszajcie się, idę po Simona.
I sobie poszedł, zostawiając nas same wśród dziwnych
ludzi, którzy testowali miecze i łuki, które wybrali sobie do walki.
- Zauważyłaś, że wszyscy mają zwyczaj nam mówić „nie
ruszajcie się”?
- Może dlatego, że boją się co zrobimy, gdy się ruszymy.
- Sprytne.
- Zajebiście sprytne- zaśmiała się Es.
Podrapałam się po brodzie i rozejrzałam niepewnie. Widziałam
Oscara, który rozmawia z Charlesem. Oscar, chłopak bez emocji na twarzy, no ale
przystojny chłopak bez emocji na twarzy, patrzył na Charlesa z politowaniem,
podczas gdy syn Zeusa mówił mu coś, żywo gestykulując. Kiedy obrócił się do mnie
tyłem zobaczyłam, że chłopak do pleców koszulki, na agrafki, ma doczepiony
czerwony materiał z krzywo wyszytym „Mistrz Ceremonii”. Kilka osób rozgrzewało
się, ktoś robił pompki ktoś jak opętany
machał rękoma. Choć moim ulubieńcem został chłopak, który siedział pod ścianą i
spał w najlepsze. Jenny gdzieś znikła, a Kobieta Dobra Rada śmiała się z czegoś,
co opowiadał wysoki brunet, chyba miał na imię John, Jack… ten który na
naradzie… och, nie ważne. Kojarzyłam go i tyle. Oprócz nich w tłumie
rozpoznałam Suzanne, ta dla odmiany rozmawiała z Rozi i jakimś chłopakiem.
Zdziwiłam się, co ta miła i spokojna Rozalie robi w towarzystwie Rudzielca- z
którą mieszkałam i zdążyłam ją trochę poznać, ale nie rozmyślałam nad tym
długo.
O wiele bardziej byłam przejęta faktem, że zostałam
otoczona przez zgraję młodych zabójców, z czego każdy był uzbrojony i pełen
adrenaliny. Choć w pewien sposób, to nie było takie złe. Cieszyłam się, że tu
jestem i też pewien rodzaj adrenaliny się we mnie kotłował. Jakby teraz dano mi
wybór: być tu albo siedzieć na trybunie, to puknęłabym się w czoło i nadal
twierdziła, że chcę być tu. Jednak moje wszystkie plany niszczył fakt, że
jestem tak słaba, że nie umiem walczyć! Ba!, walczyć. Ja nie umiałam podnieść, podnieść!, cholernego miecza!
Chciałam być tu, ale nie chciałam iść na Turniej. Ta
grupa o wiele bardziej mi odpowiadała, niż szary kibic. A jednak…
- Esmeralda?- spytałam, widząc, jak Chase parę metrów od
nas z łatwością przerzuca ogromy miecz z jednej ręki do drugiej, a potem mnie
dostrzega i macha z uśmiechem, unosząc broń nad głowę. I nawet podczas
kołysania nim w wyprostowanej ręce, nic go nie przeciążyło…
- Hmm?
- Uciekamy?
- Trochę za późno, poza tym jedyne chyba nie mamy broni.-
Dziewczyna skończyła wiązać włosy w warkocz i uniosła głowę, patrząc się na
mnie. Nie wyglądała już na przestraszoną.
- Cholera- westchnęłam.- O, właśnie. Masz może gumkę do
włosów?
- Specjalnie wzięłam dwie.
Brunetka prychnęła rozbawiona ale ściągnęła z nadgarstka
jedną i mi dała. Kiwnęłam jej głową. Esmeralda zaczęła się rozglądać w
poszukiwaniu Norberta i Simona, a ja przytrzymałam gumkę ustami i zaczęłam
zbierać na czubku głowy włosy , żeby zrobić wysokiego kucyka, albo coś, co by
to utrzymało.
I właśnie wtedy pojawił się całkiem przystojny chłopak.
Tak, w momencie, kiedy ja się czesałam. W najlepszym wypadku
miałam na głowie gniazdo nietoperzy, ręce wygięte ku górze, a w ustach gumkę do
włosów. Musiałam wyglądać bardzo atrakcyjnie.
Ale ten chłopak był naprawdę przystojny. Cóż, dla mnie co
drugi facet na tym Obozie był przystojny, więc to słaby argument. Jednak ten,
który właśnie do nas podszedł, był o stopień wyżej od niektórych chłopaków.
Miał ciemnoblond włosy i jasne oczy. Do tego opalony a czarna koszulka idealnie
leżała na jego umięśnionych ramionach. Był szeroki w barach i wąski w biodrach.
Osobiście wolałam osoby smuklejsze (jak Oscar…), ale jak na kanony, to koleś kwalifikował
się w kategorii ‘całkiem-całkiem’.
- Witaj piękna- uśmiechnął się czarująco i mrugnął do
Esmeraldy.
Ooo! Znam go! To on mrugał do Esmi całą naradę! I to on
kłócił się z Nicolasem, o właśnie on.
Dziewczyna posłała mu miły uśmiech. A ja przede wszystkim
przejęłam się tym, że mnie olał. Dlatego mało dyskretnie szturchnęłam Esmeraldę
łokciem, patrząc z wyrzutem na chłopaka i pytając spojrzeniem: „Serio? Olewasz
mnie?”.
- Cześć Alex- powiedziała, po czym zerknęła na mnie, a
widząc moje znaczące spojrzenie, trochę się zacięła.- Ee…Alex, to jest
Victoria, moja przyjaciółka…
- Miło mi- uśmiechnął się w moją stronę i wyciągnął rękę.
Rzuciłam mu pobłażliwe spojrzenie, ponieważ obie ręce
miałam zajęte czesaniem się, a ustami trzymałam gumkę do włosów. Chłopak chyba
zrozumiał o co mi chodzi, bo mruknął coś pod nosem i zabrał rękę.
- No tak- jęknęła Es, piorunując mnie wzrokiem. Siłą woli
powstrzymywałam się od przymilnego uśmieszku, a zamiast tego wyjęłam sobie
gumkę ust i związałam włosy w nie-wiadomo-co, ale przynajmniej nie wpadały mi w
oczy. Inna sprawa jak ja zamierzałam to potem rozwiązać.
- Victoria, miło mi.- Teraz to ja wyciągnęłam dłoń, którą
chłopak uścisnął.
- A to jest Alex, mój...
- Jedyny w swoim rodzaju znajomy – dokończył z uśmieszkiem i posłał Es przeciągłe spojrzenie. Praktycznie ani razu nie przestał się na nią gapić. Uśmiechał się przy tym czarująco. Bardzo czarująco, ale wcale nie do mnie, tylko do Esmeraldy, która odpowiedziała podobnym uśmiechem.
- Jedyny w swoim rodzaju znajomy – dokończył z uśmieszkiem i posłał Es przeciągłe spojrzenie. Praktycznie ani razu nie przestał się na nią gapić. Uśmiechał się przy tym czarująco. Bardzo czarująco, ale wcale nie do mnie, tylko do Esmeraldy, która odpowiedziała podobnym uśmiechem.
- Aha, rozumiem- burknęłam do siebie, ale potem
spróbowałam być miła:- Alex, powiedz mi czy może…
- Gotowe na Turniej, dziewczyny, czy mam zaznaczyć w swoim
grafiku Obozowego Lekarza, że będę musiał się zająć - tu patrzył na Es - pewną
ślicznotką?
Przerwał mi w połowie zdania. Zostałam zupełnie zignorowana.
Któryś raz.
- Tak.
- NIE!- zawołałam ostro, omal nie zdzielając ją po głowie.
Nie miałam zamiaru zostawać jego pacjentką. Owszem, wiedziałam, że to pytanie
nawet w zalążku nie było kierowane do mnie ale…nie!
Tak, owszem: w tej chwili byłam mocno sfrustrowana i w
pewien sposób zazdrosna. Mnie się nie ignoruje. N i e.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a Es śmiejąc się dodała:
- Chodziło mi, że tak, jesteśmy gotowe.
- Nie przejmujcie się, nie będzie źle. Podobno Plansze
nie są jakieś strasznie trudne. Słyszałem, że Posejdon jest raczej
zręcznościowy, tak jak Demeter.
- Hmmm… i tak wolałabym jakieś quizy i konkurencje, które
będą bardziej zorganizowane i wymagające zastanowienia się, a nie na czas,
byleby siekać wszystkich mieczem- powiedziała Esmeralda, strzepując
niewidzialne paprochy ze swojej koszulki.
- Bardzo możliwe, że Nemezis taka będzie- posłał
dziewczynie szeroki uśmiech, z entuzjazmem kiwając głową.- Jednak nadal mam
nadzieję, że będę mógł się tobą opiekować.
Chwila. Czy mogę to uznać jako życzenie, aby Es
wylądowała w szpitalu? Jaki geniusz, na podryw stosuje chwyt: „Hej, mała, obyś
połamała sobie nogi i trafiła pod kroplówkę”.
Alex chyba dzięki Bogu zrozumiał drugie dno swojej
wypowiedzi, bo dodał:
- Oczywiście, jakby coś ci się, niestety, jednak stało.
Z sekundy na sekundę, nawet jego wygląd modela, nie
ratował go przez faktem, że przestawałam go lubić.
- Tak, świetnie- mruknęłam, chcąc nie zostać uznana za
powietrze. A mimo to, zostałam. Jak nie Amanda to Alex.
- Jaką bronią walczycie? Mam nadzieje, że niczym ciężkim,
bo musiałbym komuś – tu jego bądź co bądź piękne oczy zwróciły się w stronę
Esmeraldy- zrobić na pocieszenie bardzo intensywne obściski... masaż, tak,
chciałem powiedzieć masaż. Naciągnięte mięśnie to nie żarty.
O cholera!... Ja nie chcę naciągniętych mięśni! Ja nie
chcę masażu, ani tego drugiego, o czym ten facet właśnie pomyślał!
A, chwila. Zapomniałam.
Przecież on mówił to tylko i włącznie do Esmeraldy, ja byłam powietrzem. Aż
miałam ochotę się go zapytać, cholera, dlaczego mówi do Es w liczbie mnogiej.
Przecież i tak mnie nie słuchał, był zbyt pochłonięty pożeraniem wzrokiem Esmi.
Zirytowana, zaczęłam wciągać na dłonie czarne rękawiczki
bez palców, bo nic innego nie zostawili mi do roboty.
- Sztyletem- odparła Esmeralda. Chyba zauważyła, że ja nie
mam zamiaru nic powiedzieć, bo spojrzała się na mnie i dodała:- A Victoria
chyba mieczem, prawda Vic…?
- Nadal nie mogę się nadziwić, że znowu się spotkaliśmy.
Urażona aż uchyliłam ostentacyjnie usta i zgromiłam go
spojrzeniem. Zasada, którą powinien znać każdy- mnie się nie olewa. I już.
- Tak Es- walnęłam, ignorując jego wypowiedź. Dobitnie
zaznaczyłam, do kogo się zwracam i uśmiechnęłam przymilnie.- Ja walczę mieczem.
- No, tak jak mówiłam- Esmeralda desperacko próbowała
ratować tę rozmowę i uśmiechnęła się do Alexa ze spojrzeniem „widzisz? Ona walczy
mieczem, fajnie, nie?”.
- Tak jak mówiłem: nie mogę uwierzyć, że znowu się
spotkaliśmy.
A to kretyn! Do tego to wyzywające spojrzenie, maskowane
promiennym uśmieszkiem na idealnych ustach, idealnego kretyna.
- Tak jak mówiłam… a nie, nie mówiłam. Choć
powiedziałabym, gdyby ktoś nie miałby na mnie totalnie…
- Taaak, ja też nie mogę uwierzyć!- przerwała mi szybko
Esmeralda, przedłużając samogłoski na początku zdania.
- Znaliście się wcześniej?- burknęłam, nawet na nich nie zerkając.
- Znaliście się wcześniej?- burknęłam, nawet na nich nie zerkając.
Ten pajac z każdą sekundą przesuwał się w bok, stając
przodem do Es i tyłem do mnie! No cholera jasna, czy ja jak podchodzę do ludzi
i zaczynam z kimś gadać, to wtryniam się na środek kółeczka adoracji i
zapominam o istnieniu laski za plecami?! Nie. Więc mogłam się wściekać na
blondasa. Tym bardziej, że ‘laska za plecami’ (serio, niezła laska) to byłam ja.
- Tak, z obozów- uśmiechnęła się Esmeralda. Przynajmniej
ta miała trochę taktu, bo zrobiła krok z bok, zmuszając Alexa do obrócenia się
do mnie półprofilem. Kiwnęłam jej z wdzięcznością głową, ale również ze
sceptycznym spojrzeniem w oczach.- Alex zawsze za mną biegał.
- Zauważyłaś, że za tobą biegałem – zaśmiał się, wymownie
parząc w sufit. Ha ha ha, przekomiczne,
ha ha ha. - No, czyli się zlitowali
nade mną. Już naprawdę się martwiłem, że będę musiał pożyczyć od Heleny tutu,
abyś mnie choć teraz zauważyła
- Tutu?- odezwałam się.- Chodzi ci o tą spódnicę dla
baletnic? Taką różową, całą w falbankach? Serio? Myślałeś, że skoro Es nie
zauważała cię wcześnie, to na faceta w tutu by nagle poleciała…?
- Oczywiście, że zauważyłam- odezwała się Esmeralda,
uśmiechając się lekko ironicznie.- Każdy by zauważył.
- Szkoda- cmoknęłam z teatralnym zawodem.- Wyglądałbyś
olśniewająco w tutu.
Tak, ja też się cieszę, ale przepraszam, ja nadal
istnieję. Zginąć, zginę dopiero za jakieś pięć minut na Arenie. Albo wcześniej,
kiedy Norbert usłużnie doniesie Simonowi o moich talentach militarnych. Jednak,
jak na razie: żyję. I jestem ignorowana, cholera!
- Wiesz, piękna, bieganie za tobą, a możliwość patrzenia się
na ciebie podczas całowania twoich ust to dwie zupełnie inne rzeczy. Jak niebo
na ziemi i jak ziemia na niebie – powiedział, po czym zmrużył oczy w uśmiechu i
machnął ręką niedbale.- Czy jakoś tak.
Och, och, och, jaki
romantyk.
Ja mu cholera jasna zaraz nawiązania do Biblii pokażę,
skończy w piekle, albo… nie, nie znam się na Biblii. Raczej nie wymyślę tu
żadnych strasznych gróźb. Więc zamiast wkurzania się na niego o wszystko,
postanowiłam być pokojowo nastawiona, wybaczyć mu (wybaczanie było w Biblii,
prawda?) i zacząć miłą konwersację z moją
osobą. Dlatego klasnęłam w dłonie, śląc wszystkim promienny uśmiech.
Poza tym, cholera, kto patrzy się na siebie, gdy się
całuje…? Zezować na laskę i widzieć przyssanego do siebie glonojada…? Cholera,
człowieku, ja już chyba wiem co z tobą nie tak. To tutu i jeszcze to…
- No to jak już się poznaliśmy, to… Ej, chwila.- Przez
chwilę przetrawiałam to co powiedział.- CO. Jakie całowanie?!
- Jakie? Oj, długa historia- Esmeralda posłała mi szeroki
uśmiech, niewinnie unosząc brwi w górę.- Nie było cię wtedy, ganiałaś Milosa.
- Od razu to ja ganiałam, cholera- mruknęłam lekko
zmieszana. No tak, w sumie racja. Skurczybyk schował się nawet pod jednym z
łóżek, wyciągnięcie go samą dyplomacją, zajęło trochę czasu… A jeszcze w
trakcie rozmawiałam z innymi osobami, siedząc pod ścianą przy tym łóżku.
Biedaczek, spędził tam może ponad godzinę czasu. Nawet dołączył się do mnie i
Johnny’ego gdy rozłożyliśmy Scrabble. Siedział pod łóżkiem i ledwo dosięgał do
planszy, ale prawie wygrał. Niestety, bardzo niechcący kopnęłam plansze.
- No i wtedy mój anioł dał sobie skraść całusa- dokończył
Alex.
Uśmiechał się. Uśmiechał
się. On. Śmiał. Się. Uśmiechać. Uśmiechał się pięknie, co prawda, ale to by
mi nie przeszkadzało sprawdzić, czy uśmiechałby się równie pięknie, bez
przednich zębów. (Tylko wtedy musiałabym poprosić kogoś o pomoc… Bo skoro nie
umiem podnieść kilku kilogramów, to co będzie z wybiciem komuś zębów…? ).
- Śmieszy cię to?- zapytałam. Ktoś mi kiedyś powiedział,
że jak chcę wyglądam jak lodowy posąg, który czasem ożywa i tylko po to, żeby
kogoś zamordować spojrzeniem. Prawdopodobnie tak właśnie wyglądałam w tej
chwili.
Esmeralda odchrząknęła, chcąc nam przerwać, ale w tym
byliśmy z Alexem zgodni: on chciał dopiec mi, ja jemu i żadne z nas nie miało
zamiaru przestawać się katować spojrzeniem, ze względu na Es.
- Nie, bynajmniej- odpowiedział, równie spokojnie.
Dzielnie, nie przestał wpatrywać mi się w oczy. Punkt dla niego.- Jeśli musisz
wiedzieć, aby zaspokoić swoją ‘niewyżytość’, to był bardzo przyjemny pocałunek.
I smaczny, uwielbiam truskawki równie mocno co truskawkowe błyszczyki na ustach
pięknych dziewczyn.
Już nigdy nie zjem truskawek i wywalę wszystko co mam o
takim zapachu i smaku, cholera.
W pierwszej chwili wbiło mnie w ziemię i jak
sparaliżowana ze złości mordowałam go na odległość samym spojrzeniem.
- NIEWYŻYTOŚĆ! Ja?!- zawołałam oburzona.- W nosie mam te
szczegóły, nie lubię truskawek!
- I dlatego mam nadzieję, że całowanie Esmeraldy
zostawisz mi. Możemy się tak umówić?
Esmeralda spojrzała się na mnie i jęknęła.
W sumie, to komentarz mu się udał, cholera. Byłam tak
wkurzona, że nie mogę znaleźć riposty, że omal go nie kopnęłam jak
przedszkolak.
Wkurzył mnie i to mocno. Najpierw mnie ignorował,
zachował się jak nadęty palant, który ma zawyżone, i to bardzo!, ego. A potem
te teksty. I jeszcze traktowanie mnie z góry, jakbym była mała, nic nieznacząca
i gorsza. Jak on śmiał całować się z Es! Esmi jest zbyt dobra i fajna, na
takiego buca, a poza tym… mio sole,
nie! Nie można się całować z Es tak po prostu, chociażby bez mojej zgody.
- I jesteś z siebie zadowolony?- zapytałam patrząc na
niego i lekko mrużąc oczy.
- Owszem- chłopak kiwnął głową.- Nawet bardzo, wręcz
niesamowicie. Wszystko obecnie jest słodkie.... jak truskawki- dodał, mrugając
do Es, która zarumieniła się lekko speszona.
- Vicky, on mnie tylko pocałował.
- Nie, żebyś się bardzo opierała- przypomniał jej,
rozbawiając dziewczynę. Ha ha ha.
- Racja- mruknęła prawie niedosłyszalnie. Upsik, ja
jednak usłyszałam!- Ale Victoria, to tylko jeden pocałunek, nic…- zaczęła
Esmeralda, wywracając oczami. Ale zanim dodała coś więcej, przerwałam jej.
Postanowiłam być
miła. Esmeralda przecież może całować kogo chce, prawda?
Tak właściwie, to nie mam pojęcia, dlaczego wybuchłam.
To, że Alex mnie ignoruje, nie było powodem do wkurzania się na niego o byle
co… Przecież to mógł być miły, kulturalny i śmieszny facet. A skoro Es, go lubi
i uważa, że jest fajny, to mi nic do tego. Poza wspólnymi wieczorami i
porankami w domku Hermesa, kilkoma zajęciami w ciągu dnia, nie byłyśmy ze sobą
jakoś bardzo blisko. No, ja nigdy nie jestem z ludźmi blisko, chyba, że robię
wyjątki. Więc nie miałam powodu matkować Es, to nie w moim stylu…
- Jasne, rozumiem.
- Jeden, ale za to jaki!
PRZEGIĄŁ.
- No nieźle- zaśmiała się Esmeralda, unosząc rozbawiona
brwi w górę.
Jeszcze raz mnie zignorują i poproszę Jenny, żeby wbiła
mi swój topór w głowę już teraz.
- Ale na razie był jeden i do niczego to nie zobowiązuje.
Na razie nie chodzimy ze sobą, ani nic…
- Nie bój się piękna, powtórzymy to jeszcze.
- Możesz zawsze próbować.
Alex popatrzył się z uznaniem na brunetkę, która stała
pewnie i choć patrzyła się na niego z lekkim wyzwaniem w oczach, to nie
sprawiała wrażenie wrogo nastawionej. Wręcz przeciwnie.
-To powodzenia, piękna. Pamiętaj, z przyjemnością pomasuję cię- chłopak mrugnął do Es, po
czym się schylił lekko, biorąc ją za rękę i całując ją w prawą dłoń.
Kto współcześnie, jest na tyle staroświecki, by całować
dziewczyny w rękę? Współczesna płeć brzydka na ogół rzuca się na płeć piękną z
łapami, ci normalni mają w sobie tyle taktu, żeby ograniczyć swój popęd
seksualny. Ale jeszcze nie spotkałam kolesia, który by kogokolwiek ślinił po
dłoni.
Kiwnął do mnie głową (a ja miałam ochotę kiwnąć mu mieczem
nad szyją) i na odchodne oznajmił:
- I na razie… Veronico?
Po czym sobie poszedł.
Czy. On. Nazwał. Mnie. Pieprzoną. Veronicą?!
Wzięłam głęboki wdech, omal się nie zapowietrzając. Serce
dudniło mi z wściekłości między żebrami, a szczękę ścisnęłam tak mocno, że
bałam się przez chwilę o swoje zęby. Nikt nie powinien mnie tak nazywać, cholera,
jeżeli życie mu miłe. Miałam ochotę puścić się za nim pędem, wskoczyć mu na
plecy, a potem jak pusta nastolatka drapać paznokciami, wyrywać włosy, krzyczeć
i gryźć! Byleby jakoś mu uprzykrzyć życie, wyżyć się na nim!
Byłam naprawdę wściekła!
Zaplotę mu wianuszek przyjaźni, zwany szubienicą, założę
na głowę, ale będzie za duży i opadnie na szyję, a potem każę komuś pociągnąć
(bo ja nie mam siły, ani cierpliwości, by gnić w więzieniu).
- Vicky, miły jest, prawda?- odezwała się Esmeralda, z
ewidentną nadzieją w oczach.
Zamrugałam i postarałam się uśmiechnąć. I co ja jej
kurczę miałam powiedzieć? „Nie, jak dla mnie był nadmuchanym bucem z wielkim
ego. Całuj go częściej.”?
- Tak, cholernie miły.
Na szczęście z reszty tej rozmowy wybawił mnie Norbert,
który szybkim krokiem do nas podszedł i na wstępie oznajmił:
- Simon kazał wam przekazać, że macie przynajmniej
wyglądać na odważne.
- Ale ja jestem odważna!- zawołałam urażona i
zmarszczyłam brwi. Jednak kiedy zobaczyłam jego spojrzenie, syknęłam cicho i
dodałam:- No, trochę.
- Tak, widzę- zbył mnie.- Macie nie pokazać na wstępie,
że nie umiecie walczyć. Bo nie umiecie w końcu, prawda?
- Zależy jak na to patrzeć.
Jego mina mówiła
sama za siebie, że mam przestać próbować się bronić.
- Wiesz…-zaczęła Esmeralda, niepewnie rozcierając sobie
nadgarstki.- Teoretycznie Nick uczył nas…
- Nicolas!
Nie wiem co takiego zrobił Nick, ale kiedy syn Hekate
usłyszał o nim, ewidentnie się ożywił. Może powinnam rozwiać mu marzenia i
wspomnieć, że Nicolasowi daleko było do super agentów z filmów, albo rycerzy,
którzy nawalali się mieczami jak zawodowcy. Wcale nie przypominał tych z Władcy Pierścieni jak nas uczył. Raczej tego pandę z Kung-fu Panda. Z początku filmu, kiedy
uniesienie nogi i kopnięcie było graniczące z cudem.
- Uczył was! Więc jak? Umiecie?- To ostatnie pytanie było
tak zadane, że jedyną odpowiedzią jaka była pożądana, ewidentnie było „tak”.
Niestety, ja zbyt często jestem pożądana i przez to robię wszystko by tego
uniknąć:
- Nie.
Tu Norbert wykrzywił się i wyglądał jakby chciał zacząć
płakać, ewentualnie mnie udusić. W zaistniałych okolicznościach, błyśniecie
zębami, było jedynym sensownym rozwiązaniem.
- Victoria wyszła z połowy treningu. Po tym jak w minutę
rozbroiła i wywaliła na ziemię ją Pandora.- Esmeralda nie bardzo mi pomagała.
Nie pozostało mi nic innego, jak uśmiechnąć się szeroko do chłopaka, rozłożyć
przepraszająco ręce i ignorować bezradne, oskarżycielskie spojrzenie.- No, a
ja…ja zostałam trochę dłużej i…ćwiczyliśmy… O, umiem zachować zrównoważoną
pozycję!
- A ja być szumiącą trzciną!
Norbert spojrzał się na nas. Nie wiem, czy bardziej był
zszokowany, czy przerażony. Chyba przede wszystkim nie wierzył, że coś takiego
ma miejsce. Aż w końcu zaczął się śmiać, kręcąc zblazowany głową. Położył nam
obu ręce na ramionach i poprowadził obok siebie w stronę Simona. Po jego minie
widać było, że jest mocno rozbawiony i powstrzymuje się od śmiechu, a wzrok
mówił "o Chryste, umrą”.
Na końcu pojawił się Chejron. Kazał każdej drużynie
ustawić się na tych pięciu prostokątach, które okazały się windami na Arenę.
Norbert po drodze wręczył mi i Es dwa miecze. Podobno był dopasowany, nie wiem,
nie znałam się. Wiedziałam tyle, że ten również był cholernie ciężki. Esmeralda
wykłóciła się jeszcze o jakiś sztylet, nie słuchałam jej.
Byłam zbyt zajęta obserwowaniem pewnego opalonego
blondasa, który stał na prostokącie numer trzy, czyli razem z drużyną
Timmy’ego. Alex nie widział, że się na niego gapię bez skrupułów, bo z uśmiechem
na twarzy rozmawiał z Chase’m, razem oglądali jakiś łuk i co chwila coś
komentowali. Cudownie, teraz Alex niech mi jeszcze kolegę od tańca deszczu
podpierdoli, no pięknie. Miałam tylko nadzieję, że woda kolońska Chase’a nie
pachniała truskawkami, bo wtedy… oho, wtedy to by się działo.
- Norbert…-zaczęłam. Chłopak oderwał wzrok od swojego
długiego miecza z rękojeścią obwiązaną jakimś czarnym rzemykiem. Pytająco
uniósł brwi.
- Hmm?
- Czy na tym konkursie, można legalnie zrobić krzywdę
innym uczestnikom?- zapytałam, nadal z kamiennym wyrazem twarzy patrząc się
prosto na przyjaciela Esmeraldy.
Esmeralda zmarszczyła brwi, podążyła za moim spojrzeniem i…
- Victoria!!!- zawołała, chyba nie tyle co zdumiona, co
nawet lekko przestraszona. Musiałam się uśmiechnąć i na chwilę spojrzeć na nią.
- Nie no co ty. Droczę się tylko- powiedziałam wesoło,
mrużąc oczy w uśmiechu.
A kiedy dziewczyna odetchnęła z ulgą i weszła na
platformę, po czym zaczęła rozmowę z Courtney, tą od Hekate, która była z nami
w grupie, ja dyskretnie zwróciłam się do Norberta:
- Ale można, prawda?
W tym momencie podszedł do nas Simon i kazał na chwilę
się skupić. Naprawdę się starałam przykładać uwagę do tego co do nas mówił, ale
nie byłam wstanie. I choć blondyn mówił ciekawie, dodawał motywacji i wszyscy z
mojej drużyny się do niego uśmiechali z szacunkiem, jedyne co zrozumiałam to
przekaz: będzie dobrze. Byłam już tak zamroczona przed-turniejową atmosferą, że
nie pamiętałam nic z jego przemówienia.
W końcu poklepał Courtney po ramieniu, która stała
najbliżej niego, i wciągnął nas na prostokąt. Każda drużyna, pięć osób, stało
na swoim. Byłam w piątej grupie, więc mój zespół był najbardziej po prawo,
patrząc z punktu widzenia kogoś, kto stał przodem do nas. W tym wypadku był to
Chejron i…
- MILOS!- wrzasnęłam, unosząc rękę i machając
energicznie. Rozległy się śmiechy, ktoś zagwizdał.
Blondyn, który właśnie wszedł z Chejronem do
pomieszczenia, rzucił mi przelotne spojrzenie i zignorował. Jednak nawet z
odległości pięciu metrów widziałam, jak kurczowo zaciska palce na podkładce do
papierów i swoich notatek.
- Moi drodzy- powitał nas Chejron,- zaraz zacznie się
Turniej. Przed wami trzy Plansze, każda będzie trwała godzinę, bez żadnych
przerw. Jeżeli skończycie szybciej, dostaniecie chwilę na odpoczynek. Jak nie
skończycie, nic się nie dzieje, jedynie tracicie punkty. Może się okazać też
tak, że w którejś z Plansz musicie zrobić jak najwięcej w godzinę, więc wtedy
gracie na czas. Pięć minut przed końcem każdej Planszy będziemy was ostrzegać
odliczaniem, żebyście zdążyli przebiec do mety.
- A niby dlaczego?- zawołał ktoś, chyba Charles.
- Ponieważ niektóre atrakcje, dajmy na to… słupy z
drewnianymi mostami osiem metrów nad ziemią… po prostu znikną po godzinie. A
jakby ktoś tam stał, zleciałby na ziemię- odezwał się Milos, zadzierając wysoko
głowę, niczym dumny biznesmen. No i oczywiście ten biały kołnierzyk pod
zielonym swetrem, ach. On wie, jak zawrócić dziewczynie w głowie.
- Więc dziś zmierzycie się z trzema Planszami. Najpierw
Nemezis, potem Posejdona, a na końcu Demeter. Możecie się spodziewać
wszystkiego.- Chejron splótł przed sobą palce, jak rzeczowy profesorek na
wykładach w porządnym college’u. Miał w sobie coś z nauczyciela, trzeba to
przyznać.- Jeszcze tylko wyjaśnię wam, jak będzie wyglądała arena. Wszystko
jest ogrodzone płachtą, która działa jak lustro weneckie. Obozowicze widzą was,
wy widzicie niebo, wszystko wygląda jak otwarta przestrzeń. Jedynym wyjątkiem
jest pomieszczenie dla sędziów. My będziemy widzieć was, a wy nas. Więc nie
przestraszcie się, jak wyjedziecie na górę, a tam aż po horyzont nie widać
żywej duszy.
- A co trzeba zrobić, żeby wygrać? No nie wiem, gramy na
punkty, jakość czy na co?- odezwała się Suzanne, która stała na środkowym
prostokącie. Córka Hermesa wyglądała na maksymalnie skupioną, a jej rude
loczki, ciasno spięte z tyłu głowy, skakały przy każdym jej ruchu. Nie była
pulchna, ale miała bardzo krągłą, masywną budowę- jak na czternastolatkę,
oczywiście. Wyraźny zarys mięśni pod turniejowym kostiumem trochę mnie
przerażał.
Pokiwałam głową z politowaniem. To naprawdę inteligentne,
mówić takie rzeczy tuż przed samym Turniejem. Choć dobrze, że w ogóle je mówią.
- Milos wam to wytłumaczy- powiedział Chejron,
uśmiechając się do nas przyjaźnie. Ten pół-koń miał w oczach coś bardzo
łagodnego, takiego, że wyglądał jak dobry wujek.- Ja już pójdę, dam znać, że
zaraz zaczynacie. Powodzenia, moi drodzy. Naprawdę liczę na waszą inteligencję
i dojrzałość.
Niektórzy odkrzyknęli mu „Dzięki!” , a ktoś bardziej
oryginalny: „Spoko, obiecuję zabić Oscara, będzie spokój!”, kiedy Chejron
pokłusował do wyjścia (mój wychowawca na obozie właśnie pokłusował do wyjścia,
zarzucając przy tym lśniącą grzywą; błagam, powiedzcie, że to nie brzmi jakbym
przeszła pranie mózgu…?).
- Więc tak…- Milos przerzucił kilka kartek i z poważną
miną zaczął recytować:- Grupa otrzymuje punkty za ukończenie zadania jako
pierwsza, za najlepsze i najdokładniejsze wykonanie go oraz za pracę grupową.
To oceniają sędziowie i moją przyznać grupie dziesięć punktów w tych
kategoriach. Ponadto, każdy uczestnik może zarobić punkty, za odpowiednią postawę,
walkę oraz inne parametry. Dlatego sędziowie mają dodatkowo do przyznania bonusowe
dziesięć punktów konkretnym uczestnikom. Czyli w bonusie możecie otrzymać od
zera do sześćdziesięciu punktów. Dziesięć jako grupa, po dziesięć każdy z
piątki.
Omiotłam spojrzeniem wszystkich zebranych. Byli to ludzie
zupełnie różni. Chudzi, szczupli, masywni, niektórzy bardzo muskularni, inni
wręcz anorektycznej budowy. Kolory włosów zaczynały się na ognisto rudym, a
kończyły na niemal białym blondzie. Nawet to, w jaki sposób stali wyglądało
inaczej- jedni przygarbienie, inni dumnie wyprostowani, inni tyłem do Milosa,
gadali z sąsiadem.
- Aha, przekupywanie sędziów jest zabronione. Pan Hermes
dał im tabelki, gdzie będą wpisywać punkty i są one magiczne. Nie da rady
wpisać punktów, jeżeli Sędzia nie jest w stu procentach pewny, że dana ilość
należy się osobie, bądź całej drużynie, której chce owe punkty przydzielić.
Kilka osób westchnęło, kilka zaczęło się śmiać. Oscar
wychylił się ze swojej platformy i z triumfem w spojrzeniu zawołał do Charlesa:
- Mówiłem? Thomas i Nicolas sędziują, nie mogli nie
założyć zabezpieczeń!
Esmeralda parsknęła śmiechem, ja też uśmiechnęłam się
szerzej.
Milos skończył tłumaczyć, a ja mrugnęłam znacząco do Es,
jakbym chciała jej powiedzieć: „No to teraz patrz”. I zanim Esmeralda
zrozumiała, o co mi chodzi, na powrót zerknęłam na Milosa i udając głupią,
zapytałam:
- A ty jaką funkcję pełnisz w tym całym Turnieju?
Chłopak niechętnie na mnie spojrzał, a jego seksowny
przedziałek zalśnił, odbijając światło lamp w pomieszczeniu. Cholera, ile w tym
żelu i innych musiało być.
- „Zasady spotkania” już nie obowiązują, spokojnie,
niczego nie zrobiłam, czego robić bym nie powinna- mruknęłam, zanim zdążył się
zbulwersować, że miałam siedzieć cicho.
- Wiem i żałuję- odkrzyknął fachowo, przykładając rękę do
ust, po czym z lekką dumą w głosie oznajmił:- Jestem jednym z organizatorów i
czuwam nad powodzeniem tego przedsięwzięcia.
Cofam. Jednak Johnny nie jest najbardziej staroświeckim
facetem w promieniu mili morskiej.
- Aha…- pokiwałam ze zrozumieniem głową.- A czy to nie jest
niesprawiedliwe, jeżeli w Turnieju bierze udział osoba, ze specjalnymi
względami u jednego z organizatorów, który „czuwa nad powodzeniem
przedsięwzięcia”?
Blondyn zgromił mnie spojrzeniem, wyglądał tak, jakby
chciał podejść i walnąć mnie tymi kartkami w głowę, najlepiej powodując przy
tym długotrwały uraz. Zamiast tego odetchnął, przymykając oczy i oznajmił:
- Nie, ponieważ nic takiego nie ma miejsca. Nikogo nie
traktuję inaczej, w inny sposób niż resztę.
- Nie mów, że jestem dla ciebie taka jak inne- wytknęłam
mu, unosząc jedną brwi i rozciągając usta w bezczelnym uśmiechu.- Chyba mi nie
powiesz, że uczucia, które żywisz do mnie, są identyczne, co do takiej Esmeraldy.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Natomiast Milos
zastanawiał się, jak mi odpowiedzieć. Postawiłam go w sytuacji takiej, że co
nie zrobi, jakkolwiek nie zinterpretuje moje słowa, wychodzi niekorzystnie. Nie
mógł przecież jawnie przyznać, że racja, uczucia jakie do mnie żywi- czyli go
irytuję, wkurzam, nie lubi mnie- są prawdziwe, bo wtedy wyszłoby na to, że mnie
dyskryminuje jako uczestniczkę. Tak jak interpretowanie tych uczuć jako
lubienie-bardziej odpadało, bo faworyzacja. Więc chcąc nie chcąc, mój ukochany,
musiał przyznać, że jestem dla niego na poziomie zero! A to oznaczało, że nie
mógł być dla mnie nie miły, ani mnie nie lubić. Znaczy się- on mnie kochał. Ale
na swój sposób.
- Mogę cię zapewnić, że nie jesteś dla mnie nikim
wyjątkowym.
- Au. Zabolało.- Dotknęłam palcami miejsca, gdzie powinno
być serce, marszcząc brwi. Milos spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.-
Nie martw się, ja rozumiem, praca. Pogadamy wieczorem.
Usłyszałam śmiechy i gwizdy, po raz któryś dzisiaj, ale
uznałam, że wystarczy tego. Poza tym, poczułam na ramieniu dłoń Norberta, który
chwilę potem powiedział:
- Milos, myślę, że trzeba zaczynać.
Blondas już otwierał buzię, żeby coś odpowiedzieć, jednak
zamiast tego kiwnął głową i nic już nie dodając, obrócił się i wyszedł.
Zerknęłam na Norberta, który pokręciła głową z politowaniem, powstrzymując
uśmiech.
I w tym samym momencie sufit się otworzył, a platformy
zatrzeszczały i ruszyły w górze. Cóż, udało mi się przynajmniej rozśmieszyć
kilka osób, nim zginę; chyba czas zacząć zbierać punkty na liście „Dobre
Uczynki”!
A tym czasem pięć prostokątów, z pięcioma grupami, po
pięć osób… podjechało na górę, kręcąc się i pod koniec tworząc jeden długi pas
platform, który miał się wpasować w szczelinę na suficie. Brakowało tylko
świateł reflektorów i dźwięku migawek aparatów oraz fleszy, a poczułabym się
jak gwiazda na estradzie. Platformy wjechały, coś zatrzasnęło się i kliknęło
głośno, a naszym oczom ukazała się Arena. Z głośników, których nie było widać
rozległ się głos Pana D:
- No to szybko, nie marnujmy czasu. Uważam Turniej za
otwarty, bla bla bla, miejmy nadzieję, że przy okazji ktoś zginie. Bawcie się
dobrze.
Trzeba go z Amy bliżej poznać, entuzjazm do mojej
śmierci, na pewno by ich zbliżył…
A potem wiwaty widowni, której nie było nigdzie widać-
jedynie niebo i ogromna Plansza, na widok której odebrało mi mowę, a nogi się
pode mną ugięły.
I to był moment, kiedy odkryłam, że czasem lepiej siedzieć
cicho i dać się dyskryminować, bo potem można skończyć w takiej sytuacji, jak
ja teraz.
Cholera, ale chyba każdy wie, że za Chiny nie przyznam,
że coś takiego choćby przeszło mi przez myśl, prawda? Rzecz jasna, nie dałam po
sobie poznać, że zaczynam mieć wątpliwości.
Starając się wyglądać na pewną siebie, krzyknęłam krótko,
bo właśnie upuściłam sobie ten cholerny miecz na stopę.
I to dopiero można nazwać pozytywnym rozpoczęciem
Turnieju.
A tak Rowllens i Esmeralda idą wygrać Turniej... A przynajmniej taką mają nadzieję.
Co nowego w rozdziale?
Dziś dzień Turnieju. Rowllens zostaje brutalnie obudzona przez mieszkańców domku Hermesa. Wczoraj dołączył do nich kolejny chłopak- Chase, czarnoskóry syn Hermesa, który też bierze udział w Turnieju. na śniadaniu Amy i Johnny przyjmują zakłady od całego obozu, a Chejron oficjalnie ogłasza rozpoczęcie Turnieju i daje uczestnikom oraz kibicom wskazówki dokąd mają się udać po śniadaniu. Victoria i Esmeralda nie mogą uwierzyć, jakim cudem w nocy ktoś wybudował wielką arenę na środku pola, ale są zmuszone przyjąć tłumaczenia Nicka: że to "magia". Dziewczyny, gdy w końcu odnajdują szatnię spędzają czas przed pierwszą Planszą z innymi uczestnikami- Jenny, Judy, Norbertem, który nie wierzy im, że nie potrafią walczyć oraz pewnym bardzo miłym chłopakiem, który wczoraj całował się z Esmeraldą, a dziś sprawił, że Victoria go szczerze znienawidziła. Jednak w końcu pojawia się Milos z Chejronem, wyjaśniają ostatnie kwestie... i uczestniczy wchodzą na pierwszą Plansze Turnieju.
Wszystko tłumaczyć tak, aby nie dało się tego udowodnić, sprawdzić. „- Rowllens, gdzie praca domowa? - Och, zniknęła. - A dlaczego? - Wie pan, magia”.
OdpowiedzUsuń„Hej, mała, obyś połamała sobie nogi i trafiła pod kroplówkę”.
"Miałam tylko nadzieję, że woda kolońska Chase’a nie pachniała truskawkami, bo wtedy… oho, wtedy to by się działo."
I ten fragment o krzywdzeniu uczestników...
Umarłam.
Będę was normalnie cytować życiowo.
Uwielbiam wasze opowiadanie bardziej niż Percy'ego. Naprawdę. U was te bohaterki są takie prawdziwe. I nie ma żadnej historii z ratowaniem świata, tylko z ratowaniem własnego honoru.
Mam prośbę. Czy one muszą to schrzanić tak samo jak wcześniej? Bo ta część z armatkami była nielogiczna. Skoro mają walczyć drużynowo, to czemu nagle je zignorowali i poszli sami robić zadanie? Proszę, zmieńcie to jakoś ;D.
Co NIE ZMIENIA FAKTU, ŻE TO JEST ZAJEBISTE.
Okej
O Boże, jak ja długo nie komentowałam. Czytałam wszystko na bieżąco, ale zwykle jakoś tak po północy i nie miałam siły. A potem zapominałam.
OdpowiedzUsuńVicky jest zajebiście skonstruowaną postacią i super się o niej czyta, ale dochodzę do wniosku, że na żywo by mnie czasem irytowała. Ta jej nieumiejętność przyznania się do błędu... To musi być wkurzjące.
Jako że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału... Kocham Arthura. On jest mój! (Nawet wiekowo pasuje, skoro jest młodszym bratem Thomasa) To takie wszystko co najlepsze w Thomasie, ale bez irytujacych cech. Poza tym też jestem młodszym rodzeństwem, rozumiem jego ból. Dogadalibyśmy się.
Fe Alex, niedobry Alex. Tylko Nick i Es!!! Oni są chyba moim OTP.
Co do Turnieju, to zgadzam się z Okej. Ta akcja z armatkami była trochę nie na miejscu. Swoją drogą ciekawe kto zastąpi Scholę na tarczy Nemezis. Czyżby wspominana wcześniej siostra dziewczyny, której imienia nie pamiętam, która przespała się z wfistą (w sensie ta siostra)?
I zgadzam się z Okej w jeszcze jednej kwestii - to jest lepsze niż Percy. Znaczy... zawsze będę miała do niego wielki sentyment, bo był moją pierwszą porządną książką i przez RR wprowadził mnie w świat fanfiction, ale jest jednak nieco zbyt melodramatyczny i dziecinny (miałam 6 lat jak zaczynałam to czytać i chyba wyrosłam) Dlatego zastanawiam się czy kupować Młot Thore'a (jak ktoś czytał, to proszę o opinię).
Błędów było bardzo mało, ale wam je wytknę, bo mam czas i w końcu chodzi o to, żeby wcale ich nie było, nie?
Po pierwsze: nie jestem ekspertem i nie chce mi się sprawdzać, ale spacje daje się chyba po obu stronach myślnika zarówno w dialogach ("Nie marudź- zganiła mnie Esmeralda" powinno być "nie marudź - zganiła mnie Esmeralda") jak i we wtrąceniach.
To zauważyłam tylko raz, więc pewnie wiesz, ale wspomnę - "Nie" z przymiotnikami piszemy łącznie("niemiły", a nie "nie miły")
Ze dwa razy nie pasowała mi też składnia, ale nie chce mi się szukać.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. TURNIEJ!!! Postaram się skomentować, ale wiecie jak to jest.
Aga
A, i trochę (trochę bardzo) spóźnione życzenia dla Lady.
UsuńZdrowia, szczęścia, czasu na pisanie i inne pasje (czytanie przede wszystkim i... teatr? Dobrze pamiętam?), weny, prawdziwych przyjaciół, którzy nie opuszczą Cię w potrzebie, spełnienia marzeń i celów na ten rok.
Arthur jest mój.
UsuńTrochę mi zajęło nadrobienie opowiadania, ale nie żałuję :) Arthur jest świetny, jestem zdecydowanie w team Arthur i postuluję o założenie funclubu :D
OdpowiedzUsuńMacie trochę błędów w zapisie dialogów. Nie są jakieś straszne, ale poza tym innych błędów nie widziałam, więc byłoby szkoda, gdyby ich nie poprawiono. Tutaj macie krótki poradnik, co i jak jak poprawnie zapisywac dialogi w opowiadaniu
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę :D
Zapomniałam dodać, że gif pod koniec wymiata :D
Usuń