Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (12) cz.2

Wiem, czekaliście długo... ale to wina mojego domowego internetu, a dokładniej jego braku. Jednak udało się, naprawili mi i oto jest- kolejny rozdział.
Zapraszam do czytania i komentowania!
Wasza Gwiazda

ROWLLENS XXII

Przez cały ranek zaczepiło mnie około dwustu osób (Es upierała się, że tylko cztery i mam nie narzekać) i z wyraźnym sarkazmem gratulowało występu. Cholerni kretyni, miałam ochotę każdemu przyłożyć, każdego skopać i pogryźć, ale moja kultura osobista pozwalała mi jedynie na Młodzieżowy Znak Pokoju, podtrzymywany jeszcze długo po tym, jak minęłam danego idiotę. Czytaj: dziś rano pół obozu obejrzało mój środkowy palec i usłyszało prawdopodobnie najoryginalniejsze wyzwiska mamrotane pod nosem, jakie było i będzie im dane w życiu usłyszeć.
Zawsze do usług.

A wszystko dlatego, że dałam się zaciągnąć na śniadanie. Opierałam się długo, bo nie chciałam nikogo oglądać. Nie to, że bałam się śmiechów i szeptów... nie, nigdy w życiu… Po prostu… nie miałam ochoty dawać komukolwiek takiej możliwości, a poza tym, za nic w świecie nie miałam ochoty oglądać pewnych twarzy… Ogólnie: nie miałam ochoty. A poza tym nie chciałam. I to powinno zakończyć każdą dyskusję, ale nieee…
Zostałam zawleczona na to stołówkę, cholera. Wyglądało to jak procesja trędowatych, bo Amy, Es i John szli wokół mnie- naburmuszonej i wściekłej na nich już od wczorajszego dnia!, a oni dzielnie mnie pchali przez tłum, który się czasem nawet rozstępował na nasz widok.
Każdy zachowywał się inaczej, więc na każdego mogłam być zła z innego powodu. Wieczorem John wepchnął mnie do łazienki, kazał wziąć prysznic i nie odpuścił, aż nie wyszłam z toalety z mokrymi włosami, jako dowód, że byłam pod prysznicem. Amy skwitowała to tylko westchnięciem, że powinnam się cieszyć, że nie stał razem ze mną, za zasłonką, w ubikacji i nie słuchał, czy faktycznie słychać dźwięk otwierania tubki z żelem pod prysznic. Byłam skłonna uwierzyć jej, tym bardziej, że okularnik przytaknął, że byłby do tego skłonny. Johnny nadal bawił się w troskliwego opiekuna, a Amy oczywiście odczekała godzinę, ale już po kolacji (na którą nie poszłam) bez skrupułów rechotała na każde wspomnienie mojej porażki turniejowej.
Es, która pojawiła się w domku Hermesa dopiero wieczorem, dała sobie spokój z moim humorkiem, bo ignorowała to całkowicie i traktowała tak, jakbym była w świetnym nastroju. Przy ósmym zagadaniu do mnie i klepnięciu po plecach, miałam jeszcze gorszy humor, że mnie nie pocieszała, nie mówiła jaka biedna i skrzywdzona przez los jestem, olewała moje warczenie i hibernowanie pod kołdrą na łóżku. A celowo chodziłam po domku jak królowa w płaszczu z kołdry i dramatycznie patrzyłam się na ściany. A ona nic. Nawijała o swoich podróżach i obozach. Ma szczęście, że nie wpadła na poruszanie tematu wczorajszej imprezy na której mnie nie było.
Jedyną pozytywną osobą była kochana Pandora! Ta dziewczynka, jako jedyna, przybiegła do mnie rano, z uśmiechem i wypiekami na twarzy. Pandy usiadła przy łóżku, na którym ja udawałam, że hibernuję i miałam zamiar przespać resztę życia, po czym oznajmiła:
- Przynajmniej rozbroił cię strumień wody, a nie ośmiolatek.
Słysząc to, byłam zmuszona przerwać swój plan na resztę życia, bo ktoś musiał z uśmiechem jej przypomnieć, że ma przecież dziewięć lat.
Czy możliwe, że robiłam się sentymentalna i troskliwa? 
Podczas śniadania, kiedy wszyscy jedli, żadnej Pandory niestety nie było obok, żeby mi przypomniała, że jednak coś zrobiłam w miarę okay. Zamiast tego w pakiecie otrzymałam Amy z trwającą od zakończenia pierwszych Plansz głupawką pełnej satysfakcji i sadyzmu, Johnny’ego z miną „a nie mówiłem?” oraz Nicka z cynicznym uśmiechem i zjadliwym komentarzem. Moja Święta Trójca Szyderców, czego chcieć więcej, cholera?
Esmeralda szturchnęła mnie łokciem w żebro, zmuszając do oderwania czoła od blatu stołu. Tym samym niszcząc moje nadzieje, że ktoś niechcący potknie się z nożem i upadnie z nim na moją szyję. A tak ładnie się nastawiałam, nawet włosy spięłam.
- Chcesz kanapkę z szynką, serem czy może łososiem? Pysznym, różowym łososiem, który tak smakowicie pachnie, a ty go tak bardzo lubisz…?
- Niech jakiś niedźwiedź wypcha się tym łososiem- prychnęłam, niwecząc już szóstą próbę nakarmienia mnie czymś. I skąd ona, cholera, wie o mojej miłości do łososia?
- Przestań jęczeć- skarciła mnie, nie spuszczając swojego śniadania z oczu. Nawet na mnie nie zerknęła.- To że przegrałyśmy, nie jest two… no dobra, jest twoją winą.
- Dzięki! - zawołałam, ponownie opadając głową na swój pusty talerz. Cholera, nie zbił się i nie pokaleczył mi twarzy, następnym razem trzeba mocniej.- Jesteś równie winna.
Esmeralda z frustracją odłożyła widelec i prychnęła zirytowana. Przerzuciła nad ławką jedną nogę, siadając na niej okrakiem, przodem do mnie.
- Moja droga, przestań się nad sobą użalać - oznajmiła z zerowym współczuciem, ale za to ze stuprocentowym znudzeniem i zaciętością.
Miałam ochotę wyjąć spod czoła swój nadal czysty talerz i roztrzaskać jej go na głowie. Skoro śmierć nie chce przyjść po mnie, to może przynajmniej zabierze ją. Mniej moralitetów i kazań.
To prawda- w tym dniu śmierć mnie unikała, i to bardzo. Ten farbowany Włoch z uśmiechem uznał, że skoro mam dziś humor małego samobójcy (i sadysty, dodał, kiedy oberwał poduszką), to czas, żeby zatroszczyć się o przyszłość wszystkich i zabrać mi wszystko co ostre.
- Plastikowe noże są nawet ostrzejsze niż niektóre metalowe - zauważyłam trzeźwo.
W odpowiedzi zobaczyłam szybki ruch ręki Johna i zaraz zniknął również biały nożyk z plastiku.
- Nie użalam się nad sobą- wybełkotałam w stół.- Przeżywam wzięcie na siebie odpowiedzialności grupowej.
- O ile dobrze pamiętam, to Simon jest kapitanem- przypomniała mi Suzanne, jedna z córek Hermesa.
Ta dla odmiany, zadowolona ze swoich osiągnięć na Turnieju, nie przestawała się nimi chwalić. Od wczoraj usłyszałam chyba z osiemset uwag na temat, co mogłabym podszkolić i co zmienić w mojej technice walki. Ten Ruda chełpiła się przede mną wszystkim, wywyższała się cały czas.
- Zamknij się - syknęłam do niej, na chwilę zapominając, jaki ten los jest niesprawiedliwy.
- Przykro mi, Vicky, ale to prawda. - Rudzielec rozłożył ręce, zaprzestając smarowania tostu masłem. - Simon jest drużynowym, nie wykłócisz się także o to stanowisko, bo…
- Wiem, że Simon jest kapitanem - uniosłam głowę, opierając się na łokciach i celując w nią palcem. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na nią jadowicie.
- Mam nadzieję - zachichotała sztucznie. - Bo jak na razie poczuwasz się do odpowiedzialności grupowej.
- Bo ja też jestem w tej grupie.
- Tak, tak. - Nadgryzła kawałek marchewki. - Chodziło ci o coś innego chyba.
- Doprawdy? Ależ bardzo proszę, pomóż mi w takim razie - warknęłam, kładąc ręce na stole i prostując się. - Sprecyzuj, o co mi chodziło.
- Powiedziałam, że chodziło ci o to, że traktujesz siebie jak kapitana drużyny- zaświergotała, ściskając usta w kaczy dziubek, jakby chciała mi powiedzieć coś smutnego i krzepiącego jednocześnie.
- Chodziło mi o to, żebyś się łaskawie nie wtrącała i zapchała sobie gębę tą grzanką - wypaliłam, a z każdym słowem Suze patrzyła się na mnie coraz bardziej urażona.- I poza tym, to mieszkasz na dworze, skoro łączysz tosty z marchewką, a do tego popijasz to jogurtem. Inni się chyba zgodzą.
Suzanne uchyliła urażona usta, jakbym właśnie ją obraziła. Miała może zaledwie trzynaście lat, nie powinna się tak rządzić! Byłam od niej starsza, trochę szacunku i kultury. A nie małolata postanowiła mówić mi, kto jest moim drużynowym! Poza tym, to mi nie przeszkadzało! Kazałam jej się przymknąć, bo miałam jej dosyć. I tyle. „Bo tak”- to powinno uciąć dyskusję.
- Nie wyżywaj się na niej - wtrąciła w porę Es, łagodząc sytuację i przypominając mi, że miałam rozpaczać.
Zmieniłam zdanie, nie roztrzaskam jej talerza na twarzy, przyda mi się, jakbym zapomniała o swoim nowym życiowym celu.
- Nie powinnaś się tak zachowywać, wtryniłaś się na ten konkurs sama i jak na razie z gracją Hefajstosa zapewniłaś waszej grupie ostatnie miejsce w tabeli. Widziałaś wyniki?
- Nie sama- zauważyłam, patrząc przeciągle na Esmi, a potem skłamałam, żeby nie wyjść na zdumioną tą informacją:- I wiem, że jesteśmy ostatni.
No cóż, Ruda miała rację. Ale to na pewno nie z mojej winy! Jakby dali mi kilka dni więcej, to na pewno udałoby mi się wyszkolić. Jeden trening? Gdzie uczyłam się utrzymać równowagę? A wcześniej nawet nie zrobili mi kursu na kondycję? Byłam skazana na taką porażkę!
Wniosek - jestem niewinna!
Co z tym zrobiłam? Jak to co- przecież wszyscy oskarżają o to mnie, więc są idiotami i mogę się obrażać. Tu nie chodziło już o przegraną! Tu chodziło o niesłuszne teorie spiskowe tej hołoty wokół mnie!
(Jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć- owszem, w momencie kiedy wysnułam taką wersję wydarzeń, automatycznie zrobiło mi się lepiej.)
Es nie chciała słuchać takich tłumaczeń. Kazała mi wstać, wyczarować sobie kanapkę na wynos i pójść za nią. Nie posłuchałam się, bo skończyło się na tym, że dziewczyna musiała mnie skopać z ławki (cholerne miejsce na jej krańcu!), a potem na przekór zamówiłam sobie w sposób magiczny jabłko, nie kanapkę, i wcale nie poszłam za nią, a obok niej! HA!
Es chyba wywnioskowała z mojej miny i usilnego wyprzedzania ją o krok, że czerpię z tego chorą satysfakcję, bo nic nie powiedziała, tylko pokręciła zblazowana głową. Ale przynajmniej opuściłyśmy jadalnie.
- To dobry moment, żeby narzekać, że jestem głodna? - spytałam w połowie schodów.
Es patrzyła się na mnie morderczo, tak samo, kiedy wywaliłam nadgryzione jabłko dwa kroki wcześniej do ogniska na ofiarę. Może jakiś bóg przegranej się nade mną zlituje, ewentualnie Tarot wstawi się za swoimi dziećmi, na przykład Thomasem, i mnie zabierze. Toć drażniłam go, tatusiek mógłby mu pomóc, a przy okazji skrócić moje męki. I nie musiałby się martwić odszkodowaniem. Czyż to nie jest kuszące?
Esmeralda zaprowadziła mnie na boisko do siatkówki. Nie jej wina, nie miałam jej okazji powiedzieć, że nienawidzę tego sportu bardziej od porannego wstawania…
Usadziła mnie na niskim murku, który otaczał boisko, na którym grało chyba z dziewięć osób, po czym z satysfakcją usiadła obok i skrzyżowała ręce na piersi.
- A teraz popatrz sobie na innych i nie udawaj emo.
- Nie jestem emo! - zaprotestowałam urażona, prostując plecy.
- Właśnie. Więc uśmiechnij się, jak robiłaś to cały czas wczoraj. - Dziewczyna podciągnęła nogi i usiadła po turecku. - Ja nie wiem, czemu nagle cię wyrzuty sumienia napadły.
Też nie wiedziałam. I tak właściwie to mi nie było szkoda faktu, że przegraliśmy przeze mnie. Nie czułam się odpowiedzialna. Bardziej to, że jednak sobie nie poradziłam wierciło mi dziurę w brzuchu.
Ale zrobiłam to, co mi kazała (no, przynajmniej w połowie) i z uniesionymi brwiami i znudzeniem wymalowanym na twarzy, spojrzałam na siatkarzy.
Rozpoznałam pięć osób. Na pewno Jenny. To jej drużyna wczoraj wygrała, to ona z pełnym radości, triumfalnym wrzaskiem zakończyła Turniej jako pierwsza. Teraz z konsternacją patrzyła na chłopaka po przeciwnej stronie siatki i krzyczała coś o zasadach tej nielogicznej gry. Wyglądało to śmiesznie, bo chłopak był dobrze zbudowany, a ona mogła uchodzić za anorektyczkę. Choć widać, i nawet z daleka słychać było, że to nie przeszkadzało jej wyzywać go od...od różnych rzeczy i osób.
- Jenny zaraz zamorduje Sebastiana. - Es chyba obserwowała te same osoby co ja.
- No. - Ziewnęłam, zakładając, że ten biedny blondyn to Sebastian.
- Och, zapomniałabym. Miałam się zapytać. Wczoraj, zanim dopadł nas Simon, Jenny próbowała cię zabić, wtedy kiedy zeszliśmy z Planszy…? Bo coś od ciebie chciała, nie?
- Blisko, ale nie do końca. Oznajmiła, że będzie mnie trenować. Więc dopiero będzie próbowała mnie zabić, na tych treningach. Zginę, zanim ponownie wyjdę na Arenę.
- Wiesz, zawsze mogłaś odmówić.
- Wtedy nawet nie zdążyłabym wczoraj wyjść z Areny żywa.
- Yhym. Choć ona przynajmniej umie grać. I walczyć. I… - Zerknęła na moją minę. – Nieważne…
Esmeralda na dowód swoich słów, że nie wszyscy umieją grać, kiwnęła głową na blondyna, który właśnie serwował i wybił piłkę za siebie. Jego umiejętności prawie dorównywały moim. Choć ja pewnie zdążyłabym już zaserwować sobie w twarz, on jedynie do jeziora dziesięć metrów za sobą.
Pozostali ignorowali kłócącą się dwójkę. Rocky, inaczej zwana: Kobieta Dobra Rada, też tam była. Ciemnowłosa piękność właśnie teatralnie upadła, udając kontuzję, co wywołało zamieszanie wśród męskiej części obu drużyn. Szczupła brunetka (chyba Evangelina…? Nieważne…), odskoczyła w bok, kiedy Rocky teatralnie poleciała do tyłu, dzięki czemu aktoreczka przyfasoliła w piasek, a nie w ramiona kogoś kto ją uratuję. Było to też powodem do rozejmu w kłótni, bo chyba zarówno Jenny jak i Sebastian, spojrzeli na córkę Hefajstosa sceptycznie. Nie dość, że Dobra Rada, to jeszcze pomaga w kłótniach i godzeniu się…!
- Widać, że udaje - oznajmiła Esmeralda wzdychając z pogardą.
- No.
- Rozumiem, że lata wprawy na wf-ie?
- No - mruknęłam bez cienia entuzjazmu, ale widząc spojrzenie Esmeraldy, dodałam: - Tak, „no” to jedyna forma wypowiedzi, na jaką możesz w tej chwili liczyć.
W odpowiedzi usłyszałam rozbawione westchnięcie.
Przez następne pięć minut spokojnie rozmawiałyśmy. To znaczy, Es paplała i wyciągała ze mnie krótkie, jednozdaniowe odpowiedzi. Ale po pewnym czasie, kiedy usłyszałam dziewiąty dowcip o zakonnicach, politykach albo teściowej, stwierdziłam, że coś nie pasuje.
Choć nie- ten o zakonnicach był nawet zabawny.
Esmeralda chyba znalazła nowy cel życiowy. Otworzyła jednoosobowy teleturniej o nazwie: „Kto zrobi z siebie największego kretyna, żeby rozśmieszyć Rowllens”! Zapisy już teraz! Jednak prawda byłą taka, że mi już dawno przeszło. Jak zawsze zrobiłam dramę, choć nie miałam powodów. A teraz jedynie grałam dalej, żeby nie wyszło, że dramatyzowałam. Ja widziałam w tym logikę. A poza tym to, że Esmi się mną interesowała i skupiała całkowicie, żeby mi poprawić humor, było budujące i miłe.
- Słyszałaś tę historię, że jakaś klasa pojechała na wycieczkę do Nowego Orleanu, a tam okazało się, że zarezerwowali hotel na inny miesiąc? I musieli spać w autokarze przez trzy dni, zanim znaleźli miejsce dla tak dużej grupy. Biedni, ale śmieszn…
- To była moja klasa. I to nie są dobre wspomnienia. Nie kiedy Jason McMidller śpi z nogami na fotelu, za którymi ty masz głowę a Genevew Corton zgrzyta zębami oparta o twoje ramię.
- A pamiętasz naszego nauczyciela historii? Kurna, ten to był idiota! Wiesz, że kiedyś…
- Lubiłam go.
- Osz, no tak! – syknęła, pstrykając nerwowo palcami. - A słyszałaś, co kiedyś zrobił profesor geografii? Podobno wyszedł przez okno, bo jedna uczennica wagarowała i siedziała na trawniku przed szkołą, machając mu. A on koniecznie chciał ją przyskrzynić i…
- Bzdury.
- Victoria! Przestań mówić jakbyś chciała, a nie mogła, bo to cholernie irytu…
- On, po pierwsze, nie wyszedł, tylko wypadł przez nie, bo się potknął, zaraz po tym jak otworzył. Po drugie, wcale nie siedziałam na trawniku, tylko stałam na ulicy za ogrodzeniem. Byłam poza terenem szkoły.
Może Es nie wiedziała, ale moje wspomnienia, które kończyły się wizytacją u dyrektora, na ogół mnie nie bawiły (toć to ten uroczy staruszek futrował mnie czekoladowymi ciastkami). Szczególnie teraz, kiedy miałam na Turnieju małą burzę mózgów. Na chwilę obecną, każde wspomnienie gdzie się wygłupiłam i rozbawiłam publikę, żeby wylądować ze szlabanem było dziwnie irytujące. Kiedyś byłam z tego dumna, wręcz się z tym obnosiłam. Teraz dostrzegłam w tym dziecinadę, marnowanie siebie, przegrywanie i kompromitację.
Najwyraźniej trochę ją zaskoczyłam, bo zamilkła z otwartymi jeszcze ustami. I, jak na razie, dopiero to było pierwsza rzeczą, która mnie dziś choć trochę rozbawiła (minus dowcip o zakonnicach, jaki opowiedziała mi przed śniadaniem). Uwaga, a konkurs „Kto zrobi z siebie największego kretyna, żeby rozśmieszyć Rowllens”, wygrywa… Rowllens! Gratulacje, szczególnie, że nawet nie zrobiła z siebie kretyna! Cholera, zasłużyłam na wspaniałą nagrodę.
- Łał – wykrztusiła Es. – Naprawdę Vicky… łał. To były dwa, naprawdę dwa ładnie rozbudowane zdania… i jedno krótki. To są trzy zdania. I to mi wygląda na twój rekord w dzisiejszym dniu.
- A nie kiedy kazałam Suze się wypchać grzanką? – Zmarszczyłam  nos przechylając głowę na bok.
- Nie, teraz poszło ci lepiej.
Ale zanim zdążyłam cokolwiek dodać, usłyszałyśmy donośne i pełne radości:
- Kicia!
Nicolas szedł w naszą stronę z uśmiechem, rozkładając szeroko ramiona jak nas tylko zauważył. A obok niego… o zgrozo, obok niego szedł Thomas. Gdy syn Tanatosa mnie dostrzegł, uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zabłyszczały.
Morał: Nie powinnam się uśmiechać, to przyciąga nieszczęścia. Cały ranek się nie uśmiechałam, i wszystko się pięknie układało. Raz się uśmiechnęłam i proszę, oto mój ulubiony dupek nadchodzi!
No, to teraz czas na przerwę, w której obejrzymy fragment konkursu: „Wymyśl najbardziej cyniczny komentarz, żeby dopiec koleżance!” w wykonaniu Nicolasa oraz Thomasa vel dupka, jak kto woli.
- Nicolas! - odkrzyknęłam naśladując jego gest, patrząc na niego cynicznie i dając do zrozumienia, że czuję się pominięta.
- Ofiara Losu!
W głosie Nicolasa słychać było ten sam entuzjazm co wcześniej, na co rzuciłam mu mordercze spojrzenie, a Esmeralda zaniosła się szczerym śmiechem. Obaj sędziowie podeszli do nas, a Nicolas rzucił swojej przyjaciółce krytyczne spojrzenie.
- A ty czemu nie grasz? - zapytał. - Przecież kochasz siatkówkę! – Dlaczego teraz, kiedy masz czas, nie grasz, a kiedy ja byłam jakiś czas temu niezwykle zajęty, zostałem zmolestowany byleby tylko zagrać z tobą w siatkówkę. Dlaczego? – jęknął.
- Bo Rowllens ma myśli samobójcze. Od rana ją pilnuję, żeby nic sobie nie zrobiła, o ile zdążyłeś zapomnieć.
- Wcale, że nie mam! I nie mów na mnie Rowllens!
- Nie masz? - zapytał Nick, uśmiechając się milutko. - Spędziłem z tobą całą noc i ranek…
- Spędziłeś ze mną noc? - powtórzyłam, unosząc jedną brew i wyginając usta w krzywym uśmieszku. - I jak było, bo ja sobie nie przypominam?
- Wiesz o co mi chodzi - zaśmiał się i szybko dodał: - Oczywiście, jeżeli to była propozycja, to…
- Es! On mnie podrywa! - zawołałam monotonnie.
Esmeralda zignorowała mnie i popatrzyła na Thomasa, który jeszcze nie zaszczycił nas komplementem mojej osoby. Stał jedynie w czarnej koszulce z naszywką jakiegoś zespołu rockowego, czarną skórzaną kurtką - przyznam mu, że wyglądała na cienką; była znoszona i przetarta - oraz w czarnych spodniach. Czerń, czerń, czerń, nuda. Uśmiechał się też bezczelnie i jeszcze bezczelniej mrugał do jakieś laski, w przykrótkim pomarańczowym podkoszulku, która z wrażenia omal nie zemdlała (na szczęście tylko oberwała piłką w twarz).
Czego to ludzie nie robią dla szyku- plus czterdzieści stopni, ja siedziałam w za dużej bluzce Amy, szortach, a i tak było mi gorąco. Es miała na sobie spodnie z wysokim stanem i luźny top w nie wpuszczony, przewiewny. Nawet Nicolas miał cienką koszulkę, co prawda ciemną, ale i tak wyglądała na letnią. Ale Thomas? Nieeee, no przecież on musiał być glamoure dwadzieścia cztery na dobę… po co założyć coś jaśniejszego przy takim słońcu?
- Hej, Thomas. Jak wytrzymujesz tyle czasu z moim drogim przyjacielem? - zagadnęła, ignorując fakt, że dźgam ją w żebra i mamroczę: „Nie gadaj z nim, nie gadaj, nie gadaj, nie gadaj”.
Chłopak wetknął sobie ręce w kieszeni idealnie dopasowanych spodni i kiwnął głową.
- Jest ciężko. Jest zupełnie nieogarnięty, zapomina o wszystkim i nigdy nic nie ogarnia. Same z nim problemy, niesubordynacja sięga zenitu. Ma szczęście, że jednak go lubię. - Tu przerwa na zabójczy uśmiech, jedyny w swoim rodzaju.
- Stary, weź nie gadaj - żachnął się Nicolas. - Jak na razie to jako jedyny nie znasz regulaminu i zasad punktowania Turnieju, trzy razy zgubiłeś swoją kartę wejścia na Turniej, choć musiałeś użyć jej raz. Raz!
- Oscar je zgubił, używa ich do zdrapywania gum do żucia spod swojego miejsca na stołówce – odparł, jakby to wszystko wyjaśniało.
- A nagrania z Turnieju musieliśmy oglądać trzy razy od początku, bo najpierw Chris i Charles odłączyli prąd, a potem uciekłeś przez okno i Chejron kazał cię szukać.
- Nie musieliście mnie szukać, Wujaszek dopadł mnie na ganku.
- Bo to był drugi raz, gdy już cię ściągnął z powrotem, żebyś to obejrzał do końca. Za pierwszym razem przyciągnął cię po godzinie - przypomniał mu Nicolas.
- Nie moja wina, że za szybko się nudzę.
- Wiecie, że w ciągu tej godziny zdążył się przebrać i wydepilować jedną brew Henry’emu? – Nicolas zwrócił się do mnie i do Esmeraldy.
- Kim jest Henry? - mruknęła Es, ignorując inne punkty wypowiedzi Nicolasa. Thomas westchnął ciężko i machnął ręką.
- Nikt specjalny – zaczął niedbale przeczesując włosy. - Największy kretyn na tym obozie, który stanowczo za bardzo się tu rządzi i chyba nie wie, jak ogromnym jest śmieciem.
- Nie wiedziałam, że tak naprawdę nazywasz się Henry. – Popatrzyłam się na Thomasa wydymając dolną wargę.
Jego widok tylko upewnił mnie w przekonaniu, że choć czuję się lepiej, to nie na tyle, żeby go znosić. Bądź co bądź, Thomas jeździł po mnie równo i nie dawał forów w wytykaniu mi wszystkiego. A po Turnieju nie czułam się na tyle pewnie, żeby umieć mu zaprzeczyć.
A teraz tylko stał i patrzył się na nas z tym konspiracyjnym uśmiechem, jakby już wiedział, czym mi dowalić. Na szczęście pierwszy odezwał się Nicolas.
- Kicia, idziemy grać!- Entuzjazm to ewidentnie synonim tego chłopaka.
- Nie mogę, bo Victoria coś sobie zrobi.
- Thomas jej popilnuje.
- To zrobi jemu! – Esmeralda wykonała jakiś dziki taniec rąk, który prawdopodobnie miał oznaczać jej niepokój i wahanie jeżeli chodzi o zostawienie mojego życia pod opieką Thomasa. Albo bała się o Thomasa. W obu przypadkach trafiła.
- Tutaj nie zaprzeczę - wtrąciłam spokojnie, nie patrząc na Thomasa. Byłam wdzięczna Es, że poświęca mi tyle uwagi. Najchętniej usiadłabym jej na kolanach, kazała się przytulić i głaskać po główce. Niech wszyscy wiedzą, kto tu potrzebuje opieki i atencji.
- Zobacz, oni zupełnie sobie nie radzą. A Felix właśnie próbuje poderwać Sabinę, a to zazwyczaj się naprawdę źle kończy.
- Felix?- powtórzyła brunetka, prostując się, a jej oczy zabłysły. – Który to Felix?!
- Jeszcze chwila, a pomyślę, że mnie zdradzasz, mio sole.
- Tak jak ty ją ze mną- przypomniałam.- Spędziliśmy podobno razem noc, też nie pamiętasz już?
Esmeralda wyszczerzyła się do niego szeroko, ale dała pomóc sobie wstać i poszła ratować grę tym ofiarom, które „sobie nie radzą”… Byłam innego zdania, bo siatkarze utrzymywali piłkę w powietrzu już ponad jedenastą rundę czy jak to się w tej cholernej grze nazywa. Nawet Rocky, Kobieta Dobra Rada, jakoś się trzymała i bohatersko przez pięć minut nie udawała kontuzjowanej. Jednak Nick porwał Es i razem dołączyli do gry.
Miałam ochotę desperacko się jej uczepić i zabronić jej nigdzie iść. Nie miałam ochoty zostać sam na sam z facetem, którego nawet nie podejrzewałam o to, że (choćby z pistoletem przy głowie) stać by go było na miłe zdanie, które poprawiłoby mi humor.
Obserwowałam, jak brunetka z uśmiechem przedstawiła się kilku osobom z drużyny do której dołączyła, jakaś blondynka ją ścisnęła (a inna dziewczyna usilnie próbowała wepchnąć Nicolasa na nią…) i jak po chwili sprawnym zablokowaniem piłki nad siatką, zdobyła gola, czy coś tam siatkarskiego, dla swojej drużyny.
Ziewnęłam, podciągając w górę koszulkę, która zsunęła się do połowy ramienia. Była na mnie za duża, gdyż należała do Amy. A ona oczywiście stwierdza, że na mnie może zmarnować jedynie to, wręczając mi przyduży t-shirt wyglądający jak różowy worek na ziemniaki. Inna sprawa, że na śniadaniu drugie co usłyszałam (bo pierwsze to było „ten chłopak za tobą się na ciebie patrzy, będziecie razem!”), od właśnie tej brunetki, co teraz grała w siatkówkę z Es, to „o matko, jaka spoko bluzka”. Chyba mogłam uznać za komplement albo potwierdzenie teorii, że ładnemu we wszystkim ładnie. Skromnie obstawiam to drugie.
- Widzę, że czujesz się coraz gorzej.
Thomas usiadł obok mnie, jednak zamiast patrzeć na mecz siatkówki, kątem oka widziałam, że patrzy się na mnie. Przez sekundę nic nie mówił, ale w końcu wypalił:
- Nic nie mówisz, bo delektujesz się chwilą i tym, że mnie widzisz?
- Daj mi spokój- mruknęłam, nie siląc się na nic mocniejszego.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, chica - rzucił ironicznie, ale przez chwilę nic nie mówił.
Tak, „przez chwilę” to kluczowa fraza. I trwała trzy sekundy.
- Seksowne ubranie. Pasuje ci do twojego wizerunku.
Trzy sekundy- najwyraźniej tyle czasu zajęło mu, znalezienie tematu, który mnie zirytuje. Zaczęłam się zastanawiać, czy problem leży we mnie: cholernie łatwo mnie zirytować czymkolwiek, czy to po prostu on i jego oddziaływanie na mnie. Jednak dzielnie postanowiłam mu tego nie pokazać.
- Dzięki, Amy mi poży…
- Wygrzebałaś je z rzeczy dla harpii, czy materiałów przeznaczonych na narzuty dla pegazów?
No tak, mogłam się spodziewać, że to nie miał nigdy być komplement. Sceptycznie ścisnęłam usta i trochę zgaszona odwróciłam spojrzenie, ale dzielnie nie wybuchłam. Chłopak próbował mnie zezłościć od dziesięciu albo i mniej minut. Wytrzymam jeszcze, myślałam sobie, kiwając z politowaniem głową.
- Nie, stamtąd wyciągnęłam tylko spodnie- oznajmiłam, wygładzając szare dresowe szorty Amy. Inna sprawa, że jak każde ubranie od Amy te spodenki miały taką metkę, że spokojnie mogłabym je sprzedać za kilka stówek.- A tę bluzkę dała mi twoja siostra, bo ty już nie chciałeś w niej chodzić.
- Nie do końca. Kupiłem ją rok temu dla Arthura. Tyle że nawet Art, który chodzi w rozwalających się dżinsach, uznał ją za obrzydliwą i oddaliśmy ją do pudła dla Nieogarniętych Nowych Obozowiczek.
- No jak to? - wydęłam dolną wargę i spojrzałam na ubranie zawiedziona.- Byłam pewna, że to twoja; taka w twoim stylu, nie?
- Nie. Na pewno wygrzebałaś ją z tamtego pudła dla nowych, ostatecznie ze stajni, jestem pewien.
- Tak?
- Tak- powiedział poważnie chłopak, lustrując spojrzeniem sprany, różowy materiał z napisem „Queen of queens”. Oczywiście udawał powagę, w gruncie rzeczy widziałam, że prawie się nie uśmiechnął. - Choć trzeba przyznać tym nowym, że wyglądają bardzo seksownie w przydużych koszulkach.
- Ile nowych już to kupiło?
- Powiem tak: jesteś pierwszą, która chyba nie kupiła.
- Nie chyba, tylko na pewno nie kupiłam.
Odpowiedział mi drwiącym uśmieszkiem, a jego oczy rozbłysły iskry. Nie pozostało mi nic innego jak pokręcić z politowaniem głową i udać, że nie mam ochoty się zacząć śmiać.
Podciągnęłam nogi i usiadłam po turecku, wbijając łokcie w kolana. Thomas znowu posłał mi pełne politowania i wyższości spojrzenie, co robił stanowczo za często i spojrzał na mnie.
- Jesteś w głębokiej depresji.
- Nie jestem- zawołałam urażona.- Czuję się świetnie.
- Rowllens, widziałam cię na śniadaniu. Już wczoraj w szpitalu wyglądałaś lepiej niż wtedy; mimo tego sinego guza zamiast nosa.
Cholera, co by tu wymyśleć? Nie mogłam przecież się przyznać, że byłam zdruzgotana tym, że się ośmieszyłam. Ba!, nie mogłam przyznać, że uważam, że się ośmieszyłam! Inna sprawa, że już mi przeszło, ale najwyraźniej trudno jest to uświadomić innym, którzy wiedzą lepiej, jak sama się czułam.
- Nie wyspałam się.
- Nie było cię na imprezie. Byłaś w domu i spałaś.
- Johnny zaciągnął mnie tam siłą. I słyszałeś, co mówił Nick: spędził ze mną całą noc - rzuciłam lekko, kątem oka delektując się jego wyrazem twarzy; najpierw wyglądał na skołowanego, a potem zirytowanego, że dał się nabrać. - Próbowałam odespać, talerze są bardzo wygodne.
- A Nicolas skonfiskował ci wszystkie sztućce dla zabawy? - posłał mi rozbawione spojrzenie.
- To dlatego, że przez to powietrze mam nagłe uczulenie na srebro. Rozumiesz: pyłki, trawa, truskawki, prądy morskie…
- Te sztućce nie są srebrne.
- Na nie-srebrne rzeczy też mam uczulenie.
Thomas posłał mi zblazowane spojrzenie, ale nie zdążył nic dodać, bo nagle rozległo się:
- Thomas, szukałyśmy cię!
Obróciłam głowę, w momencie, kiedy Judy i Amanda zeszły ze schodków i ruszyły ku nam po boku boiska. Judy, szarowłosa siostra Thomasa, która wyglądała na znudzoną wszystkim, popatrzyła na brata z zrozumieniem.
- Ona cię szukała- sprostowała.
- Och, Judy!- westchnęła teatralnie ta druga, farbowana blondynka, która przypomniała nastoletnią, bardziej dziecięcą wersję Angeliny Jolie.- Nie traktuj Thomasa jak zła ostatecznego.
Słysząc to Thomas stłumił śmiech i popatrzył na siostrę triumfalnie. Ta jedynie wzięła głęboki wdech, nie zaszczycając Amandy odpowiedzią. Dziewczyna jednak się tym nie przejęła. Widziałam ją kilka razy i zawsze byłam pełna podziwu dla jej klasy, eleganckiego ubioru. Dziś miała na sobie jasno niebieską spódnicę, plisowaną z cienkim białym paskiem, który pasował do przewiewnej bluzki, odsłaniającej fragment płaskiego brzucha. Na stopach miała buty śmierci, według mojego słownika, czyli balerinki. Też białe, o dziwo zupełnie czyste. Ja naprawdę nie wiem, jakim cudem ta dziewczyna tak się stroi. Przecież są wakacje. I do tego jest na obozie. Obozie pełnym błota, szermierki, piachu, trawy, treningów i innych sportów. Moje czarne buty wyglądały na brudne, a jej bielutkie balerinki aż świeciły.
- Witaj, Victoria- uśmiechnęła się do mnie, kiwając głową. Odpowiedziałam lekkim uniesieniem warg.- Jak się czujesz?
Nienaganna dykcja, nienaganna troska w głosie, nienaganna powaga i nawet współczucie.
- Już lepiej, dziękuję- odpowiedziałam jej, nie siląc się na równie jedwabisty głos. Czułam się jak na kolacji u premiera, cholera.
- To dobrze.
Amanda posłała mi idealny uśmiech i wyglądała tak, jakby chciała nim zbawić wszystkie dusze na tej ziemi. Czekałam, aż wyciągnie do mnie rękę, chwyci moją dłoń i ściśnie, dodając mi tym sił. Jednak tak się nie stało, bo wtrąciła się Judy.
- No, to dobrze- przytaknęła blondynce, patrząc się na mnie dość dziwnie. Miała lekko opuszczone powieki i uniesione brwi, przez co zdawała się być wyniosła. - Wiesz, że nie chciałam ci złamać tego nosa. To zamieszanie, ja tylko próbowałam cię odciągnąć, kiedy zaczęłaś się kłócić. Nie wiem, czy wiesz, ale to nie przedszkole, i tutaj naprawdę mogą cię pobić i okaleczyć, kiedy im podpadniesz.
- Przekonałam się.
Najwyraźniej Judy nie była zbyt taktowna. Choć wyglądała na osobę spokojną, która nie miesza się w nic, nie odzywa i w swojej głowie czuje się ponad wszystkich, taka nie była. Rozmawiałam z nią kilka razy, i za każdym razem dawała odczuć, że jest raczej tą dominującą osobowością, która nie szczędzi w słowach i mówi wszystko, co chce.
- Nie mówię o sobie- cmoknęła.- Ja cię tylko ratowałam.
Wzruszyłam ramionami. Mam jej jeszcze dziękować?
- No, ale wypada podobno się choć zapytać- powiedziała, wzdychając ciężko. Wyglądała jakby właśnie robiła coś, w czym nie widzi najmniejszego sensu.- A więc… jak twój nosek?
- Amanda już się pytała.
- Ona pytała się o samopoczucie. I chyba jej skłamałaś, bo wczoraj przed Turniejem wyglądałaś lepiej.- U nich to rodzinne, cholera? W sumie, jakby tak na to spojrzeć, to miała rację.- Ja się pytam tylko o sprawę nosa.
- A, no chyba że tak. No to: mój nosek czuje się dobrze- przedrzeźniłam ją.
Dziewczyna pokiwała głową i posłała mi pusty uśmiech, jakby chciała mi nim pokazać, że i tak ją to nie obchodzi. A potem popatrzyła się z politowaniem na brata.
- Zadowolony? Byłam miła.
- Brawo. - Thomas ściągnął sceptycznie usta i pokiwał z teatralnym wzruszeniem głową.- Jestem dumny.
- I powinieneś.
- Na szczęście Victoria postanowiła nie składać żadnych papierowych bzdur na ciebie - dodał Thomas, który doskonale się bawił. Popatrzył na siostrę i uśmiechnął się czarująco. Za to Judy zmarszczyła brwi i uniosła ręce lekko w górę.
- Jak dla mnie - zaczęła, siadając obok mnie,- to może wnosić jakiekolwiek skargi zechce. I tak to ty będziesz miał przerąbane, jesteś moim opiekunem.
Parsknęłam śmiechem i posłałam synowi Tarota zwycięskie spojrzenie. Ten się nawet nie przejął, najwyraźniej przywykł do takich odpowiedzi ze strony Judy.
- Proszę was, nie kłóćcie się- usłyszałam głos Amandy, która popatrzyła prosząco na Judy. Ta nawet nie mrugnęła, nadal sprawiała wrażenie takiej, co zaraz oprze się o mnie i zaśnie.
- My się nie kłócimy  - odpowiedział jej Thomas.- To czysta, braterska miłość. Prawda Ju?
Dziewczyna zignorowała go, nawet nie zaszczycając spojrzeniem. Założyła nogę na nogę i popatrzyła na Amandę nagląco.
- Dobra, złotko. Załatwiaj to co chciałaś, a potem idziemy. Mam trening, na którym chcę być.
- Racja. - Amanda przeczesała swoje piękne, naprawdę piękne włosy i obróciła w stronę Thomasa. Ten popatrzył się na nią wyczekująco z uśmiechem numer osiemnaście „oczaruj i powal”.
- Chciałam się tylko zapytać, czy z Sabiną i Nicolasem przyznaliście już punkty drużynom. Nie chcę się narzucać, ani być wścibska, ale naprawdę, jestem bardzo ciekawa, jak komu poszło.
Amanda, choć jej wypowiedź wskazywała na postawę nieśmiałą i zawstydzoną, wcale takie wrażenia nie sprawiała. Raczej na kogoś, kto wymyślił sobie byle jaką bzdurę, byleby podejść do Thomasa i z nim porozmawiać. Cholera, a czym sobie ja zasłużyłam, że on do mnie podchodzi, choć nawet nie chcę z nim rozmawiać?
- Przykro mi, ale nie mogę ci powiedzieć. Pokazujemy tylko punkty ogólne, te od nas na razie pozostają tajne.- Chłopak wykrzywił się, jakby naprawdę żałował. A potem posłał jej przepraszając spojrzenie, zbitego szczeniaka. Musiałam przyznać: udało mu się, naprawdę. Gdybym była Amandą, zaczęłabym go przepraszać, że zapytałam. A potem opieprzyła, że jak śmie tak na mnie patrzeć.
- No trudno. W takim razie będę musiała poczekać- odparła, uśmiechając się dziewczęco.
- Już? Skończyłaś?- Judy podniosła się z miejsca.
- To do zobaczenia.- Wydawałoby się, że Amanda mówi do nas, ale patrzyła się centralnie w brązowe oczy Thomasa. Mogłabym zacząć dłubać w nosie, a ta by nie zauważyła.- Victoria, cieszę się, że czujesz się już lepiej. Martwiłyśmy się o twój stan, kiedy Peter i Nicolas zabrali cię do szpitala.
Nieepraawdaaa… - wtrąciła śpiewająco Judy, uśmiechając się litościwie. Wyglądała na zmęczoną tym, że cały czas musi poprawiać przyjaciółkę. - Żadna z nas się nie martwiła.
Powinnam poczuć się dotknięta, ale widząc Amandę, która najpierw zbladła, a potem zaśmiała się trochę histerycznie i posłała mi przepraszający uśmiech, jakby chciała powiedzieć „przepraszam za nią, to wariatka!”, nie umiałam się zirytować. Kiedy obie się oddaliły- Judy powoli, z gracją, Amanda ponaglając ją, byleby zniknąć nam z oczu, po takiej wpadce, spojrzałam na Thomasa i niemal w tej samej chwili się roześmialiśmy. Thomas odchylił się na bok, żeby nie było widać, że wstrzymuje śmiech, ja patrząc za nimi.
- Masz uroczą siostrę - powiedziałam.
- Zmieniłabyś zdanie, jakbyś musiała znosić ją dzień w dzień.
- Być może - przyznałam mu rację. - Na szczęście to twój problem. A Amanda, ona tylko czeka, aż zwrócisz na nią uwagę.
- Zauważyłem - zaśmiał się, będąc pod udawanym wrażeniem mojej spostrzegawczości.
- Wydaje się być miła.
- Jest miła, ale jest też protekcjonalna dla wszystkiego, co się rusza. Zbawczyni ludzi, która czeka na gloryfikację - odparł spokojnie. Dziwnie się z nim rozmawiało, po prostu rozmawiało. - Jakbyś spotkała ją w swoim liceum, to byłaby tą laską, która startuje w wyborach samorządowych i wciska wszystkim babeczki i ulotki ze swoją twarzą. Razem z armią popleczników.
- Irytująca na dłuższa metę? - Thomas przytaknął z lekkim uśmiechem. Jeszcze dziwniej było, gdy się uśmiechał, tak po prostu.
- A jakbym z nią zerwał, to miałbym na karku prawników, codzienne fochy, histerie i prywatną wojnę. Komu to potrzebne?
- Masz kolejny problem.
- Racja. Ale ty masz większy problem w tej chwili - zauważył, a ja przypomniałam sobie, że jestem wkurzona na wszystko i wszystkich. A przynajmniej byłam, ale inni najwyraźniej uparli się, że nadal jestem.
- Cholera, prawie bym zapomniała. Dzięki, jesteś idealny do ratowania mnie przed moją głęboką depresją. Nie, wcale mi o niej nie przypominasz i pogrążasz.
- Rozumiem - posłał mi pełen politowania uśmiech.- Ale mam dobre wieści. Jako sędzia przyznaję drużynom punkty.
- Może i Amanda mnie ignoruje, ale to nie sprawi, że znikam. Cały czas jednak siedziałam obok was, wiesz? - Posłałam mu zblazowane spojrzenie. - Słyszałam.
- Wiem, że słyszałaś - prychnął, jakby to było oczywiste.- Chcesz dowiedzieć się ile macie punktów?
- Myślałam, że to tajne.
Spojrzałam na niego z politowaniem. Ten jedynie wyszczerzył się szeroko, jak to miał w zwyczaju, gdy chciał mnie zirytować. Mimo wszystko, było w tym coś urzekającego, co na mnie niestety nie działało.
I wtedy też przypomniałam sobie, że Thomas był sędzią. To znaczy, że skoro przyznał już punkty, to musiał obejrzeć przynajmniej fragmenty z Planszy Nemezis każdego uczestnika. Już mi kiedyś tam próbował tłumaczyć, chyba jak byłam w szpitalu, jak to działa – magiczna maszyna wybiera im najważniejsze momenty z występów uczestników, a oni oceniają. A to oznaczało, że zapoznał się z rozmową moją i łysego kreta. I prawdopodobnie słyszał wszystko o… dowiedział się wielu rzeczy, o wiele za dużo. Nagle zrobiło mi się gorzej. Ale uświadomiłam sobie też, że Thomas jeszcze nie zaczął mi tego wypominać, ani nawet nie ruszył tematu. Mało tego, uśmiechał się pogodnie, jak zawsze z wyższością, ale ciągnął temat o punktach. Postanowiłam, że ja też nie będę go o to pytać.
- Owszem, tajne. Ale to nie znaczy, że nie mogę tego rozpowiadać.
- Jak coś jest tajne, to na ogół nie można tego rozpowiadać.
- Nie należę do ogółu.
- Zapomniałabym. - Kiwnęłam z powagą głowa.- Ty jesteś w podkategorii niżej.
- To chcesz wiedzieć, czy nie?
- Nie.
- Chryste, Rowllens. Nie po to siedziałem i oglądałem te dłużyzny, żebym teraz nie mógł mówić ile punktów komu dałem- obruszył się lekko.
- Z tego co wiem, miałeś lepszą zabawę. Odłączyć prąd, uciec przez okno…
Thomas zignorował mnie, i choć wcale się nie dopytywałam, oznajmił pogodnie:
- Dostaliście trzydzieści jeden na sześćdziesiąt.
- Cudownie.
Prawdę mówiąc, byłam dziwnie zadowolona z siebie. Amanda go zapytała, była miła, uśmiechała się przymilnie, oczywiście chciała go w sobie rozkochać przy okazji, a ja jedynie siedziałam przygarbiona, i jak zawsze sobie dogryzaliśmy. Ale to mi powiedział, jakie są wyniki.
- Ty zarobiłaś trzy na możliwe dziesięć za uczestnika.
- Trzy na dziesięć? To ile musieli zdobyć inni, że mamy trzydzieści jeden?
- Wiesz, w twoim wypadku trzy to i tak coś - zauważył.- Każdy sędzia może przyznać dwa punkty maksymalnie jednej osobie. Sabina, Chejron i Pan D. nie dali ci nic. Ale nie przejmuj się, Pan D. nikomu nic nie dał – uściślił, nagle troskliwy o moją samoocenę. - Nick uparł się, że należy ci się jeden za postęp, bo wie jak wyglądałaś na pierwszym treningu. A ja ci dałem dwa.
W głębi serca czułam się naprawdę doceniona. Nicolas, który droczył się ze mną i dogryzał mi przy każdej możliwej okazji, uparł się, żebym dostała choć jeden punkt. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na myśl, że ten palant jednak mnie polubił.
- Powinnam ci dziękować, czy zgłosić przekręt i przekupstwo? - mruknęłam, obracając głowę i opierając się na łokciu. Wplotłam palce we włosy, niszcząc jakikolwiek ślad po jakimkolwiek „ładzie”.
- Przekupiłaś mnie? Nie przypominam sobie, a to bym raczej zapamiętał…
- Przestań, widzę to spojrzenie. Mówię serio, jakim cudem aż dwa?
- Wiesz, wprowadzono zabezpieczenia przed oszukiwaniem sędziów. Dziwne, bo na zeszłym Turnieju tego nie było… To pewnie przez to, że Nicolas jest sędzią – stwierdził poważnie, a ja nie miałam serca mu powiedzieć, że to przez Nicolasa, ale też i przez niego.- No ale nie mogę dać więcej punktów, niż jestem pewien, że ktoś na nie zasłużył.
- Tak, wiem, słyszałam o tym- powiedziałam.- To dlaczego udało ci się być pewnym, że zasłużyłam na choć jedną setną punktu?
- Pierwszy punkt za przyfasolenie Charlesowi armatką wodną w twarz, a drugi za zniszczenie bariery.
- Nie powinni przyznawać za to punktów- stwierdziłam.
- A jednak przyznali- wyszczerzył się szeroko, na co odpowiedziałam mu zblazowanym spojrzeniem.- Mnie nie pytaj. Ale skoro udało się, to znaczy, że jednak można.
- Naprawdę? Nie umiałeś wymyśleć nic bardziej sensownego?
- Umiałem, oczywiście, że umiałem! Nawet mi się udało to zapisać, te zabezpieczenia nie zabroniły mi i dzielnie wpisałem ci trzy punkty. Bo jeżeli jacyś sędziowie nie przyznali, to inny może jakby przejąć ich wolne punkty i jak ma powód, akceptowany powód, to może je przyznać- wyjaśnił. Wyglądał na bardzo dumnego, że on jest tym sędzią i może robić takie rzeczy.- To trochę skomplikowane, ale da się nauczyć.
- To co się wydarzyło, że nie dostałam trzech punktów?- zapytałam sztucznie poruszona.
- Po prostu Chejron nie chciał uznać argumentu z morką bluzką.
- Zabawny.
- Nick i Sabina też nie chcieli się zgodzić.
- Nick też nie?- zapytałam z teatralnym niedowierzaniem.- Niemożliwe!
- No a zobacz, noc z tobą podobno spędził - rzucił lekko, takim samym tonem co ja.
- Dupek.
Thomas przez chwilę nic nie mówił. A ja przypomniałam sobie, że jedną ze swoich wad, których nienawidziłam w samej sobie, było to, że nie potrafiłam milczeć, kiedy ktoś był obok mnie. Czułam się wtedy źle i jakbym była niewychowana. Dlatego, w duchu popełniając psychiczne samobójstwo, westchnęłam, ale żeby nie wyjść na nietowarzyską, popatrzyłam na Thomasa i z lekkim politowaniem mruknęłam:
- Ale wiedziałam, że skorzystasz z propozycji i będziesz wspierał bardzo utalentowaną i seksowną uczestniczkę.
- Bardzo zdolną, śliczną i zajebistą uczestniczkę- poprawił mnie bezczelnie.
- Skoro tak uważasz, przez grzeczność nie zaprzeczę.
- O utalentowaniu i byciu seksowną, mowy nie było- zauważył.- Jeszcze.
- I tak też zostanie- sprostowałam, widząc ten uśmiech.
- Przez chwilę tak zostanie- poprawił mnie.- Wiedziałem, że będziesz chciała mi udowodnić, że jesteś utalentowana i seksowna. Czy te dwa przymiotniki idą w parze i proponujesz mi…?
Nie dokończył, bo walnęłam go delikatnie w ramię.
- Zboczeniec!
Automatycznie zaczęłabym się śmiać, ale zdążyłam się tylko uśmiechnąć…
I jak na zawołanie oberwałam piłką prosto w twarz.
- Przepraszam!
Ostatni raz się dziś uśmiechnęłam, przysięgam!
Jenny biegła (czytaj: radośnie, prawie w podskokach, zbliżała się) w naszą stronę z miną: „Ojej, uderzyłam cię? Przepraszam, następnym razem spróbuję mocniej!”.
Z racji tego, że jak tylko doszło do kontaktu piłka-Victoria, poleciałam do tyłu na trawę, żeby potem skołowana zamrugać kilka razy. Na szczęście zostałam postrzelona w skroń, a nie w nos. Z lekkim oszołomieniem, podniosłam się na łokciach. Wszyscy siatkarze przerwali grę. Przez chwilę łudziłam się, że to dlatego, że było im mnie szkoda i chcieli pomóc, ale potem uświadomiłam sobie, że przecież piłka, którą grali, mnie znokautowała i turlała się wolno gdzieś obok.
- Aaaałaa… patrz gdzie rzucasz- jęknęłam, kiedy Thomas pomógł mi usiąść.
Przyłożyłam sobie rękę do czoła, gdzie oberwałam. Jęknęłam, garbiąc się i zaciskając oczy, a potem odsunęłam się, bo syn Tarota nadal trzymał ręce na mojej talii i nadgarstku. Dziewczyna w tym czasie sięgnęła po piłkę i odrzuciła siatkarzom, konkretniej Es, która szła w naszą stronę.
- Grajcie dalej, nic się nie stało!- zawołała i machnęła kościstą, nawet nie chudą, ręką w stronę Esmeraldy.
- Stało się - mruknęłam, poprawiając ją.
Niestety Es tego nie usłyszała, bo co prawda oglądając się co chwila, wróciła na pole boiska.
- Przepraszam, nie chciałam- oznajmiła czarnowłosa. W jej słowach nie było ani trochę skruchy i współczucia, brzmiała tak, jakby informowała mnie jaka dziś pogoda.- Musisz chyba iść do lekarza.
- Witaj Jen, jak miło cię dziś widzieć - odezwał się Thomas, pochylając się do przodu i tasując ją wzrokiem. - Obcięłaś włosy, masz nowe kolczyki? Pięknie wyglądasz.
- Spierdalaj Brown.
- Gratuluję wczorajszej wygranej, Jen.
- Jak wyżej, Brown.
- Dałem ci wszystkie możliwe punkty, jakie mogłem. Wszystkie dla ciebie, kwiatuszku.
Dobrze mu szło to dysponowanie tajną wiedzą, byłam pełna podziwu.
- Nie lubię się powtarzać, Brown.
Uniosłam brwi w górę, kiwając z uznaniem głową. Thomas uśmiechnął się rozbawiony, najwyraźniej odpowiedź bardzo go nie zaskoczyła. Raczej takiej właśnie oczekiwał i już miał coś dodać, ale Jenny szybko nachyliła się i przyłożyła mi rękę do miejsca, gdzie ta cholerna piłka mnie uderzyła.
- Au! - krzyknęłam, bo mówiąc ‘przyłożyła’ mam na myśli walnęła mnie tak, że gdyby Thomas nie złapał mnie za łokieć, ponownie poleciałabym na trawnik do tyłu.
- Wyglądasz średnio, Victoria. Idziemy do szpitala.
- Co?
- Słyszałaś. Wstawaj, idziemy do lekarza.
Do Alexa? O nie, nigdy w życiu! Poza tym- dlaczego ona śmie mi mówić co mam robić?
- Wczoraj pięćset razy oberwałam w głowę, kilka razy nawet od ciebie! I nie byłam u lekarza, cholera. Tylko jak złamali mi nos. I teraz też nie idę.
Jenny przez chwilę patrzyła się na mnie w milczeniu. Wyglądała jakby się nad czymś poważnie zastanawiała, a ja jedynie mogłam zgadywać nad czym.
W ogóle- po co ja mam tam iść? Nie bardzo wiedziałam, czego ode mnie chce, więc patrzyłam się na nią, co jakiś czas unosząc brew albo śmiesznie wytrzeszczając oczy. Nigdy nie lubiłam jak ktoś się na mnie gapił bez jawnego powodu, a tym bardziej nie wypadało odwrócić wzroku.
- Jen - odezwał się po chwili Thomas. - Rowllens nie chce nigdzie iść.
Mówił wolno i wyraźnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Jego brązowe oczy wpatrywały się w Jenny z taką zaciętością, że nie wiedziałam, czy powiedział to, żeby mnie bronić, czy nie lubił Jen i chciał jej zrobić na złość.
- Ciebie się nie pytałam - fuknęła, na chwile odwracając się w jego stronę.
- Wiem, ale najwyraźniej nie zrozumiałaś co to znaczy „nie idę” - zauważył pomocnie, przechylając głowę i mrużąc oczy w cynicznym uśmiechu. – Nie lubisz odmów, co Kwiatuszku?
Na miejscu Jenny, chętnie poszłabym po tamtą piłkę i mu przyfasoliła nią w tą uśmiechniętą facjatę. Jednak jak widać, ona zabija piłkami tylko wybranych. Bo miała w sobie tyle wyższości i godności, że nawet na niego nie spojrzała, zupełnie olewając.
- Nie chcesz iść do lekarza?- spytała. Pokręciłam głową.
- Nie, czuję się świetnie. Jeden atak więcej na moją głowę po wczoraj nic nie zmieni.
- To powodzenia- odparła i wróciła do gry.
W Jenny najbardziej przerażające było to, że jak coś mówiła, nigdy nie wiedziałam, czy to groźba śmierci, jej zapowiedź, czy może dowcip, z którego powinnam się śmiać.
Thomas chyba wiedział, bo kiedy weszła na boisko spojrzał na mnie i wyszczerzył się.
- Ten argument, że poszłaś dopiero, jak złamali ci nos… - zaczął Thomas. - Wiesz, że ona potraktowała to jak wyzwanie?
- I bardzo dobrze.
- Wkurzyłaś ją.
- Ostatnio zdarza mi się to robić większości osobom- mruknęłam.
- Nie przesadzaj.- Chwila, czy mogę to uznać za miły komentarz?- Na ogół to nie twoja wina, osobowość jest trudna do zmiany. To cechy wrodzone na ogół wkurzają.
No tak, jeszcze by się zmęczył.
Obróciłam głowę na bok, by na niego spojrzeć. I po raz drugi popełniłam ten błąd, bo się uśmiechnęłam… a w tym samym momencie oberwałam piłką! No kto by się spodziewał, cholera jasna!
Zdumiona i już trochę tym wszystkim zmęczona poleciałam do tyłu.
- Przepraszam!
- Aaaaa! Mój nos!
- Jen, kwiatuszku!
W głosie Thomasa słychać było jedynie rozbawienie i coś takiego, jakby właśnie gratulował dziewczynie celnego strzału. Natomiast w moim rozpacz i wrażenie, że zaraz zacznę płakać. A Jenny? Tak jak poprzednio. Równie dobrze mogłaby czytać instrukcję obsługi blendera, tyle emocji było w jej cholernym „przepraszam”!
Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, bo jedyne, co mnie obchodziło, to fakt, że dostałam w nos! Mój mały, biedny, zgrabny nosek! Wczoraj złamany, obity i nadal siny noseczek, który mógłby nie przeżyć kolejnego ataku! Ała! Leżąc na trawie za murkiem zrozpaczona zezowałam na swój narząd węchu, dotykając go obiema dłońmi.
A kiedy je odsunęłam, nadal się wykrzywiając, zobaczyłam nad sobą Jenny, która z grobową miną spojrzała na mnie i oznajmiła:
- No. Teraz to na pewno musimy iść do lekarza.

Uwaga, chciałabym z tego miejsca napomnieć o bardzo ważnej sprawie.
Jeżeli próbujecie zdobyć nową koleżankę próbą sadystycznego zabójstwa przez obrzucenie jej piłkami do siatkówki, to od razu zaznaczam, że wam się nie uda. Czysto teoretycznie. Bo jeżeli jesteście Jenny, to… ku mojemu zdumieniu, muszę przyznać, że jej się to udało.
Najwyraźniej wyjątki stanowią dziewczyny, które ważą mniej niż czterdzieści kilo, przypominają trupa i bez problemu podnoszą topór. Do tego mordują spojrzeniem, a jak to nie wyjdzie, to rękami. Wtedy tak. W takich okolicznościach nowa przyjaźń się uda. A jak nie, to pamiętajcie: topór.
- Nie chcę do żadnego lekarza- zaprotestowałam po raz ósmy, kiedy doszłyśmy do chodnika wiodącego w stronę plaży. Tak, ósmy. Liczyłam.
Nie minęło jeszcze dwanaście godzin, a ja już się powtarzam. Brakuje jeszcze tylko Rudego Księcia z Bajki, a mogłabym uznać, że mam bardzo realistycznie deja vu.
- No i o to chodzi.
- Właśnie! Chwila… jak to?
- Bo tam nie idziemy- odpowiedziała i rzuciła mi pełne politowania spojrzenie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.- Chodź, na plaży jest chłodniej.
- Słucham?
- Nie, czekaj, wytłumacz mi coś- powiedziała, przechylając głowę i znacząco unosząc rękę z wyprostowanym palcem wskazującym.- Przepraszam, bo chyba mi coś nie pasuje. Przepieprzyłam ci w nos, czy w głowę, że nie rozumiesz?
Zatrzymałam się zdumiona.
Przepraszam, ale właśnie oberwałam dwa razy piłką w głowę. Mało tego- znowu próbowano mi złamać nos. Na szczęście Thomas przy bliższych (za bliskich!) oględzinach uznał, że nic się nie przestawiło ani nie złamało. Ale Jenny i tak się uparła, żeby mnie zabrać do lekarza, bo prawdopodobnie istnieje szansa, że mam wstrząs mózgu. I nawet kiedy Thomas uczynnie stanął w mojej obronie z argumentem: „Kwiatuszku, zastanów się- Rowllens i mózg?”, czarnowłosa nie dała się przekonać i mnie zaciągnęła za sobą. To mogło być wytłumaczenie tego, że jej nie rozumiałam, ale jednak… kurde, czy to dobrze, że nie miałam pojęcia, o co chodzi tej dziewczynie?
- Próbowałaś mnie zabić i chciałaś najwyraźniej mnie wywlec, choćby martwą, do tego szpitala! A teraz idziemy na plażę…?!
- Bystra jesteś…- mruknęła, odwracając się przodem do mnie i również zatrzymując się.
- Zapomnij, głowa mnie boli!
- Marudzisz.
- Chcesz mnie utopić?!
- Za chwilę mogę chcieć. Chcesz miętówkę?
- Idziemy do lekarza, głowa mnie boli - powtórzyłam, krzyżując ręce. - I tak, poproszę.
Jenny zaśmiała się cicho, tak cicho, że poznałam,  się śmieje tylko dzięki drganiom ramion.
- Lubię cię- stwierdziła i lekko uniosła jeden kącik ust ku góry.
- Mam dziękować czy uciekać?
- Najpierw oddać miętówki.
Grzecznie odrzuciłam jej paczkę, którą złapała jedną ręką i schowała do szortów z grubym paskiem, które były kiedyś chyba biodrówkami. Luźny top ledwo zasłaniał jej brzuch, choć był normalnej długości. Jej ubranie wyglądało jak z lat siedemdziesiątych. Muszę przyznać, że podobało mi się, choć były to stare, znoszone ciuchy.
- Ale nie musiałaś mnie bić!
- Czepiasz się.
- Cholera, głowa nadal mnie boli.
- Nie odpuścisz?
- Nie.
- Okay. No to chodź, Norbert ma w swoim pokoju kilka butelek, weźmiemy je i pójdziemy na trening- oznajmiła i nie czekając na odpowiedź poszła sobie. Nie myśląc długo popędziłam za nią, w biegu podciągając swoje dżinsowe szorty.
- Kilka butelek czego?- zapytałam.- I trening ma mi, cholera, pomóc?
- Soku jabłkowego, Victoria, soku- mruknęła, wykrzywiając wąskie usta w uśmiech diabła.
Coś mi mówiło, że to jednak sokiem miało nie być.
Jenny chodziła bardzo nietypowo, z pięt, jakby chciała rozdeptać każdą mrówkę. A mimo to nie można jej było odmówić pewnej kobiecości tego pewnego siebie chodu. Na pewno zawodowo kręciła biodrami i nie machała rękoma jak kukiełka, kiedy chodziła.
- No to chodź, kochana. Przecież obiecałam ci, że cię podszkolę, pamiętasz?
- Chodzi o ten moment, kiedy dorwałaś mnie w szatni, wyśmiałaś moją postawę na Turnieju, a potem stwierdziłaś, że mi pomożesz?
- Yhym, te pięć minut dobroci- kiwnęła głową, dumnie zadzierając głowę do góry.- Przyda ci się szkolenie, fatalnie walczysz.
Zaśmiała się pod nosem, a ja sobie przypomniałam, jak to pięknie było rano, gdy bezkarnie byłam zła na wszystkich i udawałam emo… Tyle spokoju, tyle wolności.
- Dzięki – mruknęłam, patrząc na nią zblazowana. W odpowiedzi ujrzałam przymrużone oczy od kpiącego uśmiechu. – Bardzo chętnie, ale wiesz… Głowa mnie boli. Może kiedy indziej?
- Nie, nie. Teraz będzie idealnie. Jeżeli boli cię głowa, to siadaj, a ja pójdę po Norberta. – Dziewczyna położyła mi rękę na ramieniu i niemal siłą posadziła na kamiennej ławce przy ścieżce. Boże, takie chude rączki a tyle mocy.- Zaraz wrócę, nie uciekaj.
- A uciekanie coś mi da? – spytałam. Odpowiedź znałam: oczywiście, że nie.
- Nie. – Uśmiech Jenny mógłby zaczynać wojny.
Czarnowłosa odwróciła się i ruszyła przed siebie. Nie zrobiła paru kroków, gdy drgnęła i  przeklęła na widok nadciągającej postaci. W jej stronę szła jakaś dziewczyna, uśmiechnięta i wyglądająca na szczęśliwą, a w dodatku machająca rękami, z których sypał się… brokat?
- Nie teraz, Emilia! – oznajmiła twardo Jenny, przyspieszając kroku.
- Ale Jenny, Jenny!- Dziewczyna się nie poddawała. – Słuchaj, mam…
- Nie teraz!
Patrzyłam za nimi z uznaniem. Owa Emilia dogoniła moją nową znajomą i coś od niej chciała, bo skakała wokół niej i machała rękoma we wszystkie strony. Jen uchylała się jak mogła, zasłaniała ale i tak po pewnym czasie nawet z daleka widać było, że się świeci. Co jakiś czas słychać też było, jak drze się na Emilię, co tej wcale nie przeszkadzało.

Postanowiłam zostać tu i poczekać na Jenny, ale tylko dlatego, żeby zobaczyć ją w brokacie, gdy wróci. Tylko dlatego.

Znalezione obrazy dla zapytania tumblr gif girl and boy are you fucking kidding me
nastrój Rowllens tego poranka

Co nowego w rozdziale?
Victoria cierpi z powodu porażki na wczorajszym Turnieju. Drażni ją wszystko i wszyscy, jest przekonana, że cały obóz wstał tego dnia, żeby się z niej śmiać. Zaciągnięta na śniadanie marudzi, marszczy nos i groźnie łypie na wszystkich, aż Esmeralda zabiera ją na siatkówkę. Tak dla rozluźnienia. Nie ma pojęcia, że Rowllens nienawidzi tej gry, a wszelkie próby poprawienia jej humoru tylko go pogarszają. Na szczęście pojawiają się Nicolas z Thomasem, którzy wracają z sędziowskiego spotkania. Nicolas zaciąga Esmeraldę na mecz siatkówki, a Rowllens zostaje pozostawiona na pastwę Thomasa. Ten, choć się nie stara, jednak poprawia jej humor. Pojawia się Amanda z Judy i córka Afrodyty próbuje wypytać Thomasa o przyznane punkty. Thomas mówi jej, że to na razie tajemnica, a Judy z kurtuazji pyta Vicky o nos. Kiedy odchodzą, pierwszą rzeczą jaką robi Thomas to powiedzenie Rowllens ile punktów jej dał- choć to tajemnica... I kiedy nastrój dziewczyny się prawie poprawił... zostaje zaatakowana piłką przez Jenny, która chce ją zaciągnąć do szpitala. Na pierwszy rzut oka widać, że nienawidzi ona Thomasa i gdy Victoria odmawia ruszenia się z miejsca, Jenny po chwili znowu trafia ją w nos i tym razem zabiera z boiska. Zabiera ona Rowllens na trening, a próbę jej zabójstwa piłką tłumaczy ratowaniem przed Thomasem. 

3 komentarze:

  1. Jenny, moja miłości!
    Właśnie zdałam sobie sprawę, jak strasznie shippuję Thomasa i Vi. Wcześniej lubiłam ich jako przyjaciół i oddzielnie, ale po przeczytaniu tego rozdziału shippuję ich 100%. Jak to zrozumiałam? Otóż coś chyba źle przeczytałam i zobaczyłam że Thomas całuje Vi i się ucieszyłam tak bardzo, że musiałam przeczytać ten fragmwnt drugi raz. Wyobraźcie sobie moją depresję, gdy się okazało, że on nie istnieje.
    Aaaa... kocham Jenny. Ona jest po prostu kimś, kim chciałabym być.
    Nick=entuzjazm? Powiedz to kici.
    Czekam na następbe rozdzuały i staram się was polecać wszystkim moim znajomym, bo nie chcę byście skończyły pisanie ze względu na małą ilość czytelników! (Tych znajomych nie ma zbyt wielu, ale liczą się chęci!)
    Czekam na dalej!
    Czy moźna wynająć Jenny z Toporem na Alexa? Przyda się jakiś dobry morderca.
    Dobra, idę na cholerną muzykę, zabijcie mnie
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam, skomentuję jak nauczę się wiersza, na tym chacie u góry c:
    - Nez

    OdpowiedzUsuń
  3. O boże, fragment z "tajnymi" wynikami. "Sorry Amanda nie mogę ci powiedzieć, to tajne." Amanda sobie idzie. "Hej Rowllens, chcesz dowiedzieć się ile masz punktów?". kocham; to tak bardzo w stylu Thomasa xD Ogólnie też zastanawia mnie, dlaczego Thomas, skoro jak piszecie ma tysiące lasek i tysiące randek w ciągu tygodnia, to dlaczego nie umawia się z tą Amandą? Od początku opowiadania nie miał żadnej dziewczyny i to mi nie tyle co nie pasuje, co jestem ciekawa, czy to ma jakiś cel (czytaj: chcę się dowiedzieć: czy on czeka na Vi? <3)
    Chryste panie, kto normalny zgodził się, żeby Thomas był sędzią? xD Ja się pytam - kto?! Przecież, ci co go znają, mogli przewidzieć, że jego sędziowanie będzie wyglądało w taki sposób. Ogólnie jestem w nim zakochana coraz coraz coraz bardziej <3333
    Jenny xD ja już znam ten fragment i nawet walnęłam na wf piłką chłopaka, który mi się podoba... (okej, niechcący, ale dostał mocno) I jakoś nadal się do mnie nie odzywa...
    Victoria i Esmeralda razem są boskie. ja nie wiem, ale... no one nie tyle co mają milion tematów, wspólne hobby itp itd, to one razem umieją przebywać. Od nich czuć, że się lubią. brawo dziewczyny, wiecie jak oddać taki charakter przyjaźni.
    Sama Rowllens jak zawsze boska super hiper genialna, kocham ją!
    Buziaczkiii,
    wasza Eos <3

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.