Żelki!
Kolejny rozdział, coś pięknego! Jedyne, co mnie smuci, to to, ze zbliżamy się do momentu, a raczej czasu w Wakacjach, który jest dla mnie mocno depresyjny do pisania :") Ale! Nie o tym ((:
PS. Myślę, że mogę się Wam pochwalić- moja rola na teatrze została poszerzona, wiec jestem bardzo szczęśliwa.
Wasza NightLady
Kolejny rozdział, coś pięknego! Jedyne, co mnie smuci, to to, ze zbliżamy się do momentu, a raczej czasu w Wakacjach, który jest dla mnie mocno depresyjny do pisania :") Ale! Nie o tym ((:
PS. Myślę, że mogę się Wam pochwalić- moja rola na teatrze została poszerzona, wiec jestem bardzo szczęśliwa.
Wasza NightLady
ESMERALDA XII
Popołudnie, I dzień Turnieju
-
Jeśli bogowie istnieją – powiedziałam do samej siebie – to niech pomogą znaleźć
mi pieprzonego Felixa z pieprzoną komórką.
- A moim zdaniem za bardzo się przejmujesz –
zauważyła Gabriela Shiron, klepiąc mnie po ramieniu. – Czy naprawdę nie
chciałabyś zamienić tej bluzy na coś...- Mniej zdzirowatego? – dopowiedziałam, uśmiechając się do niej. Bo, nie czarujmy się, mój ubiór bynajmniej nie był wzorem dla sióstr zakonnych. Ani w sumie dla nikogo.
- Miałam na myśli bardziej okrywającego, aczkolwiek no cóż. – Wzruszyła ramionami. – Skoro sama to tak określiłaś.
W niektórych momentach Gabriela przypominała mi Simona, który, jak mi się wydawało, był jej bratem. Nie powiedziała mi tego wprost, że była córką Ateny, ale w jej ruchach, gestach, a przede wszystkim w szarych oczach... dało się wyczuć stalową nutę spokoju. Mimo, że dziewczyna wydawała się niezwykle rozbiegana. Nie miałam pojęcia, na czym to mogło polegać, ale czasem od ludzi z Obozu Herosów czuło się swoistą aurę, bardzo charakterystyczną. Jeden z rodzajów tego odczucia miało się przy dzieciach Ateny. Czego dobitnie doznałam, przeżywając swoją pierwszą, odpowiedzialną (haha) rozmowę z dzieckiem tejże bogini. Niezapomniane wrażenia i gwarancja utrzymującego się do rozpoczęcia Turnieju spokoju ducha. Dzięki, Simon.
- Naprawdę nie potrzebuję. Jedyne, czego teraz potrzebuję to moja komórka. To znaczy, komórka Nicolasa. Miałam na myśli... Felixa. Potrzebuję Felixa.
- Felix to taka dziwna osoba – rzuciła zamyślonym tonem, wygładzając swoją oliwkową spódniczkę z przednimi guzikami. – Przypomina mi pingwina.
- Też chodzi, jakby go coś przycisnęło w...
- Nie – przerwała, patrząc na mnie i się uśmiechając. Sprawiała wrażenie, jakby jednocześnie się spieszyła i była niezwykle spokojna oraz flegmatyczna. Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. – Bo przegrał zakład z Nicolasem i musiał przebrać się za pingwina i wydawać takie dźwięki jak on.
- Jak Nicolas?
- Nie, jak pingwin.
- To prawie to samo – wyjaśniłam usłużnie, obciągając bluzę w dół. Faktycznie, zaczynałam się czuć nieswojo, zwłaszcza że przechodziłyśmy akurat obok jadalni, gdzie znajdowały się jakieś nieszczęśliwe niedobitki herosów. Plus zaczęło mi być dosyć... zimno. I chociaż rozsądek mi podpowiadał, że oto wielkimi krokami nadchodzi przeziębienie moich biednych nerek i tyłka, już nie miałam ochoty znowu zaczynać tematu zdzirowatości mojego ubioru. I niepraktyczności, jeśli już przy tym jesteśmy.
- Czy ja wiem – zastanowiła się Gabriela, zerkając na gęsią skórkę na moich nogach. – Nie wiedziałam, że pingwiny w ogóle umieją coś mówić.
No, w sumie ja też nie. Ale nawet jeśli, Nicolas mówił dużo więcej. Ten człowiek nie rozumiał moich dyskretnych próśb, żeby zamknął jadaczkę („NICOLAS ZAMKNIJ SIĘ, BO CI ZAWIĄŻĘ TEN GŁUPI JĘZYK NA SUPEŁEK”). Zawsze byłam delikatna w tym, co mówiłam. Jeżeli mowę można by określać w skali ptactwa, to moja była subtelna jak łabędź.
- Muszą się jakoś porozumiewać. – Zauważyłam kątem oka, jak biegnie w naszą stronę coś, mhm, niskiego, a jednocześnie dość... szerokiego? To znaczy nie mam absolutnie nic do pulchniejszych osób, są wspaniałe, idealne do przytulania i zwykle niesamowicie urocze... tylko większość się nie świeci.
A przynajmniej świeciło się do momentu, w których dostałam w twarz brokatem.
- Gabrieeela – zaświergotało coś przede mną w tym samym czasie, kiedy zacisnęłam oczy i kichnęłam, głośno i dobitnie. Ała.
- Dobrze! Bogowie, już wystarczy! – zawołała Gab, a kiedy uchyliłam powieki, jednocześnie starając się nie wsypać zbyt dużej ilości brokatu do moich gałek ocznych, zauważyłam, że ona też świeciła się, tyle że na całym ubraniu. – Co?
- Jak to co? – pytanie zadała niska, okrągła na buzi dziewczyna, która spoglądała na nas wielkimi, jasnozielonymi oczami i uśmiechała się promiennie. Wyglądała, jakby się urwała z jakiejś kreskówki, cała wesoła, z idealnymi proporcjami na twarzy, gładziutką i bladą cerą usianą kilkunastoma piegami na nosie i policzkach. Mimo, że była dość pulchna, co tylko potęgował jej niziutki wzrost, wcale nie wyglądała na jakąś ociężałą. Wprost przeciwnie, biła od niej aura szampańskiej zabawy.
Miała urocze dołeczki w polikach, a całe ubranie, czyli luźną koszulkę w kolorze dojrzałej pomarańczy i jakieś szerokie spodnie, oraz włosy miała w brokacie. Zresztą, co się okazało po chwili moich obserwacji, również z rąk sypały jej się świecidełka. Miałam wrażenie, że wszystkie kieszenie miała wypakowane fiolkami z brokatem.
– Impreza turniejowa u Aresa!
Po czym wyminęła nas i w podskokach ruszyła w stronę jadalni, gdzie ludzie jeszcze jej nie zauważyli.
Uniosłam brwi, wysoko, to chyba był mój pierwszy ustanowiony rekord jeśli chodzi o unoszenie brwi, i popatrzyłam na Gabrielę. Ta zaś, zupełnie spokojnie, uniosła dłoń i przetarła sobie twarz z brokatu.
- Gratulacje – rzuciła do mnie, nadal na mnie nie patrząc; cały czas próbowała sobie odkleić świecidło od czubka nosa. – Właśnie poznałaś naszą maskotkę obozową.
- Że co poznałam? –
spytałam głupio, mrugając, co było olbrzymim błędem, bo do
oczu od razu wpadło mi to błyszczące szajstwo, które zatrzymało mi się na
rzęsach. – Ała!
- Nie mów za dużo –
ostrzegła mnie, po czym usłyszałam jej śmiech. Najwyraźniej pozbyła się już
tego obrzydlistwa z nosa, czego ja nie mogłam powiedzieć o swoich
oczach. – Powpada ci, jeśli nie otrzepałaś tej twarzy.
- No co ty –
przewróciłam oczami, co zabolało jeszcze bardziej, a ja zaczynałam mieć
wrażenie, że widziałam na złoto. – Skąd to cholerstwo się wzięło? Naprawdę
zalegalizowaliście brokat.
- Najwyraźniej –
odparła, a ja nadal nie widziałam jej twarzy; zamiast niej miałam przed sobą
wielką, rozmazaną plamę, która wyglądała jak banan, artystycznie rozplaskany na
złotej posadzce. – A dokładniej Emilia.
- Czy Emilia to był ten
belzebuba, który mi pizgnął brokatem w twarz? – spytałam retorycznie, ale zaczynałam
cokolwiek widzieć. Na przykład odróżniłam drzewo od krzaczka, a to już było
coś. – Jeśli tak, to ona wygląda, jakby dla niej zalegalizowano nie tylko
brokat.
- Spokojnie,
przyzwyczaisz się – próbowała mnie pocieszyć, ale kiedy spojrzałam na nią (a przynajmniej
tak mi się wydawało, że to była ona) moimi załzawionymi oczami, straciła na
werwie. – Ewentualnie... ją zabijesz. Ale odradzałabym.
- No tak – mruknęłam,
całą siłą woli powstrzymując się od wydrapania sobie oczu. – Przecież nawet nie
umiem unieść miecza.
- Nie to miałam na
myśli...
- A możliwe –
parsknęłam, mrugając cztery razy pod rząd. Sukces, jej twarz przestała się
zlewać z włosami. Teraz obraz przed moimi oczami przedstawiał dwa banany
rozplaskane na podłodze zamiast jednego. – Ja tylko stwierdziłam fakt. Dlaczego
ta belzebuba lata po obozie, pizgając brokatem w oczy niewinnym ludziom?
- A czemu ty zawsze
przeszkadzałaś na historii? – Gdybym nie ryczała od tego całego badziewia,
popatrzyłabym się na nią ze zdziwieniem i wielkim pytajnikiem w oczach. Ale
tego nie zrobiłam, i dobrze, bo bym wyszła na kretynkę. Po chwili sobie
przypomniałam sobie, że jej siostra chodziła ze mną do jednej szkoły. Może moje
wyczyny nie były jakimś wielkim wydarzeniem, bez przesady, to nie ja odpaliłam
bombę w szkole, ale zapewne służyłam mojemu ukochanemu profesorowi za przykład
zdolnego lenia w innych klasach.
- Bo mogłam. –
Wzruszyłam ramionami, aż poczułam, że coś mi z nich zdrowo sypnęło. Świetnie.
Po prostu wspaniale.
- Emilia jest córką
Dionizosa, jeśli nie trafiłaby podobnie ze mną do obozu, nie uwierzyłabym, że
jest heroską – wyjaśniła usłużnie Gabriela, wyciągając rękę (ale równie dobrze
dla mnie to mogła być noga) przed siebie i strzepując z mojej bluzy brokat. –
Ta dziewczyna lata po całym Obozie, jest wszędzie i nigdzie, pojawia się tam,
gdzie akurat chce, znika kiedy chce, atakuje ludzi kiedy chce. Słodka Afrodyto,
wyglądasz jakbyś się wykąpała w wannie z brokatem.
- Wyobrażam... –
kichnęłam, a kiedy otworzyłam oczy, Gabriela przestała być bananami na podłodze
- ...sobie. Czy istnieje coś takiego jak alergia na badziewie? Chyba że to
grypa.
- My nie mamy gryp, nie
chorujemy – zwróciła mi uwagę. Ale wyglądała w porządku. W każdym razie tak,
jak zwykle, jeśli nie liczyć włosów pełnych błyszczących drobinek. No myślałam,
że mnie na miejscu strzeli. – Ale naprawdę, Emilia to bardzo miła osóbka. Jak
jej się skończy brokat.
- Wyobrażam sobie –
powtórzyłam, delikatnie dotykając moich rzęs. – Co ona tam mówiła? Impreza turniejowa
u Aresa? Naprawdę, ludzie mają siłę organizować imprezy po dniu turniejowym?
- Ja również nie mam
pojęcia, co z tymi ludźmi jest nie tak – zaśmiała się, kręcąc głową. – Ale to
jest świetna zabawa! Ludzie są niezwykle zabawni, kiedy się napiją.
Minęłyśmy linię domków,
więc złożyłam, że chcąc nie chcąc szłam właśnie na tę imprezę. W sumie, to
pewnie nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło, miałam możliwość spotkać
Nicka. Może udałoby mi się go stamtąd wyciągnąć, a potem pójść... o, do
Hermesa, po prostu. Bez kolejnych szaleństwa tego dnia, w zupełności
wystarczyła mi zepsuta bańka wokół naszej Areny. Zwłaszcza, że było dosyć
późno, wbrew pozorom dużo czasu spędziłam na szukaniu Felixa i jego... znaczy,
w sumie to Nicolasa, pieprzonej komórki.
- Większość tego obozu
jest nieletnia. W sumie to pokusiłabym się o stwierdzenie, że całość Obozu nie może pić alkoholu –
zauważyłam trzeźwo, bo jakoś nigdy... no, nigdy nie wyobrażałam sobie bandy
nawalonych piętnastolatków. Ja i Nicolas, tak, kiedy upiliśmy się jakimś tanim
alkoholem z barku mojego ojca, ale nigdy tego nie powtórzyliśmy. Już nawet
chyba nie muszę wspominać, że mój ojciec nie chciał puszczać mnie na
jakiekolwiek domówki czy imprezy.
- Oczywiście, że nie. –
Wzruszyła ramionami. – Ja akurat jestem abstynentką, ale to nie jest tak, że
inni piją na umór. To znaczy... no tak, kiedyś podtrzymywałam paru dziewczynom
włosy w łazienkach, ale tylko kilka razy zdarzyło się, że ktoś absolutnie
odleciał.
Pocieszające.
- Zresztą, zaraz
zobaczysz – kiwnęła głową na świecące się okna domku Aresa, które wyraźnie się
odznaczały w szarości, jaka spływała już na Obóz po zachodzie słońca.
- Ja nawet nie znam
tych ludzi – zaprotestowałam słabo, bo mimo że nigdy nie miałam ciągotek do
imprez, akurat tego dnia byłam zmęczona.
- To tym bardziej! Mamy
w Obozie wspaniałe osoby – rzuciła, ale w jej drugim zdaniu wyczułam dużo
mniejszy entuzjazm. To była tego rodzaju zachęta, kiedy „chwalisz” ludziom
swoją szkołę, mówiąc „No, moja szkoła jest świetna, nie idź tam”.
Położyłam rękę na
klamce, którą praktycznie wymacałam w coraz większej ciemności. Delikatnie
nacisnęłam, chyba tylko po to, żeby po sekundzie odrzuciło mnie metr w tył.
Do moich uszu doszła
tak głośna muzyka, że to było niemożliwe, żebym wcześniej jej nie usłyszała.
Miałam ogromną ochotę zacisnąć dłonie na uszach, byleby chociaż trochę mniej
słyszeć dudniące kawałki rodem z listy przebojów.
- Życzę ci powodzenia –
wrzasnęła do mnie Gabriela, kiedy na nią popatrzyłam z bezradnością w oczach;
jej głos był bardzo przytłumiony, mimo że stałyśmy zaledwie kilka kroków od
siebie.
- A ty nie idziesz? –
wydarłam się, zastanawiając się poważnie nad tym, czy nie zatrzasnąć tych drzwi
i uciec do domku Hermesa.
- Już byłam na trzech
takich imprezach, tą zdecydowanie... – nie usłyszałam dalszej części zdania, bo
głośność muzyki wzrosła. Gab machnęła mi ręką, żebym się pospieszyła, bo jej
bębenki zapewne zbyt długo nie wytrzymałyby (moje też), więc szybkim ruchem
przeszłam ten jeden metr i wsunęłam się do środka domku.
Syf. To była pierwsza
myśl, kiedy zamknęłam za sobą drzwi, czując, że na coś nadepnęłam, ale nawet
nie umiałam określić konsystencji tego czegoś. Kiedy popatrzyłam na resztę
pokoju, całego zabałaganionego, uznałam, że wolałam nie sprawdzać, na czym
stanęłam. Bo odpowiedź mogłaby mi się nie spodobać.
Pachniało jakimś tanim
alkoholem i perfumami. Wzdrygnęłam się, po czym uniosłam wzrok, wbijając
spojrzenie w DJ-a, siedzącego przed wielką konsolą w rogu pokoju. DJ-a, którym
był, uwaga, Seba. Naprawdę, poczułam się źle, że będę musiała zabić kogoś, kogo
znam, za fatalny i głośny wybór muzyki.
Sebastian zauważył mnie
(zapewne wcale nie dlatego, że jako chyba jedyna ze wszystkich stałam z boku, a
nie na środku parkietu) i uśmiechnął się szeroko. Czułam, jakby wszystkie moje
komórki w mózgu miały wybuchnąć od tego dudnienia, ale odwzajemniłam uśmiech, w
myślach powtarzając sobie, żeby tylko nie zemdleć. I wtedy rzucił mi się w oczy
Nicolas pod konsolą (co nie znaczyło, że pod nią leżał, oczywiście.
Przynajmniej tak mi się wydawało. Przepraszam,
nie umiałam myśleć przy tym dudnieniu).
Już chciałam krzyknąć
do niego coś miłego na powitanie. Coś typu „Gdzie się szlajasz po nocach,
darmozjadzie!”. Albo „Czy zdajesz sobie sprawę, że teletubisie nie byłyby
zadowolone z picia alkoholu poniżej dwudziestego pierwszego roku życia”. Ale,
niestety, było tak głośno, że i tak by mnie nie usłyszał.
Za to nie wiem jak, ale
skurczybyk wyczuł moją obecność (moja aura bijąca niczym... promienie ze
Słoneczka z teletubisiów była najwyraźniej dla niego bardzo mocna) akurat w
momencie, kiedy pociągał z butelki. Kiedy mnie zauważył, natychmiast spuścił
napój w dół i uśmiechnął się do mnie, ruszając śmiesznie jedną brwią.
Pokręciłam głową i tylko zamachnęłam się rękami, ruszając nimi tak, jakbym
łapała go na lasso i ciągnęła w swoją stronę. Tym razem to on potrząsnął tym
swoim łbem z niepoukładanymi czarnymi włosami i ruszył w moją stronę.
Widzicie, jakie to było
mało problematyczne? Miałam ogromną nadzieję, że wyjdę z tego miejsca pełnego
tandetnej muzyki szybciej, niż Usain Bolt w biegach. Błagam, oby tak było.
- Czy możemy stąd
wyjść? – ryknęłam, kiedy Nick się zbliżył, ale szczerze wątpiłam, żeby
cokolwiek usłyszał (ja się
ledwo słyszałam, a co dopiero gość stojący pół metra ode mnie), więc
przewróciłam tylko oczami i wskazałam na wyjście. Nicolas parsknął śmiechem,
odwracając się z powrotem w kierunku stoiska DJ-a, machając Sebie ręką. A potem
dosłownie wypchnął mnie na zewnątrz.
- Ał ał – poskarżyłam
się, kiedy postawiłam nogę na pierwszym schodku prowadzącym z werandy domku
Aresa na ziemię.
To był tak straszny
przeskok, że moje bębenki przeżyły szok, bo nagle zaległa cisza. Cisza, którą
po sekundzie zmąciłam, ciężko klapiąc na schodach i zatykając sobie uszy
rękoma.
- Matko – wysapałam,
prawie dosłownie czując, jak mi dudni w głowie. – Czuję, że przez najbliższy
tydzień będę cierpiała na migrenę. Czy nie mógłbyś powiedzieć swojemu kumplowi,
żeby trochę zluzował z tą głośnością, bo moje uszy odpadają?
- Daj spokój, to jest
sposób Seby na wyrywanie panienek – parsknął Nicolas, schodząc po schodkach z
dłońmi włożonymi do kieszeni. Ciężko mi było nawet rozróżnić kontury jego
twarzy, bo otaczała nas niemal całkowita ciemność, nie licząc coraz bardziej
słabnącej poświaty z zasłoniętych okien domku. – Podchodzą do niego, proszą o
ściszenie, a on je bajeruje.
- Super – mruknęłam,
potrząsając głową i odrywając ręce od skroni. – To już wiem, czemu tam byłeś.
- Udam, że nie
słyszałem, co powiedziałaś – zaśmiał się Nick, czochrając mi włosy. – Swoją
drogą, czy ty też widziałaś Jacka liżącego się z Cansas?
- Cansas? – spytałam
głupio, łapiąc jego rękę i splatając palce z jego palcami. – Co to za imię?
- Esmeralda – wydusił
chłopak, po czym na chwilę zapadła cisza. – Co to za imię? – roześmiał się w
końcu.
- Przynajmniej nie
nazywam się jak stan USA.
-Przynajmniej ona nie
nazywa się jak cyganka – rzucił, ale widać było, że nie ma zbyt dobrych
argumentów. W słabej poświacie zauważyłam tylko, jak potrząsnął głową.
- No w porządku, nie
znam jej – wywróciłam oczami, podnosząc się ze schodka. – Ale jeśli się
obściskiwała z Jackiem, to ma naprawdę fatalny gust.
- Rocky ma
fatalniejszy, a Jack ma za to podwójny gust, obracając się między jedną a
drugą.
- Świetny obóz –
burknęłam, schodząc o jeden stopień w dół, żeby stanąć na jednej wysokości z
moim przyjacielem. – Nieletni piją alkohol, faceci obściskują się z nie swoimi
dziewczynami i do tego DJ-Casanova.
- Pojedź na pierwszy
lepszy obóz w Ameryce, będziesz mieć to samo – zauważył.
- To samo, oprócz
Turniejów, w których jakieś dzikie smoki próbują ci odgryźć palce –
oświadczyłam, kręcąc głową. – Wszędzie będzie normalniej niż tu.
- O właśnie! – Nicolas
plasnął się w czoło wolną ręką. – Dobrze, że mnie wyciągnęłaś. Mam filmy do
obejrzenia. Thomas i Sabina zresztą też.
Spojrzałam na niego
pytająco, chociaż po chwili uznałam, że to kompletnie bezsensowne, bo przecież było ciemno. Ale on i tak wyczuł w ciszy
moje nieme pytanie i odpowiedział, nawet nieco speszony:
- Z planszy Nemezis.
Muszę zobaczyć rozmowę każdego uczestnika z osobą, na której chciał się
zemścić.
- Och. - Na usta
cisnęło mi się kolejne pytanie: skoro każdego uczestnika, to czy mnie też
musi zobaczyć?
Zrobiło mi się jakoś...
nieswojo. Bo niby wiedziałam, że Nick wiedział o moim stosunku do macochy, o
całej naszej sytuacji rodzinnej, próbował mnie zawsze odciągać od problemów...
to jednak. Jednak myślałam, że byłyśmy same. Świadomość, że Nick mógł zobaczyć
te zdjęcia zdrady Amandy... Automatycznie zaczęłam szukać w głowie chociaż
fragmentów rozmowy z planszy, chciałam sprawdzić, czy nie powiedziałam w złości
czegoś nie w porządku, czegoś, co by się Nicolasowi nie spodobało.
Nie chciałam, żeby po
tym filmie patrzył na mnie inaczej.
- Twoją rozmowę już
widziałem – rzucił cicho, wyrywając mnie z zamyślenia. – Na bieżąco.
O, świetnie. Skoro już
wszystko wiedział, a ja raczej nie zauważyłam, żeby traktował mnie inaczej...
może to wszystko nie wyglądało z boku tak okropnie, jak sobie wyobrażałam.
- Twoja macocha ma
obrzydliwe te balerinki – stwierdził po chwili wesoło, przesunął kciukiem po
mojej dłoni i ją puścił. – Naprawdę, muszę to dzisiaj zrobić. Jeśli za niedługo
nie zacznę, będę siedział nad tym do śniadania.
- Gdzie to będziesz
przesłuchiwał? – spytałam, bo jakoś nagle zapragnęłam, żeby tylko przy mnie
posiedział. I zupełnie nagle poczułam z całą mocą, jaka byłam zmęczona. Bo
miałam zostać sama po raz pierwszy od początku dnia. Może z wyjątkiem epizodu
szukania komórki Nicka, ale wtedy latała po Obozie i miała sporadyczne kontakty
z ludźmi.
Po prostu nie chciałam
zostawać sama.
- Może usiądę w Wielkim
Domu, bo jakoś wątpię, żebym się skupił przy chrapaniu Chase’a - zaśmiał
się, znowu czochrając mi włosy. – Dobranoc, kićka.
No i zostałam sama, nie
mówiąc już o fakcie, że było ciemno jak nie powiem gdzie. Ale tak samo
wiedziałam, że nie mogłam się rozplaszczyć na schodkach przed domkiem Aresa,
bo... no trochę głupio, zwłaszcza jak już ludzie będą wychodzić. Stwierdzą, że
nie dość, że ubrana w zdzirowatą bluzę, to jeszcze się spiłam i zaliczyłam
brudne stopnie zamiast facetów. Nie, nie, wolałam moją nieposzlakowaną
reputację w Obozie.
Więc, słaniając się na
nogach, ruszyłam do domku Hermesa.
Przed południem,
dzień po Turnieju
- Nie – upierała
się Rocky, nadal utrzymując na twarzy pogardliwą minę. – To było ewidentne
kopnięcie.
Głośno wciągnęłam
powietrze do płuc. Od dobrych pięciu minut staliśmy, bo jaśnie
pani potknęła się o własne zgrabniutkie nogi, ale, a jakże, musiała
zwalić całą winę na Timny’ego. Och, co z tego, że stał jakieś pięć metrów od
niej? Przecież musiał ją kopnąć!
Swoją drogą, nasza
ulubiona spec od spraw wszelakich od poprzedniego dnia miała jakiś kapryśny
humor. Bardzo możliwe, że zachorowała na dość popularną chorobę w dzisiejszych
czasach, zwaną kac-gorszy-od-bólów-w-korzonkach. Albo
och-patrzcie-Jack-całuje-się-z-inną. Nie mnie oceniać, a to, że Jack całował
się z inną wcale nie wynikało z tego, że się jakoś specjalnie przyglądałam (ale
fuj, to było jak pocałunek francuski dwóch ośmiornic!), tylko... no dobra.
Przyglądałam się. Bo, wiecie, to było dość hm... dekoncentrujące, jak widzicie
śliniącego się faceta, który kilka godzin wcześniej obcinał potworom głowy na
żywca.
Najwyraźniej treningi
siatkówki były męczącym zajęciem na co dzień, bo Jack nie zaszczycił nas swoją
obecnością. Choć teraz, kiedy byliśmy na boisku w ósemkę, bo Jenny zabrała dupę
w troki i sobie gdzieś poszła z Victorią (po tym, jak ją jakieś dziesięć razy
znokautowała. No dobra, może i tylko dwa razy, ale myślę, że moja towarzyszka
musiała to czuć pięć razy gorzej). Ogólnie rzecz ujmując już po pierwszym
secie, który wygrała moja drużyna, bojowy nastrój niektórych osób nieco opadł.
Akurat mnie, Nickowi, Evie i Timny’emu humor dopisywał, bo dziewczyna zdobyła
dla nas zwycięski punkt. Za to Rocky wyglądała, jakby miała zaraz coś
rozszarpać, Sabina jak zawsze zachowała kamienną twarz i jedynie wymieniła się
z Evą lekkim uśmiechem, Sebastian wyglądał na taką osobę, która właśnie się
dowiedziała, że jej matka gotuje zupki z rodzeństwa, za to Felix usilnie
próbował się przystawiać do Sab i na siłę ją pocieszać. Co wychodziło, szczerze
mówiąc, marnie. „Sabinko, kochanie, nie ma się czym przejmować”. „Ale ja o tym
wiem”. „Ależ nie płacz! Czy mam osuszyć twoje łzy?”. „Ale ja nie płaczę”.
„Możesz się mi wypłakać na ramieniu, najdroższa”.
- Proponuję rozejm i
zmianę drużyn – oświadczyła Sabina, kiedy już ostatecznie spławiła Felixa.
Podeszła do Rocky i wzięła ją pod rękę. – My zajmujemy tę połowę. Eva, chodź do
nas.
- Okej, to my chcemy
Sebastiana – stwierdził Nicolas, po czym otoczył mnie ramieniem. – Kicia, my tu
zostajemy.
- Przepraszam, ale
Sebastian jest nasz – wycedziła Rocky, wyciągając rękę do ciągle wymienianego
chłopaka. Kątem oka zauważyłam tylko, jak Timny po jej słowach wywraca
ostentacyjnie oczami.
Sebastian oglądał całą
tę sprzeczkę z uśmiechem na twarzy, co jakiś czas wymieniając porozumiewawcze
spojrzenia z Nickiem, wyglądającym jak dziecko szczęścia. Szczerze mówiąc nie
bardzo rozumiałam, po cholerę im oni wszyscy chcą go mieć w swojej drużynie.
Wspięłam się na palce i szeptem zapytałam obejmującego mnie chłopaka:
- Nicolas, dlaczego
chcesz akurat Sebę?
Mój przyjaciel ze
śmiechem pokręcił głową.
- On jest synem Nike.
Wiesz, od czego jest Nike? Od zwycięstwa. – Obdarował mnie promiennym
uśmiechem. – Warto mieć takiego przyjaciela, co?
Cóż. Trudno się nie
zgodzić. Na przykład, totolotek. Czy Nicolas naprawdę nie pomyślał nigdy o
kilku milionach, jakie mogłyby wpaść mu do rąk? No popatrzcie, taka wizja –
Seba, otulony kołdrą jak naleśnik na łóżku i mamroczący pod nosem ciąg
szczęśliwych liczb. Czyż świat nie mógłby być tak piękny i prosty?
- Sabinko, miłości
moja! – zagruchał Felix, rozkładając ramiona i z uniesionymi brwiami przeszedł
pod siatką i stanął przed zdezorientowaną dziewczyną. – Będę cię wspierać w tym
meczu.
- O to ja będę wspierać
Evę, żeby z tą dwójką wytrzymała – oznajmiłam, zrzucając z siebie Nicka i
schylając się, żeby przedostać się na drugą stronę boiska.
Popatrzcie na tę
logikę- przez połowę wczorajszego dnia (dobra, wieczora) latałam po całym
Obozie jak na sterydach, żeby tylko znaleźć Felixa. Naprawdę, nie ufałam obcemu
gościowi na tyle, by mu powierzyć komórkę Nicka. Nawet jeśli Nick ufał temu
obcemu gościowi na tyle, by mu powierzyć komórkę Nicka. Ale miałam na niej
zapisane wszystkie moje hasła do kont!
Oczywiście, że kiedy
zaczęłam oglądać ich mecz zwróciłam na niego uwagę- ale trudno go ominąć
wzrokiem. Wyglądem przypominał złą wersję Piotrusia Pana. Krzywy uśmiech,
zmierzwione brązowawe włosy, tęczówki w kolorze trawy i cuda, które wyprawiał z
brwiami, gdy mówił, naprawdę się rzucały się w oczy. Ale wtedy nie miałam
pojęcia, że to jest Felix. I tym razem tak łatwo nie
odpuszczę.
- Sab, to ty chodź do
nas, uratuję cię od tego napalonego kretyna – zawołał Nicolas, zerkając na mnie
i szczerząc się jak wariat. Nie przejmował się swoim zaginionym aparatem
telefonicznym (może dlatego, że nie miał tam zapisanych haseł do
swoich kont).
- Sabinko, nie zdradzaj
mnie z nim - zaświergotał Felix, podchodząc do zdezorientowanej córki Ateny i
odgarniając jej warkocz. Uniosłam brew, powstrzymując się, żeby się nie
wtrącić.
- Felix, posłuchaj mnie
- wycedziła dziewczyna na skraju załamania psychicznego. Cholera, chciałabym
takie nerwy, zwłaszcza w towarzystwie Nicka.
- Ale pomarańczko!
- Nie.
- Misiaczku...
- Wciąż nie.
- A...
- NIE.
W mojej głowie tysiące
rąk zaczęły bić Sabinie brawo. Ciekawe, czy z Nicolasem by się tak dało.
- Rocky, czy ty
przypadkiem nie chciałaś być z Sebastianem? – spytałam, machając ręką w
kierunku syna Nike, dołączającego do przeciwnej drużyny. Dziewczyna splotła
ręce na piersiach.
- Nie zamierzam z nim
grać – burknęła, wskazując brodą na Timny’ego. Wywróciłam oczami.
Wielki problem. Rocky
wywaliła się, zaplątując się we własne nogi, ale, jak wspominałam, wszystko
zrzuciła na biednego Timny’ego. Okropne.
- Jakby z tobą ktoś
chciałby być w drużynie – odpowiedział Timny, patrząc na nią wściekłym
wzrokiem. Wtedy chyba po raz pierwszy pomyślałam, że jest przystojny, z tym
burzowym wyrazem twarzy. Kruczoczarne włosy, postawione na żelu, a do tego
nieco skośne oczy z zielono-piwnymi tęczówkami. Chyba poczuł na sobie mój
wzrok, bo odwrócił się w moja stronę, uśmiechnął się i puścił mi oczko.
- Okej. Timny, zamień
się z Rocky miejscami – zarządziła Sabina.
- O właśnie. Felix,
masz problem, idź z Rocky! – zachichotała Eva.
- Nie mów mi, jak mam
żyć – burknął ze złością Felix, ale Sab szybko interweniowała, popychając go w
stronę siatki.
- Nie, nie idź! –
sprzeciwiłam się. Ja chciałam pogadać, no!
- Ale cukiereczku –
zwrócił się błagalnie do Sabiny, składając ręce jak do modlitwy, ale dziewczyna
tylko spuściła wzrok.
Felix z obrażoną miną
przeszedł na drugą stronę boiska, a mi opadły ramiona. Psh.
Widać było, jak Eva
gotowała się w środku, co jakiś czas zerkając na Felixa i nachylając się do
Sab, żeby coś jej szepnąć na ucho (zakładam, że dzieliła się z nią pomysłem, by
postawić Felixowi ołtarzyk).
Ale od czego się ma
mózg? Popatrzyłam, jak gracze przeciwnej drużyny zajmują swoje miejsca na
boisku. Szybko policzyłam u nich i u siebie przejścia i ustawiłam się tak, że
po kilku przejściach stanę się razem z Felixem dokładnie koło siebie po obu
stronach siatki.
Jestem genialna.
I jakby na dowód mojej
cudowności, po kilku straconych punktach (nie dość, że Seba to syn Nike, to
jeszcze ta mała cholera sobie radzi w siatkówce), stałam tuż obok
Felixa-Niegrzecznego-Piotrusia-Pana, oddzielona od niego jedynie sznurkami,
tworzącymi kratki.
O dziwo, pomimo braku
Sebastiana, moja drużyna trzymała się dość nieźle- o ile Eva jedynie wymieniała
ze mną co chwilę porozumiewawcze spojrzenia, kiedy Felix rzucał Sabinie błagalny
uśmiech, to sama córka Ateny trzymała się stosunkowo nieźle
(jeśli można tak nazwać skrajne załamanie psychiczne głupotą płci brzydszej).
Timny jako jedyny na naszej połowie nie przejął się żadną z zaistniałych
sytuacji i ze spokojem i nostalgią żuł gumę.
Widziałam, że Rocky
stoi niczym zadowolony piesek na serwie (nie jest z Timny’m w drużynie, za to
ma Sebę? Bosko!). Przed nią stał Felix, który co chwila spoglądał na Evę w taki
sposób, jakby dziewczyna właśnie zjadła jego ulubionego chomika. Miejsce obok
niego zajmował Nicolas, jak zwykle z sarkastycznym uśmiechem i iskierką
entuzjazmu w oczach (dziecko szczęścia i radochy), natomiast Sebastian
najwyraźniej olewał cały mecz, bo ze stoickim spokojem poprawiał sobie pasek
przy spod… o kurde, jaki on ma ładny brzuch.
- Więc... ten... Felix!
- uśmiechnęłam się uroczo (żeby tylko oderwać wzrok od tego zajebistego brzucha
Seby, bogowie, ratunku), machając do szatyna, gdzieś w tle słysząc groźby
Nicolasa: "Kicia, jak się zaraz od niego nie odsuniesz, będę zazdrosny!".
To nie było ważne. Ważna była moja komórka. To znaczy komórka Nicka,
oczywiście. - Wiesz, słyszałam o tobie i...
- Co? Skąd mogłaś o
mnie słyszeć? - Felix ze zdziwieniem uniósł brew.
- Eee...
- Bogowie - westchnął
ciężko, po czym odwrócił się i zawołał: - Nicolas, do cholery, co ja ci mówiłem
o rozprzestrzenianiu moich danych osobowych? – Wrócił do mnie spojrzeniem,
zlustrował mnie od stóp do głów, po czym z wyrzutem w oczach zwrócił wzrok na
Nicolasa. – Cofam. Dlaczego tak rzadko je rozdajesz tak pięknym dziewczynom?
- Może dlatego, że nie
masz zwykle u nich szans?
Chłopak otworzył usta,
jakby miał coś powiedzieć, ale po chwili rozmyślił się i pokręcił głową.
- Czemu ja się z tobą
zadaję?
- Kiedy pytają mnie –
zaśmiał się Nick – czemu się ze mną zadajesz, odpowiadam, że rozprzestrzeniam
twoje dane pięknym dziewczynom. Ale kiedy pytają mnie, czemu ja się zadaję z
tobą, odpowiadam: nie mam bladego pojęcia. Ale robisz bardzo dobre kebaby.
Felix ciężko westchnął
i odwrócił się w moją stronę (pewnie chciał zrobić wykład na temat
prawie-stalkowania jego skromnej osoby, albo chciał zaproponować zrobienie mi
kebaba), kiedy moja drużyna straciła punkt i przeciwnicy zrobili przejście.
- Sab, kochanie, dam ci
fory – zawołał chłopak, szczerząc się do blondynki. Za to Eva wyglądała na
wyraźnie złą i przewróciła oczami.
- Bogowie, Shane, ona
ma już cię chyba dość – mruknęła, odbijając do mnie piłkę zaserwowaną przez
Sebastiana. Felix uniósł brwi.
- Prędzej Nicolas
miałaby dość Es, niż ja przestałbym pałać miłością do mojego żonkilka –
oznajmił, kiedy wybiłam kulę wysoko w górę. – Mojego bakłażani...
- O przepraszam bardzo
– zaprotestowała Eva. – Proszę sobie odpuścić używanie bakłażanów w
porównywaniu ich do ludzi.
- A ty mogłabyś sobie
odpuścić używanie dziecinnych stwierdzeń o bakłażanach– spytał groźnie Felix,
przepuszczając obok siebie piłkę i pozwalając spaść jej na ziemię, tym samym
tracąc punkt. – Naprawdę, jeśli istnieje bóg Bakłażan, to pewnie ma już dosyć
własnego imienia.
- Nadskakujesz Sab
niczym mała pchła na sterydach – wróciła do swojego stwierdzenia Eva,
przewracając teatralnie oczami.
- Może jesteś
zazdrosna?
- Może po prostu
uważam, że jesteś zgrywającym się nie-bakłażanem, z którego mogłabym zrobić
sałatkę? – spytała retorycznie Eva, co teoretycznie nie było żadną obelgą, ale
w jej głosie można było wyczuć stalową nutę, której chyba nigdy u niej nie
słyszałam; jakby nagle sobie o czymś przypomniała albo stwierdzenie Felixa coś
uruchomiło. Dodatkowo przechyliła głowę, zaciskając pięści.
Chyba wszyscy usłyszeli
drobną zmianę w głosie Evangeliny. Sebastian na początku przypatrywał się całej
scenie z uśmiechem błąkającym się po ustach- teraz kąciki ust mu opadły i
wyglądał na zaniepokojonego. Co chwila rozchylał wargi, jakby chciał coś
powiedzieć, ale po chwili je zamykał. Z oczu Nicolasa zniknęła ta iskierka,
którą było widać przedtem. Sabina skuliła się w sobie i wyglądało to tak, jakby
się bała cokolwiek powiedzieć. Rocky jedynie patrzyła na Evę
i Felixa z nieodgadnionym wyrazem twarzy, natomiast Timny dyskretnie się
wycofał na miejsce obok Sab. Wydawało się, że nikt nie wie, co powiedzieć, a
najbliżej kłócących byłam tylko ja- ja, która ich znałam ile…? Chłopaka
niespełna jeden dzień, a Evangelinę zaledwie kilka dób.
O matko. Oni nie to,
że nie wiedzieli, co powiedzieć. Oni się bali, że jeśli coś
pisną, wybuchnie bomba i tylko pogorszą sprawę.
- Ale jaka to by było
dobra sałatka – żachnął się Felix, ale z jego głosu też zniknęła nuta pozornej
wesołości. - Doprawdy za takiego mnie uważasz? Powinnaś więcej o mnie wiedzieć,
przecież non stop się wtrącasz w życie innych – szydził Felix. Wyglądali nieco
absurdalnie- on wysoki, z prostą postawą, a Eva drobna, nieco rozczochrana
dziewczynka ze powoli malującą się wściekłością na jej ładnej buzi.
- Ja się wtrącam?!
Powinieneś jej odpuścić, ty egoisto!
- Nazwała mnie egoistą,
no proszę.
- Jesteś… jesteś jak
zgniły bakłażan!
- O, a teraz
awansowałem na bakłażana. Już nawet nie nie-bakłażan. Pełnoprawne i
pełnokrwiste warzywo.
- Nie! Bakłażany są dla
ciebie za dobre! Ty kapusto!
- Kapusto?! Jak śmiesz!
Ty fasolko!
- Brukselka!
- Niedogotowany
ziemniak!
- Napęczniały burak!
- Ty wredny kalafiorze!
- Głupi ogórek!
Przez chwilę mierzyli
się spojrzeniami.
- Spieprzaj.
- Sam spieprzaj.
Jeśli kiedykolwiek
stworzę własny słownik pojęć to przysięgam, że pod hasłem „elokwencja” będzie
się znajdowała ta rozmowa.
- Cudowne odpyskowanie,
szkoda tylko, że było cięte jak krawężnik.
- Twoje zaś są jak
czarno-białe żmije bez zębów jadowych.
- Twoje porównania leżą
na poziomie żab po badaniu niewyżytych biologów.
Eva zachowała kamienną
twarz.
- Masz zajebiste
nawyki, żeby pyskować, używając tak podłego podłoża.
- Jeśli apelujesz do
mnie o sumienie, to nie licz na wiele. Ty? Ty, która wchodzi wiecznie w życie
prywatne innych, bo sama nie masz własnego przez to, że nikt... – nie
dokończył, ale sama sobie dopowiedziałam resztę zdania.
I stwierdziłam, że
trochę za wiele.
- Hej, ja rozumiem, ale
nie musisz jej od razu aż tak atakować – powiedziałam ostrym tonem, robiąc krok
w przód i stając obok Evy. Zauważyłam, jak Nick nerwowo trzasnął palcami, a w
jego oczach czaiło się niezdecydowanie. - Bo z tego, co słyszę, wcale nie
jesteś lepszy.
- Kto tu kogo atakuje?
– rzucił ze złością Felix.
- Widzę, jak się
zachowujesz – odbiłam piłeczkę ze wściekłością.
- Jak rasowy egoista –
dodała Eva, po czym się zawahała. A ja już wiedziałam, że obydwoje zdecydowanie
przesadzają, tyle że dziewczyna miała dużo większy temperament i porównywalnie
dużo mniejszą umiejętność trzymania języka za zębami. - Może i mnie nikt nie
chce, ale jeśli już to jestem stała w miłości! A nie jak pewien chłopiec od
Temidy, podobno bogini równowagi! - Wszystko wyrzucała z prędkością karabinu
maszynowego, a ja nawet nie nadążałam za nią myślami. - Powinieneś się
zdecydować, może ktoś cię wyjątkowo zechce. Chociaż wątpię, żeby ktokolwiek
pożądał takiego niedowartościowanego faceta jak ty, z tym twoim bólem dupy i
faktem, że w dzieciństwie upadłeś kilka razy na łeb, a w nim zrobiło się echo!
Porównując z tym, kim teraz jesteś, to wszystko jest bardzo logiczne.
Na końcu wzięła głęboki
oddech. A wtedy Nicolas pękł.
- I jeszcze masz
czelność jego nazywać egoistą? – zwrócił się do dziewczyny,
a wahanie w jego oczach zmieniło się we wściekłość.
- A przepraszam, kto
zaczął wyzywanie? – odezwałam się, zaplatając ręce na piersiach i boleśnie
wpijając paznokcie w moje opalone ramiona. – Wcale nie musiał jej nazywać
włażącą w...
- Ale to nie oznaczało,
że ona ma odpowiadać tym samym, tak? – odpowiedział, mocno zirytowany, a ja aż
poczułam, że mnie przechodzi dreszcz po całej skórze. Właściwie nie wiedziałam
ani czemu ja się tak zachowywałam, ani czemu Nick tak na mnie naskoczył.
Atmosfera zrobiła się naprawdę skrajnie napięta. Nienawidziłam, jak robiłam się
nerwowa, bo moja umiejętność trzymania języka za zębami, zwłaszcza jeśli
chodziło o moją przyjacielską relację z Nicolasem, była zerowa.
- A co to jest?
Przedszkole? To życie, na atak odpowiada się atakiem! – oświadczyłam ze
złością, przewracając oczami.
- No akurat tobie do
tego najwięcej.
Zaparło mi dech w
piersiach.
- Możesz przestać się
do mnie doczepiać?
- Nie doczepiam się
ciebie, tylko twoich argumentów!
- O proszę – zaśmiałam
się złośliwie. – Czyżby twoje argumenty były lepsze niż moje?
Już nie wiedziałam, o
co się tak właściwie kłóciliśmy. Na chwilę w głowie pojawiła mi się absurdalna
myśl, że zachowywaliśmy się jak prokurator i obrońca, brakowało tylko, żebyśmy
zaczęli się zwracać z jękiem do Wysokiego Sądu.
- No jasne, nie każdy
musi wszystko wiedzieć na każdy temat jak ty i wtrącać się w nie swoje sprawy!
– odparował Nick, a ja wstrzymałam oddech.
- Najwyraźniej nie
każdy – odpowiedziałam dobitnie, wyrzucając ręce w górę i obróciłam się na
pięcie. Czułam, po prostu czułam, że jeszcze chwila, a obie z Evą byśmy
wybuchnęły.
Tak, owszem, teraz
zrobiłam z siebie prawdziwą drama queen. Byłam bardzo, bardzo zła
i lepiej, żeby ta złość się nie wyładowała na kimkolwiek. Po części dlatego, że
wdałabym się zapewne w kolejną kłótnię. I, przysięgam, jeśli ktoś by mi
wypomniał mój ubiór z poprzedniego dnia... skasowałabym mu wszystkie zapisane
hasła do kont. Wszystkie.
Tylko gdzie iść? Quo Vadis, Esmeraldo? O, domek Hermesa. Miałam nadzieję, że
Chase śpi i dotrzyma mi swojego milczącego towarzystwa. Tak, to dobry pomysł.
Jak na mnie powiedziałabym, że wręcz wybitny, ale nie powiem. Bo w takim
wypadku pocisnęłabym sama siebie, a to zajęcie należy do Nicolasa, który
aktualnie był dosyć niedostępny.
A jednak w połowie się
zatrzymałam, tuż przy ognisku. Kurde, nie- jeszcze zarażę swoją depresją biednego
Chase’a. Chociaż nie, tego olbrzyma chyba się nie da zarazić, kiedy śpi, ale,
tak szczerze, nie chciałam, żeby mnie oglądał w takim stanie. Kiedy jestem zła,
potrafię wyciągnąć do kłótni nawet zombiaka, który się zastanawia, czy jeść
najpierw nogę, czy rękę. Czy dupę, bo ma więcej tłuszczu, ale wątpię, żeby
umarlaki się przejmowali wartościami odżywczymi. Tak, byłabym w stanie pokłócić
się o białka! Szlag by to wszystko.
Albo Amy. Albo biedny
Johnny. Nie zasłużyli na to, żeby znosić moje fochy.
Usiadłam koło ogniska i
przymknęłam oczy. I zaczęłam układać sobie plan, który zakładał po pierwsze nie
zabicie żadnego zombie, który bronił swojego podejścia do bilansu kalorycznego.
Co fizycznie byłoby niemożliwe, bo on przecież już jest martwy... Także, nie zabijesz tego dnia żadnego
umarlaka, Es.
Potem spokojnie, bez
nerwów, znajdziesz Nicka, popatrzysz na niego dużymi oczami, poczekasz, aż cię
przeprosi i wszystko będzie cacy. Później… w sumie to nie wiem, co będzie
później, ale zrobię coś przyjemnego. Zrzucę Chase’a z materaca i poproszę, żeby
zrobił jakieś woodoo, żeby spadł deszcz, na którym bym mogła potańczyć. I żeby
rozmiękczyć ziemię, żebym miała możliwość zakopania zwłok Nicolasa.
Stop. Nie. Tak de
facto on nic nie zrobił. No dobra, może i zrobił, ale Felix to dobry
prowokator. Z tego, co mi wiadomo, zapewne doskonale dogadałby się z naszym
geografem. Ale to było mało istotne.
O tak, pogodzimy się
wszyscy, a następnie wszyscy pobiegniemy na te plantacje zbierać bakłażany czy
co tam rośnie.
Było spoko.
I z tą myślą wstałam i
wzięłam głęboki wdech.
A potem szybki wydech,
bo ktoś na mnie z impetem wpadł.
- Ała! – krzyknęłam,
masując obolałe biodro. Zerknęłam w bok i uniosłam brwi. Tuż obok mnie stała
Jenny z naburmuszoną miną, przyglądając mi się i masując biodro.
-Nienawidzę brokatu –
wyjaśniła, widząc moje pytające spojrzenie. Dopiero po chwili zauważyłam, że
całe jej ramiona skrzą się czymś (chyba nawet wiedziałam, czym) złotym. I
miałam ochotę wyciągnąć rękę, żeby ją poklepać po barku i popatrzeć, jak w
powietrze wzbijają się tumany tego cholernego proszku.
- Czyli Emilię już
dzisiaj widziałaś – stwierdziłam oczywiste, po czym od razu przeszłam do sedna.
– A Nicolasa przypadkiem nie spotkałaś?
Jenny uniosła jedną
brew, wydymając wargi, po czym prychnęła.
- Spotkałam –
stwierdziła krótko, machając ręką gdzieś za siebie. – Jest tam, z Karine.
- A, to w porządku,
dzię... Z KIM?
To był odruch naprawdę nie do powstrzymania. Okay,
słyszałam już wiele zdań po tytułem „Nick jest tam”. „Nick jest tam, z dilerem
gazu pieprzowego”. „Nick jest tam, ze szkieletem profesor Almostdead”. „Nick
jest tam, bije się ze swoim psem”. „Nick jest tam, je twojego hamburgera”.
„Nick jest tam, właśnie kasuje wszystkie twoje hasła ze swojej komórki”. (Tak,
moi drodzy, wszystkie sytuacje autentyki).
Ale w moim słowniku
słowa „Nick”, „z”, „Karine”, „tam” nie
miały prawa znaleźć
się w jednym zdaniu!
- Z Karine – Jenny
wyglądała na dość zniecierpliwioną; zresztą, jeśli spieszyła się na spotkanie z
Norbertem, nie dziwiłam się. Ale... z Karine? Naprawdę?! – Taka trochę wyższa od ciebie.
Blond...
- Wiem, jak wygląda Karine! –
wysapałam, łapiąc się za głowę. Już wolałam, żeby jadł mojego hamburgera,
niż... ugh.
Jenny nie wyglądała na
zbytnio zadowoloną, że jej przerwałam, ale w tamtej chwili miałam to gdzieś.
Miałam gdzieś jej obraz wywijającej toporem we wszystkie strony na Turnieju.
- Szlag by to wszystko.
– Nawet nie zauważyłam, że wyrwało mi się na głos to, co myślę. Zaczęłam kręcić
głową na wszystkie strony, odwracając się na pięcie i idąc w stronę przeciwną
do tej, która mówiła mi wyraźnie „droga do Nicka i Karine, w celu dotarcia do
Nicka i Karine proszę kierować się wytyczonym szlakiem z zachowaniem wszystkich
wytycznych bezpieczeństwa oraz zapoznając się z drogą ewakuacyjną o nazwie spieprzaj jak najdalej. Miłej
podróży”.
Kiedy się odwróciłam po
kilku(set) wściekłych krokach, zauważyłam, że Jenny nie szłą za mną, nikt się
nie dopytywał, co się stało, nikt nie zwracał uwagi na biedną, zagubioną,
smutną duszyczkę, która miała ochotę zabić własnego przyjaciela.
Jedna, wielka chole…
- Hej – usłyszałam tuż
za sobą. Powoli się odwróciłam i moim oczom ukazał się Alex w całej swojej
wspaniałości, w podkoszulku i szortach, z seksownie rozczochranymi włosami.
Ugh. Jego też niech
szlag.
Wypuściłam cicho
powietrze z płuc i jakimś cudem zdołałam się uśmiechnąć.
- Cześć. Wracasz z
koszykówki? – Wskazałam na piłkę, którą dopiero przed momentem zauważyłam. Alex
roześmiał się, przetoczył piłkę między palcami, po czym wziął ją do lewej ręki,
zaś drugą uniósł moją dłoń do ust i delikatnie musnął ją wargami.
Rumieńcu, spieprzaj.
- Owszem, całkiem udany
mecz. – Uśmiechnął się. – Powinnaś zacząć używać truskawkowych perfum.
Komponowałyby ci się z błyszczykiem – dodał, obrzucając moje usta bacznym
spojrzeniem.
Rumieńcu, bo będę
zmuszona użyć dużo mocniejszych słów niż „spieprzaj”.
Bogowie, Es, zachowuj
przytomność. Nick. Karine. Nick i Karine. Nirine.
O fu fu fu fu fu fu fu
fu właśnie wymyśliłam nazwę dla mojego najlepszego przyjaciela i tej...
zabijcie mnie. Boziu, zabijcie mnie i zabijcie Nicolasa. Nawet po moim trupie
go nie zostawię.
Zaczęłabym się złościć,
ale miałam trochę jeszcze honoru i Alex mnie w takim stanie oglądać nie
mógł. Jedynym stanem, w jakim miał prawo mnie oglądać, byłam uśmiechnięta, z
rumieńcem na policzkach ja. Skoro Nick może chodzić sobie tam z Karine, to ja też będę sobie
chodzić gdzie indziej z Alexem. Prawda?
Spokojnie Es, nie
czujemy swoich nóg, bo za bardzo miękną, ułóżmy więc wiersz na wersetów
cztery. Szlag by to trafił, szlag by to trafił, a wtem szlag by to
trafił. Szlag. By. To. Trafił.
Dziękuję. Jeśli
jakiemuś wydawcy tomików wierszy spodobała się moja twórczość, bardzo
prosiłabym o kontakt pod adres zabiję.mojego.przyjaciela@gmail.com.
- Ale te są cytrynowe.
Mam też używać cytrynowych błyszczyków? – spytałam, uśmiechając się delikatnie
(Rumieniec. Spieprzaj. Teraz.).
- A jak smakują
cytrynowe błyszczyki?
Hm. Cytrynowo?
- Myślę, że dobrze.
- Lepiej niż
truskawkowe?
- A chcesz porównać?
Nie wierzę, że to
powiedziałam. Ratunku. Chyba zaczęłam kochać ludzi. Oprócz Nicka.
- Oczywiście wiesz, że
muszą odbywać się próby kontrolne, prawda? – Kurde, chyba mi znowu zaczęły nogi
mięknąć. Coś czułam , że było źle. I to tak źle źle. Masakrycznie źle. Totalnie
źle. Czy do pojęcia „totalnie źle” można wliczyć to, że Alex był coraz bliżej?
Najwyraźniej można
było.
Kurna, ja nawet na
Turnieju się tak nie denerwowałam! Chociaż z drugiej strony tam były smoki,
które próbowały mnie zabić i odciąć moje palce, byłam mokra i siadałam na
armatkach wodnych. Czy coś było ze mną nie tak.
Jakim cudem Alex mógł
mnie równocześnie uspokajać i sprawiać, żee się denerwowałam? No, dobra, może i
tak się potrafi, ale… taki Alex by mi się tak przydał we wszystkim, żeby mnie
stopować.
Widziałam tylko, jak
jego usta się przybliżają. A ja mam wpajane systemy obronne, typu… o, na
przykład delikatny skręt szyi w prawo.
Ała, moja kość
policzkowa!
- Ała, moja warga –
jęknął cicho Alex, odruchowo zapewne przysuwając palec do ust. A mi się aż
gorąco zrobiło, bo... jeju, czy to było puste? Jakoś nigdy nie przyglądałam się
facetom z obolałymi wargami. No dobrze, w sumie ci faceci nie byli Alexem i
Nickiem, ale...
Stop. Nie Nickiem. Na
Nicka byłam bardzo zła. Jemu bym się na pewno nie przyglądała.
- Przepraszam! –
zawołałam, wymachując z paniką rękami, bo po pierwsze czułam, jak głupiałam,
ale tego bardzo nie chciałam, a po drugie
przypomniał mi się Nicolas, a po trzecie mój pieprzony rumieniec, a po
czwarte... po czwarte...
- Nie przepraszaj. –
Uśmiechnął się, a kropelki szkarłatnej cieczy zalśniły w słońcu. (No dobrze,
rumieńcu, zmusiłeś mnie do zastosowania drastycznych środków przekazu: chędoż
się, hultaju!). – Patrz, teraz mam prawie tak czerwone usta, jakbym używał
twojego błyszczyku truskawkowego.
- Tak, zapach też
bardzo zbliżony, gdybym nie widziała, co się stało, zapewne pomyślałabym, że to
truskawki – zakpiłam lekko, obracając głowę i stając na palcach.
Alexowi więcej nie
trzeba było. Rumieńcowi zresztą też nie.
Czy to dobrze, jeśli
właśnie spełniałam swoje odwieczne, dziecięce marzenie – pocałować Alexandra
Johnsona?
*gif i skrót rozdziału Lady doda jak wróci z wyjazdu*
O KURWAAA
OdpowiedzUsuńNIeeeee
Alex
ty
NICK
Felix
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARG
Bakłażan
Ja wale
nienaawidze tej częęęęśćiiiiiii
depresja
umieram
o matko
Seba i jego brzuch są najlepszą atrakcją w tym odcinku
o, nowe postaci
o, Emilia
O, Gabriela
Sabina, uwielbiam cię kochana
Eva i Felix...ta kłótnia
SKŁÓCILIŚCIE NAJLEPSIEJSZĄ PARĘ EVER
AJ HEJT JU
AJ ŁIL KIL JU SOMDEJ
No i nie mam weny do pisania komentarzy
mam wene do spania
godzina 23:21
branoc, nargle na noc!
(czekam na karte postaci Felixa i reszty ferajny!)
- Nez
Oł szit.
OdpowiedzUsuńSorry że tak późno komentuję ale byłam poza krajem i dodatkowo wczoraj pół dnia oglądałam A Very Potter Musical (polecam całym sercem i całą sobą).
Ogólnie moje uczucia co do rozdziału są opisane w komentarzu wyżej.
Jedna rzecz - możecie błagam uzupełnić podblog z postaciami? Proszzę, proszę, proszę!
Brzuch Seby.
Okej
Ale ja tu dawno nie zaglądałam... Dla was nawet zeby komentować założyłam konto ale zapomniałam hasla...
OdpowiedzUsuńŚmiałam sie jak idiotka w autobusie nadrabiając zalegle rozdziły. Choc ku mej rozoaczy dużo ich nie było... :((((( tak czy inaczej znowu sobie przypomniałam co ti znaczy przenieść się do innego świata i się w nim zakochać. Tyle nowych bohaterow tyle nowej akcji tyle... Tyle miłości!! <3 <3 <3
Pozdrawiam. Andzia