Wakacje z o.o. (26)


Rozdział, mam nadzieję, jest długi.
Nie chcę znów przepraszać, ani się tłumaczyć. Wstawiam kolejny dlatego, że przeczytałam komentarz pod ostatnim postem, który mi uświadomił, że ktoś tu jeszcze wchodzi. I nawet jeżeli jest to jedna osoba, to zasługuje ona na dowiedzenie się co dalej (: . Ja sama przyznaję, że straciłam głowę do pisania, ale gdy usiadłam do tego rozdziału, praktycznie napisanego rok temu już i przeczytałam o moich postaciach... Będę się starać motywować do wstawiania kolejnych rozdziałów. Nie traćcie nadziei. Jak przestanę pisać, wstawimy post-informację o tym.
Gwiazda


ROWLLENS XXVI

Jedno trzeba było przyznać mojej mamie. A nawet nie jedno... Po pierwsze- wściekała się bardzo, ale zawsze pamiętała, że jestem jej ukochaną córką i nikogo nie kocha tak jak mnie. (No bo jak mogłoby być inaczej, cholera, w końcu nie codziennie ma się kogoś takiego jak ja za córkę!...) A po drugie- że nikt nie umiał tak mnie ośmieszyć jako ona.
- No, no, Victoria. Nie wiedziałam, że śpisz w atłasie.
- A ja, że istnieją tak kuse majtki.
- A ja, że masz wszy - dodał Johnny, czytając etykietę szamponu przeciw wszom. - Powiedz mi, od jak dawna podkradasz mi ręcznik?

Zrezygnowana wyjęłam mu butelkę z ręki i wrzuciłam do pudła pełnego innych, nie moich, rzeczy, które dostałam jako moje. Było w nim pełno normalnych i moich przedmiotów- ubrania, kosmetyki, buty, nawet jakieś książki i ładowarka do telefonu, ale poza tym walało się w nim tysiące pierdół, które stanowczo nigdy nie należały do mnie.
Dziś rano otrzymałam paczkę. Leżała tuż przy drzwiach. Pewnie leżałaby tam do południa, czyli do godziny o której wstają normalni ludzie, jednak punkt siódma obudziło nas głośne przekleństwo. Chase, który szedł biegać potknął się o nią i wywalił ze schodów z ganku. Jak się tam znalazła? Magia, co nie?
Nie mniej przekleństwo Chase’a, jego spektakularny upadek i seria kolejnych przekleństw nie pozostały bez echa. Johnny usiadł na baczność, żeby mieć sytuację pod kontrolą i żeby sprawdzić czy wszyscy żyją (zaczynam się bać o wypadkach, które miały tu miejsce, skoro te dzieciaki już w tak młodym wieku tak reagowały na hałas…Johnny musiał przejść niezłą szkołę życia). A gdy odkrył, że to tylko Chase leży przed domkiem, westchnął, ziewnął coś o wyrażaniu się, po czym odłożył z powrotem okulary na parapet. Suze uniosła głowę, gotowa zabić tego kto ją obudził, a gdy zobaczyła brata przez otwarte drzwi prychnęła śmiechem, upewniła się, że ją słyszał i wróciła spać. Nicolas zmarszczył brwi, podrapał się po nosie, zacisnął oczy jeszcze mocniej i przekręcił się na drugi bok. A Amy choć najpierw tylko niepozornie uchyliła powieki, to zobaczywszy wielkie pudło przed drzwiami, a za nimi poobijanego brata na trawie, wyskoczyła z łózka jak torpeda. I wcale nie biegła pomóc Bambiemu. Krzycząc „prezenty, prezenty, prezenty!” pognała do drzwi, potykając się o buty i rzucone na podłogę ubrania, obijając od barierek łóżek i ślizgając na dywaniku. Jak na tak bogatą laskę zaskakująco żywo reagowała na prezenty. Nie żeby sama mogła sobie codziennie kupować osiem takich pudeł czegokolwiek by zapragnęła…
Niestety, ku jej (a później mojej) rozpaczy…paczka nie była dla niej. Była dla mnie.
Przyjechała z domu. Mama musiała mi ją zapakować tego samego dnia, co rozmawiałyśmy, może nawet wcześniej. A to oznaczało, że już wtedy pomyślała o mnie i o tym, co może mi się tu przydać. Krzyczała na mnie, gdy rozmawiałyśmy, bo była wściekła, ale jednak już wtedy z troski o mnie zapakowała mi całe pudło moich ubrań. I to jeszcze tych, które lubiłam najbardziej, znała mnie doskonale.
Nie chciała mnie wydziedziczyć. Chyba że ta paczka to mój zapakowany dobytek… Nie, wtedy gdzieś jeszcze byłyby jakieś papiery. A w tym pudle najgorszą rzeczą jaką znalazłam była sztuczna szczęka, przerażająco autentyczna.
Amy pochyliła się nad ogromnym kartonem, odgarniając swoje włosy, żeby nie przykleiły się jej do taśmy klejącej na jednym z boków. Zanurkowała i wyciągnęła jakieś pudełeczko.
- Hmmm… Hemoroidy?- zapytała, a potem parsknęła śmiechem. - Ha! Hodujesz hemoroidy!
- Amy – Chase, który wyszedł z łazienki po porannym prysznicu, posłał jej cyniczny uśmiech. Obrażony, że nikt mu nie pomógł nie poszedł biegać, tylko zamknął się na pół godziny w łazience, prawdopodobnie zużywając całą ciepłą wodę.  Serio? Po tylu latach z nimi, nadal łudził się, że dostanie coś więcej niż śmiech Suze? Cud, że nikt mu nie zrobił zdjęcia. Cholera, nawet ja to wiedziałam, a byłam tu od parunastu dni dopiero! - Co to są hemoroidy?
- Nie wiem, ale Vi ma na to maść. Na ich porost pewnie, hoduje je.
- Hemoroidy się ma, nie hoduje - mruknął rozbawiony Nicolas, który z uznaniem podziwiał parę kozaków z białej skóry i cekinami przy podeszwie. Siedział na łóżku w miarę przytomny i to tylko dlatego, że Esmeralda do nas przyszła na poranną kawę.
Serio? Dziewczyno, ja wiem, że w tym domku było super, ale bądźmy szczerzy. Może i tu jest super, a tam no jak to wszędzie indziej bywa… Mimo to byłam prawie pewna, że kawa w domku Ateny ma smak, a nie kulki styropianu, bo Amy robiła dekorację do świątecznej burleski i potrzebowała sztuczny śnieg.
Niemniej obecność Es obudziła Nicolasa, a dokładniej szklanka wody, którą od niechcenia wylała mu na łeb, przechodząc obok jego łóżka. Zamiast „przepraszam”, usłyszał tylko „nie będziesz chamie leżał z zamkniętymi oczami, jak możesz je cieszyć moim widokiem”. W punkt, kochana.
- Piękne, będziesz mi pożyczać? – dodał syn Hermesa, szukając aprobaty u Esmeraldy, jakby pytał czy będzie mu w nich ładnie.
- Jasne. Na święto dyni w Teksasie czy jak postanowisz stać pod latarnią?
- Nie, w Teksasie będą zbyt passe. – Esmeralda z uznaniem rozciągała przed oczyma obrzydliwie zielone kalesony w czerwone kropki. Były jak lateksowe leginsy, tyle, że bardziej puchate. - Ale myślę, że jak w takich wystąpisz na Turnieju, to nawet Chejron przyzna dodatkowe punkty. Pożyczyłabym, mogę?
Moja mama miała bardzo specyficzne poczcie humoru. Pewnie oczekiwała, że zobaczą to moi nowi znajomi, więc poza moimi rzeczami władowała mi do paczki wiele ciekawych rzeczy. Znaleźliśmy już atłasową piżamkę, koronkową bieliznę, białe kozaki, czerwone szpilki na grubym obcasie, majtki uciskowe, sztuczką szczękę, szampony na wszy, papiloty, szlafrok z różowego miśka z napisem „Princess” na plecach (który od razu przechwyciła Amy i nie pozwoliła się z niego śmiać), z dwadzieścia paczek prezerwatyw, roczny zapas bezglutenowych batonów i bezcukrowych brokułowo-szpinakowych koktajli. Nie wiem, skąd wzięła na to pieniądze, ale teraz nie będzie już miała wymówki. Jeżeli jest w stanie kupić tyle niepotrzebnych rzeczy, to od dziś mogę naciągnąć ją na wszystko.
Ten dowcip- narobienia mi obciachu tymi rzeczami- był jak z podstawówki. Kiedy mama daje ci soczystego buziaka, odprowadzając cię do klasy, nazywa „dziubdzisiem”, a cała klasa rechocze. Przysłanie tego pudła było właśnie takie. Na poziomie podstawówki. Niesamowite, że spełniło zadanie. Zaczynam kwestionować i tak już dawno kwestionowaną dojrzałość tych ludzi.
Przynajmniej wreszcie miałam swoje ubrania. Czułam się bosko, gdy starannie i niemal z namaszczeniem układałam swoje rzeczy w jednej z półek w domku Hermesa. Pozostałe rzeczy przysłane przez mamę zostawiłam w pudle, które nadal stało na jednym z łóżek, ponieważ Amy i Esmeralda stanowczo odmówiły wywalenia tego, dopóki nie pośmieją się z tego wystarczająco. One i inni.
Zebrać lożę szyderców udało im się szybko, bo nie minęło dwadzieścia minut, a w progu pojawił się Thomas, Christopher, Oscar i Charles. Weszli, przywitali się, a ja cudem powstrzymałam uśmiech, gdy Christopher się ze mną przywitał:
- Siema, Rowllens.
Uśmiechnęłam się do niego promiennie.
Wczoraj wieczorem namówiłam go, żeby od dziś mówił do mnie „Rowllens”. Potrzebowałam jakiegoś zajęcia dla siebie i Thomasa, żeby nie myśleć cały czas o tym, że się z nim całowałam. Coś, co by skupiło jego i moją uwagę, więc nie miałby czasu strzelać aluzjami i przyprawiać mnie o ataki paniki, że ktoś się domyśli.
Plan był tak doskonały jak oczekiwałam. Słysząc to Thomas drgnął i popatrzył się na niego jak na wariata. A potem na mnie. A to oznaczało, że zwrócił na to uwagę. A fakt, że nikt inny się tym nie przejął, tylko go zdziwił. Pozostawało mieć nadzieję, że się tego uczepi i zapomni o uprzykrzaniu mi życia. Kiedy udałam, że nic się nie stało i nie poprawiłam Christophera, syn Tarota zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Pokręcił głową, najwyraźniej uznając, że się przesłyszał.
I tak oto odwiedziła nas z rana Czwórka Mocy, każdy z inną sprawą. Uwaga, bo to bardzo istotne. Przynajmniej na tyle, że postanowili nam o tym opowiedzieć, razem z całą historią co dziś robili, co jedli na śniadanie, ile długopisów udało im się wsadzić w otwartą buzię Charlesowi, jak spał i chrapał… No rozumiecie, same istotne sprawy.
Christopher przyszedł bo nas podobno lubił.
Charles pogadać z Amy o ich serialu, bo podobno przedwczoraj wyszedł nowy odcinek i koniecznie musieli skombinować jak podłączyć w Obozie kablówkę do jego plazmy.
Thomas, choć mówił, że przyszedł żeby pośmiać się z Amy i Charlesa, byłam pewna, że przyciągnął go jego radar na mnie i siódmy zmysł podpowiedział mu, że będzie powód, żeby się ze mnie ponabijać. A nawet całe pudło powodów.
Oscar ponieważ się nudził.
Byłam bardzo dumna, gdy zaprezentowałam im swoje idealnie ułożone rzeczy na półkach i jeszcze uporządkowaną szafę.
Charles pochylił się, żeby zobaczyć, czy naprawdę się rozpakowałam. Oparł się łokciem o drzwi szafy, jak wszyscy podrywacze opierają się o szkolne szafki. Kiwał z uznaniem głową, gdy pokazywałam mu stertę na bluzki, stertę na szorty, stertę na swetry…i tak dalej. Co chwila unosił z aprobatą brwi, patrzył na Chrisa, spojrzeniem go pytając „stary, widzisz? Naprawdę ładnie się urządziła”. A potem spojrzał na mnie. Jeszcze raz zajrzał do środka, jakby chciał się upewnić, że leżą tam moje ubrania.
- Ładnie? – zapytałam cynicznie.
- Ładnie – przytaknął. - Ale po co?
- No jak to „po co”? Nie będę tego trzymała w tym pudle, mieszkam tu.
- No ale po co, skoro zaraz i tak się będziesz przeprowadzać do mnie.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko, muskając palcami jego ramię. Chłopak odruchowo zmierzwił mi włosy. Niestety, nasz cudowny bratersko-siostrzany moment, przerwało dobitne:
- O NIE. Nie, na pewno nie.
Amy pojawiła się jak burza przed nami. Przeskoczyła przez wszystkie łóżka (to normalne; w domku Hermesa bardzo często chodziło się tak, jakbyśmy grali w grę „podłoga parzy”) i patrzyła się szczerze urażona na Charlesa. W moim, a właściwie nie moim, puchatym szlafroku ze złotym futrem (przy kapturze i rękawach) wyglądała cudnie.
- Vi nigdzie się nie wyprowadza.
- Na razie nie – zgodził się z nią Charles. - Jednak tata kiedyś będzie musiał ją uznać, a wtedy…
- Zostanie tu, bo jej tatą jest Hermes - dokończyła dziewczyna i parskając śmiechem dodała: - Proszę, chyba nie myślisz, że Vi jest twoją siostrą!
- Właśnie tak myślę.
O proszę. Biją się o mnie. No, prawie. Ale może zaraz będą, cholera. Cóż, najwyraźniej taka już jestem fajna, że ludzie o mnie walczą. Najpierw Thomas i Peter, teraz oni…
I po co, przecież w rundzie finałowej i tak wygrałby Milos.
- Nie, nie, nie. Vi jest córką Hermesa, to widać. Johnny! Johnny prawda?
Okularnik automatycznie rzucił „Zgadzam się z Amy”, nie przestając słuchać Chrisa, który nadal stał nad pudłem z nie moimi rzeczami i coś mu tłumaczył, co jakiś czas stukając palcem w pudełko pełne tabletek na przeczyszczenie.
- John się nie liczy! Jakbyś się go zapytała, czy jest dziewczyną, też by ci przytaknął.
Amy uniosła wyzywająco brwi, rzucając mu spojrzenie „Tak? No chyba nie, zaraz się przekonamy”.
- Johnny, jesteś dziewczyną?
- Tak Amy, masz rację.
Spojrzenie Charlesa bardziej triumfalne być już nie mogło. Amy natomiast fuknęła gniewnie i coś tam bąknęła pod nosem.
- Thomas, Oscar, Chris!  
Teraz Charles postanowił udowodnić jej rację. Ich zachowanie kojarzyło mi się z grami, gdzie przywołuje się swoich wojowników. Albo Pockemony. „Thomas Brown, wybieram ciebie” i bum!, zza ściany spreju do włosów, trzymając w rękach (zamiast tych kółek z ostrzami szczotki) do włosów, wyłania się Thomas udający ninja. Brzmiało fajnie. Cholera. Taki Turniej powinniśmy zrobić, to jest coś co każdy chciałby oglądać.
- Powiedzcie, czy Victoria nie jest po prostu wykapaną córką Zeusa?
- Ten temat już się chyba pojawił - zauważył Oscar.
- Noooo iiii…? – Charles ponaglił go ruchem ręki.
- I ustaliliśmy, że…
Akurat usiadł na jednym z łóżek i zaraz gwałtownie wstał. Odsunął kołdrę i zmarszczył brwi, widząc tam rozsypane gwoździe i jakąś deskę. A tak, Chase i Amy wczoraj próbowali swoich sił z samouczkiem „artysta współczesny”. Słabo im poszło.
- Ustaliśmy, że…? – Syn Zeusa zaczynał się niecierpliwić.
- Że nie ma sensu się z tobą kłócić – dokończył Oscar, nawet na niego nie patrząc. Bardziej się przejął tym co znalazł. – Czy ktoś zaczął zagrażać naszym rodzicom i głosić chrześcijaństwo, czy po prostu wyciągacie wnioski z przeszłości szykujecie się tak na zaś?
Parsknęłam śmiechem, razem z Esmeraldą, bo to był najlepszy tekst jaki usłyszałam od dawna. I ten spokój z jakim to powiedział. Jakby raz na miesiąc, w pierwszy wtorek miesiąca organizowali sobie takie atrakcje. Bądź co bądź ich rodzice (mój z resztą też) to obiektu kultu, jakiejś religii. Wątpię, czy w takich realiach istniały tematy święte i były tabu.
- Nie liczy się! - zapiszczała Amy. - Suzanne!
- Wolałabym, że Zeus.
- Thomas? - zapytał dumny Charles, ignorując ciche warczenie Amy.
Chłopak bardzo uważnie czytał etykietę na jakimś pudełku, bo gdy usłyszał swoje imię, obrócił tylko lekko głowę i uniósł brwi. I sekundę potem zignorował kumpla, bo odwrócił się do mnie i uniósł owy przedmiot w górę.
- Ej, Rowllens, mogę ten żel wygładzający włosy? To jeszcze zmniejsza porowatość włosów, wiedziałaś? Tobie przydałby się bardziej, ale…
- Po prostu go weź.
- Dzięki - wyszczerzył się do mnie bezczelnie i mrugnął znacząco.
- Chase? – Teraz Amy spróbowała znaleźć wsparcie, bo spojrzała znacząco na brata.
- Ja się nie wypowiadam, bo co nie powiem będę ranny - zauważył chłopak, wychylając się z łazienki ze szczotką do zębów w ręku. Najpierw wskazał nią na Amy, potem na bruneta: - Ona ma co noc okazję mnie zabić, on co Turniej.
- Ona ma telefon do prezydenta i w każdej chwili mogą cię deportować do Honolulu.
- „Prezydent Życzliwość” z youtube’a to nie ten prezydent – wtrącił Johnny, poprawiając okulary, by przeczytać coś co podtykał mu pod nos Christopher. Niesamowite, że gdy trzeba było wyłapać błąd i ją poprawić, nagle był czujny. – A Honolulu choć pewnie ci brzmi na afrykańskie, nie leży w Afryce.
Amy wzruszyła ramionami, patrząc wymownie w sufit i prychając. Jakby chciała powiedzieć, że nie, no co ty bracie- nigdy w życiu nie myślałam, że ten kraj, Honolulu to jest w Afryce. Chodziło mi o Australię.
- Jak dla mnie może być od Zeusa - rzucił Chris, na chwilę przerywając dyskusję z Johnny’m.
Teraz przeglądali jakąś książkę, którą okazał się być poradnik o podrywie. Chryste, to ktoś wydaje takie rzeczy? Z kieszeni dresów wystawały mu paczki środków przeczyszczających i dwa opakowania testów ciążowych . Razem z Johnny’m, grzebiąc w kartonie i oglądając jego zawartość, wyglądali jak jacyś fachowcy wyceniający ich wartość, lub jakbym zrobiła tu coś w stylu wyprzedaży garażowej. W sumie… Nie głupie, może powinnam to sprzedawać? Zarobiłabym. A Nicolas na pewno by mi pomógł, on ma wejścia do czarnego rynku na Obozie. I byłam pewna, że przy odpowiednich negocjacjach sprzedałabym mu te kozaczki. Kupiłby je. A nawet się o nie bił.
- Chris, no mordeczko, zastanów się…!
- Przykro mi Amy, ale Rowllens pasuje do Zeusa nawet bardziej niż do Hermesa.
Tym razem Thomas był pewny, że się nie przesłyszał. Wyprostował się gdy tylko z ust Christophera padło „Rowllens” i wlepił we mnie spojrzenie. Wyglądał na szczerze zagubionego, gdy nie dałam po sobie poznać, żeby nazywanie mnie po nazwisku jakkolwiek mnie ruszyło.
- On cię właśnie nazwał „Rowllens” – oznajmił.
Spojrzał na mnie tak, jakby chciał mi przypomnieć, że przecież nie lubię jak ludzie tak na mnie mówią. Uniosłam brwi i spojrzałam na niego zdumiona. Nie mogłam zachować się lepiej.
- On cię właśnie nazwał „Rowllens”! – Wskazał oskarżycielsko na Christophera, pochylając się do przodku, jakby chciał zobaczyć lepiej moją reakcję. Albo jakąkolwiek zauważyć.
- Też tak usłyszałam – zgodziłam się z nim. Czarnowłosy opuścił rękę i popatrzył na przyjaciela, potem na mnie, potem znowu na Chrisa. Mój kompan zbrodni dzielnie udawał, że nie widzi zmieszania Thomasa i jak profesjonalista, bez mrugnięcia i cienia uśmiechu, powrócił do wyceniania zawartości pudła.
- I…nie rusza cię to?
- Nie bardziej, niż ta odżywka do włosów, którą ci oddałam.
- To nie jest odżywka, to…
- Właśnie – przerwałam mu, z promiennym uśmiechem. – Ja mam to gdzieś, ty się podniecasz. A ja nie wiem po co.
- Bo to nie jest odżywka, tylko… Z resztą. Mówiłem, że on cię przed chwilą nazwał…
Jednak Amy i Charlesa nic nie obeszła odżywka do włosów. Amy bezceremonialnie chwyciła mnie za bluzkę i przyciągnęła do siebie z takim impetem, że dosłownie wpadłam w jej objęcia.
- Viiiii! – zaczęła, rozpaczliwie. Co jakiś czas pociągała nosem. – A ja ci opowiadałam…żaliłam się! Płakałam ci, że rodzina mi się rozpada, że będę sama…a ty teraz tak bezczelnie dajesz się temu rybiemu fetyszyście zabierać?!
- Cholera, Amy, jak ci się rodzina rozpada. Masz czterech byłych-ojczymów, którzy cię wychowują zamiast twojej matki, to daje ci osiem babć i sześciu dziadków… - zaczął wyliczać Johnny, patrząc na nią z politowaniem. – A tu masz nas…
- No właśnie was nie mam! – Najwyraźniej Amy uznała, że dobrym sposobem na wygranie kłótni jest się rozryczeć. Bo zawodziła w niebogłosy, tuląc mnie do siebie i udając, że płacze. – Wylatujecie z gniazda, jedno p-po dru-ug-ugim… Ty-ty z tą siostrą t-tego tutaj…rudą w ko-końcu zastrzelą, Nick-k…k-k-kicia…straco-o-ny… Zostanę SAMA!
- Widzisz? Zostanie ci Chase! – oznajmił Charles.
- Deportują go do Kambodży! – zawołała, urażona, ale już nie udawała histerii. Odkryła, że to nic jej nie da, więc tupnęła nogą i butnie fuknęła. Za to Chase wydął dolną wargę, ruszając głową na znak uznania.
- Wagadugu. Brzmi fajnie, nigdy nie byłem na innym kontynencie.
- To pojedziesz z nim, każdy potrzebuje wakacji w tropikach. – Syn Zeusa nie przejął się wcale jej łzawą historyjką. – A Victoria jest moja.
- Czyja by nie była, nie oddam jej.
- Ała - jęknęłam, próbując złapać się za łokieć, którym walnęłam o róg komody. - Amy, możesz mnie kochać mniej boleśnie?
- Miłość boli - odparowała zbywająco, bo nadal była skoncentrowana na chłopaku. - Będziesz musiał ją wynieść stąd siłą.
- Wiesz, że to by mi się udało. - Amy chyba o tym wiedziała, bo wydęła usta. - Victoria będzie moją siostrą, mogę się założyć.
- Nieprawda!
- Prawda - powiedział pewnie Charles, jednocześnie wyśmiewając Amy. - W sumie, to już mogę ją zabrać. Siostra, pakuj się. Idziemy do mnie.
- O nie, nie tak prędko! - zawołała Amy, oplatając mnie rękoma pod pachami i przyciskając do siebie mocniej. - To moja siostra! Johnny! Johnny, rodzinę nam rozbijają!
Charles z Amy przekrzykiwali się nawzajem. Amy z uporem ciągnęła mnie w swoją stronę, obracając mną na boki, bo targała mną jak zabawką, którą ktoś chce jej zabrać. A Charles, który bawił się doskonale, miał milion argumentów za swoją opcją.
Cholera, poza tym, że Amy mnie dusiła, to bawiłam się świetnie. Dwie osoby się o mnie kłóciły, wymieniały moje zalety i mówiły jak bardzo jestem dla nich ważna i jaka wspaniała! Śmiałam się cały czas, nic nie mówiąc, ale kiedy Charles schylił się, podniósł mnie za nogi do góry i trzymał je przy swoim boku, wtedy zaczęłam krzyczeć, żeby mnie puścili. Nie mniej, cały czas byłam roześmiana i miałam niezły ubaw.
- Nawet jak tak, to ją adoptujemy.
- No to jak ją Hermes adoptuje, to daj znać. Może i macie wspólne geny, siłą rzeczy, ale koleś głupi nie jest. Nie adoptuje Vicky.
- Ej!
- Wybacz siostra, walczę o ciebie. Wszystkie chwyty dozwolone.
- Nie waż się nazywać Vi swoją siostrą! To moja siostra!
- Aha, jeszcze czego. Widzisz ten nos? Mam identyczny co moja siostra!
- Że niby twój kulfon i jej nosek, identyczny co mój i Suze, jest identyczny! Identyczny! Identycznie to wy jesteście… - zacięła się, ruszając ustami, szukając odpowiednich słów. Po czym dramatycznie zadarła głowę w górę, wołając:-  Nie, w niczym nie jesteście identyczni.
- No dobra, nosy mamy inne. Ale włosy. Kto u was ma brązowe włosy?
- Ja. Ale farbuję! – Kłamstwo od zaraz. Nowy sezon. Już dziś, od rana do wieczora, tylko w Obozie Herosów, na kanale „gdziekolwiek Amy chce cokolwiek”. - Wynajmę prawnika, przekupię sąd. Vi zostaje ze mną. Będziesz płacił mi alimenty!
- Amy, to nie rozwód, tu nie płaci się…
- I pokrywał koszty jej edukacji, leczenia, psychiatry, psychologistyka, zielonych szkół…
- Zabijecie mnie! - zawołałam, gdy moja ręka wymsknęła się z uścisku Amy i prawie nie spadłam na ziemię.
- …i za zakład pogrzebowy, jak ją zabijemy! – dokończyła wyliczać, tupiąc przy tym.
Blondynka prychnęła z frustracją i rozpaczliwie próbowała mnie utrzymać w górze. Pomagała sobie ugiętym kolanem, którym podpierała moje plecy. Niezbyt wygodnie było mi leżeć na jej udzie, w wygiętymi pod dziwnym kątem rękoma i nogami o wiele wyżej, bo Charles nie miał problemu, żeby je trzymać.
- Zabijesz ją - zauważył chłopak tak, jakby to był argument, żeby Amy mnie oddała.
- Jak już, to zabijemy.
- Mało kuszące - zauważyłam, próbując odgarnąć włosy z buzi.
- No to zabijemy. Jak ja jej nie dostanę, to ty też nie!
- Dzięki Amy.
- Żartowałam Vi, spokojnie. Nawet jak ci się coś stanie, to Johnny cię wskrzesi. Po to chyba chce iść na tę całą medycynę, nie?
Jednak nic więcej nie powiedziała, bo cały pokój wypełnił głośny i szczery śmiech Christophera. Wszyscy popatrzyliśmy się w jego stronę. Nawet Thomas oderwał się od przetrząsania kosmetyczki, którą skompletowała moja mama dla zabawy. To dziwne, że znalazł w niej aż trzy przydatne rzeczy, które wystawały mu z kieszeni. Jak tak dalej pójdzie, a do naszego domku przyjdzie jeszcze z dziesięć osób, to z tych pierdół nie zostanie nic. Każdy znajdzie coś pożytecznego. Milosowi oddam kozaczki.
- Rowllens, dlaczego wrzuciłaś tu strój i buty sportowe? Sądzisz, że są ci niepotrzebne?
Chris wyciągnął z kartonu odblaskowe różowe leginsy termiczne i koszulkę z przyszytym stanikiem. W drugim ręku trzymał parę nowych, profesjonalnych adidasów. Thomas od razu zapomniał o szamponach do włosów (i niestety nie przyczepił się do „Rowllens”), zabrał Chrisowi legginsy i rozłożył przed sobą w powietrzu, rzucając im spojrzenie znawcy.
- Rowllens, w takim wdzianku to pół obozu podbijesz. I ten kolorek…
- O stary!
Charles puścił moje nogi. Razem z Amy odetchnęłyśmy z ulgą. Amy, bo nie miała już siły mnie trzymać: trzymała mnie za ramiona, z rękoma wyciągniętymi do góry tak, że nie mogłam nimi ruszyć. A ja, bo to jednak mnie trzymała i to ja zaraz mogłam zginąć.
Syn Zeusa w oka mgnieniu znalazł się przy kartonowym pudle i złapał za nogawki.
- Thomas! Twój rozmiar! Wreszcie nie będziesz miał wymówki, żeby ze mną nie biegać.
Chłopak zgromił go spojrzeniem, ignorując śmiech innych, ale zaraz rzucił:
- Nadal mam. Nie mam pasującej bluzki.
- A ta?
- Robisz ze mnie geja.
- Zrobiłbym, gdybym sam nim był – palnął Charles, puszczając przyjacielowi oczko i pokazując krzywy uśmiech.
A ja miałam nadzieję, że uda mi się, cholera, pozbyć tego kostiumu zagłady. Nie dość, że obciachowy, to jeszcze motywuje do ćwiczeń i ruchu. Takie rzeczy trzeba spalić, a nie nosić.
- Kurde, dobrze zrobiliśmy, że przynieśliśmy jej to pudło – zawyrokował Charles. Po czym zamrugał kilka razy, jakby był wredną laską ze szkolnej drużyny cheerleederek i posłał Amy przymilny uśmieszek znad ramienia. – Ale mogliśmy je odnieść od razu do mnie, a raczej już do nas.
Gdyby spojrzenie mogło strzelać pociskami, Charles byłby jak sitko.
- Wy je przynieśliście?
- Owszem, jak wracaliśmy ze sklepu – oznajmił Charles. - Mijaliśmy sobie spokojnie Wielki Dom, a tu w drzwiach Chejron.
- Dobrze, że na wózku, to Charles z Oscarem uciekli z zakupami.
- No, a ja odebrałem to. – Thomas poklepał karton, prężąc się przy tym w blasku niewidocznej chwały. Jakby przyniesienie tego tu było gwarancją do bycia nominowanym do Nobla. -  Nie znam twojej mamy, ale to musi być cudowna kobieta. Rozpieszcza mnie.
- Ciebie? – mruknęłam z politowaniem, patrząc na Thomasa.
- Yhym. To ja będę miał takie widoki – palnął, unosząc przed siebie te durne leginsy, po czym szczerząc się jak głupi i wymownie unosząc brwi, parę razy rozciągnął materiał, jakby sprawdzał jego elastyczność.
Jakby Thomas powiedział coś takiego wcześniej, nawet bym nie zareagowała. No, coś bym mu odpowiedziała, może nawet bym go zgasiła. Jednak, na chwilę obecną, takie zdanie powodowało u mnie zawał serca. Jedyne co mogłam robić to obsesyjnie się zastanawiać czy oni wszyscy się już domyślili, że się z nim całowałam.
Z opresji wybawił mnie Christopher, kichając głośno. Z jakiegoś powodu przykuło to uwagę wszystkich. Chłopak rozejrzał się, zobaczył, że zwrócił na siebie wszystkie oczy… i totalnie to zignorował.
- O której jest u was impreza? – zapytał spokojnie.
- Po obiedzie - powiedział Johnny. - Czyli za jakieś pięć godzin.
- Idealnie - ucieszył się Chris i rzucił mi ubranie. - Przebieraj się, idziemy na trening.
- O nie, nie ma mowy - zaśmiałam się. - Siłą mnie tam nie zaciągnięcie.
- Ale przebrać byś się mogła - zauważył Thomas. - Te spodnie mają chyba push-up.
Wiem, wiem – jestem przewrażliwiona. Byłam pewna, że za sekundę ktoś z obecnych zachłyśnie się powietrzem i zszokowany domyśli się, że całowałam się z Thomasem. Jakbym miała to wypisane na czole, on też. Dlatego czerwona odwróciłam się, nie patrząc na nikogo. Nawet na Amy, która doskonale znała moją tajemnicę. Chyba nigdy w życiu nie byłam komuś tak wdzięczna, za nie wypaplanie się. Proporcjonalnie wdzięczna do zdolności paplania- to, że pół obozu nie dowiedziało się w pięć minut, to był cud.
- Trening to nie jest zły pomysł – zgodził się z nimi Oscar. Obróciłam się do niego i spojrzałam, jakby wbił mi nóż w plecy. Chłopak natychmiast uniósł wymownie ręce wyżej. – Ogólnie. Mówię ogólnie, nie chcę żebyś się w to wciskała.
No to akurat szkoda, dla Oscara bym mogła…
- Przyda ci się, bo choć faktycznie: poprawiłaś się od pierwszego dnia Turnieju, to nadal idzie ci beznadziejnie.
- Dzięki – mruknęłam uśmiechając się do niego lekko. – Charles miał ze mną wczoraj trening i powiedział, że nigdy więcej.
- Ale wtedy nie byłem aż tak pewny jak pewny jestem teraz, że jesteśmy spokrewnieni – oznajmił syn Zeusa, celowo stając tak, że Amy widziała jego dumnie uniesiony w górę profil. – Teraz możesz ze mną ćwiczyć zawsze, nawet w domku, jak zamieszkamy razem.
- Ona nie może zamieszkać z tobą…!
Amy wkroczyła do akcji, tym samym wkraczając na łóżko najbliżej mnie i rzucając się na mnie. Nie byłam na to gotowa, a nawet jakbym była, Amy nie ważyła ośmiu kilo, a to był mój maksymalny ciężar, który mogłam unieść. Gdyby nie Oscar, obie byśmy poleciały na moją twarz. Chłopak chwycił mnie za ramiona, a Amy mało zgrabnie zsunęła się po moim boku na ziemię. Zaraz jednak zerwała się na równe nogi i rozłożyła ręce, wskazując na zebranych tutaj chłopców.
- Przecież wy wszyscy tam śpicie!
- Tylko jeżeli libacje alkoholowe i całonocne turnieje w bierki można nazwać snem – sprostował Chris, bardzo poważnie.
- Moja Vi nie zamieszka w domu, w którym mieszka czterech, dorosłych facetów, a żaden, powtarzam: żaden! Nie jest z nią spokrewniony.
- A tu śpi Nicolas, Chase i Johnny.
- I twierdzisz, że który z nich jest aktywny seksualnie…? – Amy skrzyżowała ramiona i uniosła wymownie brwi. Minę miała taką jakby w życiu nie słyszała nic tak głupiego i śmiesznego jednocześnie.
Johnny pokazał Chrisowi gestem ręki, że go to nie rusza i nie ma zamiaru wdawać się w jakąkolwiek dyskusję.
- Dobra, to może teraz zabierzemy Victorię na trening, a będziecie się o nią kłócić później, co? – Oscar wtrącił się do dyskusji, bo najwyraźniej to przerastało granice jego wytrzymałości na społeczną tolerancję.
Christopher popatrzył na Oscara z wdzięcznością, że blondyn go poparł. A potem rzucił mi zadowolone z siebie spojrzenie i oznajmił:
- To co? Idziemy ćwiczyć, Rowllens.
- O nie, to… – zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć. Bo stojący obok Chrisa Thomas z frustracją odrzucił na łóżko sportowy podkoszulek. Obrócił się przodem do przyjaciela i wskazywał na mnie otwartą dłonią.
- Dlaczego cały czas do niej tak mówisz.
Wszyscy spojrzeli się na Thomasa zdumieni, który gdyby mógł, sam spojrzałby się na siebie w ten sposób.
- Co mówiłeś? - uniosłam wyżej brwi, udając że go nie dosłyszałam.
- A ty weź mu coś powiedz. – Thomas teraz spojrzał na mnie, pełnym wyrzutów spojrzeniem. - Od rana nazywa cię „Rowllens”, a ty nic!
Słysząc to Amy parsknęła śmiechem. Jednak prawie nikt tego nie zauważył, bo dziewczyna usiadła na łóżku i zasłoniła twarz rękawem szlafroka ze złotym futrem. A Thomas wyglądał na niepocieszonego, wkurzonego i zawiedzionego jednocześnie. Pełen pretensji, że „jak to, dlaczego Chris tak mówi, tylko on tak może, to nie fair, nie, o nie”.
- Od… prawie miesiąca nie nazywasz mnie inaczej – przypomniałam, dzielnie udając, że nie rozumiem w czym problem.
- Tak, racja, ale…
- Bo jak się nie wkurzam, to nie ma zabawy?
- Ty to powiedziałaś - oznajmił, patrząc na mnie ze zrozumieniem i celując w moją stronę palcem.
- A ci znowu się kłócą – jęknął Charles, kręcąc z politowaniem głową. – Jak można się kłócić, nie Amy?
- Nie wiem – przyznała dziewczyna i uśmiechając się do mnie, a zwracając się do Charlesa dodała: - My się kłócimy, ale tylko dlatego, że mamy argument, żeby się kłócić i powód.
- Doskonale powiedziane. – Charles stanął przy Amy, która siedziała na skraju łóżka i oparł się o jej ramię. – My się kłócimy z miłości, a oni…?
Io-io-io. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, a twarz przybrała ten że właśnie kolor. Spanikowana, że ktoś wyciągnie z wypowiedzi Amy wnioski natychmiast wróciłam do poprzedniego tematu. Niestety, zupełnie zapomniałam co to był za temat i dotyczył on mojego treningu, cholera.
- Co by nie mówić, na żaden trening nie idę.
- Idziesz, idziesz – westchnął Charles, jakby to go już męczyło.
- Będziecie musieli mnie tam zaciągnąć, a i tak ćwiczyć nie będę. Jest za wcześnie, ja mam zajęcia z Norbertem dopiero po obiedzie!
Słysząc to syn Zeusa wywrócił teatralnie oczyma i ściągnął sceptycznie usta.
- Już druga osoba dziś mnie o to prosi… No dobra.
I bezceremonialnie schylił się, przerzucił mnie przez swoje ramię i skierował się w stronę drzwi. Na nic zdał się pisk Amy i jej próby zatrzymania nas. Najpierw potknęła się o pasek szlafroka, a potem zrezygnowana wołała tylko „Johnny, Chase! Zróbcie coś, siostrę wam porywają!”. Dalszego ciągu wydarzeń nie widziałam, bo Charles (celowo w podskokach, żebym się o niego obijała) zszedł po schodkach i ruszył w stronę areny do ćwiczeń. Najwyraźniej Johnny i Chase nie byli zainteresowani wyrwaniem mnie z rąk porywacza, cóż, nie mogę się gniewać. Tuż za nami z domku numer jedenaście wyszedł Chris, radośnie machając tymi okropnymi butami, za nim Oscar i Thomas z różowym kostiumem sportowym na ramieniu, tłumacząc blondynowi do czego służy ten żel do włosów, który zdobył. Nie wiem, kto w tym momencie bardziej chciał stąd zniknąć- ja czy Oscar.

- Nie wierzę, że mnie zmusiliście.
- Ja cię do niczego nie zmuszałem - zaoponował Christopher, szczerząc się o wiele za szeroko.
- Ja tylko wylałem na ciebie ten żel Thomasa. Miałem dosyć twojego kłócenia się oraz jego fascynacji tym czymś.
Racja. Oscar, który z jednej strony miał Thomasa, nawijającego o tym cudeńku przemysłu fryzjerskiego, a z drugiej mnie- kłócącą się z Charlesem i Christopherem, w końcu nie wytrzymał. Wyjął pudełko z rąk Thomasa, odkręcił całe i bez cienia skruchy zalał mi nim bluzkę, spodnie, wszystko! Na środku obozu…! I tylko spokojnie oznajmił:
- No. To teraz chyba musisz się przebrać.
Brudne ubranie, wcale mi nie przeszkadzało, mogłam tak chodzić byle tylko nie iść na trening. Byłam skłonna ignorować ten zbyt intensywny zapach, klejącą się zasychającą konsystencję i całą resztę. Jednak wtedy pomyślałam sobie: Victoria, a do czego oni jeszcze mogą być zdolni…? Kto wie, do czego się posuną, żebym teraz tylko dla ich własnej satysfakcji, że mnie namówili, musiała się przebrać…?
W ten oto sposób wcisnęłam się w neonowo różowy strój promowany przez kobiety z szczękościskiem na siłowni, a obrażony Thomas wrócił się do domku Hermesa szukać drugiego. To znaczy tak wszyscy podejrzewaliśmy. On się zaklinał, że poszedł odłożyć resztę rzeczy, zanim i te ktoś mu rozleje. Charles poszedł z nim, bo w końcu przecież nie ustalił z Amy jak skombinować kablówkę na Obozie. Choć dziesięć minut później wrócił, niepocieszony.
- Amy powiedziała, że da mi kablówkę, jak oddam jej siostrę. Z okna, bo nie wpuści okupanta do sypialni – wyjaśnił. – A Thomas poszedł spać, bo przecież dziś ma trening z familją.
- Dobra, no to czas na trening! - rozpromienił się Christopher, a sekundę później arenę treningową wypełnił głośny wrzask:
- VICTORIA ROWLLENS.
Tak! Tak, cholera, Jenny, kocham cię! Już nigdy nie nazwę cię „Jen”, przysięgam!
Pełna nadziei i uwielbienia odwróciłam się na pięcie, żeby powitać moją drogą koleżankę. Przyjaciółkę! Przepraszam, cholera, zapomniałam o planach wspólnych tatuaży.
- Victoria, gdzie do jasnej… Teee, kooochaaana. Figurę to ty masz całkiem dobrą – zauważyła, przystając i mierząc mnie krytycznym wzrokiem znawczyni. A ja poczułam się naga w obcisłych leginsach i podkoszulku do ćwiczeń. – Ale, oj, obie mamy ten problem płaskiego tyłka – dodała, udając, że ją to smuci. Tak naprawdę w dupie to miała.
- Jenny, jak miło cię widzieć. – Chris rozłożył ręce jakby chciał ją objąć albo po prostu zwrócić na siebie uwagę. – I co gadasz, ja uważam, że jesteś akurat…
- Zrób jeden komentarz, o moim tyłku, a na swoim nie usiądziesz przez miesiąc, Mortfel – przerwała mu córka Demeter. A Christopher, jak to Christopher, uśmiechnął się do niej zadowolony z życia.
- Wiesz, że to zabrzmiało bardzo dwuznacznie?
- Wiem i zamierzam to zignorować. – Brzmiała i wyglądała jak ktoś, kto właśnie na żywo w programie kulinarnym wsypał do rosołu pół kilo soli i dalej ten rosół miesza, udając, że kuchni mu nie płonie. – W mojej głowie brzmiało to lepiej.
I omal się nie uśmiechnęła. A przynajmniej spojrzała na Chrisa inaczej, niż z groźbą śmierci przekazywaną spojrzeniem. W jej wydaniu, to prawie jak zaproszenie do dozgonnej przyjaźni. Tak tylko mówię- mnie zaprosiła, serwując mi piłką w twarz. Ta dziewczyna ma trochę inne normy.
– Zabiera Victorię, jest mi potrzebna.
Spojrzałam na chłopaków, mając nadzieję, że czytają z mojego spojrzenia jak z otwartej księgi. Że wcale mi nie jest przykro, że i tak ten strój spalę, że ich pozabijam, że mnie tu przywlekli i że jednak i tak ich kocham.
- O nie, chyba nici z treningu.
- Stanowczo!- obruszyła się czarnowłosa, ciągnąc mnie pod ramię. – Ja cię trenuję, nie te matoły!
- Ona zawsze nazywa Norberta „ja”, czy tylko w tym przypadku? – odezwał się Charles. Jenny go zignorowała.
- W sumie, to nawet lepiej. Ja to bym odespał noc, co wy na to? – zauważył Oscar.
- Słyszysz ich? – pogardliwie mruknęła do mnie Jen, prowadząc mnie ku wyjściu. – Będą teraz przez cały dzień spali. Oto ich wkład w życie obozu!
- A ty co robisz dla obozu?
- Jak to co? Biorę udział w Turnieju…
- Oni też?
- Trenuję cię – broniła się dalej.
- Masz chłopaka, który mnie trenuje.
Jenny wciągnęła głośno powietrze przez usta, jednocześnie wywracając oczy na drugą stronę. Przez chwilę było widać jej tylko białka, co nie wyglądało zachęcająco. Dziewczyna uniosła do tego ramiona, rozdziawiając jak drapieżnik palce i eksponując paznokcie. Jakby chciała sobie rozszarpać szyję, byle nie musieć się ze mną zadawać i tak bezsensownie dyskutować.
- Kurde, Victoria, czepiasz się czy mi pomagasz?
- Właśnie, w czym mam ci pomoc? – zapytałam. – Tylko powiedz, bo i tak się zgadzam.
- Chodź. Musisz mi pomóc odnaleźć twoją rudą współlokatorkę.
- Okej, a po co?
- Musimy ją zabić.

Poszukiwania zaczęłyśmy od domku numer jedenaście. Wydawałoby się, że to logiczne, i każdy tam by zaczął. Może. Cholera, w nosie miałam odnalezienie Suze. Nawet jeżeli wiedziałam, że jej tam nie ma (bo poszła grać w siatkówkę, oznajmiła to nam wychodząc i ignorując moją przesyłkę od mamy), domek Hermesa należało odwiedzić.  Ja miałam inny priorytet. Zdjąć z siebie to coś. Jak najszybciej.
A kiedy zdjęłam i ubrałam wreszcie coś swojego, czułam się bogiem. I to takim bogiem, który uniknął treningu. Humoru nie zniszczyła mi nawet Jenny, piekląca się na Suzanne przez całą drogę. Czyli do momentu, kiedy na nią wpadłyśmy. Cholera, powinnam zostać śledczym. Pół godziny, tyle hektarów obozowych, tylu ludzi…a ja ją tak szybko znalazłam! Inna sprawa, że przez przypadek, a dwadzieścia minut z tych poszukiwań się przebierałam.
- SUZANNE!
Moja współlokatorka zatrzymała się, unoszącą brwi wyżej. Przestraszyła się, widząc wkurzoną Jenny. Ale na jej obronę powiem, że to nic niezwykłego. Czasem miałam wrażenie, że nawet Chejron bał się Jenny, kiedy widziałam, jak ta z nim rozmawia.
- Jenny, Vicky. Co…co jest?
- Ty wstrętny, dwulicowy gnomie!
- Hej Suze, jak było na siatkówce? – Uśmiechnęłam się do niej lekko, dając do zrozumienia, że ja tu jestem przypadkiem. I nie wiem, o co chodzi. Miałam nadzieję, że to wywnioskuje, bo taka była prawda. To moja koleżanka miała interesy do Rudej, ja po prostu zwiałam dzięki temu z treningu.
- Masz trzy sekundy, żeby się wytłumaczyć.
- Ale…z czego? – Suzanne stała przed nami i chyba naprawdę nie rozumiała o co córce Demeter chodzi. Przed sobą trzymała piłkę, niektóre rude kędziorki wysunęły się zza gumki do włosów i przyczepiły do spoconej twarzy. Suzanne była jedną z tych osób, które po treningu wyglądały dobrze: jak wzór fit-kobiety, a nie jak czerwony, zziajany kartofel (czyli jak ja).
- Ona jest durna, czy upośledzona? – Jen spojrzała się na mnie gwałtownie. Z oczu strzelały jej iskierki, serio.
- Ej, Jenny. Wydzieraj się na wszystkich o co chcesz, jak zawsze, dla zasady – przerwała jej dziewczyna, marszcząc brwi. – Ja przywykłam, serio przywykłam, że robisz gówno burze o nic…
- Ona na mnie krzyczy – oznajmiła w trakcie Jenny, patrząc się na mnie. Celowo chciała rozproszyć Suze i skruszyć jej pewność siebie, ironicznymi docinkami. – Czaisz? Ona. Na mnie.
Ruda nie dała się na to złapać i nadal wpatrywała się w Jenny z niechęcią. Jakby chciała ją minąć, skrzywić się i mruknąć pod nosem „łeee, idiotka!”.
- Tylko jeżeli teraz masz jakiś powód, by mnie obrażać, to weź i mów jaśniej, bo ja nie wiem, o co ci chodzi.
- Bardzo dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Jenny już nie krzyczała. Patrzyła na tą drugą, jakby Suzanne była maleńką mrówką, nic nie wartym papierkiem, którego zaraz można się pozbyć. Co mnie martwiło. Bo nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po Jenny. Właśnie sobie zdałam sprawę, że znam ją chwilę, a nie całe życie i nie widziałam jej tak złej na kogoś, żeby aż chciała odnajdywać tę osobę. Zwykle była po prostu wredna dla ludzi, który się do niej odezwali, ewentualnie na Thomasa i spółkę. Chwilowo miałam przed sobą Jenny wściekłą, tak na poważnie, a ja zaczynałam się zastanawiać, czy uznają mnie za świadka czy wspólnika.
- Oświeć mnie – szepnęła dramatycznie Suze, uśmiechając się cynicznie.
Jak płachta na byka, to był uśmiech z tej kategorii. O dziwo, na Jenny nie zrobił najmniejszego wrażenia. Bez uśmiechu, bez drgnięcia powieki, bez poruszenia brwią, po prostu podeszła, stanęła tuż przed Suzanne. Głos miała spokojny, ale stanowczy, nijak nie przesadzony, nie brzmiała sztucznie, jakby recytowała rolę lub oklepane frazesy. Po prostu brzmiało to przerażająco.
- Jeżeli kiedykolwiek wpadniesz na pomysł, żeby powiedzieć mojej siostrze cokolwiek takiego… Masz sobie zapamiętać, że to Rozalia robi tobie grzeczność, że spędza z tobą czas. Jesteś przy niej niczym. Powinnaś jej dziękować, że na ciebie patrzy.
Suzanne się nie odezwała, nie drgnęła, nie mrugnęła. A ja widziałam, że choć stara się to zamaskować, chyba naprawdę ją zmroziło i po prostu nie wiedziała jak zareagować.
- Jeszcze raz się do niej tak odezwiesz, choć zasugerujesz jej, że jest gorsza… Suze, ja nie żartuję. Ja zrobię ci krzywdę.
Najwyraźniej skończyła, bo urwała i nie ruszając się z miejsca nadal wpatrywała się w moją współlokatorkę. Ta dla odmiany wyglądała jakby jeszcze nie zdecydowała, co o tym myśleć. Jenny sama w sobie była straszna, więc jak chciała, to mogłaby wygrywać swoim zachowaniem i po prostu swoją osobą konkursy na Halloween. Pytanie brzmiało ile w jej słowach było prawdy.
Chociaż stałam kilka metrów dalej i mnie rozmowa nie dotyczyła, cholera, sama się bałam. Więc co musiała czuć Suzanne?
- Proponuję iść ją przeprosić – oznajmiła w końcu Jenny, ruchem głowy strząsając włosy do tyłu. Zaczęła iść w moją stronę, ale chyba sobie o czymś przypomniała. Zrobiła krok w stronę Suze, wybiła jej piłkę z rąk i uśmiechnęła się złowieszczo. – Taka tylko sugestia.
Po czym ruszyła w stronę z której przyszłyśmy, a biedna Suze wywróciła oczyma, patrząc jak piłka do siatkówki odbijając się od ziemi zaczyna turlać się ze wzgórza w stronę areny.
- I jak? – Jenny spojrzała się na mnie, gdy oddaliłyśmy się od Rudej. – Myślisz, że posłucha?
- To wybicie jej piłki na końcu było tandetne – wyznałam szczerze, na co czarnowłosa cmoknęła zirytowana.
- Wiem, ale mnie poniosło. Kurde, ten pieprzony bachor śmiał się odezwać do mojej siostry, w taki sposób, że Rozi miała zły humor!
- Suzanne do Rozi? A one się nie przyjaźnią?
Moja przyjaciółka skrzywiła się lekko i pokiwała głową na boki, co miało oznaczać „niby tak, niby się przyjaźnią, ale ja w to nie wierze, a poza tym wolałabym, żeby nie, bo Suze jest głupia”.
- Tak, ale twoja Suzanne ma problem, że jej drużyna przegrywa w Turnieju z naszą. Bo my nadal wygrywamy, a drużyna Apolla i Hermesa jest trzecia.
- Zawsze lepiej od mojej – wtrąciłam, bo jeżeli mowa o ostatnim miejscu, miałam dużo do powiedzenia. Ostatnio poszło nam dobrze, ale to nie wyrównało naszej pozycji, w której znaleźliśmy się przez pierwszy Turniej. Potrzebowaliśmy dużo punktów, żeby nadrobić tamte zaległości.
- Ona powiedziała Rozalii, że jest od niej słabsza, gorzej walczy, nie pójdzie nigdy na żadną misję i że ma czasem dosyć jej bronienia przed innymi oraz tłumaczenia wszystkiego! – Jenny wpadła w trans i z furią wyliczała, co takiego zrobiła córka Hermesa. Co jakiś czas kręciła z niedowierzaniem głową, jakby nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek się odważył zrobić coś takiego.
- Tak po prostu? Podeszła i jej to oznajmiła?
- No… Nie. Ale z tego co mówiła Rozi, tak wywnioskowałam. – Jen przeczesała krótkie włosy, próbując zatknąć je za ucho. Przy pierwszym ruchu głową, wszystko z powrotem wleciało jej na twarz. – Ale Rozalia była smutna, a gdy zapytałam się o co chodzi, zapytała się mnie, czy naprawdę jest nieporadna i „pierdołowata”.
- Przecież Rozi nie jest taka.
- A ta ruda małpa jej to wmówiła. Nie wiem w jaki sposób, ale moja siostra w to uwierzyła, a ja na to nie pozwolę.
- Dlatego będziesz gnoić każdego, kto krzywo spojrzy na któreś z twojego rodzeństwa? – zapytałam, a Jenny zmarszczyła brwi patrząc na mnie jak na wariatkę. Roześmiałam się, myśląc, że dziewczyna po prostu nie chce się przyznać, że jest dobrą, kochającą ich wszystkich starszą siostrą. – Cholera, Jen, to urocze, bo wiesz…
- Zaraz ciebie zgnoję, za „Jen” – przerwała mi gwałtownie, zatrzymując się na środku ścieżki. - I nie mam zamiaru mieć nic wspólnego z tą hołotą z mojego domku, nawet nie wiem ilu ich jest i jak się połowa nazywa!
- Ale…
- Będę gnoić każdego, kto krzywo spojrzy na moją siostrę – poprawiła mnie, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. Już miałam oznajmić, że właśnie to powiedziałam. W tej chwili Jenny cmoknęła z politowaniem, a potem wywróciła oczami. – Kurde, no przecież. Ty też masz defekt umysłowy. A raczej czasowy, bo jesteś nowa.
- Ej, przepraszam bardzo, ale…
- Rozalia to moja siostra. Prawdziwa. Mamy tego samego ojca.
Patrzyłam się na Jenny, nie zmieniając wyrazu twarzy. Potrzebowałam chwili. Nie dlatego, że nie zrozumiałam je słów. Bardziej musiałam przetrawić fakt, że anorektyczna czarno-biała Jenny jest rodzoną siostrą Rozalii, która z twarzy przypominała jakąś leśną nimfę, aniołka czy coś. Te dwie dziewczyny były jak dwa bieguny. Cokolwiek by wskazać, druga tę część ciała miała na odwrót… Nie. Nie prawda. Obie chude, wysokie, miały ostre rysy, zadarte szpiczaste nocy i wąskie usta. O cholera, one naprawdę były podobne!
- Chryste, Victoria, zamknij buzię i chodź już. Teraz muszę znaleźć Rozalię i ją śledzić, żeby usłyszeć, czy ten bachor odpowiednio dobrze ją przeprosił.
- Suzanne ją przeprosi? – zapytała, kiedy się ocknęłam i potruchtałam za nią. Jen prychnęła rozbawiona, ale uśmiechnęła się dumnie pod nosem.
- Oczywiście. Za każdym razem. I coraz lepiej jej to idzie. Serio. – Posłała mi wymowne spojrzenie, zaznaczając, że tak, ona sama w to nie może dać wiary, ale tak było. - Ostatnio już nawet wystarczyło, że tylko raz z nią rozmawiałam; przeprosiła jak trzeba za pierwszym razem.
Słysząc to uśmiechnęłam się szeroko, choć Jenny nawet na mnie nie patrzyła. Szłam obok niej, nie mogąc przestać się śmiać po cichu z tego, jak ta twarda, ostra i wredna dziewczyna, właśnie biega po całym obozie, żeby jej małej siostrzyce było dobrze. A w tym wszystkim udawała, że to nic takiego, że ona to robi dlatego, że jest taka zła i dlatego, że jest konkretną babą. Tak naprawdę widać po niej było, że jest spięta i zrobi wszystko co w jej mocy, żeby jej mała Rozi się uśmiechnęła.
Chyba jednak chciałabym już mieć to rodzeństwo.

- Victoria!
Z drugiego końca stołówki machała mi Amanda. Jej idealnie układające się włosy były dziś spięte w luźny warkocz, a zwiewna niebieska sukienka przypominająca grecką tunikę zdawała się być szyta na miarę. Prawdopodobnie była. Odchrząknęłam, wygładzając moją szarą bluzkę na cienkim ramiączku, która wyglądała jak po starszym bracie.
- Victoria, idziesz ze mną na Arenę po Judy?
- Ona ma zajęcia teraz? – zapytałam, ale nie czekając na odpowiedź po wyszłam z jadalni  obok niej i razem zeszłyśmy po schodkach prowadzących na ścieżkę w stronę Areny.
- Yhym, właśnie kończy szermierkę – odpowiedziała ta. – Nie wiem czy dasz wiarę, ale Judy ma dziś świetny humor. Na tyle świetny, że zgodziła się iść po treningu nad zatokę. Idziesz z nami?
- Nie koniecznie. – Posłałam Amandzie przepraszający uśmieszek. Dzięki bogom nie wyglądała na urażoną, jednak dla pewności dodałam: - Nie jestem fanką plaż, pisaku, ani piasku złączonego z wodą.
- A szkoda, bo ja uwielbiam i dziś będzie mały meczyk piłki plażowej.
- Tym bardziej nie idę.
- Naprawdę…? – Amanda opuściła ramiona niżej i okręciła się lekko, żeby spojrzeć prosto na mnie. Wyglądała na zawiedzioną. – A myślałam, że tym cię przekonam…!
- E-e. Teraz to się wręcz cieszę, że się nie zmusiłam mimo niechęci do piasku i powiedziałam, że nie idę – wyznałam. – Nienawidzę siatkówki i nie umiem trafić w piłkę. A ona zbyt często trafia we mnie.
- Nie to nie, ja cię namawiać nie będę. I dobrze, bo wtedy wypadałoby mi cię wziąć do drużyny. A mam zamiar wygrać – dodała, niby dla żartów. Tak naprawdę mówiła bardzo poważnie: jej celem była wygrana, a obie wiedziałyśmy, że ja w tym nie pomogę.
Parsknęłam śmiechem, a Amanda objęła mnie ramieniem. Jej promienny uśmiech zdawał się być nieodłącznym elementem jej wyglądu.
Już miałam dodać coś więcej, jednak obróciłam głowę i spojrzałam przed siebie. A tam?
O cholera.
Gdyby nie ręka Amandy, która popchnęła mnie w przód- przysięgam: zatrzymałabym się w miejscu. I stałabym jak słup soli w wejściu na arenę dobrą godzinę. A tak to poleciałam do przodu, omal się nie wywalając. Chyba tylko dzięki temu zapomniałam rozdziawić buzi.
Chryste, Panie... Dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że Thomas…
O cholera.
Na Arenie były cztery osoby. Arthur i Junior, którzy siedzieli na schodkach przy trybunach, Judy, opierająca się o broń przypominającą kosę, w staniku sportowym i krótkich spodenkach… i Thomas. Cholerny Thomas, śmiejący się, bez cholernej bluzki, z cholernymi spiętymi włosami w dziwnego koka, z czego większość jego cholernych włosów mu z tego wyleciała.
Ja chrzanię, byłam pewna, że coś mi nie pasuje. A, tak- miałam wrażenie, że moje serce przestało bić.
Amanda coś zawołała do Judy. Judy coś zawołała do Amandy. A Thomas obrócił się w naszą stronę i… cholera, jak stąd wyjść? Jak wyjść, jak wyjść, jak stąd zniknąć?! O mój Boże. Od kiedy on wygląda… TAK?!
Na nasz widok Judy uśmiechnęła się lekko, w typowy dla siebie sposób – delikatnie uniosła kąciki pełnych ust, zadzierając przy tym brwi w górę. Amanda, nie tracąc rezonu (czego o sobie powiedzieć nie mogłam), dalej mi o czymś mówiąc, zaczęła iść w stronę swojej przyjaciółki. Po chwili stałyśmy we trzy, o czymś rozmawiając. O czym? No za cholerę nie wiedziałam.
Patrzyłam się i patrzyłam i napatrzeć się nie mogłam. Straciłam rachubę czasu, zapomniałam gdzie jestem. Nawet nie zauważyłam, że się przemieszczam- nie zorientowałam się, że trwa tu jakaś rozmowa. Nie byłam nawet pewna, gdzie się patrzę, bo przed oczami miałam tylko widok cholernego Thomasa. I myśl, że wygląda fantastycznie, jest piekielnie przystojny i…i…
- Prawda, Victoria?
Czy Thomas zawsze miał takie ramiona… on zawsze miał takie no…takie te mięśnie i idealnie szerokie barki…? Nie był trochę mniej idealny, trochę mniej przystojny, ani nic…? Nie…?
Mało przytomnie spojrzałam się na Amandę.
- Ehę? – mruknęłam, mrugając kilkakrotnie. I zaraz do mnie dotarło, jakbym dostała kubłem lodowatej wody, że jestem mało tajna w tym tajnym gapieniu się na Thomasa. Jak oparzona przetarłam obiema dłońmi oczy, spuszczając głowę. – Cholera, ile tu kurzu…!
- To dlatego, że Arthur przed chwilą biegał karne okrążenia – wyjaśniła Judy.
Potrzebowałam pięciu sekund, żeby przemówić sobie do rozsądku. Nie wiedziałam dlaczego, ale widok Thomasa na treningu, bez bluzki, ze spiętymi włosami mnie powalił. Nie zdziwił, nie oczarował, nie zachwycił… Ja po prostu nie spodziewałam się takiej reakcji z mojej strony, bo nigdy bym nie przypuszczała, że mogę tak się zachować. Nawet nie wiedziałam, dlaczego. Ponieważ… No dlaczego nagle tak zareagowałam na widok Thomasa, którego widywałam kilka razy dziennie?
Próbowałam dołączyć do rozmowy, ale choć dziewczyny coś tam paplały miedzy sobą, nie potrafiłam skoncentrować się na tyle, żeby wychwycić choć jedno zdanie. Amanda trzymając mnie pod ramię, zaśmiała się z jakiegoś powodu. Judy też się uśmiechnęła pod nosem. Przerzuciła ciężar ciała na jedną nogę i prezentowała nam swój idealnie wyrzeźbiony brzuch, trzymając obiema dłońmi kosę, którą oparła o ramiona jak taki kij do noszenia wody.
- Naprawdę? Czyli jakie były prawdziwe powody?
- Bo Junior jeszcze nie umie walczyć, a coś musiał robić.
- Nie mógł walczyć z którymś z was?
Amanda jakimś cudem brzmiała normalnie. Chwila, to nie ona leciała na Thomasa? Czy ją nie ruszał fakt, że ten facet miał ciało jak z okładki magazynu, a do tego był na treningu i cały się błyszczał na słońcu? Halo..? Nie...? Czy ona nie widziała jak mu ten kosmyk włosów uroczo opadał na czoło, a ten co chwila ocierał się o jego policzek…? Też nie…?
Byłam bliska histerii.
Czy to możliwe, że teraz nam zamienili charaktery…?
Przerażona spojrzałam się w górę, żeby tylko nie patrzeć na Thomasa. Jakby odkrył, że… O nie, nawet trudno mi się było przyznać samej przed sobą, że nie mogłam oderwać od niego…pffff! No co ty Rowllens, ogarnij się.
Najgorsze było to, że zaczynałam się zachowywać jak wariatka nie dlatego, że aż tak oczarowało mnie piękno Thomasa (ha, jak to śmiesznie brzmi…!), ale dlatego, że pomyślałam: „Cholera, ale on jest przystojny…!”. To mnie przeraziło. Bo JA tak nie myślę. O nie, nie, nie…! To, że taka opinia pojawiła się w mojej głowie sprawiło, że uznałam się za chorą, omamioną, wariującą i bliską obłędowi idiotkę. Stąd moje zachowanie…
- Nie, za dobrze się bawię wygrywając, żeby odstąpić mu ten zaszczyt – stwierdziła Judy. Ona też była cała spocona, ona też wyglądała jak z okładki. Co z nimi? Czy to jakiś gen wyglądania bosko, czy to ja mam jakiś wadliwy, który się nagle uaktywnił i dlatego uważam, że Thomas…? Boże, czy tylko ja widzę jego brzuch? Czy nikogo więcej to nie rusza?!
- Chciałabyś wygrywać. – Thomas podszedł do nas, rzucając mi i Amandzie swój firmowy uśmiech, ten który zwala z nóg i łamie serca. Cholera, moje serce to musiało sobie najpierw przypomnieć, że powinno bić, zanim w ogóle rozważyłoby, czy dać się złamać. – Jesteś coraz lepsza, ale jeszcze dużo przed dobą, Judsy.
- Uczę się od najlepszych – oznajmiła ta, kiwając się na piętach. – Co dwa dni przychodzę tu sama i trenuję.
Thomas zaśmiał się cicho, ale to wystarczyło, żeby napiął mu się brzuch. Nie wiem, czy byłam blada czy czerwona.
Spanikowana spojrzałam na Amandę. A ta nic. Nic! A to oznaczało, że to ze mną było coś nie tak. Bo to ja stałam przerażona i ku swej rozpaczy odkrywałam, że Thomas mi się podoba… Ale żeby nie było! Fizycznie!
Cholera, przysięgam, miałam ochotę się na niego rzucić. I to mnie przerażało bardziej niż to, że odkryłam, że facet ze spiętymi włosami może być najprzystojniejszym facetem na ziemi. Miałam ochotę rzucić się na kolana i walić głową w ziemię, byleby wybić z niej te herezje.
Syn Tanatosa roześmiał się i odgryzł się siostrze jakąś zgryźliwą uwagą. Znów przestałam ich słuchać. Nie wiem, czy to udar słoneczny czy co, ale ja autentycznie nie mogłam oderwać wzroku od Thomasa. Który stał sobie w samych dresowych spodniach, lekko się zsuwających z wąskich bioder i wyglądał jakoś inaczej.
- Idziesz potem nad zatokę, prawda? – zapytała Amanda, przeczesując dłonią włosy.
- Obiecałam ci.
- Thomas, idziesz z nami?
- Nie, dziękuję, ale nie. – Posłał Amandzie pełne żalu spojrzenie i uśmiechnął się, jakby prosił ją o zrozumienie. - Nie, ja z nią nie idę. Ta godzina tutaj to mój tygodniowy limit na spędzanie z nimi wszystkimi czasu.
- Oj biedaku. – Judy skrzywiła się z politowaniem i okręciła tak, żeby zdzielić go patykiem od kosy po karku. – Nie martw się, ja cię wcale nie miałam zamiaru nigdzie z nami zabierać.
- Z Rowllens pójdziemy poszukać Charlesa i Amy, bo z tego co wiem od rana oglądają swój serial. Co ty na to, Rowllens? Rowllens?
- Co?... – mruknęłam, przenosząc spojrzenie z ramion Amandy gdzieś w jakiś punkt nad jego głową. – Ta, jasne. Jeszcze byś sam poszedł. Nie zrobiłabym tego Amy i nie zostawiła jej samej, z waszą dwójką.
Brzmiałam tak sztucznie, że aż się skrzywiłam w duchu. Zamknęłam oczy zażenowana sama sobą.
- To co? – Chłopak popatrzył się na siostrę i uśmiechnął złośliwie. – Ostatnia runda, a kto przegra sprząta dziś łazienkę?
- Łazienkę sprząta już Junior, bo za wolno biegał. – Judy leniwie obejrzała swoje paznokcie, jakby taka umowa nie robiła na niej wrażenia.
- Wynosi śmieci z całego domku?
- Też Junior – westchnęła znudzona. – Bo wywrócił oczami, na wieść o bieganiu.
- Myje okna?
- To mu wlepiłeś, kiedy kichnął, jak do niego mówiłeś – przypomniała mu. Thomas uniósł brwi i pokiwał głową, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że Judy nie zmyśla, że faktycznie mógł dać takie kary. Zmarszczył jednak nagle brwi.
- A Arthur? Czym oberwał? Wiesz, żeby się nie nudził…
- Przyszedł, więc za karę pieli kwiatki na parapetach - westchnęła, ale obróciła się i ruszyła na środek placu do ćwiczeń. – Kto przegra sprząta resztę.
- Jeżeli masz taką ochotę. - Thomas nie dał się prosić. Zanim jednak poszedł za Judy, spojrzał na Amandę i na mnie, dumny z samego siebie. – Nie mamy żadnych kwiatków. Mój przydupas wygrywa z jej, znowu.
Obracając kilka razy miecz w dłoni, jakby to był długopis albo zwykły patyk, dołączył do siostry. Nawet nie zdążyłam być pod wrażeniem jego siły- ja nie umiałam nadal podnieść miecza, bo za bardzo skupiłam się na tym jak seksownie wyglądał, gdy tak robił. Tak. Miałam ochotę strzelić sobie w głowę. Miałam ochotę ją rozbić o ten miecz, bo to w niej pojawiały się te myśli, które były jak jawna zdrada przeciwko mnie samej.
- Co?... – mruknęłam.
- Och, nic ważnego. Judy i Thomas podzielili się braćmi. Jak wcześniej oboje się wyżywali na sobie, ale przede wszystkim  na Arthurze, tak teraz Judy postanowiła Juniora wychować na „swojego braciszka”. Więc chcąc nie chcąc Arthur trafił na wychowanie Thomasa – wyjaśniła Amanda, co jakiś czas kręcąc głowa, nie mając siły do swojej przyjaciółki i jej brata. – Zachowują się jakby kupili sobie po nowym szczeniaku, licytują się tylko „a mój umie podać łapę”, „a mój wczoraj dostał nową kostkę”.
- Czyli Junior i Arthur zaczęli życie królów – zauważyłam.
- O nie, nie. Bynajmniej. Szkolenie rekrutów, trening życia, grę o przetrwanie, jak już.
- Idziemy do nich? – zapytałam córkę Afrodyty, kiwając głową na Arthura i Juniora.
Najstarsze dzieci Tanatosa poszły się próbować pozabijać, a ja kulturalnie pogawędziłam z Amandą, Juniorem i Arthurem. O czym? A cholera to wie. Prawdopodobnie brzmiałam sensownie i nawet zabawnie, bo żadne z nich  nie patrzyło się na mnie jak na wariatkę. A ja, tak naprawdę, jedyne o czym myślałam to Thomas. Thomas bez bluzki, z idealnymi ramionami, klatą, tak cholernie seksowną fryzurą i do tego jeszcze zachowujący się tak…tak… Cholera!
- Dlaczego musimy tu siedzieć? – jęknął Junior, zirytowany i naburmuszony.
- Już ci tłumaczyłem. Musimy, ponieważ przez to Thomas musiał przyjść na trening. Inaczej miałby wolne.
- To on dostał kare, nie ja! – Chłopak fuknął, drapiąc się po karku. Jego krótko ścięte czarne włosy sterczały na wszystkie strony. – Nie możemy sobie pójść i wszyscy mieć spokój?
Arthur westchnął i popatrzył znacząco na mnie i Amandę. Siedział po turecku na schodku niżej, przodem do nas. W granatowych dresach i zielonej bluzce z logo jakiegoś innego wakacyjnego obozu, wyglądał jakby był w stroju na szkolny wf. Niczym nie zmęczony, pozostawiony do  pilnowania najmłodszego brata, wyznał nam, że od pół godziny jedyne co musiał zrobić to biegać dookoła areny, a potem pilnować Juniora, żeby ten zrobił dwadzieścia karnych pompek.
- Wiele się musi jeszcze nauczyć – wyjaśnił, unosząc porozumiewawczo brwi.
- Raczej po prostu jeszcze nie zwariował i jego życiowym celem nie jest rodzinne cierpienie – zauważyłam.
Udając znudzoną, tak jak każdy tutaj, przyglądałam się jak Judy i Thomas sobie ćwiczą. Więcej w tym było potyczki słownej, bo równocześnie z udawaniem zawodowych zabójców, cisnęli po sobie równo i docinali jak tylko mogli. Oboje wyglądali na szczerze zadowolonych.
- Oni są psychiczni – wyznał Junior, patrząc na Amandę i na mnie, jakby szukał wsparcia. – Dziś rano obudzili mnie wiadrem wody, bo podobno takie są tu zasady.
- Jakie zasady? – Blondynka uniosła brwi, uśmiechając się lekko. Wyglądała jak współczująca matka, której dziecko żali się, że zła pani w przedszkolu nie chciała mu dołożyć deseru po raz piąty.
- Że tego kto śpi najdłużej, oblewa się wodą!
- Współczuję – przyznałam. – Choć u nas też tak jest, ale nigdy nie wiadomo, kto oberwie, bo o tym decyduje ten kto wstał pierwszy. No, po Chase’ie. Bo on się zrywa o świcie i idzie biegać.
- U nas nie ma takiej zasady! – przerwał mi chłopak, krzywiąc się zirytowany. – Wczoraj Judy spała do dwunastej, a nikt jej nie oblał wodą!
- Bo to Judy – powiedział Arthur, jakby nie rozumiał co jego bratu przeszkadza i w czym ma problem.
- A jak ty spałeś cały dzień?
- Najwyraźniej ani Thomas, ani Judy nie mieli humoru mnie oblewać wodą. No, Judy mnie budziła ze trzy razy, zrzucając z łóżka, tylko po to, żeby się zapytać, czy nie widziałem Thomasa. Którego nie widziałem, bo spałem. A jak już zobaczyłem, to bardzo żałowałem. Bo zobaczyłem go około dwudziestej drugiej, tak, chyba jakoś tak. Było ciemno. No, to żałowałem, że go widzę, bo ten…bo Thomas akurat wracał od Zeusa i postanowił się na mnie położyć. I ja sobie śpię na brzuchu i nagle czuję, że te ileś tam kilo żywego mięsa robi sobie ze mnie materac. I jeszcze bezczelnie do mnie gadał, o tym jaki miał dziś ciężki dzień i jak mu ciężko na sercu i duszy ostatnio.
- Tak… Ale dlaczego tylko mnie oblewacie wodą, to…
- Bo nie zawsze o tym pamiętają. –Arthur brzmiał na zirytowanego, ę jego nowy brat nadal nie zaczaił. Bo przecież to oczywiste!... - Wiesz, Thomas musi mieć wenę, a Judy Thomasa u boku, bo jak jest sama to udaję poważną i ma wszystkich w dupie. A jak są razem, to zobacz, jak się dobrze bawią. To w te wakacje wpadli na pomysł, że będzie zabawne jak mnie zamkną na trzy dni w łazience i będą tylko przynosić jedzenie…?
Arthur widząc przerażoną minę Juniora jedynie zmarszczył brwi, po czym cmoknął z dezaprobatą.
– Nie, to było w ferie zimowe. Bo wiało od okna, szczególnie w nocy. Spałem na dziesięciu ręcznikach w wannie, a i tak było zimno.
Popatrzyłam się na niego przerażona. Arthur siedział taki spokojny, pełen radości z życia… Wiedziałam, że u Tanatosa trwa wieczna wojna, ale nie miałam pojęcia, że to aż na taką skalę…! Przecież ten biedak mógł nabawić się czegoś poważnego, przykładowo zapalenia płuc! To nieludzkie trzymać brata trzy dobry zamkniętego w kiblu, a dlaczego? Bo ma się taki kaprys…? Nagle zaczęłam widzieć Arthura jako ofiarę terroru wojennego. I nie pomagały mu już jego radosne, śmiejące się oczy i szeroki uśmiech.
- Nie mogłeś wyjść oknem, jak tak…?
- Victoria, to tak nie działa. – Syn Tanatosa pokręcił głową. – No, niby jakoś zamknęli te okna i drzwi, przez co sam teoretycznie miałem się nie wydostać, bo no proszę cię…przez te parę lat nauczyłem się jak się otwiera drzwi bez klucza, żeby dostać się do domku lub z niego wydostać… Ale nie oszukujmy się, to oni.
To mówiąc wskazał ręką na brata i siostrę. Ci akurat stali naprzeciwko siebie i się kłócili, zamiast walczyć. Thomas pokazywał jakieś cięcie mieczem, a Judy uderzała się palcem w czoło i wyśmiewała jego technikę.
- Wyjść mógłbym w pięć minut. Ale! Ale wtedy by się zmotywowali i zamknęli mnie w jeszcze gorszym miejscu… Nie wiem, u Chrisa w domku! A tak to po trzech dniach uznali, że to męczące myć się u sąsiadów, a poza tym nudno im we dwójkę, bo wychodzi na to, że muszą ze sobą rozmawiać… I mnie wypuścili. Thomas nawet przyniósł mi raz zupę, kiedy do końca ferii miałem katar. Zjadł połowę, ale drugie pół było serio smaczne.
Popatrzyłam się na Amandę, a ona na mnie. Blondynka uśmiechnęła się lekko, jakby chciała udawać, że wcale tego nie usłyszała. A jak nawet usłyszała, to udała, że ten biedny chłopiec opowiadał o sukcesach w szkole, a nie o tym jak jest gnębiony. Nachyliła się do mnie, tak żeby chłopcy nie słyszeli.
- Nie wiem, dlaczego z nią się przyjaźnię, a na niego lecę. Naprawdę, sama leżę i myślę o tym przed snem.
Zasłoniłam usta nadgarstkiem, prychając rozbawiona.
W końcu jednak trening się skończył i Junior z ulgą, mamrocząc pod nosem, że ich nie cierpi, powlókł się do domku. Thomas poszedł pod prysznic, a Judy po prostu wciągnęła na siebie cienki podkoszulek, oznajmiając, że nie ma zamiaru korzystać z tutejszych prysznicy, że idzie się umyć u siebie. Zanim to jednak zrobiła, przyszła do nas. Stanęła przy schodach i podparła się rękoma w talii.
- To co chcesz na tej plaży robić.
- Nie wiem, obojętnie mi – odparła Amanda, wzruszając ramionami. Siedziała podparta rękoma o schodek, z nogą założoną na nogę i wyglądała jak na profesjonalnej sesji zdjęciowej.
- Bierzemy piłkę do siatkówki czy wolisz po prostu posiedzieć?
- Możesz wziąć. Najwyżej będzie leżeć – zauważyła blondynka, wzruszając ramionami.
- Przecież chciałaś grać w piłkę plażową. – Córka Tanatosa oparła się o murek przy nas, a wtedy zobaczyła, że jej brat w końcu wraca. – O, nareszcie. On się grzebie dłużej niż baba!
Thomas szedł w naszą stronę, nadal tylko w szarych dresach i ciemnych adidasach. Nadal miał spięte włosy, tylko teraz całe mokre. (Swoją drogą, był cały mokry, cholera.) Po drodze zgarnął ze schodów butelkę wody i bluzkę, którą potraktował jako ręcznik do twarzy. Kiedy się przy nas pojawił, uśmiechnął się do siostry i trącił ją w czoło butelką.
- Sprzątasz dziś pod moim łóżkiem – przypomniał jej rozpromieniony.
- A weź spadaj. – Judy odepchnęła od razu jego rękę, odchylając się. Cmoknęła z irytacją i zmarszczyła brwi. – Nic nie będę sprzątać, zapomnij.
Słysząc to Thomas zaśmiał się cicho i przerzucił sobie przez ramię koszulkę. Napił się wody, a ja kontrolnie sprawdziłam, czy Amanda nie zemdlała. O dziwo, sprawiała wrażenie, jakby to ją zupełnie nie ruszało. Cholera, ale…dlaczego nie? Miałam ochotę potrząsnąć ją i wskazać na Thomasa, żeby mieć pewność, że go widzi. Ja rozumiem- Judy była jego siostrą i dla niej Thomas był aseksualny. Ale Amanda nie! Bardzo pilnie potrzebowałam dowodu, że to nie ja zwariowałam.
- No, to co Arthi? – Syn Tarota spojrzał na brata. Rzucił mu wodę i wreszcie założył bluzkę, całą mokrą. Ale założył, to się liczyło. – Masz jakieś fajne filmy, na tym twoim laptopie, czy tylko gry?
- Mam cały plik, ale…
- Świetnie. Będziemy się obijać, patrząc jak Juds pacyfikuje to co siedzi u nas pod łóżkami, a zza drzwiami Junior szoruje zlew, a potem myje okna. – Popatrzył się na brata, jakby właśnie oznajmił, że zabiera go przynajmniej do Disneylandu. – To będzie najlepszy braterski wieczór w twoim życiu, gwarantuję ci.
- Ale ja miałem wieczorem iść z Ines i…
- Ktoś musi jeszcze dachówki umyć – przerwał mu lekko Thomas. Arthur westchnął, patrząc się gdzieś w dal, przed siebie, po czym oznajmił tak, jakby sam chciał siebie przekonać, że ma rację:
- Ines i Helen mogą poczekać. Rodzina zawsze na pierwszym miejscu.
Thomas słysząc to bardzo się ucieszył i spojrzał na Judy z wyższością. Jego spojrzenie mówiło jedno: „A czy twój Junior tak potrafi, hmmm?”.
W tym momencie Judy zarządziła zbiórkę, a właściwie po prostu sobie poszła. Jej przyjaciółka dogoniła ją, a ja z Arthurem i Thomasem poszłam za nimi, nie mając nic lepszego do roboty. A nie, miałam. Uciec stąd. Ale jak, żeby nie wyszło dziwnie?
Judy zostawiła nas, poszła pierwsza się wykąpać i przebrać. A ja szłam pomiędzy Arthurem i Amandą, którzy coś tam mówili. Przestałam ich słuchać, a przynajmniej próbowałam. Starałam się przypomnieć sobie moje wszystkie miłości. Najprzystojniejszych aktorów, na których zdjęcia mogłam patrzeć się godzinami. Szczerze liczyłam, że to mi uświadomi, że „ha, spójrz na nich Vicky i zobacz; Thomas przy nich to nic”, ale…
- O czym tak myślisz, Rowllens?
Dzięki każdemu bogu, który podobno istnieje, Thomas zdążył się tylko uśmiechnąć z politowaniem, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo Amanda zauważyła Pandorę.
- Pandora!
Błogosławię to dziecko. Nie wiem jak, ale uczynię ją świętą.
Pandy akurat biegła, jak na małego dzieciaka przystało przez trawnik, a kiedy usłyszała, a potem zobaczyła siostrę, zatrzymała się natychmiast. I wyglądała na przerażoną. Z jej policzków zniknęły wszystkie kolory, a naturalnie wielkie oczy otworzyły się jeszcze szerzej. Dziewczyna nie wiedząc co zrobić ze swoimi rękoma objęła się w pasie, gnąc luźną workowatą sukienkę w kolorze mlecznej kawy.
- Byłaś u Chejrona? – zapytała Amanda, nawet nie ostro, ale ja tam bym się jej przestraszyła. Brzmiała surowo i czuć było, że jest na Pandorę o coś zła.
- Tak, właśnie wracam – odparła młodsza siostra, patrząc na mnie błagalnie. Na Thomasa tylko zerknęła i zaraz odwróciła wzrok. Ha! Dziękuję! Choć może to normalne, że jak ośmiolatka widzi tak przystojnego faceta w mokrej bluzce, to odwraca wzrok. Albo taka, co się każdego boi. Ale to już coś, nie byłam jedyna!
- A co od ciebie chciał Wujaszek? – Thomas poprawił torbę treningową na ramieniu (choć ja nie wiedziałam, po co mu ona; przecież nie miał tam ręcznika czy innej suchej bluzki), patrząc na ośmiolatkę niemal z litością. Jakby nie mógł uwierzyć, że nie tylko on i jego kumple mogą dostąpić zaszczytu prywatnych spotkań z Chejronem. Brzmiało to komicznie, ale ten dorosły prawie facet był niemal zazdrosny o to.
- Pochwal się – rzuciła Amanda, gdy Pandora popatrzyła na nią błagalnie.
Blondynka skrzyżowała ramiona i uśmiechnęła się z politowaniem. Co było nawet urocze, ponieważ widać po niej było, że tak naprawdę wcale nie gniewa się na Pandy. Amanda chciała brzmieć surowo, żeby ta nie myślała, że pozostanie bezkarna. Patrzyłam na nią z podziwem, że niektórzy już w takim wieku byliby w stanie wychować dziecko na ludzi. Taka Amanda… Była dobrą starszą siostrą dla każdego dziecka Afrodyty, troszczyła się o nich, pamiętała, interesowała się nimi. (Dla porównania: Judy i Thomas, którzy na trzy dni zamknął brata w łazience, tak dla zabawy.)
- Noo… No bo z Lucasem i Lil… Bo pozbieraliśmy robaki i powrzucaliśmy je Elli i Eliotowi do butów i pod prześcieradło i… I Wujaszek się zdenerwował.
Amanda spojrzała się na Thomasa, jakby to była jego wina.
- Widzisz? Dlatego prosiłam, żebyś nie nazywał Chejrona „wujaszkiem”. Potem taka Pandy to powtarza, a tu chodzi o szacunek… - westchnęła. Thomas uniósł brwi i ramiona, wypierając się swojej winy i udając głupiego. Pandora ledwo zamaskowała uśmiech.
- Wiesz… To całkiem niezły pomysł, ja… - zaczęłam. I urwałam, trafiając na spojrzenie mojej przyjaciółki. Starsza siostra Pandy patrzyła na mnie z wyrzutem, zawiedziona i z takim żalem, jakbym przynajmniej ją zdradziła. – No. Ale… Nie rób tak więcej, co?
Posłałam Pandorze przepraszający uśmiech, ale ta była zbyt zajęta wpatrywaniem się w swoje ręce, którymi gniotła ubranie.
- Właśnie… Widzisz? Nawet Victoria uważa, że to nie w porządku.
- Ja nic takiego nie powiedziałam…! – przerwałam, zanim zdążyła zrobić ze mnie jeszcze gorszą starszą koleżankę. Co to, to nie. Pandy to moja mała przyjaciółeczka i nie miałam zamiaru jej podpadać. – Jestem pod wrażeniem, ale… no, nie rób tak więcej.
- Thomas? – Amanda dyskretnie trąciła go dłonią. Najwyraźniej miała nadzieję, że autorytet Thomasa zrobi wrażenie na jej siostrze, a przynajmniej się tak zawstydzi, że nie będzie więcej robiła takich rzeczy. A szkoda.
Thomas popatrzył na nią, jakby nie zrozumiał o co chodzi. Odkąd wyszliśmy z areny wyglądał na znudzonego światem, a jednocześnie rozbawionego czymś, o czym wiedział tylko on.
- Cóż, ja jestem tylko pod wrażeniem – odezwał się w końcu i wyciągnął jedną rękę przed siebie. – Piąteczka, ale następnym razem nie daj się przyskrzynić siostrze i Wujaszkowi.
- Thomas… - jęknęła blondyna, a ten natychmiast się poprawił.
- Chejronowi. Nie daj się przyskrzynić siostrze i Chejronowi.

Thomas otworzył drzwi i jak prawdziwy gentelman puścił mnie przodem.
- Dzięki – mruknęłam pod nosem, a potem dodałam: – Tu ich nie ma, czyli pewnie oglądają u nas.
Zostałam totalnie zignorowana. Co mnie nawet nie zdziwiło, bo to był Thomas. Kretyn, który nawet na mnie nie spojrzał, tylko odrzucił torbę z treningu na stół i otworzył jedną z szuflad, jakby to był jego dom.
- To co… Może są u nas? Idziesz ze mną sprawdzić, czy jest tam twój Charles…?
W sumie… Praktycznie był u siebie. Domek Zeusa stał otworem przed każdym z nich i niejeden raz widziałam rano, jak wychodzili z niego wszyscy na śniadanie, a potem w nocy jak w oknach migała głowa Oscara czy Christophera. I jak już kiedyś wspomniałam, raz widziałam w środku nawet krowę. Ale nadal uparcie się tego wypierali i nie chcieli wyjaśnić „jakim cudem”.
- Yyy… A po co szukasz Charlesa? – zaczęłam, żeby nie milczeć.
Nie lubiłam siedzieć cicho, gdy ktoś milczał obok mnie. To był niezręczne, tym bardziej, że Thomas postanowił…
- Cholera, Thomas! – jęknęłam, odrzucając głowę do tyłu. – Nie mogłeś przebrać się gdzie indziej, musisz paradować półnago akurat teraz, gdy jestem tu tylko ja?
I uwaga, miła niespodzianka: Thomas jak zwykle miał mnie w poważaniu. Uśmiechnął się, rzucił z moją stronę bluzkę, którą właśnie zdjął i zaczął grzebać w szufladzie Charlesa. A ja rozważałam, czy powinnam strzelić sobie w łeb później czy już teraz, bo nie było szansy, żeby nie zauważył jaki kolor mają moje policzki.
- Nie wiem dlaczego narzekasz, Rowllens.
- Do trzech razy sztuka, zgaduj – zbyłam go, wlepiając spojrzenie w plamę na ścianie tuż obok niego.
- Poddaję się – mruknął zlewczo, ani razu na mnie nie patrząc. Wyciągnął jakiś materiał, rozłożył go przed sobą, a potem znowu wrzucił do szuflady. Cholera, błagam, szybciej…! – Chyba musisz mi powiedzieć.
Ta, na pewno. Lecę pędzę. Omal się nie roześmiałam na głos. Już to widzę. Ja! Ja miałabym się przyznać, że…
- Nie mogłaś oderwać wzroku. Cały czas się na mnie gapiłaś, widziałem.
Cholera.
- Nie i nie. – Wywróciłam oczami i spojrzałam się na niego, jakby jego podejrzenia były żałosne. A ona na mnie tak, jakbym żałosna była ja.
- Nie, nie mogłaś?
- Nie, mogłam.
- Nie mogłaś?
- Mogłam! – zawołałam zirytowana.
- Mogłaś, bo się patrzyłaś.
Przeszłam przez pokój i wyciągnęłam pierwszą lepszą rzecz z szuflady. Patrząc się mu prosto w oczy wręczyłam mu jakiś szary materiał, byleby, do cholery, już się ubrał.
– Nie mogłam oderwać wzroku, bo żeby to zrobić, trzeba się patrzeć. A ja się nie  gapiłam. I proszę cię, pospiesz się, bo chciałabym jeszcze zdążyć na kolację.
Thomas nic nie powiedział. Przez chwilę patrzył się na mnie bardzo uważnie, a potem obejrzał koszulkę, którą mu wcisnęłam do rąk.
- Całkiem dobry wybór – uznał. A kiedy nie ruszając się z miejsca, po prostu podniósł ręce by włożyć bluzkę, zorientowałam się, że mam oczy idealnie na poziomie jego torsu i ramion. Miałam ochotę zagryźć wargi, ale byłoby po mnie, gdyby to zauważył. – Kolacja jest za godzinę.
- I? – westchnęłam, udając zblazowaną i patrząc się na niego. Stał tuż przede mną, a z twarzy nie schodził mu ledwo widoczny uśmieszek.
- Masz jakieś propozycje, co moglibyśmy robić przez tę godzinę?
- Przez godzinę zdążyłabym cię zabić i ukryć twoje zwłoki.
- Kuszące, ale mi raczej chodziło o coś innego.
Zabójczy uśmiech. Zabójczy uśmiech, który posłał mi ze stanowczo za bliskiej odległości. Nie ruszyłam się z miejsca, odkąd ostentacyjnie zatrzasnęłam mu tę szufladę, więc stałam może pół metra od niego? Nie ważne. To było STANOWCZO za blisko.
- Tak? – mruknęłam. Nie ma na świecie większego zdrajcy, niż moja elokwencja. Jak jej potrzebowałam, tak zniknęła od razu. – A… o co?
- Zgaduj. Do trzech razy sztuka – przedrzeźnił mnie.
- Nie wiem. Chyba będziesz musiał mi powiedzieć. – Odpiłam piłeczkę, przytaczając to co on odpowiedział mi. Zadowolona z siebie posłałam mu przymilny uśmieszek. Ha, jednak umiem być wygadana, nawet jeżeli stoi tak bardzo-za-bardzo-za-cholernie-blisko…!
- Rowllens, czy ty ze mną flirtujesz?
Zbladłam. Thomas się rozpromienił, widząc to.
- Ostatnio byłaś kreatywniejsza – zauważył, uśmiechając się na jedną stronę.
- Cóż, szkoda, że tego nie pamiętam.
„Szkoda”?! Ja chrzanię, co ja mówię, co to za…co?!
I jak ja miałam wrażenie, że bardziej się do tyłu nie wygnę, że zaraz zacznę panikować… tak Thomas wyglądał normalnie. A ja byłam bliska zawału. I albo ucieknę albo się na niego rzucę…bo nie wiedziałam co robić. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, że albo natychmiast da mi spokój i się odsunie albo niech mnie przeleci tu i teraz. Choć większą ochotę miałam zdzielić po twarzy samą siebie, za takie myśli.
Natomiast po nim nie widać było nic. Wcale nie zachowywał się jak ktoś, kto mnie prowokował, obrzydliwie jawnie flirtował, a teraz był tak blisko… Tak blisko, że prawie…
Trzask drzwi, huk krzesła (na które wpadłam), a następnie głośny jęk Charlesa.
- Thomaaas…!
Syn Tarota wyjął ręce z kieszeni i oparł się łokciem o komodę. Nie ruszył się z miejsca, nawet nie drgnął. I gdybym ja nie odskoczyła do tyłu zapewne nadal by stał osiem centymetrów ode mnie i mnie wkurzał. Cholera, on miał chyba nerwy ze stali.
- Thomas, zabili mi Carlosa!
Charles był bliski płaczu. Ręce zwisały mu luźno, usta miał wygięte w podkowę i wydętą dolną wargę, a brwi ściągnięte. Co chwila rzucał głową na lewo i prawo i machał rękoma, jakby chciał coś wyjaśnić, ale za każdym razem się poddawał, i tylko mamrotał coś pod nosem.
Taki załamany powłócząc nogami dotarł do stołu, a Thomas objął go ramieniem i posadził na krześle przy stole, po czym wyciągnął z kieszeni dresów paczkę papierosów. Charles krzywiąc się i wyjął jednego.
- Kurde…stary…po prostu go zabili. Rozumiesz? Pojechał do Afryki, ratować dzieci…a tam zaatakował go tygrys. Zabili Carlosa…!
- Wiesz, musisz to przeżyć, jak prawdziwy mężczyzna. – Syn Tarota ścisnął go za nadgarstek w geście pocieszenia. Sam wyglądał na szczerze przejętego sytuacją przyjaciela.
- On…on chciał tylko pomóc dzieciom…! – Charles bezradnie opuścił ręce w dół, a dopiero co odpalony papieros zwisał niebezpiecznie spomiędzy wykrzywionych warg. – Chciał tylko pomóc…
- Bądź dzielny, weź to na klatę jak prawdziwy syn boga piorunów, Charles.
- Tak… Tak zrobię. – Charles zdawał się traktować tę rozmowę bardzo poważnie, podczas gdy Thomas trzymał mu rękę na karku i rzucał od niechcenia jakimś tandetnym zdaniem. – Ale… On zostawił Vivian, a ona go potrzebuje, bo umarła jej matka i siostra w wypadku, a do tego ten przeszczep…!
Thomas odpalił swojego papierosa, podczas gdy Charles siedział nieruchomo i wpatrywał się w popielniczkę na stole. A potem obrócił się na krześle i posłał mi spojrzenie warte Nagrodę Akademii dla Najlepszego aktora. Popatrzył się na mnie udając zdumionego, a z jego oczu aż kipiało rozbawienie i ta satysfakcja, że mnie wnerwił.
- Rowllens, dlaczego tam stoisz i wyglądasz jakbyś Hadesa zobaczyła? Chodź tu, Charles potrzebuje wsparcia.
Pokiwałam głową, osuwając się na krzesło obok niego. Wzięłam głęboki oddech, co było szokiem; czułam się jakbym nie oddychała przez parę ostatnich sekund.
Najgorsze było to, że gdyby nie Carlos… Najgorsze było to, że ja naprawdę zaczęłam żałować, że nie pamiętam wielu momentów z urodzin Jenny.



Znalezione obrazy dla zapytania gif tumblr panicking
Tymczasem w głowie panikującej Rowllens. 
Metafora paniki z powodu myśli, które miała.

8 komentarzy:

  1. jak normalnie kocham Charlesa tak na końcu miałam ochotę strzelić go w łeb no bo jak można przerwać komuś w taKIM MOMENCIE? czy Carlos nie mógł umrzeć nie wiem jakieś 15 minut później???
    Thomas bez koszulki powtarzam Thomas BEZ K O S Z U L K I to nie są ćwiczenia!moje serce zareagowało chyba podobnie do serca Vi,,to musiał być piekny widok ehh trochę sie rozmarzyłam XD chce już żeby skończyli te swoje podchody i w końcu się pocalowali (ale tak bez nadmiernej ilości alkoholu we krwi)!
    kłótnia Amy i Charlesa to było cudo przeciez oni tak uroczo walczą o Vi (swoją drogą jej ojczulek mógłby juz ją uznać, bo ciekawa jestem od kogo jest)!
    podsumowując:
    1.Carlos zjebal rozdział, bo umarł za szybko (a kto wie, co by się działo gdyby jeszcze trochę pożył..)
    2.składam petycję o więcej Thomasa bez koszulki!
    3.kłótnia Amy i Charlesa byla epicka
    4.trochę szkoda mi Juniora i Arthura i chciałabym zobaczyć jak dla odmiany to oni zamykają gdzieś Thomasa i Judy
    5.paczka od mamy Vi!!heh te prezerwatywy to jakas sugestia��i kto wie może niedługo sie przydadzą, a to jak jej mama dba o Thomasa (nawet nie wiedząc, że o niego dba) jest przekochane, dostał od niej tyle kosmetyków do włosów, anioł nie teściowa XD
    6.napiszę jeszcze, że kocham Oscara, bo kocham Oscara!!
    dobra nie przedłużając:
    rozdział przecudowny, czekam na następny z niecierpliwością!!, życzę wam dziewczyny dużo weny i licze na dużo Thomasa (bez koszulki) i może jakiś trzeźwy pocałunek miedzy nim a Vi w następnych rozdziałach!
    miłego dnia x
    ~wiczi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aa wróciłam teraz jeszcze na chwile do końcówki rozdziału i o bogowie Vi ŻAŁUJE ze nie pamięta urodzin Jenny!!(!!) czyli że chciałaby pamiętać to swoje 'macanko' z Thomasem kurde mój ship! kocham ich:(
      dobra tylko tyle chciałam dodać XD
      ~wiczi

      Usuń
  2. przybylam,przeczytałąm, pośmiałam się
    nie lubie Thomasa, Victa przestaaań
    no i nie mam czasu na komentarz ale jestem

    nez

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpisuje się pod wszystkimi petycjami wiczi, cudowne jak zwykle,kłótnia amy i charlesa boska, więcej. Pozdrawiam wszystkich.
    Elfi

    OdpowiedzUsuń
  4. Uważam że ten blog jest bardzo interesujący.Na pewno zainteresuje bardzo dużo osób.Takie jest moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem czy zmotywuje was to do pisania, ale...sama zaczęłam coś pisać lata temu o Waszej postaci, Milosu - mam zamysł i może kiedyś to dokończę, ale na razie macie te moje flaczki co napisałam na ten moment...
    ...które nie zmieszczą się w komentarzu, więc macie linka.

    https://docs.google.com/document/d/12WqA5aQMpZf3prS5lzXrFjQEYx9zbhGpmzrhZym1Hc0/edit

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli się zgadzasz bardzo chętnie opublikuję na blogu Twój fanfik i błagam- czekam na ten rozdział i ten z losowaniem drużyn oczami Milosa ale gdy pojawi się jego ulubienica! Kiedyś publikowałyśmy na blogu fanfik o życiu Amy, więc nie widzę powodu by nie wstawić twojego. Oczywiście jeżeli chcesz i się zgadzasz, to zależy od ciebie ((:
      Najmocniej dziękuję za motywację
      Gwiazda

      Usuń
  6. Jestem, czytam, czekam :)

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.