Dziękuję za Wasze ciepłe słowa w komentarzach. Niby to maleńka aktywność (adekwatna do mojej), ale nawet to potrafi bardzo zmotywować, żeby na chwilę odpalić starego laptopa i wrócić do tego porzuconego hobby, jakim było pisanie Wakacji.
Szczęśliwego Nowego Roku!
ROWLLENS XXV
- No siema - oznajmił Charles wciskając się pomiędzy mnie i
Chase’a.
Omal nie wybił mi oka łokciem, kiedy stawiał przed sobą tackę
z jedzeniem. A właściwie to jedzenie na tacce, bo więcej było jedzenia niż
tacki. I to jakiego. Spaghetti, schabowy z ziemniakami, talerz surówek i dwie
butelki coli, a pod pachą ściskał paczkę…kabanosów?
- Postanowiliśmy się przysiąść, żebyście nie siedzieli sami
- wyjaśnił Christopher, który zdążył już dosiąść się obok Suzanne i Nicolasa, a
teraz rozkładał przed sobą talerz z pierogami i jakaś warzywną paciają z ryżem
- Sami? - mruknęła Suze unosząc brwi i znacząco patrząc na
swoje rodzeństwo i na mnie.
- Tak markotnie wyglądaliście, że aż nam się smutno zrobiło.
– Charles posłał jej pełne współczucia spojrzenie i pokręcił głową. Wyglądał
jakby to go naprawdę zasmuciło i jakby chciał przekazać Suzanne, że wspiera ją
w tak trudnej sytuacji. – Ech, odkąd Esmeraldy tu z wami nie ma… Nic nie jest
takie samo.
Spojrzałam na niego z politowaniem, prosząc, by nie robił z
siebie jeszcze większego idioty.
- Esmeralda została uznana, nie umarła.
- I chwała ojcu, jestem za młody by zostać wdowcem.
Przyszłym-niedoszłym wdowcem – poprawił się, wydymając niewinnie usta.
- Tylko sześć osób przy stole? – podchwycił jednak Chris. -
Słabo…
- Powiedział jedynak, który zwykle nie może znaleźć dla
siebie miejsca przy swoim stoliku Eris. – Ruda nie dawała za wygraną.
- Na ogół to nawet tego stolika nie mogę znaleźć. Od pięciu
lat jem z Charlesem – wyjaśnił uprzejmie, wskazując widelcem na kumpla, który
potwierdził to energicznym kiwnięciem głowy.
Oczywiście Amy nic a nic nie przeszkadzali nowi goście. Ba,
nie przeszkadzali to za mało powiedziane. Każdy, kto pojawiał się w zasięgu jej
głosu i możliwości kontaktu, był błogosławieństwem i nowym ulubionym
człowiekiem. Dlatego też teraz, gdy jej siostra podeszła do ich obecności
sceptycznie (choć z dozą rozbawienia), blondyna postanowiła otoczyć chłopców
swoimi skrzydłami.
- Oj Suze, nie marudź. Oni potrzebują miłości…!
- Właśnie Amy! Właśnie! Dobrze jej powiedziałaś – wymamrotał
Charles, który czuł się jak u siebie. I ani na chwilę nie przestał jeść. Teraz
jedynie się wyprostował i łakomie spojrzał na talerz blondynki. Przełknął i
wskazał palcem na jej obiad. - Mogę twoje frytki?
- Ej, mordeczko, ale bez przesady. – Blondynka wyglądała na
szczerze urażoną, jakby Charles zaproponował jej przynajmniej uśpienie Johna. -
Mogę cię kochać, jedzenia ci nie oddam.
Johnny uśmiechnął się do Charlesa triumfalnie i bez żadnego
problemu zabrał z talerza Amy trzy frytki. Siedzący obok Nicolas postanowił
zrobić to samo, ale w tym momencie Amy trzepnęła go widelcem w przedramię.
- Hola-hola! Gdzie mi z tymi łapami, przeklęty draniu.
- Ej! Też jestem twoim bratem…! – zawołał urażony.
- Nie, ty „jesteś jej bratem”. – Popatrzyłam na Nicolasa
spokojnie, chcąc mu wyjaśnić o co chodzi. – Ty jesteś jej bratem, a on wcale
nie jest „też jej bratem”. Nie ma „też”, nie jesteście sobie równi.
Co by nie mówić, oboje doskonale wiedzieliśmy jak się sprawy
mają i że kimkolwiek byśmy się nie stali, cokolwiek byśmy nie zrobili, nigdy
nie będziemy na tym samym poziomie co Johnny w oczach blondi.
Nicolas pokiwał ze zrozumieniem głową. Był jeszcze zaspany,
w błękitnej koszulce, rozciągniętej i spranej wyglądał jak w piżamie. Ale
prezentował się dobrze. Niebieski odcień pasował do jego jasnej cery, ciemnych
włosów i jasnych oczu. Jako że od paru dni non stop świeciło słońce, jego piegi
na nosie wydawały się widoczniejsze niż ostatnio.
- Widzicie? Faworyzacja. Cieszcie się, że jesteście
jedynakami.
- Yhym, cieszcie się – przytaknęła bratu Suze, nachylając
się do Chrisa i wskazując ręką na resztę obecnych przy stole. – Bo omijacie te
jakże pasjonujące kłótnie o nic, kolejki do łazienki, ścisk przy jedzeniu.
Dziękuję, idę się przygotować na zajęcia – dodała, ostentacyjnie przesuwając
pustą miskę po zupie i wstając.
- Idziesz na łuki czy siatkówkę? – Chase odchylił się do
tyłu, żeby przekręcić się jak najbardziej przodem do niej.
- O, łuki teraz ma Ares – wtrąciła się Amy, ciągnąć siostrę
za koszulkę, próbując zwrócić na siebie uwagę. – Słyszysz? Ares. A-res. Może
będzie Flynn!
Rudowłosa udała, że to wiatr szarpie ją za zielony t-shirt,
nawet nie zaszczyciła siostry spojrzeniem. Co innego Christopher. Nachylił się
konspiracyjnie do Amy, po czym oboje zaczęli dość głośno szeptać: „Flynn?”,
„Tak! Słuchaj, mordeczko, Suzie robi do niego takie oczka, nie uwierzysz dopóki
nie zauważysz…”, „Ulala, złociutka, chyba trzeba z tym iść do Evy”, „Byłam już,
oczywiście, że byłam!” i tak dalej i tak dalej. Jednak obiekt ich rozmowy,
niejaka Suzie, postanowiła tego nie widzieć i nie słyszeć, bo ze znudzeniem
spojrzała na brata.
- Chyba na siatkówkę, a co?
- To weź poczekaj na mnie. Zjem i pójdziemy razem –
poprosił, a ja byłam pod wrażeniem. Najwidoczniej tam w Afryce mają lekcje jak
wytrzymywać z trudniejszymi osobnikami, że Chase był w stanie iść z Suze na
zajęcia. I to jeszcze z własnej woli. No, i to jeszcze na siatkówkę. Z własnej
woli, cholera…!
- Okej. To może pójdę po Rozi i Norberta? – Chase pokiwał
głową, na znak że to świetny pomysł, a później nachylił się nad stołem.
- Ktoś z was chce grać?
- Marzymy o tym – wyznałam, jak sądzę w imieniu każdego.
Christopher uśmiechnął się przepraszająco do chłopaka.
- Flynn – mruknęła Amy z pełną buzią. – Jestem pewna, że
Flynn o tym marzy.
- Ja też – dołączył się Nicolas. – Jak go ostatnio
widziałem, miał napisane na czole „kocham siatę”.
- On woli koszykówkę – wtrącił się Charles, trącając mnie
znacząco łokciem. – Wiecie, piłki są ładniejsze. Kolor mają fajniejszy.
- Tak, stanowczo chodziło o kosza – poprawił się Nicolas,
teatralnie uderzając się ręką w czoło, w geście „o ojcze, jak mogłem się aż tak
pomylić!”. – Te pomarańczowe, rudawe piłki to jego obsesja.
- Oghh, racja. – Amy prawie zawarczała, na znak, że rozumie
pasję do rudych piłek. – Jak on taką wykozłuje,
to mordeczko, zlituj się… Nie ma przebacz…!
Suzanne patrzyła na nich, nie wiedząc co ma powiedzieć. Jej
spojrzenie, spod opuszczonych powiek mówiło jasno jedno: idioci. Zastanawiał
się co ona w życiu zrobiła źle, że ma takie rodzeństwo, a to rodzeństwo ma takich
znajomych.
- Pewnie rudy…to znaczy pomarańczowy go podnieca – uznał
Nicolas, wygrzebując nożem resztki nutelli ze słoika.
- Przerąbane, bo większość jego rodzeństwa jest ruda –
mruknęłam do Charlesa, który chyba to sobie wyobraził, bo aż zakrztusił się
kotletem. Pomocnie poklepałam go po plecach.
- To co, Bambi. Skoczysz po Flynna czy mamy wysłać
Johnny’ego lub Vi, żeby oni namówili Aresiątka do siatkówki?
- Dlaczego mnie? – Johnny spojrzał się na siostrę niemal
urażony. Jednak zaraz przypomniał sobie, kluczową kwestię: - A, no tak.
Annabelle i Peter.
Suzanne sobie poszła, a my wszyscy odprowadziliśmy ją
wzrokiem.
- Biedne dziecko – zauważył Chris, przeżywając surówkę.
- Nie, to my jesteśmy biedni z nią.
- Miałem na myśli, że jest biedna bo jest ruda – powiedział, patrząc na Nicka. – Bo to, że z wami mieszka, to dla niej ratunek przed izolacją społeczną.
- Miałem na myśli, że jest biedna bo jest ruda – powiedział, patrząc na Nicka. – Bo to, że z wami mieszka, to dla niej ratunek przed izolacją społeczną.
- Hmm! A wracając do faworyzowania, bo to w sumie ciekawy
temat… – mruknął syn Zeusa, dając znak, że chce coś powiedzieć, a chwilowo miał
pełno w buzi. – Ja i tak faworyzuję Sarę, mimo bycia jedynakiem.
Nicolas wskazał na niego ręką jakby chciał powiedzieć: „Widzicie!
Proszę! Oto dowód! Każdy kogoś faworyzuje! A ja?”. Chcąc być miła poklepałam go
jedną ręką po plecach, drugą zabrałam colę.
- Nie martw się, ja cię faworyzuję – powiedziałam,
przykładając butelkę do ust. A sekundę później się skrzywiłam. - Mmm,
rozgazowana…!
- Ale ty nie jesteś moją siostrą – zauważył. Wzruszyłam
ramionami, oddając mu colę. I tak była już nie do wypicia, ble.
- A Sara jest siostrą Charlesa?
- Nie, ale on nie ma innej siostry!
- A ja niby mam? – obruszyłam się.
No przepraszam bardzo, jak tak można zapominać o moich
problemach i o tym, że ja też nie mam rodzeństwa? I co z tego, że nie
potrzebowałam. Nie miałam! A jakbym chciała mieć, to co? Lipa, nic z tego! Więc
to dawało mi pełne prawo do poczucia się urażoną. Nie żeby faktycznie mi to
jakkolwiek nie pasowało.
- Niestety jeszcze nie – zgodził się ze mną Nick, kładąc mi
dłoń na ramieniu i uśmiechając się ciepło. - Dlatego codziennie po śniadaniu i
po kolacji składam Hermesowi dwa razy większe ofiary, żeby się wreszcie okazało,
że nie będziemy mieszkać w jednym doku.
- Odkąd tu przyjechałam, mieszkamy w jednym domku, kretynie.
Pseudo-Włoch obrócił się w stronę Christophera i zamiast mi
odpowiedzieć, rzucił:
- Opowiadałem ci już o najgorszych dniach mojego życia?
- Nicolas, nie chcę cię martwic, ale… no, stało się. – Chase
rozłożył bezradnie ręce, które poprzednio podpierał łokciami o stół. - Hermes
już nie ma wpływu na to czy Vicky jest, czy nie jest jego córką. Jeżeli
jakieś…prawie osiemnaście lat temu zaliczył jej matkę, to stało się.
- Ej, ale o mamusi z szacunkiem proszę.
- Luz, moją też zaliczył, no nie? – Chase uśmiechnął się
pogodnie w moją stronę.
- Moją też, i to bardzo szybko po jego mamie. Jest miesiąc
starszy – zauważył Johnny.
- A moja nawet go nie pamięta, bo była zbyt pijana w klubie.
Koleżanki jej tylko opowiadały, że przyszedł jakiś koleś, zabrał ją do biura
właściciela, wróciła opowiadając co robiła, a rano obudziła się bez wspomnień i
godności. Ale ze mną – dodała, szczerząc się promiennie.
- To nadal wychodzi na to, że bez godności – zauważył
Charles, po czym przesłał buziaka w stronę Amy.
- Wiecie, dlatego cieszę się, że mam boską matkę –
stwierdził Christopher, jedyny w tym towarzystwie syn jakieś bogini, nie boga.
- Bo zgodnie ze stereotypowym podejściem, to facet zalicza, a laska się
puszcza, nie? – Parę osób przyznało mu rację, ja się skrzywiłam. Dobrze, że
powiedział o stereotypowym podejściu przynajmniej. – Właśnie. Czyli wychodzi na
to, że mój stary wyrwał boginię.
- Weź…! – Charles popatrzył na niego jak na wariata. –
Kocham wujka Natana, ale nadal nie wiem, jakim cudem powstałeś. Bo z całą
miłością do wujka, to nie wierzę, że udałoby mu się wyrwać choćby moją babcię.
A od siedemdziesiątych urodzin skaczą jej hormony i libido. A twoja matka,
jakakolwiek by nie była, jednak boską rangę ma, więc…co jej się stało, że
akurat wujek…? – zawiesił to pytanie w próżni, krzywiąc się jakby sam nie mógł
tego pojąć. Jednak szybko wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. - Pewnie
dlatego jesteś jedynakiem.
- Ty też – zauważyłam, patrząc na niego z litością.
- Cicho, do mnie się przynajmniej przyznał ojciec – zgasił
mnie, po czym dodał: - Ale mój ojciec to ikona, król. I mam nadpobudliwą boską macochę,
tatuś pewnie się bał kompletować drużynę piłkarską.
Sądzę, że ta dyskusja mogłaby jeszcze trwać i trwać, jednak
przerwał ją Nicolas. Chłopak odchrząknął teatralnie, tak żeby wszyscy na niego
spojrzeli. Kiedy tak się stało, uśmiechnął się pod nosem. Jednocześnie wstał od
stołu, a potem schylił się po swój talerz.
- No, czas na ofiarę. Teraz do Apolla.
- Do Apolla? – spytałam, patrząc na niego z politowaniem. No
dawaj, czym jeszcze mnie zaskoczysz…?
- Jego proszę, żeby cię uznał. Codziennie po obiedzie. Ty,
Alex, Milos… - Uniósł brwi, jakby nie widział skazy w swoim pomyśle. – Chris,
będziesz jadł to jeszcze? Im więcej jedzenia, tym większa szansa, że mnie
wysłucha.
- Nie, spoko, bierz. – Christopher bez najmniejszego
problemu oddał swój talerz Nickowi. Wytarł usta chusteczką, po czym podniósł w
jego stronę jeszcze inny talerz. - A chcesz też te pierogi? O, Suze zostawiła
jogurt, to też możesz zabrać.
Posłałam mu przymilny uśmieszek, marszcząc nos i pokazując
mu język. Za to Nicolas (który w między czasie zebrał ze stołu wszystko co się
dało) odpowiedział identycznym i dumny z siebie, rozsypując po drodze frytki
Amy, skierował się ku paleniskom.
- Obyś sobie brwi przysmażył, nad tym ogniem – mruknęłam w
jego stronę. Był za daleko, nie miał szans mnie usłyszeć. Westchnęłam,
obserwując jak wsypuje w płomienie nasze obiady. Właśnie przechylał talerz z
ryżem Chrisa, patrząc prosto na mnie i szczerząc się radośnie. Dla lepszego
efektu pomachał mi, a potem powoli, żeby nie wszystko spadło w ogień na raz,
przechylił resztę pitnego jogurtu siostry.
- Nie martw się, Vi. Może sobie ich prosić, ja i tak cię
odkupię do nas. - Amy pochyliła się nad stołem, żeby pogłaskać mnie po
przedramieniu. – Jak nie, zamieszkasz u nas na czarno.
- No. – Nie byłam pewna, czy Charles nas nie słuchał, czy po
prostu tak się skupiał na jedzeniu, że zatrzymał się na tym co on sam mówił
przed chwilą i nadal prowadził rozmowę na tamtym etapie. - Faworyzowałbym
ciebie, Amy, ale nadal mam ci za złe te trzy ryby, które przybiłaś mi w środku
szafy.
- Ja też – wtrącił Christopher, który przecież też tam
mieszkał.
O mamo, prawie zapomniałam! Przecież zaraz po tym jak tu
przyjechałam, na chyba pierwszym śniadaniu, na nasz stolik spadały wielkie
obślizgłe ryby…! Cholera, przypomniałam sobie właśnie wszystko. I byłam w
szoku, jak mogłam o tym zapomnieć, ponieważ…no nie codziennie ktoś bombarduje
cię rybami! Niemal rozczulona spojrzałam na syna Zeusa, który odstawił akurat
pusty talerz po spaghetti na bok, a przysunął do siebie ten ze startą
marchewką, sałatą, kapustką i mizerią. To to
jest ten Charles, który prowadził z
Amy wojny na ryby…!
- Ha! – Blondynka od razu się rozpromieniła. – Ale, co, i
co? Znudziło ci się rzucanie we mnie rybami, prawda mordeczkoooo?
- Nie, ale chyba nie zapraszasz mnie na oglądanie serialu
bezinteresownie - mruknął Charles, ładując do ust kolejny widelec surówki. Jego
tempo jedzenia było równomierne z jego ilością. Zgarbiony i pochylony nad
jedzeniem, przeniósł spojrzenie w górę, na Amy.
- Oj, Charles, no weź…! To czysta bezinteresowna przysługa!
– Skrzywiła się, cmokając karcąco. Jakby nie mogła uwierzyć skąd ten pomysł. -
Ale cieszę się, że zrozumiałeś - dodała poważniejąc.
- Dlatego się kochamy, prawda słoneczniku?
- Czy to aluzja do kwiatków i Kwiatuszka? – mruknął Chase.
Nie spodziewałam się, ale mój czarnoskóry kolega najbardziej
docenił całą tą sytuację z zamianą charakterów i jak przed obiadem siedziałam z
nim w domku, to przez dziesięć minut czekałam, aż się uspokoi. A kiedy po
kwadransie nadal tarzał się po łóżku, spadał z niego, wywalał się, spadał,
podnosił się… i tak w kółko… to uznałam, że sobie usiądę i poczekam. A on
oczywiście nadal się śmiał, zasłaniając rękami twarz, wycierając dłońmi łzy i
zawodząc:
- I ona ją czesała… Boże, a jak ta się odstawiła…! Ale
czujesz? Amy wyklęła Johnny’ego tak bez powodu…!
I tak przez kolejne pół godziny. Było wesoło, uwierzcie.
Przynajmniej wtedy. Bo gdy Amy z Jenny osiągnęły apogeum zamiany charakterów…
To o wiele mniej przyjemna historia. I nie będę opowiadać teraz, co się działo.
Ta opowieść powinna być snuta w środku nocy, w lasach, na biwakach i przy
ogniskach. Choć wszystko skończyło się dobrze. Chris ściągnął Chejrona, ten
podał im odtrutkę, obie poszły spać, a w tym czasie chłopcy dali popis swoim
zdolnościom perswazji. Przekonali każdego, kto je widział, żeby nawet nie
próbował z nimi o tym rozmawiać. Temat tabu. Nic się nie wydarzyło… Oczywiście,
oni sami to co innego. Idąc na obiad słyszałam wrzask Jenny i śmiech Thomasa.
Zgadywałam, że powód był jeden…
- Nie będziemy o tym rozmawiać przy moim stole – oznajmiła teraz
Amy. Teatralnie odchrząknęła, jakby chciała udawać surową głowe rodziny przy
wykwintnym obiedzie, jakie zdarzają się na filmach.
- Sama byłaś sobie winna – przypomniał Charles, mając gdzieś
jej chęć zmiany tematu. Jakby jej nie usłyszał. Też na nią nie spojrzał, zbyt
zajęty dokładaniem sobie surówki z kapusty do buzi. – Wszystko było pod kontrolą…
- Zaraz zatłukę cię rybą.
Amy patrzyła na niego z lekkim uśmiechem, śmiertelnie poważna
i ja się jej bałam. Słowo harcerza.
- Okej, okej! – Chłopak uniósł ręce w geście poddania się, a
ja odchyliłam się w bok, żeby nie dostać widelcem, na którym zawinięty makaron
dyndał wesoło i omal nie strzelił mnie w nos. Chłopak przechylił głowę w bok,
uśmiechnął się krzywo i spojrzał na Amy czule. - I tak cię kocham, pamiętasz o
tym, prawda?
Amy ściągnęła usta, wywróciła oczami i zrobiła taką minę
jakby chciała powiedzieć „oj przestań, już nie bądź taki… TAK, WIEM JA CIĘ
TEŻ”.
- Kurde, mało nas. Jacyś nie wychowani ci Suze z Nickiem,
nie odchodzi się od stołu gdy inni jedzą.
- Przereklamowana zasada, my przychodzimy kiedy chcemy, więc
wychodzimy kiedy chcemy, bo inaczej każdy siedziałby tu trzy godziny – wyjaśnił
Johnny. Minę miał taką, jakby szczerze żałował, że jest zmuszony łamać tak
ważną i świetną regułę…
Charles wydął usta, na znak że to dobry argument. A potem
obrócił się na ławce i krzyknął ile sił w płucach:
- THOMAS! Truchcikiem do Hermesa!
Pięć sekund później z tłumu wyłonił się czarnowłosy syn
Tanatosa, patrząc na Charlesa z wdzięcznością. Na nikogo innego nie spojrzał,
po prostu się dosiadł, jak gdyby nigdy nic.
- Cholera, dziękuję... Rowllens, przesuń ten kościsty tyłek…
- I po prostu siadając obok mnie tym samym przesunął mnie w bok, że aż wpadłam
na Charlesa. - Myślałem już, że to będzie ten dzień, w którym powybijam ich
kolejno. A od Juniora zacznę.
- Aż tak? - mruknął Chase znad swoich klopsików.
- Aż tak. – Dopiero wtedy spojrzał na resztę i posłał wszystkim
lekki uśmiech, mający imitować przywitanie się.
- Widzisz? – Christopher pogroził mu widelcem i uśmiechnął
się zwycięsko. – Widzisz? A ty mówiłeś, że popełniam błąd życia, że nie chcę od
ciebie odkupić Arthura. I teraz ja bym miał go na głowie.
Thomas spojrzał na niego zblazowany. Nawet nie próbował
wyjaśnić Chrisowi, że właśnie o to chodziło, taki był plan – żeby ten go zabrał
i teraz miał na głowie. Na ogół jak człowiek chce się czegoś pozbyć, to liczy,
że jakiś frajer się na to nabierze.
- Arthur to jeszcze… Właśnie! – Pstryknął palcami, jakby
sobie coś przypomniał. A potem popatrzył na dzieci Hermesa, uśmiechając się
czarująco. Nagle nie wyglądał jak załamany życiem, też lekko zastraszony,
starzy brat. – Nie chcielibyście nowego brata? Chudy więc pewnie mało je,
podobno szczepiony, robi względnie znośny bałagan. Mam na zbyciu.
Amy, siedząca obok Johnny’ego zmarszczyła brwi.
- Arthura to bym jeszcze rozważyła. Bo on jest taki…taki…taki
a puciu-uci-pu – rozczuliła się, jak
niektórzy rozczulają się na widok psa. A Thomas zdziwił, jak to ludzie dziwią
się na widok wariatów. Ale zaraz blondi przestała ściskać swoje poliki dłońmi,
a oparła się łokciem o ławkę i skrzywiła lekko. – Ale nie, tego Juniora nie
chcę, mówiłam ci już. Nawet za Charlesa w zestawie. Opchnij go razem z Vi, ją to
bym wzięła. A ona narzekała przed chwilą, że brakuje jej rodzeństwa.
- Chciałeś mnie sprzedać Amy?! – No, wreszcie coś co
oderwało syna Zeusa od jedzenia. – I to jako gratis?!
- O nie, nie. Ja rodzeństwa nie potrzebuję! – zaoponowałam,
póki mogłam. - Im dłużej tu siedzę, tym bardziej ciekawi mnie, czy jest tu
jakiś bóg, który jeszcze nie ma w Obozie dziecka, żebym mogła być tym pierwszym
i jedynym.
- Słusznie Rowllens. Ciesz się z wolności póki możesz. – Thomas
przyznał mi rację, rzucając porozumiewawcze spojrzenie i zabierając się za
krojenie mięsa na talerzu. - Dziś w programie było darcie się na siebie o: kto
zbił perfumy Judy, kto wniósł błoto do domu, kto chrapie przez sen i kto robi
największy bałagan. I jeszcze Juds szkoli Juniora na swojego przydupasa, więc
ten mały bachor myśli, że żartuję, gdy mu grożę, że będzie spał na dworze. I
nie boi się, gdy mu mówię, że jak będzie pyskował, to policzę do trzech i
zawołam Oscara. Albo że mu utopię wszystkie ubrania w jeziorku. A przecież
wszyscy wiemy, że…
- Thommy, spokojnie. Nie martw się, my wiemy, że jesteś
groźny i trzeba się ciebie bać, on też się nauczy – pocieszył do Chris z
drugiego końca stołu. Brzmiał jakby uspokajał kogoś, wmawiając mu jakieś
bzdury, w które nikt nie wierzy.
- Widzisz Chase? A ty jęczysz, jak nazywam cię Bambi! – Amy
wskazała oskarżycielsko brata widelcem. – Ja nie liczę do trzech i nie wołam
Oscara. Powinieneś mi dziękować, bo tak pokazuje, że cię lubię, choć też
chrapiesz!
- Ale ja nie chrapię przez sen! – Syn Tarota wyglądał na urażonego,
że ktokolwiek śmie tak twierdzić. - A te
błoto i perfumy to Chris z Charlesem, bo potraktowali nasz domek jaki
przedłużenie boiska do rugby.
- Mnie w to nie mieszaj. Ja jestem jedynakiem.
- Ja prawie. Daj Zeusowi tydzień, a w końcu cię uzna. Musi
tylko się przyznać Herze, a kobita ma pierdolca - dodał, obejmując mnie
ramieniem. – Dlatego to tyle trwa.
Jednocześnie coś huknęło naprzeciwko nas, a Christopher
zerwał się z ławki, próbując uniknąć kompotu, który rozlała Amy zbyt mocno odstawiając
kubek. A właściwie rzucając nim w bok, prosto na Chase’a.
- Czy ty… Coś ty powiedział?...
Oj, prawie-bracie. To ostrzeżenie. Dla własnego dobra się
wycofaj.
- Oj, Amy. Wiem, że przywiązałaś się do twojej Vi, ale ona
nie będzie całe życie mieszkać u Hermesa. Przecież wszyscy wiemy, że jej tata
to…
- A JA CIE UGOSCILAM PRZY MOIM STOLE.
- A ja jak zawsze obrywam - mruknął jej brat. Całą bluzkę
miał zalaną i patrząc na nią zblazowany, sięgnął po serwetkę, by wytrzeć
resztki płynu z twarzy.
- Cicho, Bambi, nie widzisz, że ci siostrę kradną?!
- W sensie ciebie czy... A, Vicky.
- Zabieraj łapę z mojej siostry, nie masz prawa jej
dotykać... Thomas! Zrób coś!
Syn Tarota podniósł głowę, odrywając się od obiadu. Spojrzał
się na Amy. Potem na mnie i rękę Charlesa, a potem na Amy. Nie wydawał się być
zbytnio zainteresowany jakąkolwiek interwencją.
- To ty ją chcesz za siostrę. Ja wolę nie być z nią
spokrewniony - oznajmił spokojnie, śląc Amy „wybacz” spojrzeniem.
A ja miałam ochotę zejść na zawał, bo nie dość, że Thomas
siedział tak blisko mnie, to jeszcze byłam pewna, że pytanie Amy zabrzmi dla
wszystkich jak „Thomas, zrób coś, przecież to ty całowałeś się z Vi!”. A jego
odpowiedź? „Wolałbym nie być z nią spokrewniony, bo to byłoby kazirodztwo”. Cholera,
a jak tu przyjeżdżałam, to mówiłam! Mówiłam, że to wariatkowo i każdy tu
nadałby się do psychiatryka. Teraz sama byłam dowodem, że to prawda; ja i moje
ataki przewrażliwienia stanowczo potrzebowaliśmy lekarza.
- Vi. Jest. Moją. Siostrą.
- Jaką siostrą, nawet nie wiesz jak się nazywa. „Vi” to nie
jest jej imię.
- Och, naprawdę? – Amy uśmiechnęła się jak psychopata. –
Dzięki, że mi powiedziałeś, bo nie
wiedziałam.
Skończyło się na tym, że Amy potrzebowała zanucić pod nosem
trzy razy refren „Show must go on”, Charles w tym czasie dokończył klopsiki,
Chase zużył wszystkie chusteczki wycierając siebie i stół wokół, a ja wmówiłam
sobie, że nikt się niczego nie domyśla.
- Wiecie, czegoś mi brakuje. - Thomas oparł nadgarstki o brzeg
stołu i zmarszczył brwi.
- Frytkę? - zaproponowała blondynka. Choć poprzednią porcję
oddała Nickowi, chwile później wyczarowała sobie kolejną.
- Nie... O, Oscara mi brakuje. Gdzie on się szwenda?
- Właśnie! – Charles wyglądał na zbulwersowanego.
Błyskawicznie odchylił się do tyłu i znowu, równie głośno, krzyknął w głąb
jadalni: - OSACR! Weź Sarę i chodź tu!
Słysząc to Amy uśmiechnęła się promiennie. Już nie
pamiętała, że była zła na Charlesa, że rozlała kompot na brata, że miała się o
coś kłócić. Przeszczęśliwa, że będzie więcej gości gestem dłoni kazała
Johnny’emu przesunąć się bliżej, żeby zrobić miejsce Oscarowi, który zaraz
prawdopodobnie przyjdzie…
A potem dodarło do niej, że Oscar przyjdzie z siostrą. Warto
by wspomnieć, że przez ostatnie kilka dni, kiedy dziewczyna nie była zajęta
wymuszaniem na rodzeństwie przysług, graniem w karty, urządzaniem wieczorków
tematycznym i próbami zaadoptowania Arthura, cały czas poświęcała szpiegowaniu Johna
i Sary, którzy coraz więcej czasu spędzali razem.
- Co jest?
Oscar ze szklanką czegoś, co przypominało zmielone meduzy
usiadł obok Chrisa. Sara przycupnęła naprzeciwko niego, obok okularnika. W tym
momencie Amy odchyliła głowe w tył, coś mamrocząc pod nosem. Najwyraźniej
wyklinała samą siebie, że kazała bratu zrobić miejsce akurat obok niego…
Sara włosy miała spięte w luźnego kucyka przy karku, a biała
bluza z cieniutkiego materiału uwydatniała bladość jej skóry. Biła od niej
wręcz jakaś światłość, ale nie miałam pewności czy to przez jej osobę, czy
przez to, że w jej wyglądzie nie było nic ciemnego. Poza lakierem do paznokci. Widząc,
że na nią patrzę uśmiechnęła się szeroko i nie chcąc przerywać im rozmowy,
pomachała ręką. Odpowiedziałam tym samym, nie mogąc nie docenić jej szczerości
w sposobie bycia.
Amy przymknęła z konsternacją oczy i ostentacyjnie władowała
sobie frytkę do buzi.
- A nic – przyznał Chris. – Stęskniliśmy się, a zrobiło się
miejsce, więc uznaliśmy, że chętnie się przyłączycie.
- To od dziś jemy z wami? – Blondyn uniósł pytająco brwi,
patrząc się na Johnny’ego. Ten tylko uniósł ręce i podkulił ramiona na znak, że
on już nie ma pojęcia, to wszystko go przerosło i że stracił kontrolę nad tym
co się tu dzieje już jakiś szmat czasu temu.
Bardzo mi się spodobał spokój, z jakim Oscar się o to
zapytał. Nawet się nie zdziwił, że chłopaki tu siedzą, zakłócając rodzinny
spokojny obiad hermesiątkom. Ba, automatycznie zapytał „jemy”. Wiecie… Tam
gdzie oni, tam i on. Cholera, zaczynałam się stawać ich fanką.
- My jemy – zgodził się Thomas. – Ale ty chyba nie. Stary,
co ty masz w tej szklance?
Wiecie, to jeden z tych niezręcznych momentów, kiedy coś
idzie nie tak. Kiedy idziesz na basen w majtkach z Bieberem i masz nadzieję, że
żadna z koleżanek nie zauważy w szatni…a jednak. Kiedy postanawiasz kupić sobie
ulubioną kanapkę, z czosnkiem i śledziem i liczysz, że zjesz po kryjomu zanim
inni zauważą…a jednak. Tak samo teraz było z Oscarem. Ale on, zamiast się
przejąć, że wszyscy patrzą jak zaczarowani w jego magiczny napój, po prostu się
go napił.
- W sumie nie wiem – przyznał potem, podnosząc go wyżej i
oglądając jego zawartość. Jakby to miało ujawnić skład tej brei, potrząsnął
kubkiem. – Ale smakuje miętą i maliną.
- To koktajl z malin, poziomek, arbuza i jabłka - wtrąciła
się Sara. – To pomaga jakoś tak, że człowiek jest mniej śpiącym i ma więcej
energii. Przyda mu się.
- Widzisz? – mruknęłam, okręcając się tak, żeby popatrzeć na
Thomasa. – Judy nie jest taka zła, przynajmniej cię nie truje.
- Ta – parsknął rozbawiony. – Truje mi tylko życie. – A
potem dla uzupełnienia dodał całkowicie poważnie: - Nigdy nie biorę do ust
niczego, co leżało w naszym domku dłużej niż minutę poza moim widokiem. Cholera
ją wie. Jeszcze bym wyłysiał, czy coś.
- Albo się przekręcił – zasugerował Charles. Thomas
roześmiał się szczerze rozbawiony tym, jak Charles bardzo nie ma racji.
- Wolę umrzeć z włosami, niż żyć łysy.
- Widzisz, Amy? – Chase popatrzył na siostrę rozbawiony. –
Mogłabyś robić mi takie koktajle, a nie wyzywać od jeleni.
- Nie, bo ja cię kocham – zaoponowała, patrząc na Chase’a,
jakby ten jeszcze wżyciu nie powiedział nic aż tak głupiego. – I nie wyzywam
cię od jeleni, Bambi. To tylko dlatego, że jak wołałam Bambo, wszyscy się
wkurzali, że jestem rasistką!
- Wiecie… - Sara popatrzyła na Oscara, który grzebał słomką
w różowej brei. Nie wiem, czego tam szukał, ale mam nadzieję, że odnalazł
szczęście. - Wy też powinniście to pić.
Charles przerwał jedzenie (bo w między czasie zabrał się za
schabowego) i popatrzył na dziewczynę tak, jakby ta wyrządziła mu jakąś
krzywdę. Zrezygnowany wbił widelec w kotleta, a potem wskazał na nią palcem,
jakby chciał jej coś wypomnieć.
- Zmieniam zdanie. Nie będę cię już faworyzował – oznajmił,
jakby to miała być dla niej kara. Biedna Sara, która nawet nie wiedziała o co
chodzi, roześmiała się zdumiona.– Victoria, twoja kolej. Od dziś będę
faworyzował ciebie.
- Najwyższa pora. – Uśmiechnęłam się sceptycznie. – A co mi
to da?
- Możesz iść dziś ze mną na Trening – powiedział, a potem
wywrócił oczyma i kiwnął widelcem w moją stronę. – W sumie musisz. Jeszcze ci
nie mówiłem – urwał, żeby przełknąć ziemniaka – ale mam za karę z tobą godzinę
zajęć. Też się cieszysz, nie?
- Jaką karę?
- No, Chejron jednak nie docenił naszego głodu wiedzy
praktycznej i miał pretensje o Amy i Jenny – przyznał Chris.
- Właśnie, sorry Amy. Źle wyszło, to… - zaczął Thomas, ale
Amy nakazała mu milczenie jednym ruchem dłoni. Zamknęła oczy i fuknęła
wyniośle.
- WIEM. Wiem, mordeczko. I nie chcę o tym rozmawiać.
Thomas uniósł zdumiony brwi, widząc tę dramatyczność w
zachowaniu Amy. Ale nic nie powiedział udał, że to normalne.
- Jaką kare? – spytała zaraz, o wiele radośniej. Choć
jednocześnie zmarszczyła czoło i wydęła dolną wargę, jakby chciała powiedzieć
„o nie, jaką karę, hmmm, co się stało, no pożalcie mi się, jak będziecie
cierpieć, to mi pomoże wam wybaczyć”.
- Nie wkurzaj mnie, mam myć podłogę w jadalni. – Christopher
zblazowany spojrzał pod swoje nogi, gdzie przed chwilą jeszcze kapał rozlany
kompot ze stołu.
- Ja też. I to z tobą – dodał Oscar, dając nam do
zrozumienia, że ma gorzej.
- Choć tyle – mruknął Chris, a potem mrugnął do Oscara, niby
po kryjomu, ale tak żeby każdy zauważył i bezgłośnie dodał: - Zawsze razem…
Amy pokiwała głową ze zrozumieniem, jednocześnie sięgnęła po
kawę Johnny’ego. Nie tracąc kontaktu wzrokowego z Chrisem, przechyliła kubek,
tworząc imponującą brązową plamę na posadce gdzieś za sobą. Oscar i Christopher
nawet nie oponowali, obaj mieli identycznie zblazowane miny.
- Ojć. – Dziewczyna dopiero gdy odstawiła pusty kubek,
uśmiechnęła się leciutko. Johnny ze smutkiem sprawdził, czy nie zostało nic z
jego kawy. – Mam nadzieję, że nikt w to nie wejdzie i nie rozniesie po całej
stołówce.
- Przypomnij mi. – Oscar przechylił się, żeby spojrzeć na
przyjaciela. – Dlaczego my ją lubimy…?
- Jest urocza – powiedział Chris, uśmiechając się do Amy tak
promiennie, że przez chwile wydawało mi się, że zrobiło się widniej.
- Jest bogata – dorzucił Charles, jakby to było
potwierdzenie słów Chrisa.
Amy przyjęła oba komplementy, mrużąc oczy jak zadowolony
kociak.
- Jutro mam trening z moim rodzeństwem – powiedział Thomas,
odkładając sztućce, a potem odkręcając się na ławie. Jako że siedział z brzegu,
mógł obrócić się przodem do mnie, żeby wszystkich lepiej widzieć i nikogo nie wykluczyć.
– Wujaszek to wszystko dobrze sobie obmyślił. Jak nie laski od Afrodyty, to te
barany.
- Weź, przecież nikt z was nie chodzi na zajęcia… - zaczął
mój przyjaciel z Afryki.
- Właśnie. Ale jak się dowiedzą, że ich obecność
zagwarantuje mi przymus pofatygowania się na arenę… Przyjdą i to punktualnie, żebym
ja też musiał. - Napił się wody, ale nagle zmarszczył brwi, jakby wpadł na
genialny pomysł. – Ej, a myślicie że Amanda weźmie Judy, jakbym jej ją dał jako
prezent zaręczynowy?
- Planujesz ślub? – zapytała Amy i o dziwo wcale jej to nie
ucieszyło. O dziwo, bo ją na ogół cieszyło wszystko. Thomas by oznajmił, że
planuje swój pogrzeb, a ta by wystrzeliła mu confetti w twarz i poleciała po katalogi
wiązanek.
- Nie. Ale zaręczyny można zerwać, a prezentów nie wypada
oddawać.
Charles, który wcześniej namawiał, żeby chociaż spróbowała powalczyć
wszystkim, tym razem nie protestował. Kiedy zobaczył jak świetnie idzie mi z
łukiem, który ledwo naciągnęłam, z siekierą, pod której ciężarem się wywaliłam
i miał okazję przypomnieć sobie, że ja i miecz to złe połączenie… Po prostu
uznał, że on się już nie będzie mieszał.
- Chłopaki, mówiłam wam już - jęknęłam, podchodząc do
reszty. - Jenny już próbowała ze mną tego wszystkiego, nie chcę przerabiać tej
mordowni drugi raz…
Oscar, Thomas i Christopher siedzieli na schodach trybun.
Blondyn i Christopher bokiem do nas, pomiędzy nimi leżały porozrzucane karty.
Syn Tarota zajął miejsce na stopniu wyżej i pochylał się do przodu, co jakiś
czas mało dyskretnie zaglądając pozostałym w karty.
- „Prawie” - podchwycił Christopher, nie spuszczając wzroku
ze swoich kart. – Przecież noże i pistolet ci wychodzi. Jak mieliśmy trening,
szło ci świetnie.
Słysząc to Charles wyrzucił ręce w górę i spojrzał się na
mnie z politowaniem. Ach, no tak. Zapomniałam mu wspomnieć, że faktycznie –
umiem strzelać i mam cela. Jakoś nie wpadłam na to przez ostatnie pół godziny,
kiedy bidula dwoił się i troił, żeby nauczyć mnie czegokolwiek.
- Wychodzi ci?! To dlaczego nic nie mówisz?
- Booo… Bo zapomniałam? – Uśmiechnęłam się przymilnie,
podkulając ramiona. Mój prawie-brat zgromił teraz wzrokiem Chrisa.
- Na mnie nie patrz, równie dobrze mogłoby mnie tu nie być,
a wtedy bym nawet teraz ci nie pomógł.
- Świetnie! – jęknął i ostentacyjnie ruszył do szopy na
broń. – Za minutę tu jestem i wreszcie zaczynamy ćwiczyć coś sensownego!
- Ćwicz Rowllens, ćwicz - dodał Thomas, równie przejęty moją
osobą, co syn Eris. Akurat wyrzucił na stół kilka kart. - Nie po to się
ubierałaś w te leginsy, żebym tak krótko mógł się cieszyć tym widokiem.
- Przecież nawet się nie patrzysz – westchnęłam, chcąc go
zbyć, ale wyszło jak zawsze: nie wyszło. Syn Tanatosa podniósł głowę z wilczym
uśmiechem na twarzy.
- Uważasz, że powinienem? Już się przyglądam - oznajmił,
opierając łokcie o kolana i opuszczając dłoń z kartami w dół.
- Nie, nie powinieneś.
Skrzyżowałam ręce, rzucając mu litościwe spojrzenie. Tak
naprawdę miałam ochotę spalić się ze wstydu. Nie dlatego, że patrzył. Powodem
było przekonanie, że chłopaki w każdej chwili mogą się domyślić, że poleciałam
z Thomasem na urodzinach Jenny. A to…Cholera, życia abym nie miała. I jak już
ustaliliśmy wcześniej: byłam przewrażliwiona i znerwicowana. Thomas się do mnie
uśmiechał, a ja w środku płakałam, że przez to każdy się domyśli. Thomas coś do
mnie mówił, a ja byłam bliska omdlenia, bo przecież to tak jakby się wygadał.
Thomas się patrzył, a ja płonęłam rumieńcem, bo przecież dzięki temu każdy
będzie miał pewność, że się z nim ogarnęłam…!
- Zająłbyś się sobą, a nie uprzykrzał mi życie.
- Nie uprzykrzam ci życia, Rowllens. Po prostu jestem
facetem, a ty laską w leginsach. Mimo twojego kościstego tyłka, wyglądasz
dobrze.
- Czy ty, cholera, możesz zostawić mój tyłek wreszcie w spokoju? – mruknęłam, czując,
że bezwiednie robię się czerwona. – Oni też są facetami, a umieją się zachować.
- W innym przypadku by nie umieli. Charles święcie wierzy, że
jest z tobą spokrewniony. To jak ciąża urojona. Mogłabyś wparować mu w
bieliźnie do domku, a on by się chował pod łóżkiem, zasłaniając oczy i
błagałby, żebyś się ubrała.
- Pocieszające – mruknęłam pod nosem.
- Chris udaje świętego, a Oscar przecież planuje zostać
księdzem.
- W przypływie szczęścia zakonnicą – dorzucił od siebie
Christopher, nieprzerwanie gapiąc się na swoje karty i te na środku. Thomas
przytaknął od niechcenia i rozłożył bezradnie ręce.
- Jak mi nie wierzysz, możemy sprawdzić Charlesa. Krzyżem
cię pogoni, tak się napalił na bycie twoim bratem.
- Wiesz, jednak odpuszczę sobie ten eksperyment.
- Szkoda. Bo jego domek, to mój domek, a mnie ten widok by
urządzał.
- Urządzałby cię? Mimo mojego „kościstego tyłka”?
Mina Thomasa mówiła sama za siebie.
- Jesteś okropny – wytknęłam mu, próbując zachowywać się
naturalnie. A w głębi aż się trzęsłam ze strachu, że to za bardzo sugestywne…!
Thomas bezradnie rozłożył ręce, śląc mi przepraszający
uśmiech. Jednak nic już nie powiedział. Nawet jeżeli chciał, przeszkodził mu
Charles, który przytruchtał do nas. W dłoniach trzymał pistolet i torbę, która
wyglądała jak teczka, tylko bez boków. Pas materiału, kilka razy zawinięty i z
uchwytem.
- Proszę bardzo. – Wręczył mi obie rzeczy. Gdy je chwyciłam,
ugięły się pode mną kolana, a impet z jakim Charles mi je dał, sprawił, że
cofnęłam się dwa kroki w tył. – To teraz zaczynamy prawdziwy trening.
Tak też się stało. Choć kłóciłam się z nim przed każdym
strzałem, że „nieprawda, dobrze mam ustawione ręce, to ja strzelam, mi tak
wygodnie!”, musiałam pod koniec przyznać, że szło mi znacznie lepiej. Nawet z
nożami. Już tylko połowa nie wbijała się w tarczę, a te które udało mi się dobrze
rzucić, sterczały dość blisko środka.
- Nie możesz tak stać. – Charles klepnął mnie w biodro i
machnął rękoma, jakby chciał mnie odgonić. – Ładnie się wdzięczysz w tych
rajtuzkach, ale jak strzelasz, musisz stać na obu nogach.
- Ale mi tak wygodniej.
- Może i wygodniej, ale z jakiegoś powodu uczą, że masz stać
prosto. Bo jak staniesz prosto, będziesz lepiej strzelać w wielu przypadkach.
- Nie będę przed każdym strzałem się ustawiała prosto.
- A bioderko wyrzucić w bok zdążysz? – zapytał cynicznie. Wydęłam
usta i wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Jak przeciwnikiem byłby facet, to nawet bym rozważyła.
Wiesz, dekoncentracja i rozproszenie.
- Victoria, walczysz na Turnieju, nie gdzieś indziej. Thomas
nie będzie twoim przeciwnikiem – wtrącił się Christopher. – Nikt inny się
raczej nie rozproszy aż tak, żeby się opłacało.
- Przeciwnikiem nie, ale jestem sędzią– przypomniał Thomas.
Wyrzucił przed siebie dwie karty i podniósł wzrok na mnie. – Więc wdzięcz się
do woli.
- Ale przez to strzelasz gorzej – jęknął Charles.
- Bzdura. Celniej.
- Tak? – Mój prawie-brat obrócił się przodem do mnie, po
czym wskazał ostentacyjnie na tarczę. To proszę bardzo. Stój jak chcesz i traf
w środek. Zakład.
- A proszę cię bardzo – przyjęłam wyzwanie. – Wygrany ma
trzy wyzwania dla drugiego.
- Dobijam - zawołał z trybun Thomas. - Też chcę trzy
wyzwania dla ciebie, gdy nie strzelisz, Rowllens.
- Ja jestem za tobą, Victoria - dodał Christopher, nie
patrząc w naszą stronę. – W końcu to ja cię uczyłem.
- Dziękuję.
- I pamiętaj, że cię poparłem. Usuniesz mi te wyzwanie za
przegrane w makao…?
Stanęłam przed tarczą, po swojemu i oczywiście nie
strzeliłam. To znaczy…strzeliłam, ale dwa centymetry za daleko. To oczywiście
skutkowało nieustającą kłótnią o to, kto co robi w ramach tych wyzwań, kto w
kogo wierzy, kto jest okropny, kto nie i dlaczego Oscar znowu wygrywa z nimi w
karty.
Pod koniec treningu widać było postępy. Charles, choć
zaklinał się, że ostatni raz ma ze mną trening, że woli już szorować podłogę i
uczyć rodzeństwo Thomasa, musiał przyznać, że czegoś mnie nauczył. I był z tego
nawet zadowolony. No, może nie aż tak jak Oscar, który w ostatnim rozdaniu
ograł Thomasa i Charlesa do zera i był teraz bogatszy o dwadzieścia trzy
papierosy. Uśmiechał się zadowolony pod nosem, gdy pomiędzy wargami trzymał
odpalonego kiepa, a dwóch jego przyjaciół rzucała mu złowrogie spojrzenia.
Jeżeli moje życie było beznadziejne i trudne, to w
porównaniu z losem Johnny’ego… W takim zestawieniu mój żywot wydawał się
błogosławiony. Naprawdę. Bo ja miałam jakąkolwiek wolność. Nawet jeżeli tylko
pozorną, bo gdzie się nie ruszyłam wpadała na mnie Jenny, Thomas, Amy…no albo
ja na coś lub kogoś wpadałam. A Johnny?
- Johnnuś, podałbyś mi kochanie proszę cię bardzo moje
ulubione cukierki?
Amy zatrzepotała rzęsami, patrząc się na brata jak na
złotego cielca. Johnny kiwnął głową i już miał sięgnąć w stronę jednej z
paczki, które leżały na stole, ale zamarł w połowie ruchu.
- Które?
- Moje ulubione – powtórzyła, rzucając mu już bardziej
mordercze spojrzenie.
- Czyli?
- Przecież wiesz. – Amy niemal wycedziła słowa, a wymówiła
je ledwo otwierając usta. – Moje ulubione.
Johnny spojrzał gdzieś przed siebie, jakby szukał ukrytej
kamery, w którą mógłby spojrzeć z wyrzutem i zapytać się reżysera DLACZEGO.
Jednak zabrał ze stołu jedną z paczek landrynek i rzucił w stronę Amy. Blondi
sprawnie chwyciła cukierki, spojrzała na etykietkę i rozpromieniona uśmiechnęła
się do brata, zapominając, że przed chwilą wybór „jej ulubionych” cukierków
omal nie zagrażał jego życiu.
- Ooooo, moje ulubione. Jak ty mnie dobrze znasz…!
Patrzyłam się na nią i nie mogłam się nadziwić.
Za to Sara próbowała nie patrzeć, a na pewno starała się nie
zauważać faktu, że blondi zachowuje się tak przez nią. Niestety, nie była na
tyle głupia. Nikt z nas nie był. Nawet Amy doskonale zdawała sobie sprawę z
tego, że Sara jest świadoma wszystkich aluzji, jakie ta rzucała. Ale udawała
głupią, żeby móc tak robić i wyjść z tego obronną ręką.
- Też je lubisz? – zapytała, śląc Amy pogodny uśmiech.
Musiałam przyznać, że byłam pod wrażeniem jej wytrzymałości.
Ja byłabym obrażona, urażona, załamana i w depresji, że ktoś tak otwarcie daje
mi do zrozumienia, że mnie nie lubi i mam sobie iść.
Słysząc ta Amy zamarła, po czym wymownie przesunęła szczęką,
żeby rozgryźć cukierka, którego przed chwilą władowała sobie do ust. Jej
spojrzenie mówiło wszystko.
I tyle Johnny’emu wystarczyło.
- Dobra. Idę na Arenę poćwiczyć – oznajmił, podnosząc się z
piasku. – Sara, idziesz ze mną?
- Wiesz, chyba trening dobrze… - zaczęła, podnosząc się
powoli z ziemi, ale Amy była pierwsza.
- TAK! Jeeej, trening! – zawołała, wystrzeliwując w górę jak
petarda.
Wymieniłam szybie spojrzenia z Sarą. Blondynka wzrokiem przekazała mi wszystko, co siedziało
jej w głowie – że ma ochotę się zastrzelić, ale mimo to cała ta sytuacja bardzo
ją bawi. A najlepsze było to, że patrzyła na Amy z sympatią i nie widać było po
niej jakiejkolwiek urazy do córki Hermesa.
- Nie, Amy, to słaby pomysł. – Johnny nawet nie mrugnął,
patrząc na siostrę zblazowany. – Pójdę z Sarą, bo ty przecież nie lubisz
walczyć. A poza tym ty nie walczysz.
- No coś ty, słonko, co ty mówisz…!
- Prawdę – zbył ją brat, podając córce Hadesa rękę, żeby
wstała.
- Amy! – zawołałam, zanim blondi miała okazję się zacząć
wykłócać. – Amy, to nawet lepiej. Bo muszę z tobą porozmawiać!
- Że niby o czym?! – oburzona, że jak śmiem mieć do niej
teraz sprawunek.
- O…o mojej mamie. – Poważny temat. Zawsze trzeba dobrać
poważny temat, to mnie nie oleje. – Mówiłaś, że mogę zawsze z tobą o tym
pogadać. Potrzebuje cię, naprawdę.
Amy próbowała zabić mnie wzrokiem. Ja poprawiłam się
wygodniej na krześle, upijając trochę energetyka i patrząc się na nią znad
puszki.
- Gdzie tam, nie, no co ty… ja nie umiem pocieszać ludzi, w
życiu, Vi, mordeczko, naprawdę… Idź
poszukaj kogoś innego, a ja w tym czasie pójdę poćwiczyć z Johnny’m… Sara! Ty z
nią pogadaj, skoro Johnny ma już partnerkę na trening.
- Nie wierze, że jesteś gotowa iść na trening – mruknął w
tym czasie Johnny, patrząc na siostrę tak, jakby przede wszystkim nie wierzył,
ze jeszcze jej nie zabił. Mimo wielu lat spędzonych razem z mnóstwem do tego
okazji.
- To może, Sara pójdzie za ciebie na trening, a ty w tym
czasie ze mną pogadasz – powiedziałam, jakbym dopiero to wymyśliła i sama nie
mogła się nadziwić, jakie to genialne. Oparłam rękę o biodro i popatrzyłam się,
nadal zadziwiona swoim umysłem, na Sarę. – Nie będzie ci to chyba
przeszkadzało, prawda?
- No cóż, skoro Amy jest ci tak potrzebna. – Dziewczyna udała
zmartwioną, westchnąwszy ciężko. Rozłożyła szeroko ręce i wydęła dolną wargę. –
Noooo trudno, jak trzeba to trzeba…
- Cudownie. – Posłałam Sarze przymilny uśmiech.
Amy została pokonana własną bronią- udawaniem idiotki. I nic
na to nie mogła poradzić, bo przecież nawet nie miała co radzić. Byłam niemal
pewna, że tak naprawdę sama nie miała pojęcia co robi, poza jednym: być
zazdrosną o brata. Który właśnie z miną załamanego życiem człowieka zamykał
drzwi od domku, mówiąc coś do Sary.
Amy spojrzała na mnie tak, jakbym spaliła jej ukochane
kapcie. A potem opadłą na ręcznik, tuż obok mnie. Johnny i Sara sobie poszli, a
ona nadal wlepiała we mnie spojrzenie.
- Nie wierze, że mi to zrobiłaś – oznajmiła po chwili. A
potem skrzywiła się i wypluła cukierka. – Ptfu!
Ten pomiot szatana celowo dał mi landrynki z rabarbaru, wie że nienawidzę rabarbaru!
- Jak on cię dobrze zna – zachwyciłam się ironicznie, a Amy zawarczała
nieszczęśliwa. – Przesadzasz.
- JA?! Nie, no mordeczko – popatrzyła na mnie rozbawiona, po
czym uniosła mi kciukiem jedną z powiek bliżej, jakby chciała przyjrzeć się
lepiej mojej gałce ocznej. – Jejku, a myślałam, że tu masz oczy, a nie protezy.
Vi, ślepa jesteś.
- Nie, widziałam wszystko doskonale. Nie dajesz biednemu Johnny’emu
spędzić czasu z dziewczyna…którą bardzo
lubi.
- Ślepa. Jak nic jesteś ślepa – westchnęła, patrząc się na
mnie z troska.
- A ty durna – odcięłam się. – Odpuść.
- Ale… - zaczęła, jednak szybko urwała. Otworzyła usta
jeszcze raz, tylko po to żeby je znowu zamknąć. Aż w końcu pękła i wykrzywiła
się załamana. – Ale to jest dziewczyna!
- Ty tez jesteś dziewczyną – wytknęłam jej, popijając
energetyka.
- Właśnie! – zawołała siadając gwałtownie, jakby to wszystko
wyjaśniało. Popatrzyłam się na nią tak, żeby zrozumiała, że jedyne, co ten fakt
wyjaśnia, to jej płeć. Nie problem, jaki ma z Sarą. Nie mniej, postanowiłam
zbijać jej wszystkie wymysły, póki z Amy był jeszcze kontakt, a nie postanowiła
w szale zamordować Sarę i wszystkich jej spokrewnionych (Chejronie, chroń
Oscara). Ta dyskusja nie była zbytnio owocna, bo ani zarzuty Amy, ani moje
argumenty, nie należały do tych wykwintnych.
- Ale ja też jestem dziewczyną.
- Ale ty jesteś moją siostrą! – obruszyła się. - Ty możesz spędzać
z nim czas.
O, wspaniałomyślna, dziękuję ci pięknie za tę dobroć. Nic
jednak nie powiedziałam, uśmiechnęłam się tylko pod nosem, poprawiając
ramiączko bluzki.
- A co z Es? – brnęłam dalej. Nawet jak to nic nie da, Amy
nadal będzie chciała zabić Sarę, to istniała nadzieja, że zanim wymienię
wszystkie osobniki płci żeńskiej, rozważe męskość tutejszych facetów, ich
orientacje i tak dalej… Może do tego czasu Johnny zdąży przedostać się przez
granicę z Meksykiem. – Esmi mieszkała z nim długo, nie byli spokrewnieni.
Dawno nie widziałam tak zblazowanego i zniesmaczonego moją
głupotą człowieka, jak Amy w tamtym momencie. Po prostu ręce jej opadły,
słysząc to co powiedziałam.
- No kochanie, serio? – Wzruszyłam ramionami. - Na nią,
owszem, mój brat leci, ale nie ten o którym teraz mowa. Zostaw kicie, to inny
temat.
W punkt, racja.
Po pięciu minutach pojawił się pewien problem. Może i
dziewczyn tutaj było sporo, może i facetów, którym mogłabym zarzucić skrytą
miłość do Johnny’ego również było trochę… To przecież ja znałam imiona
maksymalnie dwudziestu osób stąd. Pozostawało mieć nadzieję, że w takim czasie
Johnny choć pewnie nie emigrował, to przynajmniej się schował. Lub zdążył wysłać
wniosek o zakaz zbliżania się Amy.
- No ale on rozmawia z wieloma dziewczynami.
- Ale rozmawia, a nie leci!
- A na nią leci? Jesteś pewna? – Przeciągałam jak mogłam,
kręcąc się na krześle pod ścianą. Amy co chwila rzucała się zrozpaczona na
jedno z łózek, żeby po chwili usiąść gwałtownie i zmrozić mnie pełnym
dezaprobaty spojrzeniem. Chwilowo siedziała, skubiąc frędzelki jednego z koców.
- Może po prostu się lubią, ale lubią się jeszcze nie aż tak, że…
- AŻ TAK – zawołała płaczliwie.
- Jak „aż tak”?
- Aż tak, że zaraz założą rodzinę, będą mieć piątkę dzieci i
najnowszy ekspres do kawy! – zawołała, co parę słów robiąc przerwę na głęboki
wdech i uderzeniem pięścią zaciśniętą na kocu w swoje udo.
- Skąd wiesz, może… - spróbowałam, ale niepotrzebnie. Amy
zamknęła mi usta już samym wzrokiem.
- Mówimy o Johnny’m. WIEM.
Na to nie miałam już argumentu.
Blondynka odchyliła głowę w tył, żeby zaszlochać jak
prawdziwa aktorka i najbardziej przewrażliwiona osoba na świecie, po czym
odchyliła się do tyłu, opadając na stertę kołder.
- Moje życie nie ma sensu, chcą mi rozbić całą rodzinę.
- Chryste, Amy… - Omal się nie zakrztusiłam energetykiem, bo
cała ta sytuacja mnie bawiła. Amy była najsłodsza na świecie, kiedy tak bardzo
przeżywała taką bzdurę. Na dodatek trzeba pamiętać, że ona sama była w pełni
świadoma, że dramatyzuje i zachowuje się nie naturalnie. – Amy, nie przesadzaj.
Oni na razie tylko uśmiechają się do siebie, nie rozsyłają zaproszeń na
chrzciny. Nie jest aż tak źle, to…
- TAK! JEST TAK ŹLE! Bo nie mam już nikogo na świecie…!
- Zawsze możesz adoptować Arthura, jak to planowałaś. Pamiętasz?
Całą noc mi opowiadałaś, gdzie ustawisz jego łózko, gdzie będzie trzymał
ubrania, w którym miejscu postawisz dla niego domek dla lalek…?
- Nie chcę Arthura, nie chcę być samotną matką z
dorastającym synem…
- No to możesz…
- Nic nie mogę! Tracę rodzinę – zawołała, przedłużając ostatnią
samogłoskę. Wyła tak przez parę sekund, wciskając sobie w twarz koc. Jednak
zaraz skończył jej się oddech (albo po prostu to wina tego śmierdzącego koca),
bo odrzuciła go na bok i zaczęła jęczeć od nowa. - Nick ucieknie z Es hodować makaron we Włoszech,
ciebie porwie Charles, Jenny w końcu uda się zabić Suzanne, a nasz rząd się w
końcu skapnie, że Bambi jest w USA na czarno i go deportują do Zimbabwe!
Zostanę SAMA!
Tym razem naprawdę zakrztusiłam się ze śmiechu. Słysząc to
Amy wycelowała we mnie na oślep swoim kapciem, a po chwili sama zaczęła się
śmiać w głos.
Amy, kiedy się dowiedziała kto dziś sprząta jadalnie. I kiedy odkryła, że traci rodzinę.
NIE TELEPORTUJCIE BAMBIEGO DO ZIMBWABWE.
OdpowiedzUsuńAMY BRZMI JAK NAJLEPSZA CIOTKA NA ŚWIECIE. JAK JUŻ SIĘ POGODZI Z ODEJŚCIEM JOHNNEGO TO JEGO DZIECI BĘDĄ PRZEZ NIĄ U W I E L B I A N E.
Proszę, z całego serca, żeby Vi była córką Zeusa. To by było epickie. Proszę. Proszę. Wiem że to złamie amy serce. Ale. Tak musi być.
Johnny i Sara zakochana para!
Chris to mój favourite cinnamon roll.
Gimme more chapters. Thank you.
Okej
Moim zdaniem ten blog naprawdę jest bardzo interesujący .Jestem pewny że na tym blogu spędzę bardzo dużo czasu.
OdpowiedzUsuń