Kochani, kolejny rozdział. Przepraszam, że tak późno. Był on już gotowy dawno, ale Lady wyjechała na obóz i nie zostawiła kolejnego. Więc żeby nie było przerwy aż ponad dwu tygodniowej, uznałam, że dodam później. Lady wraca na początku sierpnia, powinna wtedy dodać, a ja zostawiam jej gotowy mój 6 rozdział, bo ja wyjeżdżam jutro. Powinno wtedy pójść szybciej.
Uwaga! Chciałabym zaznaczyć jedną sprawę, dotyczącą tego i innych rozdziałów.
W Wakacjach z o.o. nie ma postaci, które brały udział w Fielgiej, ale czasem zostawiłyśmy sceny, gdzie te osoby brały udział. I to nie jest tak, że osobę np. Dais (postać już nie będąca częścią tego opowiadania) zastąpiłyśmy nową, Amandą, jak akurat zdarzyło się w tym rozdziale. Amanda jest córką Afrodyty i leci na Thomasa, ale jest inna niż Dais, bardzo inna. Nie będzie to tylko zmienione imię, ale też charakter, dana postać bierze udział w innych scenach, a w starych, gdzie została podstawiona i tak zachowuje się inaczej. Dlatego proszę nie traktujcie tych postaci jak zamienniki starych. Oni są bez powiązania ze starymi, po prostu jako 'wolni' czasem zostali użyci do zapełnienia dziur w treści.
VICTORIA V
- Słyszałam wiele zabawnych historii, ale ta przebiła wszystkie- warknęła Amy, nakładając sobie na talerz fragment śniadania swojego brata, Johnny’ego. Ten westchnął cicho i udał, że tego nie widzi.- No proszę, mordeczki! Przecież ja nie lunatykuję.
Uwaga! Chciałabym zaznaczyć jedną sprawę, dotyczącą tego i innych rozdziałów.
W Wakacjach z o.o. nie ma postaci, które brały udział w Fielgiej, ale czasem zostawiłyśmy sceny, gdzie te osoby brały udział. I to nie jest tak, że osobę np. Dais (postać już nie będąca częścią tego opowiadania) zastąpiłyśmy nową, Amandą, jak akurat zdarzyło się w tym rozdziale. Amanda jest córką Afrodyty i leci na Thomasa, ale jest inna niż Dais, bardzo inna. Nie będzie to tylko zmienione imię, ale też charakter, dana postać bierze udział w innych scenach, a w starych, gdzie została podstawiona i tak zachowuje się inaczej. Dlatego proszę nie traktujcie tych postaci jak zamienniki starych. Oni są bez powiązania ze starymi, po prostu jako 'wolni' czasem zostali użyci do zapełnienia dziur w treści.
VICTORIA V
- Słyszałam wiele zabawnych historii, ale ta przebiła wszystkie- warknęła Amy, nakładając sobie na talerz fragment śniadania swojego brata, Johnny’ego. Ten westchnął cicho i udał, że tego nie widzi.- No proszę, mordeczki! Przecież ja nie lunatykuję.
Amy była wysoką i chyba najgłośniejszą córką Hermesa,
która miała tyle taktu co ja kondycji (podpowiem- w ogóle go nie miała). Była
bardzo kształtna, raczej przy kości, ale w ładny, zgrabny sposób- nie była
pulchna, czy gruba. O nie. Amy była zaokrąglona tam gdzie trzeba, lekko
bardziej niż inni. Mimo to pożyczyła mi kilka sowich ubrań, bo ja przyjechałam
tu tylko ze szkolnym plecakiem… (Który swoją drogą zniknął. I to mnie martwiło,
bo mój plecaczek i ja się bardzo zżyliśmy ostatnio.) Siedziała teraz oparta na
łokciu przy stole na śniadaniu i z politowaniem wpatrywała się we mnie.
- Victoria, no powiedz im coś. Bo się ośmieszają przy
tobie, nowej. A gdzie dobre wrażenie?
- Szansa na pierwsze dobre wrażenie już minęła-
zauważyłam, mimo, że to było pytanie retoryczne.- Przegapiliście trochę.
- Lunatykujesz. Każdy to potwierdzi- ciągnął Johnny,
ukochany braciszek Amy.
Amy fuknęła gniewnie rozgniatając mu na twarzy
niedojedzoną masę naleśnikową. John nawet się nie przesunął jedynie odruchowo
zamknął oczy oraz się uśmiechnął. Następie z pełnym satysfakcji spojrzeniem zeskrobał
sobie z twarzy i okularów naleśnika, po czym posłał siostrze najsłodszy
uśmieszek jaki w życiu widziałam.
Amy i Johnny byli dwójką dzieci Hermesa, którą poznałam
ostatniego wieczoru. Oraz Nicolasa, grupowego. No, jeszcze Esmeral, ale ona też
była nieuznana. Nicolas podszedł do mnie jeszcze wczoraj, ponieważ był tym całym
grupowym. Miły facet, serio. Myślę, że on też mnie polubił, ponieważ środkowy
palec pokazuje się tylko przyjaciołom. A rano gdy wstałam o wiele za wcześnie
miałam okazję poznać Esmeraldę. Miła dziewczyna, chyba łatwo będzie się z nią
dogadać. Ale za to tę dwójkę potomków Hermesa (jakkolwiek niedorzecznie brzmi
taki tytuł) która siedziała teraz przy mnie, poznałam doskonale. A przynajmniej
na razie wydawali się cholernie cudownymi ludźmi.
Amy odpowiadała mi idealnie swoim planem na życie. Tej
dziewczyny nie dało się nie kochać, była otwarta, władcza, ustawiała wszystkich
jak chciała. Jednocześnie się nie wywyższała, była jak królowa, na którą ktoś
ją wychował, a ona teraz po prostu żyje życiem władczyni, ignorując zasady ją
otaczające. Bratnia dusza, cholera. Wieczór spędziła na wypytywaniu mnie o
wszystko, poznawaniu mojej biografii, uczeniu pokera, innych gier karcianych i
wywracaniu oczyma w rytm prychania, gdy tylko coś jej nie pasowało. Usłyszałam milion
kawałów i historii, wysłuchałam tysiące przezabawnych konwersacji.
Natomiast Johnny, spokojny i racjonalny, również zdawał
się być fajny. On z Amy byli najcudowniejszą parą jaką spotkałam. Rodzeństwem-
parą, oczywiście. Amy ciągnęła za sobą Johnny’ego wszędzie, nie było szansy,
żeby pozwoliła mu odejść gdziekolwiek. A mimo dominującego charakteru
blondynki, to on był dla niej jak opiekun, starszy brat i jedyna osoba, która
potrafiła jej kazać usiąść i nic nie rozwalać. Przyjęli mnie wczoraj ciepło, po
pięciu minutach zapomniałam, że jestem tu ‘nowa’, a oni są rodziną.
- Ale Amy, czy to coś złego? Masz okres, że cię to nie
bawi?
- Wiesz, że takich rzeczy nie mówi się dziewczynom?-
zapytała chłopaka. Siedziała naprzeciwko mnie i Johna, który zajął miejsce po
mojej lewej stronie, na skraju długiej ławki. Johnny pokręcił głową,
przeczesując palcami swoje krótko ścięte włosy mysiego koloru, z postawioną
grzywką, której kosmyki opadły i muskały jego czoło.- Nie nauczyli cię tego w
szkole dla archaicznych mamisynków z nienaganną kulturą i znajomością sawru-wawru?
- To nazywa się savior
vivre. I przypomnę ci, iż chodziliśmy od
zawsze do jednej szkoły.
Zasłoniłam twarz szklanką z woda, żeby schować uśmiech.
- „Iż”…!-
prychnęła Amy i pokręciła z niedowierzaniem głową. Przeniosła spojrzenie na
mnie i z rozbawioną miną zapytała:- Czujesz? I on tak gada odruchowo. Obudź go
o trzeciej w nocy, a połowa tego co powie, będzie brzmieć jak z dramatów
Szerkspira.
- Znaliście się wcześniej?
- Znamy się od wczesnej podstawówki, kiedy Amy
postanowiła się ze mną zaprzyjaźnić.
- Właściwie, to oznajmić, że za ciebie wyjdę-
wyszczerzyła się dziewczyna. Cała złość już jej minęła, zapomniałą, że była
obrażona.- Błędy młodości- dodała patrząc na mnie i porozumiewawczo kiwając
głową.- Ale od tamtej pory teoretycznie się nie odczepiliśmy od siebie, bo
trafialiśmy do tych samych szkół. On dzięki stypendium, ja dzięki mamie. Moja
mamusia to jednoosobowa kopalnia złota, fundowała szkoły nam obojgu.
- I od razu wiedzieliście, że jesteście tymi…no, że
jesteście…- zaczęłam, ale jakoś nie mogłam wypowiedzieć tego nagłos. No
cholera, kto normalny pyta ludzi o bycie herosami? To brzmiało nawet w mojej
głowie strasznie.
- Herosami?- zapytał Johnny z uśmiechem dobrego wujka.
Czubkiem noża poprawił okulary na nosie.- Nie, ja się dowiedziałem pierwszy. A unikanie
Amy, tłumaczenie się, dlaczego nie ma mnie czasem w wakacje, opuszczam od czasu
do czasu szkołę, mam siniaki na rękach… to był koszmar. Ale wtedy okazało się,
w bardzo zabawny sposób z resztą, że ona też…
- Jest herosem, cudownie, kartki z gratulacjami składacie
do mojej sekretarki- przerwała mu Amy, wskazując skinieniem głowy na brata i
wywracając oczyma. Najwyraźniej ględzenie o historii swojego życia nie było jej
ulubionym zajęciem.- Dobra. Czyli wróćmy do pytania, na które mi nie
odpowiedziałeś, mordecko. Czy wiesz, że to niekulturalnie pytać się dziewczyn,
czy mają okres?
- Naturalnie- John kiwną głową.- Dlatego jesteś jedyną
osobą, którą o to pytam. Cóż, prawda jest taka, że też tylko ty, kiedy masz
okres, jesteś tak opryskliwa i nieznośna, żebym musiał się upewniać, że należy
ci dać spokój.
Amy prychnęła, ale widać było, że to ją rozbawiło.
Spojrzała się na mnie z niedowierzaniem.
- Słyszałaś go? Jaki psychologistyk się znalazł.
- Nie ma takiego słowa- wtrącił się okularnik, choć w
jego przypadku to nie było złośliwe. On już tak miał. Zachował się jak dorosły,
musiał ją poprawić. Z czystej miłości oczywiście. Mnie na przykład nie
poprawiał, a kilka razy celowo używałam złych słów, składnię myliłam. A jednak
widziałam wtedy na jego twarzy przelotny grymas.- Psycholog.
Parsknęłam śmiechem, który wstrzymywałam od dłużej
chwili. Jakikolwiek temat nie był poruszany, zawsze kończył się on na: albo ich
kłótni, albo Amy, która w jakiś sposób kompromitowała Johna, a potem się na
niego rzucała, śmiejąc się, przepraszając i zapewniając, że go mimo wszystko
kocha.
- Jest. To psycholog po studiach logistyki. Beznadziejny
z niego psycholog, bo z wykształcenia jest logistykiem, a logistykiem jest
jeszcze gorszym, bo nie dostał pracy tam gdzie chciał, tylko został
psychologiem.- Amy wypowiedziała to na jednym wydechu, tak szybko i bez ładu i
składu, że połowy musiałam się domyślić. Cały czas machała widelcem na lewo i
prawo, tłumacząc o co jej chodzi.
Byli jak stare złe małżeństwo. Może i pomysł Amy na
pobranie się z dzieciństwa nie wypalił formalnie, ale myślę, że mentalnie byli
jak najbardziej ze sobą połączeni do końca życia.
- No to jak to wyjaśniłam, to wracamy do jeszcze jednej
kwestii. Ja nie lunatykuję.
- Amy, wszyscy wiemy, że lunatykowałaś- odezwałam się,
napychając się drożdżówką. Zaczynało mi się robić niedobrze, bo ona była równie
słodka co zjedzona rano nutella. To nie był mój najlepszy pomysł, już mnie
mdliło- Nie wiem w czym masz problem, wyszło równie śmiesznie, co jakbyś nie
spała, a nie zrobiła to celowo.
- Właśnie. Mina Victorii, gdy obudziła się z tobą na
sobie, była komiczna.
Uśmiechnęłam się delikatnie. Tak, jednak spaliśmy tej
nocy. W końcu każdy padł, zaczynając od Johnny’ego a, a kończąc na… nie wiem,
ja zasnęłam w połowie zdania, byłam dość przemęczona całym tym dniem. A kiedy
rano się próbowałam obrócić na plecy, odkryłam, że to niemożliwe, bo leży na
mnie ponad sześćdziesiąt kilo słodkości i szczęścia, w postaci chrapiącej Amy.
W pierwszej chwili… no dobrze, racja- nie przywykłam do
takiej bliskości. Nigdy nie lubiłam jak ludzie mnie dotykali, brali pod ramię,
bawili się moimi włosami, trącali. Ja to co innego- ja uwielbiałam brać innych
pod rękę. Jednak, nadmierna bliskość- nie, stanowczo nie. Nie przywykłam, nie
pasowało mi to. Nie tyle wprawiało mnie w zakłopotanie, co w pewien niesmak;
czemu ktoś śmie dotknąć moją rękę, mnie? A jednak, kiedy odkryłam, że to
Amy na mnie chrapie… ona była zbyt słodka i zrzędliwa jednocześnie, by się
wkurzyć. Ją można było jedynie zepchnąć na podłogę i z satysfakcją śmiać się,
kiedy oszołomiona siada na ziemi, zaplątana w prześcieradło.
- Zapewniam was- oznajmiła Amy, przymykając oczy.-
Zrobiłam to celowo. Sto procent mojego pomysłu. Chciałam, żeby Vicky poczuła
się kochana.
Nie powstrzymałam się i prychnęłam rozbawiona. Widząc to
i Amy zaczęła chichotać pod nosem, a Johnny uśmiechnął się pod nosem.
W tym momencie dosiadł się do naszego stolika Nicolas,
ten cały grupowy. Te nazwy brzmiały jak na obozie harcerskim. Brakuje im tylko
krótkich spodenek i podkolanówek albo obciachowych koszulek z logiem tego
miejsca. Ha, to by było żałosne, jakby takie mieli. Pewnie w gustownym kolorku-
żółtym, pomarańczowym, limonowym dla odważnych. Oczywiście razem z nim przyszła
ta brunetka, Esmeralda, i razem zajęli miejsca przy nas. Ciemnowłosy chłopak
usadowił się przy stoliku i od razu okręcił głowę w stronę blondynki.
- A czemuż to moja ulubiona siostra jeszcze nie nazwała
mnie ‘mordeczką’?- zaśmiał się. Najwyraźniej ‘mordeczkowanie’ wszystkich było
wizytówką Amy.
- Amy strzela teraz fochy, że... w sumie to nie rozumiem.
Chyba nie chce się przyznać, że wlazła komuś do łóżka przez sen. To według niej
kompromitujące.
- Naprawdę?- zdumiał się Nick, ale przeniósł spojrzenie
na swój talerz.- Czyli jakby nie spała, to nie byłoby już kompromitujące?
- To trudne pytanie, na które próbujemy odpowiedzieć-
stwierdził Johnny ironicznie i zerknął na Amy, która cmoknęła zdegustowana, że
jej nie rozumieją.
- Chryste, Amy- uśmiechnął się Nicolas, patrząc na nią z
rozbawieniem, ale też braterską miłością.- Ciesz się, że wlazłaś do łózka
dziewczynie, a nie chłopakowi. Ten by pomyślał, że jesteś napalona.
Amy wywróciła oczyma, a ja dostrzegłam, że uśmiech
Johnny’ego wydał się sztuczny. Spojrzał przelotnie na siostrę, a potem wrócił
do grzebania widelcem w swoim śniadaniu.
- Odpowiadając na pytanie: to owszem, było zabawne, ale
jakbym nie spała, to byłoby celowe i przez to zabawne. Z tym, że ja rzecz jasna
nie spałam, więc takie było. A lunatykowanie byłoby... kto normalny wchodzi
ludziom w nocy do łóżka?
- Ty?- zasugerował Johnny, na co Nicolas pokręcił głową.
- Nie, weź ją słuchaj. Powiedziała „kto normalny”.
- Racja- uśmiechnął się okularnik, na co Amy popatrzyła w
bok, prosto na niego i fuknęła jak urażony kot. Bracia popatrzyli się na siebie
dumni ze swojego dowcipu.
- Ty lepiej uważaj, żebym nie…
Nie dokończyła, bo nagle, nie wiadomo skąd, na środku
naszego stołu wylądowała ogromna ryba. Tak, taka ryba, jaka pływa sobie w
oceanarium. Obślizgła, wielkości mojej nogi, cała się lepiąca i śmierdząca z
daleka. Wylądowała na drugim końcu stołu, przesunęła się po nim kawałek,
zgarniając przy tym połowę talerzy i dzbanków z herbatą, po czym spadłą na
ziemię.
Odruchowo odsunęłam się do tyłu, tak samo jak siedząca
obok mnie Esmeralda.
Rodzeństwo od Hermesa nawet się tym nie przejęło, Johnny
nie zabrał łokci ze stołu, tylko sięgnął po serwetkę i wytarł nią rękaw bluzy, cały
ubrudzony czymś mokrym. Tak, dziś też miała na sobie bluzę „Miss me?” na
powitanie wszystkich osób, które miały przyjechać. Był piątek, oficjalny koniec
roku szkolnego. W tym czasie Nicolas spokojnie wepchnął sobie do ust gofra, a
Amy westchnęła, obróciła się na ławce, tak że była przodem do stołówki i
krzyknęła:
- Charles, jeszcze jeden taki numer, a wytapetuję ci
pokój tymi rybami!
W odpowiedzi, nie byłam pewna z której strony, padło
„Wybacz Amy! Miało być w stolik Chrisa!”, a blondynka jedynie cmoknęła i
machnęła ręką w tamta stronę. Usadowiła się z powrotem na swoim miejscu i
popatrzyła na mnie, szukając wsparcia. W tle, prawdopodobnie Chris, odkrzyknął
coś Charlesowi, ale byłam zbyt pochłonięta podziewaniem pomysłu na rzucanie
rybą.
- O, widzę, że Charles przyjechał- rzucił pogodnie
Nicolas, odchylając się do tyłu. Zaraz też komuś pomachał z promiennym
uśmiechem.
- Nienawidzę, kiedy to robią- oznajmiła Amy, wzdychając.-
To takie dziecinne i nudne.
Wymieniłam z Esmeraldą spojrzenie. Chyba ona też miała
pewne wątpliwości, gdzie, i dlaczego akurat do tego wariatkowa, trafiła.
- Amy, masz okres?- odezwał się Nicolas, patrząc na
siostrę z troską i rozbawieniem. Przysięgam, że gdyby Amy miała pod ręką tę
rybę, Nicolas oberwałby nią przynajmniej trzy razy po twarzy. Natomiast ja i Johnny
wybuchliśmy śmiechem. Ja rechotałam w najlepsze, a John musiał ukradkiem,
korzystając z uwagi, że Amy nachyliła się nad jego talerzem, żeby sięgnąć na
drugą stronę stołu i zdzielić Nicolasa łyżką w czoło.
- No co?- zaśmiał się, kiedy ta wróciła na swoje
miejsce.- Od kiedy nie bawią cię tego typu rzeczy? Sama byś chętnie
bombardowała tą stołówkę rybami. Poza tym, przyznaj. Tęskniłaś za spadającym z
nieba karpiem i Charlesem.
- Jestem na to zbyt dojrzała- odparła wymijająco, ale na
jej twarzy widać było pewną dozę rozczulenia.
Johnny zaniósł się głośnym śmiechem.
- Amy ma problem,- zwrócił się do mnie i Es Nicolas- że
to nie ona wymyśliła rybne granaty. Ostatnio podczas wojny na trawę też miała
taki problem, przez cały dzień. Choć mniejszy, gdy ktoś wymyślił konkurs na
skakanie z pegazów do jeziora z jak największej wysokości. Wtedy jedynie prawie
się nie zabiła- dodał, jakby to była drobna usterka przy pracy.
Och tak. Rozumiem, każdemu się może zdarzyć, cholera…
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, ściągając sceptycznie usta zajmując się swoją
drożdżówką, żeby nie zauważyli mojej miny. Lubiłam ich, ale przepraszam. Takie
historie nie powinny mieć miejsca w normalnym świecie, moim świecie.
- To nie moja wina, że Mielonka poleciała w złą stronę, kiedy skoczyłam.
- Wylądowała na płyciźnie- wyjaśnił usłużnie John.
W tym momencie zza plecami Amy upadła kolejna ryba, a
towarzyszyło jej głuche, obrzydliwe plaśnięcie o podłogę.
- CHARLES!- zawołała Amy, nie obracając się nawet. To
było tak gwałtowne, że znowu podskoczyłam na miejscu.
W moją stronę nachyliła się Es, ciągnąc mnie za rękaw. Do
tej pory siedziała przygarbiona pomiędzy mną a Nickiem i w spokoju konsumowała
swój jogurt z owocami.
- Vicky, nie wiem jak ty, ale ja się stąd zmywam!- szepnęła
stanowczo dziewczyna, która z kocią gracją zsunęła się z ławki i pociągnęła za
kołnierz koszulki Nicolasa.- A ty idziesz ze mną, mój drogi!
- Ale moje gofry…-jęknął chłopak ze smutkiem patrząc na
swój talerz.
- Zjesz później!- zaoponowała dziewczyna i nim zdążyłam
coś powiedzieć, oboje zniknęli w tłumie.
- Nasz Nicuś wreszcie natknął się na kogoś, kto nim
rządzi- zauważyła Amy z cwanym uśmieszkiem, odprowadzając tą dwójkę
spojrzeniem.
Nagle zapomniała o Charlesie (kimkolwiek on był), rybach
oraz tym, że kłóciła się o lunatykowanie. Cała Amy. Na jej twarzy znów widać
było promienny uśmiech, a oczy błyszczały. Wyglądała jak blondwłosy lis, kiedy
oparła brodę na łokciu i z satysfakcją przymrużyła oczy.
- A ta Esmeralda to niczego sobie jest. Jedno trzeba jej
przyznać, figurę ma ładniutką, a oczy cudowne. Choć ja wolę blond włosy, ale to
kwestia gustu. Prawda Johnny? Blondynki są seksowniejsze.
- Sprzeciw- mruknęłam.- Teraz jest moda na szatynki.
- Oj daj im spokój- Johnny westchnął patrząc na Amy.-
Nicolas mówił, że Esmeralda jest jego przyjaciółką od zawsze. Pamiętasz? Często
o niej wspomniał, kiedy przyjeżdża w wakacje. To ta jego „Kicia”, o której co
chwila….
- Nie wierzę w przyjaźń damsko męską. A jeżeli to jest ta
„Kicia”, o której tyle się nasłuchałam, to tym bardziej oni nie są
przyjaciółmi. Nie ma opcji- zaoponowała blondynka, a potem wykrzywiła się,
jakby była na siebie zła, że tego nie zauważyła.- Mamciu, faktycznie to jest ta
„kicia”!
- Oni się przyjaźnią.
- Nie wierzę w przyjaźń damko męską.- przypomniała, zawijając
prosty kosmyk włosów za ucho i uśmiechając się szeroko do brata.- Dlatego
uważam, że jesteś transwestytą, kochanie.
Nie mogłam nie puścić tego komentarza obojętnie ,więc
wybuchłam śmiechem razem z Amy, która z satysfakcją nachyliła się do niego nad
stołem i cmoknęła wymownie powietrze.
- Albo po prostu twoim bratem.
- Adoptowanym bratem transwestytą.
Chłopak z uśmiechem pokiwał automatycznie głową, a potem
westchnął rozbawiony. Miał w sobie na tyle pokory i opanowania, że nawet nie
próbował odgryźć się siostrze, bo wiedział, że to i tak nic nie da. Jedyne co
zrobił to z cynicznym uśmiechem posłał dziewczynie współczujące spojrzenie,
pełne politowania.
Amy mruknęła coś do siebie pod nosem, rzucając ukradkowe
spojrzenie na Johna. Triumfalnie poprawiła zawinięte do łokci rękawy bluzy..
Biały materiał, czarny napis i leginsy tego samego koloru, a do tego klapki w
kolorowe motylki nadawały jej lekki, delikatny wygląd. Z kurtyną prostych jak druty
włosy, lejących się jej z ramion na plecy i dekolt, wyglądała subtelnie i
elegancko. Zdawała się być bardzo opanowaną i spokojną osobą. Ale wygląd to
jedno, charakter to inna sprawa…
Z resztą miałam właśnie okazję się od tym przekonać, bo w
tej chwili na ławkę obok Amy, z tej strony gdzie nikt nie siedział…wpadła
kolejna ryba. Dziewczyna przymknęła oczy, opuściła ramiona, jakby liczyła w
myślach do pięciu i po kilku sekundach powoli obróciła się na ławce, wstając. Z
żądzą mordu wypisaną w oczach zniknęła na stołówce. Choć jadalnia była
przestronna, na zewnątrz i widna, po sekundzie straciłam ją z oczu. Nawet nie
zdążyłam zanotować w głowie, że wstała od stołu- była i nagle gdzieś zniknęła.
- Eeeh, współczuję Charlesowi- zauważył trzeźwo Johnny,
wycierając o róg koszulki okulary, nadal tłuste od oberwani naleśnikiem i westchnął
zblazowany.
- Nie, przecież Amy nie zrobi mu krzywdy. Nic mu nie
będzie - wzruszyłam ramionami. Johnny spojrzał na mnie z uśmiechem i
powiedział:
- Będzie. Mimo, że to Charles. Amy i tak znajdzie sposób,
by go zgnoić.
- To się chwali- zaśmiałam się.
- Nie kłócili się od przerwy majowej, a wtedy widzieli
się przez parę godzin- przypomniał sobie okularnik.- Muszą nadrobić zaległości.
- Prawdopodobnie mają całe wakacje, a potem całe życie. Ale
i tak uważam, że nic mu nie będzie. Jestem pewna, że przeżyje, tak jak tego, że
Unia Europejska została założona w1951 roku.- Tak, chciałam błysnąć wiedzą.
Tak, miałam nadzieję, że John okaże się normalnym człowiekiem i nie będzie nawet
wiedział, co to ta unia. Jednak moje marzenia legły w gruzach, bo chłopak
podrapał się w głowę i z zadumą wymalowaną na twarzy mruknął:
- Co? Myślałem, że w 1993 roku, może rok później.... A nie w 1991? Nie, 1993… Nie pamiętam, te wszystkie Europejskie umowy są męczące. Jakby nie mogli podpisać jednej i nie kombinować.
- Co? Myślałem, że w 1993 roku, może rok później.... A nie w 1991? Nie, 1993… Nie pamiętam, te wszystkie Europejskie umowy są męczące. Jakby nie mogli podpisać jednej i nie kombinować.
Cholera!
No i widzicie?! Geograf nie dość, że naraził mnie na
śmierć, to jeszcze źle nauczył! No, w sumie, to nie zdążył mnie poprawić. Ale
jeżeli to nie pierwszy raz, to co? Potem pod koniec liceum napisałabym taki
egzamin z setką błędów! A wszystko przez źle podpatrzoną datę z zeszytu
koleżanki.
- No to nie jestem tego tak pewna.
- Ja właśnie też nie. Amy na stówę go przynajmniej
pobije. I stawiam trzy drahmy, że jeszcze dziś po południu będę wrzucał mu
przez okno do domku ryby- westchnął, jakby to było coś normalnego, a on mówił
nie o maltretowaniu komuś sypialni płazami, a opalaniu się na plaży.- Nie ruszaj się, to jak spacyfikuję
siostrzyczkę, pokarzę ci obóz i przedstawię ludziom- stwierdził podnosząc się z
miejsca.
Wyglądał, jakby ogarnianie Amy, która próbowała właśnie
udusić jakiegoś kolesia, było dla niego rutyną, nudną codziennością. Kiedy
siedziałam przy stoliku, otoczona jedzeniem, świeżym i pachnącym śniadaniem, a
wszędzie było pełno normalnie wyglądających nastolatków, którzy śmiali się,
rozmawiali, przekrzykiwali… Miałam wrażenie, że jestem tu od dawna. Podobało mi
się tu, naprawdę.
- Tylko zjedz porządne śniadanie, obiad jest dopiero o
drugiej.
Kiwnęłam głową uśmiechając się, kiedy usłyszałam to
typowo rodzicielskie upomnienie. Johnny poklepał mnie po ramieniu, kiedy mnie
mijał, a ja odprowadziłam chłopaka wzrokiem do tłumu rozwrzeszczanych
dzieciaków. John był wysokim chłopakiem ale bardzo chudym i niemal niknącym w
oczach. Nie przypominał umięśnionych rówieśników, których w obozie było pod
dostatkiem. Obserwowałam jego plecy, zarys łopatek pod koszulką i wystających
ramion. Przedramiona były grubości ramion, a łokcie widocznie zarysowane.
Prawdę mówiąc, potem nie działo się nic szczególnego. Dokończyłam
drożdżówkę, poczekałam przez chwilę na moje ulubione ‘stare złe małżeństwo’, a
kiedy ci się nie pojawili, wzięłam gofra Nicolasa i nie mając nic lepszego do
roboty ruszyłam do domku.
Tylko, cholera, pojawił się problem. Ruszyć do domu, a do niego trafić,
niestety nie idzie w parze.
Wpychając w siebie śniadanie Nicolasa (swoją drogą muszę
się go zapytać skąd pomysł łączenia posypki i suszonych owoców na bitej
śmietanie; suszone owoce z posypką były jeszcze gorsze niż te bez niej), skierowałam
się do jakiegoś dziwnego namiotu. Może to jakaś informacja…? Ów namiot wyglądał
jak typowy rekwizyt filmowy, z ekranizacji bitew europejskich, albo bajek o
wojnach. Wiecie, takie miejsce, gdzie wielcy wodzowie średniowiecza ustalali
taktyki i sposoby jak wygrać na polu walki.
Kiedy tylko podeszłam bliżej, usłyszałam:
- Chejronie, to bardzo ważne!
Oho- jak bardzo ważne, to znaczy, że dla mnie idealne.
Uniosłam znacząco brwi, bo to brzmiało niemal jak zaproszenie dla mnie. Kiedy
dostrzegłam małą ławkę tuż obok, stwierdziłam, że to przeznaczenie i wszystko
wskazuje na to, że muszę tu usiąść i posłuchać.
- Ależ nie musisz mi tego tłumaczyć, Simonie- westchnął
ktoś, stanowczo mężczyzna. Usłyszałam tupanie, co oznaczało, że ktoś chodził w
namiocie. Inna sprawa, że odgłos ten nie przypominał ludzkich kroków, tylko
jakby tam w środku był koń...
- Zmieścimy się idealnie czasowo- kontynuował owy Simon.
Najwyraźniej postanowił dalej zadręczać tego faceta swoją paplanina. Mi to było
na rękę, skoro oni jakieś tajne coś planują. Jak mawiała moja nauczycielka od
matmy: „im więcej usłyszysz i zapamiętasz, to twoje”. Czy jakoś tak, bo ja jej
nigdy nie słuchałam. A tym bardziej nawet nie próbowałam zatrzymać tego co
gadała w głowie… Choć jednak, jak widać, to co ci nauczyciele gadają się
przydaje, pomyślałam, wzruszając ramionami. Tego się nie spodziewałam nigdy
potwierdzić.
- Codziennie zrobimy trzy plansze. Postaramy się rozłożyć
wszystko po równo. Żeby jednego dnia nie było łatwiej niż następnego.
- Mam nadzieję, że mimo ambicji, dasz sobie i swoim
rywalom odpocząć.
- Naturalnie! Dlatego Turniej będzie co pięć dni przerwy.
- Ile zespołów chcecie zrobić?
Ej, to chyba jakiś konkurs będzie. Ale fajnie, uwielbiam konkursy!
- Myślimy o pięciu. Simon, Johnes, ja, Timny oraz Jenny-
odezwała się trzecia osoba, dziewczyna. - Wybraliśmy te osoby, ponieważ mają
dość silny charakter, są rozpoznawalni i poradzą sobie jako kapitanowie. Ogarną
ludzi, zmuszą ich do roboty i nie zaniedbają.
- Skromna jesteś- zauważył Simon, a zaraz potem dodał,
trochę zmieszany:- Przepraszam.
- Wybraliście sędziów?- zapytał dorosły lekko znudzonym
tonem.
- Tak. Pięciu, tyle ile drużyn- oznajmiła znowu ta sama
dziewczyna.
Jej głos był bardzo delikatny, nie mówiła szybko, ani
jakby była zdenerwowana. Zdawała się być przede wszystkim skupiona, jakby
zdawała jakiś raport, ale jednocześnie była zadowolona i może nawet trochę
znudzona.
- Oczywiście ty, Chejronie, Pan D. oraz trójka herosów.
Prowadziliśmy ankiety.
- Nie zdradziliśmy po co- wtrąciła się.- To były
przypadkowe pytania, w tym jedno, „Kogo uważasz za osobę obiektywną i dobrą do
sędziowania w różnych grach obozowych”.
- I mimo, że padło słowo „obiektywny”….
Oczyma wyobraźni widziałam, jak urywa i niepewnie zerka
na towarzyszkę, po czym prowadzą dialog spojrzeń, kto powie temu Chejronowi coś
bardzo niedobrego.
- Mam się bać, kto wygrał?- jęknął bezsilnie Chejron.
- Tak- wtrącił szybko chłopak, a dziewczyna szybko
wymieniła:
- Nicolas, Chris oraz Alex.
- Tylko Chris, niestety akurat ten najnormalniejszy,
odmówił.
- Dlaczego?
- Mi mówił, że jest za leniwy i nie lubi papierkowej
roboty- powiedziała dziewczyna, ale nie brzmiała jakby była do tego przekonana.-
Jak dla mnie po prostu wolał bezczynnie spędzać czas ze swoją ekipą na
trybunach. Albo poza nimi, znasz ich Chejronie.
- Zastąpi go Thomas- wtrącił Simon. Nie brzmiał na
szczęśliwego z tego powodu.
- A ten się zgodził, wiadomo, sława i chwała. Więc jednak
nie cała ekipa będzie siedzieć bezczynnie podczas Turnieju.
- Jednak musieliśmy też mieć jakaś dziewczynę, żeby niebyło
nieporozumień.
- Nie mogliście wziąć dziewczyny zamiast Christophera?
Zapadło milczenie, jakby chłopak z dziewczyną dopiero
teraz odkryli, że faktycznie, mogli by tak zrobić. Najwyraźniej Chejron,
kimkolwiek był, nie był zachwycony, że koniec końców padło na Thomasa.
- Alex ustąpił miejsca Sabinie. I dzięki bogom, bo równie
dobrze zwycięzcę Turnieju moglibyśmy ogłosić już jutro, kiedy wylosujemy
drużyny.
- Tak? I myślisz, że kto to by był?
- Proste. Ta z największymi cyckami.
Usłyszałam ciche westchnienie.
A ja powstrzymałam atak śmiechu, rozbawiona
prostolinijnością tej dziewczyny. Nie ma co, podobała mi się ta odpowiedź.
- Przeprowadzaliście tą ankietę tylko wśród dziewczyn?
- Nie,- przyznał Simon- jednak nie wszyscy odpowiadali
szczerze. Niektórzy dla zabawy, niektórzy byli przygotowani przez innych jak
odpowiadać…
- Właśnie. Niektóre dziewczyny namawiały innych, żeby
głosowali na przykład na Nicolasa- dodała dziewczyna.- Cóż, nie żebym miała coś
przeciwko takiemu wynikowi. Jakby została ich trójka, wniosłabym o zasadę, że
po każdej z planszy, sędziowie muszą zdjąć koszulki i…
- Nie- przerwał jej Simon.- Olivia. Nie.
Doszłam właśnie do wniosku, że ten obóz roi się od
pustych lal oraz przekupnych frajerów, kiedy nagle, usłyszałam za sobą:
- Rowllens, sznurowadła ci się rozwiązały!
Cholera!
Tak się przestraszyłam, że podskoczyłam, obracając się w
drugą stronę, skąd dobiegł ten radosny okrzyk. Dlatego, że siedziałam na skraju
ławki, nachylając się, by słyszeć jak najwięcej, jeden zły ruchu spowodował, że
straciłam równowagę. Dłoń na której opierałam ciężar ciała ześlizgnęła się z
krańca ławki, a ja jak największa fajtłapa poleciałam w bok, prosto na trawę. Od
razu obróciłam się tak, żeby usiąść przodem do tego idioty, który mnie tak
wystraszył. Bo kim ta osoba mogła by być, cholera, no kim?
- Ale Rowllens, nie musisz padać na kolana na mój widok.
Zupełnie nie zauważyłam Thomasa, który stał teraz nade
mną uśmiechając się promiennie, jakby cieszyło go to, że jutro będę mieć
siniaki na tyłku. I to przez niego. Jakkolwiek źle to brzmi.
W tym samym momencie, wejście do namiotu rozsunęło się i
wyjrzała za nich dziewczyna, z tego co usłyszałam to Olivia.
- Thomas?- zdumiała się widząc chłopaka. Jednak jej spojrzenie
zaraz powędrowało w moją stronę.- Czemu tu leżysz?
- Witaj, Olivia.
Syn Tarota posłał jej elegancki, szeroki uśmiech. Jak dla
mnie sztuczny... Ale chyba wiedziałam o tym tylko dlatego, że sama zbyt często
go używałam. Olivia chyba nie, bo sama delikatnie wygięła kąciki ust zerkając
na Thomasa.
- Wybacz jej- ciągnął chłopak, patrząc w moją stronę z
litością.- Potknęła się o sznurowadła, ale wszystko w porządku- oznajmił chłopak, schylając się i pomagając
mi wstać. Czytaj: Złapał mnie pod ramię i pociągnął w górę, omal go nie
wyrywając ze stawu. Nie byłam gotowa na to, więc przy okazji omal się nie
wywaliłam jeszcze raz.
- Poradziłabym sobie sama- odparłam urażona faktem, że mi
pomaga i wyrwałam ramię z jego ręki. Przez niego się wywaliłam, a ten jeszcze
zwala to na moją niezdarność? Ha, ja i niezdarność…!
- Aha- mruknęła dziewczyna, zerkając na mnie z
politowaniem. Cudownie, cholera. Teraz ma mnie za pierdołę.- A co tu
robiliście?
- Victoria jest tu nową, pokazywałem jej Obóz.
- Myślałam, że robiłeś to wczoraj. Ricky mówiła, że
dopiero wczoraj przyjechałeś i przez resztę dnia gdzieś się szwendałeś.- Ta
laska była strasznie podejrzliwa. A nie wyglądała na taką. Była wysoka i
szczupła, bardzo ładna. Niczym modelka Victoria’s
Sekret albo innej prestiżowej firmy.
Nie licząc idealnej figury, nienagannej fryzury, manikiuru i delikatnego
makijażu, miała dopasowane do butów ubranie.- Taki duży to nasz obóz nie jest,
żeby pokazywać go przez dwa dni.
- Wczoraj nic nie pokazałem, Ricky wpadła na mnie jak
szedłem do siebie- przyznał Thomas, kiwając głową.- Ale po prostu tak późno przyjechaliśmy,
odprowadziłem Victorię i wpadłem na Ricky. A ty od dawna tu jesteś?
- Od maja- odparła wzruszając ramionami i kiwając głową
za siebie.- Ktoś to wszystko musiał ogarnąć.
Thomas pokiwał głową, wyszczerzył się i rzucił:
- Pogadamy wieczorem, nie bądź zazdrosna.
Mówiąc to położył mi rękę na plecach i pchnął do przodu,
prowadząca w dół ścieżki. Modelka Victoria’s
Sekret zawołała tylko, że nie jest zazdrosna, ubarwiając to kilkoma
epitetami i stwierdzeniem, żeby Thomas… spadał. Ten nie odwracając się pomachał
jej i przyspieszył kroku.
Kiedy zostawiliśmy ten dziwny namiot w tyle, Thomas
zatrzymał się obracając przodem do siebie i spojrzał na mnie…czy on przypadkiem
był na mnie zły? Już kiedyś widziałam go zdenerwowanego, więc jego groźna mina
i piorunujące spojrzenie nie zrobiły na mnie wrażenia. Tak, widziałam. Raz jak
darłam się, żeby mi drzwi otworzył i raz jak ziewnęłam, kiedy on bohatersko
forsował wszystkie krzaki na poboczu autostrady, a wcześniej przechodniów na
chodniku.(Uwaga! Drobne ogłoszenia, dla wszystkich obrońców praw człowieka!
Przy tym poprzednim wspomnieniu z ostatnich kilku dni, nie zginął żaden
człowiek. Choć jeden zaraz może i będę to ja!)
- Chryste, Rowllens. Zostawić cię na kilka godzin bez
opieki, a ty już…
- Świetnie sobie radzę- dokończyłam za niego.
- Co ty tam robiłaś?
- Siedziałam- rzekłam uśmiechając się niewinnie.- A potem
potknęłam się o sznurowadła.
- To było miejsce, gdzie nie powinnaś się znaleźć, co dopiero
siedzieć i podsłuchiwać.
- Przepraszam?- odparłam.- Nie wiedziałam? Gadali, więc
postanowiłam…ej, zaraz! Ja wcale nie podsłuchiwałam! Usiadłam, żeby zawiązać
sznurowadła.
Nie widziałam powodu, czemu miałabym się od razu
przyznawać do winy. Niby skąd może wiedzieć, że podsłuchiwałam?
- Wiązałaś buty, a nie podsłuchiwałaś, tak?
Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że w tym
momencie traktuje mnie jak młodszą siostrę, o którą musi zadbać, aby nie
zrobiła sobie krzywdy, ani nie wpadła w kłopoty.
- Wiesz co…- żachnęłam się.- To miłe, że od razu
zakładasz, że podsłuchiwałam. Naprawdę, nie…
- To chyba jesteś pierwszą osobą, która musi wiązać zawiązane
sznurowadła- prychnął lekko rozbawiony, a jednak nadal wyglądał na
poirytowanego. Zdumiona spojrzałam na dół. Przez to, że on mówił o moich
rozwiązanych butach Olivii, zupełnie zapomniałam, że tak naprawdę są one
zawiązane. Uwierzyłam w najsłabsze kłamstwo świata, skierowane do kogoś innego
i dotyczące mnie.
- Może dlatego, że usiadłam, żeby je zawiązać i je zawiązałam?
Pobłażliwe, zirytowane spojrzenie nie uległo nic a nic
zmianie. Mlasnęłam zdegustowana.
- Ciesz się, że ten aniołek Victoria’s Sekret nabrał się na bajeczkę o nich i spacerku! Jakby
się spojrzała na moje nogi to byłabym też pierwszą, która się potknęła o
zawiązane sznurówki!- wytknęłam mu, starając się zmienić temat. Może zapomni,
że miał mnie ochrzanić…?
- Śmiem twierdzić, że byłabyś w stanie to zrobić.
- Śmiem twierdzić, że jesteś dupkiem- odparowałam lekko.-
Ja przynajmniej umiem jeździć po jezdni, a nie wszędzie tylko nie na niej. I
zdobywać znajomych inaczej, niż przez porwanie, jeżeli o zdolnościach mówimy.
- Co słyszałaś?- zapytał bardzo poważnie, jakby nie
słyszał mojego tłumaczenia się i drażnienia go. Cholera, pamiętliwy był.
- Nic.
- Rowllens…
- Brown…- przedrzeźniałam go, rzucając mu identyczne
spojrzenie co on mi, tak samo przeciągając sylaby.- Nie, dobra, to nazwisko
jest zbyt śmieszne, by wymawiać je z tą morderczą miną- oznajmiłam, przerywając
gromienie Thomasa spojrzeniem, bo to nie przynosiło efektów.
To bardzo niesprawiedliwe, pomyślałam. On jak chce
wygląda zabójczo, a jak potrzebuje, potrafi wyglądać naprawdę przerażająco. A
ja co najwyżej mogłam się pochwalić miną umierającego bawoła, albo przerażonej
wiewiórki. No, według niektórych również nadawałabym się na rolę Hagrida… Zero
sprawiedliwości, cholera.
- Coś o jakimś Turnieju- rzuciłam niby od niechcenia,
przyglądając się swoim paznokciom Tak właściwie to nic mi nie mógł zrobić, więc
informowanie go, że jednak dowiedziałam się o wiele za dużo, był ciekawym
zajęciem. Dlaczego nie?- Drużynach, głosowaniu, sędziach, całym planie, chyba
też wszystko czego nie powinnam…no, dużo tego było… Wiedziałeś, że Markus jest adoptowany?-
zagadnęłam, rzucając niewinne kłamstewko dla urozmaicenia. Thomas chyba się na
mnie poznał, bo wyprostował się i rzucił mi pełne współczucia spojrzenie.
- Tu co druga osoba jest adoptowana- zauważył.- I nie ma
żadnego Markusa.
- Oj tam, pewnie przekręciłam imię, ale…
- Masz nikomu nie mówić- przerwał mi ostro.
- Że Markus jest adoptowany?- udałam, że nie wiem o czym
mówi. Działało, taka gadka wyprowadzała go z równowagi, a przynajmniej
spowodowała ciężkie westchnięcie, i kręceni głową z pobłażaniem.- Oczywiście,
nic nikomu nie powiem. I ha!, jednak Markus jest na…
- Cicha, nie o
tym mówię, i oboje wiemy, że zdajesz sobie z tego sprawę- przerwał mi, patrząc
się na mnie zblazowany.- Masz nie mówić nic o tym Turnieju.
- Czyli mam bardzo niebezpieczną wiedzę, która może
pokrzyżować czyjeś nikczemne plany?- zapytałam ożywiając się i znowu na niego
zerkając, jednak nie ukrywając cynizmu w tej wypowiedzi.
- Nie. Masz wiedzę odnośnie kolejnej głupiej atrakcji-
powiedział beznamiętnie.- Atrakcji, w którą błagam cię nie mieszaj się.
- Dlaczego?- przybrałam przybierając ton i wyraz twarzy wnerwiającego
małego dzieciaka, które dopiero się nauczyło gadać i cały czas o wszystko się
pyta.
- Bo po pierwsze jesteś niewyszkolona, po drugie to
głupie, po trzecie szkoda na to czasu, a po czwarte: niebezpieczne.
- Martwisz się o mnie- zauważyłam z satysfakcją i dodałam
z uwodzicielskim akcentem w głosie, który według wielu mam opanowany do
perfekcji:- Znowu. To urocze.
Nie odpowiedział. Nadal łypał na mnie groźnie.
- Dobrze, nic nikomu nie powiem- mruknęłam uginając się
ostatni raz.
Chłopak słysząc to diametralnie się zmienił. Już nie
wyglądał jakby chciał mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma, tylko nagle stał
przede mną uśmiechnięty i bardzo zadowolony z siebie.
- Nie umiesz mi odmawiać- zauważył takim samym tonem, jak
ja przed chwilą, kiedy wytykałam mu, że on niby się o nie martwi.- Znowu. To
też jest urocze.
Przygryzłam dolną wargę zła, że dałam się nabrać. Syn
Tarota czy innego Kabanosa, patrzył na mnie z przymilnym uśmiechem, mrużąc oczy
tak, że wyglądał jak wilk. Nagle oczywiste się stało, że nie obchodziło go, czy
nikomu nie powiem, czy też powiem- chciał po prostu znowu mnie na coś
naciągnąć! Już raz uległam, dając się tu przywieźć, a teraz jeszcze takie
głupie coś. Jeżeli jakoś miał mnie wkurzyć, to tylko w taki sposób.
Zignorowałam go, zasłaniając usta ręką, udając, że
ziewam. Thomas nadal stał obok mnie z pogodnym uśmiechem i wyglądał, na
zadowolonego. Patrzył na mnie, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Trzymał obie ręce
w kieszeniach czarnych spodni, całych spranych i z dziurami na kolanach. Do
tego włożył luźny podkoszulek tego samego koloru z szarym nadrukiem, taki bez
rękawów. Normalnie uważałam, że bluzki z takim krojem są dobre dla napakowanych
i przypalonych słoneczkiem frajerów, jednak Thomas wyglądał w nim
niespodziewanie bardzo dobrze… Był na tyle chudy, że materiał wisiał na nim,
jednak na tyle wysportowany i smukły, że ani trochę nie przypominał kościotrupa
w worku po kartoflach z za dużymi dziurami na ręce. (Wiem co mówię- ja tak
wyglądam.) Do tego te czarne włosy… Tak swoją drogą, to on do brzydkich się nie
zaliczał… Co nie zmienia faktu, że mnie denerwował. Oraz, że w tym momencie,
gdybym tylko znała w obozie kogoś więcej, chętnie bym od niego zwiała. Ale
niestety znałam za mało osób. Amy poszła bić kolesia od ryb, Johnny ją
pilnować, a Esmeralda z Nicolasem mogli być wszędzie. A jakbym poszła ich
szukać mogłabym wpaść na niebezpieczną ilość osób tutejszych, znaczy się
wariatów.
Właśnie miałam mu wygarnąć, mniej więcej to samo, co powiedział
mu ta Olivia z namiotu kilka minut temu- czyli, żeby delikatnie mówiąc spadał,
kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się.
Ku nam kroczyła wysoka dziewczyna, mojego wzrostu z
ciemnymi blond włosami. Grube pukle włosów miała zakręcone na lokówkę, te
najbliżej twarzy spięte z tyłu w małego koczka, z którego wystawały maleńkie
loczki. Wyglądała na dojrzałą i poważną, a wszystko dzięki lekko prostokątnej
twarzy i ubiorowi. Miała na sobie jasne, beżowe spodnie ze skórzanym paseczkiem
i wsuniętą w nie cienką, błękitną lnianą koszulkę na ramiączka z brązową
podszewką przy dekolcie. Kościste ramiona miała odsłonięte, a kiedy podeszła
bliżej, dostrzegłam, że -poza nienaganną opalenizną- ma na rękach i policzkach
urocze piegi.
Czy na tym obozie jest jakakolwiek brzydka dziewczyna? Nie?
Oho, witajcie kompleksy.
- Thomas, hej!- przywitała się, obdarzając mojego
ulubionego palanta delikatnym, pewnym siebie uśmiechem. A jednak było w nim coś
skromnego.
- Witaj, Amanda. Jak dobrze cię widzieć, dawno
przyjechałaś?- Nie wiem czy to możliwe, ale mówiąc to, mój znajomy posłał jej
jeszcze bardziej czarujące spojrzenie, niż to, które posyłał każdemu na swojej
drodze. Jego szatański uśmiech pełen samozadowolenia, którym darzył mnie
sekundy temu wyparował. Och. Jak miło wiedzieć, że nie tylko mi dokucza,
naprawdę, to cudowne.
- Nie, tata mnie podwiózł tak, że kiedy ja weszłam do
domku, wszyscy akurat byli na śniadaniu. Miałam chwilę spokoju, żeby się
rozpakować- Dziewczyna odwzajemniła ten uśmiech, poszerzając swój i pokazując
idealnie białe ząbki. Natomiast na mnie nie zwróciła najmniejszej uwagi.-
Miałam jechać z Juds, ale twoja siostrzyczka postanowiła przyjechać jutro bo
jakaś „impreza”.- Dziewczyna wywróciła oczyma i narysowała w powietrzu
cudzysłów.
- To do niej podobne. I chwała jej za to, jeden dzień bez
niej więcej.
- Nie mów bzdur, wszyscy wiemy, że tak naprawdę jesteście
doskonałym rodzeństwem.
Och tak, cudownie. Teraz będę powietrzem. Uprowadzonym,
odurzonym, porównanym do zdechłego persa sąsiadki Thomasa i Hagrida,
niewidzialnym powietrzem.
- Cześć- odezwałam się pogodnie, patrząc na dziewczynę.
Miałam nadzieję, że speszy się, że mnie wcześniej nie zauważyła, jednak ta kiedy
przeniosła na mnie spojrzenie, nagle drgnęła i udała zaskoczoną. Widać było, że
udawała.
- Och, nie zauważyłam cię.- Miło. I kłamiesz.- Amanda,
cieszę się, że możemy się poznać.
- Victoria.
Uścisnęłam jej wyciągniętą dłoń. Jej wypowiedź brzmiała
dość sztucznie, teatralnie. Nie odwzajemniłam uśmiechu przyszłej
przewodniczącej kółka kobiet sukcesu. Jednak blondyna nie mogła tego zauważyć,
bo odgarnąwszy szczupłą dłonią kosmyk z czoła, popatrzyła się znowu na Thomasa.
- Przechodziłam o bok i jak cię zobaczyłam, pomyślałam,
że się przywitam.
Jeżeli istniała bogini słabego podrywu, to ta Amanda
stanowczo była jej córką, oszacowałam szybko. No co? Powinni być dumni, że
robiłam postępy! Wczoraj nazwałabym ją pustą laską, która…nie ważne. Ale tak
czy siak patrzcie- nazwałam ją już córką jakiegoś boga!
- Mądra decyzja- zauważył Thomas.- Wyglądasz jeszcze
lepiej niż ostatnio. Kiedy to było…? W kwietniu? - stwierdził Thomas, patrząc
na nią krytycznie.
- Dziękuję- odrzekła, ale nie speszyła się ani trochę.
Najwyraźniej nie należała do skromnych lasek, ale do tych z silnym charakterem
i niesamowitą pewnością siebie.- Miło, że tak uważasz.
- Nie tylko ja tak uważam.
Panie i panowie. Znalazłam Amandzie rodzeństwo; Thomas
chyba mnie okłamał w kwestii bycia dzieckiem Tanatosa! On ewidentnie powinien
być synkiem tej bogini od słabego podrywu…
- Nie przesadzaj- Amanda machnęła lekceważąco ręką, choć
na jej twarzy pojawił się dumny uśmiech. Widziałam, jak się napręża i przenosi
ciężar ciała na prawą nogę, wyrzucając biodro na bok.- I to nie był kwiecień,
tylko maj, początek maja. Wtedy była przerwa wiosenna w tym roku.
- Uwierz mi Amando, że nie przesadzam- odparł Thomas,
przechylając głowę na bok, a na jego ustach pojawił się delikatny, szelmowski
uśmieszek.- Fajnie wrócić do Obozu, co?
- I to jak, stęskniłam się- wyznała, udając rozemocjonowaną.-
Jeszcze nie ma wszystkich dziewczyn, ale na szczęście jest parę osób z innych
domków. Nie mogę się doczekać, aż przyjadą. Pandy pewnie urosła, nasze
maleństwo. Tylko czekam aż Juds przyjedzie, wtedy zacznie się dla mnie
prawdziwy Obóz.
- Chociaż ty- zauważył Thomas.- Jak dla mnie mogłaby się
spóźnić miesiąc.
- A zostajesz na całe wakacje?
- Pewnie tak, nie mam innych planów.
- Słyszałam, że masz nowego brata.
- Tak, ma jedenaście lat i mało ogarnia- przyznał
sceptycznie.- Może choć z niego będą ludzie, bo na Arthura nie ma już co
liczyć. Od rana prześladuje mnie i opowiada, co u niego w szkole. Jakby kogoś
to obchodziło.
- A co u niego?
- Dobrze, wygrał konkurs fotograficzny w marcu i pojechał
na zawody zimowe- odrzekł od razu Thomas, nie orientując się, że dziewczyna go
podpuściła. A Amanda uśmiechnęła się lekko, słysząc, że ten jednak się
interesuje.- A teraz oprowadza tego małego po obozie, Johna, więc mam od nich
spokój.
- John? Ładne imię. Bardzo chętnie go poznam.- Dziewczyna
posłała Thomasowi piękny uśmiech, a ja piąty raz zaczęłam liczyć w głowie od
dziesięciu do zera, byleby się czymś zająć.
- Co ty na to, żebym wpadł po ciebie po kolacji? Mam
jakieś wino, a jak nie to Oscar na pewno coś innego nam znajdzie.
- Chętnie- odparła blondi, a ja stałam tam obok i
zastanawiałam się, czy tak czuje się nauczyciel, kiedy uczniowie mają go w
poważaniu. Jeżeli tak, przysięgam, że kupię geografowi kwiaty.- Oscar już
przyjechał?
Thomas zrobił minę, świadczącą o tym, że owy Oscar
(miałam już poważnie dosyć imion obcych osób; za dużo, myliły mi się, czasem
nie wiedziałam, czy owe imię słyszę któryś raz, czy to już inna osoba)
faktycznie, jeszcze nie przyjechał.
- Cholera.- Wykrzywił się, przymykając na chwilę oczy.
Ale zaraz sobie przypomniał:- Nie, chwila. On przyjedzie wieczorem, z Ines i
Sarą.
- Ines przyjedzie? Cieszę się, dawno się nie widziałyśmy.
Tylko wiesz, że ja nie piję.
- Dla mnie zrobisz wyjątek- rzucił Thomas, a dziewczyna
uśmiechnęła się i zaśmiała delikatnie. Też się chciałam zaśmiać. Histerycznie.-
Dziś ma być widać jakieś gwiazdozbiory, które są widoczne tylko w tym miesiącu-
dodał.
Teraz to już miałam ochotę zamienić się z nią ciałami i
powiedzieć Thomasowi, że jest beznadziejnym facetem i do tego staroświeckim.
Już ja bym lepiej umiała zagadać do dziewczyny niż on… Nie no, błagam! Kto
normalny chodził teraz oglądać niebo nocą? Pomyślałam, że Amanda podziela moje
zdanie i zręcznie mu odparuje, ale ku mojemu zdumieniu ta prawię dygając
odparła:
- Brzmi świetnie. Może wreszcie uda mi się zobaczyć i
zapamiętać gdzie jest ta cała Wielka Niedźwiedzica.
Amanda rozpromieniła się, ale nie było w tym pustego
entuzjazmu. Tak zachowywała się rozpieczona córeczka, która dostała to, po co
przyszła- wdzięczna i słodziutka, ale nie zaskoczona; wiedziała, że się umówią.
Właśnie to, po co przyszła.
- No to cudownie- Thomas uśmiechnął się delikatnie, w
taki sposób, że pewnie połowa moich koleżanek zeszłaby na zawał.- Będę po
ciebie o ósmej.
W odpowiedzi otrzymał uśmiech z reklamy pasty do zębów, a
ja usłyszałam „Cieszę się, że się poznałyśmy”. No, bardzo się poznałyśmy. Wiem,
że nazywasz się Amanda, jesteś farbowaną blondynką, bo masz odrosty,
zachowujesz się jak mała córka prezydenta i lecisz na Pana Perfekcyjnego. A ty
o mnie wiesz, że jestem wspaniałym powietrzem, cholera.
Dziewczyna obróciła się na pięcie, kamyki pod jej balerinkiem zatrzeszczały podczas tego obrotu. Kołysząc biodrami zawodowo oddaliła się od nas, a ja pożegnałam ją pełnym niedowierzania spojrzeniem spod wysoko uniesionych brwi.
Dziewczyna obróciła się na pięcie, kamyki pod jej balerinkiem zatrzeszczały podczas tego obrotu. Kołysząc biodrami zawodowo oddaliła się od nas, a ja pożegnałam ją pełnym niedowierzania spojrzeniem spod wysoko uniesionych brwi.
Thomas przez chwilę za nią patrzył, jednak już po chwili
wzruszył tylko ramionami i spojrzał na mnie tak, jakby Amanda nam coś
przerwała, jakieś rozważania filozoficzne czy rozmowę a on teraz chciał ją
dokończyć.
Oho, na pewno!
Posłałam mu szeroki uśmiech mrużąc oczy i wykonałam swój
popisowy numer, który Thomas znał dzięki cudownej wycieczce autostradą. A
mianowicie odwróciłam się i jak najszybciej mogłam ruszyłam przed siebie.
Najwyraźniej Thomas też był na tyle sentymentalny co ja,
ponieważ i tym razem nie dał mi spokoju. Zaraz znalazł się obok mnie, umiejętnie
kierując nasze kroki w stronę jadalni i plaży. Wypuściłam zirytowana powietrze
przez nos, wiedząc, że jak nie znajdę pretekstu to się od niego nie uwolnię.
- Dokąd uciekasz, Rowllens?
- Daleko- mruknęłam.- Tam gdzie mnie nie ignorują, a chłopcy
umieją podrywać dziewczyny.
Thomas parsknął śmiechem, choć ja w tym nie widziałam nic
śmiesznego. Spojrzałam się na niego z cynicznym uśmiechem.
- Rowllens, Nibylandia, Ziemia Obiecana czy Utopia nie
istnieje
- Mówię poważnie. Beznadziejny z ciebie Romeo.
- Romeo nie skończył za dobrze, więc dziękuję- uznał,
ignorując ironię w mojej wypowiedzi.- Ale taki Casanova…
- To twoja dziewczyna?- wyrwało mi się. Chłopak spojrzał
na mnie zdziwiony, jednak zaraz odpowiedział:
- Nie. Amanda to tylko dobra znajoma.
- Znajoma- prychnęłam, przeklinając się za to, że nie
umiałam się zamknąć.- Ja ze swoimi znajomymi nie umawiam się na randki.
- A powinnaś. Na przykład ja jestem twoim dobrym
znajomym, nie sądzisz?
- Nie- pokręciłam głową patrząc na niego pobłażliwie. Ten
tylko błysnął zębami.
- I tak w końcu się ze mną umówisz. Z tego co wiem, łatwo
mi ulegasz i ustępujesz.
- Chciałbyś.
- A to wystarczy, żebyś się umówiła?- zapytał udając
zaciekawionego taką możliwością.
- Przykro mi, nie umawiam się z kimś kto lubi być
porównywany do Casanovy.
- Ja tylko zaakceptowałem to, że inni mnie porównują-
odparł.- Aż tak próżny nie jestem, żeby się do kogoś porównywać. To tak, jakbyś
ty się porównywała do Angeliny Jolie.
- Czyli mam rozumieć, że dziś się umówiłeś z tą Amanda,
teraz próbujesz ze mną, a jutro umówisz się z… eee…- Byłoby łatwiej jakbym
znała imiona osób stąd.- Z Amy?
Thomas zakrztusił się powietrzem, szczerze rozbawiony.
Najwyraźniej wizja randki z Amy wydała mu się bardzo śmieszna, bo przez krótką
chwilę rechotał w najlepsze.
- O Chryste, z Amy!...- powtórzył rozbawiony.- Nie,
odpada. Nawet jakbym chciał, Amy poszczułaby mnie psami i braćmi. -Byłam w
stanie w to uwierzyć.- Na szczęście jest tu wiele innych dziewczyn.
- Czyli co chwila umawiasz się z inną?
- Owszem.
- Nie przeszkadza ci to?
Thomas zrobił minę, typu: „O nie, znowu kazania, szkoda,
że i tak mam to w dupie”. Szedł tylko patrząc znudzony przed siebie z tą
lodowatą nonszalancją w swojej postawie.
Nie miałam pojęcia, czemu nagle wyskoczyłam z tym
bronieniem innych dziewczyn. Sama się sobie dziwiłam, przecież nigdy nie
ingerowałam w niczyje sprawy. Chyba tylko przez ciekawość.
- Niekoniecznie- odparł, w ogóle nie dotknięty tym co
powiedziałam.- To tylko randki, tylko… z niektórymi potem się umawiam
regularnie i jesteśmy razem. Wiesz, Rowllens, tak to już jest w świecie
starszych.
Zgromiłam go spojrzeniem.
- Poza tym, to nie jest tak, że mam kilka dziewczyn na
raz- dodał jakby chciał wyprzedzić moje kolejne pytanie.- Ja je po prostu
zmieniam.
- Pogrążasz się- podsunęłam pomocnie.
- Wszystkie z nich za mną szaleją, więc w czym problem?
- Zachowujesz się jak palant.
- Bo spotykam się po zajęciach z miłą dziewczyną, która
marzy o takim spotkaniu?- zapytał retorycznie.- Nie ma nic w tym złego.
- No w tym nie. Ale robisz takiej dziewczynie nadzieje,
każda z nich liczy, że…
- Chica, ale ja
to wszystko wiem- uśmiechnął się z aroganckim błyskiem w oczach.- One może i liczą
na więcej, a ja udaję, że nie jestem tego świadomy i mam do tego prawo. Tak więc
zgodnie z tym prawem nie robię nic złego celowo.
- Wiesz, sądzę, że nie…
- Rowllens, na razie wydawałaś się miła- uciął, nawet na
mnie nie patrząc.- Nie każ mi zmieniać o sobie zdania i daruj sobie ględzenie
jak mój ojciec.
- Przed chwilą usłyszałam, że jestem wnerwiającą, a jak
nie chciałam obiecać, że nikomu nie powiem o Turnieju, to poleciało kilka
barwniejszych epitetów- przypomniałam mu.
- Nie dałaś mi wyboru- zaśmiał się.
- I ty nie masz ojca, twój ojciec jest urojony.
- Powiedz mu to jak umrzesz, a on cię odwiedzi.
- Już zazdroszczę twojej wybrance rodzinnych obiadków.
Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że Thomas to typowy dupek.
Tak, mogłam go wyzywać, bo mnie porwał, wkurzał, dokuczał mi i był uszczypliwy.
Ale mimo to, w tym nie było chamskiej złośliwości. Jak dla mnie nasze kłótnie
były przejawem sympatii, nie były? A tu proszę. Thomas okazał się być
zwyczajnym dupkiem. No przepraszam, ale tak się zachowywał! Bawił się uczuciami
dziewczyn jak tylko chciał. Dobra, ja też święta nie byłam, czasem mogłam zbyt
dwuznacznie się uśmiechnąć do jakiegoś chłopaka, zbyt blisko siedzieć na
imprezie i zbyt wyzywająco tańczyć. Ale nigdy żadnego nie pocałowałam, nie
spotykałam się z żadnym regularnie, nie było mowy o robieniu mu realnych
nadziei.
Jakbym była tą Amandą, to bym przynajmniej zrobiła sobie
nadzieję, a ten określa ją jako ‘dobrą znajomą’?
Dobra, to nie moja sprawa, pomyślałam, jednak obiecałam
sobie, ze już nigdy nie będę się mieszała w niczyje życie. Thomas chce się
zachowywać jak palant- proszę bardzo. Mi to nie przeszkadza.
Tylko nagle wszystkie jego teksty skierowane w moim
kierunku straciły jakiekolwiek znaczenie. Nie, żeby kiedykolwiek się liczyły.
Po prostu teraz się wyjaśniło ile one były warte. Wyszło na to, że on tak ze
mną rozmawia, podrywa, żartuje na temat umawiania się i robi to lekko, dla
zabawy. Teraz wiedziałam, że nawet jak jeszcze kiedyś usłyszę komentarz
odnośnie swojego wyglądu, to jedyne co powinnam to się zaśmiać i przytaknąć.
Nie, żebym kiedykolwiek robiła inaczej. Nagle zaczęłam współczuć dziewczyną,
które to kupują…
Nie mniej jednak, nadal go lubiłam. Ale już inaczej.
- Dobra- wzruszyłam ramionami, podnosząc na niego wzrok.-
Rób jak chcesz.
- Bardzo dobre podejście, Rowllens- powiedział, znowu
wsuwając ręce do kieszeni spodni.- Najważniejsze, to dbać o siebie. Ewentualnie
o najbliższych.
- Jesteś strasznie zadufany w sobie. Egoistyczny i
narcystyczny. A na pewno nie czuły na uczucia innych- wymieniłam, unosząc
wzrok, by spojrzeć w jego brązowe oczy. Zabrzmiałam tak jak chciałam: jakbym
opowiadała o czymś nudnym, co mnie wcale nie obchodziło.
- Być może. A ty bezczelna.- Zaśmiał się krótko.- Ale
patrz jak na tym wychodzę.
A tak widzę relację Nicolasa i Victorii; bez ironii: ta dwójka lubi się po swojemu ((:
Co nowego w rozdziale?
W tym rozdziale już coś się zmieniło. Początek jest zupełnie nowy. Pojawia się Charles i Chris, ale jako postaci-tło na śniadaniu. Potem, gdy Rowllens gubi się w obozie i zaczyna podsłuchiwać rozmów jakichś osób w namiocie, pojawiają się nowe osoby- Olivia i Simon. Rozmawiają oni z Chejronem o Turnieju. Między innymi wyliczają osoby biorące w tym udział. Tutaj też pojawiają się nowe imiona. Ogólnie w tej części w rozmowach obozowiczów pojawiają się imiona nowych bohaterów, których wcześniej w FT nie było, więc myślę, że warto przeczytać ten i już kolejne rozdziały. Ale wracając do treści: podsłuchującą Rowllens przyłapuje Thomas, znowu się kłócą po przyjacielsku. I wtedy pojawia się Amanda, z którą umawia się Thomas. Wtedy Rowllens odkrywa jego stosunek do dziewczyn i uznaje, że ten podrywa i ją dla zabawy, a ją konkretniej w celu zirytowania. Czyli jest jak dawniej, a przynajmniej streszczenie wychodzi podobne.
Thomas! Vicky! Amanda? Hmm...
OdpowiedzUsuńAmy <3 O boże, Johnny! Nawet o Chrisie wspomnieli, jacy dobrzy ludzie. I Nick...i Eska.. <333
Rozdział genialny, jest parę literówek, ale i tak super! <3
Z rozdziału na rozdział zakochuję się coraz bardziej. Te poprawki są cudowne, jestem zakochana w tym... w tym... wszystkim. Lunatykowanie Amy? pokazana wyraźniej relacja między rodzeństwem Hermesa? Mamuś, czekałam na to! A nawet nie wiedziałam, że czekam!.....
OdpowiedzUsuńUwielbiam to, jak w tle pojawiają się postaci, które ja JUŻ znam, a jednak... nie. Jeszcze się nie pojawili. To pokazuje głębię tego opowiadania.
Zawsze lubiłam ten fragment "Rowllens, sznurowadła ci się rozwiązały!". Wyobrażam sobie ten pełen radochy uśmiech Thomasa, gdy to mówił. I to jak się potem kłócą, z tym 'martwisz się o mnie" "nie umiesz mi odmawiać". Jeszcze chwila a będzie "ej, Amy, ja nie mogę iść na plażę, mam plany. idę znaleźć Thomasa i się z nim pokłócić! Miłego dnia, bo mój będzie super!".
I szczerze bardzo podoba mi się zamiana postaci, ta Amanda jest lepsza od Dais. To znaczy Dais też była ok, ale nie o niej tutaj. Jasne, rozumiem to co pisałaś o tych postaciach i zgadzam się całkowicie. Mam na myśli tylko to, że ta Amanda mi się podoba bardziej, bo jest własnie inna i własnie za to mi się podoba. To może być fajna postać. I jestem ciekawa rodzeństwa Thomasa. Ten fragment, że niby nie słuchał co u jego braciszka... ach, starszy brat! ;')
Genialny rozdział, czekam na kolejny. (:
Pojawiło się u mnie podejrzenie co do orientacji seksualnej Amy...
OdpowiedzUsuńCzyż nie?
Poza tym chyba polubiłam Simona, Amanda jest taką sobie laską, a mam nadzieję, że w najbliższym czasie Chris się pojawi.
Ale do rozdziału jest tylko jedno, kluczowe pytanie.
GDZIE. DO. JASNEJ. CHOLERY. JEST. MILOS?!
Tęsknię...
Okej