Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (14) cz.1

Ha, i co? Spodziewaliście się narracji Es, bo tak długo czekaliście? Ha ha ha...! Niespodzianka!
Nie, dobra, darujmy biednej Lady te kawały o jej punktualności. Prawdziwym powodem opóźnienia jest praca- nie mam przez nią czasu na żadne wakacje. Ani moje, ani te. Cóż, na szczęście niedługo kończę (choć nie narzekam!)
Rozdział dłuższy i trochę pogmatwany czasowo. Victoria opisuje "dziś" to co się wydarzyło wczoraj, po powrocie od Jenny, przez nocne wydarzenia, aż po poranek. Mam nadzieję, że wszystko jest w miarę klarowne.
Dedykacja dla Was wszystkich ;) Dawno niczego nikomu nie dedykowałam, czas wrócić do tradycji, a głupio nie uwzględnić w niej cudownych ludzi, którzy nas czytają, komentują, razem z nami uczestniczą w tych wakacjach. 
(Przypominamy o podblogu z kartami obozowymi wszystkich uczestników Obozu tych wakacji *z ograniczoną odpowiedzialnością*)
Gwiazda

ROWLLENS XIV

Dziś, około dziewiątej rano.
Około dziewiątej rano wyszłam z Domku Hermesa i omal nie weszłam w jedną z kolumienek przy ganku. Ignorując krzyk Amy najszybciej jak umiałam zbiegłam po schodkach. Nie zatrzymałam się nawet, kiedy blondynka otworzyła na oścież okno, zrzucając przy tym doniczkę pełną powbijanych na patyki papierków po słodyczach. Z furią odrzuciła na boki zasłony i zaczęła mnie wołać, że mam się wracać.
- Victoria! - usłyszałam. - Masz natychmiast tu wrócić, słyszysz mnie?! VICTORIA ROWLLENS!

Zignorowałam ją i tylko przyspieszyłam kroku.
- Victoria Rowllens! Wracaj tu i rozmawiaj ze mną!
Powstrzymując się od gwałtowniejszej reakcji, obróciłam się i nie przestając iść, odkrzyknęłam:
- Cholera, wybacz! Jestem zbyt narcystyczna, żeby to zrobić. Idę szukać pieprzonego strumyczka, żeby gadać, cholera, ze sobą!
Po czym ignorując ciekawskie spojrzenia herosów, którzy słysząc te wrzaski wypłynęli ze swoich domków, zniknęłam zza pierwszym zakrętem.

Wczoraj, około piątej po południu
Wczoraj, kiedy omal nie byłam świadkiem zabójstwa Thomasa (nie oszukujmy się, Peter by go zabił; a nawet jak nie, to nie miałam zamiaru mu tego przyznać), nie miałam wyboru i pognałam do domku przebrać się. No tak- byłam cała w ziemi z treningu, do tego mokra od zmywania, a w drodze do domu odkryłam, że jeszcze jakimś cudem upaćkałam się mąką przy próbie smażenia naleśników. A właściwie ich gotowania, jeżeli chodzi o mnie. Do tego obawiałam się, że nawet ja po ciężkim treningu z Norbertem musiałam potrzebować prysznica… A na pewno o nim marzyłam.
Kiedy weszłam do pomieszczenia jakieś… dwanaście godzin temu, powitało mnie jedynie chrapanie Chase’a. Mój Jamajsko-Afrykański kolega spał w najlepsze w łóżku Amy, ale jak już się zorientowałam, te kwestie w domku Hermesa nikomu zbytnio nie przeszkadzały.
- Chase - szepnęłam. - Chase, śpisz?
Odpowiedziała mi cisza, więc spróbowałam głośniej:
- Chase, Bambo przyjechał - odezwałam się, niemal krzycząc. - Mówi, że ukradłeś mu czytankę, białasie.
Nic, zero reakcji.
Bez skrupułów porwałam z szafy jakieś ubranie należące do Amy, potem szybki prysznic, a właściwie godzinny, bo mąka przy kontakcie z wodą zmienia się w ciasto. Okazało się, że jednak byłam w niej cała, a kiedy zdejmowałam bluzkę przesypała mi się na głowę. Wypłukanie takiego cholerstwa z włosów, natapirowanych włosów, jest niemal niemożliwe... Prze-mączone ubrania wylądowały w misce do prania. I kiedy wyszłam z łazienki, wciągając na ramiona czyjąś szarą bluzę, która leżała na krześle, czułam się bosko.
Ustawienie mebli w domku Hermesa, różniło się od pozostałych tym, że tutaj co tydzień wszystkie łóżka stały w innych miejscach. Spowodowane to było licznym zsuwaniem ich, żeby zrobić miejsce na przeróżne imprezy albo wieczorki towarzyskie, gdzie moi współlokatorzy bezwstydnie ogrywali innych herosów w karty lub jakimś cudem zmuszali do grania w kalambury albo wyzwania. Obecnie pięć z łóżek pod ścianą tworzyło jedno ogromne, dlatego, kiedy zwaliłam się na osiem kołder, byłam niepocieszona, gdy usłyszałam za sobą:
- Vicky, widziałaś gdzieś może Es?
Niechętnie podniosłam twarz z poduszki. W drzwiach pojawił się Nicolas ze zmierzwionymi włosami i pytająco uniesionymi brwiami. Popołudniowe słońce wpadające do domku przez otwarte drzwi tworzyło na jego twarzy cienie, uwydatniając kości policzkowe i prosty nos.
Jęknęłam, ale wygrzebałam się z pierzyn i usiadłam na piętach.
- Cześć kochany, mi również ciebie miło widzieć.
- To "również" w twojej wypowiedzi jest zbędne, kochana.
- Dlaczego ty się nigdy ze mną nie witasz, co? – zapytałam, udając pretensję. Nicolas ściągnął usta, jakby się nad tym zastanawiał.
- Szczerze mówiąc nie wiem. Może dlatego, że to tak jakbym cię nie zauważał i dlatego nie muszę rozmawiać z tobą dłużej niż to konieczne? – W odpowiedzi otrzymał zblazowane spojrzenie. - To jak? Widziałaś kicię?
- Nie.
Nick wykrzywił się i zwalił jak szmaciana lalka na zsunięte łóżka, tuż obok mnie.
- Nie, ale wiem gdzie jest - skłamałam, żeby go poirytować. Czarnowłosy natychmiast obrócił się na plecy, odchylając głowę w tył, żeby na mnie spojrzeć, a ja z wyższością przekręciłam się i usiadłam po turecku. Ha, to teraz sobie pogadamy, kochany.
- Gdzie?
Zabrzmiał gwałtownie, jakby był wręcz przerażony; słysząc to, uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- A co? - zanuciłam pod nosem. - La tua Bellezza è perduto? *twoja Piękna jest stracona?*
Nicolas zaśmiał się, patrząc na mnie tak, jakbym opowiedziała mu śmieszny żart. Następnie poprawił koszulkę i przeniósł się na ziemię, żeby tam oprzeć się o brzeg materaca.
- Chyba chodziło ci o inny czasownik. Zapytałaś, czy Es jest stracona, a nie czy się zgubiła, to wynika z tłumaczenia na angie… Nie ważne.
Prychnęłam, wstając i z gracją przechodząc po materacach, żeby zeskoczyć na końcu na podłogę i usiąść obok Nicolasa. Chase chrapnął głośniej, po czym kilka razy mlasną, obracając się na plecy. 
- Nie mogę jej nigdzie znaleźć odkąd się obraziła po meczu siatkówki. Źle mnie zrozumiała… - uciął, marszcząc brwi, bo coś huknęło za oknem.
Tysiąc punktów dla tego, kto zgadnie co (kto) spowodowało (spowodowali) ten trzask.
W tym samym momencie drzwi się otworzyły i do środka wszedł Johnny. Szatyn miał zaciśnięte usta i szeroko otwarte oczy, jakby powstrzymywał się od morderstwa.
Kolejne tysiąc punktów dla tego, kto zgadnie na kim to morderstwo…?
- Mordeczki wy moje! Wiecie co zrobił John, kiedy powiedziałam…!
Amy wpadła jak burza, a potem chwyciła się framugi drzwi, żeby wyhamować. Niestety nie wcelowała i jak na kreskówkach odbiła się czołem od drzwi po czym wyleciała z powrotem na zewnątrz. Razem z Nicolasem parsknęliśmy histerycznym śmiechem, a John wyglądał na zmieszanego. Jakby toczył wewnętrzną walkę- biec po nią, czy nadal strzelać fochy. Najwyraźniej Amy zrobiła coś wystarczająco złego, żeby wygrała druga opcja, bo ją zignorował.
- Cicho bądźcie… - mruknęła wchodząc do domku już spokojniej i trzymając rękę przy czole, krzywiąc się przy tym. - Tak czy inaczej... - zaczęła, a wyśmienity humorek wrócił w trzy sekundy - zgadnijcie, co zrobił John jak powiedziałam Annabelle, że ją kocha!
Nicolas parsknął śmiechem i przez łzy spojrzał na Johna.
- Kim jest Annabelle? - zapytałam, zanim zdążył coś powiedzieć.
Skoro Amy podpadła tym zachowaniem Johnny’emu wystarczająco, żeby on, nasz Johnny, się na nią obraził, to ten temat musiał być bardzo ciekawy. A że nie wiedziałam co w tym śmiesznego (bo nie ukrywajmy się, mogę wyjrzeć przez okno i krzyknąć pierwszej lepszej osobie, że Amy go kocha, a to nie będzie powodem, żeby ta się na mnie obraziła), postanowiłam, że zanim pogłębią się w rozmowie i żartach-których-ja-nie-ogarniam, to muszą mi wytłumaczyć. Cholera, Johnny się obraził; też chciałam się pośmiać!
Okularnik przeniósł spojrzenie na mnie i już miał wyjaśnić, ale ubiegła go siostra.
- Annabelle, Bella, to taka urocza dziewczynka. Idealna dla Johna. Byliby wspaniała parą. Pasują do siebie z charakteru i z wyglądu - wyrecytowała Amy, splatając palce i wtulając policzek w dłoń. Zatrzepotała rzęsami i w sekundę wróciła do normalnej miny.
- To taka kobieta-czołg - sprecyzował Nick, jakby mówił mi o pogodzie. - Pięć metrów w górę, trzy w bok, a bicki ma takie, co obwód w pasie Johna.
- Właśnie! - poparła go entuzjastycznie blondynka, jakby usłyszała potwierdzenie, że ona i jej brat są sobie stworzeni.
- Właśnie! - jęknął desperacko John, szukając wsparcia u mnie. - Mógłbym przerabiać sobie jej rękawy na spódnice!
- Co. John, ty transwestyto - ofuknęła go Amy, pstrykając w ramię teatralnie (w ramię, bo żeby pstryknąć go w ucho, musiałaby podnieść rękę wyżej; była za niska). - Nie będziesz nosił spódnic w moim domu.
- Nie! Chodziło mi o to, że rękaw wygląda jak spódnica i… Twoim?
- Ja już wiem, o co ci chodziło…! I tak, mój dom. A co, jakby był twój dom, to od dawna biegałbyś już w kieckach?
- Skądże! Po prostu zostawiłbym tobie sprzątanie w twoim domu. A co do tych spódnic, to chodziło mi tylko o wizualność tego, że jej rękawy są…
- Idealne na twoje spódniczki? - prychnęła uśmiechając się przymilnie, jak zadowolony kociak. - Tak, to już wiemy.
John wykrzywił się bezradny na poziom dyskusji ze swoją siostrą i pozbawiony jakichkolwiek nadziei spojrzał się błagalnie na Nicolasa. Amy zaśmiała się szatańsko i wskoczyła na łóżko, a tam dopadła Johnny’ego. Nim biedak zdążył się domyślić jej planów, blondyna rzuciła się na niego od tyłu, przyciskając do siebie jego głowę i tuląc jak nadopiekuńcza ciotka. Żeby go tak przytulić do siebie z góry, musiała stanąć na palcach, nawet na łóżku. Amy była prawie mojego wzrostu, ale z Johnny’m dzieliła ich głowa różnicy.
- Uzupełnialiby się idealnie! Mój transwestyta i ten babochłop!
Nicolas ponownie stłumił atak śmiechu, a Johnny odetchnął z politowaniem. Zrobił unik, ale jednak (jak na Johna przystało) złapał Amy nim ta poleciała do przodu na podłogę. Sprawnie odsunął ją od siebie i na wszelki wypadek zrobił dwa kroki w bok na środek pokoju. Nie umiałam powstrzymać szerokiego uśmiechu, jak to obserwowałam.
- Ta idiotka powiedziała jej, że ją kocham. - Powtórzył nam to, jakby sam nie mógł uwierzyć, że Amy zrobiła coś takiego; szukał w nas wsparcia, czekał na pomoc i litość. Wyglądał już nie tyle co na zdenerwowanego, co jak bezradny szczeniak, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę.
- Dokładnie! - Amy wyglądała jak jego przeciwieństwo. - I zgadnijcie, co mój Johnuś zrobił!
- Zgaduję, że nie czekał, aż ta odwzajemni jego uczucia? - mruknęłam sceptycznie.
- Wrzasnął jakby go bili i popędził prosto tutaj! Uciekał, aż miło… A na schodach się jeszcze wywalił, ciamajda!
- Ale tylko dlatego, że Annabelle miała w ręku miecz! - oburzył się okularnik, krzyżując ręce z frustracją, po czym zaczął przedrzeźniać Amy: - I jak usłyszała: ”Bella, mordeczko, John mi wczoraj wieczorem powiedział, że fantazjuje o tobie i twoim sadle”, to spojrzała się na mnie jak na swoją potencjalną ofiarę!
- Czyli jak zawsze i na każdego - sprecyzował przez łzy Nicolas. - Nie czuj się wyróżniony.
- E tam - zbyła ich Amy, obracając głowę i prychając jak urażona kotka. - W jej oczach widać było żądzę.
- Yhym. - Johnny popatrzył na nią ze współczuciem, prychając ironicznie, niemal rozbawiony jej głupotą.- Żądzę mordu.
W tym momencie byłam przekonana, że istnieje śmierć przez uduszenie się ze śmiechu. Histerycznie rechocząc, nawet nie próbowałam śmiać się dziewczęco. Po prostu zawodziłam, klęcząc na ziemi i zginając się w pół, byleby zmniejszyć ból brzucha. W końcu się przechyliłam na bok, żeby oprzeć się o brzeg łóżka. Wyobraziłam sobie tę sytuację. Biorąc pod uwagę kościstą budowę Johna i opis Annabelle, to ten moment, a szczególnie jego opisany przez Amy odwrót, musiał wyglądać komicznie.
- O mamciu, jak on szybko zwiewał - westchnęła Amy, z zadowoleniem patrząc na Nicka, który słaniał się na materacach, zakrywając twarz jedną z poduszek i zanosząc się śmiechem równie głośno co ja. - O, Vi. Masz na sobie moje ubrania.
- I moją bluzę - mruknął Johnny, choć to było raczej jak pytanie „to dobrze, mam nadzieję, że ci w niej wygodnie? Jak nie, to dam ci inną, chcesz?”.
Odruchowo popatrzyłam się po sobie, siadając w miarę prosto i próbując się uspokoić od ataków wesołości.
- A gdzie są te ubrania, co dostałaś rano? Wyrosłaś z nich po śniadaniu? - spytała Amy sceptycznie wyginając pełne usta.
Jednak nie czekała na odpowiedź długo, bo John, jedyna szara komórka w tym pomieszczeniu, zorientował się, że odpowiedź znajduje się zza otwartymi drzwiami do łazienki, skąd jeszcze ulatywała para po mojej kąpieli. Chwilę potem miska z ubraniami i mąką pojawiła się w pokoju, a Johnny spojrzał się na mnie z bladym uśmiechem:
- Mam nadzieję, że posprzątałaś po sobie - skwitował całkowicie poważnie.
- Tak, zatarłam ślady - mruknęłam, szczerząc się szeroko do okularnika.
- Vi - Amy nachyliła się nad miską. - Czy moja bluzka jest porwana? Moja bluzka z napisem „Queen of queens”?
- Tak, jest. Bo Jenny… - zaczęłam, przyłapując się na tym, że zwalanie winy na Jenny było bardzo wygodne i praktyczne.
- Nie no, nie tłumacz się - przerwała mi, machając spokojnie ręką. - I tak jej nigdy nie lubiłam, niepotrzebnie wygrzebałam ją z tego pudła w Wielkim Domu.
W tym momencie miałam ochotę zacząć znowu płakać ze śmiechu, bo przypomniałam sobie argumenty Thomasa, które były wyssane z palca. Gdyby on to teraz usłyszał…! Miałabym go i jego triumfujący uśmieszek na głowie przez najbliższe dwieście lat.
- Amy, wytłumacz mi jedno – odezwał się Nicolas. – Bo choć jestem twoim bratem  i powinienem cię rozumieć, to się gubię… jak to jest, że za miesięczne kieszonkowe mogłabyś kupić połowę udziałów McDonalda, a wyciągasz ubrania z kosza dla nowych herosów, którzy nie mają swoich?
- Wiesz, kupienie akcji McDonalda wcale nie jest takie proste. Racja, mogłabym, ale praktycznie to jest skomplikowane.
- Próbowałaś kupić McDonalda? – przerwałam jej. Blondynka wzruszyła wymijająco ramionami.
- Babci na urodziny.
- No, opłaca się z nią trzymać – przytaknął Johnny, gdy popatrzyłam na niego zszokowana. – Mi rok temu dała własny podgatunek żuczków, które się nazywają Johnno-octo, po mnie.
- Masz do nich pełne prawa autorskie! – zaoponowała od razu Amy, jakby nie rozumiała skąd cynizm w głosie brata.- Jakby ktoś nakręcił o nich film lub jakiegoś zabił… wtedy będziesz bogaty!
- Bo przecież każdy chce robić filmy o żuczkach nazwanych na cześć Johna, a już na pewno, gdy jakiegoś zabije będzie to gdzieś zgłaszał – zauważyłam, uśmiechając się do Amy z litością i miłością. Jak jej nie kochać?
- To bardzo uroczy prezent – powiedział Nicolas. – Choć wolę ten na dwunaste urodziny, jaki dostałeś.
- Nie wspominajmy tego – mruknął Johnny, ale Amy szybko się pochwaliła przede mną, jaką jest kochającą siostrą:
- Zaprosiłam Justina Biebera na jego urodziny. – Posłała bratu promienny uśmiech. A ja myślałam, że zejdę jak tu siedzę. Cholera, CO? Przecież… Przecież to fortuna! – Byłam pewna, że go lubisz, mieliście identyczne fryzury!
- Właśnie. Ale o tym mówię. – Nicolas rozłożył ręce, bezradny. - Masz taką kasę, a ubrania bierzesz z rzeczy znalezionych, albo takich co oddają obozowicze.
- Tylko połowę. Drugą sama projektuję, a firmy mi szyją – sprostowała blondynka. To nie brzmiało jak chwalenie się kogoś pustego. O nie, Amy nie była zepsuta pieniędzmi. Ona po prostu wiedziała, że je ma i była do tego przyzwyczajona. A rozmowę zaczął Nicolas, więc teraz tylko mówiła, jak jest. Dla potwierdzenia swoich słów rozpięła bluzę, żeby pokazać nam podkoszulek z różowym napisem „Fajnie być sobą, ale lepiej być Amy”. – To na przykład od Armaniego.
- Czyli w szafie masz Armaniego i rzeczy znalezione? – upewniłam się.
- Wiesz, jak się mieszka w hotelu dla nieuznanych, to zawsze lepiej mieć w szafie ciuchy, które można pożyczać tym nowym frajerom bez bagażu - dodała lekko, nawet na nas nie patrząc, tylko delikatnie przymykając oczy. Nie było w tym nic uszczypliwego, nie chciała mi dokuczyć. -  Coś co można zniszczyć, zepsuć, oddać, zgubić. O ojcze, umarłabym, jakbym miała jakimś nowym pożyczyć moje ubranka!
- Dzięki - posłałam jej uśmiech na jedną stronę. Amy uniosła pytająco jedną brew, a zaraz odchyliła głowę do tyłu, cmokając, jakby dopiero sobie przypomniała.
- Ach, no tak. Ty jesteś tym frajerem. Ale ty, Vi, jesteś prawie jak rodzina, tym bardziej, że masz na tyłku moje ulubione spodnie.
- To zaszczyt - wtrącił Nick, patrząc na mnie z powagą. - Jakby ktoś je tknął, na przykład ja, dostałaby apopleksji.
- Właśnie - posłała mi szeroki uśmiech. - Czuj się wyróżniona, mordeczko.
- Dzięki.
- A tak serio - zwróciła się do Nicolasa - to nie dostałabym apopleksji, ale mogłabym przeżyć zawał. Te spodnie są różowe, nie zniosłabym myśli, że ty też jesteś transwestytą.
Dobra, przyznaję się – wciągnęłam na tyłek różowe spodnie. A dokładniej, mówiąc językiem Thomasa, był to kolor kryptonim „fuksja”. Innych nie znalazłam, jedyne jeansy były na mnie o wiele za szerokie, a leginsów nie lubiłam-  czułam się jak w rajstopach.
- Dlaczego zawsze wszystkich sprowadzasz do roli transwestytów? Jakbym zaczął chodzić w różowych spodniach, nie mógłbym być tylko gejem?
- Móc możesz - odparła Amy, unosząc ręce w górę. - Ale nie każdy gej nosi spódnice, ale każdy trans.
- To zależy - wtrącił się Johnny. I zrobił to chyba odruchowo, bo zaraz potem westchnął i potarł dłonią twarz. - Albo jednak cofam. Nie chcę wchodzić w taką dyskusji.
- Bzdura. - Nicolas chyba nie lubił nie mieć racji.- Jakbym był gejem, nosiłbym te spodnie.
- Słusznie. Fajne są, prawda? Dostałam od drugiego byłego przybranego ojca.
- Im więcej z wami przebywam, tym gorliwiej zastanawiam się nad teorią, że środowisko może cofnąć człowieka w rozwoju. - Okularnik popatrzył na nas bezsilnie. - Jesteśmy na to żywym dowodem. I skończmy ten temat.
Johnny był tak poczciwy, że zupełnie już zapomniał o tym, że gniewał się na Amy. Odłożył miskę z ciuchami na stolik, a sam usiadł przy blondynce na którymś z łóżek. Ta od razu rozciągnęła się na całej długości materaca, posługując się kolanem brata jak podpórką na łokieć, kiedy ona sama, niczym starożytny rzymianin, leżała półsiedząc (o ile to możliwe). A koleś, którzy pięć minut temu mordował ją wzrokiem, zaczął bawić się jej prostymi jak druty włosami.
Amy zachowywała się zupełnie jak kot. Amy, jak nikt inny ze znanych mi osób, miała tyle kocich zachowań- pocieszne uśmieszki, prychnięcia, przeciąganie się i łaszenie do Johnny’ego. Opiekowała się swoim rodzeństwem, które z niezrozumiałych powodów, się jej słuchało. Ustawiała ich jak tylko chciała; tak, że żadne tego nawet nie dostrzegało. Każdy kot ma władzę nad swoim właścicielem, nie rozumiem tego fenomenu, ale to kocia rzecz. Choć, była jedna osoba, która wbrew pozorom, w kociej mentalności Amy, była jej panem. Choć to Johnny był pod pantoflem Amy, kiedy przychodziło co do czego, to jego się słuchała i to on miał nad nią władzę. Kiedy patrzyłam na nich, jak Amy z satysfakcją opierała głowę o tors brata (i prawie mruczała, gdy ten owijał jej włosy wokół swoich palców), miałam ochotę błagać los o takiego brata.
- Tak przez ciekawość - mruknął John. - Co ty robiłaś, że te ciuchy są podarte, w ziemi i z mąką?
- Byłam u Jenny - Prawdę mówiąc, nie widziałam, od czego zacząć i co powinnam pominąć.- Cóż, najpierw byłyśmy na treningu. Ale potem pojawił się Peter i musiałam się ewakuować, więc Jen zabrała nas do siebie. Tak, nas, bo namówiła Petera, żeby tam szedł, a tam zaczęłam gotować naleśniki…
- Naleśniki się smaży- wtrącił okularnik.
- Czy wy wszyscy się, cholera, umówiliście?!
Machnęłam ręką, kiedy John spojrzał się pytająco.
- Choć w sumie, to nic nie ugotowałam, ale pozmywałam, stłukłam szklankę, rozsypałam ryż i chyba mąkę, a potem przyszedł Thomas i omal się z Peterem nie zaczęli bić…
- O co? – zaciekawiła się Amy. Wzruszyłam ramionami. Jakoś nie miałam potrzeby opowiadać, że rudy synalek Aresa myśli, że powinnam z nim chodzić.
- Cudownie - przerwał mi Nicolas (tym samym dając do zrozumienia, że to długa historia i nikogo nie obchodzi), zjeżdżając z materacu na podłogę i prostując nogi. - Kurde, mogłabyś zaciągnąć tam ze sobą kicię. Przynajmniej wiedziałbym, gdzie się szwenda, a poza tym…
- No jak to gdzie - przerwała mu Amy, na chwilę prostując rękę, na której się opierała. - Przecież każdy wie, że Esmeralda przez cały dzień pałęta się wszędzie ze swoim chłopakiem.
Stop.
CO. CO?
- Z kim!? - zapytałam, chyba o oktawę za głośno, bo blondynka wykrzywiła się znacząco.
Chase chrapnął na swoim łóżku, obracając się na bok; najwyraźniej przywykł do spania w takich warunkach. Dobry był- ruszył go mój krzyk, a to jak Amy wpadła w drzwi już nie. Córka Hermesa poprawiła się na łóżku i leniwie przekręciła na plecy, by położyć się na kolanach brata i obserwować sufit.
- Ze swoim chłopakiem.
- Z chłopakiem? - powtórzył Nicolas.
Wlepiłam w niego oczy, czekając na jakąś reakcję. Coś ścisnęło mnie w brzuchu, jakby trema. Obawiałam się… Bo miałam pewne… nieważne. Nigdy nie byłam dobra, w rozpoznawaniu uczuć innych, zawsze źle odbierałam zachowania, myliłam wszystko. Jednak, kiedy patrzyłam na Nicolasa, to oczywiście swoje teorie miałam. Cholera, cholera, cholera… niedobrze!
- Tak - mruknęła Amy, ściągając brwi i przekręcając głowę na bok, by na nas spojrzeć jak na idiotów. - Jeszcze raz się mnie o to któreś zapyta, a wspaniałomyślnie zafunduję wam kanałowo-zatokowe czyszczenie uszu.
- Amy…- Miałam ochotę błagać ją, żeby się przymknęła i wymyśliła jakieś kłamstwo, które by zatuszowało tę sprawę, ale przeszkodził mi John.
- Amy, nie ma czegoś takiego, jak kanałowo-zatokowego czysz…
I moja szansa przeminęła, bo odezwał się Nicolas:
- Amy, z kim Es pałęta się po obozie? - spytał, patrząc na nią z dołu, bo nadal siedział na ziemi, a to pytanie brzmiało tak, jakby chwytał się resztek nadziei.
- Z chłopakiem…! John, ja mu chyba te kanałowe leczenie wynajdę, bo…
- Nie, nie - przerwał jej Nick, unosząc rękę na wysokość ramienia, jakby chciał zatrzymać jej uwagę na sobie.- To wiem. Ale kto…
I to była chwila, w której powinnam rzucić się na niego z wrzaskiem „Lalal, a kogo to obchodzi!”, a Johnny’emu kazać spacyfikować siostrzyczkę. Albo chociaż udać atak padaczki czy innych cudów. Uniknęłabym potem całej jazdy, która właśnie miała swój początek. Cholera, czasem żałowałam, że nie umiałam przewidzieć tak banalnych do przewidzenia zdarzeń.
Amy ze zrozumieniem odchyliła głowę do tyłu, uchylając usta.
- Aaa, no trzeba było mówić od razu. Ja już się bałam, że mam szwankujące geny. - Nick rzucił jej błagalne spojrzenie, jednocześnie twarde, dające do zrozumienia, że ma szybko odpowiedzieć. - No nasz Alex. Ten którego tak nienawidzisz, wiesz który. To z nim chodzi twoja ki… o ojcze.
Amy chyba wreszcie zrozumiała, czy zestawiła ze sobą „którego nienawidzisz” i „twoja kicia”. Otworzyła szeroko oczy i prawie groteskowo walnęła się ręką w twarz, zamykając sobie usta.
Przestałam ją słuchać, zamiast tego przejechałam dłonią po twarzy, zatrzymując ją na ustach i spojrzałam na Nicolasa. Nawet nie miałam czasu zastanowić się, jakie jest moje zdanie, o tej sprawie. Od razu zajęłam się Nicolasem i jego miną. Chłopak pobladł i wyglądał tak, jakby ktoś go uderzył w głowę, a ręce i nogi opadły na ziemię jak szmacianej lalce. Ja też musiałam wyglądać podobnie - równie zdumiona i niedowierzająca.
Alexa? Naprawdę? Od początku nie miałam pojęcia, co Es w nim widziała. Poza wyglądem. Choć jak dla mnie, był zbyt dobrze zbudowany, wolałam szczuplejszych facetów… ojjj… ale i tak! Przecież on ma jakieś fetysze z truskawkowymi błyszczykami, masażami i Bóg wie jeszcze z czym!
Moje osłupienie trwało może dwie sekundy, podczas których Nicolas sprawiał wrażenie takiego, co zaraz zemdleje. Jednak po tym króciutkim zawieszeniu otrząsnął się z szoku i zerwał się na równe nogi.
I jak gdyby nigdy nic wyleciał z domku jak torpeda, omal nie zabijając się na schodkach ganku.
Popatrzyłam się na Amy i Johna znacząco, a oni na mnie. Amy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy niewiele myśląc zerwałam się z łóżka. Po czym jak głupia popędziłam za Nicolasem.
Zdążyłam jedynie pomyśleć „co się stało ze znaną mi Victorią Rowllens i co ja do cholery robię?”.

Dziś, dziewiąta trzydzieści
A teraz wściekła, dzień po tym, szłam sobie przez chodniczek i myślałam, że gdybym wtedy postanowiła…
Przeklęłam się w myślach. Bardzo, cholera bardzo, chciałam choć myśleć, że gdybym nie poleciała za Nicolasem to ominęłabym wszystko co działo się później. Niestety. Tak właściwie, to zrobiłam dobrze.
Zacznijmy od tego, że Nicolas nie chciał się zatrzymać i wtedy nie pomagały nawet moje desperackie wrzaski i groźby. Potem wpadł na Es, potem poszłam szukać bananów, żeby mogli pogadać na osobności, potem spędziłam całą tą szopkę na trawniku zza zakrętem, skubiąc trawę i obstawiając zakłady, sama ze sobą, jak to się skończy... Z perspektywy czasu wiedziałam, że powinnam stać obok nich i nie dać się pokłócić. No dobra- mogłabym zrobić z siebie tą wścibską, tak, poświęciłabym się, byleby czuli się zobowiązani oraz skrępowani i się nie pokłócili. Niech już będzie, przeżyłabym to, że mieliby mnie za pewną siebie zołzę, co nie umie uszanować prywatności. Pieprzyć to, przynajmniej nie miałabym potem problemów, że moje dwa gołąbki się pokłóciły, cholera. Z drugiej strony… kogo ja chciałam oszukać. Jakbym została, chwile popatrzyliby się na mnie jak na idiotę, a potem pożarli się przy mnie. I nie dość, że dałabym im się pokłócić (no siłą ich odciągać nie będę, tym bardziej, że to ja; o jakiej sile mowa, pff!) to jeszcze zafundowałabym sobie kilkadziesiąt minut stania obok i słuchania bzdur, które ta dwójka gadała. Żadne z nich nie miałoby problemu, że tam jestem i bezczelnie zignorowaliby fakt, że próbuję im moją osobą zniweczyć punkt dnia „kłótnia”.
Nie, nie podsłuchiwałam. Umiałam odróżnić kwestie prywatne, od tematów na ploteczki. Dlatego wychwytując co drugie zdanie (ha! To nie było podsłuchiwanie! To było niechcący), doczekałam do momentu, w którym przestali się drzeć, a jak poszłam sprawdzić, czy jest pierwszy trup, to ujrzałam roztrzęsioną i zapłakaną Es, która niepewnym krokiem oddalała się od stojącego samotnie Nicolasa. No cudownie.

Wczoraj, szósta po południu
Nick nawet nie próbował za nią iść. Nawet za nią nie patrzył. Stał jak wcześniej, z tą różnicą, że przestał się kręcić, przestępować z nogi na nogę. Nie ruszał się, tkwił ze spojrzeniem utkwionym w miejscu, gdzie sekundy temu stała Esmeralda.
Przeklęłam w myślach. Byłam, jestem i zawsze będę najgorszą kandydatką na pocieszyciela. Zerknęłam na Nicolasa i nerwowo zrobiłam kilka kroczków w miejscu, tylko po to, żeby mnie zauważył. Ale ten nadal tępo wpatrywał się przed siebie. Nie miałam wyboru, za bardzo go lubiłam, żeby go teraz olać. Może nie byliśmy przyjaciółmi od zawsze i na zawsze, ale na swój sposób uwielbiałam tego kretyna, rozumiałam go i teraz było mi go szkoda. I podejrzewałam, że on też mnie jednak lubi. Poza tym, byłam z nim w anty-Doktorkowym sojuszu, tutaj go całkowicie popierałam.
- Kupię ci czekoladę. Albo batonika, co ty na to? - mruknęłam, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu. - Czekolada jest dobra na wszystko.
Nick prychnął rozbawiony, ale był to śmiech kogoś, kto nie miał już nic do stracenia i śmiałby się nawet jakbym teraz wcisnęła mu granat do ręki i kazała wyjąć „to coś tutaj” i trzymać. Nigdy nie byłam specjalistką w pomaganiu zdesperowanym, załamanym, wkurzonym ani obrażonym, więc jedyne co wymyśliłam, to było objęcie go jedną ręką na chwilę i oparcie głowy o jego ramię. Gest wsparcia? Poparcia…? Nie…?
Jednak to nie trwało długo; jeszcze nie zwariowałam, żeby tulić ludzi. Okay- to był Nicolas, jego mogłam...ale jednak: nie. Dlatego odsunęłam się i poklepałam go po policzku delikatnie.
- A potem ty mi kupisz czekoladę, w nagrodę.
Cholera, jestem za dobra dla ludzi.
- Idę ci bajerować kicię.

Znalazłam ją dopiero po godzinie, kiedy zaczęło się ściemniać. Szukałam wszędzie – na plaży, w jadalni, na arenie, przy Wielkim Domu, dyskretnie obeszłam wszystkie obozowe domki… Ominęłam tylko Aresa, bo nie miałam ochoty wpaść na Petera pod prysznicem…  Nigdzie jej nie było. Siedziała oparta o drzewo, przy lesie. Podkuliła nogi, ramiona oparła o podciągnięte kolana i ukryła między nimi głowę, tak, że jej ciemne logi obsypały ją całą. Ślad po warkoczu zniknął. Całe jej policzki były mokre od łez, nie wspominając o tym, że tak samo jak nos były czerwone niczym dorodny pomidor. A mimo to wciąż wyglądała jak młoda dama, w jej wzroku czaiła się ta mała iskierka godności i honoru... chociaż miała zasmarkaną całą twarz.
Wzięłam głęboki oddech i usiadłam obok niej. Nie zareagowała. Słyszałam tylko pociągnięcia nosem, czasem głośniejszy oddech. Przez pewien czas nic nie mówiłam. Es chyba też nie miała zamiaru ze mną gadać. Słońce chowało się zza wzgórzem, rzucając cienie na cały Obóz. W niektórych domkach pozapalali już światła. Po paru minutach stwierdziłam, że wypada się odezwać. Nie żebym chciała; o nie, milczenie wychodziło mi zajebiście.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć.
Es zatrząsała się, najwyraźniej rozbawiona. Nie unosząc głowy, wymruczała:
- Właśnie słyszę.
Uśmiechnęłam się, ale one tego nie widziała. Dopiero po chwili uniosła głowę. Do twarzy miała poprzyczepiane włosy, oczy zapuchnięte.
Może i miałam skłonności autodestrukcyjne, niszczące wszystko wokół mnie od czasu do czasu. I może nie byłam przez to ekspertem w relacjach miedzy ludzkich. Podobno źle odbierałam różne zachowania, myliłam intencje. Niektóre odbierałam zbyt personalnie, inne, te ważniejsze- olewałam. Wykrywałam sarkazm tam, gdzie go nie było, a ignorowałam tam, gdzie był. Ale nawet ja wiedziałam, że Nicolas dla Esmeraldy był ważny. I vice versa. I teraz przynajmniej musiałam spróbować ją pocieszyć.
Zmieszana, spojrzałam na swoje wyprostowane nogi.
- Na twoim miejscu, też bym się wkurzyła - zaczęłam.
Ostrożnie dobierałam słowa i naprawdę rozważałam to, co chciałam powiedzieć. To była dla mnie nowość, tak jak mój cichy, niepewny ton głosu i wyraźne w nim wahanie. Wzięłam głęboki wdech.
- Ale uważam też, że jesteś w takiej sytuacji, że nie umiesz zrozumieć Nicolasa, ani też być szczęśliwą.
Nie wiesz, ale ja myślę, że on cię kocha, Es. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób. Ale jest zazdrosny. Bardzo. Nie może się pogodzić, że wolisz Alexa od niego. Tak, nie mam pojęcia też, z jakiego rodzaju miłości jest ta zazdrość. Czy to zazdrość przyjacielska, braterska, czy zazdrość kogoś, kto cię kocha, jak chłopak dziewczynę. A ty, ty najwyraźniej chcesz Alexa. Więc nie będziesz szczęśliwa, bo będąc z nim, on będzie nieszczęśliwy, a to unieszczęśliwi ciebie. Esmi, ty też go kochasz, ale chyba żadne z nas nie wie, w jaki sposób.
Chciałam jej to wyłożyć, wyjaśnić, powiedzieć. Ale kiedy otwierałam usta, idealnie ułożona wypowiedz znikała, zamiast tego pojawiało się „yyyy”, „no wiesz, bo ten”. Poza tym: kim ja jestem, żeby prowadzić psychoanalizę tej dwójki? Czy mogę mieć rację? No cholera, raczej nie.
- A przynajmniej nie możesz tego szczęścia osiągnąć, w taki sposób, w jaki obecnie chcesz.
No bo Esmi, zobacz: chcesz lizać się z Alexem, a w przerwach przyjaźnić się z Nicolasem. Chcesz, żeby on to zaakceptował, a on tego nie zrobi. Stara, nie masz szans tego pogodzić. Prędzej Alex zdradzi cię ze mną, niż Nicolas pójdzie na bycie twoim przyjacielem. I nawet jak nie przez zazdrość, to cholerną męską dumę, że Alex, a nie on, jest dla ciebie ważniejszy.
Tego rzecz jasna nawet nie planowałam jej powiedzieć. No bo jak? Powinnam jeszcze do tego dodać „Więc masz przejebane. Płacz, nic innego ci nie pozostaje”.
Esmeralda przez chwile patrzyła się na słońce. Prawdopodobnie zgubiła się w mojej wypowiedzi. Nie dziwiłam się- ja nie byłam pewna niczego, co właśnie powiedziałam. Tych filozoficznych podsumowań tego, co miałam w głowie, a nie mogłam jej wyznać.
- Chcesz powiedzieć, że zrobiłam źle. I że Alex to…
- Chcę powiedzieć, że być może - przerwałam jej ostro, zanim zdążyła powiedzieć swoje najgorsze przypuszczenia. – Ale tak powinnaś była zrobić. Jeżeli tego chcesz. A jeśli tak, tego chcesz, to właśnie tak powinnaś się zachować. Bo jeżeli ty chcesz właśnie tego… - dobitnie zaakcentowałam „ty” oraz „tego – to utrzymaj to przy sobie, a Nicolasa zignoruj. To twoje życie.
Esmi spojrzała się na mnie tak, że aż miałam ochotę zapisać sobie przypomnienie na ręku „umów się do psychiatry”. Jednak zaraz wzniosła oczy do nieba i cmoknęła, jakby chciała coś powiedzieć. Jednak, po kilku mrugnięciach i próbach ubrania myśli w słowa, poddała się.
- Ale to mój przyjaciel – jęknęła, a ja nic nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? – A Alex…
- O Doktorku ze mną nie rozmawiaj, jeżeli szukasz wsparcia.
Choć trudno w to uwierzyć, uśmiechnęła się.
- Mówię poważnie - zaznaczyłam.- Spędziłam z tym idio… facetem, ponad dwie godziny sama w szpitalu. Nie znajdziesz u mnie wsparcia; mówię poważnie.
Es znowu się zaśmiała, choć brzmiało to jak szlochanie.
- A co do Nicolasa… - zawahałam się. Moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że skoro już nie chlipie w kolana, to może udałoby mi się jej pomóc, maiałam szansę ją pocieszyć, a może nawet powiedzieć jej coś, co jej się przyda…? - Nie dogadacie się. A przynajmniej, nie teraz, kiedy mu mówisz, że kochasz Alexa i jesteś szczęśliwa.
Yhym, cholera, ostatni raz zaufałam kobiecej intuicji.
W tym momencie marzyłam o tym, żeby zacząć przepraszać Es, że jej to mówię. A moje pragnienia powiększyły się, w momencie w którym Esmeralda spojrzała się na mnie szklanymi oczami, wykrzywiła usta  i zacisnęła powieki, a po jej policzkach popłynęły dwa wodospady Niagara.
O cholera, dlaczego nie siedziałam cicho?!
- O cholera, Es…- zaczęłam, patrząc na nią błagalnie i z „przepraszam” w oczach.
Ale ona tylko pokręciła głową, obracając się do mnie przodem. Wyciągnęła ręce, jak mała dziewczynka i zanim zdążyłam zrozumieć o co jej chodzi, Esmeralda siedziała obok mnie, wtulona w moją bluzkę. Jedną ręką ściskała mnie za moje przedramię, drugą dłonią rozpaczliwie chwyciła za materiał bluzy na moich plecach.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze zaskoczona, ale nie odsunęłam się.
Nie potrafiłam, nie chciałam, nie mogłam. Jedyne co zrobiłam, po walce stoczonej w mojej głowie, to wyciągnęłam jedno ramię z jej uścisku, żeby położyć jej za głową i objąć jej szyję i ramiona.
Siedziałyśmy tak trochę czasu. Nie wiem ile. Esmeralda najpierw żałośnie chlipała mi w obojczyk, prawdopodobnie obsmarkując mi cały dekolt i bluzkę. Nie obchodziło mnie to, a kiedy przestała się trząść i po prostu tak siedziała, zaczęłam się zastanawiać, czy dziewczyna nie usnęła. A najbardziej byłam zdziwiona, że jej nie odsunęłam, jak pewnie zrobiłabym to jeszcze kilka dni temu.
Najpierw Nicolas, teraz ona…? Nie zdziwię się, jak ktoś mi powie, że za tydzień będę tulić Petera, Alexa, Rocky czy Thomasa, naprawdę.
- Vicky?
- Hmm? - mruknęłam, zabierając brodę z jej czoła i odsuwając się trochę.
- Nie wiem co mam robić. Może ty wiesz? - spytała, tak, że słychać było, że nie oczekuje ode mnie odpowiedzi.
- Nie wiem. A co ja mam robić? - Chyba zrozumiała o co pytam, bo przez chwilę milczała. A potem poczułam jak wzdycha ciężko.
- Też nie wiem. Ja… Ja muszę sama. Nie wiem, czy wiem, co możesz zrobić - dodała. - Teraz też. Chcę pobyć chwilę sama - powiedziała, puszczając mój łokieć.
- Es, bo ja mogę… Nie wiem, mogę posiedzieć, pogadać z Nickiem, urządzić wam wieczór zwierzeń i szczerości, teraz spróbować cię rozśmieszyć, mogę się użalać razem z tobą…? - zasugerowałam. Sama często miałam humorki i doskonale wiedziałam, czego można oczekiwać od innych w takich sytuacjach. - Tylko mi powiedz, co mam zrobić.
- Nie wiem. Teraz? Nic. - Wykrzywiła nieznacznie usta. - Ale powiem, jakby coś.
Kiwnęłam głową, śląc jej blady uśmiech. Podniosłam się z ziemi, nogi mi trochę zdrętwiały. Już miałam sobie pójść, kiedy usłyszałam z dołu:
- Jesteś cholernie niewygodna. I nie umiesz pocieszać.
Obróciłam głowę z szerokim uśmiechem, tylko trochę wymuszonym. Es mrużyła oczy, bo stałam pod słońce. Już była zdecydowanie mniej czerwona, bardziej zaróżowiona, no i to co było na jej nosie i policzkach... cóż, obawiałam się, że było na moim ciele i bluzce. Po paru sekundach odezwała się ponownie.
- Ale i tak, dziękuję.

Dziś, dziewiąta trzydzieści

- Vicky!- usłyszałam wołanie.
Niechętnie, bardzo niechętnie zatrzymałam się. W moją stronę szła niska, ciut przy kości dziewczyna. Przy każdym kroku podskakiwała, a jej krótkie blond loczki unosiły się energicznie w górę razem z nią.
- Ty jesteś Vicky, prawda? - spytała, a ja potrzebowałam chwili, żeby oderwać spojrzenie od jej twarzy. Miała takie wielkie, nienormalnie wielkie oczy.
Byłam zbyt zmęczona, żeby pamiętać o tych wszystkich zasadach, na przykład tej, że na pytania się odpowiada. Dlatego zamiast przytaknąć, zmarszczyłam brwi i nos, wykrzywiając się do niej. Miało to oznaczać tyle, że nie rozumiem dlaczego się do mnie odzywa i co ona chce.
- Jak twój nos? - zaszczebiotała, jakby właśnie czytała fragmenty z książki. Uśmiechnęła się miło i obiema dłońmi poprawiła opaskę, trzymającą loczki. Jeden z nich wyślizgnął się i opadł na jej czoło. - Widzę, że dobrze! Alex potrafi zdziałać cuda, prawda?
- Cuda i nie tylko - mruknęłam, bo to suma sumaru właśnie przez tego kretyna nie spałam całą noc.
Posłała mi szeroki uśmiech, chyba rozbawiła ją moja wypowiedź. Co było bez sensu, bo przecież nie miała pojęcia, co miałam na myśli… Więc po cholerę się szczerzy?
Jakbym spotkała ją innego dnia, pewnie bym była bardziej elokwentna. Ta dziewczyna (bo nawet nie wiedziałam jak się nazywa) była dziwnie słodka, milusia i wlepiała ze mnie wytrzeszczone gałki oczne. To wszystko sprawiało, że wyglądała na… tak słodko głupią. A ja nie lubiłam takich osób, jakbym nie była śpiąca pewnie bym ją spławiła, może w coś wkręciła. Jednak… nie spałam całą noc. Dwie osoby, które bardzo lubiłam, pokłóciły się. Moja przyjaciółka chodzi z największym dupkiem obozu. A Amy chce mnie zabić, a ja ją. Mogłaby być Milosem, a ja nie miałabym ochoty się odezwać.
- Aaaaa, martwiłam się. – Wyznała, a ja uniosłam brwi wyżej, patrząc na nią z litością. – Wiesz, widziałam jak Peter cię niósł do szpitala, wyglądałaś wtedy niekorzystnie.
- Tusz mi się rozmazał, to dlatego – mruknęłam sarkastycznie. Kochana na ogół jak ktoś ma złamany nos to korzystnie nie wygląda.
- Ooch, nie martw się, nawet nie było widać. – Wszystko mówiła wysokim, milutko i naiwnie brzmiącym głosem. Momentami brzmiało to tak, jakby sama się dziwiła, co mówi.
Uchyliłam usta, żeby coś powiedzieć, jednak zrezygnowałam. Poddałam się. Bo co miałam powiedzieć sobie, która… Cholera, ktoś słyszał naszą wymianę zdań? Patrzyłam na nią nie bardzo wiedząc, co jej odpowiedzieć. Po prostu… nie.
- Teraz też wyglądasz na zmęczoną, co się stało?
- Nie wyspałam się. Coś chcesz? – Zakończenie tej rozmowy było jedynym wyjściem.
- Nie, nie. Po prostu przechodziłam i zobaczyłam, że Amy coś do ciebie krzyczy… pokłóciłyście się?
- Słuchaj… - zaczęłam, przecierając twarz dłonią. – Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Olivia! – odszczebiotała natychmiast, wyciągając do mnie rękę. Pokiwałam głową, wykonując jakiś ruch dłonią, na znak, że tyle wystarczy, nie musimy się aż tak wylewnie poznawać.
- Słuchaj, Olivia. Miałam bardzo ciężką noc, a poranek jeszcze cięższy. Nie pokłóciłam się z Amy, tylko…
- To dlatego, że Esmeralda pokłóciła się z Nicolasem?
O mały włos nie rozszerzyłam oczy równie szeroko co ona i nie spojrzałam na nią zdumiona. Dzięki bogom, powstrzymałam się. Olivia wyczekująco wpatrywała się we mnie, trochę z dołu, a ja mlasnęłam parę razy. Nawet nie musiałam udawać, że jestem śpiąca- gdybym mogła, ległabym tu na tym trawniku i opatuliwszy się szczelniej bluzą Johnny’ego nie wstała do jutra.
- Co? – bąknęłam, opuszczając powieki jeszcze niżej.
- No Nicolas i Esmeralda. Ty z nimi mieszkasz, wiesz, że się pokłócili?
- Pokłócili się?
- Taaaak, podobno tak. Suze mi dziś powiedziała po śniadaniu, że Nicolasa nie było w nocy w domku, a Esmeralda wyglądała na jakąś smutną na śniadaniu, tak smutną, że zrzuciła tackę ze swoim jedzeniem… Oooch, przecież ciebie nie było na śniadaniu!
Patrzyłam na nią jak na jakiś żart, ponieważ nie bardzo wiedziałam jak reagować na kogoś, kto mnie zna i wie co robiłam. Ja nawet… Dopiero dowiedziałam się o jej istnieniu. Dlaczego ona znała moje imię, kojarzyła mnie, a nawet wiedziała czy byłam na śniadaniu. Okej, uznajmy, że wiedziała przez Turniej i dlatego, że nowe osoby w obozie są lepiej kojarzone. Ale... Dlaczego ona mi wprost mówi, że wie co robię?
Byłam zbyt śpiąca, żeby prowadzić taką rozmowę. Przez niedobór snu wszystko to wydawało się za bardzo absurdalne.
- Okej, okej – odezwałam się, zamykając czy, żeby zebrać myśli. – Olivia, nie wiem dlaczego tak uważasz, ale Nick i Es mają się w porządku. Tyle.
- To się nie pokłócili?
- Nie wiem, idź się ich zapytać – mruknęłam, a widząc jej minę szybko dodałam: - Najlepiej Thomasa. Thomas będzie wiedział.
Plan idealny. Thomas nie będzie wiedział, więc powie, że się nie pokłócili. A ja się w to nie mieszam.
- Thomas? Przecież Thomas…
- Miło było cię poznać, naprawdę.
Zostawiłam dziewczynę samą, a przez wielkie oczy wyglądała na zdumiona. Może była, może nie… Ja się tym nie przejmowałam w tamtym momencie.
Przynajmniej nie wydałam Es i jej problemów. Gadający ludzie to pół biedy, ale nie chciałam przyczynić się do tysiąca zadawanych pytań Esmeraldzie: „pokłóciliście się?”, „co z Nickiem?”, „dlaczego!?”. Ale co z tego, cholera, ja sobie dam radę. Ważne, że nie nasłałam jej na Esmi.
Olivia nie próbowała mnie gonić. Musiała widzieć, że Es ma się nie najlepiej. Czyli pewne nie ona jedna. I pewnie wszyscy już zrozumieli, że ma jakiś problem. I są ciekawi. Jednak ode mnie niczego się nie dowiedzą, bo Es nie chciała grzebać w tym temacie. Nie potrzebowała psychologa, który ją wypyta o szczegóły, pozwoli się wygadać. To silna dziewczyna, ona musiała… chciała poradzić sobie z tym sama.
Właśnie, sama. Więc jedynie mogłam jej pomagać, odganiając ciekawskich.

Wczoraj, szósta trzydzieści
Przez wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia- od zaatakowania mnie piłką przez Jenny, przez trening, gotowanie naleśników, Thomasa i Petera, przez rozmowę o transwestytach i Annabelle, do kłótni Es i Nicolasa- przez to wszystko zupełnie zapomniałam o sobie. Że przecież jestem poszkodowana, bo wszyscy uważają, iż jestem ofermą i zepsułam wczorajszy Turniej. A poza tym byłam ranna; z wszystkich tu obecnych tylko ja miałam kilkanaście godzin temu złamany nos! I byłam biedna, potrzebowałam atencji. To niesamowite, jak inni ludzie potrafię skupić uwagę na sobie, cholera.
Po pocieszaniu Es zawlokłam się na kolację. To był jedyny moment odpoczynku tego dnia, od śniadania. Amy próbowała ze mnie coś wyciągnąć, ale zbyłam ją opowieścią o tym, co robiłam z Jenny. John, kiedy przypomniałam, że próbowałam gotować naleśniki, spojrzał na swój talerz z tą właśnie potrawą i dyskretnie podsunął go Chase’owi, który był zbyt zajęty rozmową z Suzanne, żeby coś zauważyć.
A po kolacji… Cóż, po kolacji udałam, że wszystko jest okay i wróciłam do domku, licząc na to, że jak wróci Es będę mogła z nią chociaż pogadać. Owszem, wróciła. Ale rzuciła mi znaczące spojrzenie i poszła spać. Zostałam sama, siedząc na łóżku i wpatrując się w otaczających mnie ludzi. Nie miałam ochoty ani chęci wysilać się towarzysko, kiedy Amy pokładając się obok mnie, jęczała, że ma niedobór pokerowy i potrzebuje wygrać od kogoś trochę monet. Albo przegrać, jej to nie robiło różnicy. W końcu zadowoliła się grą z Suzanne i Chasem, bo Johnny i ja nie daliśmy się namówić. A Nicolasa nikt z nas nie widział od kolacji, na której z resztą go nie było.
Leżałam na pustym łóżku przy oknie. Co jakiś czas usypiałam, później się budziłam, potem znowu zmęczenie wygrywało nad bezsennością…  Aż około drugiej nie wytrzymałam i znudzona wierceniem się na łóżku, wymknęłam się na spacer.
W końcu usiadłam i zatrzymałam się na dłużej na jednym z brzegów plaży. A dokładniej, na końcówce trawnika, bo dalej była mała zapaść i pod moimi stopami rozpościerała się plaża. Taki jakby klif, ale zamiast wody- piasek. To nie była wydma, to był zwykły, urwany trawnik nad zapaścią.
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się kilka godzin temu, te nieszczęsne kilka godzin. Hmm… do momentu, kiedy Thomas postanowił dać się zabić Peterowi, było fajnie. Tak, przeżyłabym nawet Petera. W sumie, zaczynało mi się podobać jego zachowanie, ten podryw na jaskiniowca. Ale… potem Amy walnęła tą cholerną informację, a Nicolas poleciał jak oparzony szukać Es.
A ja poleciałam za nim.
Cholera, do tej pory nie widziałam, co mnie podkusiło. To nawet… to nawet nie był mój brat, Amy lub John powinni go łapać! Jednak nie - konkurs wygrałam ja. Ale mimo to byłam pewna, że jakbym przewinęła czas, to i tak biegłabym za nim.
Obydwoje bardzo lubiłam. W kwestii Alexa stałam po jego stronie. Bez dwóch zdań jednak, moje miejsce było przy Esmi, którą będę wspierać i stać murem za nią. Dlaczego? Sama nie wiedziałam. Znałam ją niecały tydzień, a jakoś za bardzo polubiłam. Nie miałam pojęcia jak pomóc Es i Nicolasowi. Nie lubiłam, kiedy czegoś nie umiałam. Przecież, jeżeli oni przestaliby się do siebie odzywać, to byłby horror. Spędziłam z nimi tydzień w tym miejscu; nawet ślepy zauważyłby, że są ze sobą blisko. Oni musieli ze sobą przebywać, inaczej byli chorzy.
Zirytowana prychnęłam do siebie i ścisnęłam mocniej palcami wypalonego do połowy papierosa, których paczkę wyjęłam Thomasowi z kieszeni, kiedy kłócił się z Peterem. Sama nie wiedziałam po co, po prostu wystawała mu z kieszeni spodni, wręcz prosiła się o zabranie. A teraz się przydała; musiałam się czymś zająć.
- Victoria? - usłyszałam i jak oparzona podskoczyłam. Cichy głos, jednak w nocy brzmiał jak wrzask.
Za mną stał Nicolas.
O wilku mowa… Patrzył na mnie dziwnie - nie okazywał emocji. Jedną rękę trzymał niedbale w kieszeni spodni, w drugiej dłoni trzymał do połowy pełną butelkę po jakimś piwie. Bardzo możliwe, że to był jeden z soczków jabłkowych Norberta…?
- Nick? Nie śpisz? - zapytałam, mało bystro. - Coś ci jest?
Chłopak wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. Poprawił się na trawie kilka razy i tak jak ja zwiesił nogi w dół wydmo-klifu.
- Tak jakoś - oznajmił i pociągnął łyk z butelki.- Cieszę się, że ty też nie możesz zasnąć, bo nie lubię pić sam - dodał mało altruistycznie, ale przynajmniej szczerze.
- Nie będę z tobą piła, nadal będziesz pił sam – odpowiedziałam.
- Nie wiedziałem, że palisz - dodał, wskazując dłonią na papierosa, który jarzył się pomiędzy moimi palcami.
- Normalnie nie palę, po prostu zabrałam Thomasowi. Nie wiedziałam, że pijesz.
- Ja nie piję.
- A ja nie palę.
Nicolas tylko prychnął i uśmiechnął się. Było zimno jak na czerwcową noc, a on siedział obok mnie tylko w luźnym i trochę spranym podkoszulku z logiem jakiegoś zespołu. Ja miałam na sobie bluzę Johnny’ego, która okazała się być bardzo miła w dotyku i wygodna.
- Więc czemu dziś pijesz?
- Dam ci dychę, jak zgadniesz - odciął się, śląc mi szeroki śmiech, pełen rozgoryczenia.
- A więc wisisz mi już dychę i czekoladę - przypomniałam mu, a sama wyciągnęłam z kieszeni bluzy jakiegoś batona, którego zakosiłam ze spiżarki. Rzuciłam mu go na kolana. - Masz, obiecałam ci wtedy, jak… no. Wtedy.
- A czemu ja ci wiszę? - Nick prawie się zaśmiał, kiedy z uznaniem spojrzał na czekoladę. Jednak tego nie zrobił, jedynie spojrzał się na mnie z uniesioną jedną brwią.
- Bo, tak jak ci powiedziałam, poszłam bajerować twoją bella gattino.
Jak mam być szczera, w tamtej chwili najchętniej zaczęłabym się śmiać, widząc jego reakcję. Ale mimo braku współczucia i sprzeciwu do użalania się nad nim: tego robić nie wypadało, nawet mi.
- No co? - zagadnęłam niewinnie, zaciągając się papierosem. To coś nie było nawet dobre, ale jakoś uspokajało i pozwalało czymś się zająć. Cóż, jak widać miałam zadatki na nałogowego palacza. - Przecież ślepa nie jestem. Może Es jest, może według niej ty jesteś; ale ja nie.
- Nie. Nie o to chodzi.
Zdawał się być opanowany, a jego wypowiedź miała charakter: „Nie no, coś ty Vicky, indyki nie jedzą chomików.”.
- Kochanie, możesz mi wmawiać, że Chejron nosi wałki na ogonie…
- Bo to prawda - przerwał mi, unosząc butelkę w geście toastu.- Inaczej miałby urocze siano na du... - zaczął, ale szybko mu przerwałam:
- Tak jak możesz mi próbować wmówić, że „tetrachloropropan” to nazwa czegoś z chemii.
- To akurat też prawda.
- Takie bzdury możesz mi wmawiać. Ale nie myśl, że kupię bajeczkę, że masz gdzieś, że Es chodzi z Alexem, tylko dlatego, że go nie lubisz.
Nicolas rzucił mi mordercze spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, że mam się odwalić. Jednak zapomniał z kim ma do czynienia i po minucie zabijania się wzrokiem, mruknął coś pod nosem, a chwilę potem rzucił:
- Porąbane to wszystko.- I czknął.
- Upiłeś się - zauważyłam, lekko pocieszona i nawet rozbawiona.
Jeżeli był wstawiony, mogłam mniej ostrożnie dobierać słowa. Nie musiałam siedzieć jak na szpilkach, że palnę coś nieodpowiedniego. Wyjęłam mu alkohol z ręki i się napiłam, żeby mieć pretekst w razie ogromnej gafy słownej.
- To tylko piwo. Piąte, ale tylko piwo - mruknął, zabierając mi i przyglądając się etykietce. - Dziwne jakieś, ale Oscar miał tylko takie.
Uśmiechnęłam się i już miałam coś powiedzieć, ale właśnie zobaczyłam, że Nick… on się błyszczał!
- Nicolas, kochanie - zaczęłam, nachylając się i przejeżdżając palcem po jego przedramieniu. Czy ty… czy ty się świecisz? - zaśmiałam się z niedowierzaniem.
- Co? A, to. - Prychnął rozbawiony, patrząc na swoje ramiona, przewrócił oczami i szybko rzucił: - Szedłem sobie. Ale Emilia-dziecko-na-sterydach też sobie szła, w dodatku z brokatem. No i ona gestykuluje, więcej niż zdenerwowana Esme… - przerwał i oblizał wargi, jakby próbował wymazać zdanie, które chciał powiedzieć, po czym spuścił na chwilę głowę na piersi tylko po to, żeby po chwili z powrotem ją unieść. – W każdym razie jak zaczęła wymachiwać tymi mini świecidełkami to nawet się Felixowi dostało, mimo że miał mi tylko Oscara i jego piwo znaleźć.
- No ale popatrz. Wyglądasz olśniewająco.
Wyszczerzyłam się do niego jak wredna młodsza siostra, która chce dopiec starszemu bratu. Jak Mała Mi z Muminków. Ten jedynie stuknął mnie butelką w czoło i prychną z politowaniem, choć minimalnie rozbawiony.
Nicolas po chwili milczenia, obrócił spojrzenie na mnie.
- Aż tak widać?
Poprawiłam bluzę, bo jeden z rękawów zsunął się z ramienia. Wsadziłam niedopalonego papierosa do ust i spróbowałam zapiąć zamek błyskawiczny, bo zrobiło się nagle chłodniej. Szkoda, że miałam na sobie tylko krótkie spodenki od piżamy i johnową bluzę...
- Nyywyym. Myfy tyofe, ayye… - zaczęłam nadal trzymając w buzi fajka. Nicolas prychnął i wyjął mi go z ust. – Dzięki - mruknęłam nie patrząc w jego stronę, tylko dalej próbując w ciemności wcelować w zapięcie suwaka. - A wracając do pytania… Może trochę, jeżeli ktoś się temu wszystkiemu przypatrzy.
- Kurde, fatalnie - jęknął już mocno podenerwowany chłopak, oddając mi moją własność.
- Fatalnie? - uniosłam brwi wyżej. - Nie przesadzaj. Świecący się kolesie są bardzo rozchwytywani, nie oglądałeś „Zmierzchu”?
W odpowiedzi otrzymałam pełne niemej groźby i politowania spojrzenie, które zbyłam cmoknięciem w jego stronę i przymilnym uśmieszkiem.
- Victoria, wiesz, o czym mówię. I nie chodzi o brokat - sprecyzował, a po chwili dodał: - Choć to, że go widać, to też nie jest dobra wiadomość.
Przeklęłam się w myślach za to, że dałam się w to wplątać. Nigdy nie wtryniałam się w cudze problemu. Unikałam ich jak ognia! To innych sprawy, ja się nie mieszam, nie wtrącam, pomagam, gdy proszą i tylko nielicznym poświęcam trochę serca, przy tej pomocy. I nagle BUM!
Dobra. Sam chciał. Ja kłamać nie będę, to on tu jest facetem i musi być twardy.
- Kochany, jesteś jej najlepszym przyjacielem. Wpakowałeś się w takie bagno, że nie wyczołgasz się z tego przez najbliższe kilka lat, aż zaryzykujesz całą waszą znajomość. I w sumie, nie wiem, czy właśnie tego nie zrobiłeś, a przynajmniej nie rozpocząłeś takiego procesu.
- Dzięki- westchnął, podając mi piwo, jednocześnie posyłając mi spojrzenie pełne dziwnych, niezidentyfikowanych emocji.
- A skoro w sumie zacząłeś, to nie wiem, czy na twoim miejscu nie dokończyć i nie załatwić wszystkiego teraz. Nie wyjaśnić od razu. Bo tak to będziecie się przepraszać i obrażać przez długi czas, potem będzie dobrze, potem znów coś walnie, bo walnie. I będzie tak samo jak teraz. Znowu. Więc czemu by nie zaryzykować od razu?
- Wiesz jak pocieszyć człowieka.
- Nie ma za co - zawołałam, lekko wznosząc piwo jak do toastu.
Jasne, mogłabym go pocieszać, obsypując być może złudnymi nadziejami. Tyle, że wtedy mógłby nie docenić stopnia, w jakim ta sytuacja była beznadziejna, zlekceważyć i nie ratować. Mogłabym też go ich pozbawić. Ale naprawdę, nie miałam pojęcia co robić. Dlatego nie zrobiłam nic poza powiedzeniem mu tego, co sam już na sto procent wiedział.
- Kurde, latam za nią od tylu lat, a ona nic. Jestem na każde jej skinięcie, a ona nic.
Umilkł na chwilę a ja wiedziałam, że to nie jest moment na wtrącanie niczego od siebie. A przynajmniej na to liczyłam, bo nie miałam czarnego pojęcia, co mam mu odpowiedzieć.
- Bogowie, Rowllens, widziałaś, jaki ona ma cudowny uśmiech? - jęknął po chwili, przenosząc spojrzenie na mnie.
Ktoś mógłby mi zarzucić, że nie mam uczuć, jestem beznadziejna i tak dalej. Oczywiście, było mi Nicolasa bardzo szkoda. Ale co moje współczucie mu da?
- Wiesz, jesteś beznadziejnym przyjacielem. Nie powinieneś się w niej zakochać.
Nicolas nie zaprzeczył.
Jedno zdanie, ale kiedy je wypowiedziałam, stało się ono nagle najbardziej oczywistą rzeczą na świecie, aż sama nie wiedziałam, dlaczego do tej pory każdy się nie domyślił...!
Nicolas zaśmiał się krótko, niemal histerycznie, jak początkujący szaleniec. Zakołysał butelką w dłoni. Nic nie zachlupało.
Księżyc na chwile pojawił się nad naszymi głowami i jego światło urokliwie odbijało się od morskiej tafli wody. Powierzchnia zatoki wyglądała jak paznokcie mojej matematyczki ze szkoły- jakby ktoś wysypał za dużo brokatu. (Albo tak jak Nick.) Westchnęłam ciężko, wciągając chłodne powietrze do nosa i przymykając oczy. W sumie, robiłam się trochę zmęczona i śpiąca.
- A co tam u ciebie? - zapytał po chwili milczenia.
- Nie wysilaj się - powiedziałam, uśmiechając się do niego ciepło. - Nie musisz podtrzymywać rozmowy.
- Dzięki.
Nicolas przez pewien czas milczał, a ja wpatrywałam się w jego profil. Przymrużone powieki, zmęczone ramiona, podkulone do przodu, cały odchylony i zgarbiony. Łokciami opierał się o kolana. Smukłymi dłońmi trzymał butelkę przed sobą, która była już pusta.
Nagle westchnął zupełnie tak, jakby właśnie się obudził.
- Jestem skończony.
- Jesteś pijany - poprawiłam go.
- To też prawda – zgodził się ze mną, zsuwając się z klifu na piasek, a potem obracając się przodem do mnie. Siedząc, byłam od niego o pół głowy niższa, czyli patrzyłam na niego z tego poziomu, co zazwyczaj. - Chodź Rowllens, zrobimy wycieczkę do jednego ze sklepów na Long Island. Potrzebuję się upić.
- Właśnie ci oznajmiłam, że jesteś pijany - przypomniałam, nie ruszając się z miejsca, mimo że podał mi rękę, aby pomóc zejść z klifu. - A ty teraz mówisz, że musisz się upić. Kochany, ty naprawdę jesteś pijany. I to nie daje ci ultimatum, by nazywać mnie Rowllens.
- Potrzebuję upić się bardziej - poprawił się, wykrzywiając cynicznie. - Chodź. Sklep czeka.
- To daleko - zauważyłam.- Nie możesz wziąć więcej od Oscara?
Tak, idźmy do Oscara! Mówiłam już, że on jest przystojny? Więc tak, idźmy tam! W nocy, może śpi tylko w spodniach, bez bluzki? O cholera, tak- chcę do niego teraz!... Przepraszam, ale jakieś profity z tej sytuacji, w którą mnie wmieszali, mi się należą; potrzebuję jakiegoś wynagrodzenia.
- Wypiłem mu wszystko - posłał mi niemal dumny z siebie wyszczerz. Egoista. Może ja też chciałam coś z życia, a przez niego nie pójdziemy do Oscara? - Chodź. Trzy godziny spacerkiem.
Odpowiedziałam mu szerokim, sztucznym uśmiechem. Wstałam, chwytając go za wyciągniętą rękę. Dłonie mimo chłodu miał ciepłe, trochę szorstkie, ale bardzo smukłe, jak u skrzypka albo pianisty.
- W jedną stronę, oczywiście - dodał, kiedy moje stopy dotknęły ziemi.
Nie wytrzymałam i się zaśmiałam. Nicolas zarzucił mi ręką na ramiona i poprowadził w stronę trawy, schodząc z plaży. Czułam, jak lekko się zatacza, ale postanowiłam zwalić to na piasek, i że trudno po nim chodzić prosto…
Wrzucił pustą butelkę do śmietnika, który mijaliśmy, szkoło z okropnym echem obiło się o metalowy pojemnik. W nocnej ciszy, dźwięk ten był tak głośny i przeszywający, że aż podkuliłam ramiona.
W tamtym momencie poczułam dziwną i mocną więź z Nicolasem, która tylko pogorszyła mój mętlik w głowie.

Dziś, prawie dziesiąta rano
Zatrzymałam się przed schodami do jadalni. Byłam głodna, bo śniadanie ominęliśmy. Zgodnie z rachunkami Nicka, powinniśmy dość do sklepu o szóstej, poczekać na jego otwarcie do ósmej, więc w obozie powinniśmy zjawić się około jedenastej. Obecnie dochodziła chyba dziesiąta. Wróciliśmy szybciej, tuż przed dziewiątą. Nicolas okazał się być bardzo niecierpliwy i postanowił włamać się do sklepu. Tylko dlatego granicę Obozu przekroczyliśmy niezgodnie z planem, choć to i tak nie dało nam śniadania.

Dziś, dziewiąta rano
W domku Hermesa nie było już Es. Była Amy i był Johnny. I byłam ja z Nickiem, który gdy tylko pomogłam mu wejść po schodach, ziewnął i nie patrząc na nic zwalił się na pierwsze łóżko przy drzwiach, chyba te, które przedwczoraj było moje. Niewiele myśląc zrobiłam to samo, lądując obok niego.
Chciałam spać. Bardzo, bardzo, bardzo chciałam spać. I mogłabym spać nawet na podłodze. Spać w wannie. Spać zwinięta w kłębek pod łóżkiem. Spać u Petera w szafie. Ale. Chciałam. Spać.
- Viiii? Morrrdeeeczkoooo?
Spać!
Zignorowałam to i kiedy chciałam przesunąć Nicka w bok, żeby zrobić sobie więcej miejsca, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, a zaraz potem ktoś obrócił i zrzucił mnie na ziemię. Zaskoczona nie zdążyłam nawet krzyknąć, tylko jęknęłam, kiedy poczułam żołądek w gardle w momencie, w którym walnęłam całym ciałem o podłogę. Amy nachylała się nade mną i obserwowała uważnie, rozbawiona.
- Czy ty jesteś pijana? - zapytała, jakby właśnie potwierdzała pewne fakty. - Bo tamten skurczybyk ewidentnie się zalał - dodała, prostując się i patrząc na swojego brata, który leżał płasko, nogi mu zwisały na podłogę, a twarz miał wciśniętą w poduszkę.
Johnny w tym momencie przestał się wpatrywać w tę scenkę z szokiem na twarzy znad książki. Odrzucił ją na swoją półkę nocną i momentalnie znalazł się obok mnie, siadając na swoich piętach i przykładając mi obie ręce do policzków. Zaskoczona odchyliłam się do tyłu, a przez to, że teoretycznie pół-śniłam, miałam problemy z zmysłem przestrzennym. W efekcie przyfasoliłam tyłem głowy w nogę od łóżka.
- Ała! - jęknęłam.
- Nie, nie jest tylko rozpalona - zdiagnozował John; najwyraźniej sprawdzał, czy moje poliki są czerwone z natury czy przez gorączkę.
- Tylko teraz napalona, tygrysie - wtrąciła Amy, odsuwając brata w bok i patrząc się na mnie jak na obiekt badań.- Ale się na nią rzuciłeś. I weź jej tak nie obmacuj po twarzy.
- Myymblyymy - wymruczałam, bo mięśnie odmówiły posłuszeństwa i nie miałam siły ruszać szczęką. W sumie, nie chciałam powiedzieć nic konkretnego, ale po prostu się odezwać.
Zamknęłam oczy i przekręciłam się na bok, żeby zasnąć na ziemi. Na gładziutkiej, zimnej, wygodnej podłodze. Podłogi są cudowne. Takie przyjazne, takie urocze, takie z charakterem…
- Victoria - nalegał John, obracając mnie z powrotem na plecy. Byłam tak wyczerpana tym chodzeniem, gadaniem i nie spaniem, że nie siliłam się nawet, żeby otworzyć oczy. - Czy ty piłaś?
- Ne - wybełkotałam zgodnie z prawdą, zmuszając moją szczękę do komunikatywnej pracy.
- Bo albo piłaś, albo jesteś chora.
- Pięć yków, na-awdę. To Ni…
- Czyli piłaś – powiedział Johnny, spokojniej.
- No mówe, że ne, ja tylko tak troszkę od Nicol…
Nie dokończyłam, bo zadławiłam się wodą, która pojawiła się nagle i znikąd. Kaszląc i się dławiąc, przekręciłam się na bok, żeby wypluć wszystko co wpadło mi do nosa i buzi. Zaraz też ręce Johnny’ego podciągnęły mnie ku górze, zmuszając, żebym usiadła.
- AMY! - zawołał John, który klepał mnie po plecach, kiedy ja nadal kasłałam.- Amy, to było niedorzeczne! Victoria mogła się zadławić! Woda dostałaby się do…
- Srata tata - mruknęła blondynka, kucając naprzeciw mnie i patrząc się z uśmiechem prosto w moje załzawione oczy.
- Ty jesteś jednak naprawdę durna! Jakby coś jej się stało, byłby problem! Nieodpowiedzialna, bezmyślna, kiedyś się zabijesz sama przez te pomysł! - wyliczał dalej jej brat, z każdym słowem waląc mnie po łopatkach. A ja wstrzymałam się, by nie zasnąć, bo czekałam na odpowiedź Amy, która raczej nie należała do osób lubiących krytykę.
Jednak, mu mojemu zdumieniu, Amy przyjęła to z miną „skończyłeś?” i spojrzała się na mnie. Nieźle. Innych pewnie by rozszarpała. Widać bonus Johnny’ego.
- No. To jak już nie śpisz, to opowiadaj, dlaczego mój brat ledwo dycha łóżko wyżej, a ty postanowiłaś poznać się bliżej z tą uroczą podłogą.
- Dlaczego budzisz mnie, a nie jego? – jęknęłam, krzywiąc się zmarnowana. Nigdy nie czułam się tak obco we własnym ciele. – Ja tylko go wspierałam, byłam dobra i poprawna, a życie mnie karze…
Chwilę potem dostałam przeterminowanego energetyka, jednak uznałam, że nie czuć różnicy. Dla komfortu psychicznego Amy przelała mi zawartość puszki do szklanki. Choć obie wiedziałyśmy, że zrobiła to tylko dlatego, aby Johnny nie zauważył daty ważności, która minęła trzy dni temu. Porozumiewając się znaczącym spojrzeniem ( i szerokim ziewnięciem w moim wykonaniu), uznałyśmy, że nie potrzebujemy kazania o zdrowym, a przynajmniej normalnym, odżywianiu się.
-  No i Nick się włamał i zabrał kilka butelek i ja zabrałam miętówki i to tyle i Nick chciał się upić- zakończyłam.
- Mówiłaś, że był pijany już wcześniej - zmarszczyła brwi Amy. Potaknęłam jej kiwnięciem głowy.
- Też mu to mówiłam. Ale nie był wystarczająco - wyjaśniłam bez składu, osuwając się niżej na ścianie. Spałam. Ja naprawdę spałam. To cud, że nie zaczęłam im recytować Szekspira, zamiast opowiadać o tym, co działo się w nocy.
- Vi, nie odlatuj - mruknęła blondynka. - Jak na razie wyjaśniałaś tylko, co robiłaś na plaży o trzeciej nad ranem. W sumie, to nawet nie zauważyłam, żebyś wychodziła w nocy. Pamiętam tylko, że jak kładłam się spać, to Nicka nie było wcale, a Es już spała. Oni się pokłócili?
- Nie. - Ziewnęłam.- Po prostu nie zgadzają się w jednej kwestii - wyjaśniłam, nie pokazując, że czuję się bardziej ożywiona.
John spojrzał się na mnie znad swoich okularów tak, że omal nie rzuciłam się na kolana i nie zaczęłam go błagać: „Proszę, wybacz mi, że skłamałam! Tak, tamte dwie cholery się pokłóciły! Nick się załamał, Es też, a ja muszę ich pocieszać! Wybacz, wybacz, wybacz!”. Chryste, jak Amy wytrzymała z nim tak długo?
- Wszystko pięknie - zaczęła Amy spoglądając na swojego śpiącego brata, - tylko po co w takim razie Nick się upijał?
Wzruszyłam ramionami.
- Jak do mnie przyszedł, był już pijany - uznałam i się przeciągnęłam. - Przeżywa to, że jest sędzią Turnieju, zdołowały go nagrania jego znajomych na planszy Nemezis, mają problemy z odbudową Areny albo Milos mnie zdradza i się przejął…
Przerwał mi szczery śmiech Amy, która nagle zerwała się ze swojego łóżka i podniosła się na kolana. Wygadała na zadowoloną, jakby sobie cos przypomniałam.
- Mordeczko, nie pokazałam ci jeszcze! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Mam nagrania z Turnieju! Jednak te kamerki działały, wszystko się nagrało z różnych miejsc trybun!
- Och, daj spokój - westchnęłam, zsuwając się z łóżka. Przypominanie mi o Turnieju, nie było dobrym pomysłem. - Przestań już.
- Co przestać? - przedrzeźniła mnie Amy. - Jak na razie idzie ci świetnie, myślę, że teraz będzie już tylko zabawniej!
- Zabawniej? A więc fakt, że jestem pośmiewiskiem, jest zabawny?
Sama słyszałam, że mój głos stał się bardziej ostry, nie brzmiałam już na ani trochę nieprzytomną i zaspaną.
- To niedorzeczne - wtrącił okularnik. - Nikt się z ciebie nie natrząsa, Victoria. Raczej uważają, że celowo się wygłupiałaś; jak się śmieją, to w dobrej wierze.
- W dobrej wierze, to Nicolas i Chase powinni ci zafundować kurs języka, jako dobrzy bracia, żeby z ciebie przestano się natrząsać - mruknęła Amy, przesyłając mu buziaka z powietrzu, po czym spojrzała się na mnie. - Mordeczko, wszystko jest super.
- To nie jest śmieszne - powiedziałam spokojnie. - Turniej jest niebezpieczny.
- I mówi to laska, która się tam wtryniła drugiego dnia po przyjeździe tutaj.
- Mówi to laska, która tam była i jej wkład nie ogranicza się do japienia się na tą grę z durnym uśmiechem- odparowałam, nonszalancko obejmując się ramionami i przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Nie mogłam się powstrzymać od odruchowego uniesienie brody w górę i rzucenia jej wyzywającego spojrzenia.
Gromiłyśmy się wzrokiem. John wyprostował się, chcąc coś dodać, ale Amy od razu odesłała go na swoje miejsce jednym spojrzeniem, które wydawało się być jak rzut sztyletem; przeleciało przez pokój w sekundę, każąc chłopakowi siedzieć cicho. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej. Nie spodziewałam się, że jej piwne oczy mogą być nie-roześmiane.
- O co ci chodzi?- zapytała w końcu Amy.
- Daj mi spokój z Turniejem- powiedziałam, nie odwracając wzroku.- To jest naprawdę niebezpieczne, komuś może stać się krzywda. A ty się z tego śmiejesz. I czekasz, aż coś mi się stanie!
- Co?- parsknęła rozbawiona, jak na ironię.- Śmieję się z tego? Czekam aż…? Chyba cię coś boli!
- A nie? Tylko o tym paplasz, tylko to cię obchodzi! Masz w głowie licznik, ile razy się wywaliłam, ile razy źle trzymałam miecz, ile razy mogłam stracić nogę!
- Victoria, ja to na poczekaniu wymyślałam!- prychnęła oburzona, ale w jej głosie było też pełno niedowierzania.- Nie liczyłam niczego, w dupie to mam.
- Fakt- przytaknęłam, kiwając głową z powagą.- Zupełnie cię nie obchodzi co się mi i innym może stać. Pieprzona egoistka. Widać, że mamusia cię rozpieszczała.
Dziewczyna uchyliła usta i je zamknęła. Chyba się nie spodziewała, że mam o niej takie zdanie. Wyglądała na zaskoczoną. A ja? Ledwo powstrzymałam szeroki uśmiech. Johnny spróbował coś nam tłumaczyć, ale go nie słuchałam.
Ona nigdy nie brała Turnieju na poważnie, zachowywała się jak turystka, która przyjeżdża do jakiegoś miejsca, które słynie z krwawych mordów, żeby pooglądać te „atrakcje” na żywo. A potem opowiedzieć znajomym, że widziała coś mega zabawnego. A mnie to zaczęło poważnie irytować.
- Wiesz, Victoria…
 Po raz drugi użyła mojego pełnego imienia. Widać, nie byłyśmy już w takich relacjach, by radośnie wykrzykiwać na mnie „Vi, mordeczko”. Nie przeszkadzało mi to i nie żałowałam, że już nie zasługuję na ten tytuł.
- Wiesz- zaczęła znowu, bo poprzednio głos jej się załamał.- Ciebie chyba na tym Turnieju, a potem Judy, zbyt mocno pobili, bo ci odbija.
Zaśmiałam się szyderczo, nie panując nad tym co mówię. Niedobór snu sprawił, że miałam wrażenie, że to sen i nie myślałam nad tym co robię.
- Tak? To co? Pogadamy o tym, że obawiasz się, że po następnym takim urazie mogę mieć problemy… może z chodzeniem, czy wzrokiem, jak uważasz?- spytałam tonem, jakiego używają fachowcy. Nie omieszkałam zmarszczyć brwi i odchylić głowy w bok.- Och, jak będzie zajebiście, gdym straciła mowę, co nie?
- Och, ja na razie to ty masz problemy z mózgiem- odcięła się, naśladując moje ruchy i stukając się palcem w brodę, jakby coś rozważała.
- Lepiej mieć problem niż deficyt.
- Amy, Victoria! Koniec, bo mam dość…- zaczął John, ale został kompletnie zignorowany.
- To było słabe- skwitowała.
- Ale ciebie i tak gasi.
Amy uniosła i opuściła ręce kilka krotnie, jakby nie wiedziała co z nimi zrobić. Widziałam, jak patrzy na mnie wściekła, jak musiałam ją mocno irytować.
- No tak, bo przecież jestem wredną suką!- Dramatycznie zaakcentowała tą wypowiedź machnięciem ręki, a zaraz potem nerwowo przeczesała proste włosy.
- Ough- złapałam się ze serce.- Auć, boli. O nie, czy to wyrzuty sumienia?
- Nie, odnalazłaś bratnią duszę, skoro jestem wredną suką.
- Co sugerujesz? Że ja jestem…
- Amy, Vicky! Nie sądzę, żeby…
- Zamknij się John. Tak, sugeruję - prychnęła gniewnie Amy.
Przegięła. Przypomniały mi się słowa Jenny, kiedy wysunęła przykład, co do moich włosów: Ja to wiem. Inna sprawa, czy wiem, że inni to wiedzą. Identycznie było w przypadku moich zdolności militarnych. Tylko ja się mogłam z nich śmiać, ewentualnie przyjaciele.
- Coś jeszcze?- zapytałam spokojnie. Nie jadowicie, nie sarkastycznie, nie chamsko. Po prostu wymówiłam te słowa, bez żadnych emocji. Jak kasjerka w sklepie.
- Tak! Jesteś bezczelna, uważasz się za panią wszystkiego i do tego narcystyczna.
- Ja narcystyczna?
- Tak!- krzyknęła Amy, odchylając się do tyłu i kładąc dłonie na biodra.
Dalej jej nie słuchałam, bo po prostu westchnęłam, jakbym się zmęczyła i nie czekając na nic więcej obróciłam się do wyjścia. Kiedy zbiegałam z trzech schodków ganku, potykając się na ostatnim, usłyszałam, że Amy zeskakuje z łóżka na podłogę, że John próbuje jej coś powiedzieć.
- Victoria! Masz natychmiast tu wrócić, słyszysz mnie?!
Cały ten dzień i noc były jak zza mgłą. Czułam się potwornie. Jednocześnie miałam wrażenie, że lunatykuję, ale też, że ktoś usunął mi wszystkie granice; miałam wrażenie, że mogę wszystko. Zaczynając na wygarnięciu komuś co o nim myślę, a kończąc na odtańczeniu tańca deszczu na dachu Wielkiego Domu. Po prostu… Po prostu nie miałam nic, co by mnie zastopowało.

- Victoria Rowllens! Wracaj tu i rozmawiaj ze mną! VICTORIA ROWLLENS!

Znalezione obrazy dla zapytania boy girl tumblr gifs night camp



Co nowego w rozdziale?
Vicky wraca od Jenny do domku Hermesa, gdzie smacznie śpi Chase. Pojawia się Nicolas, szukając swojej kici. Wtedy do domku wpada zdenerwowany na Amy Johnny i sama Amy, która przed chwilą oznajmiła chodzącej maszynie śmierci, Annabelle córce Aresa, że Johnny "fantazjuje o niej i jej sadle". Rozpoczyna się pełna śmiechu rozmowa o związku Johnny'ego z dziewczyną, o tym, że McDonalda jednak trudno jest kupić, o prawach autorskich Johna do własnego gatunku roboli, bogactwie Amy... Miłą atmosferę przerywa dopiero dopiero wzmianka o Es, bo w odróżnieniu do Rowllens, Amy wie, gdzie podziewa się dziewczyna: biega po obozie ze swoim chłopakiem... Alexem. I zanim Amy się orientuje, zę to tenże właśnie znienawidzony przez Nicolasa Alex... Nicolasa już nie ma; wybiega z domku. A za nim Rowllens, niewiele myśląc. Dziewczyna zostawia kłócącego się Es i Nicka samych, a później obiecuje Nicolasowi pogadać z Es. Tak też robi, choć pocieszanie idzie jej równie dobrze co szermierka. Całą noc budzi się co chwila, aż o drugiej wymyka się z domku. Siedząc na skarpie przy plaży spotyka pijanego Nicolasa, z którym chwile rozmawia, a potem daje się namówić na wycieczkę do sklepu. Do obozu wracają około ósmej rano, Rowllens o własnych siłach, Nicolas o jej. Jednak gdy umierająca rzuca się na łózko w domku Hermesa, żeby zasnąć obok Nicolasa, budzi ją Amy, która koniecznie chce wiedzieć, gdzie była z jej braciszkiem, czemu jej braciszek jest pijany i dlaczego... no, dlaczego. Rowllens plecie trzy po trzy, tłumacząc co się działo, ledwo kontaktując. Ożywia się dopiero, żeby pokłócić się z Amy. powód nie jest istotny, tym bardziej nie jest duży, ale zmęczenie robi swoje - dziewczyny się kłócą, a wkurzona i nagle rozbudzona Rowllens wychodzi z domku Hermesa. Idąc przez obóz spotyka Olivię, która próbuje się dowiedzieć o się stało z nią, co się stało z Es i Nicolasem.






Znalezione obrazy dla zapytania tumblr gif  internet girl

Kiedyś pisałyśmy o rozmowach na skype z nami, dla chętnych. Nie wiem ile jest chętnych, ale może zróbmy tak. Kto chce pogadać ze mną, z Lady, jeżeli się uda z nami dwoma (słyszysz Lady? wreszcie inna interakcja niż fb i sms, dla nas to też nowość będzie)... zgłaszajcie się. W komentarzach, a najlepiej napiszcie na @:
> want.to.dream.like.a.youth@gmail.com
> mój: annabeth24@op.pl
> podałabym Lady, ale jest na wyjechaniu a tak bez jej zgody jakoś nawet mi nie wypada...
> jeżeli ktoś ma mnie na fb to niech się nie wstydzi i pisze, możecie pisać do mnie na stronie z moimi rysunkami, serio nie gryzę. Kontaktujcie się jak chcecie ((:

9 komentarzy:

  1. Ej, żarty o mojej punktualności są akurat zabawne.
    Mój mail to pipes77@onet.pl, jeśli ktoś mnie znajdzie na fb, instagramie czy czymkolwiek, śmiało pisać <3 postaramy się ustalić najbardziej dogodne terminy, jeśli trzeba będzie to będziemy robić w razie czego nawet więcej rozmów ;)
    ~Lady

    OdpowiedzUsuń
  2. OK MAM BEKĘ Z MOJEJ REAKCJI NA RODZIAŁ.
    Czytam mitologię nordycką w takim w cholerę grubym tomiszczu i w drugiej ręcę trzymam telefon by doczytywać o niektórych terminach i gadać z koleżanką (jestem wyjątkowo dwu-zadaniową dziewczyną, potrafię czytać dwie rzeczy jednocześnie, jeśli nie muszę się na żadnej bardziej skupić). I wchodzę w interneta i patrzam, otwieraja mi się wakacje, bo to ostatnia karta. Co robi Okej? Trzaska mitologią nordycką z takim hukiem, że siostra wpadła do pokoju i spytała się, czy żyję, bo była pewna, że to ja się wyjebałam XD.
    Okej (pierwszy komentarz żeby mi nie skasowało w czasie czytania, pod spodem to co do rodziału, bo zapewne jest to ten z płaczącym zakochanym Nickiem który sprawi, że też się poryczę. Jej!
    Okej
    P.s. A mogłam czytać jak dwie nogi jednego ilbrzyma spładzają ze sobą dzieci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "- Nicolas, kochanie - zaczęłam, nachylając się i przejeżdżając palcem po jego przedramieniu. Czy ty… czy ty się świecisz? - zaśmiałam się z niedowierzaniem."
      NICKOLAS, KOCHANIE, CZEMU JESTEŚ WAMPIREM.
      "- Fatalnie? - uniosłam brwi wyżej. - Nie przesadzaj. Świecący się kolesie są bardzo rozchwytywani, nie oglądałeś „Zmierzchu”?"
      KURNA, VI, PRZESTAŃ MI CZYTAĆ W MYSLACH.
      "- To daleko - zauważyłam.- Nie możesz wziąć więcej od Oscara?
      Tak, idźmy do Oscara! Mówiłam już, że on jest przystojny? Więc tak, idźmy tam! W nocy, może śpi tylko w spodniach, bez bluzki? O cholera, tak- chcę do niego teraz!... Przepraszam, ale jakieś profity z tej sytuacji, w którą mnie wmieszali, mi się należą; potrzebuję jakiegoś wynagrodzenia."
      TRZEBA MIEĆ PRIORYTETY
      "- AMY! - zawołał John, który klepał mnie po plecach, kiedy ja nadal kasłałam.- Amy, to było niedorzeczne! Victoria mogła się zadławić! Woda dostałaby się do…
      - Srata tata - mruknęła blondynka, kucając naprzeciw mnie i patrząc się z uśmiechem prosto w moje załzawione oczy."
      AMY KOCHAM CIĘ Z CAŁEGO SERDUSZKA

      Ok, jeśli chcecie przeczytać kOlejne AAAAAAAA albo NIEEEEEEE, to wròćcie do mojego komentarza do tego rozdziału na poprzednim blogu, bo tam napisałam dokładnie wszystko, co czułam i dziś.
      Moja teoria co do rozwoju fabuły:
      Victoria przez chwilę zostanie czyjąś dziewczyną, a potem, na końcu, wróci do Thomasa bo sa sobie przeznaczeni. Esmeralda i Nickolas pogodzą się, ale parą zostaną dopiero potem. Amy i Vi już się pogodziły (XD).
      Co do pochodzenia: TEN ROZDZIAŁ UTWIERDZIŁ MNIE W PRZEKONANIU, ŻE VI JEST CÓRKĄ HERMESA.
      1. Poczuła dziwną więź z Nickolasem i całą noc zachowywała się jak jego cholerna siostra. Naprawdę.
      2. Pomyslała, że fajnie byłoby mieć takiego brata jak John
      3. Ona i Amy zachowują się jak cholerne siostry, bo naprawdę tylko rodzina potrafi sobie dowalić w najbardziej bolesne punkty, a jednocześnie one się już kochają jak siostry
      4. VI czuje się w domku Hermesa tak, jakby tam była od zawsze.
      5. ONA I CHASE MAJĄ KURNA TAKĄ BRATERSKĄ WIĘŹ, ŻE TO WALI PO OCZACH

      Es jest albo od Ateny albo od Afrodyty, aczkolwiek bardziej stawiam na Atenę.

      Cały ten obóz trochę przypomina mi o moim obozie na który jadę pojutrze. Tam jest podobna afmosfera (na zimowisku ewidentnie złączylismy łóżka i ostatniej nocy wszyscy całą noc gadali i spali jednocześnie. To byl taki cholerny domek hermesa).

      Dziękuję, dobranoc i miłych wakacji
      Okej
      P.s. Opis Nicka przypomina mi o Darrenie Crissie... w ogóle gdy o nim czytam to widzę tego Aktora (on był Harrym w AVPM).

      Usuń
    2. Ja tak tylko się odniosę do części o Darrenie Crissie- właśnie go wyszukałam w cudownym miejscu zwanym grafiką Google i... faktycznie może częściowo ma te cechy charakterystyczne Nicolasa, ale Nick jest taki No, delikatniejszy. I nawet Lachowski, którego zdjęcie widnieje w karcie Nicka i którego uważam za bardzo BARDZO przystojnego mężczyznę, nie oddaje go zupełnie. Ja sama nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak Nicolas wyglada naprawdę :") ale wciąż szukam!
      ~Lady

      Usuń
    3. Ale jak to Rowllens będzie mieć chłopaka? I ponowne- ale jak to WRÓCI do Thomasa? A co do rodzica... to jeszcze nie poznałaś Rowllens i Charlesa.
      ~Gwiazda

      Usuń
    4. NO OJ TAM OJ TAM.
      MOŻE BYĆ TEŻ ZEUS, ALE ONA TAK PASUJE DO HERMESIĄTEK ;-;.
      DOBRA JA TAM POWIEDZIAŁAM TAKI ROZWÓJ WYDARZEŃ JAKIEMU KIBICUJE (JEŻELI NIE THOMAS TO CHRIS, MIMO ŻE JA OSOBIŚCIE JESTEM ZA ŁOWCZYNIAMI). MOŻE BYĆ TEŻ TAK ŻE ROWLLENS JEST MĄDRZEJSZA OD ES I NIE BĘDZIE Z JAKIMŚ ALEXEM NIE?
      Darren jest gościem który jedyny przychodzi mi do głowy, a na niektórych zdjęciach jest całkiem smukły... o tu np:
      https://www.google.pl/search?q=darren+criss&client=ms-android-samsung&source=android-browser&prmd=inv&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjc4ZTtmpvVAhXK1xQKHbIQCZsQ_AUICigB#imgdii=9eBLA_sNu_H_HM:&imgrc=zXUIfufGDlUtmM:

      Okej

      Usuń
    5. Cóż, każdy ma swoje wersje którym kibicuje. Ja osobiście trzymam kciuki za Petera (ja tez! <3~Lady) ale hmmm chyba zaskoczeniem nie będzie jak przyznam, że: Nic z tego nie będzie ((: Ale drugiej opcji, której kibicuję, nie zdradzę bo jako autorka mam ten przywilej że moge ją urealnić :*
      ~Gwiazda
      O a ja od siebie tylko dodam, że osobiście mocno shippuję ThomasxChris i walczę żeby było w naszym "kanonie" ;(( A i Okej, ja się strasznie cieszę że sobie umiesz przypisać konkretną osobę jako Nicka, bo to znaczy, że to, co o nim pisze, trafia do wyobraźni- to ogromna radość. Po prostu zawsze sobie starałam kształtować w głowie Nicolasa jako faceta o trochę bardziej subtelnej urodzie; ale jak mówię, każdy ma swoje indywidualne wyobrażenie i ma do tego niezaprzeczalne prawo c:
      ~Lady

      Usuń
    6. Ja myślałam że Thomas×Chris jest już kanonem, dlAtego O tym nie Napisałam XD
      Okej

      Usuń
  3. jak-budzic-chasea-bajerowac-kicie-kupic-mcdonalda-i-okrasc-sklep.html
    Kupcie mi maca
    Albo chociaż nową ładowarkę
    BOZE
    bylam przed chwila na kolonii i ona tak bardzo przypominała ten obóz że ojawale
    VIIIIII
    I tak twierdze że bardziej pasujesz do Zeusa, albo nawet do Nike...
    Nie no, Zeusiątko, aczkolwiek kurnaaaa
    Hermesiątkooo
    Argh
    Nasza Es to na sto Atena, i jeeeeezuuuuu
    jeeeeezuuuu
    jeeeeeeeeeezuuuu
    NIe wiem co napisać ale co to za kwa Olivia
    I TAK CIĄLE PRZEGLĄDAM KARTy POSTACI
    I TAK
    CZEKAM NA NOWE KARTY POSTaCI
    BO NIE MAM CO CZYTTAĆ
    AMEN.
    Posze ułomnie, wybaczcie, jeszcze nie do końca ogarniam tą klawiaturkę, natomiast jeśli chodzi o to co tu się wydarzyło...
    Widziałam już wersje namber łan więc nie wiem za bardzo co napisać
    ALe z racji że wszyscy dopingują Victhomas/Thorię/Rowllown (wtf?) to ja wspieram bardziej jednak Chrisa i Victę, bo tak.
    Serio dodalaiście rozdzial jak byłam na koloniiii
    Nah... :c
    Dobra, weny czasu do pisania i te pe i te de!
    - Nez

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.