Ha, i co? Spodziewaliście się narracji Es, bo tak długo czekaliście? Ha ha ha...! Niespodzianka!
Nie, dobra, darujmy biednej Lady te kawały o jej punktualności. Prawdziwym powodem opóźnienia jest praca- nie mam przez nią czasu na żadne wakacje. Ani moje, ani te. Cóż, na szczęście niedługo kończę (choć nie narzekam!)
Rozdział dłuższy i trochę pogmatwany czasowo. Victoria opisuje "dziś" to co się wydarzyło wczoraj, po powrocie od Jenny, przez nocne wydarzenia, aż po poranek. Mam nadzieję, że wszystko jest w miarę klarowne.
Dedykacja dla Was wszystkich ;) Dawno niczego nikomu nie dedykowałam, czas wrócić do tradycji, a głupio nie uwzględnić w niej cudownych ludzi, którzy nas czytają, komentują, razem z nami uczestniczą w tych wakacjach.
(Przypominamy o podblogu z kartami obozowymi wszystkich uczestników Obozu tych wakacji *z ograniczoną odpowiedzialnością*)
(Przypominamy o podblogu z kartami obozowymi wszystkich uczestników Obozu tych wakacji *z ograniczoną odpowiedzialnością*)
Gwiazda
ROWLLENS XIV
Dziś, około dziewiątej rano.
Około dziewiątej rano wyszłam z
Domku Hermesa i omal nie weszłam w jedną z kolumienek przy ganku. Ignorując
krzyk Amy najszybciej jak umiałam zbiegłam po schodkach. Nie zatrzymałam się
nawet, kiedy blondynka otworzyła na oścież okno, zrzucając przy tym doniczkę
pełną powbijanych na patyki papierków po słodyczach. Z furią odrzuciła na boki
zasłony i zaczęła mnie wołać, że mam się wracać.
- Victoria! - usłyszałam. -
Masz natychmiast tu wrócić, słyszysz mnie?! VICTORIA ROWLLENS!
Zignorowałam ją i tylko
przyspieszyłam kroku.
- Victoria Rowllens! Wracaj tu
i rozmawiaj ze mną!
Powstrzymując się od
gwałtowniejszej reakcji, obróciłam się i nie przestając iść, odkrzyknęłam:
- Cholera, wybacz! Jestem zbyt
narcystyczna, żeby to zrobić. Idę szukać pieprzonego strumyczka, żeby gadać,
cholera, ze sobą!
Po czym ignorując ciekawskie
spojrzenia herosów, którzy słysząc te wrzaski wypłynęli ze swoich domków,
zniknęłam zza pierwszym zakrętem.
Wczoraj, około
piątej po południu
Wczoraj, kiedy omal nie byłam
świadkiem zabójstwa Thomasa (nie oszukujmy się, Peter by go zabił; a nawet jak
nie, to nie miałam zamiaru mu tego przyznać), nie miałam wyboru i pognałam do
domku przebrać się. No tak- byłam cała w ziemi z treningu, do tego mokra od
zmywania, a w drodze do domu odkryłam, że jeszcze jakimś cudem upaćkałam się
mąką przy próbie smażenia naleśników. A właściwie ich gotowania, jeżeli chodzi
o mnie. Do tego obawiałam się, że nawet ja po ciężkim treningu z Norbertem
musiałam potrzebować prysznica… A na pewno o nim marzyłam.
Kiedy weszłam do pomieszczenia
jakieś… dwanaście godzin temu, powitało mnie jedynie chrapanie Chase’a. Mój
Jamajsko-Afrykański kolega spał w najlepsze w łóżku Amy, ale jak już się
zorientowałam, te kwestie w domku Hermesa nikomu zbytnio nie przeszkadzały.
- Chase - szepnęłam. - Chase,
śpisz?
Odpowiedziała mi cisza, więc
spróbowałam głośniej:
- Chase, Bambo przyjechał -
odezwałam się, niemal krzycząc. - Mówi, że ukradłeś mu czytankę, białasie.
Nic, zero reakcji.
Bez skrupułów porwałam z szafy
jakieś ubranie należące do Amy, potem szybki prysznic, a właściwie godzinny, bo
mąka przy kontakcie z wodą zmienia się w ciasto. Okazało się, że jednak byłam w
niej cała, a kiedy zdejmowałam bluzkę przesypała mi się na głowę. Wypłukanie
takiego cholerstwa z włosów, natapirowanych włosów, jest niemal niemożliwe...
Prze-mączone ubrania wylądowały w misce do prania. I kiedy wyszłam z łazienki,
wciągając na ramiona czyjąś szarą bluzę, która leżała na krześle, czułam
się bosko.
Ustawienie mebli w domku Hermesa, różniło się od
pozostałych tym, że tutaj co tydzień wszystkie łóżka stały w innych miejscach. Spowodowane to było licznym zsuwaniem
ich, żeby zrobić miejsce na przeróżne imprezy albo wieczorki towarzyskie, gdzie
moi współlokatorzy bezwstydnie ogrywali innych herosów w karty lub jakimś cudem zmuszali do grania w kalambury albo wyzwania. Obecnie
pięć z łóżek pod ścianą tworzyło jedno ogromne, dlatego, kiedy zwaliłam się na
osiem kołder, byłam niepocieszona, gdy usłyszałam za sobą:
- Vicky, widziałaś gdzieś może
Es?
Niechętnie podniosłam twarz z
poduszki. W drzwiach pojawił się Nicolas ze zmierzwionymi włosami i pytająco
uniesionymi brwiami. Popołudniowe słońce wpadające do domku przez otwarte drzwi
tworzyło na jego twarzy cienie, uwydatniając kości policzkowe i prosty nos.
Jęknęłam, ale wygrzebałam się z
pierzyn i usiadłam na piętach.
- Cześć kochany, mi również
ciebie miło widzieć.
- To "również" w
twojej wypowiedzi jest zbędne, kochana.
- Dlaczego ty się nigdy ze mną
nie witasz, co? – zapytałam, udając pretensję. Nicolas ściągnął usta, jakby się
nad tym zastanawiał.
- Szczerze mówiąc nie wiem.
Może dlatego, że to tak jakbym cię nie zauważał i dlatego nie muszę rozmawiać z
tobą dłużej niż to konieczne? – W odpowiedzi otrzymał zblazowane spojrzenie. - To
jak? Widziałaś kicię?
- Nie.
Nick wykrzywił się i zwalił jak
szmaciana lalka na zsunięte łóżka, tuż obok mnie.
- Nie, ale wiem gdzie jest -
skłamałam, żeby go poirytować. Czarnowłosy natychmiast obrócił się na plecy,
odchylając głowę w tył, żeby na mnie spojrzeć, a ja z wyższością przekręciłam
się i usiadłam po turecku. Ha, to teraz sobie pogadamy, kochany.
- Gdzie?
Zabrzmiał gwałtownie, jakby był
wręcz przerażony; słysząc to, uśmiechnęłam się do niego szeroko.
- A co? - zanuciłam pod nosem. -
La tua Bellezza è perduto? *twoja Piękna jest stracona?*
Nicolas zaśmiał się, patrząc na
mnie tak, jakbym opowiedziała mu śmieszny żart. Następnie poprawił koszulkę i
przeniósł się na ziemię, żeby tam oprzeć się o brzeg materaca.
- Chyba chodziło ci o inny
czasownik. Zapytałaś, czy Es jest stracona, a nie czy się zgubiła, to wynika z
tłumaczenia na angie… Nie ważne.
Prychnęłam, wstając i z gracją
przechodząc po materacach, żeby zeskoczyć na końcu na podłogę i usiąść obok
Nicolasa. Chase chrapnął głośniej, po czym kilka razy mlasną, obracając się na
plecy.
- Nie mogę jej nigdzie znaleźć
odkąd się obraziła po meczu siatkówki. Źle mnie zrozumiała… - uciął, marszcząc
brwi, bo coś huknęło za oknem.
Tysiąc punktów dla tego, kto
zgadnie co (kto) spowodowało (spowodowali) ten trzask.
W tym samym momencie drzwi się
otworzyły i do środka wszedł Johnny. Szatyn miał zaciśnięte usta i szeroko
otwarte oczy, jakby powstrzymywał się od morderstwa.
Kolejne tysiąc punktów dla
tego, kto zgadnie na kim to morderstwo…?
- Mordeczki wy moje! Wiecie co
zrobił John, kiedy powiedziałam…!
Amy wpadła jak burza, a potem
chwyciła się framugi drzwi, żeby wyhamować. Niestety nie wcelowała i jak na
kreskówkach odbiła się czołem od drzwi po czym wyleciała z powrotem na
zewnątrz. Razem z Nicolasem parsknęliśmy histerycznym śmiechem, a John wyglądał
na zmieszanego. Jakby toczył wewnętrzną walkę- biec po nią, czy nadal strzelać
fochy. Najwyraźniej Amy zrobiła coś wystarczająco złego, żeby wygrała druga
opcja, bo ją zignorował.
- Cicho bądźcie… - mruknęła
wchodząc do domku już spokojniej i trzymając rękę przy czole, krzywiąc się przy
tym. - Tak czy inaczej... - zaczęła, a wyśmienity humorek wrócił w trzy sekundy
- zgadnijcie, co
zrobił John jak powiedziałam Annabelle, że ją kocha!
Nicolas parsknął śmiechem i
przez łzy spojrzał na Johna.
- Kim jest Annabelle? -
zapytałam, zanim zdążył coś powiedzieć.
Skoro Amy podpadła tym zachowaniem
Johnny’emu wystarczająco, żeby on, nasz
Johnny, się na nią obraził, to ten temat musiał być bardzo ciekawy. A że nie
wiedziałam co w tym śmiesznego (bo nie ukrywajmy się, mogę wyjrzeć przez okno i
krzyknąć pierwszej lepszej osobie, że Amy go kocha, a to nie będzie powodem,
żeby ta się na mnie obraziła), postanowiłam, że zanim pogłębią się w rozmowie i
żartach-których-ja-nie-ogarniam, to muszą mi wytłumaczyć. Cholera, Johnny się
obraził; też chciałam się pośmiać!
Okularnik przeniósł spojrzenie
na mnie i już miał wyjaśnić, ale ubiegła go
siostra.
- Annabelle, Bella, to taka
urocza dziewczynka. Idealna dla Johna. Byliby wspaniała parą. Pasują do siebie
z charakteru i z wyglądu - wyrecytowała Amy, splatając palce i wtulając
policzek w dłoń. Zatrzepotała rzęsami i w sekundę wróciła do normalnej miny.
- To taka kobieta-czołg -
sprecyzował Nick, jakby mówił mi o pogodzie. - Pięć metrów w górę, trzy w bok,
a bicki ma takie, co obwód w pasie Johna.
- Właśnie! - poparła go entuzjastycznie
blondynka, jakby usłyszała potwierdzenie, że ona i jej brat są sobie stworzeni.
- Właśnie! - jęknął desperacko
John, szukając wsparcia u mnie. - Mógłbym przerabiać sobie jej rękawy na
spódnice!
- Co. John, ty transwestyto -
ofuknęła go Amy, pstrykając w ramię teatralnie (w ramię, bo żeby pstryknąć go w
ucho, musiałaby podnieść rękę wyżej; była za niska). - Nie będziesz nosił
spódnic w moim domu.
- Nie! Chodziło mi o to, że
rękaw wygląda jak spódnica i… Twoim?
- Ja już wiem, o co ci
chodziło…! I tak, mój dom. A co, jakby był twój dom, to od dawna biegałbyś już
w kieckach?
- Skądże! Po
prostu zostawiłbym tobie sprzątanie w twoim domu. A co do tych spódnic, to
chodziło mi tylko o wizualność tego, że jej rękawy są…
- Idealne na twoje spódniczki? -
prychnęła uśmiechając się przymilnie, jak zadowolony kociak. - Tak, to już
wiemy.
John wykrzywił się bezradny na
poziom dyskusji ze swoją siostrą i pozbawiony jakichkolwiek nadziei spojrzał
się błagalnie na Nicolasa. Amy zaśmiała się szatańsko i wskoczyła na łóżko, a
tam dopadła Johnny’ego. Nim biedak zdążył się domyślić jej planów, blondyna
rzuciła się na niego od tyłu, przyciskając do siebie jego głowę i tuląc jak
nadopiekuńcza ciotka. Żeby go tak przytulić do siebie z góry, musiała stanąć na
palcach, nawet na łóżku. Amy była prawie mojego wzrostu, ale z Johnny’m
dzieliła ich głowa różnicy.
- Uzupełnialiby się idealnie! Mój transwestyta i ten
babochłop!
Nicolas ponownie stłumił atak
śmiechu, a Johnny odetchnął z politowaniem. Zrobił unik, ale jednak (jak na
Johna przystało) złapał Amy nim ta poleciała do przodu na podłogę. Sprawnie
odsunął ją od siebie i na wszelki wypadek zrobił dwa kroki w bok na środek
pokoju. Nie umiałam powstrzymać szerokiego uśmiechu, jak to obserwowałam.
- Ta idiotka powiedziała jej,
że ją kocham. - Powtórzył nam to, jakby sam nie mógł uwierzyć, że Amy zrobiła
coś takiego; szukał w nas wsparcia, czekał na pomoc i litość. Wyglądał już nie
tyle co na zdenerwowanego, co jak bezradny szczeniak, któremu ktoś zabrał
ulubioną zabawkę.
- Dokładnie! - Amy wyglądała
jak jego przeciwieństwo. - I zgadnijcie, co mój Johnuś zrobił!
- Zgaduję, że nie czekał, aż ta
odwzajemni jego uczucia? - mruknęłam sceptycznie.
- Wrzasnął jakby go bili i
popędził prosto tutaj! Uciekał, aż miło… A na schodach się jeszcze wywalił,
ciamajda!
- Ale tylko dlatego, że
Annabelle miała w ręku miecz! - oburzył się okularnik, krzyżując ręce z
frustracją, po czym zaczął przedrzeźniać Amy: - I jak usłyszała: ”Bella,
mordeczko, John mi wczoraj wieczorem powiedział, że fantazjuje o tobie i twoim
sadle”, to spojrzała się na mnie jak na swoją potencjalną ofiarę!
- Czyli jak zawsze i na każdego
- sprecyzował przez łzy Nicolas. - Nie czuj się wyróżniony.
- E tam - zbyła ich Amy,
obracając głowę i prychając jak urażona kotka. - W jej oczach widać było żądzę.
- Yhym. - Johnny popatrzył na
nią ze współczuciem, prychając ironicznie, niemal rozbawiony jej głupotą.- Żądzę
mordu.
W tym momencie byłam
przekonana, że istnieje śmierć przez uduszenie się ze śmiechu. Histerycznie
rechocząc, nawet nie próbowałam śmiać się dziewczęco. Po prostu zawodziłam, klęcząc
na ziemi i zginając się w pół, byleby zmniejszyć ból brzucha. W końcu się
przechyliłam na bok, żeby oprzeć się o brzeg łóżka. Wyobraziłam sobie tę
sytuację. Biorąc pod uwagę kościstą budowę Johna i opis Annabelle, to ten
moment, a szczególnie jego opisany przez Amy odwrót, musiał wyglądać komicznie.
- O mamciu, jak on szybko
zwiewał - westchnęła Amy, z zadowoleniem patrząc na Nicka, który słaniał się na
materacach, zakrywając twarz jedną z poduszek i zanosząc się śmiechem równie
głośno co ja. - O, Vi. Masz na sobie moje ubrania.
- I moją bluzę - mruknął
Johnny, choć to było raczej jak pytanie „to dobrze, mam nadzieję, że ci w niej
wygodnie? Jak nie, to dam ci inną, chcesz?”.
Odruchowo popatrzyłam się po
sobie, siadając w miarę prosto i próbując się uspokoić od ataków wesołości.
- A gdzie są te ubrania, co
dostałaś rano? Wyrosłaś z nich po śniadaniu? - spytała Amy sceptycznie
wyginając pełne usta.
Jednak nie czekała na odpowiedź
długo, bo John, jedyna szara komórka w tym pomieszczeniu, zorientował się, że
odpowiedź znajduje się zza otwartymi drzwiami do łazienki, skąd jeszcze
ulatywała para po mojej kąpieli. Chwilę potem miska z ubraniami i mąką pojawiła
się w pokoju, a Johnny spojrzał się na mnie z bladym uśmiechem:
- Mam nadzieję, że posprzątałaś
po sobie - skwitował całkowicie poważnie.
- Tak, zatarłam ślady -
mruknęłam, szczerząc się szeroko do okularnika.
- Vi - Amy nachyliła się nad
miską. - Czy moja bluzka jest porwana? Moja bluzka z
napisem „Queen of queens”?
- Tak, jest. Bo Jenny… - zaczęłam, przyłapując się na tym, że
zwalanie winy na Jenny było bardzo wygodne i praktyczne.
- Nie no, nie tłumacz się -
przerwała mi, machając spokojnie ręką. - I tak jej nigdy nie lubiłam, niepotrzebnie wygrzebałam ją z tego pudła w Wielkim
Domu.
W tym momencie miałam ochotę
zacząć znowu płakać ze śmiechu, bo przypomniałam sobie argumenty Thomasa, które
były wyssane z palca. Gdyby on to teraz usłyszał…! Miałabym go i jego
triumfujący uśmieszek na głowie przez najbliższe dwieście lat.
- Amy, wytłumacz mi jedno –
odezwał się Nicolas. – Bo choć jestem twoim bratem i powinienem cię rozumieć, to się gubię… jak
to jest, że za miesięczne kieszonkowe mogłabyś kupić połowę udziałów McDonalda,
a wyciągasz ubrania z kosza dla nowych herosów, którzy nie mają swoich?
- Wiesz, kupienie akcji
McDonalda wcale nie jest takie proste. Racja, mogłabym, ale praktycznie to jest
skomplikowane.
- Próbowałaś kupić McDonalda? –
przerwałam jej. Blondynka wzruszyła wymijająco ramionami.
- Babci na urodziny.
- No, opłaca się z nią trzymać
– przytaknął Johnny, gdy popatrzyłam na niego zszokowana. – Mi rok temu dała
własny podgatunek żuczków, które się nazywają Johnno-octo, po mnie.
- Masz do nich pełne prawa
autorskie! – zaoponowała od razu Amy, jakby nie rozumiała skąd cynizm w głosie
brata.- Jakby ktoś nakręcił o nich film lub jakiegoś zabił… wtedy będziesz
bogaty!
- Bo przecież każdy chce robić
filmy o żuczkach nazwanych na cześć Johna, a już na pewno, gdy jakiegoś zabije
będzie to gdzieś zgłaszał – zauważyłam, uśmiechając się do Amy z litością i
miłością. Jak jej nie kochać?
- To bardzo uroczy prezent –
powiedział Nicolas. – Choć wolę ten na dwunaste urodziny, jaki dostałeś.
- Nie wspominajmy tego –
mruknął Johnny, ale Amy szybko się pochwaliła przede mną, jaką jest kochającą
siostrą:
- Zaprosiłam Justina Biebera na
jego urodziny. – Posłała bratu promienny uśmiech. A ja myślałam, że zejdę jak
tu siedzę. Cholera, CO? Przecież… Przecież to fortuna! – Byłam pewna, że go
lubisz, mieliście identyczne fryzury!
- Właśnie. Ale o tym mówię. –
Nicolas rozłożył ręce, bezradny. - Masz taką kasę, a ubrania bierzesz z rzeczy
znalezionych, albo takich co oddają obozowicze.
- Tylko połowę. Drugą sama
projektuję, a firmy mi szyją – sprostowała blondynka. To nie brzmiało jak
chwalenie się kogoś pustego. O nie, Amy nie była zepsuta pieniędzmi. Ona po
prostu wiedziała, że je ma i była do tego przyzwyczajona. A rozmowę zaczął
Nicolas, więc teraz tylko mówiła, jak jest. Dla potwierdzenia swoich słów
rozpięła bluzę, żeby pokazać nam podkoszulek z różowym napisem „Fajnie być
sobą, ale lepiej być Amy”. – To na przykład od Armaniego.
- Czyli w szafie masz Armaniego
i rzeczy znalezione? – upewniłam się.
- Wiesz, jak się mieszka w
hotelu dla nieuznanych, to zawsze lepiej mieć w szafie ciuchy, które można
pożyczać tym nowym frajerom bez bagażu - dodała lekko, nawet na nas nie
patrząc, tylko delikatnie przymykając oczy. Nie było w tym nic uszczypliwego, nie
chciała mi dokuczyć. - Coś co można
zniszczyć, zepsuć, oddać, zgubić. O ojcze, umarłabym, jakbym miała jakimś nowym
pożyczyć moje ubranka!
- Dzięki - posłałam jej uśmiech
na jedną stronę. Amy uniosła pytająco jedną brew, a zaraz odchyliła głowę do
tyłu, cmokając, jakby dopiero sobie przypomniała.
- Ach, no tak. Ty jesteś tym
frajerem. Ale ty, Vi, jesteś prawie jak rodzina, tym bardziej, że masz na tyłku
moje ulubione spodnie.
- To zaszczyt - wtrącił Nick,
patrząc na mnie z powagą. - Jakby ktoś je tknął, na przykład ja, dostałaby
apopleksji.
- Właśnie - posłała mi szeroki
uśmiech. - Czuj się wyróżniona, mordeczko.
- Dzięki.
- A tak serio - zwróciła się do
Nicolasa - to nie dostałabym apopleksji, ale mogłabym przeżyć zawał. Te spodnie
są różowe, nie zniosłabym myśli, że ty też jesteś transwestytą.
Dobra, przyznaję się –
wciągnęłam na tyłek różowe spodnie. A dokładniej, mówiąc językiem Thomasa, był
to kolor kryptonim „fuksja”. Innych nie znalazłam, jedyne jeansy były na mnie o
wiele za szerokie, a leginsów nie lubiłam-
czułam się jak w rajstopach.
- Dlaczego zawsze wszystkich
sprowadzasz do roli transwestytów? Jakbym zaczął chodzić w różowych spodniach,
nie mógłbym być tylko gejem?
- Móc możesz - odparła Amy,
unosząc ręce w górę. - Ale nie każdy gej nosi spódnice, ale każdy trans.
- To zależy - wtrącił się
Johnny. I zrobił to chyba odruchowo, bo zaraz potem westchnął i potarł dłonią
twarz. - Albo jednak cofam. Nie chcę wchodzić w taką dyskusji.
- Bzdura. - Nicolas chyba nie
lubił nie mieć racji.- Jakbym był gejem, nosiłbym te spodnie.
- Słusznie. Fajne są, prawda?
Dostałam od drugiego byłego przybranego ojca.
- Im więcej z wami przebywam,
tym gorliwiej zastanawiam się nad teorią, że środowisko może cofnąć człowieka w
rozwoju. - Okularnik popatrzył na nas bezsilnie. - Jesteśmy na to żywym
dowodem. I skończmy ten temat.
Johnny był tak poczciwy, że
zupełnie już zapomniał o tym, że gniewał się na Amy. Odłożył miskę z ciuchami
na stolik, a sam usiadł przy blondynce na którymś z łóżek. Ta od razu
rozciągnęła się na całej długości materaca, posługując się kolanem brata jak
podpórką na łokieć, kiedy ona sama, niczym starożytny rzymianin, leżała
półsiedząc (o ile to możliwe). A koleś, którzy pięć minut temu mordował ją
wzrokiem, zaczął bawić się jej prostymi jak druty włosami.
Amy zachowywała się zupełnie
jak kot. Amy, jak nikt inny ze znanych mi osób, miała tyle kocich zachowań- pocieszne
uśmieszki, prychnięcia, przeciąganie się i łaszenie do Johnny’ego. Opiekowała
się swoim rodzeństwem, które z niezrozumiałych powodów, się jej słuchało. Ustawiała
ich jak tylko chciała; tak, że żadne tego nawet nie dostrzegało. Każdy kot ma
władzę nad swoim właścicielem, nie rozumiem tego fenomenu, ale to kocia rzecz.
Choć, była jedna osoba, która wbrew pozorom, w kociej mentalności Amy, była jej
panem. Choć to Johnny był pod pantoflem Amy, kiedy przychodziło co do czego, to
jego się słuchała i to on miał nad nią władzę. Kiedy patrzyłam na nich, jak Amy
z satysfakcją opierała głowę o tors brata (i prawie mruczała, gdy ten owijał
jej włosy wokół swoich palców), miałam ochotę błagać los o takiego brata.
- Tak przez ciekawość - mruknął
John. - Co ty robiłaś, że te ciuchy są podarte, w ziemi i z mąką?
- Byłam u Jenny - Prawdę
mówiąc, nie widziałam, od czego zacząć i co powinnam pominąć.- Cóż, najpierw
byłyśmy na treningu. Ale potem pojawił się Peter i musiałam się ewakuować, więc
Jen zabrała nas do siebie. Tak, nas, bo namówiła Petera, żeby tam szedł, a tam
zaczęłam gotować naleśniki…
- Naleśniki się smaży- wtrącił
okularnik.
- Czy wy wszyscy się, cholera,
umówiliście?!
Machnęłam ręką, kiedy John
spojrzał się pytająco.
- Choć w sumie, to nic nie
ugotowałam, ale pozmywałam, stłukłam szklankę, rozsypałam ryż i chyba mąkę, a
potem przyszedł Thomas i omal się z Peterem nie zaczęli bić…
- O co? – zaciekawiła się Amy.
Wzruszyłam ramionami. Jakoś nie miałam potrzeby opowiadać, że rudy synalek
Aresa myśli, że powinnam z nim chodzić.
- Cudownie - przerwał mi
Nicolas (tym samym dając do zrozumienia, że to długa historia i nikogo nie
obchodzi), zjeżdżając z materacu na podłogę i prostując nogi. - Kurde, mogłabyś
zaciągnąć tam ze sobą kicię. Przynajmniej wiedziałbym, gdzie się szwenda, a
poza tym…
- No jak to gdzie - przerwała
mu Amy, na chwilę prostując rękę, na której się opierała. - Przecież każdy wie,
że Esmeralda przez cały dzień pałęta się wszędzie ze swoim chłopakiem.
Stop.
CO. CO?
- Z kim!? - zapytałam, chyba o
oktawę za głośno, bo blondynka wykrzywiła się znacząco.
Chase chrapnął na swoim łóżku,
obracając się na bok; najwyraźniej przywykł do spania w takich warunkach. Dobry
był- ruszył go mój krzyk, a to jak Amy wpadła w drzwi już nie. Córka Hermesa
poprawiła się na łóżku i leniwie przekręciła na plecy, by położyć się na
kolanach brata i obserwować sufit.
- Ze swoim chłopakiem.
- Z chłopakiem? - powtórzył
Nicolas.
Wlepiłam w niego oczy, czekając
na jakąś reakcję. Coś ścisnęło mnie w brzuchu, jakby trema. Obawiałam się… Bo
miałam pewne… nieważne. Nigdy nie
byłam dobra, w rozpoznawaniu uczuć innych, zawsze źle odbierałam zachowania,
myliłam wszystko. Jednak, kiedy patrzyłam na Nicolasa, to oczywiście swoje
teorie miałam. Cholera, cholera, cholera… niedobrze!
- Tak - mruknęła Amy, ściągając
brwi i przekręcając głowę na bok, by na nas spojrzeć jak na idiotów. - Jeszcze
raz się mnie o to któreś zapyta, a wspaniałomyślnie zafunduję wam
kanałowo-zatokowe czyszczenie uszu.
- Amy…- Miałam ochotę błagać
ją, żeby się przymknęła i wymyśliła jakieś kłamstwo, które by zatuszowało tę
sprawę, ale przeszkodził mi John.
- Amy, nie ma czegoś takiego,
jak kanałowo-zatokowego czysz…
I moja szansa przeminęła, bo
odezwał się Nicolas:
- Amy, z kim Es pałęta się po
obozie? - spytał, patrząc na nią z dołu, bo nadal siedział na ziemi, a to
pytanie brzmiało tak, jakby chwytał się resztek nadziei.
- Z chłopakiem…! John, ja mu
chyba te kanałowe leczenie wynajdę, bo…
- Nie, nie - przerwał jej Nick,
unosząc rękę na wysokość ramienia, jakby chciał zatrzymać jej uwagę na sobie.-
To wiem. Ale kto…
I to była chwila, w której
powinnam rzucić się na niego z wrzaskiem „Lalal, a kogo to obchodzi!”, a
Johnny’emu kazać spacyfikować siostrzyczkę. Albo chociaż udać atak padaczki czy
innych cudów. Uniknęłabym potem całej jazdy, która właśnie miała swój początek.
Cholera, czasem żałowałam, że nie umiałam przewidzieć tak banalnych do
przewidzenia zdarzeń.
Amy ze zrozumieniem odchyliła
głowę do tyłu, uchylając usta.
- Aaa, no trzeba było mówić od
razu. Ja już się bałam, że mam szwankujące geny. - Nick rzucił jej błagalne
spojrzenie, jednocześnie twarde, dające do zrozumienia, że ma szybko
odpowiedzieć. - No nasz Alex. Ten którego tak nienawidzisz, wiesz który. To z
nim chodzi twoja ki… o ojcze.
Amy chyba wreszcie zrozumiała,
czy zestawiła ze sobą „którego nienawidzisz” i „twoja kicia”. Otworzyła szeroko
oczy i prawie groteskowo walnęła się ręką w twarz, zamykając sobie usta.
Przestałam ją słuchać, zamiast
tego przejechałam dłonią po twarzy, zatrzymując ją na ustach i spojrzałam na
Nicolasa. Nawet nie miałam czasu zastanowić się, jakie jest moje zdanie, o tej
sprawie. Od razu zajęłam się Nicolasem i jego miną. Chłopak pobladł i wyglądał tak, jakby ktoś go uderzył
w głowę, a ręce i nogi opadły na ziemię jak
szmacianej lalce. Ja też musiałam wyglądać podobnie - równie zdumiona i
niedowierzająca.
Alexa? Naprawdę? Od początku
nie miałam pojęcia, co Es w nim widziała. Poza wyglądem. Choć jak dla mnie, był
zbyt dobrze zbudowany, wolałam szczuplejszych facetów… ojjj… ale i tak!
Przecież on ma jakieś fetysze z truskawkowymi błyszczykami, masażami i Bóg wie
jeszcze z czym!
Moje osłupienie trwało może
dwie sekundy, podczas których Nicolas sprawiał wrażenie takiego, co zaraz
zemdleje. Jednak po tym króciutkim zawieszeniu otrząsnął się z szoku i zerwał
się na równe nogi.
I jak gdyby nigdy nic wyleciał
z domku jak torpeda, omal nie zabijając się na schodkach ganku.
Popatrzyłam się na Amy i Johna
znacząco, a oni na mnie. Amy już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, kiedy
niewiele myśląc zerwałam się z łóżka. Po czym jak głupia popędziłam za
Nicolasem.
Zdążyłam jedynie pomyśleć „co
się stało ze znaną mi Victorią Rowllens i co ja do cholery robię?”.
Dziś, dziewiąta
trzydzieści
A teraz wściekła, dzień po tym,
szłam sobie przez chodniczek i myślałam, że gdybym wtedy postanowiła…
Przeklęłam się w myślach.
Bardzo, cholera bardzo, chciałam choć myśleć, że gdybym nie poleciała za
Nicolasem to ominęłabym wszystko co działo się później. Niestety. Tak
właściwie, to zrobiłam dobrze.
Zacznijmy od tego, że Nicolas
nie chciał się zatrzymać i wtedy nie pomagały nawet moje desperackie wrzaski i
groźby. Potem wpadł na Es, potem poszłam szukać bananów, żeby mogli pogadać na
osobności, potem
spędziłam całą tą szopkę na trawniku zza zakrętem, skubiąc trawę i obstawiając
zakłady, sama ze sobą, jak to się skończy... Z perspektywy czasu wiedziałam, że
powinnam stać obok nich i nie dać się pokłócić. No dobra- mogłabym zrobić z
siebie tą wścibską, tak, poświęciłabym się, byleby czuli się zobowiązani oraz
skrępowani i się nie pokłócili. Niech już będzie, przeżyłabym to, że mieliby
mnie za pewną siebie zołzę, co nie umie uszanować prywatności. Pieprzyć to,
przynajmniej nie miałabym potem problemów, że moje dwa gołąbki się pokłóciły, cholera. Z drugiej strony… kogo ja
chciałam oszukać. Jakbym została, chwile popatrzyliby się na mnie jak na
idiotę, a potem pożarli się przy mnie. I nie dość, że dałabym im się pokłócić
(no siłą ich odciągać nie będę, tym bardziej, że to ja; o jakiej sile mowa,
pff!) to jeszcze zafundowałabym sobie kilkadziesiąt minut stania obok i
słuchania bzdur, które ta dwójka gadała. Żadne z nich nie miałoby problemu, że
tam jestem i bezczelnie zignorowaliby fakt, że próbuję im moją osobą zniweczyć punkt
dnia „kłótnia”.
Nie, nie podsłuchiwałam.
Umiałam odróżnić kwestie prywatne, od tematów na ploteczki. Dlatego wychwytując
co drugie zdanie (ha! To nie było podsłuchiwanie! To było niechcący),
doczekałam do momentu, w którym przestali się drzeć, a jak poszłam sprawdzić,
czy jest pierwszy trup, to ujrzałam roztrzęsioną i zapłakaną Es, która niepewnym
krokiem oddalała się od stojącego samotnie Nicolasa. No cudownie.
Wczoraj, szósta po
południu
Nick nawet nie próbował za nią
iść. Nawet za nią nie patrzył. Stał jak wcześniej, z tą różnicą, że przestał
się kręcić, przestępować z nogi na nogę. Nie ruszał się, tkwił ze spojrzeniem
utkwionym w miejscu, gdzie sekundy temu stała Esmeralda.
Przeklęłam w myślach. Byłam,
jestem i zawsze będę najgorszą kandydatką na pocieszyciela. Zerknęłam na
Nicolasa i nerwowo zrobiłam kilka kroczków w miejscu, tylko po to, żeby mnie
zauważył. Ale ten nadal tępo wpatrywał się przed siebie. Nie miałam wyboru, za
bardzo go lubiłam, żeby go teraz olać. Może nie byliśmy przyjaciółmi od zawsze
i na zawsze, ale na swój sposób uwielbiałam tego kretyna, rozumiałam go i teraz
było mi go szkoda. I podejrzewałam, że on też mnie jednak lubi. Poza tym, byłam
z nim w anty-Doktorkowym sojuszu, tutaj go całkowicie popierałam.
- Kupię ci czekoladę. Albo
batonika, co ty na to? - mruknęłam, delikatnie kładąc dłoń na jego ramieniu. - Czekolada
jest dobra na wszystko.
Nick prychnął rozbawiony, ale
był to śmiech kogoś, kto nie miał już nic do stracenia i śmiałby się nawet
jakbym teraz wcisnęła mu granat do ręki i kazała wyjąć „to coś tutaj” i
trzymać. Nigdy nie byłam specjalistką w pomaganiu zdesperowanym, załamanym,
wkurzonym ani obrażonym, więc jedyne co wymyśliłam, to było objęcie go jedną
ręką na chwilę i oparcie głowy o jego ramię. Gest wsparcia? Poparcia…? Nie…?
Jednak to nie trwało długo;
jeszcze nie zwariowałam, żeby tulić ludzi. Okay- to był Nicolas, jego mogłam...ale
jednak: nie. Dlatego odsunęłam się i poklepałam go po policzku delikatnie.
- A potem ty mi kupisz
czekoladę, w nagrodę.
Cholera, jestem za dobra dla
ludzi.
- Idę ci bajerować kicię.
Znalazłam ją dopiero po godzinie,
kiedy zaczęło się ściemniać. Szukałam wszędzie – na plaży, w jadalni, na
arenie, przy Wielkim Domu, dyskretnie obeszłam wszystkie obozowe domki…
Ominęłam tylko Aresa, bo nie miałam ochoty wpaść na Petera pod prysznicem… Nigdzie jej nie było. Siedziała oparta o
drzewo, przy lesie. Podkuliła nogi, ramiona oparła o podciągnięte kolana i
ukryła między nimi głowę, tak, że jej ciemne logi obsypały ją całą. Ślad
po warkoczu zniknął. Całe jej policzki były mokre od łez, nie wspominając o
tym, że tak samo jak nos były czerwone niczym dorodny pomidor. A mimo to wciąż
wyglądała jak młoda dama, w jej wzroku czaiła się ta mała iskierka godności i
honoru... chociaż miała zasmarkaną całą twarz.
Wzięłam głęboki oddech i usiadłam obok niej. Nie zareagowała. Słyszałam tylko pociągnięcia nosem, czasem głośniejszy
oddech. Przez pewien czas nic nie mówiłam. Es chyba też nie miała zamiaru ze
mną gadać. Słońce chowało się zza wzgórzem, rzucając cienie na cały Obóz. W
niektórych domkach pozapalali już światła. Po paru minutach stwierdziłam, że wypada się odezwać. Nie żebym chciała;
o nie, milczenie wychodziło mi zajebiście.
- Nie wiem, co mam ci
powiedzieć.
Es zatrząsała się, najwyraźniej
rozbawiona. Nie unosząc głowy, wymruczała:
- Właśnie słyszę.
Uśmiechnęłam się, ale one tego
nie widziała. Dopiero po chwili uniosła głowę. Do twarzy miała poprzyczepiane
włosy, oczy zapuchnięte.
Może i miałam skłonności
autodestrukcyjne, niszczące wszystko wokół mnie od czasu do czasu. I może nie
byłam przez to ekspertem w relacjach miedzy ludzkich. Podobno źle odbierałam
różne zachowania, myliłam intencje. Niektóre odbierałam zbyt personalnie, inne,
te ważniejsze- olewałam. Wykrywałam sarkazm tam, gdzie go nie było, a
ignorowałam tam, gdzie był. Ale nawet ja wiedziałam, że Nicolas dla Esmeraldy był
ważny. I vice versa. I teraz
przynajmniej musiałam spróbować ją pocieszyć.
Zmieszana, spojrzałam na swoje
wyprostowane nogi.
- Na twoim miejscu, też bym się
wkurzyła - zaczęłam.
Ostrożnie dobierałam słowa i
naprawdę rozważałam to, co chciałam powiedzieć. To była dla mnie nowość, tak
jak mój cichy, niepewny ton głosu i wyraźne w nim wahanie. Wzięłam głęboki
wdech.
- Ale uważam też, że jesteś w
takiej sytuacji, że nie umiesz zrozumieć Nicolasa, ani też być szczęśliwą.
Nie wiesz, ale ja myślę, że on
cię kocha, Es. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób. Ale jest zazdrosny. Bardzo. Nie
może się pogodzić, że wolisz Alexa od niego. Tak, nie mam pojęcia też, z
jakiego rodzaju miłości jest ta zazdrość. Czy to zazdrość przyjacielska,
braterska, czy zazdrość kogoś, kto cię kocha, jak chłopak dziewczynę. A ty, ty
najwyraźniej chcesz Alexa. Więc nie będziesz szczęśliwa, bo będąc z nim, on
będzie nieszczęśliwy, a to unieszczęśliwi ciebie. Esmi, ty też go kochasz, ale
chyba żadne z nas nie wie, w jaki sposób.
Chciałam jej to wyłożyć,
wyjaśnić, powiedzieć. Ale kiedy otwierałam usta, idealnie ułożona wypowiedz
znikała, zamiast tego pojawiało się „yyyy”, „no wiesz, bo ten”. Poza tym: kim
ja jestem, żeby prowadzić psychoanalizę tej dwójki? Czy mogę mieć rację? No
cholera, raczej nie.
- A przynajmniej nie możesz
tego szczęścia osiągnąć, w taki sposób, w jaki obecnie chcesz.
No bo Esmi, zobacz: chcesz
lizać się z Alexem, a w przerwach przyjaźnić się z Nicolasem. Chcesz, żeby on
to zaakceptował, a on tego nie zrobi. Stara, nie masz szans tego pogodzić.
Prędzej Alex zdradzi cię ze mną, niż Nicolas pójdzie na bycie twoim
przyjacielem. I nawet jak nie przez zazdrość, to cholerną męską dumę, że Alex,
a nie on, jest dla ciebie ważniejszy.
Tego rzecz jasna nawet nie
planowałam jej powiedzieć. No bo jak? Powinnam jeszcze do tego dodać „Więc masz
przejebane. Płacz, nic innego ci nie pozostaje”.
Esmeralda przez chwile patrzyła
się na słońce. Prawdopodobnie zgubiła się w mojej wypowiedzi. Nie dziwiłam się-
ja nie byłam pewna niczego, co właśnie powiedziałam. Tych filozoficznych
podsumowań tego, co miałam w głowie, a nie
mogłam jej wyznać.
- Chcesz powiedzieć, że
zrobiłam źle. I że Alex to…
- Chcę powiedzieć, że być może -
przerwałam jej ostro, zanim zdążyła powiedzieć swoje najgorsze przypuszczenia.
– Ale tak powinnaś była zrobić. Jeżeli tego chcesz. A jeśli tak, tego chcesz,
to właśnie tak powinnaś się zachować. Bo jeżeli ty chcesz właśnie tego… -
dobitnie zaakcentowałam „ty” oraz „tego – to utrzymaj to przy sobie, a Nicolasa
zignoruj. To twoje życie.
Esmi spojrzała się na mnie tak,
że aż miałam ochotę zapisać sobie przypomnienie na ręku „umów się do
psychiatry”. Jednak zaraz wzniosła oczy do nieba i cmoknęła, jakby chciała coś
powiedzieć. Jednak, po kilku mrugnięciach i próbach ubrania myśli w słowa,
poddała się.
- Ale to mój przyjaciel –
jęknęła, a ja nic nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? – A Alex…
- O Doktorku ze mną nie
rozmawiaj, jeżeli szukasz wsparcia.
Choć trudno w to uwierzyć,
uśmiechnęła się.
- Mówię poważnie -
zaznaczyłam.- Spędziłam z tym idio… facetem, ponad dwie godziny sama w
szpitalu. Nie znajdziesz u mnie wsparcia; mówię poważnie.
Es znowu się zaśmiała, choć
brzmiało to jak szlochanie.
- A co do Nicolasa… - zawahałam
się. Moja kobieca intuicja podpowiadała mi, że skoro już nie chlipie w kolana,
to może udałoby mi się jej pomóc, maiałam szansę ją pocieszyć, a może nawet
powiedzieć jej coś, co jej się przyda…? - Nie dogadacie się. A przynajmniej,
nie teraz, kiedy mu mówisz, że kochasz Alexa i jesteś szczęśliwa.
Yhym, cholera, ostatni raz
zaufałam kobiecej intuicji.
W tym momencie marzyłam o tym,
żeby zacząć przepraszać Es, że jej to mówię. A moje pragnienia powiększyły się,
w momencie w którym Esmeralda spojrzała się na mnie szklanymi oczami,
wykrzywiła usta i zacisnęła powieki, a po jej policzkach popłynęły dwa
wodospady Niagara.
O cholera, dlaczego nie
siedziałam cicho?!
- O cholera, Es…- zaczęłam,
patrząc na nią błagalnie i z „przepraszam” w oczach.
Ale ona tylko pokręciła głową,
obracając się do mnie przodem. Wyciągnęła ręce, jak mała dziewczynka i zanim
zdążyłam zrozumieć o co jej chodzi, Esmeralda siedziała obok mnie, wtulona w moją
bluzkę. Jedną ręką ściskała mnie za moje przedramię, drugą dłonią rozpaczliwie
chwyciła za materiał bluzy na moich plecach.
Gwałtownie wciągnęłam powietrze
zaskoczona, ale nie odsunęłam się.
Nie potrafiłam, nie chciałam,
nie mogłam. Jedyne co zrobiłam, po walce stoczonej w mojej głowie, to
wyciągnęłam jedno ramię z jej uścisku, żeby położyć jej za głową i objąć jej
szyję i ramiona.
Siedziałyśmy tak trochę czasu.
Nie wiem ile. Esmeralda najpierw żałośnie chlipała mi w obojczyk,
prawdopodobnie obsmarkując mi cały dekolt i bluzkę. Nie obchodziło mnie to, a
kiedy przestała się trząść i po prostu tak siedziała, zaczęłam się zastanawiać,
czy dziewczyna nie usnęła. A najbardziej byłam zdziwiona, że jej nie odsunęłam,
jak pewnie zrobiłabym to jeszcze
kilka dni temu.
Najpierw Nicolas, teraz ona…?
Nie zdziwię się, jak ktoś mi powie, że za tydzień będę tulić Petera, Alexa,
Rocky czy Thomasa, naprawdę.
- Vicky?
- Hmm? - mruknęłam, zabierając
brodę z jej czoła i odsuwając się trochę.
- Nie wiem co mam robić. Może
ty wiesz? - spytała, tak, że słychać było, że nie oczekuje ode mnie odpowiedzi.
- Nie wiem. A co ja mam robić? -
Chyba zrozumiała o co pytam, bo przez chwilę milczała. A potem poczułam jak
wzdycha ciężko.
- Też nie wiem. Ja… Ja muszę
sama. Nie wiem, czy wiem, co możesz zrobić - dodała. - Teraz też. Chcę pobyć
chwilę sama - powiedziała, puszczając mój łokieć.
- Es, bo ja mogę… Nie wiem,
mogę posiedzieć, pogadać z Nickiem, urządzić wam wieczór zwierzeń i szczerości,
teraz spróbować cię rozśmieszyć, mogę się użalać razem z tobą…? -
zasugerowałam. Sama często miałam humorki i doskonale wiedziałam, czego można
oczekiwać od innych w takich sytuacjach. - Tylko mi powiedz, co mam zrobić.
- Nie wiem. Teraz? Nic. - Wykrzywiła
nieznacznie usta. - Ale powiem, jakby coś.
Kiwnęłam głową, śląc jej blady
uśmiech. Podniosłam się z ziemi, nogi mi trochę zdrętwiały. Już miałam sobie
pójść, kiedy usłyszałam z dołu:
- Jesteś cholernie niewygodna.
I nie umiesz pocieszać.
Obróciłam głowę z szerokim
uśmiechem, tylko trochę wymuszonym. Es mrużyła oczy, bo stałam pod słońce. Już
była zdecydowanie mniej czerwona, bardziej zaróżowiona, no i to co było na jej
nosie i policzkach... cóż, obawiałam się, że było na moim ciele i bluzce. Po
paru sekundach odezwała się ponownie.
- Ale i tak, dziękuję.
Dziś, dziewiąta
trzydzieści
- Vicky!- usłyszałam wołanie.
Niechętnie, bardzo niechętnie
zatrzymałam się. W moją stronę szła niska, ciut przy kości dziewczyna. Przy
każdym kroku podskakiwała, a jej krótkie blond loczki unosiły się energicznie w
górę razem z nią.
- Ty jesteś Vicky, prawda? -
spytała, a ja potrzebowałam chwili, żeby oderwać spojrzenie od jej twarzy.
Miała takie wielkie, nienormalnie wielkie oczy.
Byłam zbyt zmęczona, żeby
pamiętać o tych wszystkich zasadach, na przykład tej, że na pytania się
odpowiada. Dlatego zamiast przytaknąć, zmarszczyłam brwi i nos, wykrzywiając
się do niej. Miało to oznaczać tyle, że nie rozumiem dlaczego się do mnie
odzywa i co ona chce.
- Jak twój nos? -
zaszczebiotała, jakby właśnie czytała fragmenty z książki. Uśmiechnęła
się miło i obiema dłońmi poprawiła opaskę, trzymającą loczki. Jeden z nich
wyślizgnął się i opadł na jej czoło. - Widzę, że dobrze! Alex
potrafi zdziałać cuda, prawda?
- Cuda i nie tylko - mruknęłam,
bo to suma sumaru właśnie przez tego kretyna nie spałam całą noc.
Posłała mi szeroki uśmiech, chyba
rozbawiła ją moja wypowiedź. Co było bez sensu, bo przecież nie miała pojęcia,
co miałam na myśli… Więc po cholerę się szczerzy?
Jakbym spotkała ją innego dnia, pewnie bym
była bardziej elokwentna. Ta dziewczyna (bo nawet nie wiedziałam jak się
nazywa) była dziwnie słodka, milusia i wlepiała ze mnie wytrzeszczone gałki
oczne. To wszystko sprawiało, że wyglądała na… tak słodko głupią. A ja nie
lubiłam takich osób, jakbym nie była śpiąca pewnie bym ją spławiła, może w coś
wkręciła. Jednak… nie spałam
całą noc. Dwie osoby, które bardzo lubiłam, pokłóciły się. Moja przyjaciółka
chodzi z największym dupkiem obozu. A Amy chce mnie zabić, a ja ją. Mogłaby być
Milosem, a ja nie miałabym ochoty się odezwać.
- Aaaaa, martwiłam się. –
Wyznała, a ja uniosłam brwi wyżej, patrząc na nią z litością. – Wiesz,
widziałam jak Peter cię niósł do szpitala, wyglądałaś wtedy niekorzystnie.
- Tusz mi się rozmazał, to
dlatego – mruknęłam sarkastycznie. Kochana na ogół jak ktoś ma złamany nos to
korzystnie nie wygląda.
- Ooch, nie martw się, nawet
nie było widać. – Wszystko mówiła wysokim, milutko i naiwnie brzmiącym głosem.
Momentami brzmiało to tak, jakby sama się dziwiła, co mówi.
Uchyliłam usta, żeby coś
powiedzieć, jednak zrezygnowałam. Poddałam się. Bo co miałam powiedzieć sobie,
która… Cholera, ktoś słyszał naszą wymianę zdań? Patrzyłam na nią nie bardzo
wiedząc, co jej odpowiedzieć. Po prostu… nie.
- Teraz też wyglądasz na
zmęczoną, co się stało?
- Nie wyspałam się. Coś chcesz?
– Zakończenie tej rozmowy było jedynym wyjściem.
- Nie, nie. Po prostu
przechodziłam i zobaczyłam, że Amy coś do ciebie krzyczy… pokłóciłyście się?
- Słuchaj… - zaczęłam,
przecierając twarz dłonią. – Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Olivia! – odszczebiotała
natychmiast, wyciągając do mnie rękę. Pokiwałam głową, wykonując jakiś ruch
dłonią, na znak, że tyle wystarczy, nie musimy się aż tak wylewnie poznawać.
- Słuchaj, Olivia. Miałam
bardzo ciężką noc, a poranek jeszcze cięższy. Nie pokłóciłam się z Amy, tylko…
- To dlatego, że Esmeralda
pokłóciła się z Nicolasem?
O mały włos nie rozszerzyłam
oczy równie szeroko co ona i nie spojrzałam na nią zdumiona. Dzięki bogom,
powstrzymałam się. Olivia wyczekująco wpatrywała się we mnie, trochę z dołu, a
ja mlasnęłam parę razy. Nawet nie musiałam udawać, że jestem śpiąca- gdybym
mogła, ległabym tu na tym trawniku i opatuliwszy się szczelniej bluzą Johnny’ego
nie wstała do jutra.
- Co? – bąknęłam, opuszczając
powieki jeszcze niżej.
- No Nicolas i Esmeralda. Ty z
nimi mieszkasz, wiesz, że się pokłócili?
- Pokłócili się?
- Taaaak, podobno tak. Suze mi
dziś powiedziała po śniadaniu, że Nicolasa nie było w nocy w domku, a Esmeralda
wyglądała na jakąś smutną na śniadaniu, tak smutną, że zrzuciła tackę ze swoim
jedzeniem… Oooch, przecież ciebie nie było na śniadaniu!
Patrzyłam na nią jak na jakiś
żart, ponieważ nie bardzo wiedziałam jak reagować na kogoś, kto mnie zna i wie
co robiłam. Ja nawet… Dopiero dowiedziałam się o jej istnieniu. Dlaczego ona
znała moje imię, kojarzyła mnie, a nawet wiedziała czy byłam na śniadaniu.
Okej, uznajmy, że wiedziała przez Turniej i dlatego, że nowe osoby w obozie są
lepiej kojarzone. Ale... Dlaczego ona mi wprost mówi, że wie co robię?
Byłam zbyt śpiąca, żeby
prowadzić taką rozmowę. Przez niedobór snu wszystko to wydawało się za bardzo
absurdalne.
- Okej, okej – odezwałam się,
zamykając czy, żeby zebrać myśli. – Olivia, nie wiem dlaczego tak uważasz, ale
Nick i Es mają się w porządku. Tyle.
- To się nie pokłócili?
- Nie wiem, idź się ich zapytać
– mruknęłam, a widząc jej minę szybko dodałam: - Najlepiej Thomasa. Thomas
będzie wiedział.
Plan idealny. Thomas nie będzie
wiedział, więc powie, że się nie pokłócili. A ja się w to nie mieszam.
- Thomas? Przecież Thomas…
- Miło było cię poznać,
naprawdę.
Zostawiłam dziewczynę samą, a
przez wielkie oczy wyglądała na zdumiona. Może była, może nie… Ja się tym nie
przejmowałam w tamtym momencie.
Przynajmniej nie wydałam Es i
jej problemów. Gadający ludzie to pół biedy, ale nie chciałam przyczynić się do
tysiąca zadawanych pytań Esmeraldzie: „pokłóciliście się?”, „co z Nickiem?”,
„dlaczego!?”. Ale co z tego, cholera, ja sobie dam radę. Ważne, że nie nasłałam
jej na Esmi.
Olivia nie próbowała mnie
gonić. Musiała widzieć, że Es ma się nie najlepiej. Czyli pewne nie ona jedna.
I pewnie wszyscy już zrozumieli, że ma jakiś problem. I są ciekawi. Jednak ode
mnie niczego się nie dowiedzą, bo Es nie chciała grzebać w tym temacie. Nie
potrzebowała psychologa, który ją wypyta o szczegóły, pozwoli się wygadać. To
silna dziewczyna, ona musiała… chciała poradzić sobie z tym sama.
Właśnie, sama. Więc jedynie
mogłam jej pomagać, odganiając ciekawskich.
Wczoraj, szósta
trzydzieści
Przez wszystkie wydarzenia
dzisiejszego dnia- od zaatakowania mnie piłką przez Jenny, przez trening,
gotowanie naleśników, Thomasa i Petera, przez rozmowę o transwestytach i
Annabelle, do kłótni Es i Nicolasa- przez to wszystko zupełnie zapomniałam o
sobie. Że przecież jestem poszkodowana, bo wszyscy uważają, iż jestem ofermą i
zepsułam wczorajszy Turniej. A poza tym byłam ranna; z wszystkich tu obecnych
tylko ja miałam kilkanaście godzin temu złamany nos! I byłam biedna,
potrzebowałam atencji. To niesamowite, jak inni ludzie potrafię skupić uwagę na
sobie, cholera.
Po pocieszaniu Es zawlokłam się
na kolację. To był jedyny moment odpoczynku tego dnia, od śniadania. Amy
próbowała ze mnie coś wyciągnąć, ale zbyłam ją opowieścią o tym, co robiłam z
Jenny. John, kiedy przypomniałam, że próbowałam gotować naleśniki, spojrzał na swój
talerz z tą właśnie potrawą i dyskretnie podsunął go Chase’owi, który był zbyt
zajęty rozmową z Suzanne, żeby coś zauważyć.
A po kolacji… Cóż, po kolacji
udałam, że wszystko jest okay i wróciłam do domku, licząc na to, że jak wróci
Es będę mogła z nią chociaż pogadać. Owszem, wróciła. Ale rzuciła mi znaczące
spojrzenie i poszła spać. Zostałam sama, siedząc na łóżku i wpatrując się w
otaczających mnie ludzi. Nie miałam ochoty ani chęci wysilać się towarzysko,
kiedy Amy pokładając się obok mnie, jęczała, że ma niedobór pokerowy i
potrzebuje wygrać od kogoś trochę monet. Albo przegrać, jej to nie robiło
różnicy. W końcu zadowoliła się grą z Suzanne i Chasem, bo Johnny i ja nie
daliśmy się namówić. A Nicolasa nikt z nas nie widział od kolacji, na której z
resztą go nie było.
Leżałam na pustym łóżku przy
oknie. Co jakiś czas usypiałam, później się budziłam, potem znowu zmęczenie
wygrywało nad bezsennością… Aż około
drugiej nie wytrzymałam i znudzona wierceniem się na łóżku, wymknęłam się na
spacer.
W końcu usiadłam i zatrzymałam
się na dłużej na jednym z brzegów plaży. A dokładniej, na końcówce trawnika, bo
dalej była mała zapaść i pod moimi stopami rozpościerała się plaża. Taki jakby
klif, ale zamiast wody- piasek. To nie była wydma, to był zwykły, urwany
trawnik nad zapaścią.
Nie mogłam uwierzyć, że to
wszystko wydarzyło się kilka godzin temu, te nieszczęsne kilka godzin. Hmm… do momentu, kiedy
Thomas postanowił dać się zabić Peterowi, było fajnie. Tak, przeżyłabym nawet
Petera. W sumie, zaczynało mi się podobać jego zachowanie, ten podryw na
jaskiniowca. Ale… potem Amy walnęła tą cholerną informację, a Nicolas poleciał
jak oparzony szukać Es.
A ja poleciałam za nim.
Cholera, do tej pory nie
widziałam, co mnie podkusiło. To nawet… to nawet nie był mój brat, Amy lub John
powinni go łapać! Jednak nie - konkurs wygrałam ja. Ale mimo to byłam pewna, że
jakbym przewinęła czas, to i tak biegłabym za nim.
Obydwoje bardzo lubiłam. W
kwestii Alexa stałam po jego stronie. Bez dwóch zdań jednak, moje miejsce było
przy Esmi, którą będę wspierać i stać murem za nią. Dlaczego? Sama nie
wiedziałam. Znałam ją niecały tydzień, a jakoś za bardzo polubiłam. Nie miałam
pojęcia jak pomóc Es i Nicolasowi. Nie lubiłam, kiedy czegoś nie umiałam.
Przecież, jeżeli oni przestaliby się do siebie odzywać, to byłby horror.
Spędziłam z nimi tydzień w tym miejscu; nawet ślepy zauważyłby, że są ze sobą
blisko. Oni musieli ze sobą przebywać, inaczej byli chorzy.
Zirytowana prychnęłam do siebie
i ścisnęłam mocniej palcami wypalonego do połowy papierosa, których paczkę
wyjęłam Thomasowi z kieszeni, kiedy kłócił się z Peterem. Sama nie wiedziałam
po co, po prostu wystawała mu z kieszeni spodni, wręcz prosiła się o zabranie.
A teraz się przydała; musiałam się czymś zająć.
- Victoria? - usłyszałam i jak
oparzona podskoczyłam. Cichy głos, jednak w nocy brzmiał jak wrzask.
Za mną stał Nicolas.
O wilku mowa… Patrzył na mnie
dziwnie - nie okazywał emocji. Jedną rękę trzymał niedbale w kieszeni spodni, w
drugiej dłoni trzymał do połowy pełną butelkę po jakimś piwie. Bardzo możliwe,
że to był jeden z soczków jabłkowych Norberta…?
- Nick? Nie śpisz? - zapytałam,
mało bystro. - Coś ci jest?
Chłopak wzruszył ramionami i
usiadł obok mnie. Poprawił się na trawie kilka razy i tak jak ja zwiesił nogi w
dół wydmo-klifu.
- Tak jakoś - oznajmił i
pociągnął łyk z butelki.- Cieszę się, że ty też nie możesz zasnąć, bo nie lubię
pić sam - dodał mało altruistycznie, ale przynajmniej szczerze.
- Nie będę z tobą piła, nadal
będziesz pił sam – odpowiedziałam.
- Nie wiedziałem, że palisz -
dodał, wskazując dłonią na papierosa, który jarzył się pomiędzy moimi palcami.
- Normalnie nie palę, po prostu
zabrałam Thomasowi. Nie wiedziałam, że pijesz.
- Ja nie piję.
- A ja nie palę.
Nicolas tylko prychnął i
uśmiechnął się. Było zimno jak na czerwcową noc, a on siedział obok mnie tylko
w luźnym i trochę spranym podkoszulku z logiem jakiegoś zespołu. Ja miałam na
sobie bluzę Johnny’ego, która okazała się być bardzo miła w dotyku i wygodna.
- Więc czemu dziś pijesz?
- Dam ci dychę, jak zgadniesz - odciął się, śląc mi
szeroki śmiech, pełen rozgoryczenia.
- A więc wisisz mi już dychę i
czekoladę - przypomniałam mu, a sama wyciągnęłam z kieszeni bluzy jakiegoś
batona, którego zakosiłam ze spiżarki. Rzuciłam mu go na kolana. - Masz,
obiecałam ci wtedy, jak… no. Wtedy.
- A czemu ja ci wiszę? - Nick
prawie się zaśmiał, kiedy z uznaniem spojrzał na czekoladę. Jednak tego nie
zrobił, jedynie spojrzał się na mnie z uniesioną jedną brwią.
- Bo, tak jak ci powiedziałam,
poszłam bajerować twoją bella
gattino.
Jak mam być szczera, w tamtej
chwili najchętniej zaczęłabym się śmiać, widząc jego reakcję. Ale mimo braku
współczucia i sprzeciwu do użalania się nad nim: tego robić nie wypadało, nawet
mi.
- No co? - zagadnęłam
niewinnie, zaciągając się papierosem. To coś nie było nawet dobre, ale jakoś
uspokajało i pozwalało czymś się zająć. Cóż, jak widać miałam zadatki na
nałogowego palacza. - Przecież ślepa nie jestem. Może Es jest, może według niej
ty jesteś; ale ja nie.
- Nie. Nie o to chodzi.
Zdawał się być opanowany, a
jego wypowiedź miała charakter: „Nie no, coś ty Vicky, indyki nie jedzą
chomików.”.
- Kochanie, możesz mi wmawiać,
że Chejron nosi wałki na ogonie…
- Bo to prawda - przerwał mi,
unosząc butelkę w geście toastu.- Inaczej miałby urocze siano na du... -
zaczął, ale szybko mu przerwałam:
- Tak jak możesz mi próbować
wmówić, że „tetrachloropropan” to nazwa czegoś z chemii.
- To akurat też prawda.
- Takie bzdury możesz mi
wmawiać. Ale nie myśl, że kupię bajeczkę, że masz gdzieś, że Es chodzi z
Alexem, tylko dlatego, że go nie lubisz.
Nicolas rzucił mi mordercze
spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, że mam się odwalić. Jednak
zapomniał z kim ma do czynienia i po minucie zabijania się wzrokiem, mruknął
coś pod nosem, a chwilę potem rzucił:
- Porąbane to wszystko.- I
czknął.
- Upiłeś się - zauważyłam,
lekko pocieszona i nawet rozbawiona.
Jeżeli był wstawiony, mogłam
mniej ostrożnie dobierać słowa. Nie musiałam siedzieć jak na szpilkach, że
palnę coś nieodpowiedniego. Wyjęłam mu alkohol z ręki i się napiłam, żeby mieć
pretekst w razie ogromnej gafy słownej.
- To tylko piwo. Piąte, ale
tylko piwo - mruknął, zabierając mi i przyglądając się etykietce. - Dziwne jakieś,
ale Oscar miał tylko takie.
Uśmiechnęłam się i już miałam
coś powiedzieć, ale właśnie zobaczyłam, że Nick… on się błyszczał!
- Nicolas, kochanie - zaczęłam,
nachylając się i przejeżdżając palcem po jego przedramieniu. Czy ty… czy ty się
świecisz? - zaśmiałam się z niedowierzaniem.
- Co? A, to. - Prychnął
rozbawiony, patrząc na swoje ramiona, przewrócił oczami i szybko rzucił: - Szedłem sobie. Ale
Emilia-dziecko-na-sterydach też sobie szła, w dodatku z brokatem. No i ona
gestykuluje, więcej niż zdenerwowana Esme… - przerwał i oblizał wargi, jakby
próbował wymazać zdanie, które chciał powiedzieć, po czym spuścił na chwilę
głowę na piersi tylko po to, żeby po chwili z powrotem ją unieść. – W każdym
razie jak zaczęła wymachiwać tymi mini świecidełkami to nawet się Felixowi
dostało, mimo że miał mi tylko Oscara i jego piwo znaleźć.
- No ale popatrz. Wyglądasz olśniewająco.
Wyszczerzyłam się do niego jak wredna młodsza
siostra, która chce dopiec starszemu bratu. Jak Mała Mi z Muminków. Ten jedynie
stuknął mnie butelką w czoło i prychną z politowaniem, choć minimalnie
rozbawiony.
Nicolas po chwili milczenia,
obrócił spojrzenie na mnie.
- Aż tak widać?
Poprawiłam bluzę, bo jeden z
rękawów zsunął się z ramienia. Wsadziłam niedopalonego papierosa do ust i
spróbowałam zapiąć zamek błyskawiczny, bo zrobiło się nagle chłodniej. Szkoda,
że miałam na sobie tylko krótkie spodenki od piżamy i johnową bluzę...
- Nyywyym. Myfy tyofe, ayye… -
zaczęłam nadal trzymając w buzi fajka. Nicolas prychnął i wyjął mi go z ust. –
Dzięki - mruknęłam nie patrząc w jego stronę, tylko dalej próbując w ciemności
wcelować w zapięcie suwaka. - A wracając do pytania… Może trochę, jeżeli ktoś
się temu wszystkiemu przypatrzy.
- Kurde, fatalnie - jęknął już
mocno podenerwowany chłopak, oddając mi moją własność.
- Fatalnie? - uniosłam brwi
wyżej. - Nie przesadzaj. Świecący się kolesie są bardzo rozchwytywani, nie
oglądałeś „Zmierzchu”?
W odpowiedzi otrzymałam pełne
niemej groźby i politowania spojrzenie, które zbyłam cmoknięciem w jego stronę
i przymilnym uśmieszkiem.
- Victoria, wiesz, o czym
mówię. I nie chodzi o brokat - sprecyzował, a po chwili dodał: - Choć to, że go
widać, to też nie jest dobra wiadomość.
Przeklęłam się w myślach za to,
że dałam się w to wplątać. Nigdy nie wtryniałam się w cudze problemu. Unikałam
ich jak ognia! To innych sprawy, ja się nie mieszam, nie wtrącam, pomagam, gdy
proszą i tylko nielicznym poświęcam trochę serca, przy tej pomocy. I nagle BUM!
Dobra. Sam chciał. Ja kłamać
nie będę, to on tu jest facetem i musi być twardy.
- Kochany, jesteś jej
najlepszym przyjacielem. Wpakowałeś się w takie bagno, że nie wyczołgasz się z
tego przez najbliższe kilka lat, aż zaryzykujesz całą waszą znajomość. I w
sumie, nie wiem, czy właśnie tego nie zrobiłeś, a przynajmniej nie rozpocząłeś
takiego procesu.
- Dzięki- westchnął, podając mi
piwo,
jednocześnie posyłając mi spojrzenie pełne dziwnych, niezidentyfikowanych
emocji.
- A skoro w sumie zacząłeś, to nie
wiem, czy na twoim miejscu nie dokończyć i nie załatwić wszystkiego teraz. Nie wyjaśnić
od razu. Bo tak to będziecie się przepraszać i obrażać przez długi czas, potem
będzie dobrze, potem znów coś walnie, bo walnie. I będzie tak samo jak teraz.
Znowu. Więc czemu by nie zaryzykować od razu?
- Wiesz jak pocieszyć człowieka.
- Wiesz jak pocieszyć człowieka.
- Nie ma za co - zawołałam, lekko wznosząc piwo jak do toastu.
Jasne, mogłabym go pocieszać,
obsypując być może złudnymi nadziejami. Tyle, że wtedy mógłby nie docenić
stopnia, w jakim ta sytuacja była beznadziejna, zlekceważyć i nie ratować. Mogłabym
też go ich pozbawić. Ale naprawdę, nie miałam pojęcia co robić. Dlatego nie
zrobiłam nic poza powiedzeniem mu tego, co sam już na sto procent wiedział.
- Kurde, latam za nią od tylu
lat, a ona nic. Jestem na każde jej skinięcie, a ona nic.
Umilkł na chwilę a ja wiedziałam,
że to nie jest moment na wtrącanie niczego od siebie. A przynajmniej na to
liczyłam, bo nie miałam czarnego pojęcia, co mam mu odpowiedzieć.
- Bogowie, Rowllens, widziałaś, jaki
ona ma cudowny uśmiech? - jęknął po chwili, przenosząc spojrzenie na mnie.
Ktoś mógłby mi zarzucić, że nie
mam uczuć, jestem beznadziejna i tak dalej. Oczywiście, było mi Nicolasa bardzo
szkoda. Ale co moje współczucie mu da?
- Wiesz, jesteś beznadziejnym
przyjacielem. Nie powinieneś się w niej zakochać.
Nicolas nie zaprzeczył.
Jedno zdanie, ale kiedy je
wypowiedziałam, stało się ono nagle najbardziej oczywistą rzeczą na świecie, aż
sama nie wiedziałam, dlaczego do tej pory każdy się nie domyślił...!
Nicolas zaśmiał się krótko,
niemal histerycznie, jak początkujący szaleniec. Zakołysał butelką w dłoni.
Nic nie zachlupało.
Księżyc na chwile pojawił się
nad naszymi głowami i jego światło urokliwie odbijało się od morskiej tafli
wody. Powierzchnia zatoki wyglądała jak paznokcie mojej matematyczki ze szkoły-
jakby ktoś wysypał za dużo brokatu. (Albo tak jak Nick.) Westchnęłam ciężko,
wciągając chłodne powietrze do nosa i przymykając oczy. W sumie, robiłam się
trochę zmęczona i śpiąca.
- A co tam u ciebie? - zapytał
po chwili milczenia.
- Nie wysilaj się -
powiedziałam, uśmiechając się do niego ciepło. - Nie musisz podtrzymywać
rozmowy.
- Dzięki.
Nicolas przez pewien czas
milczał, a ja wpatrywałam się w jego profil. Przymrużone powieki, zmęczone
ramiona, podkulone do przodu, cały odchylony i zgarbiony. Łokciami opierał się
o kolana. Smukłymi dłońmi trzymał butelkę przed sobą, która była już pusta.
Nagle westchnął zupełnie tak,
jakby właśnie się obudził.
- Jestem skończony.
- Jesteś pijany - poprawiłam
go.
- To też prawda – zgodził się
ze mną, zsuwając się z klifu na piasek, a potem obracając się przodem do mnie.
Siedząc, byłam od niego o pół głowy niższa, czyli patrzyłam na niego z tego
poziomu, co zazwyczaj. - Chodź Rowllens, zrobimy wycieczkę do jednego ze
sklepów na Long Island. Potrzebuję się upić.
- Właśnie ci oznajmiłam, że jesteś
pijany - przypomniałam, nie ruszając się z miejsca, mimo że podał mi rękę, aby
pomóc zejść z klifu. - A ty teraz mówisz, że musisz się upić. Kochany, ty naprawdę jesteś pijany. I to nie daje ci
ultimatum, by nazywać mnie Rowllens.
- Potrzebuję upić się bardziej -
poprawił się, wykrzywiając cynicznie. - Chodź. Sklep czeka.
- To daleko - zauważyłam.- Nie
możesz wziąć więcej od Oscara?
Tak, idźmy do Oscara! Mówiłam
już, że on jest przystojny? Więc tak, idźmy tam! W nocy, może śpi tylko w
spodniach, bez bluzki? O cholera, tak- chcę do niego teraz!... Przepraszam, ale
jakieś profity z tej sytuacji, w którą mnie wmieszali, mi się należą;
potrzebuję jakiegoś wynagrodzenia.
- Wypiłem mu wszystko - posłał
mi niemal dumny z siebie wyszczerz. Egoista. Może ja też chciałam coś z życia,
a przez niego nie pójdziemy do Oscara? - Chodź. Trzy godziny spacerkiem.
Odpowiedziałam mu szerokim, sztucznym
uśmiechem. Wstałam, chwytając go za wyciągniętą rękę. Dłonie mimo chłodu miał
ciepłe, trochę szorstkie, ale bardzo smukłe, jak u
skrzypka albo pianisty.
- W jedną stronę, oczywiście -
dodał, kiedy moje stopy dotknęły ziemi.
Nie wytrzymałam i się
zaśmiałam. Nicolas zarzucił mi ręką na ramiona i poprowadził w stronę trawy,
schodząc z plaży. Czułam, jak lekko się zatacza, ale postanowiłam zwalić to na
piasek, i że trudno po nim chodzić prosto…
Wrzucił pustą butelkę do
śmietnika, który mijaliśmy, szkoło z okropnym echem obiło się o metalowy
pojemnik. W nocnej ciszy, dźwięk ten był tak głośny i przeszywający, że aż
podkuliłam ramiona.
W tamtym momencie poczułam
dziwną i mocną więź z Nicolasem, która tylko pogorszyła mój mętlik w głowie.
Dziś, prawie
dziesiąta rano
Zatrzymałam się przed schodami
do jadalni. Byłam głodna, bo śniadanie ominęliśmy. Zgodnie z rachunkami Nicka,
powinniśmy dość do sklepu o szóstej, poczekać na jego otwarcie do ósmej, więc w
obozie powinniśmy zjawić się około jedenastej. Obecnie dochodziła chyba
dziesiąta. Wróciliśmy szybciej, tuż przed dziewiątą. Nicolas okazał się być
bardzo niecierpliwy i postanowił włamać się do sklepu. Tylko dlatego granicę
Obozu przekroczyliśmy niezgodnie z planem, choć to i tak nie dało nam
śniadania.
Dziś, dziewiąta rano
W domku Hermesa nie było już Es. Była Amy i był Johnny. I byłam ja z Nickiem, który gdy tylko pomogłam mu wejść po schodach, ziewnął i nie patrząc na nic zwalił się na pierwsze łóżko przy drzwiach, chyba te, które przedwczoraj było moje. Niewiele myśląc zrobiłam to samo, lądując obok niego.
W domku Hermesa nie było już Es. Była Amy i był Johnny. I byłam ja z Nickiem, który gdy tylko pomogłam mu wejść po schodach, ziewnął i nie patrząc na nic zwalił się na pierwsze łóżko przy drzwiach, chyba te, które przedwczoraj było moje. Niewiele myśląc zrobiłam to samo, lądując obok niego.
Chciałam spać. Bardzo, bardzo,
bardzo chciałam spać. I mogłabym spać nawet na podłodze. Spać w wannie. Spać
zwinięta w kłębek pod łóżkiem. Spać u Petera w szafie. Ale. Chciałam. Spać.
- Viiii? Morrrdeeeczkoooo?
Spać!
Zignorowałam to i kiedy
chciałam przesunąć Nicka w bok, żeby zrobić sobie więcej miejsca, poczułam czyjąś dłoń na ramieniu, a zaraz potem ktoś obrócił i zrzucił mnie
na ziemię. Zaskoczona nie zdążyłam nawet krzyknąć, tylko jęknęłam, kiedy
poczułam żołądek w gardle w momencie, w którym walnęłam całym ciałem o podłogę.
Amy nachylała się nade mną i obserwowała uważnie, rozbawiona.
- Czy ty jesteś pijana? -
zapytała, jakby właśnie potwierdzała pewne fakty. - Bo tamten skurczybyk
ewidentnie się zalał - dodała, prostując się i patrząc na swojego brata, który
leżał płasko, nogi mu zwisały na podłogę, a twarz miał wciśniętą w poduszkę.
Johnny w tym momencie przestał
się wpatrywać w tę scenkę z szokiem na twarzy znad książki. Odrzucił ją na
swoją półkę nocną i momentalnie znalazł się obok mnie, siadając na swoich
piętach i przykładając mi obie ręce do policzków. Zaskoczona odchyliłam się do
tyłu, a przez to, że teoretycznie pół-śniłam, miałam problemy z zmysłem
przestrzennym. W efekcie przyfasoliłam tyłem
głowy w nogę od łóżka.
- Ała! - jęknęłam.
- Nie, nie jest tylko rozpalona
- zdiagnozował John; najwyraźniej sprawdzał, czy moje poliki są czerwone z
natury czy przez gorączkę.
- Tylko teraz napalona,
tygrysie - wtrąciła Amy, odsuwając brata w bok i patrząc się na mnie jak na
obiekt badań.- Ale się na nią rzuciłeś. I weź jej tak nie obmacuj po twarzy.
- Myymblyymy - wymruczałam, bo mięśnie
odmówiły posłuszeństwa i nie miałam siły ruszać szczęką. W sumie, nie chciałam
powiedzieć nic konkretnego, ale po prostu się odezwać.
Zamknęłam oczy i przekręciłam
się na bok, żeby zasnąć na ziemi. Na gładziutkiej, zimnej, wygodnej podłodze.
Podłogi są cudowne. Takie przyjazne, takie
urocze, takie z charakterem…
- Victoria - nalegał John,
obracając mnie z powrotem na plecy. Byłam tak wyczerpana tym chodzeniem,
gadaniem i nie spaniem, że nie siliłam się nawet, żeby otworzyć oczy. - Czy ty
piłaś?
- Ne - wybełkotałam zgodnie z
prawdą, zmuszając moją szczękę do komunikatywnej pracy.
- Bo albo piłaś, albo jesteś
chora.
- Pięć yków, na-awdę. To Ni…
- Czyli piłaś – powiedział
Johnny, spokojniej.
- No mówe, że ne, ja tylko tak
troszkę od Nicol…
Nie dokończyłam, bo zadławiłam
się wodą, która pojawiła się nagle i znikąd. Kaszląc i się dławiąc, przekręciłam
się na bok, żeby wypluć wszystko co wpadło mi do nosa i buzi. Zaraz też ręce
Johnny’ego podciągnęły mnie ku górze, zmuszając, żebym usiadła.
- AMY! - zawołał John, który
klepał mnie po plecach, kiedy ja nadal kasłałam.- Amy, to było niedorzeczne!
Victoria mogła się zadławić! Woda dostałaby się do…
- Srata tata - mruknęła
blondynka, kucając naprzeciw mnie i patrząc się z uśmiechem prosto w moje
załzawione oczy.
- Ty jesteś jednak naprawdę
durna! Jakby coś jej się stało, byłby problem! Nieodpowiedzialna, bezmyślna, kiedyś
się zabijesz sama przez te pomysł! - wyliczał dalej jej brat, z każdym słowem
waląc mnie po łopatkach. A ja wstrzymałam się, by nie zasnąć, bo czekałam na
odpowiedź Amy, która raczej nie należała do osób lubiących krytykę.
Jednak, mu mojemu zdumieniu, Amy
przyjęła to z miną „skończyłeś?” i spojrzała się na mnie. Nieźle. Innych pewnie
by rozszarpała. Widać bonus Johnny’ego.
- No. To jak już nie śpisz, to
opowiadaj, dlaczego mój brat ledwo dycha łóżko wyżej, a ty postanowiłaś poznać
się bliżej z tą uroczą podłogą.
- Dlaczego budzisz mnie, a nie
jego? – jęknęłam, krzywiąc się zmarnowana. Nigdy nie czułam się tak obco we
własnym ciele. – Ja tylko go wspierałam, byłam dobra i poprawna, a życie mnie
karze…
Chwilę potem dostałam
przeterminowanego energetyka, jednak uznałam, że nie czuć różnicy. Dla komfortu
psychicznego Amy przelała mi zawartość puszki do szklanki. Choć obie
wiedziałyśmy, że zrobiła to tylko dlatego, aby Johnny nie zauważył daty
ważności, która minęła trzy dni temu. Porozumiewając się znaczącym spojrzeniem
( i szerokim ziewnięciem w moim wykonaniu), uznałyśmy, że nie potrzebujemy
kazania o zdrowym, a przynajmniej normalnym, odżywianiu się.
- No i Nick się włamał i
zabrał kilka butelek i ja zabrałam miętówki i to tyle i Nick chciał się upić-
zakończyłam.
- Mówiłaś, że był pijany już
wcześniej - zmarszczyła brwi Amy. Potaknęłam jej kiwnięciem głowy.
- Też mu to mówiłam. Ale nie
był wystarczająco - wyjaśniłam bez składu, osuwając się niżej na ścianie.
Spałam. Ja naprawdę spałam. To cud, że nie zaczęłam im recytować Szekspira,
zamiast opowiadać o tym, co działo się w nocy.
- Vi, nie odlatuj - mruknęła
blondynka. - Jak na razie wyjaśniałaś tylko, co robiłaś na plaży o trzeciej nad
ranem. W sumie, to nawet nie zauważyłam, żebyś wychodziła w nocy. Pamiętam
tylko, że jak kładłam się spać, to Nicka nie było wcale, a Es już spała. Oni
się pokłócili?
- Nie. - Ziewnęłam.- Po prostu
nie zgadzają się w jednej kwestii - wyjaśniłam, nie pokazując, że czuję się
bardziej ożywiona.
John spojrzał się na mnie znad
swoich okularów tak, że omal nie rzuciłam się na kolana i nie zaczęłam go
błagać: „Proszę, wybacz mi, że skłamałam! Tak, tamte dwie cholery się pokłóciły!
Nick się załamał, Es też, a ja muszę ich pocieszać! Wybacz, wybacz, wybacz!”.
Chryste, jak Amy wytrzymała z nim tak długo?
- Wszystko pięknie - zaczęła
Amy spoglądając na swojego śpiącego brata, - tylko po co w takim razie Nick się
upijał?
Wzruszyłam ramionami.
- Jak do mnie przyszedł, był
już pijany - uznałam i się przeciągnęłam. - Przeżywa to, że jest sędzią
Turnieju, zdołowały go nagrania jego znajomych na planszy Nemezis, mają
problemy z odbudową Areny albo Milos mnie zdradza i się przejął…
Przerwał mi szczery śmiech Amy,
która nagle zerwała się ze swojego łóżka i podniosła się na kolana. Wygadała na
zadowoloną, jakby sobie cos przypomniałam.
- Mordeczko, nie pokazałam ci
jeszcze! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Mam nagrania z Turnieju! Jednak te
kamerki działały, wszystko się nagrało z różnych miejsc trybun!
- Och, daj spokój -
westchnęłam, zsuwając się z łóżka. Przypominanie mi o Turnieju, nie było dobrym
pomysłem. - Przestań już.
- Co przestać? - przedrzeźniła
mnie Amy. - Jak na razie idzie ci świetnie, myślę, że teraz będzie już tylko
zabawniej!
- Zabawniej? A więc fakt, że
jestem pośmiewiskiem, jest zabawny?
Sama słyszałam, że mój głos
stał się bardziej ostry, nie brzmiałam już na ani trochę nieprzytomną i
zaspaną.
- To niedorzeczne - wtrącił okularnik.
- Nikt się z ciebie nie natrząsa, Victoria. Raczej uważają, że celowo się
wygłupiałaś; jak się śmieją, to w dobrej wierze.
- W dobrej wierze, to Nicolas i
Chase powinni ci zafundować kurs języka, jako dobrzy bracia, żeby z ciebie
przestano się natrząsać -
mruknęła Amy, przesyłając mu buziaka z powietrzu, po czym spojrzała się na
mnie. - Mordeczko, wszystko jest super.
- To nie jest śmieszne -
powiedziałam spokojnie. - Turniej jest niebezpieczny.
- I mówi to laska, która się
tam wtryniła drugiego dnia po przyjeździe tutaj.
- Mówi to laska, która tam była
i jej wkład nie ogranicza się do japienia się na tą grę z durnym uśmiechem-
odparowałam, nonszalancko obejmując się ramionami i przenosząc ciężar ciała na
jedną nogę. Nie mogłam się powstrzymać od odruchowego uniesienie brody w górę i
rzucenia jej wyzywającego spojrzenia.
Gromiłyśmy się wzrokiem. John
wyprostował się, chcąc coś dodać, ale Amy od razu odesłała go na swoje miejsce
jednym spojrzeniem, które wydawało się być jak rzut sztyletem; przeleciało
przez pokój w sekundę, każąc chłopakowi siedzieć cicho. Jeszcze nigdy nie
widziałam jej takiej. Nie spodziewałam się, że jej piwne oczy mogą być
nie-roześmiane.
- O co ci chodzi?- zapytała w
końcu Amy.
- Daj mi spokój z Turniejem-
powiedziałam, nie odwracając wzroku.- To jest naprawdę niebezpieczne, komuś
może stać się krzywda. A ty się z tego śmiejesz. I czekasz, aż coś mi się
stanie!
- Co?- parsknęła rozbawiona,
jak na ironię.- Śmieję się z tego? Czekam aż…? Chyba cię coś boli!
- A nie? Tylko o tym paplasz,
tylko to cię obchodzi! Masz w głowie licznik, ile razy się wywaliłam, ile razy źle
trzymałam miecz, ile razy mogłam stracić nogę!
- Victoria, ja to na poczekaniu
wymyślałam!- prychnęła oburzona, ale w jej głosie było też pełno niedowierzania.- Nie liczyłam
niczego, w dupie to mam.
- Fakt- przytaknęłam, kiwając
głową z powagą.- Zupełnie cię nie obchodzi co się mi i innym może stać.
Pieprzona egoistka. Widać, że mamusia cię rozpieszczała.
Dziewczyna uchyliła usta i je
zamknęła. Chyba się nie spodziewała, że mam o niej takie zdanie. Wyglądała na
zaskoczoną. A ja? Ledwo powstrzymałam szeroki uśmiech. Johnny spróbował coś nam
tłumaczyć, ale go nie słuchałam.
Ona nigdy nie brała Turnieju na
poważnie, zachowywała się jak turystka, która przyjeżdża do jakiegoś miejsca,
które słynie z krwawych mordów, żeby pooglądać te „atrakcje” na żywo. A potem
opowiedzieć znajomym, że widziała coś mega zabawnego. A mnie to zaczęło
poważnie irytować.
- Wiesz, Victoria…
Po raz drugi użyła mojego
pełnego imienia. Widać, nie byłyśmy już w takich relacjach, by radośnie
wykrzykiwać na mnie „Vi, mordeczko”. Nie przeszkadzało mi to i nie żałowałam,
że już nie zasługuję na ten tytuł.
- Wiesz- zaczęła znowu, bo
poprzednio głos jej się załamał.- Ciebie chyba na tym Turnieju, a potem Judy,
zbyt mocno pobili, bo ci odbija.
Zaśmiałam się szyderczo, nie
panując nad tym co mówię. Niedobór snu sprawił, że miałam wrażenie, że to sen i
nie myślałam nad tym co robię.
- Tak? To co? Pogadamy o tym,
że obawiasz się, że po następnym takim urazie mogę mieć problemy… może z
chodzeniem, czy wzrokiem, jak uważasz?- spytałam tonem, jakiego używają
fachowcy. Nie omieszkałam zmarszczyć brwi i odchylić głowy w bok.- Och, jak
będzie zajebiście, gdym straciła
mowę, co nie?
- Och, ja na razie to ty masz
problemy z mózgiem- odcięła się, naśladując moje ruchy i stukając się palcem w
brodę, jakby coś rozważała.
- Lepiej mieć problem niż
deficyt.
- Amy, Victoria! Koniec, bo mam
dość…- zaczął John, ale został kompletnie zignorowany.
- To było słabe- skwitowała.
- Ale ciebie i tak gasi.
Amy uniosła i opuściła ręce
kilka krotnie, jakby nie wiedziała co z nimi zrobić. Widziałam, jak patrzy na
mnie wściekła, jak musiałam ją mocno irytować.
- No tak, bo przecież jestem
wredną suką!- Dramatycznie zaakcentowała tą wypowiedź machnięciem ręki, a zaraz
potem nerwowo przeczesała proste włosy.
- Ough- złapałam się ze serce.-
Auć, boli. O nie, czy to wyrzuty sumienia?
- Nie, odnalazłaś bratnią
duszę, skoro jestem wredną suką.
- Co sugerujesz? Że ja jestem…
- Amy, Vicky! Nie sądzę, żeby…
- Zamknij się John. Tak,
sugeruję - prychnęła gniewnie Amy.
Przegięła. Przypomniały mi się
słowa Jenny, kiedy wysunęła przykład, co do moich włosów: Ja to wiem. Inna
sprawa, czy wiem, że inni to wiedzą. Identycznie było w przypadku moich
zdolności militarnych. Tylko ja się mogłam z nich śmiać, ewentualnie
przyjaciele.
- Coś jeszcze?- zapytałam spokojnie. Nie
jadowicie, nie sarkastycznie, nie chamsko. Po prostu wymówiłam te słowa, bez
żadnych emocji. Jak kasjerka w sklepie.
- Tak! Jesteś bezczelna, uważasz
się za panią wszystkiego i do tego narcystyczna.
- Ja narcystyczna?
- Tak!- krzyknęła Amy,
odchylając się do tyłu i kładąc dłonie na biodra.
Dalej jej nie słuchałam, bo po
prostu westchnęłam, jakbym się zmęczyła i nie czekając na nic więcej obróciłam się
do wyjścia. Kiedy zbiegałam z trzech schodków ganku, potykając się na ostatnim,
usłyszałam, że Amy zeskakuje z łóżka na podłogę, że John próbuje jej coś
powiedzieć.
- Victoria! Masz natychmiast tu
wrócić, słyszysz mnie?!
Cały ten dzień i noc były jak zza
mgłą. Czułam się potwornie. Jednocześnie miałam wrażenie, że lunatykuję, ale
też, że ktoś usunął mi wszystkie granice; miałam wrażenie, że mogę wszystko.
Zaczynając na wygarnięciu komuś co o nim myślę, a kończąc na odtańczeniu tańca
deszczu na dachu Wielkiego Domu. Po prostu… Po prostu nie miałam nic, co by
mnie zastopowało.
- Victoria Rowllens! Wracaj tu
i rozmawiaj ze mną! VICTORIA ROWLLENS!
Co nowego w rozdziale?
Vicky wraca od Jenny do domku Hermesa, gdzie smacznie śpi Chase. Pojawia się Nicolas, szukając swojej kici. Wtedy do domku wpada zdenerwowany na Amy Johnny i sama Amy, która przed chwilą oznajmiła chodzącej maszynie śmierci, Annabelle córce Aresa, że Johnny "fantazjuje o niej i jej sadle". Rozpoczyna się pełna śmiechu rozmowa o związku Johnny'ego z dziewczyną, o tym, że McDonalda jednak trudno jest kupić, o prawach autorskich Johna do własnego gatunku roboli, bogactwie Amy... Miłą atmosferę przerywa dopiero dopiero wzmianka o Es, bo w odróżnieniu do Rowllens, Amy wie, gdzie podziewa się dziewczyna: biega po obozie ze swoim chłopakiem... Alexem. I zanim Amy się orientuje, zę to tenże właśnie znienawidzony przez Nicolasa Alex... Nicolasa już nie ma; wybiega z domku. A za nim Rowllens, niewiele myśląc. Dziewczyna zostawia kłócącego się Es i Nicka samych, a później obiecuje Nicolasowi pogadać z Es. Tak też robi, choć pocieszanie idzie jej równie dobrze co szermierka. Całą noc budzi się co chwila, aż o drugiej wymyka się z domku. Siedząc na skarpie przy plaży spotyka pijanego Nicolasa, z którym chwile rozmawia, a potem daje się namówić na wycieczkę do sklepu. Do obozu wracają około ósmej rano, Rowllens o własnych siłach, Nicolas o jej. Jednak gdy umierająca rzuca się na łózko w domku Hermesa, żeby zasnąć obok Nicolasa, budzi ją Amy, która koniecznie chce wiedzieć, gdzie była z jej braciszkiem, czemu jej braciszek jest pijany i dlaczego... no, dlaczego. Rowllens plecie trzy po trzy, tłumacząc co się działo, ledwo kontaktując. Ożywia się dopiero, żeby pokłócić się z Amy. powód nie jest istotny, tym bardziej nie jest duży, ale zmęczenie robi swoje - dziewczyny się kłócą, a wkurzona i nagle rozbudzona Rowllens wychodzi z domku Hermesa. Idąc przez obóz spotyka Olivię, która próbuje się dowiedzieć o się stało z nią, co się stało z Es i Nicolasem.
Kiedyś pisałyśmy o rozmowach na skype z nami, dla chętnych. Nie wiem ile jest chętnych, ale może zróbmy tak. Kto chce pogadać ze mną, z Lady, jeżeli się uda z nami dwoma (słyszysz Lady? wreszcie inna interakcja niż fb i sms, dla nas to też nowość będzie)... zgłaszajcie się. W komentarzach, a najlepiej napiszcie na @:
> want.to.dream.like.a.youth@gmail.com
> mój: annabeth24@op.pl
> podałabym Lady, ale jest na wyjechaniu a tak bez jej zgody jakoś nawet mi nie wypada...
> jeżeli ktoś ma mnie na fb to niech się nie wstydzi i pisze, możecie pisać do mnie na stronie z moimi rysunkami, serio nie gryzę. Kontaktujcie się jak chcecie ((:
Ej, żarty o mojej punktualności są akurat zabawne.
OdpowiedzUsuńMój mail to pipes77@onet.pl, jeśli ktoś mnie znajdzie na fb, instagramie czy czymkolwiek, śmiało pisać <3 postaramy się ustalić najbardziej dogodne terminy, jeśli trzeba będzie to będziemy robić w razie czego nawet więcej rozmów ;)
~Lady
OK MAM BEKĘ Z MOJEJ REAKCJI NA RODZIAŁ.
OdpowiedzUsuńCzytam mitologię nordycką w takim w cholerę grubym tomiszczu i w drugiej ręcę trzymam telefon by doczytywać o niektórych terminach i gadać z koleżanką (jestem wyjątkowo dwu-zadaniową dziewczyną, potrafię czytać dwie rzeczy jednocześnie, jeśli nie muszę się na żadnej bardziej skupić). I wchodzę w interneta i patrzam, otwieraja mi się wakacje, bo to ostatnia karta. Co robi Okej? Trzaska mitologią nordycką z takim hukiem, że siostra wpadła do pokoju i spytała się, czy żyję, bo była pewna, że to ja się wyjebałam XD.
Okej (pierwszy komentarz żeby mi nie skasowało w czasie czytania, pod spodem to co do rodziału, bo zapewne jest to ten z płaczącym zakochanym Nickiem który sprawi, że też się poryczę. Jej!
Okej
P.s. A mogłam czytać jak dwie nogi jednego ilbrzyma spładzają ze sobą dzieci...
"- Nicolas, kochanie - zaczęłam, nachylając się i przejeżdżając palcem po jego przedramieniu. Czy ty… czy ty się świecisz? - zaśmiałam się z niedowierzaniem."
UsuńNICKOLAS, KOCHANIE, CZEMU JESTEŚ WAMPIREM.
"- Fatalnie? - uniosłam brwi wyżej. - Nie przesadzaj. Świecący się kolesie są bardzo rozchwytywani, nie oglądałeś „Zmierzchu”?"
KURNA, VI, PRZESTAŃ MI CZYTAĆ W MYSLACH.
"- To daleko - zauważyłam.- Nie możesz wziąć więcej od Oscara?
Tak, idźmy do Oscara! Mówiłam już, że on jest przystojny? Więc tak, idźmy tam! W nocy, może śpi tylko w spodniach, bez bluzki? O cholera, tak- chcę do niego teraz!... Przepraszam, ale jakieś profity z tej sytuacji, w którą mnie wmieszali, mi się należą; potrzebuję jakiegoś wynagrodzenia."
TRZEBA MIEĆ PRIORYTETY
"- AMY! - zawołał John, który klepał mnie po plecach, kiedy ja nadal kasłałam.- Amy, to było niedorzeczne! Victoria mogła się zadławić! Woda dostałaby się do…
- Srata tata - mruknęła blondynka, kucając naprzeciw mnie i patrząc się z uśmiechem prosto w moje załzawione oczy."
AMY KOCHAM CIĘ Z CAŁEGO SERDUSZKA
Ok, jeśli chcecie przeczytać kOlejne AAAAAAAA albo NIEEEEEEE, to wròćcie do mojego komentarza do tego rozdziału na poprzednim blogu, bo tam napisałam dokładnie wszystko, co czułam i dziś.
Moja teoria co do rozwoju fabuły:
Victoria przez chwilę zostanie czyjąś dziewczyną, a potem, na końcu, wróci do Thomasa bo sa sobie przeznaczeni. Esmeralda i Nickolas pogodzą się, ale parą zostaną dopiero potem. Amy i Vi już się pogodziły (XD).
Co do pochodzenia: TEN ROZDZIAŁ UTWIERDZIŁ MNIE W PRZEKONANIU, ŻE VI JEST CÓRKĄ HERMESA.
1. Poczuła dziwną więź z Nickolasem i całą noc zachowywała się jak jego cholerna siostra. Naprawdę.
2. Pomyslała, że fajnie byłoby mieć takiego brata jak John
3. Ona i Amy zachowują się jak cholerne siostry, bo naprawdę tylko rodzina potrafi sobie dowalić w najbardziej bolesne punkty, a jednocześnie one się już kochają jak siostry
4. VI czuje się w domku Hermesa tak, jakby tam była od zawsze.
5. ONA I CHASE MAJĄ KURNA TAKĄ BRATERSKĄ WIĘŹ, ŻE TO WALI PO OCZACH
Es jest albo od Ateny albo od Afrodyty, aczkolwiek bardziej stawiam na Atenę.
Cały ten obóz trochę przypomina mi o moim obozie na który jadę pojutrze. Tam jest podobna afmosfera (na zimowisku ewidentnie złączylismy łóżka i ostatniej nocy wszyscy całą noc gadali i spali jednocześnie. To byl taki cholerny domek hermesa).
Dziękuję, dobranoc i miłych wakacji
Okej
P.s. Opis Nicka przypomina mi o Darrenie Crissie... w ogóle gdy o nim czytam to widzę tego Aktora (on był Harrym w AVPM).
Ja tak tylko się odniosę do części o Darrenie Crissie- właśnie go wyszukałam w cudownym miejscu zwanym grafiką Google i... faktycznie może częściowo ma te cechy charakterystyczne Nicolasa, ale Nick jest taki No, delikatniejszy. I nawet Lachowski, którego zdjęcie widnieje w karcie Nicka i którego uważam za bardzo BARDZO przystojnego mężczyznę, nie oddaje go zupełnie. Ja sama nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak Nicolas wyglada naprawdę :") ale wciąż szukam!
Usuń~Lady
Ale jak to Rowllens będzie mieć chłopaka? I ponowne- ale jak to WRÓCI do Thomasa? A co do rodzica... to jeszcze nie poznałaś Rowllens i Charlesa.
Usuń~Gwiazda
NO OJ TAM OJ TAM.
UsuńMOŻE BYĆ TEŻ ZEUS, ALE ONA TAK PASUJE DO HERMESIĄTEK ;-;.
DOBRA JA TAM POWIEDZIAŁAM TAKI ROZWÓJ WYDARZEŃ JAKIEMU KIBICUJE (JEŻELI NIE THOMAS TO CHRIS, MIMO ŻE JA OSOBIŚCIE JESTEM ZA ŁOWCZYNIAMI). MOŻE BYĆ TEŻ TAK ŻE ROWLLENS JEST MĄDRZEJSZA OD ES I NIE BĘDZIE Z JAKIMŚ ALEXEM NIE?
Darren jest gościem który jedyny przychodzi mi do głowy, a na niektórych zdjęciach jest całkiem smukły... o tu np:
https://www.google.pl/search?q=darren+criss&client=ms-android-samsung&source=android-browser&prmd=inv&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjc4ZTtmpvVAhXK1xQKHbIQCZsQ_AUICigB#imgdii=9eBLA_sNu_H_HM:&imgrc=zXUIfufGDlUtmM:
Okej
Cóż, każdy ma swoje wersje którym kibicuje. Ja osobiście trzymam kciuki za Petera (ja tez! <3~Lady) ale hmmm chyba zaskoczeniem nie będzie jak przyznam, że: Nic z tego nie będzie ((: Ale drugiej opcji, której kibicuję, nie zdradzę bo jako autorka mam ten przywilej że moge ją urealnić :*
Usuń~Gwiazda
O a ja od siebie tylko dodam, że osobiście mocno shippuję ThomasxChris i walczę żeby było w naszym "kanonie" ;(( A i Okej, ja się strasznie cieszę że sobie umiesz przypisać konkretną osobę jako Nicka, bo to znaczy, że to, co o nim pisze, trafia do wyobraźni- to ogromna radość. Po prostu zawsze sobie starałam kształtować w głowie Nicolasa jako faceta o trochę bardziej subtelnej urodzie; ale jak mówię, każdy ma swoje indywidualne wyobrażenie i ma do tego niezaprzeczalne prawo c:
~Lady
Ja myślałam że Thomas×Chris jest już kanonem, dlAtego O tym nie Napisałam XD
UsuńOkej
jak-budzic-chasea-bajerowac-kicie-kupic-mcdonalda-i-okrasc-sklep.html
OdpowiedzUsuńKupcie mi maca
Albo chociaż nową ładowarkę
BOZE
bylam przed chwila na kolonii i ona tak bardzo przypominała ten obóz że ojawale
VIIIIII
I tak twierdze że bardziej pasujesz do Zeusa, albo nawet do Nike...
Nie no, Zeusiątko, aczkolwiek kurnaaaa
Hermesiątkooo
Argh
Nasza Es to na sto Atena, i jeeeeezuuuuu
jeeeeezuuuu
jeeeeeeeeeezuuuu
NIe wiem co napisać ale co to za kwa Olivia
I TAK CIĄLE PRZEGLĄDAM KARTy POSTACI
I TAK
CZEKAM NA NOWE KARTY POSTaCI
BO NIE MAM CO CZYTTAĆ
AMEN.
Posze ułomnie, wybaczcie, jeszcze nie do końca ogarniam tą klawiaturkę, natomiast jeśli chodzi o to co tu się wydarzyło...
Widziałam już wersje namber łan więc nie wiem za bardzo co napisać
ALe z racji że wszyscy dopingują Victhomas/Thorię/Rowllown (wtf?) to ja wspieram bardziej jednak Chrisa i Victę, bo tak.
Serio dodalaiście rozdzial jak byłam na koloniiii
Nah... :c
Dobra, weny czasu do pisania i te pe i te de!
- Nez