Jak
mijają Wam wakacje? Byliście już na jakimś świetnym wyjeździe, jesteście w
trakcie, dopiero przed wami...? Liczymy, że się podzielicie z nami historiami,
co? ;)
Lady
pozdrawia znad morza, ja od soboty jestem poza krajem, więc zobaczę jak tam
będzie z wi-fi. Ale postaram się zostawić Lady mój rozdział, więc zobaczymy...
Czy
ja miałam na czole wypisane: „Cześć, przyjmuję wszystkich ze zbyt dużą dawką
optymizmu!”?
Dlaczego
nie mogli mnie zostawić? Już nawet pomińmy temat, że nie spałam całą noc, przy
czym do jakiejś pierwszej w nocy siedziałam pod swoim łóżkiem (tak, to była
desperacja, bo kiedy już wszyscy usnęli, serio się bałam że ktoś niechciany
do nas przyjdzie! Wiecie co pod tym łóżkiem było? Nie? To lećcie
dziękować za to bogom, bo ja wiedziałam i wcale nie byłam z tego
powodu zadowolona!)
Jak
następnym razem spotkam Evę to poproszę ją o jakieś ziółka na sen. No co, córką
Hypnosa jest, nie? Powinna mieć jakieś znajomości, żeby je zdobyć. Opium
jakieś... cokolwiek.
Ha,
no i zgadnijcie, co się stało, kiedy wreszcie skończyłam się zapoznawać z… no,
tym wszystkim, co znalazłam pod łóżkiem. Dlaczego, akurat kiedy chciałam
zasnąć, musiały się dziać takie rzeczy?
Leżałam
z zamkniętymi oczami udając, że przedwcześnie zdobyłam hypnosowe tabletki
nasenne, usłyszałam, jak zaskrzypiały drzwi i ktoś wszedł do środka. Co dziwne,
wcale nie starał się stąpać cichutko. To brzmiało, jakby górski troll miał
ochotę przebyć drogę po mocno skrzypiącym moście. Po chwili mój materac
delikatnie się zapadł gdzieś koło moich nóg.
Boże,
jak dobrze, że wcześniej się odwróciłam do ściany i nie było widać mojej
twarzy…
-
Es…? Śpisz?
Zamarłam
na jedną sekundę, ale po chwili sobie przypomniałam, że śpiąca osoba tak się
nie zachowuje. Uspokoiłam oddech i starałam się poruszać tak, jakbym była w
stanie głębokiego snu. Dawaj, Esmeral, to tylko oddychanie, dotąd
potrafiłaś, więc dlaczego akurat teraz wstrzymujesz oddech? To nic takiego,
dlaczego jesteś wściekła, to tylko po kłótni, wszystko jest przecież w
porządku, śpisz, więc śpij, spokojnie… Wdech, wydech, wdech, wydech, równomiernie,
o tak… nie, wcale nie jesteś zła na tego hipokrytę, wcale nie masz ochoty się
rozbeczeć ze złości, więc oddychaj, oddychaj, to wcale nie takie
trudne…
-
Cholera… Kicia, powiedz, że nie śpisz…!
Przez
chwilę poczułam delikatną woń alkoholu. Bogowie, niech cię szlag, niech cię
szlag, złaź z mojego łóżka, a to, że siadasz sobie tak beztrosko na moim
materacu wcale mnie nie irytuje i wcale nie czuję się, jakbyśmy znowu byli
dziećmi... no, może trochę, ale tylko odrobinę. Przecież nic takiego się nie
stało, więc Es, błagam, ogarnij się i oddychaj. Szlag. By. Cię.
Szlag!
-
Powiedz, że nie śpisz… a jak chcesz to powiedz, że śpisz, po prostu… no
powiedzże coś!
Pewnie.
Wyżywaj się za dnia, przyłaź i proś o gadanie w nocy.
Jak
ten cholerny hipokryta śmie…
-
Jasna cholera, no odezwij się do mnie!
Poczułam,
jak coś odrywa się od materaca. Nie miałam pojęcia, co to było (bo, hm, jakoś
tak było mi głupio oderwać głowy w samym środku monologu Nicolasa z „niespodzianka,
hipokryto, popatrzmy co ty tam chcesz zrobić”) – może chciał mną potrząsnąć,
żebym się obudziła? A może po prostu przetarł sobie twarz, jak to miał w
zwyczaju, kiedy był zmęczony? Cokolwiek to było, nie czułam się ani trochę
przyjemnie.
-
Nie mogę kicia... no serio, nie mogę – wyszeptał, chociaż ja kompletnie nic z
tego nie zrozumiałam, nie miałam pojęcia, co miał na myśli. A mógł w ten sposób
skomentować tak wiele rzeczy, że nawet nie starałam się strzelać, o którą z
nich chodziło.
Nagle
coś dotknęło mojej nogi i nie wiedziałam jakim cudem powstrzymałam się od
wzdrygnięcia. Po prostu coś delikatnie i lekko, o ile to ma sens, leżało na
mojej nodze, a ja udałam, że wzdycham przez sen, leciutko chrząknęłam,
poprawiłam się na poduszce i z powrotem zaczęłam miarowo oddychać. Nawet nie
wiedziałam, że mogłam być tak świetną aktorką.
-
Szlag by cię, kicia…
Materac
zaskrzypiał, to coś leżące na mojej nodze zniknęło, a Nick, klnąc pod nosem,
chyba podszedł do drzwi. Usłyszałam kopnięcie, jakby wymierzył cios framudze
(ewentualnie wpadł na ścianę), po czym drzwi znowu zaskrzypiały i się zamknęły.
Niech
to szlag, nie tylko ja powinnam brać te ziółka nasenne; wszyscy
powariowali i nie dawali mi spać.
O,
proszę, a teraz nie zasnę, bo jestem wściekła i bym najchętniej wstała i coś
rozwaliła, ale nie mogę, bo wszyscy śpią, nie to co ten… ten cholerny
hipokryta, nie, trzeba kopnąć coś, usiąść na moim materacu, przypomnieć mi
wszystko, niech go szlag!
Kiedy
już jakiś czas później wyżyłam się, miętoląc poduszkę w dłoniach i chciałam
spokojnie zasnąć, znowu usłyszałam skrzypienie materaca, ale tym razem nie
mojego.
Chryste,
kolejny do nasennych ziółek. Dobra, im więcej tym weselej. Osób, rzecz jasna.
Uniosłam
nieco głowę i uchyliłam oko, starając się, żeby to wyglądało jak przewracanie
się podczas spania. Dostrzegłam wysoką sylwetkę z szopą włosów na głowie, która
na środku pokoju schyliła się, podniosła z podłogi jakieś ubranie, po czym
cicho wyszła z domku.
Szlag
by cię, Vicky, myślałam, że choć ty jesteś normalna.
Wszyscy
powinni zażywać ziółka Evy, mówiłam! Kurde, a nikt pewnie nie bierze. W sumie
to nie dziwo- nie lubię bakłażanów, a już na pewno nie zielska o smaku
bakłażanów. Poza tym ja bym od Evy niczego nie wzięła ze względów
bezpieczeństwa…
No
i super. Wszyscy wychodzą. A co mnie to, cholera, i tak nie wytrzymam w tym
łóżku, a wolę się nie zapoznawać bliżej z tym, co jest na podłodze pod
nim.
Właściwie
nie pamiętałam nawet, gdzie poszłam. Chyba nad jezioro, ale nic nie było pewne.
O, przy okazji pozdrawiam tę wielką chińszczyznę, co pływała w wodzie. Nie do
końca rozumiałam, co to było. Prawie mnie zabiła przy tym jeziorze, jak się
zamachnęła macką. Z drugiej strony wielka szkoda, że jej się nie
udało mnie trafić. To by dużo pomogło.
Kiedy
już oprzytomniałam na tyle, żeby wstać z ziemi, otrzepać się i, ekhem, wycisnąć
wodę z włosów (co prawda sushi mnie nie trafiło, ale w wodę to już owszem),
prawdopodobnie było śniadanie. Nie wspomnę nawet o tym, że pół nocy się
chowałam co chwila za drzewem, bo ktoś łaził po obozie. Miałam nawet
podejrzenia, że to te, no, harpie, patrolujące Obóz. Nie wiem, Nicolas mnie
kiedyś nimi straszył. Jako że byłam mokra (wiatru nawet nie było, kurde, i nie
wyschłam po ataku chińszczyzny), było mi cholernie zimno. O, kiedy już się
robiło jasno dostrzegłam jakieś dwie sylwetki na wzgórzu- przy czym jedna się
opierała na drugiej, a ta druga tę pierwszą, ee, no cóż… po prostu ciągnęła za
sobą.
Nie,
nie zostałam, żeby to sprawdzić, kim oni byli.
Przyszłam
na żarełko jako jedna z pierwszych. Serio, oprócz mnie było maksymalnie
dziesięć osób, a ja czułam się tak straszliwie głupio, bo to wyglądało tak,
jakbym się wyrzekła spania, żeby przyjść zjeść.
Zresztą,
wszystko jedno. Wyglądałam, jakby przeorali mną chodnik. Och, skąd to
wiedziałam?
-
O, Esmeralda, wyglądasz jakby przeorali tobą chodnik – oświadczyła Suzanne,
kiedy ja skończyłam jeść, a ona dopiero co przyszła z całą porcją tostów do
stołu. Już wiem, na co przeznaczę pieniądze, jeśli kiedyś będę bogata: zrobię
kurs bycia taktownym. Albo uzbieram na płatnego zabójcę. – Powinnaś się wyspać,
bo chyba jeszcze cię nie widziałam tak brzydkiej.
Już
pomijam fakt, że miałam ochotę wstać, zabrać te tosty z jej talerza i wepchnąć
jej wszystkie naraz do gardła. To było naprawdę, naprawdę ostatnie,
co chciałam usłyszeć tego dnia. W odpowiedzi rzuciłam jej pełne wyższości
spojrzenie, po czym ze stoickim spokojem odpowiedziałam:
-
W przeciwieństwie do niektórych – tutaj zrobiłam nieznaczny ruch
głową w jej stronę, oczywiście nie zamierzając niczego sugerować – ja
potrzebuję nieprzespanej nocy, żeby tak wyglądać. Niektórzy mają tak
naturalnie.
To
nie było miłe. Ani dyplomatyczne. Ani w jakikolwiek, powtarzam, jakikolwiek
sposób przyjemne ani dla niej, ani dla mnie. Zwłaszcza, że potem z hamowaną
wściekłością jednym ruchem ręki zrzuciłam moją tacę na ziemię, wstałam i
sztywnym krokiem odmaszerowałam.
Takie
zachowanie nie było dobrym posunięciem. Znając Suzanne, jeszcze tego dnia duża
część Obozu będzie znała z jej opowiadań wariatkę-Es, która ją obrzuciła
niefajnym komentarzem i posłała resztę swojego śniadania na podłogę.
Ale
wiecie co? Jakoś tak niespecjalnie mnie to obchodziło.
Jakim
cudem się dowlokłam do domku Hermesa na łóżeczko? Nie miałam pojęcia. Ale
widzicie, posiadałam przynajmniej na tyle oleju w głowie, żeby sprawdzić, czy
nie ma tam Nicko… pewnej osoby z którą definitywnie nie chciałam się widzieć.
Więc
po prostu się położyłam. Tym razem nie pod łóżkiem, miałam jakieś resztki
instynktu samozachowawczego, a na nim. Ale nie umiałam usnąć, więc po
prostu leżałam, wpatrując się w sufit.
Szlag,
nie powinnam była tak atakować Suzanne. To było niemiłe. Może i ona też była
niemiła, może i miała brata, który był skończonym idiotą, który kłócił się ze
swoimi przyjaciółkami... Powinnam była się po prostu zamknąć i tylko zrzucić tę
głupią tackę. Głupia, durna tacka. Nawet ona wyglądała, jakby się śmiała z
mojego nieszczęścia.
Naprawdę
nie chciałam, żeby to wszystko się tak skończyło. Przypomniałam sobie, że kiedy
Vicky mnie pocieszała poprzedniego dnia, powiedziała, że nie mogę być na razie
szczęśliwa. Bo nie byłam szczęśliwa. Mam na myśli – nie tylko w
trakcie ani po kłótni z Nickiem. Wczoraj, od tej wielkiej spiny na siatkówce
miałam cały czas wrażenie, że robiłam wszystko nie tak. Że nie powinnam była...
nie powinnam była mówić ani postępować tak, jak mówiłam i postępowałam. Pewnie,
że Alex był pozytywnym promyczkiem słońca w tamten dzień... tylko czemu wydawało
mi się, że tego promyczka wcale nie powinno być?
I
tak czyniłam sobie raczej zupełnie niepotrzebne wyrzuty sumienia. I wszystko
byłoby w porządku, gdyby nie kolejna, radosna osóbka, której nie chciałam w
moim mega depresyjnym dniu.
-
MEEEEEEEEEEEEEERCIAAAAAAAAAAA!
Chyba
nigdy w życiu nie widziałam aż tak uradowanej Evy. Wyglądała, jakby miała się
zaraz przewrócić ze szczęścia, a potem wstać i tańczyć sambę z pierwszą lepszą
gałązką sosny. To psychiczne.
-
Nigdy nie uwieeerzyyysz - nuciła pod nosem, prawie płacząc z radości - kooogooo
spotkaaaałaaaam!
-
Niech zgadnę- jakiś mega przystojny facet nielegalnie handlujący bakłażanami? -
rzuciłam z rezygnacją. Przez ten jej wyszczerz czuła się, jakbym zaraz miała
się zarazić dobrym humorem. A ja chciałam być zdepresjowana, a nie
latać po suficie jak pingwin na sterydach! Odgarnęłam włosy z oczu i poprawiłam
się na materacu.
-
Nie... ale byłaś baaardzoo bliiiskooo - zaszczebiotała, siadając w nogach
mojego łóżka, na którym bardzo pragnęłam hibernować. Dobry domek Hermesa,
uwielbiam domki Hermesa. Zwłaszcza jak nie ma w nim… pewnej osoby z którą
definitywnie nie chciałam się widzieć. - Seba chce dzisiaj z tobą trenować!
Och,
no jasne. Od zawsze marzyłam, żeby wdać się w walkę z synem Nike, czyli tym, co
zawsze wygrywa, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jeśli chodzi o
szermierkę, to moje umiejętności leżą gdzieś na podobnym poziomie co IQ
przeciętnego ślimaka.
Świetny
pomysł, zróbmy to.
-
Mam depresję, ty cholero - jęknęłam, obracając się i wciskając twarz w
poduszkę.
-
Ale... – Eva popatrzyła się na mnie, jakby straciła cały swój zapał, jednak po
zaledwie kilku sekundach na powrót się rozpromieniła i rzuciła się na mnie,
przygwożdżając moje ciało do łózka – To mam na to radę! Sebastian naprawdę umie
poprawić humor, na pewno po treningu będziesz szczęśliwa.
Poważnie,
chciałabym być taką optymistką, jaką ona była. Tyle że ja wcale nie
potrzebowałam rozweselenia. Nie miałam pomysłu, co mogłoby mi poprawić humor,
ale to definitywnie nie były próby rozweselania.
O
tak, zdecydowanie czułam, że to miał być genialny dzień. Wspaniała, niezwykle
relaksująca noc w towarzystwie powiększonego sushi, Eva z rana, po chamsku
budząca mnie w moim (a może Chase'a? Nie wiem, zbyt często się zamienialiśmy)
łóżku, a potem trening z człowiekiem-wygraną. Umierać, nie żyć.
Bąknęłam
coś pod nosem, sama w sumie nie wiedząc, co chciałam przekazać (a to było coś
pomiędzy „nienawidzę życia” a „zaatakowało mnie wielkie sushi”. To też mogło
być „spierdalaj”, jeśli ktoś by się mocno uparł).
-
Ojej, nie marudź - zaśmiała się Eva, ciągnąc moją bezwładną rękę. – Co złego
może się stać? - zawołała z promiennym, nawet nieco przesadzonym uśmiechem.
-
Eva, weź się...
-
W porządku, zaczniemy jeszcze raz – przerwała mi Eva, wzdychając ciężko, po
czym wstała, przechadzając się przede mną i co chwilę pstrykając palcami przed
nosem, abym się skupiła. – Masz trening z Sebą. Normalnie to pewnie Nick by cię
uczył, ale Seba mi wspomniał, że widział jak Vicky praktycznie niesie Nicolasa
przez Obóz.
A
to zdrajca. Ej chwilunia…
Skoro
Vicky niosła Nicolasa… To po pierwsze co mu się stało? (Nie żeby mnie to
specjalnie obchodziło. Po prostu... mogłam już planować, co by mu napisać na
nagrobku.)
A
po drugie…
-
O Boże, oni tutaj idą? – odezwałam się spanikowanym głosem, wyskakując z łóżka.
Jezu, nie, nie, nie…
-
No pewnie. Podejrzewam, że są gdzieś niedaleko i...
Nie
usłyszałam końcówki wypowiedzi Evy, bo już dopadłam drzwi i wybiegłam na
zewnątrz. To znaczy wybiegłabym, gdybym na kogoś nie wpadła…
-
Es, mordeczko? – Amy odsunęła mnie od siebie na długość ręki, nie
puszczając moich ramion. Zmarszczyła brwi, jakby próbowała zgadnąć co mnie
gryzie, a potem zapytała o dwie, według niej, najprawdopodobniejsze
opcje: - Śpieszysz się, bo masz biegunkę, czy rozdają darmowe muffiny
na stołówce?
W
odpowiedzi ominęłam ich i popędziłam za domek Hermesa, po czym schowałam się w
krzakach.
Zalecam
niekomentowanie tego, co zrobiłam. Ba... proszę. Proszę o
niekomentowanie tego, co zrobiłam.
Proszę.
- Kurczaczki,
Suze znowu zajęła łazienkę? – Usłyszałam chrząknięcie Johnny’ego. – No co,
stawiam na biegunkę, bo darmowego jedzenia w krzakach raczej by nie znalazła,
nie?
Jak
to nie? O, na przykład jeżynki… które, znając życie, były genetycznie
zmodyfikowane i nie wiadomo, co w nich było, pewnie wywoływały halucynacje i w
ogóle… no, ale jedzenie jest? Jest!
-
Hej, Mera! Mera kurka! – Usłyszałam spanikowany głos Evy.
-
Mera? – Amy popatrzyła się z zainteresowaniem na Evę.
-
Es-mera-lda. Mera- wyjaśniła usłużnie Eva, a z tego, co widziałam zza… no,
krzaków, znowu się rozejrzała.
-
O, pomysłowe, nie powiem, że nie... A co się mordeczce Merze stało?
-
Syndrom spieprzania od odpowiedzialności. Fatalna rzecz.
Zabiję
ją. Przysięgam. Zabiję, posiekam na kawałki i ugotuję z niej pieprzoną zupę z
dodatkiem pieprzonych modyfikowanych genetycznie jeżyn.
-
Znam to- Amy zacmokała ze współczuciem i pokręciła zblazowana głową.
-
Aż za dobrze – dodał takim samym tonem Johnny, a ja miałam wrażenie, że nie
miał na myśli siebie. Jego spojrzenie utkwione w Amy również na to wskazywało.
-
Ale "Mera" naprawdę mi się podoba!
-
Serio?! Ja też uważam, że jest boska! Muszę powymyślać innym takie ksywki,
będzie odjazd!
-
O mamciu, zgadzam się. Czekaj... Su-zan-ne. Zan. O bogowie, zabije mnie, jak to
usłyszy!
Ratujcie
mnie, przecież jak te dwie zaczną opanowywać Obóz swoimi Merami, Zanami, to się
stąd wynoszę. Co w sumie nie byłoby takim kompletnie złym pomysłem, patrząc na
aktualne ciepłe relacje pomiędzy mną a Nickiem.
-
No i tego... O. Właśnie. - Eva urwała na chwilę.- Miałam ją szukać. Tylko gdzie
ją wsiąkło?
Gdzie
mnie wsiąkło?
No,
w krzaki…? Boże, to żałosne. Ale nie ma bata. Ja się stąd nie ruszam.
Kto
to kurde widział, żeby mi tak późno mówić o tak poważnym fakcie jak ten, że
Nicolas zbliżał się do domku Hermesa?! Jak można! Trzeba było mnie wcześniej
informować, to bym w krzaczory nie uciekała!
-
Mera! Meeeeeraaaa!
-
Najwyraźniej Mera poszła podrywać kleszcze w tamtej leszczynie-
odezwał się Johnny.
-
Lepsze kleszcze, niż Annabelle, tygrysie – dopowiedziała Amy, patrząc na brata
i mrużąc oczy od wymownego uśmieszku.
Hej,
stop. Żarty na bok. Johnny umie podrywać?
-
Ostatni raz ci mówię, że to…
-
Annabelle?- zainteresowała się Eva. O, proszę. Opcja „swatka”
aktywowana…
-
Nie ma żadnej Annabelle…- zaczął okularnik, ale blondynka od razu mu przerwała:
-
Jest, oczywiście, że jest. Jest, bo widziałam ja na stołówce.
-
Nie o takie „jest” mi chodziło.
-
No, i jest tu, o tutaj – powiedziała, stukając brata w klatkę piersiową.
Spojrzała się na Evę i bezgłośnie, wymownie ruszając przy tym brwiami,
przekazała: - Leci na nią jak cholerka.
-
Tak, tak. – Johnny widząc minę Evy postanowił zakończyć tę rozmowę. Objął
siostrę jednym ramieniem i obrócił przodem do drzwi. – Amy, nie masz
ochoty na energetyka?
-
Mamy tylko przeterminowane przecież, nie pozwalasz mi ich wypić od tygodnia.
-
Eva, powodzenia z Es. Nie pozwól jej zabalować z kleszczami za bardzo.
-
Jasna sprawa, akurat o to się nie bój. Mam wyczucie.
-
A co jej się stało?
-
Eee. Usłyszała, że ma trening z Sebą. Bo Nick jest niezdolny do pracy... Tak,
nie patrzcie się tak na mnie! Wasz brat idzie tu, a raczej Victoria idzie z
półprzytomnym Nickiem.
-
Victoria? – Amy wykrzywiła się, marszcząc nos w geście konsternacji. – Przecież
ona nie umie sama przepchnąć komody… Mniejsza…
Blondynka popatrzyła
wymownie na brata i zrobiła bardzo poważną minę, prostując się jak
władczyni. Johnny widząc to, westchnął, gotowy na wszystko co mógł
za chwilę usłyszeć. Uniósł brwi i spojrzał na nią pytająco, jakby chciał
zapytać „co tym razem?”
- John,
idziemy na nich czekać, a jak wrócą to chcę wiedzieć gdzie byli.
-
Nie sądzisz, że skoro Nick ledwo idzie, a Vicky go niesie… Obydwoje będą
wyczerpani. Wypadałoby dać im odpocząć.
Amy
poszukała wsparcia w Evie, która wybroiła się uniesieniem ramion w górę.
-
No dobra, to chodź na stołówkę. Może przypadkiem serio rozdają darmowe muffiny,
nigdy nie zaszkodzi sprawdzić.
-
Wiesz, Amy, ta stołówka ma to do siebie, że jak zachcesz muffina, to go
dostajesz, za darmo…
Odeszli,
Johnny gadając, a Amy rozglądając się na boki, czy przypadkiem „niechcący” nie
wpadną na ich brata i Vicky.
Fu.
Nie miałam gdzie iść. Tak, wiem, mogłam wymyślić coś ambitniejszego od krzaków.
Zdawałam sobie z tego sprawę. Mogłam albo nadal romansować z tym ohydztwem
w krzakach, albo… no, wyjść. Pod domek Hermesa.
Po
zastanowieniu z dwojga złego zdecydowanie wybieram kleszcze.
-
Mera! Zaraz masz trening!
Cholera,
to są priorytety- ja tu umierałam ze strachu i zdenerwowania, a ta mi o
treningu…! Nie wierzę.
-
Mera, dobrze się czujesz? – Spomiędzy gałązek i liści wyłoniła się głowa Evy, a
po chwili nieco niżej pojawiła się jej ręka. – Kochana, czemu chowasz się w
krza-aaaaa!
Złapałam
ją za dłoń, wciągnęłam obok mnie w krzaki i zasłoniłam usta.
-
Cicho! – syknęłam. – Znajdzie mnie.
-
Kto?
-
O Boże, on mnie znajdzie…
-
Alex…?
-
NICK!
I
proszę, jedyne, co uzyskałam, to to, że Eva patrzyła się na mnie jak na
wariatkę. Może byłam wariatką? O Boże, Boże...
Gdzie
był Alex z tymi jego pocałunkami jak go cholernie potrzebowałam?! A, no
jasne, nie wzięłam wabika w postaci błyszczyka truskawkowego.
Gratulacje
Es, właśnie pożegnałaś ostatni front obronny. Mam nadzieję, że ci wstyd.
-
Idziemy stąd – wymamrotałam, odwracając się i wchodząc głębiej w krzaki. –
Gdzie jest Alex? – zwróciłam się do Evy, która wyglądała, jakby miała zaraz
zwariować. Trzymała się za głowę i wlepiła we mnie wielkie, niebieskookie
spojrzenie. Kolejna z niebieskimi oczami. Matko.
-
A-ale… tam jest… tam jest Nick… czemu…?
Jak
to czemu? Ten skurczybyk to szalony hipokryta! Ja chciałam się pogodzić, a
on przylazł, wrzeszczał na mnie, cholera, jakbym zrobiła coś złego. Kurde,
jakby on się nie obmacywał z tą jego Karine dwadzieścia cztery godziny na dobę!
No dobra, może trochę przesadziłam. To znaczy… miałam nadzieję, że
przesadziłam. A ta się mnie pyta, czemu nie zamierzałam z nim gadać!
-
Problemy techniczne – burknęłam, wyłażąc z krzaków i otrzepując się. – To gdzie
jest Alex?
-
Nie wiem. Wczoraj Ines go przywlokła do szpitala, żeby nastawił Timny’emu rękę,
a wieczorem chyba naprawiał Emsi – Rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie,
gramoląc się z klęczek. – Wywaliła się gdzieś z brokatem. A przynajmniej taka
jest oficjalna wersja.
-
A jaka jest nieoficjalna?
-
Wolisz nie wiedzieć. – Nachyliła się do mnie i dodała konspiracyjnym szeptem: -
Fetysze z brokatem.
Och.
To może ja odpuszczę wizytę u Alexa.
-
Nie radzę zawierania jakichkolwiek rozejmów z Emilią, ona... ej, dlaczego tak
się uparłaś na Alexa? – nagle zapytała z ożywieniem, zaplatając ramiona na piersi.
– I dlaczego uciekasz przed Nicolasem?
-
Nie – odpowiedziałam jej krótko, kręcąc głową. – Nie wchodźmy na ten teren.
Błagam, nie teraz.
Dziewczyna
wyglądała, jakby miała coś powiedzieć, co dość zabawnie wyglądało, bo otworzyła
szeroko usta, do których sekundę później wleciała jakaś zbyt ciekawa muszka.
Tak więc Evangelina prychnęła, po czym zaczęła palcami obu rąk jeździć po
języku, dyskretnie odwracając się do mnie bokiem.
W
innej sytuacji, w inny dzień, pewnie bym się z tego śmiała w głos, bo to wyglądało...
tak, do wyglądało super. Zdesperowana nastolatka wydobywająca robactwo z
własnego języka. To nawet brzmi zabawnie. Ale mi niezbyt było do
śmiechu.
Po
chwili wyprostowała się (a przynajmniej na tyle, na ile jej pozwoliła gałąź
nisko zawieszona nad jej głową) i znowu sprawiała wrażenie, jakby chciała się
odezwać... ale zobaczyła moją minę i chyba nawet jej myśli zamilkły.
-
Okay. Dobrze. Nieważne – powiedziała ostrożnie, po czym się szeroko
uśmiechnęła. – Jeśli to tylko ciche dni, mogę to przeżyć. A teraz, skoro cię
przekonałam, z łaski swojej pójdziesz do Seby na trening – rzuciła, łapiąc mnie
za rękę i ciągnąc w stronę… właściwie nie mam pojęcia którą, bo byłyśmy w
lesie, na jakimś zadupiu. Taka prawda, ale Eva sprawiała wrażenie zdecydowanej
i pewnej, którą drogą miałyśmy pójść, więc udałam, że „wiem, o co chodzi”, i
powlokłam się za nią. – Mercia, naprawdę potrzebujesz czegokolwiek, nie mogę
patrzeć, jak jesteś taka smutna!
- Zdepresjonowana –
poprawiłam ją automatycznie, przez co dziewczyna oglądnęła się na mnie przez
ramię z zagadkowym uśmiechem. Właśnie przedzierałyśmy się przez krzaki i
podczas gdy Eva dość leciutko unikała wszelkich ruchomych przeszkód, ja
zdążyłam dostać już dwa razy z liścia od jakichś gałęzi.
-
Zdepresjonowana? – Pokręciła głową. – To brzmi jakbyś była na coś chora.
- Oczywiście,
czy ta nazwa sama w sobie na coś ci nie wskazuje? – Kiedy wyszłyśmy na wolną
przestrzeń zaczęłam się gorąco modlić, żeby Nicolas już dotarł do tego domku
Hermesa.
-
Jedyne, na co mogłabyś chora, to ten fatalny syndrom spieprzania od
odpowiedzialności. Głowa cię boli ostatnio? Czujesz przemożny lęk? Płacisz
komuś alimenty?
-
Ja... chwila, czemu miałabym płacić komuś alimenty?
***
-
Joł!
Dzień
z radosnym Sebastianem? To będzie koszmar.
-
Hej! – zaśmiała się Eva, nadal trzymając mnie za rękę i co chwila gwałtownie
ciągnąc, żebym się ruszyła z miejsca. – Sebastian, super dziś wyglądasz!
Tak,
ograniczyłam się do kiwnięcia głową. Nie zamierzałam się przemęczać.
-
No wiem, zwłaszcza po tym, jak mnie wygramoliłaś z mojego łóżeczka – odparł
kąśliwie Seba, puszczając jej oczko. - I tak jestem oszałamiający.
Aż
przewróciłam oczami, a Eva zaledwie uniosła brwi w górę.
-
Widzę, że Seba ma dzisiaj dzień chwalipięty, więc zostawiam go tobie, Mercia!
Muszę poszukać Courtney – wyszczerzyła się do mnie Eva, puściła mnie i posłała
całusa Sebastianowi.
Wyciągnęłabym
środkowy palec. Ale mi się nie chciało.
Wspaniale,
nie dość, że sama idea treningu z człowiekiem-wygraną była wspaniała na mój
zdepresjonowany nastrój, to jeszcze ów człowiek-wygrana pewnie zacznie się
zachwycać swoimi bicepsami... I w tym właśnie momencie chłopak podniósł rękę do
góry, żeby poczochrać włosy.
Zmieniłam
zdanie, ewentualnie mogę zostać na tym treningu.
-
Es… hej. – Seba pomachał mi przed oczami. Podniosłam na niego wzrok i uniosłam
brwi na widok jego pełnego ostrożności piwnego spojrzenia. – Chce ci się
dzisiaj trenować?
Nie,
kurde, przecież przyszłam tutaj w podskokach i byłam jak po wypiciu pięciu litrów
kofeiny. Oczywiście, że miałam ochotę trenować. Nie widać? Poza tym, ta arena
serio zachęcała do ćwiczeń. No, duże trybuny, na które każdy mógł wejść i
zobaczyć, jak bardzo chciało mi się żyć, miecze, którymi mogłam kogoś zabić,
te, no, manekiny, co stały i gapiły się wielkimi gałami na mnie, czekając tylko
na mój błąd, aby zaatakować.
Czy
ja właśnie stwierdziłam, że manekiny potrafiły atakować i w dodatku myśleć,
kiedy zaatakować?
-
No dobra, a w jakim stopniu nie chce ci się trenować? – Znowu machnął mi
przed nosem ręką.
-
Mm?
-
Muszę wiedzieć, czy mam się wysilać, bo coś z tej nauki wyciągniesz, czy to
kompletnie olać.
Sprytnie
i mądrze. Godne pochwały, w tych czasach trzeba mieć łeb na karku. I mięśnie na
brzuchu. Mógłbyś jeszcze raz...? Tylko raz...?
-
Hej, słuchaj, Evangelina zwlokła mnie z łóżka trzy godziny przed moją normalną
pobudką. Teraz bym smacznie spał.
-
Mówiła, że cię spotkała – oświadczyłam nieufnie, rozglądając się, czy
przypadkiem na trybuny nie zaczęli schodzić się ludzie. Wiecie, żeby zobaczyć,
jak sobie radziłam z manekinem, który umiał myśleć i atakować. Ale nic takiego
nie miało miejsca.
Seba
zamknął usta i westchnął. Przeczesał dłońmi włosy.
-
Mhm, spotkała. Chyba w zaświatach. Wszystkiego miał cię uczyć Nick. No, ale mój
kumpel, z tego, co widziałem, jest póki co kompletnie niezdolny do życia,
więęęc...
Ta.
Chwila, co?
-
Jak to? – spytałam, klapiąc na środku areny i siadając po turecku. Chłopak
przewrócił oczami, pociągając za swoje szelki, po czym poprawił sobie koszulkę
(myślałam, że zejdę przez te mięśnie) i kucnął obok mnie.
-
Zalał się w trupa. Zawsze tak robi, kiedy coś mu leży... na serduszku. – Rzucił
mi przeciągłe spojrzenie i, jak dziewczyna, zalotnie zaczął bardzo szybko
mrugać oczami. A po moim braku reakcji cicho odchrząknął i zamilkł na chwilę.
Mi się tylko wydawało, czy to była jakaś aluzja…?
Moje
maleństwo się zalało? Wstanie z kacem-gigantem? Będzie go napieprzała głowa?
Cóż...
Bardzo dobrze. Należało mu się. Ten kac zwłaszcza. Miałam nadzieję, że ktoś
dzisiaj rozwali półki z książkami w domku Hermesa. Albo Chase zbyt mocno
padnie na łóżko i ono się rozleci. O, może Amy będzie taka szalona i umyje
wszystkie garnki w Obozie zupełnie przypadkowo obok miejsca, gdzie on
śpi...? Całkiem prawdopodobne, że odkryję nowe hobby w postaci… załóżmy,
tańczeniu podczas roznoszenia sztućców na bardzo, ale to bardzo chybotliwej
podstawce. Naprawdę niewykluczone.
Aż
mi się nagle weselej zrobiło.
-
No. W każdym razie, póki co zapewne śpi w domku Hermesa, półżywy,
więc bym go nie wyciągał. A, i byłbym zapomniał- na dzisiaj jeszcze się
umawiałem na trening z Ines. Wprawdzie dopiero po południu, ale przełożyłem na
teraz, żebyście miały razem ćwiczenia. Tak będzie spoko?
Dopóki
nie będę na wspólnej walce spędzała czasu z Nicolasem, to nawet Rocky bym
przyjęła z otwartymi ramionami. Rozumiecie moją desperację?
Więc
tak, Ines może być. Dopóki nie będzie facetem z błękitnymi oczami, czarnymi,
lekko kręconymi włosami, ironicznym uśmieszkiem na pełnych ustach i wydatnymi
kośćmi policzkowymi, nie będzie o głowę ode mnie wyższa i… no, eee, cóż, nie
będzie kretyńskim hipokrytą, który się po kątach mizia z pewną osobą…
Pewną
osobą, która mnie tak niewiarygodnie irytowała. I która zabierała mi
przyjaciela. Przyjaciela, z którym właśnie się pokłóciłam i... i...
-
Halo? – Znowu pomachał mi przed nosem ręką. – Chcesz, no nie wiem, pogadać?
Możemy…
-
Nie potrzebuję terapeuty! - rzuciłam ostro, przewracając oczami.
-
Spoko, nie chciałem…
-
Nie, nie spoko. Wiesz, co jest nie spoko? – Wzięłam głęboki wdech, gapiąc się
na zszokowanego Sebę. – To że twój najlepszy kumpel a zarazem mój kumpel a tak
właściwie to przyjaciel i to najlepszy ale kogo to obchodzi skoro żyjemy w
separacji bo ma do mnie jakieś pretensje hipokryta a sam robi identycznie.
Wypuściłam
powietrze z płuc i uniosłam brwi. Nie powiedziałam tego wszystkiego ze złością
w głosie. Po prostu wyrzuciłam to z siebie za jednym zamachem, bez przerw ani
brania oddechu tak, jakbym czytała jakiś program o zwierzątkach. Bez emocji.
Przecież to
kumpel Nicka. Nie będę się żalić kumplowi Nicka. Bez przesady,
byłam zdepresjowana, ale nie aż tak! Nie zamierzałam go w to wciągać,
bo to bez sensu.
Ale...
no kurde, no niech mi ktoś powie, że dobrze zrobiłam, że przyjaciel by się w
takiej sytuacji tak nie zachował! Że będę szczęśliwa, chodząc z Alexem, ale
wciąż odrzucając Nicolasa, chociaż to jest kompletna nieprawda, bo nikt i nic
nie potrafi mi zastąpić tego kretyna, co usypiał mnie, kiedy jeszcze byłam
mała, po raz pierwszy mnie upił i kochał mnie tak, jak żaden brat
jeszcze nie kochał swojej siostry. Chcę, żeby mnie ktoś poprowadził, ale z
drugiej strony nie potrzebuję psychologa, bo to moje życie i wszyscy mają mi
dać spokój, bo to nie ich sprawa.
Niech
to szlag, potrzebowałam, żeby ktoś mi pomógł. Ale obawiałam się, że
nie było takiej osoby, która by to mogła zrobić. Albo i była, ale się do siebie
nie odzywaliśmy, bo to właśnie o nią chodziło.
Szlag
by to. Naprawdę chciałam to komuś głośno powiedzieć. Po prostu od samego
początku ciągle mi wmawiano, że źle robiłam. Ciągle.
Chyba
tylko potrzebowałam, żeby ktoś mnie przytulił, pokiwał głową i rzekł, że dobrze
zrobiłam, że zrobiłam to, czego chciałam, a nie to, co inni ode mnie
oczekiwali. No cóż, jak na razie takowej osoby nie widziałam na horyzoncie.
-
O mój Boże, czy ja się zachowuję melodramatycznie – jęknęłam, przybijając sobie
piątkę z moją twarzą. – Jeszcze trochę, a zacznę występować w Modzie na
Sukces...
-
Wiesz, to byłby nawet spoks pomysł – odpowiedział po chwili zastanowienia. Ale
czemu to był „spoks pomysł” już nie wyjaśnił.
-
Mianowicie?
- Mianowicie –
zaakcentował mocno pierwsze słowo – tam nie wyżywałabyś się na pierwszych
lepszych ludziach.
Znieruchomiałam,
za to chłopak wyglądał, jakby się przednie bawił. Chociaż, kurde, miał rację.
Szlag.
-
Przepraszam – odezwałam się do Seby po chwili milczenia, przewracając oczami. –
Nie chciałam. Tylko... – zawahałam się, bo z jednej strony chciałam to po
prostu z siebie wyrzucić, a przecież w życiu nie powiedziałabym tego Victorii
ani Nicolasowi, a już tym bardziej Evie tego, co sobie mówiłam w myślach.
-
Nieźle się wkopałaś, ziom – stwierdził Seba, odwzajemniając uśmiech.
-
O. Tak. Wiem – odpowiedziałam urywanymi zdaniami, machając ręką. – Naprawdę,
uświadomiono mnie o tym aż zbyt wiele razy. Masz rację.
-
Wiem – uśmiechnął się do mnie szeroko. – Lubię, jak mi ludzie mówią, że mam
rację.
Miałam
ochotę klęknąć i walić głową w grunt. Zamiast tego po prostu popatrzyłam na
niego z rezygnacją.
–
Nie cierpię twojego kumpla, wiesz?
Sebastian
wpatrywał się we mnie z lekko rozchylonymi wąziutkimi wargami.
-
To dobrz… znaczy wiesz, wydusiłaś to z siebie – poprawił się, mrugając oczami.
– Jeśli tylko to ci poprawiło humor, to zawijaj do mnie ponownie – rzucił,
puszczając do mnie oczko.
Tak
właściwie to to zdanie w głowie krzyczałam od wczorajszego wieczoru, ale
dzięki, że mnie pochwaliłeś. Serio, to motywujące. Gdybyś jeszcze nie był
kumplem Nicolasa i byłbyś bezstronny to tę pochwałę mogłabym wziąć na serio!
-
To zaczniemy ten trening?
-
Może poczekamy na Ines. – Sebastian wstał, otrzepał się i podał mi rękę,
uśmiechając się lekko. – Postaraj się jej ze złości nie złamać.
Dobrze,
że to zaznaczyłeś.
Złapałam
go za rękę i podciągnęłam się, po czym zaplotłam ramiona na piersiach. Jak
cudownie, że w tym Obozie znalazła się dobra duszyczka, która przejęła się tym,
że nie miałam w czym chodzić i podrzuciła mi ubranie. Serio, nie zamierzałam
łazić cały czas w samej bluzie Evy, a swoich rzeczy nie zdążyłam (albo też nie
pomyślałam o tej opcji, jak kto woli) sprowadzić z domu. A tak to miałam na
sobie naprawdę wygodne czarne dżinsowe spodenki z niskim stanem (co było
dziwne, bo przyzwyczaiłam się do tych z wysokim) i bardzo luźną błękitną
koszulkę na ramiączkach z dużymi wycięciami pod pachami. Była w sam raz, ale
jako że miałam biodrówki, gdy podnosiłam choć odrobinę ręce było mi widać
brzuch.
W
sumie to zmieniłam zdanie. Miałam ogromną ochotę na ćwiczenia. Chociaż według
mnie na miejscu tego manekina bojowego powinien się pojawić Nicolas vel
Hipokryta. To by dużo pomogło, serio.
Już
miałam rzucić jakąś uwagę co do psychoterapeutów, którzy leczą za pomocą
odpowiedniego wrąbania manekinowi, ale uprzedził mnie stanowczy, władczy głos,
rozlegający się praktycznie tuż za mną.
-
Gdzie. Jest. Victoria.
Odwróciłam
się powoli i zerknęłam na stojącego za moimi plecami chłopaka.
Boże.
RUDY. I to ten sam RUDY, którego kilka dni wcześniej odprawiłam z Vicky do
szpitala.
-
Proszę? – odezwałam się, cofając się o krok, bo ten gość był stanowczo za
blisko. Wiesz, istniało coś takiego jak przestrzeń osobista.
-
Gdzie jest Victoria.
Wytrzeszczyłam
oczy i spojrzałam skonsternowana na Sebastiana. Oczy miał jak dwa porządne i
hojne pieniążki, zresztą patrzył się na rudego jak na idiotę, co chwila drapiąc
nos, jakby miał jakiś tik nerwowy.
Wróciłam
spojrzeniem na Petera. Szczerze? Byłby nawet przystojny. Znaczy się… nawet.
Dość dobrze zbudowany, w spranych dżinsach i luźnej koszulce bez nadruku.
Całość psuły tylko dwie rzeczy- jego kolor włosów (kto by się spodziewał) i
jego spojrzenie. Było dziwne. Naprawdę, podchodziło pod ten rodzaj spojrzeń co
mają… zresztą nieważne. Po prostu dziwne.
-
Ee…? – Tak, to zdecydowanie był mój dzień elokwentności.
-
Jesteś jej przyjaciółką. Wiesz, gdzie jest – oświadczył, patrząc na mnie, jakbym
stała tu tylko po to, żeby mu odpowiadać na pytania. A ja tymczasem miałam
inne, bardziej produktywne rzeczy do roboty.
Chryste,
zostawić tę ofiarę Rowllens samą na niecały kurde dzień! Ktokolwiek,
Vicky, ktokolwiek, ale nie rudy!
Rozłożyłam
bezradnie ręce. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, nie okazując emocji-
on o głowę ode mnie wyższy, rudy i piegowaty… a ja byłam przy nim jak patyczek.
-
Jakie kwiaty lubi.
Żarty
na bok, dlaczego ten rudy wariat patrzył się na mnie jak na potencjalną ofiarę?
-
Ee...? – wyjąkałam, szybko mrugając i zerkając na Sebastiana, który wyglądał,
jakby miał zaraz zejść na zawał. Mm, bo jego organizm nie mógł dalej
powstrzymywać śmiechu i serce by wysiadło. Wiecie, miał tę taką minę, jakby
ktoś mu łaskotał stopy od godziny. Ewentualnie dwóch.
-
Victoria. Jakie kwiaty lubi.
O
tak, interesujące. Naprawdę, interesujące, jeszcze jakby przestał mi się tak
wpatrywać w oczy bez mrugania, to może czułabym się dużo mniej
skonsternowana...
-
Rudą orchideę – odpowiedziałam bez zająknięcia.
Gość
gapił się na mnie przez moment, po czym kiwnął głową, odwrócił się i skierował
się w stronę Wielkiego Domu.
Spojrzeliśmy
się na siebie z Sebastianem, nie mogąc wymówić ani słowa. W końcu chłopak
wykrztusił z siebie:
-
Ty. On to wziął na poważnie.
-
Jezu. Mogłam mu powiedzieć, że Vicky lubi rude rosiczki. Byłby większy ubaw,
jakby je zdobywał.
Sebastian
wydął usta, przekręcił głowę i spojrzał za nieco już oddalonym gościem.
-
Jeszcze nie jest za późno. Leć.
***
-
Hej! – Na Arenę wpadła zadyszana Ines, obrzucając mnie przelotnym spojrzeniem i
uśmiechając się do Seby. – Przepraszam. Emsi mnie zatrzymała.
-
Kto? – Słyszałam ten wyraz drugi raz w ciągu dnia i kurde nadal nie wiedziałam,
kto to jest.
-
Emilia – wyjaśniła dziewczyna, rzucając średniej wielkości torbę w malinowym
kolorze na ławkę. – Prosiła mnie, żebym jej pomogła w brokatowym interesie.
Ach.
Fetysze. Rozumiem.
Zmierzyłam
ją spojrzeniem. Wyglądała na młodszą ode mnie, ale nie za dużo. Może rok? W
każdym razie zdecydowanie była ładna, ale to był inny typ urody niż na przykład
Rocky. Bardziej delikatny, subtelny. Typu: proporcjonalna twarz, migdałowe oczy
(otulone płatkami kokosa. Rafaello, wyraża więcej, niż tysiąc słów. I tutaj ten
dziwny dźwięk na koniec reklamy) z miodowymi tęczówkami, pełne usta, wąziutki
nosek i małe dołeczki w policzkach. Ines posiadała też bardzo długie, proste,
ciemnoblond włosy, przedziałek nad prawym okiem i kosmyk spięty złotą spinką.
Była zdecydowanie nieco wyższa ode mnie, z wąskimi biodrami, ładnym wcięciem w
talii i chudziutkimi ramionami. Miała też tak popularną teraz szparę między
udami i płaski tyłek.
Hm.
Zdecydowanie nie była zbudowana jak ja, bo ja jednak trochę mięśni w nogach
miałam, no i miałam więcej krągłości od niej. Tak bywa, urody się nie wybiera.
Jednak mimo wszystko, walcząc z nią bałabym się, że by się prędzej złamała.
-
A my właśnie niedawno spotkaliśmy Petera – rzucił Seba, rozsiadając się na
ławce i przeczesując włosy dłonią.– A tak właściwie to on spotkał nas.
-
Tak? – Ines otworzyła szerzej oczy i zaplotła palce. – Pytał się was o coś?
-
O kwiaty.
-
Kwiaty?
-
Poleciliśmy rudą rosiczkę – wtrąciłam, zaciskając usta i siadając po turecku na
ziemi.
Tak,
dogoniłam go. Trochę mi zajęło przekonywanie, że się naprawdę pomyliłam
i Vicky naprawdę wprost kocha rude rosiczki. Obrzucił mnie wtedy
bacznym spojrzeniem i oświadczył, że to na pewno przeznaczenie, po czym bardzo
profesjonalnie, bez słowa więcej kontynuował wędrówkę.
-
Rosiczkę? – odezwała się z lekkim niepokojem dziewczyna, błądząc wzrokiem ode mnie
do Sebastiana i z powrotem.
Potwierdziłam.
-
Ale spoko, przecież u nas nawet nie ma rosiczek. – Seba uspokoił
Ines, kiedy zauważył, że zrobiła się blada i wytrzeszczyła na nas oczy.
-
Są. W lesie. – Po czym po chwili zawahania oblizała wargi i dodała: - Metrowe.
Obydwoje
zacisnęliśmy usta, a dziewczyna pokręciła z westchnieniem głową.
-
Okej, ciągle nam przeszkadzają zacząć. Bierzemy się, moje pani, do roboty –
rzucił wesoło Seba, wstając z ławki i otrzepując się. – Keiruś na mnie czeka,
nie mogę jej zawieść.
-
Kto? – spytałam, łapiąc jego wyciągniętą dłoń i podciągając się.
-
Nie „kto”, tylko „co” – poprawiła mnie ponuro Ines, poprawiając spinkę we
włosach. – To jego deska.
-
Jego dziewczyna jest aż tak płaska? – Dopiero po chwili uświadomiłam sobie niedelikatność
mojego pytania, w samą porę, żeby Seba zrobił się cały czerwony i spojrzał na
mnie spod zmarszczonych brwi.
-
Wypraszam sobie! – wydyszał, kiedy Ines westchnęła i pospieszyła z
wyjaśnieniem.
-
Nie, dosłownie, to jego deska. Taka do jeżdżenia – kulturalnie poinformowała
mnie Ines.
-
To jest moja Keira, ignorancie.
-
Oszalał na punkcie tej aktorki, Keiry Knightley, no i teraz jest problem…
O,
jeszcze na desce jeździ. Bardzo dobrze, mógł mi pomoże uciekać przed Vicky, jak
ta się dowie, co poleciłam temu całemu Peterowi.
-
Nieważne – zakończyłam temat, zaplatając włosy w warkocza. – Możemy wreszcie…
-
O, znalazłam was!
Kurde,
kolejni!
Pierwsze
co zauważyłam to rude. Możecie sobie wyobrazić moje przerażenie, kiedy
pomyślałam „Chryste, Peter wrócił!”. Ale to nie on.
Gorzej.
Suzanne
szła pierwsza, władczo się do mnie uśmiechając i rzucając we wszystkie strony
włosami spiętymi w wysoki kucyk. W sumie tak dużo się nie pomyliłam – Peter
rudy, ona ruda. Tuż obok niej, ale nieco z tyłu, szła jakaś laska, którą skądś
kojarzyłam, ale nie mogłam zajarzyć, kto to. Pamiętałam jej nieco ostre rysy
twarzy, ale z delikatnym uśmiechem na ustach, wielkie piwne oczy i falujące
blond włosy, też jej smukła figura mi coś przypominała.
No
i na końcu szło najgorsze. Bogowie, na świecie jest ponad siedem miliardów
osób, a ja musiałam patrzeć akurat na nią.
-
Hej, Esmeraldo – przywitała mnie Karine, uśmiechając się zabójczo. – Szukam
Nicolasa. Założyłam, że skoro jesteś jego przyjaciółką to zapewne wiesz, gdzie
jest. – I uśmiech.
Naprawdę?
Jak chciała mi dopiec, to się jej nie udało.
Dobra,
może i jej się udało, ale nie musiała o tym wiedzieć.
-
Niestety, nie mam zielonego pojęcia, gdzie może teraz się znajdować – skłamałam
gładko, kompletnie nie mając na myśli tego, że Nicolas leżał właśnie zalany w
trupa na swoim łóżku w domku Hermesa. – Szczerze mówiąc pomyślałabym, że to z
tobą spędzał czas.
Poczułam,
jak Ines trąca mnie nogą, chyba w geście przypomnienia, żebym się na
zagalopowała.
Może
i byłam wściekła. I to na obojga. Ale akurat przy niej mogłam to pohamować.
-
Ojej, to wieści się tak szybko roznoszą? – Karine szybko zamrugała, a ja
zmarszczyłam brwi. – Nigdy nie sądziłabym, że Olivia umie plotkować.
-
Doprawdy? – spytałam, uśmiechając się jeszcze szerzej na siłę. – Nie sądzę,
żebyśmy mieli jakieś ciekawe tematy do plotkowania.
-
Słońce, a ja myślę wprost przeciwnie – roześmiała się Karine, puszczając oczko
Sebastianowi. – To Nick ci nic nie mówił? Aż dziwne.
Naprawdę,
zachowywała się, jakby zupełnie nie miała pojęcia o tym, że się pokłóciliśmy z
Nickiem. To było tak strasznie idiotyczne zachowanie, ale jednocześnie tak
irytujące, że serio miałam ochotę jej przyfasolić.
-
No cóż, w takim razie nie będę wam dłużej przeszkadzała – oznajmiła Karine,
kiedy ja zmrużyłam oczy i zdobyłam się na jeszcze szerszy uśmiech. Nawet
Suzanne miała dziwną minę, kiedy jej koleżanka mówiła mi to wszystko. A niska
blondyneczka, która stała z drugiej strony, tylko łagodnie się do mnie
uśmiechnęła, jakby chciała mi sama dodać otuchy.
Karine
posłała mi całusa, odwróciła się i razem ze świtą odeszła, kręcąc biodrami jak
opętana.
-
Sebastian – odezwałam się spokojnie, pozornie opanowana. – Czy chciałbyś mi o
czymś powiedzieć?
-
Nie! Znaczy się... – rzucił mi szybkie spojrzenie, ale widać było, że był już
zrezygnowany. Rozłożył bezradnie ramiona. – Ja pierdolendo, to naprawdę nie
jest waż...
-
To dotyczy Karine i Nicolasa, i to nie osobno, tylko razem – przerwałam mu ze
spokojem, patrząc na niego chłodno. – Byłabym dozgonnie wdzięczna,
gdybyś mógł mnie poinformować, co do jasnej cholery dzieje się z moim
przyjacielem. – Mocno akcentowałam każde słowo, żeby to dotarło głęboko. Nie
było mi ani trochę do śmiechu.
-
Karine przelizała Nicolasa – powiedziała szybko Ines, widząc, jak gromiłam
wzrokiem Sebę. Natychmiastowo się do niej odwróciłam, aż mi się zakręciło w
głowie.
Z
wrażenia aż usiadłam na ziemi po raz kolejny tego dnia.
Nie
byłam zła. Nie byłam też smutna. Ani załamana.
Byłam
tak bardzo wkurwiona, że mój umysł tego nawet nie potrafił pojąć.
-
Sebastian, wyjaśnisz mi to? – odezwałam się głucho, podnosząc wzrok i zerkając
na chłopaka. Czy mi się tylko wydawało, czy on celowo bardzo unikał mojego
spojrzenia?
-
Es, zanim będziesz oceniać, po prostu posłuchaj…
-
Sebastian. Proszę. – Proszę, bo jeszcze chwilę i wyrwę tę ławkę i nią w ciebie
rzucę. Ale jako że nie umiem wyrywać ławek to bym ci nic nie zrobiła. Ale
lepiej, żebyś tego nie wiedział.
Poczułam
dłoń Ines na mojej nodze, ale nadal twardo patrzyłam na Sebę, który wreszcie
odważył się spojrzeć mi w oczy.
-
Ale Ines użyła serio trafnego określenia – oświadczył bardzo szybko. – No ziom,
przecież bym cię nie oszukiwał! To bardziej Karine macała i... no... – zawahał
się, ale ja tylko siedziałam w miejscu, nawet nie umiejąc wykrztusić słowa. –
No po prostu! – wybuchnął nagle, gwałtownie opadając na kolana. I albo mi się
zdawało, albo on sam był zły, ale nie wiedziałam czy na mnie, czy na to, co
zrobił Nick. – Najpierw sobie wypił kilka piw, potem na oczach Olivii Karine go
przelizała, a potem zniknął gdzieś na całą noc!
Boże.
Fuj.
Jeden
dzień. Co ja gadam! Jaki jeden dzień! To było pieprzone parę godzin od naszej
kłótni! Naprawdę tak szybko sobie mnie zastąpił? Zamienił przyjaciółkę na… agh!
I
nie, nikt nie miał prawa mówić, że zrobiłam to samo. Ja się nie chciałam od
niego odciąć. Alex to mój chłopak, a Nick miał być przyjacielem nadal. To, że
on… to przecież nie moja wina. A w nocy przecież…najpierw się kłóci, a potem
chce gadać. O pierwszej w nocy. Miałam prawo, tak? Bałam się odezwać. To nie
moja wina, ani nasza kłótnia, ani jego mizianie się z Karine na imprezie. Nie
moja.
Więc
dlaczego się tak do dupy czułam, jakby mi całe pieprzone serce wyrwano?
-
Naprawdę, Nick wyglądał na zniechęconego. Zabrała się nawet za robienie mu
malinki, ale się… eee… powiedzmy, że przeciwstawił. – Po tych słowach Seba,
tak- Seba, oblał się lekkim rumieńcem. Ale cały czas próbował bronić kumpla.
-
Ale Olivia nic by nie powiedziała – oznajmiła zdecydowanie Ines. – Znam ją, to
Karine pewnie to wszystko rozpuściła w świat i...
Wstałam,
ledwo trzymając się na nogach. Za dużo, zdecydowanie, jak na dwa cholerne,
niepełne dni.
-
Wiecie co, może potrenujcie beze mnie. I tak na razie jestem do niczego –
oświadczyłam cicho, nawet się na nich nie oglądając. Po prostu czułam się tak
kompletnie w środku, że... chyba nigdy nie doznałam tego aż tak silnie.
To
po prostu nie mogło się dziać naprawdę.
Es, kiedy dowiedziała się, że w stronę domku Hermesa zmierza Nicolas
No cóż, jestem tu nowa, ale już się wciągnęłam.:) Będę czytać z przyjemnością. Przy okazji chciałam polecić mojego bloga evanlyn013.blogspot.com. Średnio piękny szablon, ale historia może się ciekawie rozwinąć.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny,
Evanlyn013
Świetny tekst, też dopiero do Ciebie trafiłam, będę częściej :) Co do wakacji to ciąglę się waham czy nie jechac na jakiś spontaniczny wyjazd. SKOńczyłam własnie studia i to statnio chwila żeby zaszaleć. Istnieje nawet pożyczka dla zadłużonych bezrobotnych którą bym mogła spłącać jak już znajdę stałą pracę :) WIęc ciągle myśle :)
OdpowiedzUsuń