Wakacje z ograniczoną odpowiedzialnością (15) cz.2

Żelki! Nie chcę krakać, ale takie przerwy mogą się jeszcze zdarzyć. Naprawdę nie myślałam, że będzie tak ciężko, a boję się, że im dalej, tym będzie gorzej... Postaram się jednak to ograniczyć do minimum, wrzesień miałam naprawdę intensywny, w każdy weekend coś zaplanowane, ale będę próbować!
Miłego czytania <3
Wasza Lady



Następnym razem, jak będę zmierzać do domku Hermesa, powstrzymajcie mnie. Uniknę tego całego bagna i będę za to bardzo, bardzo wdzięczna.
Pieprzony Nicolas z tą swoją pieprzoną Karine i pieprzonymi prawie-malinkami. Pieprzona impreza.
Pieprzony Alex, który gdzieś uciekł! Jezu, przy najbliższej okazji wezmę błyszczyk truskawkowy i zrobię pułapkę, żeby tu, cholera, przyszedł.
Byłam bardzo spokojna, wcale nie zrozpaczona i wściekła. Nic. A. Nic.
W tym całym wkurwie, jaki miałam, idąc przed siebie, nic nie zauważałam. Świat mi się rozmazywał, chociaż nie miałam łez w oczach. Słyszałam jedynie szum krwi w uszach, przez który w pewnym momencie przebił się bardzo wesoły głos.
- O, Es! Szukałem cię.
Nie, naprawdę? Czy naprawdę nie było widać, że nie miałam żadnej ochoty z kimkolwiek gadać? Dlaczego nikt mnie nie szukał na początku, jak przyjechałam do Obozu młoda, świeża, wypoczęta, bez kłótni z przyjacielem na koncie, tylko akurat teraz. Tak, właśnie teraz wszyscy musieli czegoś ode mnie chcieć, potrzebować, kiedy byłam zirytowana, śpiąca i zdepresjonowana. Czy ludzie zawsze byli tak niedomyślni, czy tylko wtedy, kiedy mi się coś działo?
A poza tym... czy ja jestem egocentryczna? Nie, to niemożliwe. To ta depresja. Prawda? Powiedzcie, że to depresja.
- Felix. Hej – rzuciłam, powstrzymując chęć wystawienia mu środkowego palca. Myślicie, że naprawdę mogłam się zachować przesadnie ofensywnie? – Szukałeś?
- No taaaaaa… właściwie to nie, ale głupio obok ciebie przejść obojętnie. – Posłał mi szeroki wyszczerzo-uśmiech, przy tym poruszając sugestywnie brwiami. – Ale tak właściwie to nieźle, że cię spotkałem. Chciałem pogadać.
- Miło. – Tak, bardzo miło, zwłaszcza że nie spałam przez ostatnią noc i... o mój Boże, ja naprawdę jestem egocentryczna. Co nie zmienia faktu, że zachowywał się tak, jakby nie mógł ze mną porozmawiać kilka dni wcześniej, kiedy miałam jakąkolwiek chęć do życia.
Przynajmniej w myślach mogłam sobie pozwolić na bycie niemiłą, ale miałam do tego pełne prawo. Byłam rozbita emocjonalnie, a mój biedny i pieprzony Nicolas został zmalinkowany przez Karine. Choć w sumie, zastanówmy się nad tym- ona malinki, a Alex truskawki. Może by z nią pogadał i przetłumaczył jej na owocowy język, żeby się odstosunkowała od mojego Nicka…? Wprawdzie w normalnej sytuacji miałabym po prostu testy o Nicku dla jego przyszłej wybranki, ale akurat Karine była skreślona na starcie i to nie była moja wina. Los tak definitywnie chciał.
Jakim cudem przetrwałam bez tego faceta kilkanaście godzin?
- Ta, no, ale w sumie… ee, chyba nie musimy stać na środku Obozu, gadając ze sobą. Możemy przejść do jakiegoś domku – zaproponował Felix, posyłając mi wesoły uśmiech. Nie odwzajemniłam go, jedynie skrzyżowałam ramiona na piersiach. Dobrze, Es, teraz zgrywaj niedostępną. I tak już raczej nie wychodzisz na najmilszą osobę pod słońcem, to niech ci chociaż trochę ulży.
- Bardzo mi tutaj dobrze.
Po moich słowach Felix się nieco zmieszał, pewnie słysząc mój chłodny i spokojny ton, ale po chwili się opanował i wzruszył ramionami. Kurczę, aż mi się go szkoda zrobiło. Poważnie. A chwilę potem sobie przypomniałam, że nie domyślił się, że nie mam ochoty rozmawiać. Albo to ignorował. Nieważne, ale w takiej sytuacji... niech cierpi.
-  Aha. – Felix westchnął ciężko i uniósł rękę, strosząc w górę swoje brązowe włosy. Szlag by to, ten gest mi tak przypominał Nicka, kiedy przeczesywał niesforne czarne kosmyki tylko po to, żeby po pół minuty wróciły na swoje miejsce. Mógłby się obciąć albo coś. O, te brwi to też bym zdepilowała, bo mnie rozpraszały na tyle, że pomału zapominałam o mojej złości i egocentryzmie. – Jednak nalegam, bo musisz mieć pod swoim seksownym tyłkiem siedzenie.
Nie żebym się zaczerwieniła... Ale no serio, ja mu kurna dam seksowny tyłeczek, jak go zaraz właścicielka tego seksownego tyłeczka spierze to do końca życia na swoim seksownym tyłeczku nie usiądzie…
- Hej hej, nie miałem nic złego na myśli! – obronił się Felix. No tak, najwyraźniej dostrzegł tę chęć mordu w moich oczach. – Po prostu jesteś bardzo fajnie zbudowana. W sumie to się nie dziwię Ni…
Przerwał, rzucając mi szybkie spojrzenie, przez co jeszcze bardziej się rozjuszyłam. Naprawdę nie miałam ochoty na żadne żarty, w dodatku cały czas mi siedziało z tyłu głowy to, jak niedawno być może potraktowałam Sebę niezbyt miło i przyjemnie.
-  Nie zabiję cię za dokończenie zdania – uprzejmie go poinformowałam, będąc w coraz podlejszym nastroju i groźnie mrużąc oczy (naturalnie było to bardzo adekwatne do tego, co mówiłam). Nie, wcale nie byłam źle nastawiona z powodu kłótni, która się nieco przyczyniła do pokłócenia się z Nickiem. Wcale.
- Nie dziwię się nic, skoro tańczysz – dokończył, wzruszając lekko ramionami. – Nadal nie chcesz tego krzesełka?
Nie chciałam by niemiła. To wszystko... po prostu tak samo wychodziło, dlatego z Felixem nie chciałam się zbytnio spoufalać, bo zapewne skończyłby bardzo przeze mnie okrzyczany. A jeszcze sam fakt, że był kumplem Nicolasa... no naprawdę mi to było trudno znieść.  
Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu.
Nie weźcie mnie za zołzę. Miałam naprawdę dosyć tego dnia, a właściwie ostatnich dwóch dób. Jeszcze nigdy nie przeżyłam takiego załamania nerwowego w krótkim czasie. I, przysięgam, byłam zrozpaczona przez ubywanie chęci, żeby cokolwiek się odzywać i to do kogokolwiek na tym pieprzonym świecie, a coraz bardziej ciągnęło mnie do tego, żeby się zakopać pod kołdrą na łóżku i hibernować na… nie wiem ile, ale długo.
Może krzesło nie było takim złym pomysłem.
- Umpff – burknęłam, ponownie krzyżując ramiona na piersiach. To brzmiało dużo bardziej jak przejedzony mors niż łaskawa aprobacja księżniczki, ale przynajmniej nie kazałam się mu domyślać, o co mi chodzi.
Chłopak uniósł brwi i chrząknął.
- I że... co to miało znaczyć? – zapytał, a ja aż pufnęłam ze złości.
Jacy faceci są niedomyślni.
- Że moglibyśmy być już w połowie drogi do tego głupiego domku, gdybyś więcej chodził, a mniej gadał – mruknęłam, unosząc w górę jedną brew.
Felix zaczął się śmiać, kręcąc głową, po czym posłał mi psotny uśmiech. Przewróciłam oczami, po czym skinęłam mu głową, żeby prowadził. Puścił mi oczko, kładąc delikatnie rękę na moich plecach, po czym popchnął mnie przed siebie, cały czas nakierowując w odpowiednią stronę.
Czując jego dłoń na moim kręgosłupie, przypomniałam sobie o Alexie. Chryste, co z nas za para. Niby mieliśmy w ten dzień rocznicę jednego dnia chodzenia, to mimo wszystko robiłam, co w mojej mocy, żeby się z nim nie spotkać. Trening, hibernacja w domku… podobno to był mój chłopak, dlaczego to do niego nie chodziłam, żeby się wybeczeć i ogólnie, żeby z nim spędzać czas? Dlaczego nie umiałam do niego pójść i pogadać na spokojnie?
Co było ze mną nie tak?
- Pani przodem – usłyszałam Felixa tuż obok mnie. Przekręciłam głowę w jego stronę, rejestrując, że się uśmiecha i wskazuje dłonią na otwarte drzwi jakiegoś domku.
Pierwsze spostrzeżenie- budynek był pomalowany na ciemny kolor grafitu, co się często nie zdarza, dlatego mnie to nieco zaskoczyło. Drzwi, w przeciwieństwie do pełnych przepychu białych zdobień ścian, pozostawały raczej w skromnej, brązowej i zrównoważonej tonacji- jedynie klamka złowieszczo błyszczała srebrem, wypolerowana i wypucowana do czyściuteńka, odcinająca się od całej reszty dziwnym blaskiem.
Skinęłam głową i bez oglądania się za siebie weszłam do środka.
Wewnątrz było nieco mniej dziwnie. Szczerze mówiąc cały pokój wyglądał jak dla nastolatków, mimo kolorystyki. Chociaż ściany były przytłaczająco wymalowane na biały kolor (no ta, taka mleczna barwa serio może być depresyjna… no w sumie wszystko inne też było depresyjne. Przynajmniej dla mnie. Czy mi odbiło…?), a dywan zrobiono z puchowych czarnych włókienek czy cokolwiek to jest (ta, zgadliście- ciemne kolory również wpędzały mnie w coraz gorsze fazy depresji) , dało się odczuć, że mieszkają tam młode osoby. Na prawie każdym meblu porozwieszano plakaty i rysunki, po łóżkach, biurkach, półkach czy stole walało się jedzenie, kolorowe szale, kredki, biżuteria, papier. Może nie było aż takiego bałaganu jak u Hermesa, ale i tak mimo czarno-białej tonacji nie… no dobra, czułam się przygnębiona, ale jakby mi się świat nie walił, to z pewnością byłabym niezwykle urzeczona wystrojem.
Najciekawszym elementem było moim zdaniem łóżko, które stało na samym środku pokoju, z którego wszyscy mieszkańcy najwyraźniej zrobili niezły pierdolnik, wrzucając na nie co popadnie.
- Witamy u Temidy – rzucił Felix, zatrzaskując drzwi i padając na łóżko obok drzwi. – Rozgość się.
Bez słowa klapnęłam na materac naprzeciw, żeby sobie nie myślał!, opierając się o ścianę i zaplatając ramiona ciasno na piersiach.
- Nasza grupowa wprost uwielbia tu przebywać – powiedział, sięgając po poduszkę. Wsadził ją między ścianę a swoją głowę i wygodnie się rozłożył, wyciągając przed siebie szczupłe nogi. – Co prawda najczęściej korzysta z łóżka, ale i tak Agnes jest niezłą grupową.
Przemilczałam te uwagi i przymknęłam oczy.
- A więc, Esmeraldo. – Felix zaczął przeciągać sylaby. – Czy usadziłaś swój seksowny tyłeczek na siedzisku?
- Oczywiście – prychnęłam, przewracając oczami, po czym rozglądnęłam się po pomieszczeniu. – Nie zapomnij o ćpaniu, bo to przecież najfajniejszy element każdego spotkania.
- Wspominałem przecież o fajce pokoju. – Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. - No dobrze, kryształku. Mamy ze sobą trzy rozmowy do przeprowadzenia. Zacznijmy od kłótni.
Uniosłam brwi.
- Tej na siatkówce, mam rozumieć.
- Mniej więcej – westchnął ciężko. – Z Evą trochę przyszaleliśmy.
Nie no, wcale. Wcale ta dziewczyna nie ryczała w swoim domku i wcale ta kłótnia się nie przyczyniła do kolejnej, ale tym razem z moim najlepszym przyjacielem. Skąd.
- Ale my mamy tak często, tylko pech, że akurat wplątałaś się ty z Nicolasem.
- Pech? – spytałam z niedowierzaniem, unosząc brwi. – Ty to nazywasz pechem? Pokłóciłam się z moim najlepszym przyjacielem, który jest nim od prawie trzynastu lat, i to jest według ciebie pech?
- Es…
- To jest katastrofa! – Zerwałam się na równe nogi, zrzucając z łóżka poduszkę. Wbiłam zrozpaczone spojrzenie w Felixa, który zacisnął szczękę i wodził wzrokiem po moim ciele, zatrzymując się na zaciśniętych pięściach, zmarszczonych brwiach i napiętych wszystkich mięśniach. – Rozumiesz? Gdyby nie ta kłótnia, może Nick by nie był tak wściekły i…
- Esmer…
- Nie! – Paliło mnie w piersi, a paznokcie bezwiednie wbiłam we wnętrze dłoni. Zacisnęłam powieki z całych sił i wyrównałam oddech, próbując uspokoić atak histerii.
Bogowie, byłam taka głupia. I wrzeszczałam na biednego Felixa, mimo że… to nie do końca jego wina. Wiecie, jak to się nazywa? Depresja i egocentryzm. Już nawet nie wiem, co jest gorsze.
Ojjj, chyba zacznę pić meliski do kolacji. Aż nie pogodzę się z Nickiem. Albo spadnie meteor i we mnie uderzy.
Byłam przecież wkurwiająca dla całego świata… ale naprawdę. To jest… szlag.
Po prostu to kiepska myśl, jak się traci najlepszego przyjaciela, wiecie? Serio to jest kiepskie. Wręcz fatalne. Nie, bzdura, to jest tragedia. Koszmar. Masakra.
Mój Boże, jakim cudem ja jeszcze nie pozabijałam całego Obozu za oddychanie?
- Przepraszam – westchnęłam, otwierając oczy, przeszłam przez pokój i usiadłam obok niego po turecku. – Po prostu irytujecie mnie wszyscy po kolei.
No dobrze, żartowałam , wcale tak nie powiedziałam. Raczej pufnęłam, wydałam z siebie dźwięk gwałconego morsa, który miał być śmiechem, po czym faktycznie usiadłam obok niego po turecku.
- Chyba cierpię na ślepotę egocentryczną, widzę tylko czubek własnego nosa – rzuciłam w przestrzeń, w sumie ani do niego, ani do samej siebie. Ot. Może kiedyś nazwą mnie nowożytnim Arystotelesem.
- Nie tylko w tej kwestii – odpowiedział Felix i po chwili zacisnął usta, a jego brwi wykonały skomplikowany taniec, jakby się nad czymś zastanawiał. – Nieważne. Wiesz, że Nick cierpi w równym stopniu jak ty?
Nie gadajmy o Nicku, porozmawiajmy o twoich brwiach. Robiłeś im badania? Wykryto ADHD? A może jakieś dopalacze? Chcę znać historię twoich brwi.
A potem je wydepiluję, bo mnie rozpraszają.
Żadnej z tych rzeczy nie powiedziałam na głos (sami przyznacie, że pogawędki o brwiach zawsze były i są cholernie ambitne i w ogóle, ale postanowiłam chwilowo odpuścić), za to wydęłam tylko usta i odpowiedziałam:
- Durne dramaty obozowe.
- Nie wszyscy mają takie problemy… a przynajmniej nie wszyscy przez ślepotę.
Już miałam mu odpowiedzieć, kiedy przerwał mi głośny wybuch.
Zachciało się, cholera, jakiemu wulkanowi wybuchać. No super, super, róbcie tak dalej, a będę miała za niedługo oprócz ciężkiej depresji zawał na swoim zdrowotnym koncie. Cholera, oni chcieli mnie do grobu wpędzić.
No, serio dobrze im szło.
- O matko, ale pierdolnęło – rzucił Felix, unosząc brwi (no ta, a ja nadal nie mogłam się skupić, bo nagle jedna z nich znalazła się w połowie czoła i nie byłam pewna, czy to takie do końca normalne), podnosząc głowę i wpatrując się w okno.
Wstałam i podeszłam do szyby, patrząc przez szkło na Obóz, bo, jak to Felix dobrze ujął, naprawdę coś pierdolnęło.
- Eee, Es? Nie żeby coś, ale masz coś na plecach.
- Co? O Chryste. Co to jest? – Automatycznie cała zesztywniałam, jakby miało mi to niby coś pomóc.
- Jakiś mały pajączek. Poczekaj…
- ZDEMIJ TO! – wrzasnęłam, wzdrygając się i bezwiednie ruszając rękami. – Zdejmij!
Pająki. Są. Złe. O. Jezu. I osy, pszczoły, bąki, wszystko co lata (prócz motylków. Motylki są spoko) i PAJĄKI. Bogowie, robaki, o fuj. Fuj fuj fuj!
- Musisz mi pozwolić tego dotknąć.
Znieruchomiałam.
- Dotknąć?
- Dotknąć.
Jeszcze przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w pełnym napięcia milczeniu.
- Dotknąć…? – spytałam znowu niepewnym głosem.
Felix przewrócił oczami.
- Mam też opcję macania, jeśli tego potrzebujesz, ale nie wiem, czy roztarty pająk na bluzce to twoje marzenie.
- O fu, zdejmij to. – Zaczęłam mieć drgawki. – Jezu. Czy to coś mnie ukąsiło? Czuję się, jakbym miała zaraz zemdleć.
- Nie mogło cię ukąsić, to tylko…
- WEŹ TO! – krzyknęłam, znowu robiąc taniec wygibajtus. – To chodzi! WEŹ TO!
- Złotko, musisz się przestać ruszać.
- A co ja jestem, Statua Wolności?!  Zdejmij tooooo… - zaczęłam zawodzić, a kiedy owo coś znowu się poruszyło, aż podskoczyłam.
Nie no, im wszystkim szło wręcz śpiewająco! Proszę bardzo, podsumujmy to sobie:
Depresja ~ zaliczone.
Zawał ~ zaliczone.
Pieprzony-jad-pieprzonej-żmiji ~ zaliczone.
Brawo, jeszcze brakuje nindży i procesji pogrzebowej, ale zakładam, że to żaden problem.
- Kotku, stój nieruchomo. – Felix chwycił mnie za ramiona, po czym sprawnie jego ręka wylądowała na moich plecach i na czymś się zacisnęła.
Zachłystnęłam się powietrzem, kiedy pokazał mi, co trzyma w palcach- malutkiego, wymachującego nóżkami skurwielka vel pajączka vel mojego dręczyciela vel zabójcę… łapiecie, o co mi chodziło. To cholerstwo chciało mnie zjeść.
- Zabij to – szepnęłam, odsuwając się pod ścianę.
- Ale Es, on ci nic…
- ZABIJ TO…!
Już chciałam wyrzucić z siebie wiązankę przekleństw opisujących to małe... coś, które się naprzykrzało moim plecom, ale drzwi domku Temidy nagle się otworzyły, a przez nie do środka wleciała postać ubrana w brązowo-żółtą koszulę, za którą powiewał rój czerwonych włosów.
Courtney w stylu nindży przeskoczyła nad stojącym na samym środku tak zwanym pierdolnikiem w postaci łóżka, zrobiła fikołka i przetoczyła się pod stół, stojący w rogu pokoju. Po chwili spod niego wyjrzała ruda czupryna, a Courtney spojrzała na nas piwnymi oczami.
Nindża~ zaliczony.
- Jakby co, mnie tutaj nie ma – wyrzuciła z siebie, z powrotem się chowając, ale po chwili znowu wystawiła głowę. – Es, czy ty przypadkiem nie byłaś z Alexem?
Jakim cudem ludzie mają takie przestarzałe informacje?
Szlag by to.
Courtney pisnęła i wsunęła się głębiej pod stół, a zaledwie dwie sekundy później w drzwiach stanął Norbert, rozglądając się po pokoju.
- Nie widzieliście tutaj mojej siostry? – spytał, robiąc krok do środka i witając się skinieniem głowy z Felixem. Wzruszyłam ramionami, a kiedy chłopak wlepił we mnie wzrok, wydęłam usta w geście zastanawiania się.
- Przebiegała – skłamałam gładko. – Otworzyła drzwi, popatrzyła na nas, zaklęła i pobiegła dalej.
- Wiesz może, gdzie? – spytał Norbert. Kiedy mu się przyjrzałam, wyglądał na jeszcze bardziej bladego niż zwykle. A to, kochani, był już jako taki wyczyn.
- Nie jestem pewna, ale mruknęła coś o ognisku. – Rozłożyłam bezradnie ręce, wciąż łżąc jak zawodowiec. – Coś się stało?
- Nie, nie, nie… - zaczął szybko mówić, Norbert, a potem rzucił roztargnione „dzięki” i pognał dalej.
Wymieniłam zdziwione spojrzenie z Felixem, po czym, żeby zbyt długo na niego nie patrzeć, odwróciłam wzrok, który spoczął na łóżku, wciąż tkwiącym w tym samym miejscu na środku pokoju.
Ej, właśnie sobie coś uświadomiłam.
- Wiesz, że „pierdolnik” w sensie łóżka może mieć dwa różne znaczenia? – spytałam Felixa, wciąż gapiąc się na materac zarzucony różnymi rzeczami.
Chłopak z powagą kiwnął głową.
- Ta, wiem. Agnes już to odkryła – dodał z nieopisanym żalem. – A razem z nią jej chłopak. I to wcale nie jest fajne.
-Hej, ludzie, ja tu wciąż jestem – rzuciła Courtney, gramoląc się z podłogi. Otrzepała się i posłała mi promienny uśmiech. – Jeśli kiedyś będę musiała cokolwiek załatwić  bez wiedzy Norberta, zatrudnię cię jako nadwornego kłamcę.
- Kiedyś – dodałam dla pewności, po czym uniosłam pytająco brwi. – Brakuje ci stroju nindży i już mogłabyś napadać na banki. Niezły skok.
Tak gwoli ścisłości- nindża bez stroju się nie nadawał do procesji pogrzebowej. Mam nadzieję, że rozumiecie mój ból, to wciąż jeszcze jeden punkt do załatwienia.
- Dzięki. Sorry, ale ten tutaj domek był najbliżej mojego. Musiałam się ewakuować.
- Chryste, ale czemu miałabyś się ewakuować przed Norbertem? – spytał Felix, ruszając jakoś tak skomplikowanie brwiami, że aż nie mogłam się skupić na tym, co on do nas mówi.
Na serio, on robił dziwne rzeczy z tymi brwiami. Jedna w górę, druga w dół… potem na odwrót, obie w górę, znowu jedna…
- No… - zawahała się, a ja nagle sobie przypomniałam, że coś rypnęło nie tak dawno w Obozie (oczywiście zdałam sobie z tego sprawę dopiero po chwili, kiedy już się oderwałam od obserwowania tych cholernych brwi- których ruchy, swoją drogą, były niesamowicie słodkie, ale jednocześnie rozpraszające). Przy okazji to głośne „jebut” przyprawiło mnie o zawał, więc chwilowo było ważniejsze od godowego tańca czoła Felixa. – Odpaliliśmy fajerwerki.
Rozdziawiłam usta.
- Że co zrobiliście?
- Ale te fajerwerki miały być na urodziny Chrisa – jęknął Felix, łapiąc się za głowę.  – Cholera, Court, mówiłem ci już sto razy, że chciałem wysadzić mu domek! To miała być piękna zemsta za ten plujący confetti kibel, dlaczeg...
- Stary, on tam tak rzadko bywa, że nawet by nie zauważył, że coś mu zniknęło – Courtney przewróciła oczami, a potem posłała mi szeroki uśmiech. – Uznałby, że znowu zapomniał drogi, czy coś takiego.
- Tak, zdecydowanie większy problem mielibyśmy my – rzucił wesoło Felix. – Jakby ten cały czynnobiologiczny syf wyszedł ze środka na zewnątrz.
- Prawda. Ale to było... – zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami – no, świetne. Tyle że teraz mamy tak zdeczka spopielony domek… ale zawsze mogło go wywalić w kosmos, więc nie jest źle!
Jezu, jak ja bym chciała być taką optymistką jak ona.
- No więc – zaczęła opowiadać, rozsiadając się na łóżku – nudziło nam się w domku. I wtedy sobie przypomniałam, że, hej, przecież mamy te stare fajerwerki, co je na Sylwestra kiedyś kupowaliśmy, nie? No to je znaleźliśmy. Stwierdziłam, że pewnie mają zajebiste kolorki… no i jakoś tak wyszło.
- Widzisz? – prychnął Felix, a jego brew właśnie wyszła poza skalę dozwolonej wysokości na czole. Nie, poważnie, to wyglądało, jakby miała zaraz odlecieć. – To mógł być domek Chr....
Starałam się utrzymać pokerową twarz, ale ciężko mi to szło.
- Serio?  – spytałam chłodno, lustrując ją spojrzeniem. Uśmiech zamarł jej na ustach. – Odpaliłaś fajerwerki? – Zacisnęłam usta. –Odpaliłaś fajerwerki beze mnie na widowni?
Dziewczyna momentalnie zaczęła się śmiać.
- A co, miałabyś ochotę na wysadzenie mojego domu? – rechotała, wstając z łóżka.
- Nie, dużo bardziej miałabym ochotę na popatrzenie, jak to wszystko wybucha. – Uśmiechnęłam się słodko. – I potem przyglądanie się, jak Norbert ci skopuje za to tyłek.
- On by prędzej wręczył mi cały sprzęt do szpachlowania i kazał tyrać przy naprawie – zaprotestowała Courtney, po czym ciszej dodała: - I opalałby się, skurczybyk, metr dalej.
- To Norbert jest w stanie kogokolwiek do czegoś zmusić? – zapytałam, marszcząc w politowaniu oczy.
- Nie wiem, nie chcę sprawdzać. Ja to się czasem go boję.
- Norberta? – Szok. Szok i niedowierzanie. Byłam pewna, że Norbert to taki kochany, subtelny człowiek...
- To przez jego superhiperfajnewystrzałowe moce – wyjaśniła konspiracyjnie Courtney, pochylając się lekko ku mojej głowie. Uniosłam tylko brwi, a Felix od razu wyskoczył z wyjaśnieniem.
- Tak no, ma super moce, tyle że nigdy ich nie używa. Dlatego praktycznie nikt o nich nie wie.
- Nie używa! – jęknęła dziewczyna. – No nie używa ich co tydzień, akurat wtedy, kiedy mamy sprzątać domek!
- Super moce? – Co, może umie zjeść cytrynę w dwie sekundy bez skrzywienia? Niezbadane są ścieżki dzieci Hekate...
- No nazwij je jak chcesz. Generalnie jest w stanie wpływać ci na psychikę, potrafi sprawić, że jesteś smutna, zła, przerażona, niepewna... No paleta emocji. Ja –kontynuowała ze skruszoną miną – to co tydzień mam straszne wyrzuty sumienia, że mamy taki bajzel w tym domku, że jestem taką bałaganiarą... no i sprzątam, a on nawet palcem nie kiwnie. A potem puf! – pstryknęła palcami – przechodzi mi i jestem zirytowana, że znowu dałam się nabrać!
- To by było dobra terapia rozweselająca dla naszych oczu, skarbie – stwierdził Felix, kręcąc głową. – A następny w kolejce do skopania ci tyłka byłbym ja, bo domek Chris...
– No właśnie, Es, bo tak sobie pomyślałam- jesteś teraz w ciężkiej depresji, nie? – przerwała mu brutalnie Eva, a ten prychnął, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę nikogo nie obchodzi niedoszły los domku Chrisa. – I, z tego, co Nick mówił – zacisnęłam usta – nieźle tańczysz. Tak?
Skinęłam głową.
- Świetnie się składa, że bierzesz udział w Turnieju. – Wyszczerzyła się do mnie, łapiąc za mój łokieć. – Mamy salę treningową dla zawodników. Nie chciałabyś się odprężyć?
Nie, żeby coś, ale… dla zawodników? Serio? Było pięć drużyn po pięć zawodników plus trzech sędziów i nasza maskotka turniejowa o imieniu Milos… co daje nam dwadzieścia dziewięć osób… chyba że Pan D. nagle by zaczął propagować zdrowy tryb życia bądź fitness, co jest raczej nie do wyobrażenia sobie… no ale zakładając- powiedzmy trzydzieści osób.
Cóż za dyskryminacja, pewnie to nawet nie jedna czwarta Obozu!
- Ej, Es, bo ja nie skończyłem – wtrącił się Felix, patrząc na mnie z powątpiewaniem. – Chodzi o Ni…
- Ej, Felix, depresja to ciężka choroba – przerwała mu Courtney, waląc go nie do końca subtelnie w ramię. – Daj jej oddychnąć.
Chłopak zacisnął usta i się odwrócił.
- To nie jest dobry pomysł – dodała, odwracając się do mnie.
- Co nie jest dobrym pomysłem? – spytałam, marszcząc brwi.
- No… żeby cię wpychać jeszcze bardziej w depresję.
- Chciałem tylko zaznaczyć – wtrącił się Felix z naburmuszoną miną – że jeśli do stycznia nie skombinujesz nowych fajerwerków, to cię osobiście wypatroszę i sam wysadzę domek Ch...
- Nie do końca pamiętam, gdzie są sale treningowe – zadumała się Courtney, a chłopak tylko ciężko westchnął. – Ale może nie poprowadzę nas na drugi koniec Obozu.
Mały trening by mi się przydał. I to wielka szansa na uwolnienie się od tych wszystkich Alexów, Nicków, Felixów i w ogóle całego tego świata. I domku Chri...
- Chętnie poćwiczę – przerwałam sama swoim myślom, biorąc Courtney pod rękę.
* * *
Żeby nie było niejasności- byłam, jestem będę fanką gimnastyki, tańca, ogólnie ruchu i w ogóle.
Ale to, co spotkałam w sali treningowej… to już zdecydowane przesada.
Wróćmy jednak do początku. Moja droga razem z Courtney nie była zbyt długa, ale na szczęście dziewczyna zdążyła mi wytłumaczyć, jak się dostać na salę.
- W prawo i w prawo… potem prawo… nie, czekaj, to drugie to… lewo… ee, wiesz, gdzie są szatnie?
Wolno pokiwałam kilka razy głową, cały czas przetwarzając jej paplaninę od początku.
- To na co ja ci tłumaczę, jak tam dojść? – zdenerwowała się, kręcąc ze zdegustowaniem głową. – No nic. W każdym razie… no, w szatni w twojej szafce- twojej, nie wchodź do chłopaków, nie chcesz widzieć ich szatni- jest taka karta. No, to weź ją i wróć do korytarza. Tam gdzieś są drzwi. No to tymi drzwiami, prosto, prawo, prawo… potem rozwidlenie i idziesz w lewo…
- To jest droga do sali gimnastycznej czy labirynt?
- Nie no, wiesz ile my mamy pokoi tam pod Areną? Dużo. Serio, sala gimnastyczna, siłownia, taka w cholerę duża bieżnia, spiżarka i kort tenisowy.
- Macie niby kort tenisowy pod ziemią?
- Żartowałam. Ale mamy sporo rzeczy.  Ups... – dodała, obracając się i patrząc gdzieś ponad moje ramię. - Pamiętasz drogę? – spytała, wytrzeszczając oczy i zaczynając szybciej iść.
- Nie...?
- No to będziesz musiała sobie poradzić sama!
Po czym zaczęła zapierniczać przed siebie, gdzieś w kierunku stołówki. Odwróciłam się i zobaczyłam wściekłego, naprawdę wściekłego Norberta, wbijającego wzrok w plecy Courtney.
No i właśnie wtedy podjęłam najlepszą decyzję mojego całego życia- zmyłam się.
Jasne, że trafiłam do tego wejścia pod Arenę. Nawet w międzyczasie pomachałam Sebastianowi, który najwyraźniej szedł na trening, bo ciągnął za sobą... o nie, czy on właśnie strzępił miecz? Czy ja nie zostałam okrzyczana o to samo z góry na dół na moim pierwszym treningu?
No nie. To jest już skrajnie niesprawiedliwe. Ten obóz powinien być nazwany „Obozem dyskryminacji herosów”. Ja może też chciałam strzępić miecze! I wiecie co? Nie mogłam!
A tak, wiecie, czego jeszcze nie mogłam? Powiem wam: znaleźć tej głupiej sali treningowej w podarenowym labityncie.
O ile szatnię znalazłam (razem z moją kartą, strojem, smyczką z nadrukiem Obozu Herosów, oczojebną koszulką z napisem, a jakże, promującym ten dom dyskryminacji, strojem kąpielowym, parą całkiem niezłych luźnych czarnych spodenek i ciemnym podkoszulkiem), o tyle kłopot zaczął się, kiedy trafiłam na basen, co w sumie wcale nie było takim złym pomysłem, ale nie ufałam wodzie… no i trochę kicha. W efekcie wróciłam do szatni i przebrałam się w ten strój niby treningowy.
Głupio było, bo, cholera, w tym korytarzu to były dwie pary drzwi i weź człowieku zgadnij… no to okazało się, że właśnie jedne na basen prowadziły… ale jak weszłam drugimi to na samym końcu, po „prosto, prawo, prawo, lewo, prosto”… znalazłam. Serio. I spokojnie, zapewne zajęło mi to tylko czterdzieści osiem minut. Czterdzieści osiem minut przejście mniej niż dziesięcioma korytarzami.
Przeciągnęłam kartę przez czytnik i weszłam do środka.
Z tym, że ta sala gimnastyczna… nie była do końca taka, jaką sobie wyobrażacie. Była dużo większa, miała niższy sufit, lustro na całą ścianę, czystą, jasną podłogę i bardziej można ją było nazwać salą baletową. No, przynajmniej dopóki nie zobaczyłam materaców w rogu i jakichś piłek.
Cały sęk w tym, że nie było tam radia. Ani kolumn. Ani niczego takiego, co mogłoby służyć do puszczania muzyki.
Jednak kto jest zmyślną dziewczynką i zamiast tańczyć po prostu porobił przewroty, różne figury gimnastyczne i tym podobne?
Na pewno nie ja, bo byłam tak załamana życiem, że po prostu usiadłam przed lustrem i robiłam do siebie miny. Oczywiście, potem zrobiłam ze trzy fikołki, świecę, postałam sobie na rękach i tym podobne. Ale to było później, kiedy przestałam gadać do lustra.
Wyglądało to mniej więcej tak:
- Chcę do Nickaaaaa…
A lustro mi odpowiadało:
- Chcę do Nickaaaaa…
Potem:
- Albo Alexaaa…
- Albo Alexaaa…
- Mam truskawkowy błyszczyk… a nie, jednak nie mam…
- Oczywiście, że nie masz, to jest podobno trening, ofermo.
No i po tych słowach serio już zrobiłam te figury akrobatyczne, bo takie żałosne wyżalanie się lustru było… no, żałosne.
- JA DUPCE, CO ZA CYMBAŁ TO TU WSTAWIŁ?!
Odwróciłam się w kierunku drzwi, bo to zza nich najwyraźniej dobiegał stłumiony głos i przekleństwa.
Kurde, skądś znam ten sposób wypowiadania się.
- KURNA!
O matko, tę „kurnę” też znam!
- Zwykły, niepopierdzielony człowiek nie może się dostać na tą pieprzoną salę gimnastyczną, bo jakiś inny popierdzielony człowiek se tak wymyślił! Co się dzieje z tym światem?! – piekliła się osóbka, wtaczając się do środka pomieszczenia, aż w końcu z pełnym wyrafinowaniem pokazała drzwiom środkowego palca.
Uniosłam brwi, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.
- Veronica? – wykrztusiłam, kiedy czarnowłosa odwróciła się w moim kierunku, zamierając.
- Na Zeusa, Esmeralda? – spytała z nie mniejszym zdziwieniem, robiąc powoli krok w moją stronę. Jak to przystało na Veronicę, brwi miała jak zwykle zmarszczone, usta wydęte, a w ręku trzymała kawę (no jak myślicie, kto nauczył mnie ją pić?), czyli jej nieodzowny znak rozpoznawczy. – Mój zjeb! – ucieszyła się, a jej twarz się nieco rozpogodziła, kiedy się rzuciła mnie uściskać. – A ja cię chciałam zabić!
- Co? Dlaczego? – zdziwiłam się, klepiąc ją po plecach, ale ona zignorowała moje pytanie i odsunęła mnie na długość ramienia. – Matko, Vera, nie widziałam cię od roku!
- Nie, nie nazywam się Veronica, mam kurna na imię Victoria Rowell… no, coś w ten deseń, i przyszłam poćwiczyć, zjebie – odpowiedziała mi pieszczotliwie, czochrając mi czuprynę.
- Victoria… spotkałaś Victorię Rowllens? – Wytrzeszczyłam oczy, kiedy ta dostała olśnienia.
- Właśnie! Rowllens! Wiedziała, że gdzieś ma to walone„s”… a no, ta, spotkałam. – Pomachała mi przed oczami kartą. Faktycznie, widniało na niej jak byk „Victoria Rowllens”.
O, biedna, jak trzeba być zdesperowanym, żeby pożyczać akurat od niej kartę …
- Moje kondolencje.
- No to zajedwabiście, dzięki. W każdym razie póki co występuję pod incognito, więc mnie nie wsyp, bo będzie zjebka od Chejrona. Pan D. mnie kocha, ale to leń, aż miło.
- No patrz, a on mnie jakoś tak dziwnie nazywa.
- Cicho, ja dotąd jestem Nicolą Pieprzoną Matrix.
Zaśmiałam się, klapiąc na ziemię, a po chwili Veronica usiadła obok mnie, rzucając torbę nieco dalej od siebie.
- Ostatnio widziałam cię na tym ciulowym obozie dla tanecznych popaprańców. Wyrosłaś.
- Sto sześćdziesiąt pięć centymetrów. Jak tu przyjechałam to urosłam o jeden centymetr. Przynajmniej mi tak mówił… - Aha. Nick ci tak mówił.
Bogowie, chcę do Nickaaa… tylko że co innego rozmawianie z lustrem jak byłam sama, a co innego z kochaną małpą Veronicą.
- Dupcyć centymetry, nadal nie nosisz obcasów? – przerwała mi, żłopiąc łyk kawy.
- Tylko na jazz. Albo inne występy.
- No to jedwabiście. Z tego wynika, że z naszej stałej grupy tylko ja jestem na nie za wysoka.
Gwoli wyjaśnienia- co roku razem z Veronicą jeździmy na jeden obóz taneczny, na którym się poznałyśmy, kiedy Veronica miała osiem lat, a ja sześć. Tańczyłam już wcześniej, ale dopiero wtedy mój ojciec wynalazł tę kolonię… a Verce dopiero wtedy zamarzyło się tańczyć.
Co do „naszej stałej grupki” to mieliśmy ten sam skład dziewcząt co roku- cała ósemeczka, która się kwalifikowała do wszystkich układów. Najlepsze jest to, że tylko bliźniaczki są ode mnie rok młodsze, a umieją tańczyć w szpilkach, za to Veronica jest drugą najstarszą dziewczyną… i musi tańczyć na malutkich obcasikach, bo inaczej wygląda jak miszczu unoszący się nad swoją świtą.
Dosłownie.
- Mówiłaś coś, że miałaś mnie zabić – spytałam, sięgając po kubek i upijając łyczek tego gówna.
- No tak, zjebie. Usłyszałam od twojego ojca, że pojechałaś na obóz. – Odczekała chwilkę, po czym dodała: - Beze mnie. Wiesz, jaka to była zdrada stanu?
- A gdzieś ty znalazła mojego ojca?
- W tym powalonym hipermarkecie, co go ukitrali na skrzyżowaniu. Tam, gdzie ten pojebaniec mnie prawie nie zabił.
No ta, kiedyś jakiś kretyn wjechał na chodnik i przysięgam, że jeśli Verca byłaby mniej wysportowana i nie przeskoczyła przez płotek, zostałaby z niej tylko mokra plama. I pewnie wciąż zmarszczone brwi na samym jej środku, a obok rozlana kawa.
- Był z tą zdzirą na zakupach – dodała, przeciągając się i odbierając mi kubek.
- To moja macocha – przypomniałam jej, ale bez większego przekonania. Znaczy, nie żebym się z nią zgadzała.
- Wiem, ale ja jej tak nie muszę nazywać. No, w każdym razie myślałam, że na następnym turnusie cię chyba zajebię, że beze mnie pojechałaś.
- Nicol… znaczy ktoś mi o tym wspominał. Że tata dostał informacje, że niby na obozie jestem.
To prawda. Nick mi kiedyś o tym wspominał, ale podejrzewam, że to na ojcu nie zrobiło zbyt dużego wrażenia- nie raz i nie dwa wyjeżdżałam nagle na obóz w czasie roku szkolnego. Sądzę, że się przyzwyczaił.
Ja też się przyzwyczaiłam. Okropne uczucie.
- No to kurna jesteś na obozie. – Wyszczerzyła się do mnie, co bardziej przypominało złowieszczy uśmiech niż przyjazne uniesienie kącików ust. Ale ja ją znałam- ten grymas to czysta miłość do mnie, uwierzcie. – Tylko nie tym, co trzeba. Uznali cię już?
- Co zrobili?
- Uznali. No wiesz, mamusia czy tam tatuś zrobili ci znaczek nad głową… czy ręką… no i bum! jesteś córuchną jakiegoś boga bądź bogini.
- Nie. Nie przypominam sobie – odpowiedziałam, poprawiając sobie koszulkę.
- No to dupa. Ja tam jestem od Nemezis – wyszczerzyła się do mnie. – Zemsta i te milusińskie sprawy.
- No to bardzo pasuje, zwłaszcza, jak kiedyś wrzuciłaś Carolowi ropuchę do zupy – przypomniałam jej, na co ta przewróciła oczami i uniosła jedną brew.
- To jeszcze nie było najlepsze. Dziwnie było zobaczyć Patricię przefarbowaną na różowo.
- Wiedziałam, że to byłaś ty! – Perfekcyjnie udałam zdziwienie, bo no błagam- kto by się spodziewał, że Veronica była zdolna do dolewania różowych i żółtych neonujących barwników do szamponów? Podpowiem: każdy by się spodziewał.
- No, przyznaj, że jestem zajebista.
- Jesteś do bani. I robisz się maniakiem kawy, a to jest już zbrodnia przeciw narodowi – odpowiedziałam jej, wstając i otrzepując się.
- Oprowadzę cię po Obozie – rzuciła, też podnosząc się i zbierając torbę z podłogi.
- Już mnie oprowadzał… oprowadzali – zaoponowałam, ale Veronica tylko się wyszczerzyła uśmiechem, który mógłby niejedną osobę nawiedzać w koszmarach.
- Ale nikt ci nie mówił, jak tu było kiedyś.
* * *
- Patrz, kiedyś tam  - wskazała na pustą przestrzeń w pobliżu lasu – były łazienki. Nie było każdej do jednego domku, rozumiesz to, kurna? No ale potem te debile się ogarnęli i wymusili, żeby zrobić łazienki w każdym budynku. Tak dokładniej to wysłali mnie do Pana D., bo każdy wie, że chyba mi postawił ołtarzyk w swoim pokoju, w ogóle jestem czczona jako osobna, jego prywatna bogini i tak dalej. No ale po zastanowieniu, to, ja dupce, całe szczęście, bo był taki okres czasu, kiedy mieszkałam sama u Nemezis i, przysięgam, po całym dniu pełnym tych wkurwiających dzieciaków gorąca kąpiel to najlepsze, co się może zdarzyć.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
No bo rozumiałam- proszę was, żyłam (właściwie ledwo przeżyłam) trzynaście lat, niemalże codziennie widując Nicka. I, ojj, jak ja to rozumiałam
- No, i kiedyś wszyscy chodzili w tych tandetnych koszulkach. – Zmarszczyłam brwi.
- To te takie oczojebne? Pomarańczowe? – dopytywałam się, przypominając sobie to obrzydlistwo, które znalazłam w swojej szafce.
- Ta no. W sumie przyznaję, mam do nich sentyment… nie no, kuźwa, jednak nie, nadal są cholernie niegustowne. No, ale spora część nadal podtrzymuje tradycję. Na przykład… Liliana. O, taka mała, a kradnie swoim braciom koszulki i je wciąż nosi.
- Znam Lilianę – wtrąciłam, rozglądając się. – To siostra Lucasa?
- I całego domku Aresa. Sorry, ale oni wszyscy są tam zdrowo popierdusiani. A w szczególności ich grupowy.
- Grupowy? – zmarszczyłam brwi. –Oni mają grupowego?
- Jacha czacha, że mają – prychnęła. – Każdy domek ma grupowego. No a ich grupowy... – nagle zamilkła, zmarszczyła brwi i się zatrzymała.
- Co ich grupowy? – Stanęłam, przyglądając się jej i unosząc jedną brew w górę.
- Bo ich grupowy to fajny chłop. Znaczy kuźwa... chyba. – Wzruszyła ramionami.
- Jak to „chyba”?
- No w sumie to nie wiem kto jest ich grupowym.
Przez chwilę wpatrywałam się w Verę z lekkim szokiem, przez co wydawała się coraz bardziej zirytowana.
- Jak „nie wiesz”?
- Przecież muszą mieć grupowego... nieważne, zapomnij. – Pokręciła głową. – Ty, kuźwa, co to za Turniej w ogóle? – Veronica gwałtownie zmieniła temat, machając w moją stronę ręką. - I kto wymyślił salę dla zawodników, ja dupce, to najlepszy przykład dyskryminacji, jaki tylko znam!
- No, w Turnieju co trzy dni dwadzieścia pięć osób się leje, zdobywa punkty, wysłuchuje kazań Naszego Kociaka Maskotki Milosa – na te słowa Vera uśmiechnęła się pod nosem, kiwając lekko głową – i ogólnie jest wesoło, oczywiście gdybym umiała walczyć i w ogóle.
- Ty jesteś w Turnieju? – spytała z niedowierzaniem. – Jaja sobie robisz. Serio jesteś w tym… Durnieju? Na Zeusa, lamersko. Jakim cudem cię wpuścili?
W skrócie opowiedziałam jej całą historię z tym, jak Victoria wyskoczyła podczas losowania uczestników i jakim cudem wciągnęła w to również mnie.
- Bogowie, kolejny zjeb. Czy wszyscy w tym Obozie są aż tak pojebani? – spytała Veronica, wyrzucając ręce w górę, po czym zmrużyła oczy.
Podążyłam za jej spojrzeniem i zobaczyłam Sebastiana, stojącego na Arenie, odwróconego do mnie bokiem (nawiasem mówiąc, koszulka mu w górę podjechała i mogłam dokładnie policzyć wszystkie jego wyrzeźbione mięśnie) i… gadającego z Alexem.
O Jezu.
Wabik podziałał, jestem wzruszona…
- Sebastian, ty kutasie! – zawołała Veronica, zmierzając w kierunku Seby, który się odwrócił, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Veronica, hej. – Przytulił ją do siebie, kiedy ja wolno podchodziłam do nich dwóch, starając się jak najmniej rzucać w oczy.
Cholera, co było ze mną nie tak, tam stał mój chłopak, Es, weź ty się ogarnij! Chłopak, chłopak, coś ci to mówi? A teraz idź tam i zastosuj wabik, który, na całe szczęście, wsunęłaś do kieszeni po przebraniu się w swoje normalne spodnie, uprzednio posmarowawszy nim usta. Matko, jak dobrze, że nie założyłam tej obrzydliwej pomarańczowej koszulki...
- Hej – rzucił w moją stronę Alex, uśmiechając się i wyciągając w moją stronę rękę. Uniosłam bezwiednie kąciki ust w górę i pozwoliłam się mu otoczyć ręką w talii i pocałować.
- Cześć. Trenujecie? – spytałam Sebastiana, który już się uwolnił z objęć Very.
- Tsa, próbuję je namówić na walkę miecza… Eva, co ty robisz? – zwrócił się do dziewczyny, którą dopiero teraz zauważyłam, wraz z Sabiną, siedzącą na ławce.
Evangelina stała wyprostowana, z rękami na piersi, tupiąc jedną nogą i wbijając wzrok w moją twarz.
- No hej, Es – rzuciła chłodno, ruszając nozdrzami nosa. – Myślisz, że co niby robisz?
Zmarszczyłam brwi.
- Co? No… całuję swojego chłopaka. Jak widać.
- Alex to twój chłopak? – spytały jednocześnie Sabina z Veronicą, z tym, że u tej drugiej widać było totalny szok, co w połączeniu z jej ogólnym wyrazem twarzy wyglądało jak… no, połączenie politowania ze złością.
Cholera, a może to nie był jednak szok.
- Szlag, Sab, nie mówiłam ci? – spytała Eva swojej przyjaciółki, a kiedy ta pokręciła głową, westchnęła ciężko. – Wspaniale, w takim wypadku postaraj się wyprzeć tę informację z głowy.
Po czym, chyba najbardziej dostojnie jak się da, wzięła ją pod rękę i, obrzucając mnie smutnym spojrzeniem, oddaliła się szybkim krokiem w kierunku domków.
- O proszę, może chociaż jeden raz, kiedy jesteście w odległości kilometra od siebie, nie skończy się kłótnią – skomentował całą sytuację Sebastian, posyłając Alexowi krzywy uśmiech. – A teraz, skoro zepsułeś mój trening, to ja się mogę bez wyrzutów sumienia oddal...
- A w życiu! – skrzeknęła Veronica, łapiąc go za bicepsa (który, co tak zupełnie przypadkowo zauważyłam, był no... no ładny) i ciągnąc na ławkę. – Zamierzam sobie pooglądać, jak Alex bałamuci mojego zjeba.
Miałam ochotę sobie strzelić piątkę z własną twarzą. Jakbym dzisiaj niefortunnie znalazła się w tym pożal się Boże domku Courtney, może nie miałabym takich problemów z moim dziwactwem. Bo... wiecie co? Chyba naprawdę jestem dziwna, jeśli takie aluzje do związku mojego i Alexa sprawiały, że czułam się zażenowana.
Może wreszcie znormalnieję i będę chciała z nim w ogóle czas spędzać, bo dotąd sama myśl o tym budziła we mnie niepokój i… nie wiem, niechęć? Nawet nie potrafiłam zlokalizować źródła tego uczucia. Po prostu… jakby samo spotykanie się z Alexem było czymś, co mnie odpycha, co jest niewłaściwe.
Przysięgam, nie umiałam powiedzieć, dlaczego.
Rzuciłam zirytowane spojrzenie Veronice, która po chwili zawahania klapnęła na ławce, posyłając mi nieodgadnione spojrzenie spod wachlarza czarnych rzęs.
- W sensie że mamy trenin... – dużo za późno się ugryzłam w język, bo sama sobie odpowiedziałam na pytanie. A właściwie to na pytanie odpowiedział mi krzątający się po małym schowku w poszukiwaniu broni Alex. – Yyy... – tak, dobrze ci idzie, Es, wal dalej. - Wy się w ogóle znacie? – spytałam dziewczyny, w czasie gdy Alex wyjął z tego składowiska łuk.
- No tak, Veronica to niemalże nasza własna, prywatna obozowa legenda – odpowiedział mi Seba. – A cała nasza czwórka spotkała się wcześniej, kiedy ty już byłaś tam, na dole. Veronica również zmierzała w kierunku Arenowych Podziemi, więc się spotkaliśmy.
Ach, najwidoczniej Vera z Sebą się nie spotkali przed tym, jak przyszłyśmy na Arenę (wnioskuję to po tym określeniu Sebastiana „kutasem”, to był po prostu specyficzny rodzaj wyznawania miłości przez Verę).  
- Widzę, szczególnie mnie zaciekawiła wzmianka o ołtarzyku Pana D. – bąknęłam, a kiedy Alex się do mnie uśmiechnął, aż cała zesztywniałam.
- No ba! – zawołał Sebastian, szczerząc się. – Chwalił mi się nim ze trzy razy. Veronica nam nieco zreformowała Obóz. Głównie na lepsze, ale jak raz po twoim kazaniu satyry zabrały dupy w troki i sobie poszły… to to nie było fajne. A był tam jeden taki fajny, rudy murzyn, serio, podobno nie farbowany.
- Niefarbowany rudy murzyn – powtórzyłam, łapiąc łuk podany mi przez Alexa.
- No, genialny był. Nazywał się Mechmet Trzydziesty Dziewiąty, czy jakoś tak, no i fajnie stepował.
Już miałam się odezwać (chciałam się zapytać, czy gotować też umiał, bo jeśli tak, to byłam gotowa za niego wyjść i urodzić mu małe hybrydziątka), ale poczułam, jak obejmują mnie ręce Alexa i pokazują, jak trzymać łuk.
Boże. Jestem okropną dziewczyną.
Ale, niech mnie szlag, Nicolas zawsze mnie dotykał delikatniej, subtelniej.
Nawet nie wiedziałam, czemu akurat wtedy mi się przypomniał dotyk Nicka. Bezsensu.
Ale ja tylko stwierdzam fakty. To… to wcale nie ma związku z emocjami…
Agh, potrzebuję Nicolasa!
- No dobrze, tam masz Sebastiana, cudny ruchomy cel. Celuj i strzelaj – zażartował Alex, jednocześnie naprowadzając strzałę w kierunku tarcz.
- Nie mogę w Verę? – mruknęłam. – Też chcę ołtarzyk u Pana D.
- Ja ci postawię ołtarzyk – zaproponował Alex, całując mnie w bark, na co zareagowałam ledwo dostrzegalnym wzdrygnięciem. Bo wiecie... bo to w sumie urocze było. Tylko naprawdę mógł wziąć te ręce z dolnej części moich pleców. Troszkę psuło efekt.  
Kiedy pierwszy raz strzeliłam i od razu trafiłam w prawie-środek tarczy... nie, nie, żartowałam, ja się bardziej skupiałam na napinających się mięśniach brzucha Alexa, które czułam na swoich plecach; to Alex sobie wycelował. Veronica, która trzymała w ręce sztylet,  zaczęła miarowo, aczkolwiek wolno klaskać, wypuszczając go z ręki, na co Seba zareagował tak mi znajomym syndromem pewnego człowieka pod tytułem „Wyszczerbisz go!”.
- Ale z ciebie hipokryta - odwróciłam się do Sebastiana, jednocześnie prychając. – Widziałam, jak ciągnąłeś miecz po ziemi, obłudniku, a teraz „wyszczerbisz”.
- Testuję wytrzymałość mieczy! – Rozłożył ręce w geście bezradności.
- No nie, mój też tak przeorałeś? – jęknął Alex, odgarniając włosy ze swojego czoła. Kiedy te same kosmyki wróciły na swoje miejsce, podniosłam rękę i sama je odrzuciłam. Widzicie? Umiem być grzeczną dziewczyną.
- Twój to był pierwszy w kolejce – mruknął Seba i chociaż widać było, że żartował... to jakoś miałam poczucie, że muszę bronić godności swojego chłopaka.
- Mogłeś jako pierwszemu przeciągnąć miecz Nicolasowi. Ten to przynajmniej by się wkurzył, mogłoby być zabawnie – rzuciłam obojętnym tonem, odwracając się w kierunku tarczy. I kiedy po kilkunastu sekundach skapnęłam się, że nikt mi nie odpowiedział i w ogóle nastała jakaś taka ciężka cisza, obróciłam się z powrotem.
Wszyscy się we mnie wgapiali. Nawet Veronica, ale ona wydawała się mieć jakieś inne powody, bo zdążyła już wyciągnąć papierosa i najwyraźniej szukała zapalniczki, intensywnie się we mnie wpatrując. A to mogło oznaczać tylko to, że nad czymś się namyśla.
- No co? – spytałam, kiedy zauważyłam lekką minę przymułu na twarzy Sebastiana, jakby nie mógł się nadziwić, co tu się właśnie stało i mózg mu się przegrzał. Za to Alex tylko stał z niepewną miną, jakby w ogóle się bał wykonać jakikolwiek ruch. – O co chodzi?
- Nic, właśnie wypowiedziałaś słowo-bombę – westchnął  Sebastian, otrząsając się i podnosząc sztylet wypuszczony przez Veronicę.
- Ale...
- Gratuluję! – przerwała mi Vera, ponawiając bicie brawa. – Co za jedwabista celność. Może nawet jesteś od Apolla!
Zaczęłam się śmiać, ale gdy po chwili dotarł do mnie sens jej słów, zamarłam i spojrzałam na Alexa.
Bogowie, przecież on jest od Apolla.
A ja… jestem nieuznana.
Jeśli…
- Przestań – odpowiedział ostro chłopak, wbijając pełny napięcia wzrok w twarz Very. – Z tego, co się orientuję, Es ma ojca. Co oznacza, że ma boską matkę.
Uduszenie przez zbyt długie wstrzymywanie oddechu ~ zaliczone.
Kurczę, naprawdę zaczęłam się już uczyć być dobrą, kochaną, grzeczną dziewczyną, która nie czuje zażenowania, kiedy ktokolwiek wspomina o jej związku! Gdzie się podziali ci mili ludzie, którzy nie wprawiali mnie w kiepski humor?
-Ej, wiecie? –przerwał tę ciężką ciszę Seba. – Tak serio to się boję wyszczerbionych mieczy. – Wszyscy się na niego popatrzyliśmy z zaskoczeniem, nawet Vera, która z opanowaniem zapaliła papierosa. – W sensie wszystkich rodzajów wyszczerbionej broni. Groty strzał, sztylety, maczugi.
Miałam napomknąć o tym, że w sumie to maczugi się chyba nie da wyszczerbić, ale zamiast tego tylko otworzyłam usta i je zamknęłam. Bo... wow. Po prostu wow. Przyznanie się do fobii przed wyszczerbionymi mieczami to... wow.
- Czasem tonfy. Tak, boję się wyszczerbionych tonf. – Z każdym słowem chłopak nabierał coraz więcej luzu, nawet się w kulminacyjnym momencie uśmiechnął. – Talerze, łyżki. Jak ja nie lubię wyszczerbionych łyżek.
- Ale... – wyrwało się Alexowi, na co natychmiast zareagowałam trzepnięciem go po ramieniu.
Ale było już za późno... Sebastian wyrwał się ze swojego fobicznego transu i wzruszył ramionami.
- To było... – odezwałam się, ale jako że nie znalazłam żadnych słów, tylko pokręciłam głową. Teraz by się przydała nindża Courtney, która by niewątpliwie rozładowała napięcie.
- NIE CHCIAŁAM! – Wszyscy czworo naraz podskoczyliśmy, bo niedaleko nas rozległ się głośny wrzask, a po chwili głośny, szybki tupot.
Nie no, ja powinnam była się przebranżować z grzecznej dziewczyny na wróżkę-dziewicę. Przewidywałam już przyszłość, jeszcze tylko ta tandetna kula do kompletu. Nawet wygląd miałam odpowiedni.
Pomyślałam to w tym samym momencie, w którym na kolanach spokojnie palącej szluga Veronici wylądowała zdyszana Courtney.
- Vera?! – krzyknęła, po czym, jakby nagle sobie zdała sprawę z tego, że zrobiła to trochę za głośno, zakryła usta.
Za to czarnowłosa tylko z brakiem zainteresowania zaciągnęła się papierosem i wolno wypuściła kłąb dymu. Na tyle wolno, że i my, i Courtney usłyszeliśmy głośny, dyszący, blady pościg.



Znalezione obrazy dla zapytania fuck you or fuck you gif
Tymczasowy spirit animal Esmeraldy:)

1 komentarz:

  1. Nie chcę krakać, ale jeżeli masz rację i takie przerwy będa częstsze, to będę płakać. Przysięgam! ;cccc
    No i co ja mam Ci Lady pisać, co?
    No smutno mi jak sto pięćdziesiąt, że głupia Es pokłóciła sie z jeszcze głupszym Nicolasem ;-; no głupi jacyś, nie dotarło jeszcze, że wszyscy ich shippuja? jestem pewna, że jakby zrobic w obozie taka ankietę, to nawet Chejron zaznaczyłby TAK STANOWCZO TAK.
    I o nie, nie ES, nie MOZESZ zgolic BRWI FELIXA! NIE POZWALAM! tak samo umarłam, jak czytałam, że biedny Christopher nawet Felixowi podpadł. Ale oni się lubia, prawda, musza sie lubic!
    I najważniejsze.
    O
    MÓJ
    BOŻE
    jak ja kocham coutney za te fajerwerki. kocham kocham kocham! boski pomysł, a jak uroczo uciekała! hahaha <3333
    Ogolnie stwierdzam, że nadal jestem na was obrażona za TYLE CZEKANIA i podwójnie obrażona, bo za takie opowiadanie trudno mi się na was obrażać. A chciałabym umieć!
    Wasza Eos

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.