Wakacje z o.o. (21)

Nie dziwię się, że po miesiącach czekania się wam znudziło, bo cóż, ja bym już dawno sobie odpuściła... Ale... Jest tu ktoś poza Nez i Eos? (Dziewczyny, dziękuję za przemiłe komentarze!) Halo, halo. Jak mijają Wam wakacje, trafiliście na miejsce z równie ciekawymi historiami do opowiedzenia...? Chwalcie się ((;
Co do rozdziału... Powiem tylko, że w następnym rozdziale, będzie śledztwo, a do niego przydadzą się wszystkie szczegóły z tego...
Gwiazda

ROWLLENS XXI

Bardzo trudno jest się naprawdę cieszyć z czegoś, co nie chcesz, żeby cię cieszyło. I nie mówię o śmiesznych filmikach, na których małe dzieci się wywalają, a ja wiem, że nie powinnam rechotać jak głupia, bo nie wypada… Ale jednak to takie śmieszne… Ale no nie wypada… No ale… Nie. Mam na myśli coś zupełnie innego.
Kiedy już w szatniach pod Areną wszyscy uczestnicy wyściskali Esmeraldę i jej pogratulowali, przyszła kolej na resztę obozu. Przy wyjściu czekała cała zgraja jej nowego rodzeństwa. Nagle każdy ją już kochał jak siostrę. Każdy! Nawet ci którzy dopiero jej się przedstawili, byli cholernie szczęśliwi, że od dziś Esmeralda będzie mieszkać u nich. Uważali to za „świetną sprawę” i twierdzili, że „innej opcji nie było, można się było domyślić, że są rodzeństwem”. 
Domyślić. Pfff, taaaa…  Po czym, skoro minutę temu się sobie przedstawiliście, przemądrzały patafianie? Ten mały durny blondynek nawet pewnie nie wiedział ile Es słodziła herbatę, a nagle zachował się, jakby całe życie wiedział, że ta oto tu Esmeralda jest z nim spokrewniona…!
Fałszywe świnie. Ja ją lubiłam pierwsza.

Nie mniej, cały czas stałam gdzieś tam obok niej, nie wychylając się za bardzo, ale nie potrafiłam sobie pójść. Ja też miałam uśmiech na twarzy, który pojawił się tam sam i ja również cieszyłam się jak inni.
- O matulu moja śmiertelna i ojcze od lepszej części mojej genów!
Amy wyłoniła się z tłumu, w tej obciachowej koszulce z napisem „AMY, DRUŻYNA APOLLA I HERMESA” z czego ktoś jej obok (pismem Christophera) dopisał „Dalej Vi, Es, Charles i Oscar!”, innym pismem jeszcze „Courtney rządzi!”, a na rękawie ktoś nabazgrał „Kocham Sebę”.Wyciągnęła przed siebie ręce i ze łzami w oczach ruszyła na Esmeraldę, żeby zawisnąć jej na szyi.
- Mordeczko! Mordeńko! Tak się cieszę! – zawodziła przez chwilę, żeby zaraz potem ją od siebie odsunąć i zacząć biadolić z innego powodu: - Co ja bez ciebie zrobię!? Ja! Ja sama z tymi idiotami w domku! Kto będzie spał w twoim łóżku…? Jeszcze pościel nie ostygła, a ja mam tam wpuścić kogoś innego?
- Amy, u was zawsze każdy śpi w innym łóżku…
- Nie! – Amy ścisnęła Esmeraldzie głowę, tak że dziewczyna znikła gdzieś między blond włosami Amy, a swoimi. Blondi teatralnie pociągnęła nosem. - Twoje łóżko było twoje!
- To prawda – przypomniałam jej. – Ty dostałaś swoje, to ja co noc zwiedzam pościel pachnącą inaczej.
Esmeralda posłała mi rozbawione spojrzenie. Choć tyle dobrego, że dostrzegłam w jej oczach lekki żal, że już nie jest częścią tego wariatkowa pod numerem jedenastym.
- I ojcze, z kim będę się śmiała z Petera i z Vi?!
- Z każdym, jak do tej pory…
- Ale z tobą od bladego świtu mogłam… I z kim będę oglądała mój serial…
- Z Charlesem? Tylko z nim to oglądasz.
- Hmmm, ale od teraz granie w bingo bez ciebie nie będzie takie samo…
- Amy. – Esmeralda poklepała ją po policzku, patrząc na nią z litością i uwielbieniem. – Jak długo tu jestem, ani razu nie grałyśmy w bingo… Nie wiedziałam, żebyś z kimkolwiek grała w bingo.
Amy uniosła brwi i wzruszyła ramionami, na znak, że argumenty Es są całkowicie trafione.
- Nawet nie lubię tej gry… Ej, mordeczko, bo teraz mam ważniejsze pytanie.
- Tak, Amy? – Esmeralda popatrzyła się na blondynkę zaciekawiona, a ta na chwile spoważniała.
- Czy zostawisz u nas ten swój miętowy szampon? Używam go czwarty dzień i już widzę, że mam lepsze włosy, sama rozumiesz, szkoda by było teraz przestać…
Es wybuchła śmiechem i przyciągnęła Amy do siebie na jeszcze jeden niedźwiedzi uśmiech. Jakby to była część rytuału wtedy też z szatni wyłoniła się Suzanne z Chasem, a przez tłum przepchał się Johnny. Rodzeństwo Hermesa po kolei wyściskało Es, a każdy dorzucił coś od siebie.
- Kochana, powodzenia. U nas to chrzest obozowy, ale teraz zaczynasz prawdziwą szkołę przetrwania. Słyszałam, że u nich…u was jest tyle kurzu co książek. Łóżka zamiast materacy mają książki…
- Oj, młoda, a tak fajnie się grało w scrabble… Okej, nie fajnie, bo kurde dobra w to jesteś.
- Naprawdę się cieszę, teraz wreszcie poznasz co to znaczy być prawdziwą częścią obozu…
I chwilę potem Es już kompletnie znikła mi z pola widzenia. Na szczęście Amy została przy mnie i jakby wyczuła, że ja - porzucona przez nieuznaną-Es, zazdrosna o skupienie na sobie całej miłości obozu - również potrzebuję uwagi, wcisnęła mi się pod ramię i objęła moje żebra.
- Też się do niej przywiązałaś, co? – zapytałam. Może i mnie z Es zbliżyła nasza sytuacja, nowych zagubionych obozowiczek, ale jednak z Amy znałyśmy ją tyle samo czasu. Blondi też musiała zdążyć polubić Esmi.
- Oczywiście, że tak. Zawsze się przywiązuję do tych świeżaków. – Cmoknęła, widząc moją minę. – Oj, ty też jesteś świeżakiem, ale już takim trochę sfermentowanym. Tak prawie idealnie. Sfermentujesz jeszcze trochę, wlejemy w ciebie trochę więcej spirytusu i będziesz idealną obozową naleweczką.
- Nie wiem, czy chcę być naleweczką – odparłam, patrząc się w bok na nią, szczerze zaniepokojona takim planem na moją przyszłość.
Amy wzruszyła ramionami, ale nic nie dodała. Z pogodnym uśmiechem obserwowała tłum znajomych, w środku którego gdzieś była Esmeralda. Wszyscy krzyczeli coś o imprezie z okazji jej uznania. Najgłośniej krzyczał Chase i Johnny- jeden, że można ją zorganizować u Hermesa, a drugi, że można ją zorganizować gdzie indziej, niż u Hermesa, bo u Hermesa są dziś urodziny Jenny. Jakby na jedno i na drugie była inna lista gości…
- Dobrze, że ciebie nam jeszcze nie zabrali – oznajmiła w końcu blondyna, pocierając policzkiem o moje ramię i mrużąc oczy jak zadowolony kot. - Ale ciebie nam nie zabiorą.
- A zdziwiłabyś się. Przecież Victoria to moja siostra.
Amy momentalnie mnie puściła, żeby obrócić się przodem do Charlesa, który stał za nami uśmiechając się krzywo. Blondynka spojrzała na niego z takim oburzeniem, że aż dziwne, że nie uciekł zmieszany.
- Chyba cię jedną rybą za dużo pierdolnęłam na tej Planszy.
Charles roześmiał się, słysząc to.
- Chyba tak, ale przeżyłem. A skoro żyję, moim obowiązkiem jest cię poinformować, że „twoja Vi” – przedrzeźnił ją mistrzowsko – to tak naprawdę moja Victoria. Dziewczyna jest od Zeusa, każdy to przyzna.
- Tylko dlatego, że przez godzinę oglądałam jak moje pomysły robią z ciebie idiotę, więc mam dobry humor…tylko dlatego daruję ci życie i uznam, że żartowałeś.
Coś czułam, że ten temat jeszcze wróci…
- Tak, spisałaś się – przyznał chłopak, nie potrafiąc się nie roześmiać. – Wiesz, muszę namówić Thomasa, że jak będzie oglądał te sędziowskie nagrania każdego uczestnika, na które ostatnio tak narzekał, żeby zorganizował z tego noc filmową. To prawda, że Jack krzyczał jak baba, kiedy mu ze ściany wyskoczyło confetti?
- To nie on uciekał przed babami.
- Były mocno rozpędzone, okej? – żachnął się chłopak.
- Były iluzją, nawet by cię nie dotknęły – przypomniała mu Amy, uśmiechając się litościwie i z miłością. – Ale swoją drogą, ja się czuję wygrana. Ha! Wygrałam!
- I tak będziemy jeszcze raczej na podium – mruknął Charles.
- Jak to wygrałaś? – zapytałam, na co Amy się rozpromieniła.
- Mordeczko, nie zdobyli ani jednego sztandaru! I Jenny chce go zabić! A to wszystko dzięki mnie!
No naprawdę, żeby tak się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia…? I robić to tak radośnie i uroczo…? To potrafiła tylko Amy.
Jednak w końcu Charles zauważył, że spod mojego rękawka od bluzki cieknie krew, podwinął go, zobaczył tę piękną drzazgę. Zapomniałam o niej, okej? Na Planszy Norbert wyciągnął mi to co się dało wyciągnąć w biegu, ale dużo tam zostało. Potem uznanie Es, całe to zamieszanie…
Dopóki Charles jej nie znalazł, nie pamiętałam o niej. A wtedy oboje z Amy spanikowali. Blondyna poleciała po Johnny’ego, żeby wezwać pogotowie, a Charles odczekał chwilę (bo obiecał, że będzie tu ze mną stał i nigdzie się nie ruszał), po czym szarmanckim gestem podał ramię, pod które go wzięłam i wymieniając się tym co przeżyliśmy na dzisiejszych Planszach, poszliśmy do jego domku.
Tam czekał już na nas Christopher. Na szczęście z porannego stroju została mu tylko różowa koszulka polo. Siedział w szarych dresach i bawił się telefonem Charlesa. Gdy nas zobaczył cmoknął z politowaniem, jakby chciał powiedzieć „no wreszcie, ile można czekać…!”.
- Stary, jaki ty masz kod? Bo nigdy nie pamiętam czy to ty masz moją datę urodzin, czy Thomas czy Oscar. Ja mam twoją, Oscar chyba moją…
- Ja mam Thomasa. Oscar jakieś przypadkowe cyfry, a Thomas moją. Zapamiętaj wreszcie.
Christopher pokiwał głową, jakby teraz sobie przypomniał, a po chwili zmarszczył brwi.
- Chwila. To kto ma moją datę urodzin?
Charles teatralnie trzasnął szafką, udając, że zagłuszył go i nie słyszał pytania. Roześmiałam się, siadając obok Chrisa na łóżku.
- Ja sobie ustawię, obiecuję.
Przez kolejne pięć minut Charles wyciągał mi drzazgi z ręki, a Chris trzymał za drugą. Ilekroć wydawało mu się, że:
- O, to będzie bolało!
Krzyczał zamiast mnie i miażdżył moją dłoń. Zanotowałam w głowie, żeby poinformować jako przyszłą żonę, że rodzenie przy nim to fatalny pomysł
W końcu przyszedł Thomas. Wyśmiał mnie i Charlesa i połowę uczestników, wysławił Amy pod niebiosa, że zorganizowała mu taką rozrywkę przez godzinę tą Planszą Hermesa, potem znowu prawie popłakał się ze śmiechu przypominając mi i Charlesowi jak to dobrze się bawił, widząc nas w tych nawiedzonych domach śmiechu. Dopiero wtedy usiadł na krześle naprzeciwko mnie i zainteresował się tym co robimy. Teraz Charles wyciągał mi drzazgi z ręki, Chris przeżywał to za mnie, a Thomas doradzał Charlesowi co powinien teraz robić i jak to wyjąc najlepiej.
- Nie martw się, Rowllens, jesteśmy zawodowcami. Oscarowi tę drzazgę tak wyciągnęliśmy, że od siedmiu lat blizna wygląda, jakby była z wczoraj.
- Tym razem też zemdlejesz?
- Tym razem nie jestem zaangażowany emocjonalnie – odciął się, uśmiechając przymilnie.
Mniej więcej też jakoś wtedy przyszedł Oscar z pięcioma pizzami i mokrymi włosami. Jak wyjaśnił pizzę ma, bo Chejron przewidział, że nikt nie przyjdzie na obiad i kolację, tylko wszyscy będą świętować Turniej, zapowiadane od tygodnia urodziny Jenny, a teraz jeszcze uznanie Es. A włosy ma mokre, bo spędził ostatnie pół godziny pod prysznicem, myjąc dziesięć razy włosy żeby zmyć łososiowy kolor.
Nie miałam serca mu powiedzieć, że nadal tak ciut, ciut…odrobinkę…jego blond włosy mają różowe fragmenty. Nie to co Chris, który mu to od razu oznajmił. Więc kolejne pół godziny Charles przeprowadzał operację mojego ramienia, Chris wspierał mnie duchowo, Oscar szorował sobie głowę płynem do zmywania naczyń, pochylony nad zlewem w małej kuchence, a Thomas jak nie krytykował Charlesa, to biadolił nad tym jak bardzo Oscar zniszczy tym sobie włosy.
Zapewniam, było wesoło.

Charles uśmiechnął się do mnie z politowaniem. Najwyraźniej bawiło go to, że mu nie wierzę.
- Myślisz, że jesteśmy aż tak zacofani, że pijemy tylko piwo?
Wzruszyłam ramionami. Syn Zeusa pokręcił głową, ubolewając nad moim brakiem docenienia ich kultury. Z pewnym siebie uśmiechem skierował się do jednej z szafek, nachylił się przed nią i otworzył. Wewnątrz stało z dwadzieścia butelek, każda innego koloru, kształtu, z inną zawartością.
- Co chcecie? Whisky, wódkę, Burbon? Może biały rum?
- Poproszę – odparł Thomas, kiwając aprobująco głowa.
Słysząc to, gospodarz okręcił się w jego stronę i posłał pełne konsternacji spojrzenie
- Może trochę godności, co? Pijesz z moją przyszłą siostrą, zachowałbyś się jak trzeba?
- Z Rowllens? – Czarnowłosy rzucił mi zdumione spojrzenie, jakby nie rozumiał w czym moja osoba ma mu przeszkadzać. Jednak zaraz uniósł ręce w geście poddania się. Sięgnął po jedną z poduszek i wsadził ją sobie za plecy. - Racja, bądźmy cywilizowani. Oscar, podasz mi szklankę?
- Stary, nie chodziło, że masz to wszystko wypić ze szklanki.
- Nie? A o co?
- Że masz to wypić jak chcesz, ale nie wszystko jak leci, jak zawsze.
Thomas uśmiechnął się niewinnie, jakby wcale od początku nie wiedział o co chodzi. Podniósł się na łokciach , żeby sięgnąć po kubek z Elmo, leżący na półce nocnej przy łóżku, na którym leżał.
- Myślałem, że mam tym razem zainwestować w szklanki, a nie jak zawsze, z gwinta – wyjaśnił głupio, po czym sprawdził zawartość kubka. Chyba był pusty, bo wyciągnął go w stronę przyjaciela. – No to zacznijmy od whisky.

Okej. Przyznajmy sobie jedno. Ja mocnej głowy nie mam.
Leżałam na łóżku, próbując utrzymać prosto kubek z Elmo, opierając go o mój brzuch. Było to trudne, bo w połowie już z tego łóżka prawie spadłam.
- Wiecie, to dziwne odkryć, że poza Obozem macie swoje życie – stwierdziłam nagle.
- Powtórzyłabyś to Chejronowi? Nie wierzy, jak mu mówimy,  że jesteśmy oddani temu miejscu całym sercem.
Przed chwilą z ich paplaniny o wszystkim, wywnioskowałam, że oni nie są sąsiadami. Inaczej. Odkryłam, że nie mieszkają tutaj – w tym domku - cały rok. A to było dziwne odkrycie. A w uszach nadal dźwięczały mi słowa Thomasa, że „zdążył się stęsknić nawet za Oscarem przez te trzy miesiące”. Trzy miesiące? Tyle nawet wakacje nie trwają, ja moich znajomych z klasy nie widzę dwa miesiące maksymalnie…!
- Naprawdę nie mieszkacie obok siebie?
Charles pokręcił głowa, jakby to było oczywiste.
Cóż, dla mnie nie było. Do tej pory, choć oczywiście wiedziałam, że tak nie jest, byłam przekonana, że Thomas mieszka w domku Tanatosa, Charles tutaj, Oscar z Sarą w domku Hadesa, a Christopher najczęściej tutaj, okazjonalnie u siebie, gdy wywietrzą (choć tak naprawdę domek Eris nie był taki straszny, po prostu obrósł legendą, nie pleśnią). Cholera, no w każdym przypadku tak zakładałam. Jedynie wiedziałam, że Esmeralda mieszka w moim mieście. Przerażona odkryłam, że to też wiąże się z innymi… A co jeżeli Jenny mieszka jakoś strasznie daleko i nigdy więcej jej nie spotkam, bo nie przyjedziemy nigdy na Obóz w tym samym czasie? A Amy, Johnny, Pandora…?  O cholera, co ja zrobię bez Amy?!
- Nie, wręcz przeciwnie. Każdy z nas mieszka w innym stanie.
Teraz to mnie zaskoczyli. To oni nie mieszkają na jednej ulicy, w jednym budynku, w jednym pokoju i nie chodzą do tej samej szkoły?
- Charles, zabierz jej kubek.
Słowa Thomasa i refleks Charlesa były zbawienne. Mój przyszły brat w ostatniej chwili złapał i utrzymał w powietrzu kubek z moim winem, bo sekundę później zsunęłam się z łóżka całkowicie i wylądowałam na podłodze. Z góry z jednego łóżka patrzył się na mnie Charles, z drugiego Thomas. Ten pierwszy uniósł moje wino, jak do toastu.
- Ktoś tu nie ma mocneej głooowyyy… – zanucił pod nosem.
- Mogłeś łapać mnie, nie alkohol – jęknęłam, a Thomas pokręcił z politowaniem głową i złapał mnie nad łokciem, żeby wciągnąć na łóżko obok siebie. Spojrzał na mnie jak na największy bezsens świata.
- Mamy swoje priorytety, Rowllens.
Charles podał mi moje wino, ale gdy wyciągnęłam po nie rękę, Thomas natychmiast zareagował. Okręcił moje ramię tak, że zamiast chwycić kubek, obróciłam się na plecy i wylądowałam oparta o niego.
- A pani już nie pije – dodał, odsuwając ode mnie mój kubeczek.
- Hmmm… - burknęłam, co miało oznaczać „dlaczego”. Osunęłam się niżej, traktując ramię Thomasa jako poduszkę na mój policzek. – I tak idę zaraz do mnie, Amy da mi więcej wina.
- Stary, weź. Amy da jej wino, a mi zapamięta, że jej nie dałem. Będzie wolała Blondi!
- A potem wisząc nad kiblem, będzie wyklinać ciebie, że jej nie upilnowałeś – wtrącił Christopher. – Ej, Victoria. Ty żyjesz jeszcze?
Cholera, ustalmy jedno. Nie byłam wtedy jeszcze bardzo pijana. Teraz po prostu mi zaszumiało w głowie i zrobiło się przyjemniej. Na tyle przyjemnie, że nawet objęłam jedną ręką ramię Thomasa, jakby jego sweter był moim pluszakiem do przytulania.
- Jest pijana jak cholera – zawyrokował Thomas, próbując zabrać ramię i patrząc z powrotem na chłopaków, bo przed chwilą oceniał, jakie szkody wyrządziłam dotykając jego ręki.
Zignorowałam go i westchnęłam.
- Boże, byłam pewna, że… Nie wyobrażam sobie was oddzielnie.
- Najwyższa pora zacząć – stwierdził Thomas. Nie zrzucił mnie jeszcze z łóżka, tylko wolną ręką podciągnął poduszkę za moimi plecami wyżej. – Widujemy się w wakacje, w ferie, Sylwestry, Christopher zaprasza mnie na święta…
- Sam się zapraszasz – uściślił Chris, ale to nie brzmiało jak wypominanie czegokolwiek.
- No, widujemy się często, ale każdy mieszka gdzie indziej, mamy innych znajomych, nawet jesteśmy na innych profilach w szkole. 
- Cholera, wy chodzicie do szkoły…!
- Jak wszyscy normalni ludzie, którzy jej nie wysadzili.
Charles uśmiechnął się do mnie ciepło, a to co mówił brzmiało jakby sam potrzebował sobie o tym przypomnieć. Siedząc na grubej, drewnianej barierce łóżka przy ścianie, wyglądał jakby zmyślał. Szczerzył się krzywo, opierając kubek z tym czerwonym potworem o głowę Christophera, który opierał się o jego kolana.
- Nie jestem z tego dumna.
- Ja jestem. Za ciebie. Będę się tym chwalił wnukom.
- Prawie nikt nie mieszka na stałe tutaj – odezwał się Oscar. – Ja mieszkałem…pięć lat. Jak miałem dwanaście, moja daleka ciotka się odnalazła i zabrała mnie do Chicago.
- Mieszkasz w Chicago? – Cholera, Chicago? Ale… to takie realne miasto, niemożliwe, żeby on tam mieszkał. Jakoś nie mogłam się z tym oswoić. Prędzej bym uwierzyła, jakby oznajmił, że chodzi do Hogwartu, bo to było równie nierealne co ten Obóz.
- Za rok ze mną. Idę tam na studia, Oscar też – powiedział Charles, rzucając poduszką w blondyna. Ten jedynie popatrzył na niego tak, jakby zastanawiał się, gdzie w życiu popełnił błąd. – Więc wynajmiemy razem mieszkanie i już na zawsze będziemy razem.
- A teraz gdzie mieszkasz? – zapytałam. To… naprawdę mnie zaczęło ciekawić.
- Dam ci dychę jak zgadniesz - odrzekł od razu. Jak małe niecierpliwiące się dziecko, zszedł z balustrady i usiadł obok Christophera na materacu. Na twarzy pojawił się chytry uśmieszek, wzrok utkwił w jakimś punkcie przed sobą. Thomas od razu uśmiechnął się zirytowany i pokręcił głową.
- O nie, zaczyna się - westchnął. - Rowllens, zadałaś jedno z tych pytań, które Charles uwielbia, a jego poczucie humoru znika coraz bardziej po każdej odpowiedzi.
Uniosłam brwi wyżej. Cholera, gdzie on w takim razie mieszka…?
- Mieszkasz w Stanach, tak? - upewniłam się. Skinął głową. - No to może… o cholera, teraz to już nie wiem. Manhattan? Los Angeles? Las Vegas?
Charles słysząc to, zrobił minę, jakby się krzywił na samo wspomnienie tych miast, teatralnie machając ręką. Kiedy na niego popatrzyłam, aby mi w końcu powiedział, gdzie mieszka, miałam wrażenie, że od razu urósł parę centymetrów, a przynajmniej się wyprostował dumny.
- Charleston - oznajmił. - Stolica Wirginii Zachodniej, nazwana stanowczo na moją cześć.
Byłam naprawdę… hmm… oczarowana. Byłam oczarowana słuchaniem ich życiu poza obozem. No ja przepraszam, ale czy kiedykolwiek wpadłabym na to, że Charles mieszka w Charleston? Nie. No dobra; może w jakimś głupim dowcipie bym to użyła, ale nie wiedziałabym, że to prawda. Tym bardziej nigdy nie wiedziałabym że Oscar jest z Chicago, ani, że każdy jest z innego stanu. Sam fakt, że każdy z nich chodził do szkoły, wydawał mi się komiczny.
Jak o nich myślałam, nie wyobrażałam sobie, ich w innym miejscu niż Obóz, domek Charlesa albo jakimś miejscu przy lesie, gdzie mogą nic nie robić do woli. A teraz mam sobie pomyśleć, że oni mają swoje rodziny, osobne życie? Że funkcjonują w społeczeństwie, są równie realni jak ludzie, których mijam w autobusach, że chodzą po ulicach, do kina, na spacery i spóźniają się na dodatkowe zajęcia…? Że też się nie widują w każdy dzień roku, tylko w wakacje, ferie i jakieś dłuższe weekendy? Może mi jeszcze ktoś powie, że nie są naj naj-najlepszymi przyjaciółmi, mają bliższych kumpli w swoich śmiesznych szkołach.
- A ty? – zapytałam Thomasa. – Bo ty mi już mówiłeś, że też przy Nowym Yorku.
Christopher uniósł butelkę, na znak, że właśnie tam mieszka. Może nie byliśmy sąsiadami, ale i tak to było w miarę blisko. Raptem pół miasta do przejechania. W porównaniu z Wirginią Zachodnią i Chicago… to było bardzo blisko.
- W Richmond, ale ostatni rok. Na studia jadę do Waszyngtonu albo do Anglii.
Cholera jasna, patrzyłam się na niego i niedowierzałam, że Thomas może mieć jakiekolwiek ambicje. Nie, żebym w niego nie wierzyła. Po prostu ludzie, którzy włóczą się po obozie i psują Chejronowi dzień, nie myślą o studiach.
- Ewentualnie zamieszkam na stałe u Chrisa – dodał.
- I tak już prawie u niego mieszkasz – wypaliłam, przymykając oczy i testując, czy dam radę usnąć na siedząco.
- Bo mogę - zauważył ten, wzruszając niewinnie ramionami, co poczułam. I co mnie obudziło.... - Zobacz Rowllens, to jest tak, że mógłbym siedzieć cały rok w domu  zostać w Richmond na studia, ale moja matka to zagorzała choleryczka, a młodsza siostra jest irytująco jej posłuszna. O wiele lepiej się bawię z Christopherem i jego tatą.
- Adoptowali go - przytaknął Oscar. - Nikt nie bywa tak często w domu Christophera, co Thommy.
- Nie adoptowaliśmy go - poprawił Christopher. - Sam się adoptował.
Thomas uśmiechnął się niewinnie, ale nie zaprzeczył.
Jako że zadzieranie głowy do góry, żeby na niego spojrzeć było męczące, a poza tym byłam wtedy stanowczo za blisko jego twarzy, postanowiłam usiąść. I omal nie spadłam znowu z łóżka. Ale zamiast tego poleciałam prosto na Thomasa, omal nie rozlewając zawartości jego szklanki (bo Charles jednak nie pozwolił mu pić prosto z butelki).
- No dobra – mruknęłam, udając, że to się nie wydarzyło, a oni nie patrzą na mnie z rozbawieniem. – No to ja idę do siebie.
- Idziesz? Jesteś pewna, że dasz radę? – zapytał uprzejmie mój prawie-brat, z uwagą obserwując, jak gramolę się z łóżka. Cholera, czemu ta kołdra tak się pogmatwała, omal się przez nią nie zabiłam!
- Tak, tak, tak – zapewniłam ich. – Tak.
- Może zawołamy Petera, żeby cię zaniósł – zaproponował Charles. Jak się okazało w międzyczasie Nicolas zdążył im opowiedzieć o tym jak Peter niósł mnie do szpitala, Amy nie była gorsza, Esmi też coś dorzuciła od siebie… Powiem tak: każdy już na obozie czuł się zaproszony na nasz ślub. - Powiedz tylko słowo, a po niego pójdę.
Trzymałam się dzielnie, nie zataczałam się, nie czułam się czerwona, nie uśmiechałam się pijacko, ani nie czułam się pijana. Tylko nagle odkryłam, że jak coś robię, to dociera to do mnie…za późno. Na przykład teraz. Chciałam wstać, ale nadal siedziałam, a nagle odkryłam, że stoję w miejscu… Cholera, no może już się wstawiłam.
- Thomas, odprowadź gościa. To twoja koleżanka – stwierdził Christopher, który bawił się w najlepsze. Z Oscarem wypili najwięcej. Stanowczo. Ale po zażartej mowie na temat obrony pszczół Christopherowi w sumie przeszło i siedział spokojny, jedynie z zapuchniętymi oczami.
- To nie moja siostra, ani nie mój dom.
- Ale ty ją tu przywiozłeś – odbił piłeczkę Charles, po czym przechylił do końca moja wino. A szkoda. Tanie, ale smaczne było.
- Tylko dlatego, że…
- Że ja nie mogłem – przerwał mu Oscar i popatrzył na niego z litością. - A ty niby nagle zapomniałeś, jak to jest się wymigać od poleceń Chejrona? Sam się o to prosiłeś. Wstawaj.
Thomas wykrzywił się, ale jakoś podniósł się z łóżka.
- Raz w życiu pomyślałem sobie: „Słuchaj Thomas, zaczynają się wakacje, może zaczniesz je dobrym uczynkiem, pomożesz Wujaszkowi…”. Ja chrzanie, nigdy niczego tak nie żałowałem – oznajmił, przesuwając dłonią po twarzy. I chyba zdziwił się, że nie usłyszał w odpowiedzi żadnej cynicznej uwagi z mojej strony, bo dodał, upewniając się, czy mnie aby na pewno to uraziło: – Słyszysz Rowllens? O tobie mówię.
W tym czasie wymacałam pod szafą już drugi klapek i udało mi się go dopasować na stopie. To było trudne, ten paseczek nie chciał wejść pomiędzy te palce, co powinien. Mały skurczybyk…
- Rowllens?
- Obecna – mruknęłam pod nosem, wstając z podłogi i strzepując niewidzialne paproszki z ubrania. Spojrzałam na chłopaków z politowaniem. - Ale wiecie, że ja już stoję przy drzwiach i nie potrzebuję delegacji pożegnalnej?
- Maniery – zbył mnie Charles, a Thomas rozłożył bezradnie ręce. – Odstawiłbym cię siostra, ale teraz nie pójdę nigdzie. Burbon wszedł.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową, a Charles wstał  i stanął przed szafką zza łóżkiem. Sięgnął po jedną z butelek, którą okazała się…a nawet nie wiem, co wylosował. Ale na widok tego trunku Christopher uniósł brwi i obrócił głowę w bok, żeby nie patrzeć. Bidula, trzymał się, ale pytanie jak długo…?
Za to Thomas przeciągnął się leniwie, tak, że granatowy sweter podjechał mu trochę (trochę bardzo; czy on ma te kości bioder jak takie ”V”, cholera?), a potem szarmanckim gestem otworzył przede mną drzwi, omal nie trafiając mnie nimi w twarz. Odskoczyłam, a w ramach przeprosin dostałam przepiękny, pełen miłości uśmiech numer sto pięć.
- To paaa…! – Przesłałam reszcie buziaka w powietrzu. – Szkoda, że nie chcecie iść.
Cała czwórka wspaniałomyślnie się zgodziła, że skoro to urodziny Jenny, zrobią jej prezent i się nie pojawią. To było naciągane, bo wszyscy wiedzieli, że gdyby przyszli, Jen miałaby frajdę roku, mogąc ich powyzywać, szczególnie Thomasa. Ale… Tak to mieli wymówkę, żeby nie kupować jej innego prezentu. Choć podobno, na coś się złożyli, ale nie chcieli powiedzieć na co…
- Ja też żałuję – westchnął Charles, wsadzając butelkę w kieszeń bluzy.
Ruszył w stronę stołu, przy którym siedział Oscar. Blondyn nie czekając, aż kumpel się dosiądzie, już ustawił dwa małe kieliszki na środku stołu. Na ten widok Charles omal się nie rozczulił, i nalewając do nich wyglądał jak natchniony. Jednak zdążył do mnie zawołać, jak wychodziłam:
- Pozdrów Esmeraldę! Powiedz, że jej kiedyś wynagrodzę moją nieobecność i że cieszę się, że nie jesteśmy spokrewnieni!
- Ona pewnie też – mruknął Oscar, patrząc jak syn Zeusa nalewa alkohol do szklanki, do doniczki z kwiatkiem na stole, a potem do popielniczki. Przy czym cały czas wyglądał jakby wiedział, co robi. – Taki brat to skarb…
- Przekażę.
- Ej, Victoria, a nie uważasz, że ona zaraz będzie z naszym Nickiem? – zapytał Charles, marszcząc brwi, jakby to pytanie go trochę martwiło.
- Noooo… Nie wiem…. No, może nie…
- Mam nadzieję, że tak – przerwał mi mój prawie-brat, wzdychając głęboko.  – Serio, stary, nie patrz się tak na mnie, tylko powiedz, czy oni nie wyglądają tak…
W tej samej chwili Thomas zatrzasnął drzwi, co ucięło zarówno słowa Charlesa, jak i światło z domku Zeusa.
- Wystarczy tego – mruknął chłopak, puszczając klamkę.
- A ja nadal nie wiem… On leci na Es, czy nie…?
- Tak jak na Scarlet Johanson, Natalie Portman i Beyonce.
- Leci na Beyonce? – spytałam, otwierając oczy szerzej.
- I to jak – odparł Thomas, bez mrugnięcia, tylko patrząc się gdzieś przed siebie jakby przywoływał obrazy Charlesa płaczącego z miłości do plakatów beyonce. - Dobra, Rowllens. Truchtaj trochę sprawniej, bo chcę tam wrócić jak najszybciej.
- Przecież oni zaraz umrą. Ty też.
Thomas spojrzał się na mnie z góry, a światło zza okna rozświetliło pełen rozbawienia wilczy uśmiech. Syn Tarota najwyraźniej uznał, że to co powiedziałam to świetny dowcip.
- I tu się mylisz, Rowllens. – Objął mnie ramieniem i pociągnął przed siebie. – Sama widziałaś, że to nie koniec imprezy. Daj im godzinę, a będą mieć więcej energii niż twoja Amy kiedykolwiek.
O Chryste, to musiało być niebezpieczne i na pewno nielegalne.
- Za to ty nie, więc proszę cię: znajdź Esmeraldę, pozdrów od nas wszystkich poza Charlesem i się jej posłuchaj.
- Jak to „posłuchaj”? – Popatrzyłam na Thomasa, który nadal mnie prowadził przed siebie. Nie miałam problemu z chodzeniem, naprawdę. Mogłabym iść sama, szczególnie, że on też wcale mnie nie prowadził. On po prostu trzymał mi rękę na ramionach.
- Bo jak cię zobaczy, to zorientuje się, że ty już nie pijesz.
- Bzdura, jestem gotowa na imprezę!...
- Wiesz, impreza chyba nie jest gotowa na ciebie – stwierdził, patrząc na mnie jakby oceniał moje możliwości. – Nie wiem, czy ktokolwiek jest na ciebie gotowy.
- Bzdura, cholera, idę się bawić i będę się bawić suuuper.
- Dobrze, przyjdę jutro rano popatrzeć jak wstydzisz się spojrzeć w lustro – zgasił mnie.
Zatrzymaliśmy się, a Thomas odsunął się ode mnie, zabierając rękę. Kiedy zniknął jego za duży granatowy sweter, nagle poczułam, że jest tu trochę chłodniej, niż mi się wydawało. Z opóźnieniem też dotarła do mnie informacja, że pięć kroków dalej jest domek Hermesa. Skąd dudniła muzyka, słuchać było krzyki, a na ganku stało paręnaście osób. Zza domku od strony lasu unosił się też dym, parę osób musiało tam palić po kryjomu.
- Ucałuj Kwiatuszka – rzucił, śląc mi promienny, najbardziej sztuczny uśmiech jaki widziałam.
- Z pewnością to zrobię – mruknęłam.
Idąc w stronę imprezy usłyszałam jeszcze, że Thomas mnie woła. Obróciłam się, a ten stał z rękami w kieszeniach ciemnych spodni i patrzył na mnie…tak, jak patrzył się zawsze.
- Hmm? – Co on jeszcze ode mnie chciał, cholera, mnie wołała już impreza…
- Ładnie dziś wyglądasz.
Ding-dong, mój błąd. Jako, że byłam ciut ciutkę wstawiona, na śmierć zapomniałam rozpoznać objawów. Ten bezczelny uśmiech? Był. Pozornie miła uwaga? Była. A to oznaczało jedno w przypadku Thomasa.
- Naprawdę? – Spojrzałam się w dół. Biała bluzka nad pępek od Amandy i materiałowe szorty którejś z jej sióstr. – Dzięki, to…
- Skoro półnaga wyglądasz ładniej niż ubrana, to co dopiero…
- Kretyn! – przerwałam mu, obciągając materiał bluzki niżej, jakby to miało w czymś pomóc. Ale nie umiałam być zła, no przepraszam, to był Thomas jakiego lubiłam, cholera.
- Doskonały pomysł, Rowllens – strzelił, a ja zorientowałam się, że zasłaniając brzuch uwydatniłam dekolt. Thomas uśmiechnął się bezczelnie, ale obrócił i najwyraźniej zadowolony z siebie ruszył z powrotem do chłopaków.

- Eeeesssssmiiii?
Dobra. Thomas miał rację. Powinnam znaleźć Esmeraldę. Stanowczo powinnam. Sam fakt, że przyznałam Thomasowi rację to dowód, że się spiłam. Cholera jasna, gdzie ona jest?!
- Esmi, Esmi, Esmi, Es, Esunia, Esmirunia, Esmi, Esssss – nuciłam pod nosem, przeciskając się przez tłum ludzi w środku mojej sypialni. Powtarzałam sobie imię mojej przyjaciółki, jakbym dzięki temu miała nie zapomnieć, że jej szukam i ją potrzebuję znaleźć.
- Esmi, Esmi, Eeesmiii... Gdzie jest moja Eeesmiii… Esmi!... Esmeralda, Esmeral, Esmura, Esmera, Esmara, Esmula… Mera?
Skoncentrowana, patrzyłam się przed siebie. Mało przemyślane, szczególnie, że szukając powinnam się rozglądać. Na szczęście gdy odsunęłam na bok jakąś tańczącą blondynkę z kościstym tyłkiem, ujrzałam przed sobą Norberta.
- Norbert. Widziałeś… Widziałeś gdzieś Esmeraldę?
Norbert spojrzał się na mnie. Spojrzenie miał odległe, a na jego zwykle bladych policzkach widoczne były lekkie wypieki. Potrzebował paru sekund, żeby zareagować choćby zmianą wyrazu twarzy. Okej. Nie byłam więc sama, w byciu pijaną. Choć mu stanie wychodziło całkiem dobrze. Ja na wszelki wypadek usiadłam na stole.
- Esmeraldę? – upewnił się. Kiwnęłam głową. – Jakieś… Jakieś piętnaście minut temu dzieci Ateny zabrały ją do siebie, żeby świętować jej uznanie.
O cholera, no tak. Atena się do niej przyznała, przypomniałam sobie. Esmeralda odnalazła swoją boską mamuśkę i teraz wreszcie została pełnoprawnym obywatelem tego wariatkowa. A ja… A ja nie. I bardzo dobrze!
Skrzywiłam się. Sama w to nie wierzyłam. A teraz, pijana, nawet nie umiałam okłamać samej siebie. Tylko ja, ja spośród wszystkich nowych osób byłam jeszcze nieuznana. Junior trafił do Tanatosa zanim zdążył spędzić jedną noc w domku Hermesa. Es trochę pomęczyli, ale i ona została doceniona. I tylko Victoria Rowllens wciąż nie wiedziała, kto jest jej ojcem. Byłam zła, tym bardziej, że… Es siedziała w tym ze mną, do tej pory. Trafiłyśmy tu z jednej szkoły. I obie byłyśmy tu nowe, nieuznane, zagubione na Turnieju… A teraz nie.
Cholera, no co z tego, że wcześniej nawet nie wiedziałam, że chodzimy do jednej szkoły. Ale chodziłyśmy, to zobowiązuje! To nie takie hop-siup, nie. To tak nie działało… esnie mogła mi ot tak oznajmić „Victoria, wiem, że chodziłyśmy do jednej szkoły… Ale wybacz. To koniec...!”. Chodzenie do jednej szkoły to jak pakt krwi! To pakt na całe życie, na siły nadprzyrodzone, na…no na wszystko! A ona to złamała…
- To jak?
Spojrzałam na Norberta, unosząc brwi. Wyłączyłam się, a on coś ode mnie chciał.
- Pytałem – zaczął, próbując przekrzyczeć muzykę – po co ci Es. Chciałaś pogratulować uznania?
- Taaa…
- Oho. – Chłopak się uśmiechnął i przesunął mnie na bok, żeby zrobić sobie miejsce na stole obok mnie. Tym samym zrzuciłam czyjś kubek i bluzę, leżącą na skraju stołu. – Ktoś jest zazdrosny.
- Nie – zaprotestowałam od razu.
Wokół nas trwała impreza. Cud, że pod drzwiami nie stał jeszcze wściekły Kucyk, grożąc... Nie wiem, co jest tu gorsze od niego. Kolorowe światełka, jak w klubach, latały po pomieszczeniu, sylwetkach ludzi tańczących i stojący przy ścianach, meblach… Prawie wszyscy obozowicze  kręcili się tu, przed chwilą mignęła mi przed nosem Rocky, wcześniej byłam pewna, że widziałam Milosa.
- Po prostu… Jak ona mogła?! – zawołałam, uderzając się dłoni o uda. Wykrzywiłam się, bo byłam bezradna. Głupia Es. Córka Ateny. I co? Teraz będzie ważniejsza, będzie fajniejsza? A ja co – sierota i fajtłapa obozowa?
- Co?! – Norbert nachylił się bliżej, bo przez dudniącą muzykę nie było nic słychać. Przynajmniej on nie słyszał mnie.
- Nie ważne! – odkrzyknęłam. Norbert tego też nie usłyszał, a potem powiedział coś, z czego wychwyciłam:
„Nie słyszę cię…coś tam…najwyraźniej. Coś tam…ale chyba coś jest nie tak… coś tam…”.
Nie bardzo wiedząc, co mu odpowiedzieć, wlepiłam w niego spojrzenie. A że patrzenie się na kogoś dłużej niż pięć sekund jest stanowczo niezręczne, postanowiłam się głupio wyszczerzyć. Norbert też, a potem zaczął się śmiać. Objął mnie ramieniem, przyciągnął do siebie, jakby chciał udusić.
- Cholera, Norbert, lubię cię! – zawołałam, przytulając go na chwilę. Byłam naprawdę pijana i naprawdę mi się to podobało.
 - Ja cię też! - usłyszałam nad sobą, bo najwyraźniej usłyszał, co mówiłam.
A potem odsunął mnie od siebie na wyciągnięcie ramion, kiwnął z powagą głową. Chłopak zabrał ręce, a potem sięgnął gdzieś za moje plecy. Po chwili trzymał przed sobą butelkę wódki i colę. Popatrzył na mnie z powagą i powiedział:
- Proponuję się napić.
Czy ja nie szukałam Es po to, żeby zakazała mi pić? Spojrzałam się na wódkę tak, jakbym dzięki niej miała sobie przypomnieć, wyczytać odpowiedź z jej etykiety. Cóż, Es teraz jest zbyt ważna, żeby gadać ze mną – usprawiedliwiłam siebie i ją, po czym uśmiechnęłam się do Norberta, na znak, że miał boski pomysł.
No cóż… Skoro był kolegą z Drużyny, nie mogłam mu odmówić. Tym bardziej, że uczył mnie walczyć i jakbym mu odmówiła, kto wie…? Jeszcze kazałby mi robić pompki, a tego bałam się nawet pijana.
- Skoro trener każe! – zawołałam do niego, a na wypadek gdyby i tym razem muzyka mnie zagłuszyła, dodałam kiwając głową i unosząc kciuki w geście aprobaty: - TAK!
Trzy łyki alkoholu później i pół butelki coli dalej, rozpoczęłam na ganku (cholera wie, jak się tam znalazłam z Norbertem) ożywioną dyskusję, próbując mu wyjaśnić, że:
- Wcale nie chodzi o to, że mnie jeszcze nie uznali!
- Jak nie?
- Nieee…! Chodzi o to, że uznali.
Norbert przestał mi się wydawać aż tak pijany, jak wtedy gdy na niego wpadłam. Jednak nie dorównywał mi. A nawet jak był, to chyba alkohol nie był powodem, dla którego mnie nie rozumiał.
- Czyli… - zaczął, naprawdę się starając pojąć co mam na myśli. Opierał się o framugę ganku i patrzył na mnie mrużąc oczy. – Czyli, że ty nie wiesz kto jest twoim rodzicem.
Czy tak trudno było mnie zrozumieć? Bycie nieuznaną mi nie przeszkadzało, ale byłam zazdrosna, że Es już nie jest nieuznana razem ze mną. Miałam problem z jej uznaniem, nie z brakiem wiedzy, kto jest moim tatkiem.
- Nie! Chodzi o to, że ona wie. A nie wiedziała, tak jak ja.
- Czyli… Ty nie wiesz i to cię smuci.
- Bzdura! Znam swoich przodków – zaoponowałam natychmiast, opierając się całymi plecami o ścianę. Ojoj, wcale tego nie planowałam, nagle po prostu poczułam ścianę za sobą. Świat się kręcił zamiast mnie. – Moja mama nazywa się Helen, babcia Anna i ona ma taką siostrę, moją ciotkę Maddy. Ciotka Mady to super kobita, powinieneś ją poznać – bredziłam.
Jakimś cudem, robiąc przerwy po każdych trzech słowach, żeby złapać oddech, opowiedziałam mu o większości osób w mojej w sumie niezbyt pokaźnej rodzinie. Poza tym musiałam mu udowodnić, że moja rodzina jest na tyle duża i fajna, że wcale nie brakuje mi w niej boskiego rodzica, pfff skąd ten pomysł! Dlatego, żeby nie wypaść blado, uznałam, że trzeba kogoś dorzucić do mojego drzewa genealogicznego. Nagle mój rodowód stał się bogatszy o stryja Filipa, pra-pra babcię Victorię, jakiegoś kuzyna dziada mojej babci…
- No i ten dziadek kilka razy „pra”…. – tłumaczyłam dzielnie. – To on nazywał się Rafał Tudor.
- Tudor? – Norbert zmarszczył brwi. – Z tych Tudorów?
O cholera, szczwana gapa, kojarzył trochę historię.
- A jużci. – Zadarłam głowe z górę, rzucając mu spojrzenie spod opuszczonych powiek. – To mój przodek.
- Niemożliwe. Nie masz na to żadnych dowodów.
Zgromiłam go spojrzeniem, bo cholera jasna, oczywiście, że nie miałam. A przynajmniej zaraz mogłam mieć, a co…!
- Oczywiście, że mam. Zaraz ci udowodnię. Czekaj.

Wróciłam do środka. Norbert został na ganku, a ja otworzyłam drzwi. I najpierw wpadłam na ścianę dudniącej muzyki, a potem na czyjś szeroki, dość twardy tors. Nawet nie musiałam patrzeć w górę, bo zanim spojrzałam, usłyszałam:
- Victoria, szukałem cię.
Cholera jasna.
- Peter, słuchaj, nie teraz…
- Co?! – zawołał, nachylając się.
Tylko, że jak inni nadstawiali głowę bokiem, żeby lepiej słyszeć, tak Peter przysunął twarz niebezpiecznie blisko mojej.
Odsunęłam się w tył. Zbyt gwałtownie, bo gdyby mnie nie złapał, zrobiłabym mostek ze stania. Czytaj: zaczęłabym, a finalnie walnęła głową o podłogę.
Taka dawka sportu sprawiła, że nagle rozbolała mnie głowa i przez sekundę przestałam widzieć pochylonego nade mną Petera. Gdy go znowu zobaczyłam, stałam już naprzeciw niego, on nadal mnie trzymał w objęciach, a ja zezowałam na jego nos.
Chwila, chwila. Jak to „nadal”? Kiedy to się w ogóle stało? Przerażona odkryłam, że nagle sobie stałam, potem zrobiło się ciemno, a teraz byłam podtrzymywana przez łapska mojego Rudego Jaskiniowca. W dodatku nie staliśmy przy drzwiach, jak przed chwilą, tylko ładny kawałek dalej. Co jest, zemdlałam…? Chyba nie, bo nie było w momentu, w którym bym się ocknęła, otworzyła oczy. Po prostu nagle wróciła mi świadomość, w połowie rozmowy z Peterem.
- Nie słyszę cię! – zawołał akurat mój kolega, a ja korzystając z okazji, że znowu wiedziałam co robię, postanowiłam uciec.
Cholera, było tak ciemno, a ja nadal mogłam zobaczyć, że ma piegi…!
- Nie mogę teraz z tobą gadać, bo muszę udowodnić Norbertowi, że mój wuj Rafał był Tudorem! Że mój dziadek to jego syn! – wydarłam się, nachylając się bliżej jego ucha. – Potrzebuję świadków!
- CO? – Peter zmarszczył brwi i wykrzywił się, na znak, że ledwo mnie słyszy. Wywróciłam oczami. – Chcesz mieć syna imieniem Rafał?
- Nie!
- Okej, mi pasuje!
- Super! Pogadamy później, teraz idę szukać świadków!
- Świadków? To… planujemy już ślub?! – zawołał do mnie, przekrzykując muzykę. I nie wiem, co mnie bardziej przeraziło: wizja owego ślubu, czy fakt, że Peter wyglądał na takiego, co chętnie by na to przystał.
- Nie! Nie mogę wyjść za jaskiniowca!
- Sprawa prosta?! – krzyczał w moją stronę, próbując zrozumieć co mówię. – Tak, ale nie było zaręczyn!
- I ich nie będzie!
- W błędzie? Kto jest w błędzie?
- Och…daj mi wreszcie spokój…!
- Pokój? Okej, poszukam jakiegoś, ale myślałem, że zaczniemy od jakieś randki ale jak chcesz…! – powiedział, po czym popatrzył się na mnie z uznaniem. – Wiedziałem, że jesteś dzika, ale aż tak…?
Na szczęście zgubiłam go szybko, choć nadal mieszało mi się w głowie.
W ogóle mieszało mi się dużo spraw. Latające po całym domu kolorowe światełka nie pomagały. Dodatkowo miałam drobne problemy z pamięcią. Na przykład nie byłam w stanie sobie przypomnieć, kiedy przestałam być w łazience, i zamiast na swoje odbicie patrzyłam się na Chase’a. Początkowo się przeraziłam. Nie to, że Chase jest brzydki, o nie. To bardzo przystojny, urokliwy facet. Jednak ja, jako Victoria Rowllens, patrząc w lustro byłam przyzwyczajona widzieć Victorię, nie Chase’a. Dlatego krzyknęłam przerażona, że nagle zmieniłam wygląd, zanim sobie uświadomiłam, że się teleportowałam na jedno z łóżek.
- Victoria! – zagrzmiał, a jego zęby chyba świeciły w ciemnościach. Cholera, jeszcze nigdy nie widziałam murzyna w ciemnościach… To znaczy, teraz też nie widziałam. Pijana patrzyłam się na niego i myślałam sobie „widzę tylko jego gałki oczne i zęby, ale śmiesznie…!”. – Dlaczego tu siedzisz?
Materac zapadł się tuż obok, a Chase objął mnie opiekuńczo ramieniem.
- Co jest? Smutno ci, że Esmeralda już z nami nie mieszka, bo ją uznali?
Co z nimi? Dlaczego wszyscy byli pewni, że życie Esmeraldy to mój największy problem…? Cholera, nie muszą mi przypominać, że tylko ja tu jestem sierotą boską. Oni tu mieli do tego tendencję. Przypominać mi, że jestem smutna bo rozwaliłam Turniej, przypomnieć mi, że jestem zła na Amy, teraz, że Es uznali a mnie nie…. Jednak bardzo profesjonalnie, bo omal nie wywalając się na ziemie, machnęłam zbywająco ręką i zaprzeczyłam.
- Nieee… Po prostu nie mogę… Ej! Chase!
- Tak?
- Prawda, że dużo osób uważa, że jestem waszą siostrą?! - zawołałam, nagle ożywiona. Chłopak spojrzał na mnie, po czym się lekko skrzywił, pokiwał na boki głową, a potem skinął mi na znak, że owszem. – Chase, powiedz Norbertowi, że nasz wujek Rafał był Tudorem!
- Kim?! – zawołał, myśląc, że nie dosłyszał. Dosłyszał, po prostu najprawdopodobniej nie znał nazwiska.
- Tudorem! – powtórzyłam, ściskając go za szlufki bluzy. – Skoro jestem twoją siostrą, to powiedz, że to nasz wujek…!
- Ale… Nas łączy tylko Hermes, a wątpię, żeby Hermes miał korzenie jakiegoś Topora…
- Tudora! – poprawiłam go. Nagle byłam całkowicie przekonana, że jestem jego siostrą, a przynajmniej, że wszyscy tak myślą. I bardzo dobrze. Przyda się.
- Ale my nie wyglądamy na spokrewnionych inaczej, niż tylko przez Hermesa.
- Pieprzysz, wyglądamy tak samo…!
Chase posłał mi zblazowane spojrzenie i uniósł jedną brew.
- Victoria. Jesteś biała. A ja Murzynem.
- Rasista! - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, że uważa inaczej. A gdy napotkałam jego powątpiewajcie spojrzenie, ciszej dodałam: – Liczy się wnętrze… Jestem czarna w środku, czarne serce i czarna dusza. Ale Norbert jest pijany, tak jak ja! Serio! Uwierzy ci!
Chase wlepił we mnie spojrzenie ciemnych oczu, jakby chciał wyczytać z mojej twarzy czy się dobrze czuję i nie walnęłam się gdzieś zbyt mocno. A potem wzruszył ramionami, na znak, że jasna sprawa, zrobi to.
- I to poprawi ci humor? Nie będzie ci smutno, że Esmeralda…?
- Tak! – przerwałam mu, zanim skończył i rzuciłam się na szyję. Trochę celowo nie dopuściłam go do mówienia o Es. Miał rację. Mimo, że się spiłam, tak- było mi smutno, że mnie zostawiła. – Tak! Chase, jesteś cudowny!
- Wiem. A wiesz co jeszcze poprawi ci humor? – zapytał i zaraz wyciągnął tequile z kieszeni bluzy bez suwaka. – Z moich rodzinnych stron.
- Ale tequila jest z Meksyku.
- Na pewno nie. Z Jamajki.
- Z Jamajki są dredy i zioło.
- Wolę tequile, niech ona będzie z Jamajki – odparł, wstając i pomagając mi wstać. – To co?
- Nadal myślę, że to raczej z tego państwa gdzie biegają z wąsem i takim kapelutku…
- Dobra, to znajdźmy Johnny’ego! – przerwał mi. – On będzie wiedział.
- A upijemy go? – W oczach i uśmiechu mojego sztucznego brata znalazłam odpowiedź, jakiej oczekiwałam. – Dobra, no to idziemy, senior!

- Mam dowody! – zawołałam, widząc Alexa. Dopadłam go i chwyciłam za łokcie, jakbym chciała mu oznajmić świetną wiadomość. Ten tylko uniósł brwi, mierząc mnie spojrzeniem.
- Dowody…na co? Znalazłaś jakieś bzdurne uszkodzenia, które niby ci zrobiłem, ratując twój nos? Czy może…
- Nie! – przerwałam mu, bo nie miałam ochoty się z nim kłócić. – Dla Norberta!
Alex, nadal sztywny i zdumiony, że trzymam go za łokcie i się do niego uśmiecham, patrzył na mnie z góry. Nie wiedział, czy powinien ze mną normalnie rozmawiać, czy traktować jak idiotkę.
- A po co ci jakieś dowody na Norberta? Zrobił ci coś?
- Nie „na”, tylko „dla”! Nie wierzy mi, że jestem z linii Tudorów! – wyjaśniłam, naprawdę szczęśliwa. Blondyn, skrzywił się, nadal zbity z tropu jak powinien się zachować.
- To…to bardzo dobrze, moje gratulacje. A co w związku z tym…? – zapytał ostrożnie, najwyraźniej nadal nie wiedząc o co mi chodzi.
Rozpromieniona chwyciłam go pod ramię i pociągnęłam w stronę stołu.
- Idziemy to oblać! I coś zjeść. Podobno ktoś przyniósł dużo tych ciastek, tych takich na „P”!
- Prezydentek?
- Tak, właśnie tak! – ucieszyłam się, zerkając na niego szczęśliwa. – Brzmią trochę jak prezerwatywy, nie sądzisz?
Alex zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. Chyba szukał w moim zachowaniu czegoś normalnego, albo podstępu dlaczego go ze sobą ciągnę. Dlatego w końcu przestał stawiać opór. Spojrzał na mnie jeszcze raz, próbując ocenić gdzie leży mój problem ze sobą, po czym przekonany mruknął:
- Nie, nie sądzę.

Przepchałam się pomiędzy dwoma chłopakami. Jednego skądś kojarzyłam, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd. Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się uważniej i zatrzymując się w pół kroku.
Ktoś znowu mnie zawołał, a kiedy obróciłam się w stronę drzwi, usłyszałam jeszcze:
- …to idziesz?
- Tak! – odkrzyknęłam, zapominając o blondwłosym wysokim chłopaku i mijając kogoś w drzwiach wejściowych. – Już idę, idę – dodałam, schodząc po schodkach ganku.

Poczułam, że coś przesuwa się po mojej twarzy. Potrzebowałam chwili, żeby uzmysłowić sobie, że to moja własna ręka, ponieważ przecieram nią oczy i tarłam poliki.
Za to już nie moja ręka, na moich plecach, pchała mnie przed siebie. Aż dotarłam na schody przed domkiem. Ręka znikła z moich pleców, coś mną zakręciło, a potem poczułam, że siedzę. Tak, siedziałam na schodach, a kiedy popatrzyłam przed siebie, nade mną pochylał się Oscar.
- Bo słuchaj… On wie, że jestem z dynastii Tudorów. Rafał…
- Zapewne – przerwał mi, siadając na chwilę na piętach, żeby oprzeć mnie plecami o barierkę i ustabilizować. – Zabrałbym cię, ale muszę tamtych stąd wyciągnąć, zanim wpadną na coś genialnego… Jak zwykle…
Pokiwałam głową i omal się nie wywaliłam w przód. Oscar złapał mnie za ramiona i jeszcze raz oparł o barierkę schodów.
- Posiedź tu chwilę, a potem po prostu pójdź do czyjegoś domku spać.
- A czemu nie u mnie? – zapytałam.
- U ciebie jest impreza. – Poprawił mnie, bo zaczęłam się przechylać i jeszcze chwila, a spadłabym ze schodów głową w dół. – Wiesz, przyślę po ciebie Sarę. Położy cię spać u nas, co?
Będę spać z Oscarem? Taaaaak, wreszcie…!
- Super, najwyższa pora – mruknęłam pod nosem, a Oscar zmarszczył brwi i nachylił się bliżej mnie.
- Co?
- Co? – Posłałam mu jeden z tych pustych uśmiechów, które pojawiają się wtedy kiedy człowiek powiedział na głos coś, czego nie chciał.
Blondyn upewniwszy się, że gdy puści mój łokieć nie fiknę na twarz, podniósł się i sobie poszedł. Dziwne, bo wszedł do domku Hermesa. A chwilę później mignął mi i to chyba w towarzystwie Charlesa i Christophera. Nie zauważyli mnie, a ja próbowałam sobie przypomnieć, co ode mnie chciał Oscar.
Wzruszyłam ramionami i pomagając sobie barierką, wstałam. Nie minęła minuta, a wróciłam do domku numer jedenaście, w sam środek imprezy.
- Vicky! – Odwróciłam się. – Vicky!
Od strony drzwi w moją stronę przepychała się Sara. Wyglądała dziwnie, bo większość osób tutaj było już po paru godzinach tańczenia, picia, biegania w tę i w tamtą. Córka Hadesa nie miała makijażu, więc nie mogła się rozmazać, jej oczy nie były zapuchnięte, przepite, ani zmęczone. Jasna cera i szeroko otwarte powieki sprawiały, że wyglądała tu jak jakiś duch, postać z innego świata. Machała w moją stronę ręką, aż w końcu dopadła mnie przy blacie w części z kuchnią.
- Vicky!
- Sara! – powitałam ją. Uśmiechnęłam się, po czym wróciłam do szukania drugiego czystego kubeczka. W tym czasie dziewczyna cały czas coś do mnie mówiła.
- Słuchaj, bo Oscar mnie prosił, żebym po ciebie przyszła. Martwił się, że umierasz, Boże, Vicky, ile ty wypiłaś? Chodź, pójdziemy do mnie, dam ci jakieś dresy do spania, co?
Pokiwałam głową, tak z kurtuazji, nie żeby się z nią zgodzić. Odstawiłam na stół wódkę i stanęłam przodem do niej. Wręczyłam jej jeden plastikowy kubeczek.
- O nie, ja już piłam wcześniej. Nie…
- Ja też piłam wcześniej. I wyglądam na bardzo pijaną? – Uniosłam jedną brew, uśmiechając się kpiąco. Wyglądałam, byłam pewna, że było ze mną gorzej niż mogłam się spodziewać. – Dawaj, napij się ze mną… Es nie ma, zostałam sama…
Blondynce opadły ramiona. Zrezygnowana popatrzyła się na kubek, który wyciągałam w jej stronę. A potem wzruszyła ramionami, jakby właśnie odrzuciła ze swojej głowy wszystkie plany, żeby mnie stąd zabrać.
- A co mi tam. – Wzięła trunek i spojrzała na mnie porozumiewawczo. – Najwyżej Oscar będzie nas dwie reanimował, jutro rano.
- Mnie mógłby, nie protestowałabym.
- To mój brat – zaśmiała się blondynka, śmiejąc się na głos i uroczo mrużąc oczy.
- To najprzystojniejszy facet jakiego widziałam – powiedziałam, unosząc przepraszająco brwi i rozkładając bezradnie ręce.
- Cóż, to pewnie zasługa silnych genów po ojcu. – Sara wykrzywiła usta na jedną stronę w dwuznacznym uśmiechu, puszczając do mnie oczko.
- Weź, bo do tej pory uważałam siebie za najładniejszą laską na świecie – zaśmiałam się, biorąc ją pod ramię, bo jednak świat się kręcił. – A uśmiechnij się tak jeszcze raz, to zmienię zdanie. I orientację.
- W takim razie zdrowie pięknych pan, pięknych panów…i tych tu obecnych.
Posłałam jej szczery uśmiech, kiedy stuknęłyśmy się plastikami.

- Oj mordeczko, mordeczko. – Amy westchnęła, po czym zacmokała przy moim uchu sztucznie zblazowana. – Co ja z tobą mam. Najpierw Johnny, teraz ty.
- John się upił? – zapytałam sennie.
- Nieee… No co ty. On potrzebuje większej okazji, a wtedy… - Urwała, jakby chciała sobie przypomnieć te wyjątkowe momenty. – Ach, wtedy to się dzieje!
- To co „ najpierw Johnny”...
- A nic, tak se musiałam pobiadolić – oznajmiła radośnie. – John ma się świetnie, odpalają z Norbertem i Jenny karaoke.
Córka Hermesa posadziła mnie na brzegu wanny, a gdy odwróciła się po szlafrok, wpadłam do środka, cudem nie łamiąc karku.
- Ojć – skwitowała blondi, patrząc na mnie i krzywiąc się, jakby samo patrzenie ją zabolało. Miałam wątpliwości, czy boli ją mój upadek, czy mój stan. Jednak chwyciła mnie za obie dłonie i zaparłszy się stopą o brzeg wanny, postawiła mnie na równe nogi. – Chyba czas spać.
- Jestem śpiąca – zgodziłam się z nią, bo faktycznie: powieki mi ciążyły i miałam ochotę ziewnąć. Co też uczyniłam.
- No dobrze. – Amy oparła dłonie zaciśnięte w pięści o swoje biodra, rzucając mi krytyczne spojrzenie. – Ale jutro masz mi opowiedzieć o wszystkim.
- Tak, tak.
- I nie ma wymówek, że jest złe powietrze.
- Tak, tak.
- Dobra. Czekaj, idę po wodę i idziemy spać do… Myślisz, że u Hypnosa mają miękkie łóżka? Eva nas na pewno przenocuje.

8 komentarzy:

  1. a na rękawie ktoś nabazgrał „Kocham Sebę” - to byłam ja.
    Charles vs. Amy - bitka o Victe. Kto wygra?!
    - Stary, jaki ty masz kod? Bo nigdy nie pamiętam czy to ty masz moją datę urodzin, czy Thomas czy Oscar. Ja mam twoją, Oscar chyba moją…
    - Ja mam Thomasa. Oscar jakieś przypadkowe cyfry, a Thomas moją. Zapamiętaj wreszcie." - zapamietam. Ja zapamiętam. CHRIS, VICTORIA BĘDZIE MIAŁA TWOJE URODZINY NA TELEFONIE. O TAK. MOŻESZ CZUĆ SIE SPEŁNIONY.
    "Krzyczał zamiast mnie i miażdżył moją dłoń. Zanotowałam w głowie, żeby poinformować jako przyszłą żonę, że rodzenie przy nim to fatalny pomysł." - kocham to zdanie. Kocham. Po prostu...kocham, okej?

    ....japierdziu, Rowllens.

    ...


    Nez

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem jeszcze ja! Jakoś mało tu osób :(
    Ech, nie mogę doczekać się rodziału z perspektywy Es. Bo to już chyba trzeci z Rowllens.

    Rozmowa Petera i Vi najlepsza! Jak następnym razem on ją spotka, to może od razu się jej oświadczy :D
    A następnego dnia zorganizuje ślub 😂 Ciekawe co by biedna Victoria wtedy zrobiła...

    Ja jestem tak samo zdziwiona jak Vi co do chłopaków. Każdy gdzie indziej mieszka! O.O
    No, do Thomasa ma blisko, ich znajomość będzie się rozwijać :D

    Ech, tyle wspaniałych momentów tu jest!

    W ogóle od poprzedniego rozdziału są wydarzenia, których nie było na poprzednim blogu :D

    OdpowiedzUsuń
  3. O Jezu, ile miałam do nadrobienia
    I o Jezu, jakie to było dobre! Już zapomniałam jak wspaniale było czytać Fielgą nie wiedząc co będzie dalej. I AAA UZNALI ES! Ona tak pasuje na córkę Ateny! (W ogóle nie wiem czy przegapiłam jakąś informację, czemu nie ma rozdziałów z jej perspektywy? Będą?)
    Jak ja kocham te wszystkie postacie, Vi, Es, Charlesa, Oscara (jego relacja z Sarą jest tak urocza), Chrisa, Thomasa, Norberta, Amy i Johnnego, Evę (coś jej mało ostatnio :( tak jak Sabiny), Nicka
    I przepraszam, wiem że zawaliłam. Nie komentowałam tu od sama nie wiem kiedy (nie wiem czy w ogóle komentowałam na tym blogu), pewnie mnie nie pamiętacie, ale ja naprawdę tu jestem, sprawdzam tego bloga co najmniej raz na miesiąc/dwa. Znam tych bohaterów dłużej niż niektórych z moich najlepszych znajomych, towarzyszyli mi przez koniec podstawówki i całe gimnazjum (które w tym roku skończyłam). Nigdy bym sobie nie odpuściła, nawet jakbyście zawiesiły bloga na kilka lat. I chciałabym móc obiecać, że od teraz będę regularnie komentować, ale nie wiem. Generalnie nie jestem typem komentatora, i często czuję, że po prostu nie mam nic do powiedzenia (zwłaszcza że nigdy nie mam się do czegokolwiek przyczepić :D) Ale jestem tu i będę, bo naprawdę mało jest książek/filmów/blogów które sprawiają mi tyle radości co wakacje z o. o.
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  4. dobra ja moze nie komentuje zbyt często rozdziałów, ale chce żebyście wiedziały, że tu jestem i czytam cały czas, każdy rozdział!! Czekam na następny i nie mogę się doczekać rozdziału z perspektywy Es;-)
    do przeczytania!!
    Wiczi

    OdpowiedzUsuń
  5. Też jestem i też kocham :D tylko nigdy nie mogę się zebrać do napisania komentarza :< przepraszam
    Ale jak już mi się udało zebrać (w autobusie, ale ciii) to postaram się napisać coś więcej (przynajmniej dopóki nie będzie mojego przystanku)
    Kocham Victorię! Naprawdę, to mój (nie jestem pewna czy dobry) wzór i autoryte. Czekam na jej uznanie, #teamZeus BLAGAM, niech ona będzie siostra Charlesa! Uwielbiam cała czworke a wtedy czy tego chce czy nie musiałaby z nimi mieszkać :D Też chcę do takiego obozuuuu :/ Czemu ona ma taki wybór fajnych chłopaków -,- Mogę dostać Charlesa? Prooooosze
    Kocham pijanych ludzi <3 czekam na następny rozdział i życzę weny
    Czarna
    PS:to że się nie odzywam nie znaczy że mnie nie ma, cierpię na nieuleczalne lenistwo :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak ja kocham to opowiadanie. To jest naprawdę najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek znalazłam na internetach.
    A to coś znaczy.
    Osobiście jestem bardzo przexiwko pijaństwu i pewnie byłabym jedyną trzeźwą na tej imprezie i byłabym w komitecie odprowadzającym do domków XDD.
    Jak już mówiłam pod poprzednimi paroma postami - tak znalazłam takie miejsce i TĘSKNIĘ W CHOLERĘ JEZU.
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  7. Blackjack with friends in a casino - Dr. Maryland
    Blackjack 대전광역 출장안마 with 화성 출장샵 friends in a casino · A blackjack table with an optional “blackjack” option · A small 경기도 출장안마 blackjack 순천 출장마사지 table 거제 출장안마 with a blackjack table

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.