Wasze komentarze pod ostatnim postem były najmilszą rzeczą, jaką ostatnio zobaczyłam, przysięgam ((: I cieszę się bardzo, że jest tu więcej osób, niż podejrzewałam.
Rozdział pełen wrażeń, zapraszam do czytania... I czekam na wasze reakcje, zdania, opinie ((;
Gwiazda
ROWLLENS XXII
Siedziałam w absolutnej pustce; czarnej,
wszechogarniającej mnie pustce. Otaczała mnie i zagłuszała jakiekolwiek myśli w
mojej głowie. Aż nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Był coraz wyraźniejszy, coraz
bardziej wytłumaczalny- dlaczego słyszę cokolwiek, czym jest dźwięk. A potem
ten dźwięk zaczął mieć nawet sens.
- Victoria!
Tak się nazywam, prawda?
Nie otwierając oczu wymacałam twarz, żeby podrapać się w
policzek i odgarnąć włosy z twarzy. Plecy bolały mnie jak cholera, tył głowy
miałam oparty o coś twardego. Chryste, jak mnie bolał kark!...
- Victoria, obudź się!
Głos był przytłumiony. Nie mogłam wymyślić skąd dochodzi.
Nie, nikt nie mógł stać obok mnie, to był inny głos. Zza drzwi. Tak. Ktoś wołał
mnie z innego pokoju.
Łup, łup, łup.
Stanowczo z innego pokoju. Ktoś walił pięścią w drzwi.
- Victora, słyszysz mnie?
A i owszem. Słyszałam. Nabrałam powietrza w płuca,
próbując się przeciągnąć, ale było mi zbyt niewygodnie. Gdy wyprostowałam ręce,
walnęłam dłonią o coś twardego i zimnego, a potem parę…jakiś ciężkich rzeczy
spadło mi na głowę i brzuch. Bolała mnie każda część ciała, każdy mięsień, co
druga kostka- wszystko. Kark od leżenia pionowo opartą o coś twardego
zesztywniał jak diabli. Poza tym było mi zimno, nie czułam palców u stóp,
dłoni, a nosem mogłabym ratować biegun przed globalnym ociepleniem.
Zacisnęłam oczy i skrzywiłam się sama do siebie.
- Johnny, ale może ona śpi…
- Dlatego ją budzę.
- Weź, jest zmęczona.
- Albo martwa. Jak mi otworzy te drzwi, to pozwolę jej
iść spać. Chcę wiedzieć, czy żyje.
- Na pewno żyje… Vi wczoraj była po prostu zmęczona,
jestem pewna, że zasnęła od razu jak wyszłam.
- Cholera, co cię podkusiło, żeby ją tam zostawić?
Ale gdzie mnie ktoś zostawił, co?
- Poszłam po wodę, bo miałyśmy iść do Evy…! Musiała się
zamknąć, to nie moja wina.
- Nie?
- Nie. Każdy człowiek jak jest w łazience, zamyka się
odruchowo…
- Ty się nigdy nie zamykasz.
- Dobra! Niech ci będzie! Każdy normalny człowiek…!
Kiedy odzyskałam świadomość, że jestem człowiekiem, to co
czuję to moje ciało, to przeraziłam się. Było mi niedobrze jak cholera. To
okropne uczucie rozsadzało przełyk, a wnętrzności zdawały się ścigać, które
pierwsze wyskoczą mi przez usta. Szczerze liczyłam, że jak nie będę się ruszać,
dawać znaków życia, to to wszystko zniknie. Jak przestanę pamiętać, że
istnieję, to nie istniejąc nie będzie mi tak się chciało rzygać.
Poleżałam chwilę, zaciskając oczy i przyjmując kolejne
dawki nieprzyjemnych ciarek, które przebiegały mi przez ramiona. Były jak zimny
prysznic, bo z każdą coraz więcej do mnie docierało. Przypominałam sobie, że
leżę w jakimś zimnym gładkim czymś, co ma taki kształt, jak to coś nazywane
wanną. Wniosek- leżę w wannie. Wanny stoją gdzie? W łazienkach. A ja jestem…cóż,
tu miałam przez chwilę problem, ale wtedy usłyszałam krzyk:
- Amy, nawet nie próbuj iść po siekierę!
- Amy, nawet nie próbuj iść po siekierę!
I sobie przypomniałam, że jedyna Amy (i też jedyna, która
by poszła po siekierę…) jaką znam, jest z tego miejsca, gdzie jest taka a nie
inna łazienka i to w niej pewnie leżę. Przypomniałam sobie jak ona wygląda, w
jakim domku jest, że są inne domki, że jest cały obóz, że tu są tacy i tacy
ludzie…
Otworzyłam oczy i zobaczyłam swoje nogi oparte o półkę na
mydła. Druga półka była pusta, bo wszystkie szampony i tubki z kremami
zrzuciłam ręką na siebie. Na jednej stopie miałam wilgotną i całą brudną
zielono czerwoną skarpetę w paski, a na drugiej nie miałam nic. Światło dzienne
odbijało się od białych kafelkowych ścian i raziło mnie niemiłosiernie w oczy.
Spróbowałam usiąść, ale spanie w wannie to głupi pomysł.
Ledwo udało mi się wyprostować kręgosłup. Powoli, bo miałam wrażenie, że moje
mięśnie nie istnieją, a ruchy, które wykonuję nie są moje, wyczołgałam się z
wanny i stanęłam na kafelkach. Nieporadnie, bardzo nieporadnie, zdjęłam tę
dziwną skarpetę i wsadziłam nogi w klapki. Nie pamiętałam jakim cudem się tu
znalazły, ale ucieszyłam się na ich widok. Moje ukochane wygodne laczki, choć
one ze mną były w tych dziwnych chwilach. Musiałam aż usiąść na ziemi, żeby je
nałożyć na stopę, bo nie mogłam trafić tym paskiem pomiędzy palce.
Poza tym ledwo mogłam się skupić na czymkolwiek. Moje
myśli były zajęte wyczuwaniem chwili krytycznej, czyli tej gdy będę zmuszona
chwycić najbliższe naczynie przy mnie i puścić pawia. Byłam pewna, że to się
może wydarzyć w każdej chwili.
- Victoria!! - Johnny walił w drzwi i krzyczał moje imię.
- Victoria, wstań!
- Vi, serio. Bo ja chcę spać, a on się drze… Zrób to dla
mnie!
- Jeżeli ona nie żyje, to twoja wina.
- Boże, Johnny, panikujesz. Oboje wiemy, że ona żyje. Co
jej mogłoby się stać?
Mój sobowtór w lustrze mnie przeraził. Ale też
zainteresował.
- Zostawiłaś ją pijaną, w łazience i pozwoliłaś zamknąć
za sobą drzwi. A zrobiła to tak skutecznie, że wypadła klamka, a my mamy tę
nieużyteczną część. Nawet wytrych nie pomoże…!
Włosy, sztywne i natapirowane, miałam wciśnięte w jedną
stronę twarzy. Tusz do rzęs rozmazał się elegancko, mogłabym trafić do jakiegoś
metalowego lub punkowego zespołu. Na prawej kości policzkowej miałam czarny
ślad, który zaczynał się przy kąciku oka, jakbym próbowała palcem rozciągnąć
sobie kreskę aż do polika.
- Nie mamy do niej dostępu, bo nawet jak otworzymy zamek,
to nie masz jak wcisnąć klamki. A z okna nie widać, czy coś jej się stało, a
poza tym jest zamknięte.
- Pewnie śpi w wannie.
- Jej zwłoki mogą leżeć w wannie.
- Ale co się ma stać, mamciu, Johnny, to…
- Ona była pijana. Mogła wpaść na różne głupie pomysły. A
w łazience jest dużo ostrych przedmiotów, tabletek. Poza tym mogłaby się
potknąć i rozbić sobie głowę.
Przynajmniej bluzkę miałam całą, biały materiał wydawał
się być tylko trochę bardziej rozciągnięty i wygnieciony. Najgorsze było to, że
mogłabym przysiąc, że wczoraj wieczorem była ubrana inaczej…? I że to męska
bluzka…?
- Ona może nie żyć, a my nie wiemy jak to sprawdzić.
Zaspana popatrzyłam się na drzwi, zza którymi stała
dwójka rodzeństwa. A więc tak tu trafiłam, pomyślałam. I zaraz dotarło do mnie
coś innego: a więc nie pamiętam jak tu trafiłam. Cholera.
Cholera!
Nie pamiętałam, a podobno byłam przytomna. Przerażona
spróbowałam przywołać w pamięci to co pamiętałam. Była impreza. Była, na pewno
była. Przytoczyłam parę wydarzeń i zrekonstruowałam co robiłam… aż nagle bum.
Bum! Nie byłam w stanie, cholera. Myślałam, myślałam i nie byłam w stanie
przypomnieć sobie, co się ze mną działo.
Nagle pobudzona, na nogach, jak nie swoich, podeszłam do
drzwi. Sięgnęłam po klamkę, która leżała na ziemi i po kilku próbach trafienia
w odpowiednie miejsce otworzyłam drzwi.
Johnny i Amy odsunęli się dwa kroki w tył, kiedy stanęłam
w drzwiach.
Przez chwilę panowała niezręczna cisza.
- Czy tylko ja czuję się jakbyśmy właśnie otworzyli bramy
Piekła i w tych wrotach stanęła moja świętej pamięci nieżywa od dwudziestu lat
babcia? - mruknęła Amy, teatralnie zasłaniając usta dłonią, jakby chciała
zwrócić się tylko do Johna. Następnie posłała mi promienny uśmiech. - Vi,
kochanie, jak się czujesz?
- Jak się czuję? Cóż…
Spojrzałam na dwójkę, opuszczając rękę z framugi drzwi.
- Wszystko mnie boli, mam dreszcze i odmroziłam sobie
nos. Tu jest za widno, a wy mówicie za głośno. Skręca mnie z głodu ale na myśl,
że miałabym cokolwiek przełknąć… to absurdalne, ale choć mam pusty żołądek i
skręca mnie z głodu, to ta pustka mi się cofa - wyliczałam beznamiętnie. - Nie
czuję swojego ciała, mam wrażenie, że ktoś rusza się za mnie. A najgorsze jest
to, że nie pamiętam nic od połowy wczorajszego wieczoru. Nic!
Rodzeństwo patrzyło się na mnie z uwagą, obydwoje
przestali się uśmiechać (to znaczy Johnny wcześniej też był poważny). Mieli
niemal identyczne miny i prawie w tym samym momencie wzruszyli ramionami.
- Ma kaca - zawyrokował okularnik
Odetchnąwszy z ulgą, przetarł twarz ręką. Drugą ręką
poprawił gumkę od workowatych majtek-spodenek, która zaczepiła się o koszulkę
do spania. Ziewną i ruszył w stronę łóżek i zaraz położył się na jednym z nich.
Zanim okrył się kołdrą rzucił jeszcze w moją stronę:
- Będziesz żyła.
- Masz kaca - zgodziła się Amy. - Ale ja też, spokojnie.
Dlatego wiem, że dasz radę nie spać i ze mną pogadać.
Tak jak zaplanowała, tak też zrobiłam. Trąc i jeszcze
bardziej rozmazując oczy, został mi wręczony kubek z letnią herbatą, koc i
zostałam posadzona na werandzie przed domkiem.
Oparte o ścianę domku, siedziałyśmy na zimnych deskach i
powoli, żeby dać radę przełknąć, sączyłyśmy nasze herbaty. Obie miałyśmy na
nosie wielkie okulary przeciwsłoneczne, bo Amy tylko takie kochała, więc
wyglądałyśmy naprawdę elegancko. Amy opatuliła się szczelniej szlafrokiem w
niebieskie pandy, kiedy w końcu się na mnie popatrzyła. Do tej pory pozwalała
mi tępo gapić się przed siebie i podziwiać swój umysł, że jednak jest w stanie
myśleć o „niczym”.
- No dobra. To teraz możesz mi powiedzieć.
Choć bardzo chciałam, nie udało mi się otworzyć oczu
szerzej, żeby pokazać jej swoje zdumienie. Powieki za bardzo mi ciążyły. W
sumie, to i tak tego nie było widać przez przyciemnione szkła.
- Hę?
- Oj, no mów - żachnęła się Amy, przysuwając się bliżej
mnie. Trąciła mnie kolanem w udo i mimowolnie przeszły mnie dreszcze. Na
szczęście siedziałyśmy opatulone w ogromny koc, było mi coraz cieplej.
- Dobra, ale co? - zapytałam bezsilnie, przeczesując
palcami włosy, a przynajmniej próbując. Były sztywne i jak natapirowane- mogłam
podnieść je jak kawałek waty cukrowej, tylko takiej nie lepiącej się. - Wiesz,
że na ogół chętnie bym się z tobą o coś pokłóciła, ale teraz nie umiem wymyśleć
tematu. Nawet nie chce mi się kłócić - zauważyłam gorzko.
Niestety mój problem nie zrobił na blondi wrażenie. Amy
wydęła swoje pucułowate policzki i zganiła mnie spojrzeniem.
- Nie uciekaj od tematu. Muszę wiedzieć kto to był.
Nikomu nie powiem, obiecuję, ale ja muszę
wiedzieć…! - jęknęła, maltretując
mnie spojrzeniem małego szczeniaka. Dla efektu podniosła okulary na czoło. Ta,
szkoda, że to mnie nigdy nie ruszało. Ale nawet jakby mnie tu ruszało: nie
miałam pojęcia o co jej chodzi.
- To powiedz mi co mam ci powiedzieć, to ci powiem. Nawet
jeżeli nie chcę, to teraz o tym nie myślę, serio. Jestem w stanie powiedzieć ci
wszyyystko… - zaznaczyłam, kiwając głową z lewej do prawej, żeby pokazać jej
jak szeroki zakres prawdy mogę jej ujawnić. Oparłam głowę na jej ramieniu i
zamknęłam oczy. - Tylko proszę. Mów ciszej i wyłącz to słońce. Proszę.
- To słońce naprawdę mocno świeci dziś, prawda?
- No. Która jest?
- Myślę, że jakaś szósta… Spałaś dwie godziny chyba,
wiesz? - zapytała, odsuwając się ode mnie i śląc mi promienny uśmiech. W tym
momencie szczerze chciałam ją zamordować spojrzeniem. - Ale to idealna pora, na
zwierzenia. To mów. Kim on był?
- Kto?
- No ten, o którym mi mówiłaś wczoraj, jak…
- Amy - przerwałam jej, pocierając twarz dłonią. To nic
nie dało, byłam równie nieprzytomna co przed chwilą. - Mówiłam ci już. Nie
pamiętam nic.
- Nic? - powtórzyła zdumiona.
- Nic, cholera. Mówiłam ci przecież…
- Ale myślałam, że wyolbrzymiasz albo zmyślasz dla efektu…
Ja tak robię często - przyznała, a potem parsknęła śmiechem. Aż się skrzywiłam
i zasłoniłam dłonią ucho. - O mamuńciu, to ty naprawdę mocno przybalowałaś…!
Nie, cholera. Nabawiłam się kaca i luki w pamięci przez
zbyt zażartą rywalizację podczas gry w szachy, Amy. Oczywiście, cholera, że za
mocno przybalowałam!
- Czyli nie pamiętasz, o kim mi mówiłaś?
- Nawet nie pamiętam, że ci mówiłam - zapewniłam ją. Tak
na wszelki wypadek, jakby nadal myślała, że coś przed nią ukrywam. - A co ci
mówiłam?
- Oho…no to lepiej usiądź stabilniej, bo padniesz -
odrzekła, ściągając usta i cmokając z politowaniem. Jej dłoń, która pogładziła
mnie po ramieniu zdawała się ważyć tonę.
- Zaskocz mnie.
-Tak około pierwszej przybiegłaś do mnie. Byłaś taka
blada, że ojeju. Jak cię zobaczyłam, byłam pewna, że coś złego ci się stało,
ale potem jednak odkryłam, że masz iskierki w oczkach, naprawdę. Choć może to
przez alkohol. Nie ważne, po prostu byłam pewna, że oczy ci się świecą.
- I co powiedziałam? - mruknęłam, słuchając jej jednym
uchem. Chciałam spać. Cholera, spać! I żeby ona była cicho.
- Och, nic takiego - Amy machnęła ręką. - Tylko tyle, że
właśnie się obściskiwałaś z kimś za domkiem, ale „to nie jest dobra chwila Amy,
nie ma tu pozytywnej energii, więc powiem ci później z kim”.
Przez chwilę patrzyłam się jej w oczy, kiwając znudzona
głową i czekając na dalszy ciąg historii. Uniosłam pytająco brwi wyżej, gdy
dziewczyna pochyliła głowę, jakby chciała powiedzieć „I…? i co ty na to?”. Cóż,
nie bardzo wiedziałam, co ja na to, bo jeszcze nic mi nie opowiedziała. Tylko
tyle, że była zła energia, a ja się…cholera. CHOLERA!
- CO.
Otworzyłam zdumiona usta. Mój spowolniony umysł próbował
dotrzeć do tego co chciałam mu pokazać. Gdzieś wewnątrz mojej głowy jedna
Victoria waliła drugą, zaspaną i niekontaktującą Victorię po głowie krzycząc
„dziewczyno, ogarnij się, cholera, całowałaś się z kimś z obozu i nie wiesz z
kim!”.
- Właśnie. „Co” - poparła mnie Amy. Wyglądała na bardzo
zadowoloną z mojej reakcji, jakby to ona mnie czymś zaszokowała. – A raczej
„kto”.
Owszem, zaszokowała mnie, ale też rozbudziła. Nagle dwie
godziny snu wydawały się być wystarczającą dawką energii.
- Cholera, Amy. Kto to był?
- Nie wiem mordeczko, nie chciałaś mi powiedzieć. -
Spojrzała się na mnie cynicznie. - Wiesz. „Zła energia”.
- Byłam bardzo pijana. Amy, ja nie wiem kto to był. To
mógłby być teraz prawie każdy, musimy go znaleźć i kazać być cicho. - Wplotłam
dłoń we włosy, żeby przerzucić je na drugą stronę głowy. - Ja… ja chyba muszę z
nim pogadać, żeby nie rozpowiedział wszystkim, że zwariowałam i…
- O MAMO - przerwała mi Amy. Przerażona i spłoszona tak
wysokim dźwiękiem aż podskoczyłam, omal nie zalewając się herbatą.
- Co się stało?! - zawołałam, bo byłam już mocno
znerwicowana.
Właśnie dowiedziałam się, że jakiś chłopak na obozie się
ze mną całował i może to wszystkim rozpowiedzieć i się ze mnie nabijać, że
jestem łatwa, zdesperowana albo namolna. To bzdury, ja taka nie jestem. Nie
pamiętam, żebym taka była! Więc nic dziwnego, że trochę poniosły mnie emocje.
Amy wystrzeliła do mnie z łapami i rzuciła się na mnie,
tak, że poleciałam w bok. W ostatniej chwili podparłam się łokciem o deski, bo
inaczej grzmotnęłabym w nie twarzą. Amy jedną ręką odsunęła mi włosy do góry,
drugą przycisnęła do mojej szyi.
- Vi, o kurczaczki, ta malinka jest…nie, to musi być
kilka malinek, za duża jak na jedną. I…o jaaaa…ale posiniała…! – zachwyciła
się, dźgając mnie palcem w szyję. Nie wiem czego oczekiwała, że jak tyknie ją
jeszcze parę razy to zniknie czy że wybuchnie?
Przerażona obróciłam się na plecy, zrzucając Amy z
siebie. Natychmiast zasłoniłam szyję ręką, jakby to coś dało.
- Amy, masz nikomu nie mówić! - zawołałam ściszonym
głosem. - Nikt nie może się dowiedzieć!
- Mordeczko, to będzie trudne, zwarzywszy na to, że masz
malinki na połowie szyi…
- Masz golf?
- Mamy lato, nie golf - zbyła mnie z pełną troski miną. -
Ale mam, taki bez rękawów, za mały na mnie już dawno. Dam ci.
Jak oparzona zerwałam się i pobiegłam do domku. Amy
wręczyła mi szarą bluzkę z wysokim golfem, cienką i przewiewną, a ja poleciałam
do łazienki. Szybki prysznic, starłam tylko rozmazane plamy pod oczyma i tę
kreskę na policzku, bo nie chciało mi się malować.
Około szóstej szłam z Amy przez obóz, obie w
przeciwsłonecznych okularach i z butelkami wody w ręku. Wyglądałyśmy jak tajne
agentki od stu kacy, ale nie obchodziło mnie to. Poza tym mogłam się założyć,
że dziś co druga osoba będzie ledwo żywa. Jednak na chwilę obecną bardziej
obchodziła mnie inna kwestia.
- Musimy znaleźć tego kogoś.
- Ale po co?
- Bo musze z nim pogadać - odparłam, a uniesione nad
okulary brwi Amy spowodowały moje westchnięcie. - Ponieważ muszę mu powiedzieć,
że… nie wiem! Nie przeproszę, bo nie mam za co, nie powiem, że mi głupio… O,
powiem, że tego nie pamiętam i że byłam bardzo pijana i namówię go, żeby nikomu
nie mówił. Nikomu. I zapomnimy o sprawie.
- Victoria, ale po co? Myślisz, że ty pierwsza tu
poleciałaś w ślinę na imprezie?
- „Poleciałam w ślinę”? - mruknęłam ironicznie. - Nie mów
tak więcej, proszę cię. I nawet jak nie pierwsza, to muszę mieć pewność, że
wszystko jest wyjaśnione. Nie puszczam się, nie całuję się z tysiącem facetów,
nie jestem łatwa, nie jestem zdesperowana…
- Mówiłaś to już - przypomniała mi blondynka, odkręcając
butelkę wody. - Jakieś kilkanaście razy w domu i z osiem odkąd wyszłyśmy.
- Ja… ja się w ogóle wcześniej nie całowałam! – jęknęłam,
bo właśnie załamałam się nad samą sobą. Cudownie. Pierwszy raz się całowałam. I
to na imprezie, a byłam tak pijana, że nie pamiętam z kim. Idealnie.
- Ulala… - Amy zagwizdała z podziwem. – No to mamy misję,
odnaleźć twój pierwszy pocałunek, mordeczko.
- Właśnie - zgodziłam się, zdeterminowana.
- Podobno pierwszy pocałunek jest bardzo ważny w życiu
każdej kobiety – kontynuowała, patrząc na mnie jak na obrazek. – Determinuje
późniejsze życie erotyczne…
- Amy, skąd ty znasz takie słowa…?
- Zapamiętałam – rzuciła, szczerząc się szeroko, bo
zrobiła aluzję do słowa „pamiętać”, którego ja w tym momencie niestety nie mogłam
używać.
Podciągnęłam wyżej za duże jeansy z wielkimi dziurami na
kolanach. Podwinięte nad kostkę były bardzo przewiewne i w ogóle nie było ich
czuć. Nie to co golf, który mimo że nie był ciepły, jakoś uwierał mnie w szyję.
Nie przywykłam nosić takich rzeczy latem. I chyba słabo wyglądał z moimi
ukochanymi klapeczkami.
- Ja nie robię takich rzeczy – oznajmiłam po raz setny. -
Dlatego teraz powtórzę to jeszcze paru osobom i będzie w porządku.
- Dobra, ale ja w tym sensu nie widzę. Jestem pewna, że
wszyscy będą mieli to w nosie, nawet jak się dowiedzą. Oj misiunia, chyba nie
myślisz, że ten nieszczęśnik będzie biegał i każdemu tu się chwalił, że cię
dopadł…? Serio, nie, nie ma czym…
- Dzięki – uśmiechnęłam się do niej lekko. – Ale i tak.
Chcę tę osobę…nie przeprosić, ale to wyjaśnić. Nie pamiętam jak to było: może
to ja zaczęłam, może coś przy okazji nagadałam, ustaliłam…?
- Ślub za miesiąc i że mieszkacie na Fidżi? – podchwyciła
Blondi, po czym westchnęła rozmarzona. – Oby tak, lubię Fidżi… Byłybyśmy sąsiadkami.
- Amy, nie rozumiesz powagi…
- Poddaję się… - jęknęła Amy, przerywając mi. - To od
kogo zaczynamy?
- Co?
- No, bo wyszłyśmy szukać potencjalnych Romeo, tak? -
zapytała, poprawiając okulary na nosie. - Kogoś podejrzewasz?
Zastanowiłam się. I nic to, cholera, nie dało, bo moje
głowa była jak szkoła w wakacje. Pusta. Ewentualnie jak moja szkoła- zniszczona
w połowie, zbombardowana i również pusta.
- Nie.
- A ja tak – oznajmiła melodyjnie, dzieląc to zdanie na
sylaby. Posłała mi szeroki uśmiech. - Szczerze liczę, że to był Peter.
Już chciałam się roześmiać, bo taaa na pewno to był Peter… kiedy zdałam sobie sprawę, że cholera.
To mógł być Peter. Chryste, a co jeżeli to prawda i tą osobą był… Cholera
jasna.
Amy widząc moją minę ryknęła tak donośnym śmiechem, że
chyba sama uznała, że to za głośny dźwięk, bo zaraz umilkła i chichrała się w
rękę.
- Amy, a co jeżeli to…nie wiem. Norbert? Nicolas?
Ta myśl przeraziła nas obie. Amy nawet nie próbowała
udawać, że ją to bawi. Rzuciła mi szybkie spojrzenie, a potem wlepiła wzrok w
pustkę przed sobą i wyglądała, jakby zobaczyła tam ducha.
- Oby nie Nicolas. Bo pomijając Es, to twój brat.
- On nie jest moim bratem…
- Ha! Więc już się usprawiedliwiasz!...
- Nie, Amy, po prostu… Aghhh! Nie ważne, to nie był
Nicolas.
Szłam przez obóz i zastanawiałam się, czy jest ty
jakakolwiek osoba, która by mnie ucieszyła, gdyby się okazało, że „to był on”.
Co mi strzeliło do łba, żeby tyle pić. Cholera, cholera, cholera, cholera! W
towarzystwie chrzęstu żwiru pod moimi klapkami i trampkami Amy, chlupotaniem
wody w butelkach, którymi machałyśmy idąc i wszystkich dźwięków jakie można
usłyszeć w Obozie o szóstej rano, rozważałam kto to mógł być. I jakim cudem to
się stało.
- A czy kogoś możemy wykluczyć?
- Właśnie, to już będzie coś. - Ucieszyłam się. - Ilu
jest na obozie?
- Coś około osiemdziesięciu na chwilę obecną. Raczej
ponad, niż mniej - uznała Amy, marszcząc nos i wykrzywiając usta w lewo. -
Wydaje mi się, że z nowymi, jest… osiemdziesiąt trzy. Ale mogę się mylić.
- Osiemdziesięciu facetów?! - zdumiałam się, unosząc
górną wargę w grymasie. - Cholera, oni chowają się w piwnicach, bo ja widziałam
maksymalnie pięćdziesięciu, nie wiem nawet czy wszystkich herosów w obozie jest
osiem…- urwałam.
Wymownie uniesione brwi Amy i ciasno ściśnięte usta
mówiły same za siebie. Ramiona mi opadły. W taj chwili było mi głupio, że
kręciłam nosem na opcję „Peter”.
- Nie…
- Tak, Vi - powiedziała blondynka. - Nie powiedziałaś mi,
czy to chłopak, czy dziewczyna.
- Cholera.
W tym momencie już nawet nie byłam zestresowana. Byłam
totalnie zrezygnowana. Dlatego podwinęłam rękę i wsadziłam sobie butelkę z wodą
pod ramię, idąc z nią jak z torebką. Taką gustowną, jakie na początku tego
stulecia były na topie.
- Dobra. Osiemdziesiąt trzy. Odjąć ty i ja. To daje nam
osiemdziesiąt jeden osób. Cholera, ty znasz całą listę obozową na pamięć?
- Yhym – potaknęła bardzo dumna z siebie. – I wiem skąd
są, ile mają lat i w większości przypadków pamiętam, kiedy mają urodziny!
- Adresy też znasz? – rzuciłam, oczywiście w żartach,
więc przeraziłam się, gdy Amy potraktowała to pytanie całkowicie poważnie.
- Nie, nie wszystkich. Jakiejś połowy…? Może jednej
trzeciej.
Wariatka. I to już trzeźwa.
- Okej… Ilu było na imprezie?
- Odejmij tych, którzy mają mniej niż czternaście lat. Z
nimi się nie bawimy, taka zasada. Wszyscy jej przestrzegają i nie puszczają
rodzeństwa na żadne imprezy, jeżeli są tacy mali.
Świetnie…! Przynajmniej już wiem, że nie całowałam się z
ośmiolatkiem. Nie no, cudnie. I to nie przedszkolak zrobił mi tak imponującą
malinkę, cholera, jestem wdzięczna za ten akt łaski, o bogowie! Choć w sumie,
nie powinnam ironizować. Bo jeszcze by się okazało, znając moje szczęście, że
tak właśnie było. Cholera, wtedy to już tylko kulka w łeb.
- Czyli masz siedemdziesiąt… czterdzieści dziewięć osób.
- Kogoś nie było? Tak na pewno? - zapytałam i sama się
zastanowiłam. Kogo chciałabym wykluczyć… Cóż, a może się tylko przewidziałam? -
Ja nie widziałam Petera.
Skłamałam, bo miałam nadzieję, że tylko mi się przyśniło.
Ale mgliście, z przeświadczeniem, że to niewyraziste strzępki wspomnień snów,
doskonale pamiętałam, że wczoraj z nim rozmawiałam. Tak, rozmawiałam z nim.
Kilka razy. Raz o ślubie, raz o Tudorach, raz o krzesłach elektrycznych…?
- Był, przyszedł później. Mogłaś już tego nie pamiętać,
ale był, naprawdę. Nie było Markusa i Richarda, nie było Flo i Gretty… -
zaczęła mamrotać pod nosem i liczyć coś na palcach. Po chwili popatrzyła się na
mnie z grymasem niezadowolenie. - Majciochy Apolla, mordeczko, jestem zbyt
zmordowana, żeby liczyć. Ale wyszło mi trzydzieści osiem osób.
- Nawet nie wiem, czy tylu znam z imienia - jęknęłam. -
Nie było Chrisa, Thomasa, Oscara i Charlesa, nie? Ani Amandy i Juniora.
- Chris i Charles przyszli - powiedziała Amy, drapiąc się
po brodzie. W połowie kroku leniwie podciągnęła sobie szare dresy i
przygładziła luźną bluzkę w pastelowo różowe stokrotki. - Oscara chyba też
widziałam… Ale Thomasa nie… Ani Amandy, Judy i Juniora. Cóż, poza zwykłą
imprezą to były też urodziny Jenny. Pewnie nie mieli ochoty jej wkurzać.
Najwyraźniej nawet Thomas ma tyle klasy, żeby darować swojemu „kwiatuszkowi” w
jego urodziny.
Może będę teraz złą przyjaciółką, ale odetchnęłam z ulgą.
Jeżeli już z kimś się miałam całować, to teraz byłam naprawdę zadowolona, że
jest szansa, że to był któryś z chłopaków. Nie żebym chciała sama z siebie.
Jednak, jeżeli stało się i teraz mam odkryć z kim, to gdzieś w głębi samej
siebie trzymałam za nich kciuki. Bo miałam nadzieję, że z nimi się dogadam i
oni nie potraktują mnie źle. Że to wyjaśnimy i…oł. A co jakby przez to nasza
relacja się zepsuła?
A poza tym, bądźmy szczerzy. Każdy z nich był przystojny.
- Wiem, mówili. Że to w ramach prezentu. Tną po kosztach,
sknery.
- Co? – Amy uniosła rozbawiony brwi, jakbym opowiedziała
niezły dowcip. – Banialuki, dorzucili się do wspólnego prezentu ode mnie i
Johnny’ego, Thomas to go nawet wymyślił!
- A no, mówili coś. Składali się z tobą? Na co?
- Na własną odmianę nasturcji, którą wyhodowali w Korei
Wschodniej jakiś miesiąc temu, wykupiłam ją. Wiesz, kwiatuszki dla Kwiatuszka.
- Nie ma Korei Wschodniej. – Zmieniam się w Johnny’ego. A
nie. On by się nie ogarną z kimś na imprezie. On by się nie spił aż tak na
imprezie. – I co, chcesz mi powiedzieć, że kupiliście to wszyscy?
- No, ja kupiłam kwiatki, papiery, że Jenny ma prawa
wyłączności, na ususzoną pierwszą sztukę. Oni kupili papier, żeby to zapakować.
- Ha, mówiłam, że tną po kosztach.
- Ale to było w takim fajnym, serio fajnym, papierze…! I
kupili tęczową wstążkę, była superowa, musiała kosztować z pięć dolców na pewno.
Zmieniłam temat myśli. Thomasa nie było? To miłe, że nie
chciał wkurzać Jenny w jej święto. Tak, tak: tak mówili. A jednak Chris i
Charles przyszli. Poza tym od początku byłam pewna, że to tylko gadanie. A
potem, przy dmuchaniu świeczek wparują do domku i odstawią scenę.
Reszta? Tak, byli. Widziałam ich. Widziałam Oscara,
widziałam go dość blisko mnie. I też widziałam potem go z Chrisem, Charlesem…
Powoli zdawałam sobie sprawę, że niektóre nierealne wspomnienia snów, to nie są
sny. Tylko fragmenty nocy, które powracały niespodziewanie i nagle okazywały się całkowicie realne.
Zmarszczyłam brwi. Przez moją głowę przeleciała bardzo
dziwna myśl, którą od razu zmazałam z karty pamięci. „Szkoda, że to nie mógłby
być Thomas”. Rowllens, idiotko, to przecież Thomas. Uspokój się, co?
Przetarłam palcami oczy pod okularami. Cholera, jeszcze
nie myślałam trzeźwo. Cóż, najwyraźniej uznałam, że z Thomasem mogłabym
najprędzej się całować, tak jak z resztą jego przyjaciół. Choć z drugiej
strony… Coś go oddzielało od pozostałych. Może to, że wiedziałam, jaki to
Casanova vel dupek? No, a Charles to też przecież inna sprawa!- uspokoiłam się,
że nie tylko Thomas ma skazę na tym rozrachunku. Charles podobno nie jest
lepszy, też ma kilka przelotnych romansów miesięcznie. Ale poza tym to przecież
mógłby być mój brat, a to by było…
Cholera, stop- zganiłam samą siebie. O czym ty myślisz,
że „chciałabyś”? Victoria, ty nic nie chciałabyś! Jedyne co teraz chcesz, to to
naprawić i zapomnieć!
- … chyba, no i nie widziałam Avny - zakończyła swój
wywód Amy, którą przestałam słuchać. - To nam daje jednak trzydzieści dwie
osoby. Trzydzieści jeden, bo to nie był Johnny.
- Mam nadzieję. - Nawet nie pytałam skąd ona to wie. I
wolałam nie pytać, czy na pewno to nie był on. Za samą aluzję, że ktoś mógłby
tknąć jej Johna, prawdopodobnie groziła śmierć.
Przeszłyśmy cały obóz, rozważając opcje. Doszłyśmy do
wniosków, że nie pamiętam niczego, co się wydarzyło po godzinie około dwudziestej
trzeciej. Czyli kiedy Chase postawił mi przed nosem tequile, a Norbert mi nie
wierzył, że pochodzę z dynastii Tudorów, bo uparcie twierdził, że zmyślam. To
też trochę pomogło, bo Amy pamiętała, że mniej więcej wtedy też dużo osób sobie
poszło. Większość dzieci Ateny z Esmeraldą przeniosło się do ich domku, gdzie
świętowali uznanie ich nowej siostry. Nie powiedziałam tego głośno, ale
cieszyłam się, że tego nie pamiętam. Byłam pewna, że czułabym się okropnie
porzucona i zazdrosna. Inaczej: pamiętałam, przypomniałam sobie, że ktoś mi o
tym mówił.
Dlatego skreśliłyśmy z naszej listy dzieci Ateny,
Nicolasa, który poszedł z nimi, Courtney, Eve, Sebe i Felixa. Choć Nicolas z
chłopakami wrócili, ale córka Hermesa zaklinała się, że cały ten czas co byli u
Hermesa to ich widziała, bo przez godzinę grała z nimi w karty i kalambury, a
gdy im się znudziło to znowu sobie poszli.
- Czyli dwadzieścia jeden - podsumowałam. Amy skinęła mi
głową.
Akurat zatoczyłyśmy koło i weszłyśmy na trawnik pomiędzy
tymi bardziej licznymi, starszymi domkami. Zbliżała się siódma i z tego co
słyszałam od innych- bo ja oczywiście nigdy tak rano nie wstawałam- o tej
godzinie powoli pojawiały się pierwsze osoby na zewnątrz. Czyli miałyśmy okazję
dorwać potencjalnych Romeo i ich przesłuchać. Albo potencjalnie Julie….
- Spać mi się chce - jęknęła Amy, ziewając. Jednak nagle
drgnęła i pawie zaklaskała w ręce. - Cofam! Cofam, cofam…! Czas zacząć operację
„odnaleźć ojca Huljo”.
Nie zdążyłam załamać się nad jej głupota, bo w podskokach
mnie minęła i pokicała gdzieś za mnie. Nim się odwróciłam, usłyszałam, do kogo
szła:
- Peter, Peter! Peter, Victoria ma do ciebie bardzo ważne
pytanie…!
- Byłem z tobą.
- Ty to byś chciał z nią być – zauważyła trzeźwo skacowana Amy, celując w niego oskarżycielsko
butelką wody. Rudy uniósł ramiona, jakby chciał potwierdzić, że owszem,
rozważał taką opcję.
- Cały czas?
- Nie, bo potem powiedziałaś, że idziesz szukać świadków.
- Jakich świadków?
- Nie wiem. Było głośno, a ciebie rzucało – wyznał, jakby
to nie było nic dziwnego. - Jak cię puściłem, to prawie zemdlałaś.
Puścił mnie. Czyli mnie trzymał. DLACZEGO.
- A… - zaczęłam, nie wiedząc jak zadawać mu pytania, żeby
nie wyszło na jaw, że rekonstruuje wydarzenia. – Amy. Amy, jak się bawiłaś?
Popatrzyłam na nią znacząco, szukając wsparcia.
Dziewczyna odsunęła twarz w tył, marszcząc brwi zdumiona.
- Dobrze, Vi, czy nie miałaś gadać z Peterem… Aaaaa! –
Zrozumiała, otwierając szerzej usta i kiwając głową. Mało dyskretnie pokazała
mi uniesiony kciuk, na znak, że załapała. - Ja świetnie. A ty Peter?
- Było bardzo dobrze. Prawda Victoria?
Zbladłam. Ale… Peter po prostu się do mnie uśmiechał. Czy
nie mogłabym założyć, że jakbym się z nim całowała, chłopak teraz by o tym
wspomniał? On się chwalił wszystkim, że się ze mną umówił, choć to sobie uroił.
A co dopiero, jakby się ze mną całował. Moja matka w domu się dowie w ciągu
doby, jeżeli to prawda i to był Peter!
- Cóż, ja, jak sam mówisz, zemdlałam, więc…
- Ale wyglądałaś na zadowoloną.
- Naprawdę? – Udałam głupią. Trudne to nie było, taka się
w tamtym momencie czułam. – Kiedy?
- Kiedy krzyczałaś coś o tym, że chcesz nazwać syna Rafał
i że planujesz ślub.
Cholera, nie. Coś mi świtało o ślubie, mówiłam to już.
Wczoraj na pewno rozmawiałam z Peterem i z tego co kojarzyłam raz o ślubie. Ale
nie pamiętałam w jakim kontekście, a teraz Peter rysował owy kontekst bardzo
niefajnie… Czy po pijaku, jak się z nim przelizałam, uznałam, że oświadczyny
też mogę przyjąć? O bogowie, czas zostać abstynentem. Tak na przyszłość.
- Szukałem cię, w ogóle. Bo znalazłem pokój, ale ciebie
już nie mogłem.
- Pokój. – Popatrzyłam na niego, czując jak krew odpływa
mi z twarzy. – Pokój. Po co?
- Sama chciałaś – powiedział, uśmiechając się do mnie z
wyższością.
O. Cholera.
I zanim Amy zdążyła doszczętnie zniszczyć mnie
spojrzeniem znad swoich okularów, coś zaskoczyło mi w głowie. Ha!
- Świadków! Szukałam świadków, dla Norberta!
- Norbert się żeni? – Boże, Peter, małpy cię chowały? Chyba
orangutany, bo podobny kolor owłosienia…
- Nie, nie! Nie chciał mi uwierzyć, że jestem z dynastii
Tudorów, a ja… oj, nie ważne!
Ważne było to, że odzyskałam dobre pięć minut wieczoru. Olśniło
mnie, że na Petera wpadłam po tym jak poczułam w sobie powołanie udowodnić
Norbertowi, że Tudor to mój wujek. Pamiętałam, jak na niego wpadłam i
pamiętałam, jak od niego uciekłam. Problem był jeden: za Chiny nie mogłam sobie
przypomnieć co się działo w trakcie.
- I… To tyle? – Amy postanowiła mi wreszcie pomóc i
przesłuchać go do końca. – Coś jeszcze robiliście?
- No, potem jeszcze, jak już chyba znalazłaś tych całych
świadków…
- Potem? – jęknęłam. Byłam bliska płaczu.
- Noo… Tak. Jak mnie znalazłaś jakieś półgodziny później.
No ja cię kręcę, litości! Ja go znalazłam? Świetnie!
Dalej, okrutna prawdo, zniszcz mnie jeszcze bardziej!
Peter nie wyglądał na przejętego faktem, że stoimy przed
nim z Amy w przeciwsłonecznych okularach jak dwie tajne agentki, a zamiast pistoletów
mamy butelki wody. Amy złowrogo przerzucała swoją z ręki do ręki, co powodowało
rytmiczne, monotonne chlupotanie. Mój Rudy Książe z Bajki nie bardzo chyba
czaił, co od niego chcemy. Na szczęście przywykł do tego, że czasem nie jest w
stanie pojąć innych ludzi i ich pomysłów, więc cierpliwie nam opowiadał, czasem
tylko rzucając pełne pobłażania i wyższości spojrzenia.
- Tańczyliśmy i Victoria opowiadała mi o swoim hobby.
- Którym? – bąknęłam pod nosem, uciekając spojrzeniem na
bok. No co, byłam ciekawa swojego życia! To dołujące żyć i mieć świadomość, że
cholerstwo zwane alkoholem odebrało ci radość z przeżywania go! Choć nie byłam
pewna, czy chwile z Peterem zaliczały się do tych szczęśliwych.
- Garncarstwie.
- Naprawdę? – zaciekawiła się blondynka, zerkając na
mnie.
Wzruszyłam ramionami, bo nic mnie już nie mogło zdziwić.
- Tak, a potem namówiłaś mnie na grę w karty – dodał,
posyłając mi znaczące spojrzenie i uśmiechnął się poufale. – Nie przyjęłaś
odmowy.
- Mmm, coś nas łączy – mruknęłam pod nosem, patrząc na
swoje palce u stóp.
- Ale dałaś mi wygrać. – Podniosłam głowę, patrząc na
niego jak na kretyna. – Albo po prostu przegrałaś.
- Słucham? – zapytałam zdumiona, jednocześnie z
rozbawioną Amy.
- No, przegrałaś trzy razy. A wtedy powiedziałaś, że
idziesz spać – uzupełnił, po czym pokręcił głową z rozbawieniem. – Ostro
wczoraj zabalowałaś, nie?
O łasko kaca moralnego! Jest nadzieja!
- Poszła spać? – upewniła się Amy.
- Tak – przytaknął. – Przecież nawet z tobą.
- A no tak. – Amy stuknęła się w czoło i popatrzyła na
mnie, jakby to było oczywiste. – Przecież znalazłam cię z Peterem, zapomniałam.
Spróbowałam zabić ją wzrokiem, bo ja tu ratuję swój
honor, a ona zapomina, że siedziałam sobie z Peterem. Siedziałam. Siedziałam, a
nie się całowałam. To dosyć kluczowe, nie? Może zaraz sobie przypomni, że
widziała z kim się całowałam? Miło by było.
Amy próbowała jeszcze dowiedzieć się, w co mnie ograł,
ale nie dałam jej okazji. Przeprosiłam grzecznie Petera (powiedziałam „to ty
zabalowałeś, miałeś zwidy, że z tobą przegrałam”) i odciągnęłam córkę Hermesa
od rudzielca.
Jeden z głowy. Została cała reszta.
- Chcesz maliny? - zapytał Charles, wskazując gestem
dłoni pudło na stole. - Moja matka przysłała.
- Naprawdę? – uśmiechnęłam się lekko. – To urocze…
- Tak, bo Thomas z Chrisem tydzień temu wysłali jej
ogromnie rozpaczliwy i pełen uwielbienia list. Że nas tu głodzą, że porcje są
małe, że Chejron nie pozwala im jeść poza stołówką… - westchnął, rzucając
dwójce pobłażliwe spojrzenie. Syn Tanatosa i syn Eris udali, że nie wiedzą o co
mu chodzi. - Chcieli żeby upiekła im takie jedno ciasto, a ona przysłała zapasy
na miesiąc. Zawsze tak robi.
- Aha - mruknęłam, siadając na skraju łóżka. Oparłam
butelkę wody o kolano i podciągnęłam okulary na głowę. - To fajnie.
Faktycznie. Na drewnianym stole stał wielki karton.
Otwarty, wystawały z niego jakieś foliowe reklamówki, najwyraźniej ktoś je już
całe zdążył przeszukać. Obok niego leżało z pięć kolorowych pojemników, takich
w jakie pakuje się śniadania do szkoły albo na wycieczki. Jeden był otwarty i
dało się zobaczyć, że był pełny borówek. W foliowej reklamówce leżały kruche
ciasteczka, wszystkie oblane zielonym, żółtym albo czerwonym lukrem.
Najwidoczniej mama Charlesa była niesamowitą kobietą.
Z drugiej strony ta uczta dla synka i jego kolegów,
kolorowe ciasteczka i dołączone do przesyłki serwetki w kwiatki, żeby chłopcy
mieli na czym jeść i nie kruszyli w pokoju, wyglądały dziwnie. Nie pasowały do
domku Zeusa, w którym stały na stole obok pustej butelki po wódce. W
napełnionym wodą zlewie pływał klapek chyba Oscara i butelka po piwie, do
której ktoś upchał jakieś zielsko. Zza jednego łózka wystawał worek na śmieci,
w którym wywaliła się jedna z dziesięciu pustych butelek piwa, przez co
doskonale widać było zawartość siatki. Natomiast na jednej z półek nocnych
stała kolekcja najróżniejszych trunków, których pewnie jeszcze nie schowali po
wczoraj. Z miejsca w którym stałam doskonale widać było, że pod parapetem
świeci się w słońcu lepka plama, a na ścianie są zacieki po czymś, co musiało
się wylać z wywalonego kubka na parapecie.
- I co Rowllens? - Thomas posłał mi szeroki, wilczy
uśmiech. Siedział na łóżku dalej, na którym leżała rozłożona partia makao. -
Trochę wczoraj zaszalałaś, prawda?
Posłałam mu mordercze spojrzenie. Czy ten kretyn nie
widzi, że owszem- mam kaca? Czy musi mi to jeszcze wypominać? Chyba musiał, a
przynajmniej radość z mojego nieszczęścia, która wręcz świeciła w jego oczach,
mówiła jasno- dla takich chwil żyje.
- Owszem, trochę za bardzo - opowiedziałam mu, na co oni
zanieśli się śmiechem. Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Nie wytknęłam im chamstwa,
jedynie podkuliłam ramiona. Mieli taki głośny śmiech…
Christopher siedział na łóżku po turecku, w szarych
dresowych spodniach i też szarej, ale ciemniejszej bluzie, zasuniętej prawie
pod szyję. Wyglądał jak ktoś gotowy spędzić w łóżku cały dzień, nie wystawiając
nosa za drzwi swojego pokoju. Efekt podkreślały cieplejsze skarpety w kolorowe
paski, które naciągnął na nogawki ściśniętych na dole gumką dresów. Pamiętając
go z wczoraj, kiedy dopiero zaczynał pić, a z tego co słyszałam potem wlał w
siebie jeszcze dwa razy tyle… Byłam pod wrażeniem. Spokojnie wyrzucał na kołdrę
kolejne kary, nie umierał, uśmiechał się pod nosem. Tylko oczy miał trochę
zaczerwienione, a włosy w jednym miejscu były odciśnięte od poduszki.
- To powiedz… Ty nie byłaś gotowa na imprezę, czy impreza
jednak na ciebie? - Syn Tarota nie dawał za wygraną. – Dobrze się bawiłaś?
Westchnęłam wyniośle i obróciłam twarz w jego stronę
zblazowana. Na co nie miałam być gotowa. Na picie? Czy on ma mnie za
przedszkolaka, który nigdy nie pił? Nooo… Trochę tak było. Zdarzało mi się pić,
ale nigdy aż tak, żebym miała dziury w pamięci i kaca. Na imprezach w weekendy,
urodzinach znajomych z klasy i nocowaniach u dwóch najbliższych znajomych
zdarzało mi się mocno wstawić już wcześniej. Całowanie się z niewiadomą
personą- to było nowością.
- Nie. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby… - urwałam. „żeby
tyle wypić?”. Wyjdę na małego alkusa, który nie umie się bawić normalnie.
Dlatego odchrząknęłam i wywróciłam oczyma. - Choć wczoraj, jak wczoraj: byłam
pijana i do pewnego momentu świetnie się bawiłam. Ale dziś, przyznaję się, mam
kaca i czuję się okropnie. Mam jeszcze kaca moralnego - dodałam, myśląc o tej
całej aferze z całowaniem się. Cholera, jakby oni tylko wiedzieli, żyć by mi
nie dali, byłam pewna.
Choć przecież właśnie tu jestem, żeby wybadać czy któryś
z nich przypadkiem wie, co się stało. Ponieważ sam brał w tym udział. Dlatego,
być może, tylko się powstrzymują i zaraz nie dadzą mi żyć.
Thomas uniósł brwi, jakbym go szczerze zaskoczyła. Ha,
nie spodziewał się, że przyznam mu rację: byłam w złym stanie i tak też się czułam.
Najwidoczniej stracił rezon, bo otworzył usta, żeby coś powiedzieć, po czym je
zamknął, patrząc się zdumiony na Christophera. A ten, pokręcił głowa, bo
najwidoczniej nie rozumiał o co chodzi chłopakowi. Syn Tanatosa coś tam mruknął
do siebie i potarł się po karku.
On też najwyraźniej dopiero wstał. Siedział w ciemnych
spodniach, a jego czarny pasek zwisał z poręczy łóżka. Miał na sobie workowaty,
wełniany ale dość cienki sweter, w którym ostatnio widziałam Oscara. Materiał
był cienki, ale uroczy: w indiańskie beżowo granatowe, sprane i wyblakłe
szlaczki, a przez ogromny rozmiar i mocno naruszony stan, zdawał się pełnić
funkcję szlafroka, tylko takiego co się zakłada przez głowe. Nigdy nie widziałam
go w tak „domowym” wydaniu, a musiałam przyznać, że ze sztywnymi i
rozczochranymi włosami on również wyglądał uroczo. (Nie aż tak słodko jak
Christopher, ale daleko w tyle nie był.) Dlatego miałam podstawy sądzić, że to
była jego dzisiejsza piżama. A dowody, że cała czwórka spała tutaj, stanowiła
rozwalona pościel na trzech z pięciu łóżek, oraz jedna kołdra i poduszka na
ziemi, we wnęce z plazmą.
- A wy? - spytałam pozostałych chłopaków. - Jak się
bawiliście?
- Świetnie. Ale jak przyszliśmy, to nie było co pić już,
więc wróciliśmy do siebie - powiedział Christopher.
- Chwała nam, że zrobiliśmy sobie porządną zaprawę -
dodał Charles, uśmiechając się pogodnie. - I tak przyszliśmy tylko szukać
Thomasa, ale dzięki temu tak nam się spodobało, że zostaliśmy dłużej.
- Dopóki nie przyszedł Oscar. - Charles zmrużył oczy,
patrząc z wyrzutem na blondyna. - Który kazał nam wracać do domu, bo nasza
obecność mogłaby przeszkadzać Jen, według niego.
- Bo tak było - zauważył ten, nie robiąc sobie nic z
urażonych min Charlesa i Christophera. - Jak po was przyszedłem, wpadłem na nią
i omal mnie nie walnęła czyimś kapciem z futrem…
- To wychodne kapcie Amy - wtrąciłam usłużnie.
- …tak bardzo ją zirytowaliście. – Oscar podciągnął
rękawy rozciągniętego spranego swetra przez głowę. Materiał wyglądał na taki,
który zaraz miał się porwać w wielu miejscach. Tak, te wielkie swetry, na
skraju swojego istnienia, należały do Oscara w większości. – Amy ma „wychodne
kapcie”?
- Tak, w nich chodzi na śniadanie i paraduje po domku,
gdy mamy gości przed dwunastą. Później służą je one tylko do rzucania w ludzi i
przenoszenia przeterminowanego jedzenia do śmietnika, jak Chase zostawi je na
stole. – To było dla mnie już całkowicie normalne, wręcz aż dziwiłam się, że
oni tego nie wiedzą. – Normalnie chodzi w innych kapciach, kapciach domowych.
Całą czwórka patrzyła na mnie kiedy o tym opowiadałam, a
gdy skończyłam, przez sekundę nic nie mówili. Jednak najwyraźniej uznali, że
cóż: przecież znają Amy dostatecznie długo, by wziąć to za normalne w jej
wydaniu. Dlatego Chris i Thomas wrócili do kart, a Charles ziewnął szeroko.
- Zirytowaliśmy
Jenny? To dziwne, tym bardziej, że byliśmy przecież bez Thomasa - mruknął
gospodarz. Syn Zeusa leżał na łóżku najbliżej okna, które było otwarte na
oścież. Ten to nawet nie wygrzebał się jeszcze spod kołdry, ale robił postępy.
Jak przyszłam to tylko otworzył oczy i się przeciągnął, teraz obrócił się już
nawet na bok i podparł na łokciu. - Nie mniej, to było wredne, stary. Zabrać
nas z tak dobrej imprezy, na której świętowaliśmy, że Esmeralda nie jest moją
siostrą…
Parsknęłam śmiechem, rozbawiona takim podejściem do
tematu. Charles zgromił mnie wzrokiem, a Christopher zaśmiał się donośnie,
opuszczając ręce i pokazując wszystkim, w tym Thomasowi z którym grał, swoje
karty.
- Śmiejcie się do woli, ale mówię wam. Ona na mnie leci,
zjada mnie wzrokiem.
- Na pewno - wymamrotał Christopher, przechylając
pobłażliwie głowę. - No, ale to tyle. Nie bawiliśmy się długo, jak sama
widzisz.
No panowie, proszę was. Już nawet wolałabym, żeby któryś
mi teraz oznajmił „muahaha to byłem ja”, niż dalej zgadywać w ciemno. Przysięgam,
to mógłby już być ktokolwiek, bylebym wiedziała kto. Ja na razie przeszukałam
paru znajomych, poznałam dziwną dziewczynę imieniem Megan, przystojnego
chłopaka od Dionizosa, którego Amy miała na swojej liście potencjalnych Romeo…
Miałam dosyć szukania.
- Ale, choć taki plus, Oscar znalazł Thomasa po drodze.
Odruchowo zerknęłam na blondyna i… zatrzymałam na nim
wzrok na dłużej. Oscar siedział na łóżku, opierając się o ścianę, a dłonie
splótł przed sobą. Wszystko pięknie (serio- on był piękny), ale sposób, w jaki
się na mnie patrzył. O cholera, czyżby to…?
- Przyszedłeś później? - zwróciłam się do niego. - A
gdzie byłeś?
- W domku, bo Sara nas złapała gdy szliśmy na imprezę -
odparł spokojnie, nie przestając się na mnie patrzeć. On coś wiedział,
stanowczo wiedział ‘coś’. Pytanie tylko, czy to właśnie to ‘coś’, o którym
myślałam…
- Dasz wiarę? Wpada na nas Sara, patrzy się na niego
krytycznie, oznajmia „o nie, w tej bluzce nie pójdziesz na niczyje urodziny,
ani niczyją imprezę z okazji uznania!”, i chwilę później nie ma Oscara, bo
młodsza siostra ciągnie go do domku, żeby się przebrał!
Charles i Christopher rechotali w najlepsze. Thomas
uśmiechnął się cynicznie i patrzył na nich z typową dla siebie wyższością, ale
nie komentował. Za to blondyn poczekał, aż się uspokoją i prawie niezauważalnie
wywrócił oczami.
- A potem znalazłem Thomasa, więc po nich poszedłem na
imprezę. I jako że ta trójka lekko się chwiała, w tym Charles, któremu nawet
chwianie się już nie wychodziło, zabrałem ich z powrotem tutaj.
Jego wzrok był spokojny, ale to, że cały czas patrzył mi
się prosto w oczy nie uspokajało. A już całkowicie mnie rozproszył, gdy po
chwili dodał:
- Spokojnie.
Zapewne pobladłam. A potem zrobiłam się czerwona, czułam
jak palą mnie poliki.
Uspokój się, Rowllens, może ci się wydawać. Cholera, mój
plan odnalezienia owego chłopaka (lub nie daj Boże dziewczyny) był według mnie
genialny, ale miał jedną wadę. Nie przemyślałam sytuacji, w której ową osobę
znajdę. Znaczy się- teoretycznie owszem, ale praktycznie nie miałam pojęcia jak
to załatwić i jak rozmawiać. I co, cholera, to „spokojnie” miało oznaczać?
Żebym się nie martwiła, że oni byli pijani i byli na imprezie? Czy że on wie,
bo to był on, ale nikomu nie powie i wszystko okej więc mogę być spokojna?
Odchrząknęłam zmieszana w tym samym momencie co Thomas
zakasłał, dlatego nie było tego słychać. Oscar posłał mi lekki uśmiech, a ja
zmieszana mruknęłam:
- A byłeś na imprezie w ogóle? To znaczy… udało ci się
wejść i się rozerwać?
- Nie - uciął krótko. – Nawet potem, gdy przyszedłem po
Sarę.
- Sara była na imprezie? – zdziwiłam się.
- Tak, bo ją wysłałem po ciebie. – Oscar przechylił
kpiąco głowę w bok. – Ale zamiast przyprowadzić cię do nas, dała ci się spić.
Przyszedłem ją szukać i wyciągać od Chase’a i Johnny’ego, którzy uczyli ją pić Jamajski Ogień.
„Jamajski Ogień”
sprawił, że moje myśli przybrały nowy kierunek i po chwili natrafiły na parę
wspomnień. Miałam nadzieję, że żaden z nich nie zauważył, że zbladłam.
Aktualnie wracało do mnie coraz więcej szczegółowo z imprezy. Na przykład, że z
Sara faktycznie po mnie przyszła. I chciała zabrać do siebie, spać. I że z nią
wypiłam dużo. I bardzo dobrze nam się flirtowało. Ta, niby fajnie, ale za
cholerę nie pamiętałam niczego po trzecim łyku wódki…
- Co to Jamajski Ogień? – spytał Charles, ewidentnie
zaciekawiony.
- Tequila. Trzeba im będzie wytłumaczyć kiedyś, że ona
jest z Meksyku.
- Nie, Chase’owi złamie to serce! – zaoponował Chris,
ściągając rozpaczliwie brwi, jakby Oscar oznajmił, że chce zabić szczeniaczka.
Pokiwałam głową, nie wiedząc co o tym myśleć
Zaczęliśmy rozmawiać na jakiś inny temat, machinalnie
odpowiadałam na zadawane mi pytania i coś tam mówiłam, ale myślami byłam
nieobecna w tej dyskusji. Po dziesięciu minutach doszłam do wniosku, że to nie
mógł być Oscar (a szkoda, w sumie), a to „spokojnie” tyczyło się wyprowadzenia
pijanych przyjaciół z imprezy. Na pewno. Inaczej być nie mogło. Oscar nie był
bardzo pijany, a poza tym nie był osobą, która mogłaby się z kimś obściskiwać
za domkiem. Raczej, jakbym próbowała go zaatakować, to by mnie złapał za
nadgarstki, obezwładnił i w porywach ogłuszył, przerzucił przez ramię i oddał
Amy. A potem wywrócił oczyma i wykrzywił się cynicznie. Doszłam do wniosku, że
nie. Stanowczo to nie mógłby być Oscar. Teraz to bardziej się martwiłam, że to
była jego siostra…
Mniej więcej wtedy też oznajmiłam, że muszę się zwijać.
Przecież zostało mi jakieś dwadzieścia osób do przesłuchania.
Witaj przygodo.
Akurat w momencie, w którym uznałam, że skoro idę sobie
sama o ósmej rano przez obóz, więc mogę niekulturalnie sobie bardzo szeroko ziewnąć,
usłyszałam:
- O nie, znowu ty.
Leniwie, obróciłam się, żeby zobaczyć Alexa, który akurat
wyszedł ze szpitala, a pod pachą trzymał jakieś pudełko. Nawet nie chciało mi
się patrzeć co to.
- Hej, Al… - chciałam się przywitać, ale chłopak mi przerwał.
Uniósł dłoń w geście „cicho” i pokręcił głową, zamykając wymownie oczy.
- Nie. Proszę cię, nie.
Byłam zbyt śpiąca, żeby się wkurzyć, dlatego tylko
rozciągnęłam usta na znak „aha, fajnie, nie wiem o co chodzi”.
- Okej, nie to nie. Choć nie wiem odnośnie czego to „nie”,
ale okej…! – westchnęłam, unosząc ręce w geście poddania się. A właściwie
jedną, bo butelka z woda była zbyt ciężka dziś. Obróciłam się i ruszyłam w
stronę domków.
- Po prostu nic do mnie nie mów. – Alex najwyraźniej też
akurat wracał do siebie, więc szliśmy w jednym kierunku.
- Dlaczego? – mruknęłam. Dobra, nie lubimy się, ale żeby
aż tak…?
- Mam cię szczerze dosyć – oznajmił, zerkając na mnie, jakby
chciał ocenić jak bardzo mój widok mu przeszkadza. – Tak. Stanowczo mam cię
dosyć.
- Bo…?
- Jeszcze się pytasz…? – Blondyn prychnął rozbawiony, po
czym pokręcił z politowaniem głową. – Po wczorajszej imprezie każdy miałby cię
dosyć.
O cholera. Alex, czy to ty…?
Nie mniej, nie dałam po sobie poznać, że cokolwiek jest
nie tak. Bo przecież równie dobrze, mogłam go czymś zdenerwować. Nie wiem…
Skoro pijana postanowiłam się całować, mogłam mieć jeszcze inne, głupsze
pomysły. Dlatego po prostu nie ciągnęłam tematu. Szłam w milczeniu obok niego,
patrząc się na swoje nogi. A w głowie zastanawiałam się, jak zapytać go, czy to
był on.
Bo, cholera, jak?
„Hej, Alex, czy to z tobą się wczoraj całowałam?”
Brzmiało cudnie, serio. To chyba najbardziej denne pytanie z historii żałosnych
pytań. A poza tym, jakby to nie on, przyznałabym mu się do mojego sekretu – że poleciałam
w ślinę i nie pamiętam z kim. Bomba.
Moją batalię w głowie przerwał syn Apolla.
- Nie jest ci głupio? – zapytał mnie nagle.
- Głupio? – jęknęłam.
- Tak, bo mi jest.
No, a teraz to mi się smutno zrobiło, cholera. Aż tak
mnie nie lubił, żeby żałować, wstydzić się tego…? Byłam szczerze urażona,
przysięgam.
- Dlaczego?
- Nie wstydzisz się, że tak się wczoraj przede
mną…otworzyłaś i zbliżyłaś?
A teraz to byłam bliska płaczu. „Otworzyłaś i zbliżyłaś”?
Dobrze, że te okulary słoneczne ukrywały przed nim mój pełen przerażenia wzrok.
Bo byłam pewna, że oczy mówiły wszystko. Tym bardziej, kiedy sobie przypomniałam,
że rano obudziłam się w czyjejś bluzce.
Alex, kiedy nie doczekał się odpowiedzi, zerknął na mnie,
unosząc pytająco brwi. I przysięgam, nie wiedziałam dlaczego wyglądał tak
spokojnie. Tylko był zmęczony, bo pewnie się nie wyspał.
- Yyyyy no ja… - zaczęłam, choć tak naprawdę chciałam
krzyknąć przerażona „CO MY WCZORAJ ROBILIŚMY?!”.
- Elokwentnie – mruknął sceptycznie, przerywając mi. Po
czym westchnął i nie siląc się na wyniosłe spojrzenia, dodał: - Proszę cię, nie
rozmawiajmy o tym nigdy.
- O…o czym…? – zapytałam, chcąc wiedzieć, na czym stoję.
Bo sytuacja robiła się coraz gorsza z godziny na godzinę.
Alex stanął, obracając się tak, że zagrodził mi
przejście. Zatrzymałam się jak wryta, omal nie wywalając się i spojrzałam w
górę, na niego. Blondyn wyglądał…szczerze. Nie uśmiechał się cynicznie, nie
udawał bardziej wypoczętego niż był, nie patrzył na mnie z politowaniem jak
zawsze. Nie. Alex po prostu cmoknął, potarł dłonią szczękę, jakby szukał
odpowiednich słów, po czym oznajmił:
- Słuchaj. Nigdy tego nikomu nie mówiłem i nie chcę, żeby
inni się dowiedzieli. – Ni cholery z tego nie rozumiałam. Dlatego też pokiwałam
głową, na znak, że się z nim zgadzam. – I wczoraj, przysięgam, powiedziałem ci
o tym wszystkim tylko przez tę wódkę. Nigdy wcześniej się tak nie wstawiłem –
zaznaczył szybko, jakby myślał, że teraz go wyśmieję.
- Okej, rozumiem… - mruknęłam, bo naprawdę…co innego
mogłam powiedzieć? Że „ mam pojęcia o czym chrzanisz, facet”?
- Okej. – Alex najwidoczniej odetchnął z ulgą. – Po prostu
udawajmy, że tej rozmowy nigdy nie było.
Pomiędzy patrzeniem się na niego jak na najtrudniejsze
zadanie z matmy a patrzenie się na niego jak na najtrudniejsze zadanie z matmy,
coś mi w mózgu zaskoczyło. I wreszcie zrozumiałam, że najwyraźniej wczoraj
rozplątał mu się przy mnie język i powiedział mi coś zbyt osobistego.
- Nikomu nic nie powiem – zapewniłam go, kiedy znów
ruszyliśmy ścieżką. – Będę udawała, że nic nie pamiętam, ok?
Nawet nie domyślał się, że tu nie potrzeba ode mnie
żadnego wysiłku… Alex wywrócił oczami, jakby poniżej jego godności było
układanie się ze mną, ale mruknął pod nosem:
- Dzięki.
- I… Ty też nikomu nie mów, tego co ci mówiłam – dodałam,
bo cholera mnie wie, co ja mu mogłam nagadać. Wszystko. Raptem wszystko…
- Zgoda.
Szliśmy, nic nie mówiąc. Była to tego rodzaju niezręczna
cisza, kiedy żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć, czekało aż drugie się
odezwie, żeby bez chamstwa oznajmić sobie „to ja lecę, pa!”.
Alex odchrząknął.
- Chcecie aspirynę? – zapytał, podnosząc wyżej paczkę,
którą niósł. – Na kaca?
- Nie, nie. Żyjemy – odparłam szybko, może trochę za
szybko.
- Yhym. No. To dobrze.
- Tak, tak… Dobra, ja idę nad zatokę.
- Aha. To na razie.
- Yhym, hej.
I to, moi mili, jest idealny przykład końca rozmowy,
kiedy dwie nieprzepadające za sobą osoby musiały być przez chwilę dla siebie
miłe, a potem było im aż za to głupio.
Siedziałam na wysokim murku i machałam znudzona nogami.
Przed sobą trzymałam butelkę wody, a włosy wpadały mi na twarz, choć
przeciwsłoneczne okulary trzymały je trochę po bokach głowy. Przez to, że
słońce świeciło mocno, a te kłaki były za krótkie, żeby je spiąć, zaczynałam
żałować, że je obcięłam.
Rozmawiałam dziś z każdym podejrzanym. Oj tak, z każdym.
Poznałam masę naprawdę miłych i zabawnych osób. Został mi Chejron i Dionizos,
ale szczerze liczyłam, że AŻ TAK szalona to ja nie jestem nawet po pijaku. No,
jeszcze Milos. Ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. W sumie, to dawało mi do
myślenia, cholera. Może to z nim się całowałam i chłopak się tak przeraził, że
teraz siedzi samotny w Lesie albo już się powiesił?
- Jak tam głowa, Rowllens?
Okręciłam się, żeby popatrzeć na Thomasa. Chłopak oparł
się o murek tuż obok mnie. Prawdopodobnie zdążył odwiedzić swój domek, bo
zamiast bliskiego rozpadowi swetra Oscara, miał na sobie szarą (trochę
niebieskawą) bluzkę. W jednej dłoni trzymał plastikowy pojemnik, w którym
kiedyś było pełno malin. Zjadł już połowę i co chwila wrzucał sobie kolejną do
ust. Kątem oka dostrzegłam, że na boku pojemnika, pomiędzy palcami Thomasa, przyklejona
taśmą klejącą, była pomarańczowa karteczka z napisem „Smacznego, chłopcy!”,
prawdopodobnie autorstwa mamy Charlesa.
- Źle - mruknęłam.
- Chodziło mi o samopoczucie, nie o to jak wyglądasz.
- Dowcipny – żachnęłam się, marszcząc nos w jego stronę.
Ale nie miałam ochoty się tego czepiać. – I też źle.
- Czyli też jak zawsze - zauważył uprzejmie, patrząc się
gdzieś do przodu. Nawet nie miałam ochoty zabić go wzrokiem.
- Thomas, błagam, nie dziś - jęknęłam tylko, przeczesując
ręką włosy i odgarniając je na drugą stronę, żeby móc go lepiej widzieć. - To
nie jest najlepszy dzień, żebyś mnie wkurzał, bo…
- Jasne - przerwał mi. Uśmiechnął się niepewnie w stronę
malin i pogrzebał palcem w pudełku. - Sorry.
Urwałam, zdumiona i mile zaskoczona. Mimowolnie
uśmiechnęłam się do chłopaka, bo takiej reakcji się nie spodziewałam. Cholera,
co mu się stało, że aż przeprosił? Miałam ochotę się zaśmiać z tego powodu,
jednak zamiast tego, widząc nietypowe dla niego zmieszanie, położyłam dłoń na
jego ramieniu i zaraz ją zabrałam.
- Nie, spoko, po prostu…
- Jasne Rowllens, rozumiem. – Przerwał mi i uśmiechnął
się lekko. I o dziwo był to naprawdę ładny, szczery, życzliwy uśmiech. Nie
wiedziałam, że tak potrafi. – Wiesz, ładnie to rozegrałaś, powiem ci.
- Rozegrałam? Że niby co?
- Jak to co? To jak wszystkim wmawiasz, że film ci się
urwał, żeby ci nie wytykali twoich wczorajszych dokonań. Przez chwilę sam ci
uwierzyłem, że nic nie pamiętasz – odparł, ewidentnie rozbawiony.
Przygryzłam lekko wargi, bo cholera… Weź się przyznaj
komuś takiemu jak Thomas. Właśnie mnie pochwalił, uznał, że czymś mu jednak
zaimponowałam! Cholera, to jest coś, co powinnam sobie w dokumenty dopisać- nie
każdy dostąpił takiego zaszczytu. A teraz niby co miałam zrobić? Przyznać się,
że jednak nie umiałam pić i przesadziłam. Że spiłam się tak bardzo, że mam
plamy? A do tego jeszcze z kimś „poleciałam w ślinę” i nie wiem z kim? No, tego
ostatniego nie zamierzałam ujawniać na pewno.
- Ale… Ja naprawdę nie pamiętam niczego z wczoraj.
Słysząc to Thomas wypluł malinę, która przed chwilą
efektownie podrzucił i trafił nią do buzi. Zaczął kasłać, a ja się z niego
śmiać. Choć za sekundę, gdy spojrzał się na mnie ze swoim wilczym uśmiechem, to
ja się skrzywiłam.
- Nie pamiętasz nic z wczoraj? - zapytał, szczerze
rozbawiony.
- No, od około dwudziestej trzeciej. Potem też trochę,
ale no…wybiórczo. Więcej mi brakuje, niż pamiętam - poprawiłam się, ale
czarnowłosy i tak zaniósł się śmiechem. Zblazowana postawiłam wodę pomiędzy
nami na murku. Ostentacyjnie skrzyżowałam ramiona. - No bardzo śmieszne, jakbyś
ty nigdy tak nie odleciał…!
Chłopak spojrzał się na mnie ciepłymi, brązowymi oczami i
uśmiechnął z politowaniem. Z godnością poprawiłam włosy, miażdżąc go
spojrzeniem, czego nie mógł zobaczyć przez ciemne szkła moich, a właściwie Amy,
okularów.
- Widzisz? - zapytałam sfrustrowana. - I dlatego jestem
dla ciebie niemiła. Bo jak zaczynam z tobą rozmawiać normalnie, to mnie
wyśmiewasz.
- Po pierwsze - zaczął, wykrzywiając sceptycznie usta, -
nie jesteś dla mnie niemiła. Nie umiesz, nawet jakbyś chciała. Po drugie, nie
wyśmiewam cię, tylko śmieję się z tego co robisz. To ty odbierasz to jako
wyśmiewanie ciebie, chica.
- Nieprawda - mruknęłam.
- A mówiłem: znajdź Esmeraldę i się jej posłuchaj?
- Cholera, to że Esmi jest nagle córką Ateny, nie
oznacza, że ma być… nie wiem, jakimś mentorem mojego życia! – obruszyłam się,
nie mając innego powodu, żeby się obruszyć. – I dla twojej wiedzy, szukałam
jej, ale nie znalazłam. Znalazłam Norberta i wódkę i podobno Chase’a i tequile.
Zmieńmy temat.
- Ładna dziś pogoda, co? – zapytał przymilnie. Tak,
rozmawiajmy o pogodzie, świetnie. - Słońce dość mocno świeci.
- Zauważyłam.
Ostentacyjnie poprawiłam okulary i wykrzywiłam usta.
Nabijanie się z mojego stanu jakoś mnie nie bawiło, tym bardziej, że byłam
zajęta większym problemem. Thomas niestety owszem - choć udawał miłego i
życzliwego, robił to z cynizmem.
- Naprawdę zauważyłaś? - zapytał niby zdumiony i trafił
kolejną maliną sobie do ust. - To czemu założyłaś golf?
Ups.
- Bo… Bo ktoś zatrzasnął nam szafkę, w której mamy lepsze
ubrania. Została nam tylko ta, w którym Amy miała bluzy, spodnie i z
najnormalniejszych ubrań ten golf.
Nie podobało mi się to kpiące spojrzenie i wysoko
uniesione brwi. Jakby chciał się mnie zapytać, czy sama wierzę w to, co mówię.
Do tego cały czas beztrosko jadł te maliny, jak gdyby nigdy nic..! Cmoknęłam z
irytacją i znowu przeczesałam włosy.
- Cholera, sam nosisz skórzaną kurtkę w taką pogodę,
jesteś ostatnią osobą, która mogłaby się mnie o to czepiać.
- Nie, nie czepiam się - powiedział od razu, unosząc
wolną rękę wyżej. Wymownie uniósł brwi, jakby chciał udać głupiego i powiedzieć
„Ja i czepianie się ciebie? Nigdy w życiu!”. Doskonale się bawił, ledwo hamował
uśmiech. - Zadaję ci pytanie, a ty się nie wiadomo dlaczego tłumaczysz.
Przecież ta bluzka wygląda na cienką, nawet nie ma rękawów.
- To po co o nią pytasz? - wytknęłam mu głupotę. Chłopak
wzruszył ramionami, poprawiając się tak, że teraz opierał się o murek plecami,
bokiem do mnie.
- Z kurtuazji. Jest bardzo ładna.
Miałam ochotę walnąć go moją wodą w ten nadęty łeb. Nie
zdążyłam, bo Thomas obrócił głowę w moją stronę i podał pudełko z owocami.
- Malinkę? - zapytał swobodnie.
- Nie, nie chcę.
- Szkoda - odparł, okręcając się znowu bokiem do mnie.
Nie patrząc na mnie, tylko gdzieś przed siebie, znudzony, dodał: - Wczoraj
chciałaś. I to nie jedną.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam, ale widząc, jak na
jego twarzy pojawia się szeroki, źle wróżący uśmiech… wydałam z siebie
stłumione „yp!” i automatycznie chwyciłam się dłonią za szyję.
Thomas odwrócił twarz w moją stronę, śląc mi bezczelny
uśmiech i patrząc na mnie spokojnymi, brązowymi oczami.
- Nie udawaj przerażonej, Rowllens. Jestem pewien, że
jakbyś pamiętała, błagałabyś o więcej.
Z wrażenia uchyliłam usta i wydukałam mało sensowne:
- Hę?
Thomas westchnął, udając zmęczonego moim opóźnionym
rozumowaniem.
- A jednak umiesz kojarzyć fakty, Rowllens.
- Czy my…? - zaczęłam, marszcząc nos i wskazując palcem
to na mnie to na niego.
- Yhym - mruknął, spoglądając w dół. Przerzucił palcem
kilka owoców, żeby wybrać ładniejszy, po czym wsadził sobie do buzi. Wyciągnął
w moją stronę pudełko i uniósł brwi. - Naprawdę nie chcesz?
- Nie - mruknęłam, bo nie miałam pewności o które malinki
mu chodzi. Choć w sumie na żadne nie miałam ochoty. - Ale… jak?
- Och, to bardzo zabawna historia, aż szkoda, że nie
pamiętasz.
Zacisnęłam palce mocniej na mojej wodzie, żeby go nią
walnąć. Widząc moją minę Thomas odchrząknął, odstawił pudełko na mur i strzepał
niewidzialny brud z palców.
- Ogólnie rzecz biorąc, żałuję, że nie pamiętasz, bo jest
co. - Zignorowałam jego dwuznaczny uśmiech i ruch brwi. Ale zaraz przestał się
szczerzyć i skrzywił się zawiedziony. - Kurde, Rowllens, naprawdę? Nic?
- Nic.
- Aż nie chce mi się w to wierzyć… - westchnął, kręcą
głową, jakby naprawdę go to martwiło.
- Skoro już ustaliliśmy, że nic nie pamiętam, a
dwudzieste pytanie mnie o to, czy NA
PEWNO NIC nie pamiętam, nie ma sensu.
- Wiesz, jak przyszłaś do nas i oznajmiłaś, że urwał ci
się film, to poczułem się niemal urażony, bo wychodziło by na to, że się
wstydzisz tego co się działo za tym domkiem. Więc teraz trochę mi ulżyło. Ale i
tak szkoda, bo… - Odchrząknęłam głośno. Thomas przechylił głowę na bok i
wzniósł oczy do nieba, zły, że go ponaglam. - No dobra, dobra…! Nie denerwuj
się tak.
- Nie denerwuję się, tylko chcę wiedzieć jakim cudem…
- Jakim cudem ci się wreszcie udało - dokończył za mnie,
akcentując słowo „wreszcie”. - Już ci mówię. Kiedy cię odstawiłem na imprezę i
wróciłem do chłopaków, Christopher ożył i dalej piliśmy u Charlesa. A potem…
- Nie chcę wiedzieć, jak ci minął cały wieczór,
interesuje mnie ta jedna, konkretna minuta – przerwałam mu.
- A potem…! – Rzucił mi karcące spojrzenie, dając do
zrozumienia, że mam mu nie przerywać. Choć zaraz przechylił głowę i uniósł brwi
znacząco: - No, czy ja wiem czy to była jedna minuta… Raczej ponad dziesięć,
wiesz, Rowllens, byłaś…
- Po prostu kontynuuj – jęknęłam zblazowana.
- Jak sobie życzysz. A potem…wpadłem na pomysł, żeby
pójść złożyć Jen życzenia urodzinowe. Bądź co bądź mieliśmy dla niej wspaniały
prezent. Kupiliśmy jej…
- Kwiatki dla
Kwiatuszka – wcięłam mu się, żeby nie zbaczał z tematu. W odpowiedzi otrzymałam
pełne niechęci spojrzenie, że zabieram mu frajdę ze snucia tej jakże przyjemnej
opowieści, a poza tym mam nie przerywać. Cholera, dlaczego akurat teraz musiała
się w nim ujawnić wspólna cecha z Arthurem, i on też postanowił opowiedzieć
prostą historię jak najbardziej dookoła?
- Więc wyszedłem, ale na ganku dopadłaś mnie ty, każąc
potwierdzić Norbertowi, że jesteś z dynastii Tudorów.
- A wiesz, że Norbert chyba to kupił? - mruknęłam, choć
to nie była pora na żarty.
Boże, ludzie, czy wy rozumiecie, co się właśnie stało??
Ja. Thomas. Ja! Thomas! Ja i Thomas. I! Ja i Thomas! Całowaliśmy się, cholera! Mam malinki na szyi, cholera.
Cholera, jak bardzo pijana musiałam być, przecież to w końcu był… no, to był
przecież Thomas!
Z drugiej jednak strony, byłam zadowolona. Oczywiście,
zadowolona byłam nie dlatego, że to był Thomas, tylko dlatego, że to nie był
nikt gorszy. Uf! To nie był Milos, Peter, Alex, Nicolas,
broń-mnie-Panie-przed-Jenny-nie-był-to-Norbert albo jakiś czternastolatek. Ani
dziewczyna. Thomas? Dobra, nie oszukujmy się. Ja go naprawdę szczerze lubiłam,
choć był zidiociałym draniem. Ale przyznaję: bardzo go lubiłam. Może nawet na
tyle, żeby cieszyć się z tego. Nie żebym marzyła paść mu w objęcia i zaraz
wyznawać miłość. O nie, całowanie się z nim a jakiekolwiek większe uczucia…to
inna bajka.
Nie, inaczej- cieszyłabym się, szczerze cieszyła, gdyby
Thomas nie był tym Thomasem. Jednak,
przez to, że Thomas to jednak Thomas, byłam na siebie zła. Zachowałam się jak
każda z jego wielbicielek; dołączyłam do kolekcji trofeów Thomasa, który jak
widać czerpał z tego satysfakcję. Poza tym, no właśnie. Kto jak kto, ale Thomas
mi tego nie daruje. I nawet jeżeli nikomu nie powie, to nie mam co liczyć na
lekkie życie.
Ale o to miałam pretensję do siebie, poza tym byłam
zadowolona. Thomas potrafił się zachować. Byłam pewna, że nikomu tego nie
rozgada i nie będzie mnie teraz traktował inaczej, w jakiś zdystansowany lub
sztuczny sposób. Dla potwierdzenia moich myśli, popatrzyłam się na chłopaka.
Nie wyglądał inaczej, nie zachowywał się inaczej, nie stał teraz ode mnie
dalej, nie unikał moich spojrzeń, sam katował mnie swoimi jak zawsze… Nic,
żadnych zmian w naszej relacji.
- I kiedy wspaniałomyślnie potwierdziłem Norbertowi, że
widziałam twoje papiery i twoim wujkiem jest Rafał Tudor… Czy ktoś taki, bo nie
bardzo kojarzyłem kim są ci cali Tudorowie. Wtedy cała się rozpromieniłaś -
powiedział, uśmiechając się do mnie jak do małego dziecka - i uznałaś, że chcesz zapalić, więc wyszliśmy
na dwór, za domek.
- A tam…?
- A tam jeszcze chwila i linia Rafała Tudora mogłaby
zostać przedłużona.
- THOMAS! - zawołałam gromiąc go spojrzeniem.
Zmarszczyłam nos z niesmakiem uchylając usta, podczas gdy ten dureń rzucił mi
swoje firmowe spojrzenie i mrugnął znacząco.
- Wiem, ja też byłem zły, że tej chwili zabrakło.
Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Nigdy więcej nie waż się tak mówić - oznajmiłam mu,
ogarniając włosy do tyłu. - Nigdy.
- W takim razie inaczej. Za domkiem wyszło na jaw, że
jesteś pijana i że ja jestem pijany - stwierdził spokojnie. - Wybacz Rowllens,
nie mam zamiaru opisywać ci szczegółów.
Cholera, byłam naprawdę ciekawa jak to się stało i ja
trwało i ile i jak i… no, chciałam wiedzieć. Inaczej – chciałam pamiętać, ale
stanowczo nie miałam ochoty słuchać teraz o tym od Thomasa.
- Pfff, i dobrze - żachnęłam się. - Nie miałabym zamiaru
tego słuchać.
Chyba jestem złą aktorką, bo kąciki ust Thomasa zdradziły
go, że mi nie wierzył.
- Wiesz, Rowllens, nie wiedziałem, że potrafisz być taka…
- STOP - przerwałam mu, podnosząc dłonie i przyciskając
je do uszu. - Nie chcę tego słuchać, stop! - Thomas zaśmiał się krótko. - W
porządku, przynajmniej wiem, że to byłeś ty… Nie mów nikomu, dobrze? Nikt nie
może się dowiedzieć, a my do tego nie wracajmy.
- Dlaczego? I nie masz szans - dodał odpowiedź na drugą
część prośby.
- Bo nie - burknęłam, zeskakując z murku i zabierając
butelkę wody. - Nie chcę, żeby cały obóz wiedział, że poleciałam w ślinę z
nikim innym tylko Thomasem vel Dupkiem.
Thomas parsknął śmiechem i spojrzał na mnie rozbawiony.
- „Poleciałaś w ślinę”?
Mimowolnie też się uśmiechnęłam.
- Idiotyczny zwrot, prawda? Ale Amy cały czas go używała
i jest tak fatalny, że uznałam, że będzie pasował do sytuacji.
- Okej. Załóżmy, że nikomu nie powiem…
To już coś, mogłam uznać, że na to się zgadza. Choć
oczywiście nie mógł powiedzieć wprost „zgoda”. O nie, on był zbyt „jestem
Thomas, żyję po swojemu, nie możesz mnie ograniczać” żeby spełnić jakąkolwiek
prośbę.
- Ale wypominać ci będę.
- Jesteś równie winny co ja.
- Tego nie wiesz.
- I nie chcę wiedzieć - zaznaczyłam szybko, ściągając
sceptycznie usta. - Nie możesz mi wypominać czegoś, co zrobiliśmy razem.
- Mogę - oparł jakby to było oczywiste. - Bo ty masz z
tym problem, a ja nie.
Pokręciłam zrezygnowana głową i lekko się uśmiechnęłam.
Czy miałam problem? Ogólnie miałam, bo nie chciałam, żeby inni gadali o mnie
jakieś bzdury. Nie miałam zamiaru dobrowolnie dać się zaliczyć do grona
dziewczyn, które po pijaku obściskują się po kontach z największymi
podrywaczami.
Musiałam też myśleć przyszłościowo. To były urodziny
Jenny. Jen by mnie zabiła. W prezencie. Jako jej łaska wobec mnie, żebym nie
musiała żyć, skoro jestem tak głupia, by ulec Thomasowi.
Istniał też trzeci problem- Amanda. Może nie była moją
przyjaciółką, ale przez ostatnie kilka dni szczerze ją polubiłam i wydawało mi
się, że ona mnie również. Zawsze uśmiechałam się pod nosem, kiedy temat rozmowy
schodził na jej zauroczenie Thomasem, a teraz miałabym jej oznajmić „hej, no
słuchaj, taka śmieszna sytuacja…”?
- Poza tym, ja pamiętam i wiem, że było fajnie - dodał
Thomas, mrugając do mnie znacząco, po czym błysnął idealnie białymi zębami.
- Masz malinkę na trójce - powiedziałam beznamiętnie,
pokazując na swoje zęby. Oczywiście zmyślałam, ale to go trochę zgasiło. A
przynajmniej tak mi się wydawało, bo od razu odpalił:
- A ty na szyi.
Spojrzałam się na niego wilkiem, poprawiając golf.
Czarnowłosy rozciągnął wargi w uśmiechu i przechylił głowę lekko na bok.
Opierał się nonszalancko o murek i patrzył na mnie trochę z góry, z pobłażaniem
w oczach. Ale lubiłam to spojrzenie, nie mogłam zaprzeczyć.
- Zabawny - rzuciłam ironicznie i poklepałam go w klatkę
piersiową lekko. - Tak czy inaczej, nikomu nie mówi. I nie wracamy do tego.
- Ja będę. Ty nie chcesz, bo nie pamiętasz jak ci się
podobało. A uwierz mi, byłaś…
- Nie słucham cię! - zawołałam, ruszając ścieżką. - Lalala, nie wiem co mówisz bo cię nie
słyszę!
- Nie krzycz tak, to nie pomaga na kaca! - zawołał za
mną.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem.
Rowllens cały poranek.
XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńjeżu, wiedziałam że to będzie Thomas
przez chwile sie bałam że to Alexander
ale to był Thomas
jeżuniu, jeżuszku. O EM DŻI.
Dobry rozdzialik, podoba mi się ten tytuł u góry w url
"jak nie truskaweczki to cholerne maliny" <3
Nez
Cholera a ja cały rozdział liczyłam że to Milos. Dam.
OdpowiedzUsuńA i tak przypominam o moim ulubionych shipie ;)))))))).
MilosxPeter <3.
Jezuśku znowu się pochrzaniło wszystko.
Ja mam wrażenie, że Oscar wie ;).
CHRIS. MOJA. UROCZA. BUŁKO.
Okej