Wakacje z o.o.(24)


Nawet nie wiem, co powinnam Wam napisać i jak mocno przeprosić...
Nie wyrabiam się z niczym, więc tym bardziej nie mam czasu pisać wakacji. Robię to tylko dlatego, że nadal widzę pojawiające się wyświetlenia i myślę, że ktoś to jeszcze czyta.
Króciuteńki rozdział, ale kolejny mam już gotowy.
Całusy
Gwiazda

ROWLLENS XIV

- O, zobacz! Charles!
Nim zdążyłam uświadomić Amy, że to zły pomysł, dziewczyna pognała w stronę syna Zeusa. Zły, ponieważ poza Charlesem był tam jeszcze Thomas, Chris Oscar i Jenny. A jeśli Jenny jest w ich towarzystwie, to wiadomo, że to nie wróży najlepiej
- Victoria! – zawołała dziewczyna, widząc mnie. Z pretensją wskazała na chłopaków dłonią. - Chryste, chodź tu bo ja chyba jestem na to za głupia.
- Tak też może być - poparł ją Thomas. – Albo jesteś po prostu uprzedzona. My tylko chcemy to załatwić.
Niechętnie, bardzo niechętnie podeszłam bliżej. Nie żebym liczyła, że nigdy więcej nie spotkam Thomasa. Liczyłam, że nigdy nie będzie tej „pierwszej konfrontacji od czasu…”. Że po prostu to przegapię i będzie potem już to za mną. O, tak jak było z moim pierwszym całowaniem się. Też przegapiłam; ocknęłam się jak już było po. Mimo to, postanowiłam być dzielna. Tym bardziej, że syn Tanatosa nie zachował się na mój widok inaczej, niż zachowałby się kiedyś. Omiótł mnie spojrzeniem i znów spojrzał na Jenny. Żadnych aluzji, uśmiechów, niezręcznej ciszy. Cholera, dziękuję, tak!
- A wy już nie próbujecie się zabić dla zabawy? – zapytałam, na co Charles się skrzywił i machnął ręką.
- Niee… Daliśmy sobie spokój.
Kiedy podeszłam do stołu, Amy już zdążyła wcisnąć się na ławkę między Charlesa a Thomasa, tak, że ten drugi musiał przesunąć się w bok i teraz siedział na skraju ławki. Przed nim siedziała Jenny, opierając łokcie na stole i łypiąc na chłopaków podejrzliwie.
- Bo Oscar wyniósł go jak zasnął, po kolacji, na dach – wtrącił Christopher.
- Więc Charles wywiesił mu całą bieliznę na domku Aresa.
- A wtedy Christopher przefarbował Thomasowi włosy na fioletowo, bo ten też zasnął po kolacji.
- Uśpili mnie! – oznajmił z wyrzutem. – Podawanie prochów jest niezgodne z regulaminem.
- Macie swój regulamin…?
- Płakałeś!? – Amy podniosła się z ławki, wpatrując się natarczywie w syna Tarota. Ten prychnął, rzucając jej pełne litości spojrzenie.
- Oczywiście, że nie.
- Tylko trochę – dodał bezgłośnie Chris, kiwając Amy głową. Dziewczyna rozpromieniła się, dumna, że wszystko przewidziała.
Za to Jenny przechyliła głowę na bok, po czym roześmiała się szczerze. Z gracją przesunęła ręką po włosach, które obcięte na równi z linią szczęki były teraz krótsze  niż włosy Thomasa. Też ona miała te włosy idealnie równe w każdym miejscu, a Thomasa były pocieniowane, jakby dopiero je zapuścił i nigdy nie wyrównał.
- To dlatego wczoraj mnie błagałeś, żebym pożyczyła ci czarną farbę… Że też nie zastanowiłam się, dlaczego naciągasz kaptur na czoło… - przypomniała sobie Jenny. A zaraz uśmiechnęła się szeroko (przypominając rekina). – Dobrze, że ci nie dałam.
- A wtedy Thomas namówił Nicolasa i ten pomógł mu wynieść wszystkie meble z mojego domku.
- I skończyło się na tym, że Charles lamentował na dachu…
- Akurat na jednym cholernym domku Zeusa jest piorunochron. Skąd mogłem wiedzieć, czy zaraz coś nie walnie…! – obruszył się chłopak.
- Oscar negocjował ze wściekłymi dziećmi Aresa, żeby oddały mu dwadzieścia par majtek…
- Zadowoliłbym się choć dwoma – przyznał, a potem popatrzył z wyrzutem na Thomasa. – Ale ktoś popadł w konflikt z jednym z nich, więc nie chcieli mi ich oddać.
- Trzeba było pójść do ich grupowego – mruknęła pod nosem Amy. Usłyszał to tylko Charles i oboje zaczęli chichotać.
- Peter jest na ciebie nadal wściekły, że „uwodzisz mu kobietę” i musiałem wysłać tam Sarę.
Cała zesztywniałam, ale nikt nic nie powiedział. Cóż, może dlatego, że nikt nic nie widział. Poza Thomasem, oczywiście i Amy. Ale oboje mieli w sercu tyle miłosierdzia, że nawet się na mnie nie popatrzyli. A może tylko panikowałam, a ta uwaga… Nie ważne. Panikowałam.
- Thomas zamknął się w łazience i trzy godziny farbował włosy…
- Rozumiecie? – Chłopak popatrzył na nas, jakby jego krzywda była największa. – Jedyną osobą, która miała czarną farbę poza Jen, była Cleo.
- A ja próbowałem zrozumieć, jakim cudem Thomas z Nickiem zmieścili w drzwiach szafę, która jest dwa razy większa od drzwi. Nawet nie wiedziałem, że mam szafę.
- To prawda. Była zastawiona tablicą na kredę.
- To ta z Wielkiego Domu, na której Chejron robił nam czasem te nudne zajęcia? – wtrącił Oscar, a Chris przytaknął. – Dobrze, że mu ją zabraliśmy.
- Uznaliśmy, że nie ma sensu – zakończył Charles, kiwając poważnie głową.
Popatrzyłam na nich z uznaniem. Ja na miejscu któregokolwiek z nich, gdybym weszła w taką wojnę, zamknęłabym się w pokoju i nie wystawiła nosa za próg. Jednak zastanawiałam się, dlaczego do jasnej cholery niczego nie zauważyłam? Przecież fioletowo-włosy Thomas biegał po obozie, a na dachu domku Zeusa sterczał przerażony Charles. Nie mówiąc o pełnym umeblowaniu domku Eris gdzieś na trawniku.
A no tak. Zapomniałam. Wmawiając sobie, że tego nie robię, unikałam Thomasa i jego kumpli przez cały dzień. Zapomniałabym. Dlatego też siedziałam jak najdalej miejsc w które ci mogliby zawędrować i jak najdalej ludzi, z którymi mogliby akurat spędzać czas. I wbrew pozorom, wcale nie siedziałam skulona w Lesie (bo tam akurat czasem bywają, może dlatego). Po prostu bardzo polubiłam Judy, którą jako siostrę Thomas unika. A z Jenny i Norbertem dawno się nie widziałam, nie żebym uznała, że do Jenny wolałby się nie zbliżać. Co dopiero na Arenę, miejsce zajęć i ćwiczeń… Przeciez ja po prostu chciałam pomóc, nie oceniłam tego miejsca jako ostatnie, w które Thomas mógłby się z własnej woli zapuścić. Na obiad nie poszłam, bo Jenny mi obiecała pizzę, a nie dlatego, że kogokolwiek unikałam. Nie. A spać poszłam przed kolacją, bo byłam zmęczona.
W tym czasie chłopcy znowu zajęli się dyskusją z Jenny.
- Jen, to tylko biznes - stwierdził lekko Chris. Siedział na dosuniętym krześle na końcu stołu. - My chcemy żebyś była zadowolona, ty nie chcesz widywać Thomasa. Tyle.
- Nie chcę widywać was wszystkich, z dnia na dzień coraz bardziej.
- Potraktuj to jako zaległy prezent urodzinowy – powiedział Charles. A widząc, że wszyscy już chcą protestować, w tym Jenny (która nadal nie przebolała tego prezentu) i Amy (która nadal była nim zachwycona) najgłośniej, chłopak szybko dodał, próbując się usprawiedliwić co miał na myśli: – Taki tylko od nas, a nie jakieś tam dokumenty warte fortunę. Skoro już do ciebie na imprezę przyszliśmy, to…
- Przyszliście? – Jenny zmarszczyła brwi zdziwiona. – Widziałam tylko was dwóch.
Odruchowo spojrzałam się na Thomasa, który szczerzył się do mnie jak kretyn. A jednak; nie wytrzymał. Udałam, że tego nie zauważyłam. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale zawsze, gdy mam tajemnicę, wydaje mi się, że każdy się domyśla… Tak samo teraz. Niepewnie omiotłam wzrokiem twarze wszystkich tu obecnych. Najwidoczniej Thomas nie wygadał się żadnemu z nich. To możliwe?
- To była zapowiedź prezentu, że Thomasa i Oscara nie było – oznajmił Christopher radośnie.
Czarnowłosa popatrzyła się na syna Eris z politowaniem, a potem na Amy. Córka Hermesa uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, więc Jenny, żeby zignorować chłopaków, uznała, że zacznie z nią rozmowę.
- Siema blondi, zbankrutowałaś już?
- Nadal próbuję. – Amy odpowiedziała jej szczerym uśmiechem na złowrogi wyszczerz.
- A szkoda – westchnęła Jen, zawiedziona. – Oby do ich następnego pomysłu, żeby cię na coś naciągnąć, skończyły ci się fundusze. Bez urazy – dodała, patrząc na Amy i szukając u niej zrozumienia. Blondynka uniosła rękę, na znak że doskonale rozumie o co jej chodzi i nie chowa urazy. – A jak tam dzień?
- Na razie świetnie. Właśnie wracamy z Vi od Afrodyty, bo Vi obiecała Pandy, że ją uczesze.
- Jesteś pewna, że nie powinno być na odwrót? - wtrącił Thomas uśmiechając się do mnie perfidnie. Zmarszczyłam nos, jakbym chciała go przedrzeźniać.
- No ale tam okazało się, że Vi i szczotka do włosów to tragedia jest. Chyba lepiej, że się nie czesze, niż żeby zaczęła, z tego co widziałam - oznajmiła patrząc się znacząco na pozostałych jakby chciała im powiedzieć „tak, tak było- uwierzcie i o nic nie pytajcie, bo nie chcecie wiedzieć…”. Jęknęłam i wzniosłam oczy ku górze.
- Nieprawda…! Po prostu Pandora chciała warkoczyki, a ja robiłam warkoczyki tylko sobie. Więc nigdy nie patrzyłam na ich estetykę: miały przypominać jakiś splot i nie rozpadać się. Nigdy nikogo nie czesałam, nawet palcami nie przeczesałam ani rozdzielałam niczyich włosów na jakieś części i nie…
- Nie? – Thomas obrócił głowę i zwrócił się tylko do mnie. Nie szeptał, ale być może nie wszyscy go słyszeli. – Może robiłaś, ale nie pamiętasz.
O ty chamie…!
Wbiło mnie w ziemię, głównie dlatego, że kompletnie nie wiedziałam jak mu odpowiedzieć. Właśnie przy stole pełnym ludzi powiedział, że mu rozdzielałam włosy na jakieś części, kiedy się obściskiwaliśmy za domkiem. Dobra, nie powiedział tego dosłownie. Ale mi to przekazał w tym zdaniu. A jakby ci się zaczęli dopytywać… Cholera, to ponad moje nerwy na dziś.
Ale o dziwo nikt nawet nie zapytał „co?”. Nikt nawet nie zwrócił na to uwagi. Zorientowałam się, że innych to nie interesuje, o czym gadam sobie z Thomasem. Zamiast tego odkryłam, że popadam w paranoję.
- Rozumiemy - odpowiedział mi Charles. - A przynajmniej to, że ty tego nie umiesz. Nie mam pojęcia jak się robi warkocze.
- Stary, serio? Przecież to banalnie proste…
- Chris, wiemy też, że ty umiesz, widzieliśmy efekty na Thomasie.
Tu Thomas pokiwał głową i podniósł rękę, jak celebryci, którzy pozdrawiają tłumy fanów. Uśmiechnął się dumny z siebie, tak samo jak Chris i obydwaj pokiwali w swoją stronę głowami.
- Ale nie w tym rzecz. Ważne jest to… - Syn Zeusa posłał mu znaczące spojrzenie, a następnie spojrzał się na Jenny. - Ważne jest to, żeby dojść do porozumienia z Jen.
- Jeszcze raz padnie „Jen”, a jedyne porozumienie do jakiego dojdę to ze świadkami: Amy i Victorią, żeby mnie nie wsypały i pomogły schować wasze zwłoki.
Chłopcy natychmiast zapomnieli o mnie i Amy i cała czwórka wlepiła wzrok w czarnowłosą. Coś mi tu nie pasowało, byli zbyt zainteresowani jej osobą. Poza tym miałam złe przeczcie, że nie powinno mnie tu być. Pomijając fakt, że im w czymś przeszkodziłyśmy z Amy. Wydawali się prowadzić ważne biznesowe spotkanie. Charles z Thomasem po jednej stronie, Oscar z Jenny po drugiej, a Chris na krześle u szczytu. Przed każdym stał plastikowy kubeczek z jakimś płynem. Cola? Bo były bąbelki… Brakowało przekąsek i plakietek z imionami, a uznałabym to za klub książki. Choć nie wiem, jaki gatunek to miałby być, patrząc na jego członków.
- To jak? Zgoda? - Charles uśmiechnął się promiennie i wzniósł toast swoim kubeczkiem. Gdy został zignorowany przez dziewczynę, warknął z irytacji i opuścił kubek. Jenny, która wtedy spojrzała się na mnie, nie zauważyła jak przeprowadza szybką wymianę spojrzeń z Chrisem, a ten drugi wzrusza bezradnie ramionami.
- Oni chcą zrobić grafik - powiedziała, jakby nie dowierzała w to co mówi. -  Na cały tydzień. I ustalić kto w jakich godzinach przebywa w której części obozu, czaisz? - Amy zaczęła się śmiać, a wtedy Jenny wskazała ręką w jej stronie. - Dokładnie! To jest aż śmieszne!
- Niby jak chcecie to osiągnąć? - zapytałam. - Przecież i tak będziecie widywać się na posiłkach, treningach, macie zajęcia, nawet na Turnieju.
- Wszystko przemyśleliśmy - powiedział spokojnie Chris pociągając kilka łyków z kubeczka. Opuścił powieki jakby był niedocenionym geniuszem. - Jenny będzie przychodziła na posiłki od razu, a my jak zawsze, czyli dwadzieścia minut po czasie. Trenować będziemy różnie: raz my przed obiadem, raz po kolacji i na odwrót. Turniej to najmniejszy problem, bo Thomas jest za szybą. Kuloodporną szybą.
- Ale obiecał nie machać i nie robić głupich min - poparł go Oscar. Syn Tanatosa potwierdził, dostojnym skinieniem głowy. - A ja i Charles będziemy trzymać się z daleka.
- Poza tym tam legalnie może biegać z toporem i mnie ganiać – dorzucił Charles. - Więc nawet lepiej dla ciebie, Jen…ny.
Jenny i tak zgromiła go spojrzeniem, na co Charles urażony przechylił głowę w bok.
- Powiedziałem „Jenny”. Nie nazwałem się „Jen”. Chciałem powiedzieć „Jen”, bo zawsze nazywam cię „Jen”, ale groziłaś mi przez to nazywanie cię „Jen”, więc uznałem, że „Jen będzie niewskazane, bo nie lubisz „Jen” i zamiast „Jen” powiedziałem „Jenny”. Mam świadków.
Ja naprawdę byłam pod wrażeniem tego, jak swobodnie udawał idiotę, byleby ją wkurzyć i rozbawić innych. Choć z czasem zastanawiałam się, czy on aby na pewno udaje…
- A zajęcia?
Najwyraźniej moje pytanie wszystkich bardzo rozbawiło. Do tego stopnia, że nawet Jenny podkuliła ramiona, uśmiechając się do stołu, a potem spojrzała na Charlesa, jakby chciała mu przekazać „zabawna ta Victoria, nie?”. Jedyna dobra dusza Amy, ulitowała się i postanowiła mi wyjaśnić, co w tym zabawnego.
- Vi, kochanie. Powiedz mi, która godzina?
- Coś około dwunastej…?
- Mniej więcej - zgodziła się ze mną Amy, po czym uniosła wymownie brwi. - A wiesz, że od jedenastej trzydzieści masz z dziećmi Hermesa i Aresa łucznictwo?
Moja mina wystarczyła jej za odpowiedź.
- Dokładnie. Zapewniam cię, że nikt z tutaj zebranych nie przestrzega planu zajęć.
Charles pokiwał z uznaniem głową. Strzelił palcami, po czym wycelował jeden w Amy, uśmiechając się do niej z uwielbieniem.
- I dlatego oglądamy razem seriale.                              
- Nie mniej, uważam, że ten pomysł jest idiotyczny. Jen nie jest na tyle głupia, żeby się na to nabrać. Wszyscy wiemy, że i tak znajdziecie sposób, żeby ją wkurzać…
- My jej nie wkurzamy! - oburzył się Chris. - To ona dostaje padaczki na widok Thommy’ego!
-… albo to już teraz jest jakiś podstęp. Ot co!
Jen słysząc blondynkę parsknęła krótkim śmiechem. Ruchem głowy strząsnęła włosy z oczu i chwyciła za swój pełny jeszcze kubeczek.
- Nawet nie będę się czepiać o „Jen”. Twoje zdrowie, blondi!
Amy wyszczerzyła się do niej szeroko. Jenny uniosła swoje picie w górę, więc Amy nie mogła być gorsza. Złapała za kubek Thomasa i w sekundę przechyliła cały. Thomas, który nie spodziewał się takiej sytuacji wyrwał go dziewczynie z ręki, ale zgniótł już tylko pusty plastik. Amy zmarszczyła brwi i popatrzyła na syna Tarota.
- Jezu, coś ty taki blady? W tym były jakieś proszki na metabolizm? - mruknęła unosząc brwi i przykładając dłoń do swojego brzucha. Wydęła dolną wargę, po czym posłała chłopakowi zblazowane spojrzenie. - Wiesz co, tym bardziej mógłbyś się podzielić. Inni też może chcą być tacy piękni, kochasiu.
Uniosłam brwi. Cała czwórka patrzyła się na Amy jak na ducha. Thomas opuścił ramiona w dół, nawet nie zwracają uwagi na to, że został nazwany „pięknym”. Chris z impetem opadł z krzesłem, na którym się bujał. W tym czasie Jenny odstawiła swój, również pusty, kubek na stół i się podniosła.
- Nie wiem, co to miało wnieść, ale nie wchodzę w żadne układy. Co to w ogóle było? Ile my mamy lat, osiem? - skrzywiła się.
Jeżeli spodziewała się jakieś ciętej riposty, to jej nie otrzymała. Widząc to, kiwnęła mi głową i po prostu sobie poszła. A ja z coraz większym zainteresowaniem patrzyłam na czwórkę przyjaciół, którzy dla odmiany nie spuszczali wzroku z Amy. Za to blondynka, która żyła w swoim świecie, westchnęła teatralnie i ściągnęła sceptycznie usta.
- Wiecie, muszę się z nią zgodzić. Taki plan był na poziomie przedszkola.
- Jak się czujesz? - zapytał ostrożnie Charles, wychylając się zza ramienia Amy. Blondi uniosła zdumiona brwi.
- Co?
- Wszystko w porządku? - odezwał się Oscar, który przed chwilą przetarł dłońmi twarz i zatrzymał ręce za karkiem.
- Tak, jak najbardziej… O! Charles, słuchaj! Załatwiłam nowy sezon. Powinni przysłać go jutro, więc jak odbiorę paczkę to oglądamy. Koniecznie! Ej, dobre to było, co to? - zapytała, kolejny raz diametralnie zmieniając temat i przyglądając się pustemu kubeczkowi. Zerknęła na Thomasa.
- Cola - palnął bez zastanowienia.
- Serio? Przecież ona smakuje…
- Dietetyczna - przerwał jej, jakby próbował się usprawiedliwiać.
- Aa… To wiele wyjaśnia, nie piłam jej nigdy. - Zaśmiała się szczerze i popatrzyła na chłopaków. Nagle dotarło do niej, że stracili oni rezon i patrzą się na nią z konsternacją. - Ej, coś się stało?
- Nie… Nie. - Charles odchrząknął i rzucił reszcie przelotne spojrzenie. - Musimy iść, bo mamy… łuki.
- Serio? Wszyscy macie z nami? Myślałam, że z Aresem, ale jak tak to świetnie… Boże, jak się twoje rodzeństwo stawi, Thomas, a jeszcze ja i Vi przyjdziemy to biedny Chejron zobaczy więcej obozowiczów niż w ciągu ostatniego miesiąca zajęć…! Ha! A wiecie kto tam będzie? Peter! – Amy klasnęła w dłonie, patrząc na mnie rozpromieniona.
- Mamy szykować łuki - wtrącił się Christopher, odsuwając ze zgrzytem krzesło. - Musimy iść.
- Szykować?
- Tak. No, szykować, myć, czyścić, polerować, szczotką, no i w ogóle szykować - wymamrotał Charles, wygrzebując się spomiędzy ławy i stołu, nie patrząc przy tym na nikogo. - No ogólnie szykować. Myć. Pewnie te, cięciwy zaczepić.
- Szykować łuki, tak? - posłałam im rozbawione spojrzenie. Nie wiedziałam jeszcze co, ale coś się stało. A ich zmieszane i skołowane miny dość mocno mnie bawiły. - W takim razie powodzenia, bawcie się dobrze.
- Yhym, dzięki Rowllens - bąknął Thomas, omal nie potykając się o ławkę.
Oddalili się szybkim krokiem, coś między sobą szepcząc. Charles obrócił się, a Chris trącił Thomasa łokciem, na co ten zaczął coś mu tłumaczyć i mocno gestykulując.

- Beznadziejnie. Tu jest tak nudno, że mam ochotę się zabić - jęknęła Amy, gdy weszła do domku Afrodyty i rzuciła się na najbliższe łóżko. - Jezu, kto tu śpi? Ten materac mógłby być narzędziem tortur.
Amanda i Judy popatrzyły się na nią, niewiele zdumione naszym pojawieniem się. Blondynka i srebrnowłosa córka Tanatosa siedziały przy niskim stole, na obrzydliwie różowej kanapie. Amanda podciągnęła nogi i siedziała po turecku, trzymając w dłoniach kubek z czymś parującym- pewnie kawą lub herbatą, a Judy opierała o podłokietnik rękę z puszką energetyka.
- Nikt. To łóżko jest wolne.
- Dziwisz się? - mruknęła Amy, siadając i patrząc z odrazą na materac. - Też bym tu nie chciała spać, wybierałabym każde inne. Nigdy nie to, kurde…
- Co…? Ach, zapomniałam. - Amanda uśmiechnęła się lekko pod nosem. - Wy śpicie tam gdzie danego wieczoru uśniecie.
- Nieprawda - wtrąciłam się, nadal opierając się o framugę drzwi.
Jakoś nie miałam ochoty wchodzić obcym ludziom do domu, to było zbyt poufałe, według mnie. Dziewczyny popatrzyły się na mnie: Judy z obojętnością, Amanda z uprzejmym zainteresowaniem.
- Ja mam swoje łóżko, tam prawa wstępu nie ma nikt poza mną.
- Tylko Peter - mruknęła Amy, nawet na mnie nie patrząc. - Pod warunkiem, że ty już na niego tam czekasz.
Coś mi nie pasowało. Blondyna nie uśmiechnęła się po tym żarcie, nie spojrzała na mnie wymownie, ani nie zrobiła jednej ze swoich tysiąca min na okazję „właśnie ci dokuczam, mordeczko”. Zamiast tego skrzywiła się z dezaprobatą i zmarszczyła brwi. Może dlatego, że to Amy wypowiedziała te słowa w taki sposób, poczułam się prawie dotknięta. Wystarczyłby jej pogodny uśmiech, a bym się ubawiła, ale go zabrakło.
- Gdzie Pandora?
- Przed chwilą wyszła z Lucasem i Lil. Chyba poszli na plażę - odparła Amanda. - Chcecie herbatę, kawę, coś innego?
- Nie - powiedziałyśmy jednocześnie.
Przez to, że Amy nie dodała „dziękuję” ani niczego co by wskazywało na to że jest wzruszona dobroduszności Amandy, poczułam się w obowiązku i dodałam zmieszana ciche:
- Dzięki.
Odchrząknęłam, bo poczułam się dziwnie.
- Jeju, Vicky, co tak stoisz w drzwiach – powiedziała Amanda, uśmiechając się szeroko i gestem dłoni przywołała mnie do środka. Zrobiła przy tym taką minę, jakby dziwiła ją i bawiła jednocześnie moja postawa.
- Chcesz łyka? – mruknęła Judy, odchylając głowę w moją stronę i potrącając puszką, żeby sprawdzić ile zostało. – Jeszcze jest, a nie mamy więcej.
- Też dzięki – odparłam.
Nie miałam ochoty wchodzić, bo czułam się niepewnie. Po pierwsze – z jakiegoś dziwnego powodu było mi głupio za Amy, która nagle, z chwili na chwilę, zaczęła mnie irytować swoim zachowaniem. A po drugie… No, było mi minimalnie, ale tylko minimalnie!, głupio, że Amanda jest wobec mnie fair, a ja wobec jej nie. Całowałam się z Thomasem po kryjomu, a ona na niego leci jak głupia.
W domku Afrodyty było przerażająco czysto, pudrowo i przejrzyście. Słońce wpadało przez ogromne okna i oświetlało cały pokój, który przez białe ściany zdawał się być jak jakiś pałac. A pełna gracji Amanda w lnianej bluzce i ciemnych szortach nie wspomagała mojej pewności siebie, tylko utwierdzała mnie w przekonaniu, że tu nie pasuję.
- Amy, ja chyba pójdę poszukać Es.
- Po co? - żachnęła się blondynka, która w między czasie zdążyła przesiąść się na fotel obok Amandy. Uniosła jedną brew, śląc mi cyniczne spojrzenie. A potem nagle się zmieszała i zmarszczyła czoło, przybierając typową dla siebie minę, gdy coś ją zastanawiało. - Mamciu, w sumie, nie widziałam jej od rana… Ciekawe co… - urwała, wbijając wzrok z stuł.
Uniosła brwi, i spojrzała się na mnie zdumiona tym co odkryła. Wszystkie trzy przyglądałyśmy się jej w milczeniu, czekając co powie.
- Ej, wcale nie. Nie jestem ciekawa co robi. To dziwne, co? Powinnam być. Zawsze jestem ciekawa co inni robią - zauważyła, szukając potwierdzenia swoich słów u pozostałych dziewczyn.
- Cóż, na ogół tak - zgodziła się córka Afrodyty, unosząc kubek do swoich pełnych ust w malinowym kolorze.
- Właśnie. Hmm… to dziwne… O jaki fajny kubek, co masz tam napisane?
- „Zbyt gorąca” - przeczytała Judy, bo jej przyjaciółka szukając napisu okręciła naczynie w jej stronę.
Amy uśmiechnęła się do niej, po czym uśmiech zszedł z jej twarzy. Wyglądała na skołowaną i wręcz zdumiona wpatrywała się w ręce Amandy, jakby próbowała przypomnieć sobie, po cholerę mówiła o tym kubku.
- A…Spoko. No to fajnie - bąknęła pod nosem.
Siedziała w fotelu i wyglądała na zdekoncentrowaną. Miała zmarszczone brwi i nie uśmiechała się, nie robiła żadnych min, ani nawet nie ruszała ustami jak zawsze, gdy się nad czymś zastanawiała. Sprawiała wrażenie kogoś, kto ma jakiś problem, ale nie jest pewny o co chodzi. Coś jej przeszkadzało, ale nie mogła wybrać jeszcze co to takiego.
Jej inny humor niż zwykle zauważyły również dziewczyny. Zmieszanie Amy zdawało się zainteresować Judy, która obserwowała ją z uwagą i ciekawością, obracając w palcach energetyka. Amanda sięgnęła dłonią Amy i delikatnie położyła na jej ramieniu.
- Amy, wszystko dobrze?
- Kurde no - jęknęła, uchylając usta i patrząc wymownie w sufit. - Co wy macie z tym pytaniem się mnie o to?
- Amy, chodź poszukać Es - zasugerowałam, łapiąc spojrzenie Amandy. Dziewczyna zdawała się podzielać moje przeczucie, że coś tu nie pasuje. Czy w ciągu ostatnich dziesięciu minut Amy stało się coś złego? Ktoś przesłał jej falami radiowymi wiadomość, że kot jej zdechł? Szłyśmy razem, nie mogło się stać nic, czego bym nie zauważyła. Dlatego podwójnie się dziwiłam jej złym humorem. Sama Amy chyba odkryła to samo, bo nagle otworzyła szerzej oczy.
- To zabrzmiało niemiło, przepraszam - powiedziała szybko. Zerwała się z fotela i z przerażoną miną ruszyła do drzwi. - Masz rację Vi, ale nie idziemy do Es. Muszę znaleźć Johnny’ego. Dzień bez niego i już mi odbija.
Minęła mnie w progu i bez słowa pobiegła ścieżką prowadzącą do domku Hermesa. Jednak zaraz się zatrzymała i jakby nie dowierzając swoim nogom popatrzyła się na nie. A potem poszła swobodnie przed siebie, twardo stawiając kroki.

- O, Rowllens! - zawołał Thomas. Zabrzmiało to raczej jak ostrzeżenie pozostałych, niż przywitanie się ze mną, ale dobra… Zignorowałam to.
- Yyy… hej. Dzień dobry - zwróciłam się do Kucyka, który kiwną mi głową i uśmiechnął się lekko. - Co robicie?
- Nie, nic specjalnego - żachnął się teatralnie Charles, machając ręką. - Dowiadujemy się od wujaszka paru przydatnych spraw do Turnieju. Wiesz: nie wiadomo czym mogą nas zaskoczyć, prawda?
- Wszyscy? - Weszłam na werandę i stanęłam przy krześle na którym siedział Oscar. Łokciem oparłam się o balustradę przy Chrisie. Nie mówię, że celowo, ale dalej od Thomas stanąć mi się nie udało. Wiedziałam, że to się dzieje w mojej głowie, jednak czułam, że w ten sposób zamaskuję moją małą „zbrodnię”.
- Tak. Ja pytam, Charles próbuje zapamiętać, Oscar faktycznie zapamiętuje, a Chris robi notatki dla Charlesa - rzucił lekko Thomas. – A ty gdzie teraz idziesz?
Zgromiłam go spojrzeniem. Yhym, dzięki. Właśnie przyszłam, podeszłam do nich i chyba nie wyglądałam jakbym miała jakieś inne plany. A on już mi sugeruje żebym sobie poszła. Jednak, ku mojemu zaskoczeniu, kiedy popatrzyłam się na niego z wyrzutem, ten wcale nie zareagował. Wyglądał tak, jakby pytał szczerze, a aluzja wyszła niechcący.
- Nigdzie. Przyszłam do was. W sumie, nie mam nic do roboty bo Amy… - zaczęłam, ale zaraz urwałam. Nie potrzebują historii o tym, że Amy chyba zbliża się okres. Wzruszyłam ramionami, zaczepiając kciuki o gruby pasek przy podartych, za dużych jeansach Amy. - Chętnie posłucham.
Thomas zmarszczył brwi, a potem ukrył twarz w dłoni, o którą się przed chwilą opierał.
- A no tak, ty też bierzesz udział... Cholera, zapomniałem.
Dostrzegłam, że Charles i Oscar wymieniają szybkie spojrzenia. Chejron popatrzył się na nas po kolei z pełnym politowania spojrzeniem, a na ustach pojawił mu się lekki uśmieszek. Westchnął, po czym odkrzyknął, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- To co mówił pan o tych wywarach?
- Rozmawiamy o wywarach magicznych, które są nazywane „zamiennikami” bo przenoszą człowieka w inne ciało, Victoria. - Chejron kiwnął mi porozumiewawczo głową, wprowadzając mnie w temat. Posłałam mu pełen wdzięczności uśmiech, a ten powrócił do wywodu. - Bywają różne. Niektóre przenoszą człowieka w inne ciało i osoba, do której ciało należy po prostu się wyłącza. Inne zamieniają ciała, a jeszcze inne wpływają na osobowość.
- Czyli?
- Po wypiciu przez, na przykład dwie osoby, te osoby zostają sobą. Mają świadomość, są sobą, ale nagle zmienia im się charakter na charakter tej drugiej. To nadal byłyby one, ale z nowym zachowaniem - wyjaśnił Chejron, drapiąc się po bródce. Chris pokiwał głową, marszcząc brwi. Chejron od razy odgadł, że chłopak ma jakieś pytanie. - Tak, Christopherze?
Syn Eris zmieszał się i lekko skrzywił.
- A… A jak długo to trwa? I jak to można sprawić, no nie? Bo my nie wiemy, jak to sprawić, prawda?
Reszta wydała z siebie cichy ale gwałtowny pomruk „nie, nie, oczywiście, że nie!”. Chejron przymknął powieki jakby był już zmęczony.
Wiele słyszałam o miłości chłopaków do Chejrona, i miłości Chejrona do chłopaków. Nie było dnia, kiedy ktoś z obozowiczów by nie napomniał choć w jednym zdaniu czegoś, czym chłopcy mu kiedyś podpadli lub historii o tym, co kiedyś zrobili i za co Chejron wlepiał im kary. A jednak siedział z nimi, jak ich wujek i spokojnie rozmawiali. Nikt nie był skrępowany, sztywny, ani nie czuł się nie zręcznie; przynajmniej nie było tego po nich widać.
- Pytacie mnie, co by było jakbyście kiedyś podali komuś taki wywar lub sami wpadli na pomysł jego wypicia, tak?
- Na przykład - bąknął Charles, maskując to zmieszany kaszlem. – Czysto hipotetycznie.
- Mielibyście poważne problemy.
- I dlatego tego nie zrobimy, Wujaszku – odparł od razu Thomas, śmiejąc się nonszalancko, jakby chciał wyśmiać Chejrona, za takie podejrzenia względem ich. – Chris pyta z ciekawości, Charles potrzebuje dokładnych notatek.
Chejron zerknął na Thomasa z rozbawieniem zmieszanym z bezradnością, a następnie przeniósł spojrzenie na Chrisa, który rzekomo robił owe notatki. Christopher aktualnie owijał sobie na opuszkach dwóch palców jakiś sznurek, zbyt skupiony na tym, żeby zauważyć, że ma notować, a do tego potrzebuje kartki i długopisu.
- To zależy czy wywarł miał działanie chwilowe, czy permanentne.
- Yhym, to bardzo ciekawe. – Thomas pokiwał głową, udając zainteresowanego. Z rozbawieniem patrzyłam, jak Charles i Chris patrzą się na siebie przerażeni, kiedy Cherjron powiedział „permanentne”. - A opcja z tym że jedna z osób wychodzi ze swojego ciała i jest w ciele innej osoby?
- Tu sprawa jest bardziej złożona. Zajdzie typowa zamiana ciał: pierwsza osoba nagle odkryje, że wygląda jak ta druga, a druga stanie się pierwszą.
- Albo…?
- Albo jedna z osób przeniknie do ciała i umysłu pierwszej i stanie się nią.
- A co z ciałem pierwszej osoby?- zapytał Oscar.
- Wtedy ta osoba będzie jak w śpiączce.
Nie wiem czy to dobre określenie, ale cała czwórka wyglądała na lekko spanikowanych. Minimalnie. Charlesowi chodziła noga, kolanem podbijał splecione dłonie, które o nie oparł. Oscar co chwila pocierał dłonią szczękę i brodę, tak jak Chris, ale ten jeszcze robił groteskowe miny. Co chwila uniósł wysoko brwi i kiwał głowa, krzywił się, albo wybuchał śmiechem w dziwnym momencie. Thomas, który siedział pochylony na krześle przy Chejronie, wyglądał na rozkojarzonego. Przesunął dłonią po twarzy, jakby był śpiący, zamrugał kilka razy i opierając brodę na dłoni zapytał:
- No taaak… No to… A jak działa wywar zmiany-koloru-włosów?
- Zmienia kolor włosów.
- A młodości?
- Odmładnia - uciął Chejron, prosząc Thomasa wzrokiem, żeby się nie pogrążał.
- Logiczne - zgodził się czarnowłosy i osunął się na oparcie krzesła. Przechylił głowę w tył, patrząc na chłopaków. - To chyba wszystko, co chcieliśmy wiedzieć, prawda?
- Absolutnie - zgodził się z nim Charles, zeskakując z balustrady. - Dzięki Wujaszku, jesteś niezastąpiony!
- Dokładnie, rządzisz!
Chciałam się o coś zapytać, ale nie miałam okazji, bo Charles złapał mnie pod ramię i wyciągnął za sobą z altanki. Zobaczyłam tylko jak Chejron uśmiecha się pod nosem i kręci zblazowany głowa. Ciekawe ile razy dziennie nachodzą go takie bandy idiotów i wypytują o niestworzone brednie.
- Ej, chłopaki… po co wam to wiedzieć? - zapytałam, gdy Charlesowi udało się ściągnąć mnie ze schodów i ani razu przy tym nie wywalić. Byłam pod wrażeniem jego umiejętności. Z jednej strony omal mnie nie zrzucił z nich, tak szybko zszedł, a jednak trzymał tak mocno, że nadal byłam w pionie.
- Na Turniej.
- Ale po co, czy plansza Hekate nie jest jedną z ostatnich?
- Być może, ale to dużo wiedzy teoretycznej - rzekł z powagą Chris. - Zanim ta dwójka to zapamięta, miną wieki.
- Ale co tu pamiętać, przecież nie wyczarujesz na planszy antidotum, a Chejron mówił, że do tego potrzebne jest anti…
- Rowllens, przyszłaś na sam koniec i myślisz, że wszystko wiesz. - Thomas położył mi rękę na ramieniu i pokręcił z dezaprobata głową. - A nie wiesz nic.
- Och, spadaj - mruknęłam, strącając jego dłoń.
- Wcześniej rozmawialiśmy o innych wywarach. Na przykład, jak dostaniesz eliksir żabotki, to trzeba pogryźć garść trawy z korzeniami. Bo inaczej cała skóra zamieni się w taką galaretowatą skórę żaby i przy palcach pojawią się mini-błony. Serio, tak jest - dodał Chris, bo popatrzyłam na niego jak na idiotę. Czy to mój wygląd, czy błędny odbiór mojej osoby sprawiał, że on robi ze mnie równą sobie? - Teraz się krzywisz, ale jak się tym zatrujesz, to będziesz mi dziękować.
- Nie wierzę ci - oznajmiłam mu. Wyniośle wetknęłam ręce do kieszeni luźnych jeansów, które utrzymywał na nad biodrami tylko pasek. - Ani wam. Kombinujecie coś.
- Nic nie kombinujemy, Rowllens, kombinują niewyżyci gimnazjaliści co chcą zostać tajnymi agentami jak w filmach…
- No, wypisz wymaluj wy. Mentalnie przynajmniej - zgodziłam się z nim. Oscar uniósł brwi i popatrzył na zblazowanego Thomasa, jakby chciał się ze mną zgodzić. - I owszem, jestem pewna, że coś się stało. A wy, chamy, nie mówicie mi co.
- Nic się nie stało.
- Stało się. Jestem pewna, że się stało. I albo powiecie mi co, albo dowiem się sama i to za pomocą całego obozu. I cokolwiek by się nie stało, a po waszym zachowaniu wnioskuję, że stało się coś dużego, to chyba nie chcecie, żeby każdy się o tym dowiedział, prawda? - zapytałam, unosząc przymilnie kąciki ust i mrużąc oczy.
Christopher cmoknął wymownie, wzruszając rękoma, które trzymał w kieszeni jasnej jeansowej kurtki. Jego mina mówiła tyle co „no nie przesadzałbym i w sumie, to jakby się dowiedzieli wszyscy… nie no, śmiesznie by było”. Za to Oscar przyglądał mi się uważnie, jakby nie był pewny, czy ma się mnie obawiać na poważnie, czy zignorować. Inaczej zachował się Charles, który najpierw zmrużył urażony oczy, że śmiem mu grozić, po czym podniósł wymownie ręce w geście poddania się i z zamkniętymi oczyma oznajmił:
- Dobra, koniec. Wydało się. Ta dziewczyna musi być moją siostrą. Jest za mądra i za bardzo ją polubiłem, a wcale nie chcę zaliczyć. To musi być moja siostra.
Rzuciłam mu rozbawione ale pełne politowania spojrzenie.
- Dzięki, to było nawet miłe. - Charles uśmiechnął się krzywo i mrugnął. - Ale nie zmienia to faktu, że chcę się dowiedzieć o co chodzi. I się dowiem. Teraz od was albo zaraz od reszty obozu.
Naprawdę byłam ciekawa co się stało. Na ogół nie tracili rezonu i śmiali się z tego co robili, a tym razem coś musiało pójść nie tak. Już wcześniej, gdy rozmawiali z Jenny wyglądali na zbitych z tropu, jakby nagle odkryli, że bomba którą chcieli wsadzić komuś pod prysznic tyka w ich własnej kieszeni. A teraz wypytywali Chejrona o jakieś wywary i choć udawali zainteresowanych, byłam pewna, że chcieli się dowiedzieć jednej konkretnej rzeczy.
Thomas zmierzył mnie uważnie wzrokiem, a potem popatrzył tak, jakby liczył, że jego wzrok mówi to co zawsze z resztą- że jestem irytująca, wkurzająca, ma mnie dosyć i dlaczego mu to robię. W odpowiedzi posłałam mu przymilny uśmiech i triumfalnie zakołysałam się na piętach. Syn Tarota uśmiechnął się lekko pod nosem i popatrzył na Charlesa.
- No dobra - zaczął mój prawie-brat. - Ale będziesz współwinna.
- O nie.
- No to przynajmniej obiecaj, że…
- Ej, stary, ale o co my się w ogóle boimy, co? - odezwał się nagle Chris. - Jakby to wyszło po naszej myśli, to wyszłoby prawie na to samo. Teraz jest tylko ta różnica, że to nie Thomas, tylko… no, tylko kto inny.
- W sumie racja - zgodził się Charles, obracając przodem do szatyna. Thomas przesunął ręką po włosach. Cała czwórka wyglądała na mocno zbitych z tropu. - Wtedy czy teraz… Nie wiem, dlaczego dopiero teraz uznaliśmy, że to cos złego. Ej, to przecież idiotyczne…
- Może dlatego, że wcześniej był w to zamieszany Thomas - odezwał się Oscar. - Wiecie. Jak bawimy się jednym z nas i kimś przy okazji, to okay, ale jak nagle to są dwie inne osoby? - Blondyn skrzywił się lekko i podrapał po policzku. - Nie no, to jakoś słabo wyszło i tyle.
Oni najwyraźniej naprawdę dopiero teraz odkrywali coś, co podobno było oczywiste. Nie wiedziałam co, ale po ich słowach i zachowaniu doszłam do tego, że zrobili coś głupiego, coś im nie wyszło, a skoro nie wyszło oznaczało, że będą problemy. Nawet ja już wiedziałam, że cokolwiek oni ni robią oznacza to problemy…
- Racja. A byłem gotowy się poświęcić - zauważył Thomas, robiąc dramatyczną pauzę. - Teraz to już… no słabo.
- Wtedy byśmy tylko wkurzyli, jak zawsze, Jen. A teraz…
Popatrzyłam na nich, coraz bardziej ciekawa. Energicznie poprawiłam jeansy i wsadzoną w nie czarną podkoszulkę.
- Ale nie aż tak słabo, jak sami zauważyliście. No proszę, sam Chris mówiłeś, że to nic złego.
Chłopcy wymienili szybkie spojrzenia, aż w końcu Charles westchnął i wyjął dłonie z przedniej kieszeni bluzy ze swoim zdjęciem.
- No dobra. Chodzi o to, że…
Nie zdążył powiedzieć, bo nagle na ścieżce w stronę domków pojawiła się Suzanne.
- Victoria! Cholera, Vicky! Szybko, twoja przyjaciółka, Jenny. Ona totalnie zwariowała!
Nie spodziewałam się, że Charles, Thomas, Chris i Oscar aż tak bardzo przejmą się losem Jen. I że tak szybko pobiegną w stronę z której przyszła Suzanne. Zdążyłam tylko zostać trącona łokciem Chrisa i zapytać się:
- Co się… cholera?
Suzanne usunęła się im z drogi i popatrzyła za nimi. A potem poczekała, aż do niej podejdę i obie poszłyśmy szybkim krokiem w tą samą stronę.
- Trzy drachmy, że to ich wina.
- Co do tego nie ma wątpliwości - poparłam rudzielca, bo w mojej głowie coraz więcej wydarzeń dzisiejszego dnia miało sens. - Zakładać się możemy, ale teraz to już tylko o to, dlaczego to ich wina i na czym ona polega.
Nie musiałam pytać się Suzanne gdzie jest Jenny, ponieważ nie trudno bo zgadnąć. Chłopcy pobiegli w stronę, z której wcześniej przyleciała Suze. A my za nimi.
 Przed domkiem Demeter siedziała Rozi, a za nią na schodku wyżej Jenny. Uśmiechnięta od ucha do ucha rozmawiała o czymś z Chase’m, przy okazji szczotkując włosy Rozi. Młodsza córka Demeter wyglądała na przede wszystkim zdumioną, ale też zawstydzoną tym, co się wokół niej dzieje. Jenny właśnie odłożyła szczotkę na bok i zabrała się za zaplatanie siostrze drugiego dobieranego warkocza. Pierwszy, koślawy i w połowie już rozwalony (ze względu na to, że włosy Rozalie były lejące się i śliskie przez to), cały był ozdobiony prawdziwymi kwiatkami, które rosły w jednej z doniczek na werandzie.
Thomas, Chris, Oscar i Charles już przy nich stali, opierali się po dwóch o obie balustrady od schodów.
- O, hej Vicky. - Uśmiech Jenny przeraził mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Normalnie był złowieszczy, teraz szczerze sympatyczny i to wydawało się być nie na miejscu.
- Hej…
- Wracając: wiesz, myślę, że to idiotyczny pomysł. Jakbyś chciał, żeby woda w zatoce zmieniała ludziom kolor skóry okej, wtedy to jeszcze miałoby jakiś sens. Ale zwiększała porost włosów na nogach? - Jenny przerwała splatanie włosów Rozi, żeby ściągnąć usta i popatrzeć się na Chase’a z teatralną dezaprobatą. - Beznadzieja.
- Dlaczego? - Mój kolega z Jamajki (czy też Afryki) bawił się wyśmienicie.
- Kochany, może nie jesteś tego jeszcze świadomy, ale uwierz mi: nie chcesz widzieć tutejszych dziewczyn z naturalnymi rajstopami. Żadnej takiej dziewczyny nie chcesz widzieć - odparła czarnowłosa, unosząc wymownie brwi, żeby potem się ostentacyjnie skrzywić. - Ała, aż mnie wyobraźnia od tego rozbolała.
- Wyobraźnia może boleć…? - wypalił Charles, obracając się do Chrisa. Podczas gdy Chase siedział tu tylko po to, żeby pozachwycać się rozmową z radosną Jenny, Christopher i jego koledzy nie mogli wydusić z siebie słowa.
- Mamo, wszystko może boleć - obruszyła się Jenny. Obserwowałam ją i nie wierzyłam własnym oczom. Ani uszom. - Jest przecież ból życia, ból świata w literaturze, jest ból głowy, ból żołądka, metaforyczny ból serca… To mnie teraz boli wyobraźnia.
- Ale ona nie może…
- Jakbyś ją miał, to byś umiał sobie wyobrazić, że umie boleć - przerwała mu, fukając dumnie. Po czym nie czekając na odpowiedz Charlesa, uśmiechnęła się do mnie uroczo. Aż mnie ciarki przeszły. - Victoria, widziałaś Norberta?
- Nie… - wydusiłam z siebie, nie bardzo wiedząc jak powinnam się teraz zachować.
Jenny. Jenny właśnie słodko gawędziła sobie z Chase’m, nie warczała na swoją ulubioną czwórkę, brzmiała miło, trochę teatralnie i groteskowo, a przy tym robiła dużo min i co chwila wydymała urażona usta. Nie zachowywała się jak ona, raczej jak…
- Ech, szkoda… Stęskniłam się za nim. Nie widziałam go od śniadania. Ciekawe co on teraz robi.
Raczej jak Amy.
Drgnęłam i znieruchomiałam w jednym momencie. Otworzyłam szerzej oczy. Czwórka chłopaków od razu to zauważyła.
- O cholera!
- Rowllens, NIE - odezwał się stanowczo Thomas.
Oni podmienili charaktery Amy i Jenny!
To dlatego Amy tak się zachowywała, była taka negatywnie naburmuszona i znudzona wszystkim, gdy poszłyśmy do Afrodyty. Teraz jej skołowanie wydało mi się zupełnie logiczne- ona sama nie rozumiała, dlaczego nagle zaczyna się zachowywać tak ‘dziwnie’. Jenny i Amy nie były różne z charakteru, ale ich wspólne cechy były przeciwne, jeżeli mogę to tak nazwać. Amy była naburmuszona jak urażony dzieciak, Jenny jakby chciała cię zabić. Amy krytykowała z pełną politowania miną i dosłyszalną wyższością jej nad innymi w głosie, a Jenny z obojętnością, żeby komuś dopiec.
Zaczęłam się śmiać, próbując to ukryć dłońmi i włosami. Niestety, to było na nic. Po chwili łzy stały mi w oczach i czułam, że robię się czerwona.
- Uspokój się - wycedził Charles, rzucając mi znaczące spojrzenie.
- Dlaczego? Przecież to komiczne.
- Do czasu. Nie mogą się dowiedzieć, że to my - przekazał mi prawie bezgłośnie Chris, który stał najbardziej z tylu, tak że gdy wszyscy patrzyli się na mnie, jego nikt nie widział.
- Ale dlaczego? Przecież jak to robiliście to…
Thomas szybko pokręcił głową, a potem wskazał na Jenny, a następnie na siebie. Spojrzał się na mnie znacząco. Aha, czyli on i Jenny mieli się zamienić… ale w takim razie to bez sensu.
- Co? - zmarszczyłam nos. - Przecież to jeszcze gorzej, ty to zło ostateczne.
Thomas cmoknął pełen dezaprobaty i pokręcił głową. Wyglądał na zirytowanego, że musimy o tym rozmawiać teraz, kiedy wszyscy śledzą każdy nasz ruch. Charles, który też nie miał ochoty, żeby to się wydało wzruszył ramionami, gdy syn Tanatosa poszukał u niego wsparcia.
- Nie. Bo… - urwał pokazując głową na Jen, a potem gdzieś w bok. Odgadłam, że chodzi o Amy. Pokazał mi dwa palce. - Razem. Zabiją we dwie - dodał bezgłośnie, przesuwając palcem po swojej szyi.
- A jedna nie?
- Nie. - Do rozmowy włączył się Christopher. - Wtedy by się tylko powkurzała, ale dała spokój. Przywykła.
- A we dwie? - zapytałam, nie śmiejąc się już. Mieli rację, potrafiłam sobie wyobrazić te warianty.
- Nakręcą się. – Oscar też tylko poruszył ustami i palcami wskazującymi obu dłoni pokazał na migi coś co przypominało młynek. A potem na Jen i gdzieś w głąb obozu, co oznaczało „Amy”. – Te dwie akurat na pewno.
- No cóż… - Jenny podniosłą się ze schodów i oparła ręce na biodrach.
Byłam zdruzgotana, bo dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ma idealnie rozczesane i wyprostowane włosy, a do tego ma na nogach szare dresy. Za duże, musiała je od kogoś pożyczyć. I o mój Boże, czy to biały podkoszulek z napisem „I love NY”? Oni zginą, Jenny ich wystrzeli jak kaczki. Gdyby zmieniła się w Thomasa ubrała by skórzaną kurtkę. A że stała się pseudo-Amy… Wymorduje, jak odkryje, że ubrała coś białego.
- Nie bardzo rozumiem, co wy tutaj sobie na migi - przerwała, wykonując parę prześmiewczych gestów - pokazujecie, ale jestem zmuszona was opuścić. Idę znaleźć Norberta. Biedaczysko pewnie sobie beze mnie nie radzi.
I poszła.
- Chryste, żyjesz? – Suze pochyliła się nad blondynką, która nadal siedziała na schodach tuż przy czarnoskórym chłopaku. Biedna próbowała rozplątać sobie włosy i wyczesać z nich palcami resztki kwiatków i ich liści. – Twoja siostra mocno zwariowała, co?
- Naprawdę? – Rozalia spojrzała na przyjaciółkę niemal rozpaczliwie. – Nie zauważyłam.
Chase słysząc to roześmiał się, a potem podszedł do nas. Był o wiele potężniejszy od nich wszystkich, wyższy od nich i znacznie potężniej zbudowany. Gdy pokręcił głową z politowaniem, jego afro zatrząsało się jak milion trąconych metalowych drucianych sprężynek.
- Dobra robota – rzucił, a potem poklepał po ramieniu Charlesa, który stał najbliżej. – Ale nie chciałbym być w waszej skórze.
- Zawsze wiedziałem, że jednak jesteś rasistą – mruknął Thomas, na co mój współlokator wybuchł szczerym śmiechem.
- Ta, na pewno. – Jeszcze raz prychnął rozbawiony, a potem obrócił się w stronę Suze i Rozi, które zebrały się ze schodów i zaczęły iść w stronę plaży. – Nie mniej, powodzenia.
Kiedy trójka znajomych oddaliła się od nas, popatrzyłam się na chłopaków. Ci zdawali się przetwarzać zaistniałą sytuację w myślach, aż w końcu odezwał się Christopher.
- Thomas.
- Hmm?
- Myślisz, że ten samochód którym tu przyjechaliście, jeszcze tam stoi? - zapytał Chris, wzdychając ciężko.
- Oby. Bo zginiemy. Oni nas zabiją, jak nic.
- Nie przesadzajcie, we dwie… - zaczęłam, ale spojrzenie Oscara mi przerwało.
- Jenny czesze siostrę, gawędzi z większą grupą ludzi niż dwie osoby jednocześnie, uśmiecha się, wydyma usta w innym znaczeniu niż prześmiewczo, udowadnia istnienie słów i zwrotów które nie istnieją, tęskni za Norbertem, skacze z tematu na temat i jest ‘urocza’. A z Amy może być tylko gorzej.
Ostatni raz widziałam Amy jak ją dogoniłam po wyjściu z domku Afrodyty. Nie wiedziałam ile od tego czasu się mogło zmienić, ale myśl, że blondynka może teraz być opryskliwą i cyniczną Jenny wcale mi się nie podobała.
- Widział ją ktoś od czasu, gdy wypiły ten wywar?
- No ja z nią potem poszłam do Amandy i Judy, ale zaczęła się dziwnie zachowywać, to ją dezorientowało, więc wyszłyśmy… A potem kazała mi spieprzać, bo łeb ją bolał.
- Powiedziała tak? - zapytał Charles, chcąc się upewnić jakby to było nie wiadomo jak ważne. Już chciałam się zaśmiać, gdy zorientowałam się, że pozostali wpatrują się we mnie z uwagą.
- No… - zaczęłam, przesuwając dłonią po policzku. - Dokładnie tak: „Victoria, weź spieprzaj, idę się położyć bo mnie łeb boli jak…”.
Spojrzałam się na nich, oczekując odpowiedzi. Jednak żaden się nie odezwał. Oscar przetarł twarz dłonią, Chris zachichotał bezradnie, a Thomas wciągnął ze świstem powietrze i obrócił się bokiem do nas.
- To źle?
- A słyszałabyś, żeby Amy kiedyś przeklęła? - Charles rzucił mi zblazowane spojrzenie. - „Mamciu”, „kurczaczki” i tym podobne się nie liczą.
- Słyszałam. – Ich miny mówiły, że mi nie wierzą. – Serio. Jak Peter do nas przyszedł, o siódmej…
- A, nie. To inna sprawa. Amy klnie tylko kiedy się ją obudzi za wcześnie lub kiedy ktoś ma problem do Johna.
- Amy nigdy nie przeklina i nienawidzi jak ktoś inny przeklina. Jak się dowie, że klęła jak szewc bez powodu, czyli jak Jenny, to nas pozabija.
- Ej, wiecie co mnie najbardziej przeraża? – Wszyscy popatrzyliśmy na Christophera. - Amy najbardziej na świecie kocha swojego Johna, no nie? A w Jenny teraz obudziła się taka miłość w stosunku do Norberta, tak? Powiedziała, że idzie go poszukać, bo się stęskniła w pięć minut, nie?
- No tak. Jak Amy za Johnny’m.
- Tak, przeszła na nią poza charakterem Amy, ta jej chora miłość do braciszka. Więc wychodzi na to, że rodzaj uczucia też się zmienia: jak Amy Johna, tak teraz Jenny Norberta… Czyli Amy teraz zacznie traktować Johna, jak Jenny Norberta? Bo… wszyscy wiemy jak…widowiskowi potrafią być Norbert i Jenny.
Chłopcy przez chwilę patrzyli się na siebie w milczeniu, kontemplując tą myśl. W końcu Thomas kiwnął głową.
- A więc Johnny też. On też nas zabije.
- Ojcze, miej litość nad losem tego biedaka – westchnął Charles, patrząc w niebo.
- Norbert też, jego dziewczyna zachowuje się jak blondi, a on został jej Johnny’m – dorzucił Oscar.
- Współczuję wam.
- Nie śmiej się, jesteś współwinna.
- Niby jakim cudem.
- Ciebie też zabiją. My im nie powiemy, a jak się dowiedzą, że wiedziałaś, to przyjdą i po ciebie, Rowllens.
- No to nie mogą się dowiedzieć.
- Ale jak się dowiedzą, to cię wydamy.
- Chamy.
- Wybacz, jak iść na dno to wszyscy razem. Widzisz- jesteś współwinna, bo ty też oberwiesz.
- Nie, jestem w to wmieszana.
- Rowllens, masz tendencje do robienia z siebie ofiary. „porwał mnie”, „wmieszali mnie”…- zignorowałam go.
- Wychodzi na to, że powinnam im teraz powiedzieć.
- Z tym będzie problem. Nas jest czterech.
Rozważyłam to w głowie.
- W takim razie siedzę z przodu w samochodzie. A Thomas nie prowadzi.
- Dlaczego nie? – Chłopak wyglądał na urażonego.
- Ponieważ głupio byłoby uciekając przed śmiercią zginąć. Ironia losu. Żeby nie zabiła nas Jenny, Amy i pół obozu, rozbijemy się o latarnię – oznajmiłam, unosząc oba kciuki w górę i mrużąc oczy. – Genialny pomysł.



Znalezione obrazy dla zapytania tumblr gif cheers girls
Twoje zdrowie, blondi!

3 komentarze:

  1. Ja tu jestem! I wiem że bardzo rzadko komentuję, ale naprawdę ciężko mi się do tego zebrać, przepraszam :(
    W każdym razie super rozdział, kocham chłopaków <3 Az mi szkoda V, że ominęła ją ich walka :p
    Czekam na next, mam nadzieję że już niedługo, ale wszystko rozumiem, nauka nie wybiera :(
    I niezależnie od długości przerw, ja tu będę

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem, uwielbiam i jak wyżej będę bez względu na przerwy. Rozdział jak zawsze, cudowny. Nic nie poprawia humoru, tak jak wakacje. Kocham, całuję, buzi-buzi.
    Elfi

    OdpowiedzUsuń
  3. WITAJCIE.
    JE SUIS. Tu Okej, wasza wieczna fanka.
    Uwielbiam to czytać. Z całego serca. Jezu.
    Lecę dalej, ale trzymam się tego co zawsze.
    Staram się dawać to innym do przeczytania żeby leciały wyświetlenia i rósł wam fandom. Bo zasługujecie na fandom.
    Okej

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.