Powiem krótko i zwięźle!
Cieszcie się Wakacjami, tak rzadko są dodawane!
Wasza NightLady <3
PS. Przypominamy o poście-niespodziance, zachęcamy do przeczytania i zastanowienia się :)
Jak to się mówiło? Z deszczu pod rynnę.
Najpierw moja macocha, która sama w sobie była
uosobieniem Belzebuby, zadań domowych i rodzynek w serniku razem wziętych, w
dodatku mówiąca o rozwodzie. A teraz proszę bardzo – Vicky. Nawet nie wiem, co
gorsze.
Ledwo otworzyłam usta, żeby jej to wytknąć (i przy
okazji opowiedzieć o moich spostrzeżeniach dotyczących podobieństwa jej i
ściany, to było wyborne!), ale potknęłam się o, cóż, własne nogi. Długie i
bardzo fajne, ale jednak moje. Kto wymyślił potykanie się o własne nogi? W
takich przypadkach jestem za karą separacji od Nutelli. Kategorycznie.
Mam to samo zdanie na temat... hm, czysto
hipotetycznie, na przykład ZMUSZENIA BIEDNEGO DZIECKA NA OCZACH CAŁEJ WIDOWNI
DO ROZMOWY ZE ZNIENAWIDZONĄ MACOCHĄ O ROZWODACH. Czysto hipotetycznie,
oczywiście.
Kto stawia mnie na oczach całego Obozu przed taką osobą? Przed osobą, którą nienawidzę bardziej niż… niż słoneczka z Teletubisiów? Albo Buka? No, ta to szczególnie. Jak oglądałam Muminki jako bachor, kiedy to cholerstwo wkraczało na ekran, darłam się głośniej niż na widok klauna. W ogóle to jestem przeświadczona, że klauny to transwestyci, bo... nie, nie, stop, nie wnikajmy do tego. Na czym skończyłam? O, taka Sowa z Kubusia Puchatka? Ta z kolei nie była transwestytą, tylko dilerem. Mówię poważnie, przyjrzyjcie się jej. No i zgrzeszyłabym, gdybym nie wspomniała o moim cudownym, wspaniałomyślnym, kochanym i ulubionym nauczycielu historii (w tej wypowiedzi nie znajduje się nawet gram ironii. I jeżeli tylko mnie o to podejrzewaliście, to jestem wprost oburzona). Ogólnie mogli dać wszystko, wszystko, ale tego się nie spodziewałam.
- Właśnie miałam urocze spotkanie z geografem –
wysapała Vicky, patrząc z nieprzeniknioną miną, jak próbowałam wyprasować w
rękach zmiętolony ze stresu materiał. – Głupi, łysy kret.
- Cudownie, ja miałam bardzo uroczą pogadankę z żoną
mojego ojca - oświadczyłam, rzucając okiem po reszcie osób. Wielu wyglądało na
naprawdę oszołomionych, niektórzy twardo patrzyli w ziemię albo jakikolwiek
inny punkt, zapewne po to, by nie myśleć o poprzednich kilkunastu minutach.
Nagle mi się zrobiło naprawdę żal tych ludzi.
Innych, ale w sumie mnie i Vicky także. Szłam na Turniej z przeczuciem, że
wystarczy parę razy pomachać mieczem, a resztą zostawić swojej drużynie – tak
to postrzegałam i byłam prawie że przekonana, że Vicky myśli dość podobnie.
Miałam niejaką pewność, że Victoria będzie przeżywała mocno każdą porażkę
naszą, jako grupy, ale też osobistą, jeśli ona personalnie coś zawali. Tak mi
się wydawało, kojarząc jej podejście do niektórych spraw. Ale co innego
przegrać i pozwolić ludziom trochę sobie pogadać na temat osobistych potknięć,
a co innego, kiedy jakieś zadanie gra na twoich uczuciach. To naprawdę nie było
w porządku.
Żeby tylko odwrócić myśli, popatrzyłam
na Arenę. Była to ogromna przestrzeń z zieloną, krótko przyciętą trawką, a
w jej czterech kątach zauważyłam ukopane kopce, których wcześniej nie było, z
kratami. Z tego, co widziałam, otaczało nas jakieś pole magnetyczne albo coś w
tym stylu, które uniemożliwiało ucieczkę.
Z czystej ciekawości zaczęłam szukać loży sędziów, przekonana,
że widziałam ją, zanim zamknięto mnie w tych głupich czterech ścianach. Trybun,
jak już byłam pewna, nie zobaczyłabym. Jednak, co mnie mocno zdziwiło, nigdzie
nie mogłam znaleźć wzrokiem stanowiska sędziowskiego. Po prostu tak jakby sobie
zniknęło w czasie tych kilkunastu minut. W takim wypadku poradziłam sobie sama
i w imieniu Nicka posłałam sobie dodający otuchy uśmiech. Byłam przekonana, że
to właśnie w tamtej chwili robił, mimo że nie mogłam go zobaczyć.
Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się, wyłapując
znikąd pojawiające się ogromne… wiertarki? kosiarki? wentylatory? Nie wiem, ale
wyglądało dziwnie. Mało czego, to było tak, jakby one wyrastały z ziemi. Na
samym środku planszy, rozkopując glebę wokół, zmaterializowały się cztery
słupy, na których znajdowały się platformy, a w ich centralnym punkcie zauważyłam
jakieś podwyższenia… ale znowu - nie miałam pojęcia, do czego mogą służyć.
- Jeszcze żyjesz? – usłyszałam głos z mojej lewej,
toteż obróciłam głowę. Courtney patrzyła na mnie z uśmiechem, a jej rude włosy
połyskiwały w słońcu. Jest od Hekate, przypomniałam sobie. To prawdopodobnie
dlatego czułam od niej dziwne mrowienie na skórze. – No nieźle. Niektórzy już
nie dają rady. Trzymasz się. – Skinęła głową.
- Ty też. – O tak, biorąc pod uwagę jej
zaczerwienione oczy, ta uwaga była bardzo na miejscu. Gratulacje, Es. Ale
miałam rozpaczliwą potrzebę zamienienia z kimś słowa. I, po chwili przyglądania
się jej, stwierdziłam, że mimo nieco zapuchniętych, pewnie od płaczu, oczu,
wyglądała nie na smutną, tylko... na podekscytowaną. Szybko przegrzebałam
pamięć i znalazłam to, czego szukałam. – Plansza Nemezis cię nie
wykończyła? – zapytałam delikatnie, błagając w myślach, żeby się przypadkiem
nie rozpłakała. Nie miałam chusteczek!
- To był tylko mój irytujący mały braciszek –
prychnęła, ale odwróciła głowę. Na pewno zobaczyła drobną zmianę w moim głosie
przy zadawaniu drugiego pytania. – A z tobą? Okej? – Czyli niezadane pytanie „A
tobie to zadanie dało w dupę tak samo, jak mnie?”
- Tak – odpowiedziałam i na jedno, i na drugie. Raczej
czułam się pozbierana, miałam doświadczenie w zapominaniu o przykrych
sprzeczkach z moją macochą. Yyy, nawet jeśli nie była w sumie moją macochą. Poza tym wewnętrznie czułam, że
dobrze zrobiłam, nie podpisując tego rozwodu.
- I właśnie dlatego – mruknęła dziewczyna – czekam
na wysiłek fizyczny, a nie psychiczny.
Wyprostowałam się z uśmiechem i pokiwałam głową.
Prawdę mówiąc, nie czekałam ani na to, ani na to, zdecydowanie wolałabym
zagadki umysłowe, przy których nie zmęczyłabym się i nie zdenerwowała przy
okazji.
Jednak pozwoliłam Courtney myśleć, że mamy bardzo
przygotowaną do walki drużynę. Może nie zauważy, że miałam miecz w ręku raz w
życiu.
Wróciłam na linię startu i założyłam ręce na piersi.
Nawet nie wysiliłam się, żeby sięgnąć sztyletu. Zerknęłam na prawo i napotkałam
spojrzenie Vicky- bardzo jednoznaczne, prowokujące i szatańskie spojrzenie.
Od razu uniosłam kącik ust w lekko krzywym uśmiechu, które zwykle oznaczało
kłopoty. Zwykle. Tym razem to była zwykła irytacja wszystkim, co się do tej
pory zdarzyło. Vicky wydęła usta i zmarszczyła brwi. To wyglądało tak, jakby
mnie pocieszała. „Ej, grzeczna dziewczynka, nie przejmuj się macochą. Nie teraz.
Pamiętaj, że mamy coś do rozwalenia”. I miała rację- wyżyjmy się.
Rozległ się gwizdek.
Razem z Vicky jako pierwsze wystartowałyśmy. Co ze
względu na obcisły strój było dość trudne, ale mimo to się głośno zaśmiałam,
oczywiście prawie się wywalając, za to Vicky podskoczyła i wyrzuciła rękę w
górę, przy czym prawie równocześnie zawyłyśmy. Biegłyśmy przed siebie,
kompletnie nie wiedząc, co mamy robić ani dokąd zmierzać. Czyli… typowa
dobranocka w stylu Maki Paki. Gdyby naszym celem było wymycie kamieni, śmiało
można by do nas podbijać po autografy.
Ale bajka chyba nie przewiduje ogromnych,
krwiożerczych zwierzątek, które cholera wie czemu wyrosły sobie spod ziemi
jakieś dwa metry ode mnie.
Bestie miały jakieś trzy metry w górę, drugie trzy w
bok, posiadały imponujące (a przede wszystkim: ostre) uzębienia, na których
dentysta mógłby pokazywać wzór szczęki. Całe ich ciało pokrywały błyszczące,
lekko niebieskawe łuski, centralnie na środku czoła wyrastały im po jednym,
świecącym się rogu (i nie, moje dzieci, to nie były jednorożce,
chyba że przez te wieki przeszły mutacje). Miały jedynie przednią parę kończyn,
zakończonych pazurami i powiem więcej- one bynajmniej nie były tępe. Mam na
myśli pazury, oczywiście. A ślepia tych kreatur podbiegały pod lasery- małe,
czerwone, świdrujące.
Na chwilę stanęłyśmy jak wryte (wydawało mi się, że
wręcz na chwilę rozchyliłam usta), tylko po to, żeby po trzech sekundach
zrobić...
- AAAAAAAAAAAAAAAAAA!
- SPIEPRZAMY!
Zrobiłyśmy gwałtownie w tył zwrot i z krzykiem rzuciłyśmy
się w stronę startu (przy okazji potrącając wszystkich dookoła, ale oficjalna
wersja jest inna). Oczywiście było to nieco trudne- wiecie, my akurat nie
walczyłyśmy, ale inni? Jak w swoim żywiole! Co któryś biegał z zadowolonym,
pewnym siebie uśmieszkiem, nacierał na drugiego. Śmigająca broń, plemienne
okrzyki (nie wiem, kto był na tyle głupi, żeby wpuścić Chase’a na Arenę).
Dopiero gdy Vicky stanęła, przestałam biec.
- O…Cholera… Co to…było…?! – wysapała,
opierając się o kolano. Wyglądała na trochę bardziej wyczerpaną niż ja, bo moja
osoba trzymała się prosto. Ale zwalam to na karb męczących treningów tańca,
podczas których byłam hartowana na różne sposoby, żeby mieć dobrą kondycję.
- Nie mam zielonego pojęcia. W każdym razie nie
zamierzam zawracać –wystękałam, oglądając się przez ramię na potwory, powoli
masakrowane przez dzielnych półbogów. Jakbym chciała, to też
bym tak mogła. Tylko… ten, byłam w lekkim szoku. To nie były
warunki do pracy po prostu!
Nagle Vicky się wyprostowała, wpatrując się w jakiś
punkt. Podążyłam za jej wzrokiem.
- To armatki wodne! – zawołała, a oczy jej się
zaiskrzyły. Przykucnęła, chyba tylko po to, żeby zbadać maszynerię, kiedy
wspomniany wyżej przedmiot wypluł na nią rzekę wody.
- Hahahahahahah!
Dziewczyna leżała na plecach z miną pod tytułem „Co
to kurwa miało być”, która ujawniała się w przerwach, kiedy akurat nie kasłała.
W tym samym czasie ja lałam z niej obok. Naprawdę wyglądało to komicznie –
Vicky z rozemocjonowanym wyrazem twarzy, jakby zobaczyła co najmniej
kilogramowy słoik Nutelli, patrzy z miłością na armatkę wodną, a ta pluje w nią
strumieniem, wywalając kilka metrów w tył; ciśnienie w tej wyrzutni wody
musiało być naprawdę niesamowite.
A potem znowu spojrzałam na krztuszącą się Vicky
i... muahahahah, rany, zdjęcie zrobić i straszyć nim małe dzieci! „Kochane,
pamiętajcie, jak nie zjecie szpinaku, to przyjdzie Baba Mokry Łeb i was
zjeeeee!”. Nawet ja bym się zmusiła do wciśnięcia tego obrzydlistwa. Wolę
roślinkę od Baby Mokry Łeb, takiej ze sterczącą na wszystkie strony fryzu…
- AŁA! KRETYNIE! – wydarłam się, kiedy skierowała na
mnie strumień cieczy ręką z dziką satysfakcją, mimo że sama dalej leżała i
pokasływała.
Ha. Ha. Ha. Nie, tak serio to nie wiedziałam, jak
później rozczeszę moje loki. Cholerne armatki! Chyba miały czujniki ruchu,
bo z tego, co zauważyłam, nie dało się nimi obracać, tylko po prostu
samoczynnie się przestawiały i buch! jebut wodą.
Chryste. Czujniki ruchu.
Zaczęłam biec przed siebie (w międzyczasie
odgarniając z oczu włosy, bo, jakby to powiedzieć, nieco utrudniały widzenie) w
rozpaczliwej próbie ucieczki przed bezlitosnymi strumieniami cieczy, kiedy
wpadłam na kogoś.
- Cześć, złotko! – zawołał Alex, trzymający miecz w
dłoni. Co prawda jedynie we mnie celował, nie atakował ani nic, ale i tak z
determinacją wyszarpnęłam dwa sztylety z tych wszystkich linek, które otaczały
moją talię. Ja się już z nim policzę za te wszystkie gadki o pocałunkach! I
rozmowę z Vicky! I za to, że jest zbyt seksowny!
Znaczy... ups. Zapędziłam się. To ostatnie to tak
prywatnie. Możecie to wykreślić, on i tak jest mój.
Alex z lekkim zdziwieniem uniósł brwi i jakby w
odpowiedzi na moją reakcję, lekko się zamachnął. Za pierwszym razem ledwo
ustałam na nogach. Za drugim razem z wrzaskiem uskoczyłam, natomiast potem nie
miałam tyle szczęścia i musiałam zablokować cięcie.
Pamiętaj, Es! Co to Nick mówił? „Szerzej nogi”…
Stop, szerzej nogi? Co on miał, przepraszam bardzo,
na myśli?
Przypomniałam sobie mój przyśpieszony kurs języka
mieczowego, który zafundował mi Nicolas, i skrzyżowałam sztylety (ha!
zapamiętałam! Lepiej nawet od „szerzej nogi”!), po czym wymanewrowałam tak, aby
pomiędzy nie wpadł miecz Alexa.
- Gdzie się tego nauczyłaś? – Chłopak wyszczerzył
się do mnie, podczas gdy ja nawet się uśmiechnąć nie mogłam,
byłam zbyt skupiona na tym, żeby mi nie odciął rąk! – Mogę ci potem dać
prawdziwe korepetycje – zaproponował, puszczając mi oczko.
Och, chyba wolę nie wiedzieć, jak będę wyglądać te
jego… korepetycje. Jeśli wiecie, co mam na myśli. Bogowie,
powinnam się leczyć.
Z lekkim okrzykiem (no co? Podobno pomaga. Zresztą w
tym harmiderze i tak nikt nie miał prawa mnie słyszeć.) wykręciłam jego miecz,
tak jak widziałam kiedyś, jak Nick to robił.
Cóż, niezbyt zadziałało.
Cóż, niezbyt zadziałało.
Zabolały mnie ręce, a przy okazji prawie się
wywaliłam, plącząc się o własne nogi. Na całe szczęście/nieszczęście (zależy
jak na to patrzeć), Alex przytrzymał mnie w pasie, lekko obejmując. Och, mógłby
zahamować swój popęd/hormony/wszystko-co-sprawia-że-jest-chłopakiem chociaż
tutaj.
A miecza mu i tak nie wytrąciłam z ręki. Za to
straciłam oba moje sztylety. Dziękuję ci, Nicolas, mój fechtunkowy mistrzu!
Nauczyłeś mnie, jak w czterech prostych krokach stracić broń i wpaść w objęcia
seksownego blondyna. Byłby ze mnie dumny.
Kątem oka zauważyłam Vicky, nadal kaszlącą, za to
już siedzącą z wyprostowanymi nogami; ale tym razem miała złowrogą minę i
zirytowanie w oczach. Średnio jej to wychodziło, bo co chwilę znowu musiała
zasłaniać usta ręką, żeby sobie pokasłać. Nie wiem, może uznała, że Alex mnie
molestuje czy coś. Co, patrząc na sytuację, nie było wcale takie nielogiczne…
Ale dzielny chłopak się trzymał i nawet na nią nie spojrzał. Biedna Vi.
- Hej, jest spoko, słońce – wyszczerzył się do mnie,
kiedy się wyszarpnęłam z jego objęć. Grunt to zachowanie pozorów, możemy się
miziać po Turnieju. Tak, hm... może nie w obecności całego Obozu. – Mam odwracać uwagę, ale nie zaszkodzi ci potłumaczyć.
Popatrz. – Chwycił mnie za ramiona i obrócić w kierunku tych dziwnych platform
z wybrzuszeniami na środku, które utrzymywane były na słupach. – Te takie
wyrostki to wyrzutnie wody. Jedna osoba sobie wskakuje na taką planszę, wchodzi
na armatkę, armatka robi bum! i się leci w górę. – Poczułam jego palce na moim
podbródku, zmuszające mnie, żebym spojrzała nieco wyżej. –Widzisz takie małe
coś w powietrzu zawieszone? To wam będzie potrzebne.
- Ale w czym? – spytałam, mrużąc oczy.
- Nie mam pojęcia. Po prostu lepiej zdobyć, żeby
potem nie było zaskoczenia. – Puścił mnie.
– No, leć. Spotkamy się po Turnieju. – Mrugnął do
mnie, obrócił się i ruszył z powrotem w wir walki.
Jeśli to, co mówił, było prawdziwe, to zapewne Simon
się tym już zajął. Rozważałam przywalenie mu mieczem za ten numer (tak wyciągać
mnie z bitewnego haju? Chamstwo!), ale po pierwsze- nie miałam miecza,
a po drugie- znając moje szczęście, sama bym sobie podstawiła nogę.
W takim wypadku podniosłam jeden ze swoich sztyletów, jako że drugi zaginął w
akcji, i ruszyłam na poszukiwanie Vicky. Czułam się jak na tych wszystkich
dziwnych grach terenowych, kiedy się szuka przyjaciół i razem atakuje bazy czy
coś. Tak zwana adrenalina w żyłach.
Zobaczyłam ją zaledwie po kilku sekundach, kiedy to (z
wytrzeszczonymi gałami) broniła się przed Jenny. Wszystko było w żartobliwym
tonie- mimo że Vicky cały czas próbowała się utrzymać na nogach. Wyglądały
całkiem nieźle. O, proszę, Victoria już nawet porzuciła swój miecz i niczym
słoń tańczący taniec hula poczciwie sobie skakała, kicała i kucała, próbując
uniknąć Jenny.
Tak serio to wrzeszczała i z rozpaczą starała się
uchylać przed bronią dziewczyny (myślę, że dwustronna siekiera to bardzo
subtelny przedmiot do walki). I nawet w pewnym momencie zaczęła krzyczeć do
swojej walecznej partnerki, żeby zaprzestała prób zabicia jej. Naprawdę, to
było bardzo poczciwe.
W tym samym momencie, kiedy zaczęłam iść w jej
stronę, zostałam zwalona z nóg na trawę przez niewiarygodnie mocny strumień
wody. Zaczęłam kaszleć, bo kilka kropel (czytaj: litrów) wlało mi się do gęby.
Wstałam i z determinacją zaczęłam biec w stronę platform, po drodze zgarniając
Vicky (dosłownie- porwałam ją tuż sprzed nosa Jenny). Nie było to zbyt
taktyczne, ale co z tego? Chociaż z drugiej strony… jakby się zastanowić… te
wielgachne potwory morskie wciąż grasowały po Arenie. We dwie raźniej.
No i w razie czego można Vicky wypchnąć przede mnie,
prawda?
- Masz mi coś do powiedzenia? – spytałam niewinnie,
ciągnąc dziewczynę za sobą.
- Po coś mnie wzięła? Przecież zajebiście mi szło! –
oburzyła się dziewczyna, przewracając oczami.
- Właśnie widziałam – oświadczyłam, puszczając jej
ramię i uśmiechając się słodko. – Tak serio to potrzebuję tarczy.
- Myślę, że Alex zdecydowanie łatwiej by odstraszał.
Popatrzyłam na jej mokrą twarz, zlepione rzęsy i
nieco rozmazany tusz oraz sterczące we wszystkie strony włosy, które bardziej
przypominały siano w deszczowy dzień. Wyglądała trochę jak Predator w łagodnej
wersji.
- Zapewne – wyszczerzyłam się, klepiąc ją po
plecach.
W całym chaosie się lekko pogubiłam i kompletnie nie
widziałam, gdzie biec. Kiedy tuż przede mną wyrosła Dentystyczna Bestia, z
wrzaskiem machnęłam przed sobą sztyletem, zostawiając na jej piersi długą,
krwawiącą smugę. Kreatura warknęła na mnie, kiedy na jej plecy wskoczył jakiś
przystojny (zanotować!) chłopak, zarzucając ciemnymi włosami. No i, jak to ja,
kiedy tak stałam, wgapiając się w jego twarz (bo była naprawdę niezła), Vicky
pociągnęła mnie za sobą.
Choleeeera, zapomniałam ją wypchnąć przed siebie! I
wystawiłam na działanie tych ząbków jakiegoś przystojnego (wyryć w pamięci!)
faceta, przy którym Tinky Winky się umywa.
Czekajcie, kto to mówił, że kolekcjonuje numery
telefonów…?
- To ustrojstwo jest ciężkie – sapnęła ze złością,
ciągnąc swoim mieczem po ziemi.
- Ykhym, Vicky, czy nie powinnyśmy poszukać Simona
i... no nie wiem... – Pomóc im? W sumie byliśmy drużyną i chociaż byłam pewna,
że jak do nich dołączymy to nasze szanse na wygraną zmaleją o jakieś... sto
procent, to chyba wypadałoby...
- Wiem, że jestem im bardzo potrzebna, ale nawet nie
wiedziałabym, co mam dokładnie robić – wyjaśniła, potrząsając głową.
Dotrzymywałam kroku Victorii, która dzielnie szurała
mieczem po gruncie – już widziałam tę minę Nicka, kiedy się na to patrzył:
„Nie! Zostaw! Stępisz go!”. W przełomowym momencie, kiedy się wysiliła i
wreszcie uniosła go w powietrze, armatka wodna wytrąciła go jej z rąk, przy
okazji wywalając całą jej osobę na ziemię.
- Hahahah, oferma!– zawołałam. Minęłam plującą wodą
Vicky i poszłam dalej, nadal patrząc się na nią, już przez ramię i się śmiejąc,
gdy nagle jebut! Poczułam, jak traciłam grunt pod nogami, a moja twarz została
zalana litami wody.
Określmy to tak, że Vicky, po wyczerpującej torturze
podnoszenia się, ponownie rozpłaszczyła się na ziemi, przygnieciona
mną. Coś czuję, że Milos był zazdrosny.
- Ał. Ałałałałałałałałał – jęczała dziewczyna.
Myślę, że tego powodem nie była nawet moja waga, a to, że grunt był dość
nierówny, no i…
E tam, mi było bardzo wygodnie.
W chwili, kiedy usłyszałam głośny hałas, obróciłam
głowę. Zarejestrowałam moment, kiedy trzy osoby wskoczyły na pierwszą, najniżej
położoną z platform, o których opowiadał Alex.
Wyglądało to bardzo zabawnie – człowiek wskakiwał
sobie na platformę, pierwszą, umieszczoną na najwyżej metrze nad ziemią,
kierował się do armatki wodnej na środku. Kiedy na nią wchodził, strumień wody
gwałtownie wyrzucał go w powietrze pod odpowiednim kątem, żeby trafił na
następną platformę, umieszczoną jakieś cztery metry wyżej. W oczy rzuciła mi
się Rocky, skacząca właśnie w ten sposób coraz to bardziej w górę. Za trzecim
razem nie trafiła w wyznaczone miejsce, ześlizgując się w dół (w tym razym
czasie przeżyłam kilka małych zawałów serca, że się zabije), a po chwili upadła
na miękkie materace na dole.
Nagle poczułam mocne odepchnięcie, kiedy Vicky
wykorzystała moją nieuwagę i zrzuciła mnie z siebie na twardy grunt.
- Ałć! Mogłaś delikatniej – poskarżyłam się, wstając
i otrzepując legginsy. – Nic tu po nas. Korzystając z okazji… chcę się
wystrzelić z armatki! – Zapiszczałam jak mała dziewczynka i, nie oglądając się
na siebie, poleciałam do pierwszej lepszej wyrzutki. Jeśli miałam umrzeć, to
tylko w taki sposób.
Całe szczęście, że nikt nie był na tyle pojebany jak
ja, żeby je ujeżdżać. Z zadowoleniem rozejrzałam się wokół i z ogromną
satysfakcją stwierdziłam, że podczas gdy inni naparzali się mieczami,
ja zajmowałam godne miejsce obserwacyjne.
Z gracją na niej klapnęłam i nagle zrozumiałam,
czemu Tinky Winky nigdy nie siadał na dziurach do króliczków.
Bo nigdy nie wiesz, kiedy.
Poczułam tylko ogromną falę uderzeniową i zostałam
wyrzucona w górę, po czym spadłam na materac. Nie byłoby w tym nic
bolesnego, gdyby nie to, że ktoś postanowił też się
zabawić i centralnie na mnie wylądowała cała mokra Vicky. Wolałam sobie
nie wyobrażać, jak wyglądam.
Zaczęłam rechotać jeszcze bardziej, niż na początku.
Nawet zapomniałam, że tam gdzieś nad moimi głowami, na tych platformach z
gejzerkami na środku tłukli się przedstawiciele drużyn, żeby tylko wystrzelić
się w górę, na następną planszę, i w górę, i w górę, aby w końcu zdobyć tę
swoją upragnioną muszelkę.
Dziewczyna nagle zapiszczała i podniosła się.
- Idziemy bawić się w berka z armatkami – wydyszała
tylko, odwróciła się i z wrzaskiem zaczęła biegać przed armatkami niczym
nastolatka na haju.
Normalni ludzie nie są tacy weseli. Ale my byłyśmy
po pierwsze heroskami, a po drugie właśnie zostałyśmy wystrzelone w powietrze
przez armatki wodne. Samo brzmienie tego zdania było śmieszne.
Ze śmiechem przeleciałam obok pierwszej armatki.
Cóż, było kiepsko, bo nie zdążyłam uskoczyć. Ale wiecie co? Są plusy tej
wyrzutni wody. Jak się wywalisz, a mokra ziemia się do ciebie przyklei- nie
martw się. Możesz pobiec przed nią jeszcze raz. Wtedy będziesz czyściutki. Z
jednej strony. Druga będzie w błocie, ale to szczegół.
- Żyjesz?! – ryknęła Vicky, po raz setny podnosząc
się z ziemi mokra i z bananem na twarzy.
- Jasssne – mruknęłam, unikając zręcznie jednego
strumienia cieczy. Kiedy stanęłam, napawając się moim sukcesem, poczułam
uderzenie o wielkiej sile w plecy i wywaliłam się na twarz.
A było tak pięknie.
Kiedy Vicky zaczęła się śmiać, z satysfakcją
wstałam, wyciągnęłam sztylet i nakierowałam strumień wody na jej osobę, śmiejąc
się przy tym szyderczo. Oczywiście, moją broń porwała ciecz, co dziewczyna
skwapliwie wykorzystała, podnosząc de facto moje ostrze i
tańcząc z nim triumfalnie, za co znowu oberwała w twarz.
Rozpętała się wielka bitwa na przekierowywanie wody.
Oczywiście działałyśmy na dwa fronty (w grze były jeszcze inne wyrzutki) i w
efekcie raz pozostałam w miejscu, bo dwa strumienie wody równocześnie we mnie
uderzyły, ale ogólnie było ciekawie. Chyba przy okazji trafiałyśmy też innych…
ale to przecież nie nasza wina, że się tam znaleźli. Nikt im nie kazał tam iść.
Prawda?
Zabawa skończyła się, kiedy „przez przypadek”
uderzyłam cieczą w Vicky, a ona się wywaliła. Jej ciężki miecz zrobił
naprawdę długą, głęboką rysę w gejzerku.
- Wstawaj i walcz, Rowllens! – zawołałam ze
śmiechem, uskakując przed litrami wody, kierującymi się w moją stronę.
Niestety, Vicky posłuchała i już po chwili leżałam jak długa na ziemi, starając
się wytrząsnąć z ucha w cholerę dużo wody.
Bogowie, kto wymyślił tę planszę?! To takie nie
ekologiczne! Ile wody marnujemy! Przecież sama nasza zabawa prawdopodobnie zabrała
kilka basenów w Afryce!
- Leciiii! – Kiedy próbowałam wstać, kolejny
strumień walnął mnie w brzuch. Przewaliłam się na plecy z przeciągłym jękiem.
- Auć! – Chwilę potrwało, zanim się pozbierałam.
A gdy to już zrobiłam, zerwałam się na nogi wybrałam najsilniejszą
wyrzutkę w zasięgu wzroku, podbiegłam do niej i przekierowałam wodę na Vicky.
Pech chciał, że stała obok gejzerka z rysą.
Pech chciał, że gejzerek nie wytrzymał psychicznie i
się załamał. A towarzyszyło mu jedno, wielkie BUM.
Siła wyrzutu wody z rozwalonej armatki była tak
wielka, że poleciałam kilka metrów w tył. Do ust dostała mi się masa wody, na
chwilę znalazłam się całkowicie pod wodą. Kiedy już się wynurzyłam, wszystko
wokół mnie wręcz ociekało bezbarwną cieczą, nie było suchego miejsca.
Zakaszlałam, próbując się podnieść, ale kolejne buchnięcie przygniotło mnie z
powrotem do ziemi. Zdołałam jedynie unieść lekko głowę, tylko po to,
żeby zobaczyć przelatującą fioletową iskrę w miejscu, gdzie powinna być
niewidzialna kopuła, bariera. Obserwowałam zanikające falowanie powietrza.
O Chryste.
Chyba właśnie wysadziłyśmy barierę wokół naszej
Areny.
Przez chwilę mrugałam z konsternacją i dopiero po
chwili usiadłam, nieco oszołomiona, rozglądając się wokół. Wcześniej nie
widzieliśmy trybun.
Cóż. I to się zmieniło. Albowiem wokół mnie
rozciągała się widownia, a jak popatrzyłam bardzo w górę, znowu zauważyłam
stanowisko, przy którym siedział Nicolas, Thomas i Sabina. Zauważyłam tylko,
jak mój przyjaciel ze śmiechu położył się na stole, syn Tanatosa „dyskretnie”
ziewnął i z elegancją zasłonił usta dłonią, a dziewczyna, cała wyprostowana,
jakby połknęła kij, patrzyła na nas z jedną brwią uniesioną w górę.
Dopiero po chwili usłyszałam głos naszego seksownego
organizatora Turnieju, Milosa, jak próbował uspokoić rozszalałe trybuny.
- Spokój! Spokojnie, to tylko… problemy techniczne!
O, mój dyrektor też się tłumaczył tak przed
wszystkimi uczniami, kiedy Vicky wysadziła szkołę.
Usłyszałam kaszel i mój wzrok znowu powędrował w
górę. Nicolas zadławił się pączkiem i Thomas klepał go po plecach, podczas gdy Sabina
mówiła, jak mi się wydawało, spokojnie i delikatnie do mikrofonu coś, czego nie
słyszałam przez krew szumiącą w uszach. Widziałam tylko, jak Nick ma coraz
większą głupawkę, aż w końcu przez moje otępienie przedarł się jego głos:
- Od razu widać, kto jest jej przyjacielem! Bene,
mio sole! *tu: Nieźle, moje słońce!* - Po czym musiał odstawić
mikrofon jak najdalej od siebie, bo dostał następnego ataku śmiechu.
Z opresji starał się wybawić wszystkich Milos, drąc
się:
- PRZED WAMI PLANSZA DEMETER! NA MUSZLI JEST WYRYTA
MAPA, JAK DOSTAĆ SIĘ DO METY! RESZTA DRUŻYN, KTÓRE NIE POSIADAJĄ MUSZLI, MAJĄ
UTRUDNIONE ZADANIE, BOWIEM MUSZĄ SAMI SOBIE ZNALEŹĆ DROGĘ DO FINAŁOWEGO PUNKTU!
Przeczołgałam się na materac i padłam na niego,
przymykając oczy. Obok mnie klapnęła Vicky, wykręcając włosy.
- Patrz. Wycofują się – relacjonowała, podczas gdy
ja leżałam praktycznie bez życia na miękkim tworzywie. Wolałabym podłogę, ale
było wygodnie, więc nie narzekałam.
- Seksownie wyglądają?
- Jak nic. Popatrz na ich mokre koszulki
Macie nasze, cholera, priorytety życiowe.
- Przyklejony do klatki piersiowej mokry materiał
opina ich doskonałe ciała – ciągnęła Vicky, nagle natchniona, jakby pisała
książkę. – Biegną przez pole chwały, ich włosy falują na wietrze… Dzierżą
miecze, sklejone krwią i posoką wrogów…
- Masz na myśli… no wiesz… miecze –
wtrąciłam niewinnie, okręcając kosmyk kręconych włosów wokół palca.
Przez chwilę chichotałyśmy, po czym nastała chwila
ciszy, w czasie której uspokoiłam nieco bicie serca.
- Może powinnyśmy iść za nimi?
- Es… A wszyscy idą?
- No tak. Każdy.
- Ale tu są materace.
- Twoje argumenty są bardzo przekonujące.
Usłyszałam, jak rozwala się obok mnie. Chwilę
przeleżałyśmy, susząc się. Ja słuchałam stłumionych głosów komentatorów i co
jakiś czas przez moją głowę przebiegał gwałtowny śmiech Nicka i jego nagłe
urwania, kiedy prawdopodobnie oddalano od niego mikrofon.
- Zdajecie sobie sprawę, że mamy całą drużyną
dotrzeć na metę? – zapytał nas spokojny głos z góry. Poderwałam głowę i
zobaczyłam stojącego nad nami Norberta.
- Taaa, zdajemy.
- No i wiecie, że miałyście to zrobić jakieś
piętnaście minut temu?
- Taaa, możliwe.
- Oczywiście doskonale rozumiecie, że jesteśmy
ostatni.
- Taaa… czekaj, co?! – Vicky w jednej chwili zerwała
się do pionu, patrząc na niego wielkimi oczami.
- Spoko, nie spieszcie się, i tak przegraliśmy. Nie
dotarłyście na metę, więc drużyna nie była w komplecie – oznajmił chłopak z
łagodnym uśmiechem, a ja przez chwilę nie zarejestrowałam tej informacji.
Zauważyłam tylko, że w miejscu gejzerów, armat czy jak to tam nazwać pojawiły
się ogromne, zielone rośliny, wszystko wyschło, wykwitły kwiaty, a nas otaczał
słodki zapach tysiąca i jednej zielenin. Dopiero po chwili
słowa Norberta trafiły do mojego mózgu, gdzie zostały przetrawione i
przedstawione wyraźnie.
Przegraliśmy.
Kiedy uciekasz z ziomkiem przed bestiami na Turnieju.
Co nowego w rozdziale?
Po niezwykle uroczym herbatkowym spotkaniu z macochą, Es razem z Vicky wykonują taktyczny odwrót przed potworami na Turnieju. Kiedy odkrywają moc zabawy z armatkami wodnymi, rozpoczynają swoją własną, prywatną bitwę na obrzucenie się jak największą ilością wody. W międzyczasie Es wpada w objęcia Alexa, Jenny próbuje zabić Vicky a krwiożercze bestie... cóż, dalej sobie wesoło hasają po Arenie. Kulminacyjnym punktem jest odpoczynek na materacach i oglądanie facetów w mokrych koszulkach, podczas gdy drużyna Es i Vicky przegrywa z kretesem pierwsze plansze Turnieju.
W końcu.
OdpowiedzUsuńTylko tyle mam do powiedzenia. W końcu!
Rozdział jak zawsze zajebisty, no ale weźcie...CZĘŚCIEJ...łaskawie...wstawiajcie.
Weny, czasu do pisania i w ogóle!
- Nez
"Zauważyłam tylko, jak mój przyjaciel ze śmiechu położył się na stole," - to jest, mniej więcej, opis mnie czytającej ten rozdział.
OdpowiedzUsuńBoże, kocham to. Wyszło dużo sensowniej niż dawniej. I, jesus maria, ja to tak cholernie kocham. Te nawiązania do tinkiego-winkiego i maki-paki i tego jak ona myła kamienie (moja czteroletnia kuzynka po obejrzeniu tego odcinka cały dzień myła kamienie XD).
Uwielbiam to. Mam ochotę zabawić się z taką armatką wodną.
"Już wiem, dlaczego tinki winki nie siadał na norach króliczków"
XDDDDDDDDDDD
Swoją drogą wiesz, że dobrze, iż teletubisie zostały nakręcone w kolorze? Czarno-białe wyglądają jak z horroru.
Buka była moją ulubioną postacią z muminków XD.
I ten Norbert z tym takim "i tak przegraliśmy".
Kocham.
Dobrze, ja po prostu czekam na ciąg dalszy
Okej
Zgadzam się z Okej- ja też leżałam na stole. A że kończyłam czytać to w autobusie stojąc ściśnięta, to potem jeszcze kilka razy walnęłam głową grubego pana przede mną i chichotałam mu w plecy.
OdpowiedzUsuńIdealnie. Po prostu idealnie. To jak czytać fanfick o swoich ulubionych bohaterach, a potem sobie uświadomić "ej chwila, przecież to oryginał, nie FF!". Jestem absolutnie i nieodwracalnie zakochana w tym opowiadaniu, jak miluteńko je tu znów zobaczyć... <333
Bardzo rozbawiło nie zestawienie przeciwników Es i Victorii. Podczas gdy Es była "atakowana" przez Alexa, parę kroków dalej biedna Rowllens darła się unikając siekiery Jenny.
Och, ale Tinky Winky nie wiedział co to dobra zabawa nigdy... jadł też najmniej Kremu... Nie uważałabym tego, że on nie siadał na norach za wyznacznik... I tak bym chciała usiąść na taką armatkę, mimo że "nigdy nie wiesz kiedy".
Rozdział genialny, przez całość byłam zachwycona, a zakończenie z Norbertem to już tylko mnie w tym utwierdziło.
Czekam niecierpliwie na kolejne części!!!
Wasza Eos :3