Nawet nie wiem, co mam Wam powiedzieć. Ostatnio jest dla mnie dość trudny czas, dodatkowo, niestety, nie miałam tych rozdziałów poprawionych wcześniej. Mogę Was tylko przeprosić i pocieszyć, że dalsze rozdziały są w całości poprawione i na pewno nie będzie trzeba na nie tak długo czekać, tylko najpierw musimy do nich dotrzeć :) Z tym rozdziałem przyznaję, że niestety obie z Gwiazdą się zagapiłyśmy, ale w głównej mierze ja. Przepraszam Was najmocniej, jak tylko mogę, ale nie o to najbardziej chodzi. Postaramy się częściej wrzucać kolejne części- ale obie mamy sporo na głowie. Ale ja w nas wierzę!
~Wasza NightLady
- Vicky, wyjdź z tej szatni. Vicky.
Stałam sobie pod drzwiami do jednej z przebieralni razem z niezwykle uroczą
blondyneczką i Courtney, powtarzając jak mantrę praktycznie to samo. Kiedy
oficjalnie zakończono Turniej, moja koleżanka jako pierwsza wyszła z areny. A
ja, jak tylko się uwolniłam od chodzącego za mną Alexa, pobiegłam za nią. Jeśli
chciała się rzucić z ławki w szatni, to zamierzałam ją powstrzymać.
Zamierzałam. Bardzo adekwatne słowo. Bo, uwaga, zgadnijcie, co wymyśliła.
- Victoria Rowllens, otwórz te cholerne drzwi.
- Przebieram się – dobiegł do mnie mocno stłumiony, ale jednocześnie
zdecydowany głos zza drzwi.
- Jakoś ci to wcześniej nie przeszkadzało – odparłam, równie
stanowczo, i kopnęłam w drzwi. – Victoria! Zimno mi, chcę się ubrać w suche
ciuchy, otwórz te głupie drzwi.
- Nie.
Westchnęłam ciężko.
- Victoria, od piętnastu minut robię z siebie debilkę, wydzierając się pod
szatnią do drzwi. Wyjdź stamtąd. Albo osobiście rozwalę te drzwi.
- To rozwal.
Wydałam z siebie głęboki, gardłowy pomruk, kręcąc głową, a Courtney się
głośno zaśmiała. Stojącą obok niej blondyneczka, która, z tego, co się
zorientowałam, nazywała się Rozi i była siostrą Jenny, odetchnęła głęboko.
Domyślałam się, czemu się nie odzywała – to jej drużyna wygrała. A ona biedna,
nawet nie mogła się zacząć cieszyć, bo Vicky by ją chyba zastrzeliła.
Nic jednak nie zmieniało faktu, że wszystkie trzy byłyśmy mokre, zmęczone,
a Courtney strugą ciekła woda na twarz.
- Czemu oczekujesz ode mnie, że po jednym treningu będę umiała rozwalać
drzwi? – spytałam, ale to było jedno z najbardziej głupich pytań na świecie,
patrząc na to, że sama zadeklarowałam ich wyważenie. - Victoria!
I cisza. Przewróciłam oczami i oparłam się o ścianę. Posłałam dziewczynom
przepraszające spojrzenie.
Naprawdę, miałam dużo innych zajęć niż wyciąganie z szatni Vicky, która
zmieniała się w roślinkę. Po tym, jak się okazało, że przegraliśmy, przestała
się odzywać i wolnym, stanowczym krokiem ruszyła do korytarza z
przebieralniami. I, co jak co, ale szkoda, że sie przy okazji nie zgubiła.
Wyszłoby to na lepsze i jej, i wszystkim pozostałym.
- Victori...
Drzwi otworzyły się z hukiem, mijając stojącą przed nimi Courtney o kilka
centymetrów. Daję słowo, gdybym nie wyciągnęła przed siebie rąk w odpowiednią
porę, zmiażdżyłyby mi nos.
- Nich cię szlag, Vicky – wykrztusiłam, odpychając sforsowane drzwi od
siebie i odrywając się od ściany. Victoria jednak już ruszyła korytarzem.
I, jeśli mogę to zaznaczyć, ni cholery przebrana nie była.
To będzie długi dzień.
Poszłam za nią, wzdychając ciężko. Poczułam, jak na nos skapuje mi
kropla wody, więc odgarnęłam moje mokre włosy do tyłu, licząc, że może
przynajmniej one nie będą mnie wkurzać tego dnia.
Vicky szła przed siebie, a kiedy ją dogoniłam, nawet się na mnie nie
spojrzała ani nie zwolniła. W sumie to nie robiła nic innego oprócz parcia cały
czas na przód. Już otworzyłam usta, żeby rzucić jakąś uwagę, ale po chwili
uznałam, że to by tylko ją bardziej rozjuszyło. To znaczy... nie, nie wiedziałam,
czy rozjuszyło – ja nawet nie wiedziałam, co ona sobie myślała. Ale
podejrzewałam, ze się czuje, jakby chciała we mnie rzucić żelazkiem. Pewnie
nawet nie tylko we mnie. Ale zachowywała pozory i wyglądała, jakby miała
powiedzieć „Nie no, wcale nie jestem zła, że przegraliśmy Turniej. Wcale. Uduś
się”.
Westchnęłam i zaplotłam ręce na piersi.
- Wiesz Vicky, ostatnio pytałam Nicolasa, czy umie wleźć do kuchni i ukraść
słodycze.
Nawet na mnie nie zerknęła, ale też nie rzuciła we mnie żelazkiem. Uznałam
to za dobry znak i ciągnęłam dalej.
- Yhym- mruknęła beznamiętnie.
- I powiedział, że będę gruba. – W gruncie rzeczy to był koniec historii,
bo potem się zaczęliśmy bić, on mi prawie podbił oko, a ja jemu niemalże
złamałam nos. – Ale możesz być gruba razem ze mną, jeśli chcesz.
Znowu brak reakcji. Nie licząc
pustego 'okej' rzuconego gdzieś w eter. Ale widziałam, jak jej się
poruszył mały palec u prawej ręki. To musiało oznaczać aprobatę!
Ale to było bardzo nie w porządku. To znaczy – tak, Vicky sobie szła, ale
tylko tyle (oprócz tego małego palca, czułam się z siebie taka dumna). Nie
rzucała żadnych uwag. Zawsze rzucała jakieś uwagi. Nie marudziła – ona zawsze
marudziła. Nie śmieszkowała, nie prychała, nawet w pewnym momencie mogłabym się
założyć, że nie oddychała! Kiedy zbliżyłyśmy się do końca tunelu, tylko na nią
zerknęłam, ale jej wyraz twarzy się nie zmienił ani odrobinę.
Obie praktycznie równocześnie weszłyśmy na schody, prowadzące na zewnątrz.
Jedyne, czego pilnowałam, to żeby się nie potknąć, bo nie
spodziewałam się, żeby nikt na nas nie czekał po wyjściu.
I się nie myliłam, bo oprócz niezwykle jasnego światła, przywitały nas
jakieś dwa tuziny herosów, a praktycznie wszystkie oczy były wlepione właśnie w
nas.
Vicky nie starczyłoby żelazek, żeby w nich wszystkich rzucić.
Wyłapałam tylko spojrzenie niebieskich oczu Nicolasa, więc uśmiechnęłam się
w tamtą stronę, jednocześnie się modląc, żeby nikt złośliwie nie wyskoczył z
informacją, że przegrałyśmy Turniej.
- No, no, Victoria – rzuciła stojąca nieopodal Rocky, uśmiechając się z
wyższością, a ja aż sobie zaklęłam, mocno i siarczyście, w myślach.
Podejrzewałam, że Victoria sobie
przygotowała mentalne żelazko i obliczała, jak nim rzucić w Rocky. – Popisałaś
się, kochana.
Nie powinnam była się odzywać, ale naprawdę – patrząc na Vicky, taką
milczącą i, co mnie trochę zaskoczyło, niemal nieszczęśliwą, naprawdę miałam
potrzebę ochronienia jej przez całym światem.
- Ty też, Rocky – odparowałam, prychając. - Najwyraźniej niezbyt się
starałaś, skoro twoja drużyna nie wygrała Turnieju.
- Przynajmniej nie zajęłam ostatniego miejsca – oświadczyła kąśliwie,
wykrzywiając swoje pełne wargi w kpiącym uśmieszku. – W przeciwieństwie do
niektórych.
- Uuuuu – usłyszałam okrzyk od strony tłumu. Popatrzyłam w tamtą stronę i
zauważyłam wysokiego, bardzo rozbudowanego w barach chłopaka z niemalże
hollywoodzkim uśmiechem i nieco skrzywionym nosem. Wyglądał jak kapitan
szkolnej drużyny futbolowej, jakich się przedstawia na filmach. Kojarzyłam go z
Turnieju – a jego mokre włosy tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. – Ktoś
ma kamerę? Sugerowałbym nagrywanie.
- Sugerowałbym zaklejenie ci ryja, Charles – odezwał się stojący obok Nicolasa Sebastian, odwracając
się i szczerząc zęby w uśmiechu.
- Spokój, dzieciaki – rzuciła Courtney, wynurzając się z korytarza i
obrzucając wszystkich wesołym uśmiechem. – Przedszkole już minęło.
- Mylisz się. Przedszkole dla
Seby nadal trwa – odparował Charles, i odchylił się, zadowolony z
siebie, zaplatając ręce za głową, co tylko uwydatniło jego muskularne ramiona.
Uniosłam brwi, bo naprawdę... jakby w Obozie Herosów mieli siłownię, to
założyłabym się, że byłby w niej stałym bywalcem.
- Dla Victorii również nie – wtrąciła Rocky, uśmiechając się wrednie. –
Jeśli chodzi o umiejętności, powiedziałabym to samo. A nawet gorzej.
- Pozwól, ze sama zadecyduję, na jakim poziomie są moje umiejętności –
odezwała się Vicky drżącym głosem – nie z niepewności czy strachu (albo zimna,
bo, halo, byłyśmy mokre), ale z wściekłości. Jednocześnie bardzo dobrze wychodziło jej patrzenie na nich wszystkich
spod lekko opuszczonych powiek i miażdżeniu wzrokiem.
- Myślę, że byłabyś zbytnio subiektywna. Na przyszłość byłoby dobrze
wiedzieć, że sztylet trzyma się jak heros, a nie Chińczyk jedzący ryż.
- Na przyszłość byłoby dobrze wiedzieć, kiedy użyć płynu do demakijażu –
oznajmiła zirytowana Vicky, robiąc krok w jej stronę. Przez głowę przemknęło
mi, żeby ją powstrzymać, ale... z dwojga złego, lepiej, żeby wyżyła się na
Rocky, a nie na mnie.
- Przynajmniej wiem, jak tego płynu używać – odparowała Rocky, również
robiąc krok w stronę mojej koleżanki, zrobiła to jednak zdecydowanie dużo
pewniej i zgrabniej. – A tobie nie tylko przydałby się
trening, ale też makijażowe porady.
- Hola hola – zastopował je Nicolas spokojnym, nawet nieco rozbawionym
głosem. – Trenowałem ją ja, więc proszę mnie nie obrażać. – Odwrócił się w
stronę Vicky i wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował po tym,
jak zobaczył jej twarz.
Gdzieś w tle widziałam Sabinę, rozmawiającą cicho
z Ines, co jakiś czas zerkając w nasza stronę z niepokojem. Zauważyłam grupkę
chłopaków, z których część miało mokre włosy, a nawet niektórzy nie zdążyli
przebrać się ze strojów turniejowych – wychwyciłam spojrzenie Alexa, który się
do mnie promiennie uśmiechnął i skłonił głową. Koło nich, bardziej na przodzie,
stały dwie dziewczyny – jedna z szarymi, niemalże białymi włosami, która z
założonymi rękami gadała z drugą, która miała na sobie czarne, obcisłe ubranie,
co oznaczało, że była uczestniczką. Jednak jej w ogóle nie kojarzyłam z
Turnieju.
Za to zauważyłam, że coraz więcej osób zerka w
naszą stronę z zaciekawieniem, odrywając się od swoich rozmów. Szlag by was
wszystkich, ludzie.
- Nie kwestionuję twoich metod nauczania, cukiereczku – oświadczyła Rocky
flirciarskim tonem, a mi się aż skręcił żołądek. Gdyby Vicky nie miała
pierwszeństwa, osobiście bym ją zdzieliła w twarz żelazkiem. – Mówię tylko, że
najwyraźniej mniej zdolni uczniowie mają prawo do jakiegoś specjalnego toku
nauczania.
I tego już było za wiele. Widziałam tylko, jak Victoria zrobiła gwałtowny krok w stronę dziewczyny,
zaciskając pięści. Obie stały od siebie zaledwie kilkanaście centymetrów.
- Dziewczyny, dosyć – poprosiła stojąca obok białowłosej osóbka z blond
lokami i wielkimi oczami. Pamiętałam, że miała na imię Amanda – kojarzyłam ją z
niezwykłego występu Milosa na pierwszym zebraniu przed Turniejem i późniejszej
narady. – Robicie niepotrzebne zamieszanie.
- Jakby Victoria umiała się posługiwać mieczem i, co ważniejsze, wiedziała,
gdzie nie pchać tego swojego noska, to... – i nie dokończyła, bo Vicky po
prostu na nią skoczyła z wyciągniętymi dłońmi.
Większość tłumu ryknęła, ale nie wiedziałam, czy było to z zadowolenia,
przerażenia czy ciekawości. Nicolas stał sobie z rękami w kieszeniach i miną
pod tytułem „No nieźle”, kątem oka widziałam, jak Charles zanosi się perlistym
śmiechem, opierając się o ramię
chudego blondyna. A ja sobie stałam, patrząc na kotłujące się na ziemi
dziewczyny wielkimi oczami.
Szczerze mówiąc, przypominało to walki jakiś żab, bo żadna z nich nie
umiała się bić. Waliły się po dłoniach, starały się uderzyć w cokolwiek, ale
żadnej to nie wychodziło.
- Bogowie – mruknęła białowłosa, ruszając się z miejsca i patrząc na nie z
politowaniem. – Dobra, drogie panie,
koniec tego, bo to wstyd...
Uniosła ręce, próbując chwycić Victorię za ramię i odciągnąć, ale w tym
samym momencie dłoń Rocky wystrzeliła jak pocisk, trafiając w jeden z
nadgarstków Judy. A z kolei jej ręka nie wytrzymała nacisku i poleciała... prosto na nos Rowllens.
Usłyszałam tylko mocny trzask i aż się skrzywiłam z niesmakiem.
Vicky krzyknęła, łapiąc się szybko za nos. Zobaczyłam tylko strużkę krwi,
płynącą na jej wargi. Sama Victoria wyglądała na głęboko zaskoczoną – zezowała
na swój pokrzywdzony nos, jakby samym wzrokiem mogła go wyleczyć.
Judy pochyliła się, opierając dłonię o kolana.
Spokojnie spojrzała na Victorię, jakby chciała ocenić szkody. Po chwili
westchnęła i odsunęła się od siedzących na ziemi dziewczyn. Zmęczonym wzrokiem
popatrzyła na Amandę.
- Jakby ktokolwiek miał do
mnie pretensję, dlaczego nie jestem pomocna– zaczęła, ściągając lekko
usta – to powiedz im, że właśnie dlatego.
Wbrew sobie parsknęłam śmiechem, kiedy wokół wybuchła wrzawa – ludzie
zaczęli się rzucać w kierunku Victorii i Rocky, rzucając jakieś krótkie teksty
– ktoś się potknął, wleciał na kogoś i razem upadli na ziemię, prawdopodobnie
zbijając sobie kolana.
Podniosłam głowę.
- Stop – powiedziałam to swoim normalnym tonem, ale, o dziwno,
wszyscy się zatrzymali i spojrzeli na mnie.
Nie spodziewałam się aż takiej reakcji, więc odchrząknęłam i rozejrzałam
się po tłumie. Wychwyciłam spojrzenie jakiegoś rudzielca i wskazałam na niego
dłonią.
– Ty. Weź Vicky i z Nicolasem idź do szpitala... czy cokolwiek tam macie. –
Zacięłam się, bo uznałam, że mogło to być zbyt pretensjonalne, więc opuściłam
rękę i przełknęłam ślinę. – Trzeba jej szybko nastawić ten nos – dodałam
łagodniejszym tonem, jakbym chciała przeprosić za to zdecydowanie. Popatrzyłam
na Nicolasa, który skinął mi głową z uśmiechem.
Z grupki herosów wyszedł rudy chłopak, którego wskazałam, podniósł Vicky,
która wydawała się zbyt zaskoczona, żeby zaprotestować, i ruszył w kierunku
jadalni.Zauważyłam, że Victoria nadal zezuje na swój nos, z którego przestała
już cieknąć krew, za to dziewczyna kładła na nim na przemian to jedną, to drugą
dłoń, jakby próbowała wcisnąć jakiś guzik.
Nick, nawet nie wyciągając rąk z kieszeni, ruszył za nimi, po drodze
puszczając mi oczko.
Odwróciłam się do wgapionego we mnie tłumku.
- Myślę, że na tym się skończy – rzuciłam sucho, dając do zrozumienia, że
widowisko zostało skończone. Parę osób skinęło głowami, ale wszyscy posłusznie
zaczęli się zbierać.
Przez chwilę stałam nieco oszołomiona. Zostałam tylko ja z małą grupką
osób, która zajęła się całkowicie sobą, przestając zwracać na mnie uwagę.
Gdy tylko zawiał delikatny wiaterek, od razu zaczęłam się trząść i objęłam
się ramionami. Tak, Es, nie ma to jak nie zauważyć, że jest się całą zalaną wodą,
od stóp do głów pokryta bardzo przylegającym kostiumem (który
był, a jakże by inaczej, bardzo mokry), a jakby do tego
dołożyć moją zapewne czerwoniutką twarz i poprzyklejane do czoła i policzków
kręcone włosy, mamy pełen obraz nędzy i rozpaczy.
Kurde, załamałabym się nad sobą, ale było mi na to za zimno.
Nie wyobraziłabym sobie, żeby dwie laski mogłyby się tak pożreć. Nigdy nie
rozumiałam tych wszystkich dziewczyn-dobrych-rad, które już po fakcie wytykają
ci wszystko, co mogłaś zrobić inaczej, a tego nie zrobiłaś, bo byś na to nie
wpadła. No i dobrze. Może i przez nas nasza drużyna przegrała Turniej. Ale...
Nie. Właściwie to naprawdę nie było żadnego „ale”. I faktycznie, kiedy tak
stałam jak kołek, a moja przemoczona dupa marzła na wietrze, zdałam sobie
dobitnie sprawę z tego, że przegraliśmy. I nie mogłyśmy w jakikolwiek sposób
się usprawiedliwić. Bo po prostu, kurka woda, zajebałyśmy sprawę. I nie
miałyśmy prawa nawet się od tego bronić. Bo jeśli ja... ba, jeśli nawet Vicky
sobie to uświadomiła, co było widać, kiedy niemalże od razu rzuciła się do
kłótni, to znaczyło, że zawaliłyśmy. Bo Rocky trafiła w czuły punkt – że to
przez nas przegraliśmy Turniej. I, jakkolwiek by nie były liczone punkty,
najprawdopodobniej znajdowaliśmy się na ostatnim miejscu.
Mój Boże, jak ja spojrzę w oczy Simonowi? Przecież mu obiecałam, że
postaramy się mu zrekompensować posiadanie dwóch pierdół w drużynie. Mówiłam,
że mu pomogę.
Pomogłam jak cholera- razem z Vicky zawaliłyśmy Turniej.
Naprawdę, kiedy przypomniałam sobie o Simonie, miałam ochotę zapaść się pod
ziemię i dla pewności przekopać się jeszcze pięć metrów w głąb. Był zły. Na
pewno. Ale nie wydawał się osobą, która wybucha gniewem, raczej przeżyłby to w
specyficzny milcząco-smutny sposób. Ale może się myliłam. Miałam nadzieję, że
na nas nawrzeszczy, bo inaczej bym musiała to zrobić osobiście. A tego nie
zniosłabym ani ja, ani tym bardziej Vicky.
Z zamyślenia (i powolnego przemieniania się w sopel lodu) wyrwało mnie
lekkie szarpnięcie za ramię. Ze zdziwieniem się odwróciłam, a pierwsze, co mi
się rzuciło w oczy, była czerwień włosów.
- Tobie nie zimno? – zapytała wesoło Courtney, uśmiechając się do mnie
promiennie. Ledwo omiotłam ją spojrzeniem, kiedy tuż obok niej pojawiła się
druga postać.
- Eee… - zająknęłam się, gapiąc z lekko uniesionymi brwiami na parę
dziewczyn przede mną. Dopiero po chwili rozpoznałam Ines, stojącą prosto obok
Courtney. – Może trochę zim…
- Cudownie! – Córka Hekate klasnęła w ręce i już po chwili zostałam
pociągnięta za rękę, ale nawet nie wiedziałam, w którą stronę, bo cały widok
zasłoniły mi jej cholerne włosy.
Kiedy już opanowałam czerwoną falę kłaków ,króra, wbrew temu, co się widzi
na filmach, właziła mi do oczu, nareszcie ujrzałam świat. Courtney z uśmiechem
na twarzy trzymała moją rękę i holowała mnie do, z tego, co się orientowałam w
Obozie (jeśli jeszcze się nie domyśliliście, to się nie orientowałam w
Obozie) do domków pobocznych, mniej ważnych bogów.
Ha, widzicie, czasem jednak słucham Nicka! W większości przypadków mówi o
jedzeniu, kiedy mu się przysłuchuję ale może... Tanatos i Kabanos brzmią
podobnie, prawda?
Czerwone włosy co chwilę migały mi przed oczami, czarny strój, taki sam jak
mój, przylegał do ciała i ociekał wodą. Ines zaś była trochę bardziej
wysuszona- nawet długie, proste blond włosy nieco się puszyły i nie wyglądały
już na oklapnięte i mokre. Co chwila dziewczyna się odwracała (w
przeciwieństwie do Courtney, która się najwyraźniej zadowoliła ciągnięciem mnie
i tym, że miała mnie głęboko w dupie), a jej miodowe tęczówki przeszywały nie
na wylot. Miała ten rodzaj urody, który emanował naturalnością i prostotą, a do
tego w dużej mierze nieśmiałością i skromnością. Nawet mały, okrągły nosek i
pełne różane usta to potwierdzały.
Patrząc na nią i córkę Hekate można było dostać oczopląsu- z jednej strony
czerwień, z drugiej złoto. A na dole- a jakże, czerń.
Zajęta moim nieco przegrzanym mózgiem i analizowaniem kolorów, nie
dostrzegłam, że w rzeczywistości kierujemy się do domku Hypnosa. Zamrugałam z
lekkim zdumieniem. No tak. Pewnie, jasne. W tym szalonym dniu jeszcze mi
przecież brakowało...
- HEJ, EVA! – wrzasnęła Courtney, stawiając mnie na ganku.
Właśnie. Tego.
Zarejestrowałam jedynie czarny marmur budynku, ciemne zasłony w oknach i
ozdobny stół z krzesłami w kolorze hebanu na ganku, kiedy cały mój widok
przesłoniła gęstwina brązowych włosów.
Nie, naprawdę, utnę im wszystkim po kolei te włosy. Rozpraszają mnie.
- O NA BAKŁAŻANOWEGO HYPNOSA, DZIEWCZYNA NICKA! – wykrzyczał ktoś w moje
ramię, a ja odruchowo się cofnęłam. Tuż przede mną stała Eva, uśmiechając się
promiennie. Trzymała mnie na odległość pomiędzy łokciem a nadgarstkiem,
szczerząc się od ucha do ucha.
- Rozczaruję cię, Ev – rzuciła Courtney, rozwalając się na krześle i
wyciągając nogi na stół. Dopiero wtedy sobie przypomniałam, że jest mi zimno, a
to oznaczało, że…
- Fujj, jesteś mokra – stwierdziła ze śmiechem Eva, obracając się i
wycierając się o Courtney. Nie przemyślała jednak tego, że dziewczyna też brała
udział w Turnieju. – A fe, ty też jesteś mokra. – Zacisnęła oczy i usta, po
czym pokręciła głową. – Musiałaś mi to zrobić? Teraz muszę się wytrzeć w
ręcznik.
- Czy wycieranie się w ręcznik nie jest dużo bardziej higieniczne? –
spytała Ines, stając w przejściu do domku Hypnosa i opierając się o drzwi.
Które po chwili zrobiły się mokre od jej ubrań. Im też pewnie zacznie być
zimno.
- Może, ale duuuużo mniej satysfakcjonujące - oświadczyła, po czym, zadowolona z siebie, podeszła do
zamkniętych drzwi i, nie zważając na Ines, otworzyła je kopniakiem. Odwróciła
się w moją stronę i zachęcająco skinęła głową.
Spojrzałam zdezorientowana na Ines (miałam chwilowe wrażenie, że to ona
była najnormalniejsza z ich wszystkich), a ta odpowiedziała mi skonsternowanym
wzrokiem.
- Jeśli Eva mogłaby być warzywem, to zostałaby bakłażanem. Szalonym
bakłażanem, który by jadł wszystko na swojej drodze – oświadczyła Courtney, po
czym przesunęła mnie ze swojej drogi i weszła do domku.
Z lekką niepewnością przekroczyłam próg domku Hypnosa. Było ciemno,
pachniało… właściwie niczym, i właśnie to było najdziwniejsze. U Hermesa
wiecznie śmierdziało, w budynku dzieci Ateny zalatywało książkami, a tam? Nic.
A przez to, że nic nie czułam, od razu chciało mi się spać.
Kaaawyyyy.
Ziewałam, kiedy nagle zostałam popchnięta i poleciałam na jakieś wolne
łóżko.
Bogowie. Gwałciciele.
- Łaaaa, pomoczysz pościel! – Courtney zaczęła się śmiać, rozwalając się
obok mnie. – Eva, dawaj jakieś ubrania, zimno mi!
- Mam! Mam polara! Ale nie dam ci go. Nie zasłużyłaś. – Dziewczyna z dumą
wyciągnęła z ciemnej szafy czarną, bardzo obszerną bluzę i rzuciła ją mnie. – W
kolorze dojrzałego bakłażana – dodała rozmarzona i westchnęła. – Tym bardziej
na niego nie zasłużyłaś, Court.
Czerwonowłosa wywróciła oczami i zaplotła ręce na piersi z obrażoną miną.
Postanowiłam nie pytać. Wstałam, z drżeniem ściągnęłam przemoczony
podkoszulek i zostałam w samym staniku i legginsach. Wciągnęłam górną część
ubrania, zaoferowanego przez Evę, i już po chwili ściągnęłam też spodnie. Całe
szczęście, że polar był serio duży- sięgał mi do połowy ud, więc mogłam chyba
bezpiecznie w nim chodzić.
Szczerze mówiąc, kompletnie nie wiedziałam, dlaczego pozwoliłam się tam
zaciągnąć Courtney, czemu była tam też Ines, po jaką cholerę siedzę w domku
Hypnosa (chociaż, patrząc na to, jak Eva się pewnie po nim poruszała,
założyłam, że ten bóg to jej ojciec) w bluzie zupełnie obcej osoby.
A ja nie lubię czegoś nie wiedzieć.
- Jakim prawem mnie tutaj ściągnęłyście? – spytałam, ponownie kładąc się na
łóżku (ale już na innym. Nie chciałam umoczyć mojego ubrania w kolorze dojrzałego
bakłażana). – I czemu bakłażan?
- Ty ignorantko! – zapowietrzyła się Eva, posyłając mi brutalne spojrzenie.
– Nie można nie wiedzieć, że bakłażany są wspaniałe. Nie można się pytać, czemu bakłażany!
- Nawet żadnego nie próbowałaś – zaoponowała Sabina, siadając na łóżku
obok. – A ciebie, Es, ściągnęłyśmy tu, bo Eva tak chciała.
- Tak dokładniej miała nadzieję, że Nicka też tutaj ściągnie, ale jej
niecny plan się nie udał – dodała wesoło Courtney, wyżymając swoje długie
włosy. Sabina po chwilowym zastanowieniu posłała mi tajemniczy uśmiech i prawie
niedostrzegalnie pokiwała głową.
Przewróciłam oczami.
- Jakim cudem chciałaś przyprowadzić tu Nicolasa?
- Mi się nikt nie oprzeeeee – zanuciła Eva, trzepocząc zalotnie rzęsami i
opierając się o szafę. – Chcesz inną bluzę? Bo ta za mało odsłania i…
- Ja chcę bluzę! – zawołała Courtney, wyciągając ręce. – No odsuń się!
Courtney wstała, podeszła do szafy i praktycznie do niej wlazła. Eva się w
nią przez chwilę wpatrywała, a ja zaczęłam się nieco niepokoić.
- Na Zeusa, jakie ty masz niegustowne ubrania – usłyszałyśmy głos z głębi
szafy, a po chwili wyleciała z niej wielka koszulka we wściekłym, pomarańczowym
kolorze. – Tych ciuchów nie nosi się, odkąd Pan D. zgolił sobie włosy na
nogach.
- Co? – wyprostowałam się, prawie waląc się w skos nad łóżkiem. – Czemu Pan
D. bawi się w modelkę reklamującą maszynki do golenia?
- A słyszałaś kiedyś o kręceniu włosów na wałki? – spytała się mnie Ines,
szybkim ruchem zrzucając z siebie bluzkę i równie szybko zarzucając na siebie
sukienkę z długimi rękawami. – Pan D. też wcześniej nie słyszał.
- Kto go uświadomił o najnowszym trendzie kręcenia włosów na nogach? –
spytałam, opierając się o ścianę za moimi placami.
- Nie nie – poprawiła mnie Eva, opierając się o szafę, z której po chwili
wychyliła się bujna czupryna Courtney.
- Tu nie chodziło tylko o zakręcenie. Przecież istnieje coś takiego jak
prostownica – wytłumaczyła mi czerwonowłosa, po czym zaczęła się przekrzykiwać
na zmianę z Evą.
- Po prostu...
- Zdarzyło się...
- Że Sebastianowi i Chrisowi...
- Nie, to był Charles!
- To nie jest ważne, jedno i drugie jest na „Ch”.
- W każdym razie – ciągnęła Courtney, ale za chwilę przerwała jej druga
dziewczyna.
- Odkryli magiczne zdolności i działania...
- Takich jednorazowych farbek do włosów!
- I kiedy Pan D. sobie smacznie chrapał...
- Zrobili mu perfekcyjną fryzurę, tyle że na nogach. Potwierdzone,
widziałyśmy potem na śniadaniu. Też bym chciała mieć takie bujne, pomarańczowe
loki – oświadczyła Courtney.
- I wtedy Pan D. poznał magię maszynek do golenia – sprecyzowała Eva. –
Piękne czasy.
- Eva potem chciała zrobić to samo z ogonem Chejrona, ale niestety obudził
się w trakcie pracy. A taki ładny wzorek nam wtedy wyszedł!
- Chyba mnie – prychnęła Eva, po czym ze śmiechem popchnęła czerwonowłosą
do tyłu, a ta wleciała cała do szafy, podczas gdy domniemana córka Hypnosa
zatrzasnęła za nią drzwi i naparła na nie całą sobą, rechocząc niczym szalony
naukowiec z wyrazem sadyzmu na twarzy.
Niczym torpeda wyleciałam z łóżka i pomogłam Evie. Ines zaczęła się
perliście śmiać, Sabina ograniczyła się do uniesienia brwi i wydęcia ust, a ja
słyszałam tylko wrzaski z szafy: „Evangelina, ty kompletny idioto,
natychmiast mnie kurwa wypuść!”.
„Idiota”. Gender jest wszędzie. Nie, nie będę tutaj wspominać o Teletubisiach-
Teletubisie są w porządku. Pomimo, że wpierniczają hektolitry tubisiowego
kremu… przepraszam, klemu, dopychają tubisiowymi grzankami
(zakładam, że potem jest niezłe tubisiowe rzyganie) i robią myju-myju
gąbeczkami o dziwnych kształtach… to są w porządku.
Nie, czerwona torebka Tinky Winky nie ma żadnego znaczenia. To cholerny
symbol zajebistości, moi drodzy! Jeśli w słowniku znajduje się takie słowo jak „zajebistość”,
to na obrazku obok widnieje właśnie ta śliczna część garderoby. Czerwona, rzecz
jasna.
Poza tym, nie czepiajmy się Teletubisiów. Czepiajmy się Muminków! To
przecież one… latają gołe… po całej wiosce. To znaczy, właściwie teletubisie
robią to samo, ale... nieważne. Nie
czas na tolerację dla muminków.
- AŁA! – krzyknęłam, kiedy klamka wbiła mi się w brzuch, gdy Courtney w
akcie desperacji próbowała uderzyć i otworzyć drzwi. Równocześnie poczułam, jak
popycha mnie w bok jakieś ciało i dopiero po chwili się skapnęłam, że to Eva
straciła równowagę. Obie upadłyśmy na podłogę, podczas gdy córka Hekate (pewnie
próbowała się rozpędzić w szafie, o ile to możliwe) z całej siły wpadła na drzwi
od szafy od środka. Wielkie wrota mebla otworzyły się, a Courtney wypadła przez
nie- i nawet na początku nie traciła równowagi! Ale niestety nie zauważyła nas,
potknęła się i z całym impetem runęła na podłogę.
Nastała chwila ciszy, kiedy żadna nic nie mówiła i jedyne, co robiłyśmy, to
patrzyłyśmy po sobie- ja, Courtney i Eva z ziemi, a jedna jedyna Ines, która
nadal stała, gapiła się na nas z wysoka.
A, chrzanić to. Raz się żyje.
Gwałtownym ruchem złapałam Ines za nogę i mocno pociągnęłam. Dziewczyna z piskiem
(który, przysięgam, łudząco przypominał mi jęk Nicolasa, kiedy podczas jakiejś
lekcji tańca zupełnie przypadkiem kopnęłam go w piszczel. Przypadkiem,
przysięgam) wywaliła się na podłogę, podczas gdy Eva z rechotem rzuciła się na
nią i zaczęła ją łaskotać.
Ze śmiechem podniosłam się z ziemi i wczołgałam na łóżko, łapiąc się za
zbite biodro. Bogowie, one wszystkie zaczęły się zachowywać jak pijane- śmiały
się, lekko zataczały, co chwila potykały, a lecąc w dół, łapały stojącą obok
siebie osobę za rękę i ściągały ją za sobą na ziemię.
W życiu upiłam się tylko jeden, jedyny raz. I to na własnych urodzinach-
jak już odprawiłam wszystkie swoje koleżanki ze szkoły, obozów tanecznych i
innych dodatkowych pizdu i zostałam sama z Nickiem. Nie było wtedy mojego ojca
(razem z macochą świętował ze swoimi znajomymi urodziny swojej córki… bez swojej
córki), a Angelina nocowała u cioci Charlotte, czyli siostry taty. W
związku z tym cały dom znajdował się w naszym posiadaniu (i patrząc z
perspektywy czasu to aż dziwne, że go nie wysadziliśmy). Nie, nie mam pojęcia,
jakim cudem, ale Nicolas skądś wytrzasnął alkohol.
Moja teoria jest taka, że u niego już został wykryty symptom dziecka
Hermesa, dla którego przemycanie nielegalnej coli do Obozu to błahostka.
Problem w tym, że Nick miał wtedy jakieś piętnaście lat. I niczym nie
skrzywdzoną psychikę. (Żartuję. On nigdy nie był normalny).
Fakt faktem, że kiedy potem wychylaliśmy któryś z kolei kieliszek (to nie
było aż tak mocne, żeby zabić, ale jednak…), zachowywaliśmy się stosunkowo
podobnie. Śmialiśmy się, zataczaliśmy i przewracaliśmy. Rozmowy były, moim
skromnym zdaniem, na poziomie.
- Kuufa, Nicolas, milordzie, podaj miiii… hyk! mó-ój zacny ręcznik –
rzuciłam, wymachując rękami.
- Będziesz się rozbierać, McLade?
- Nieee, postanowiłam sięę poprzy… poprzy… poprzy… - Właśnie wtedy się
dowiedziałam, że będąc pijanym można zaliczyć system ERROR.
- Tulać?
- Tuuulać. Hyk! Jezu, jakie ty masz zajebiste ucho.
- Taaaa? – Nicolas pomacał się po swoim uchu, po czym spojrzał na dłoń.
- Aszy… asymetryczne. A nie-e, bardzo szymetryczne.
- Symetryczne były jednorożce, nie?
- No co ty! Dwurożce są symetryczne. A ty jesteś pijany! – Tak, umiejętność
logicznego myślenia i łączenia faktów była mi wtedy obca.
- Ale ty słuchaj… ale słuchaj ty mnie! No słuchasz? No cudownie, że
słuchasz.
- Zejdź z mojego łóżka, jesteś pijany.
- Jaaaaa? Ja, pijany? Jestem trzeźwy jak świnia!
Następnego dnia, pomiędzy rzyganiem a… rzyganiem, starając się wytłumaczyć
tacie, że to szampan był przeterminowany („Tata, przestań się drzeć, nie moja
wina, że kupujesz zgniłe alkohole… Jezu, moja głowa…”. Tak, kochani, na kacu
ten bąbelkowy napój można uznawać za pokryty pleśnią) uznałam,
że nigdy więcej się tego nie tknę.
Ale wiecie, co jest najfajniejsze w tej historii? Że nie myślałam, że tak
się da na trzeźwo. Ostatni taki stan przeżyłam na obozie tanecznym (nie, nie
było wódki).
I podobnie zaczęłam się czuć w domku Hypnosa, można by pomyśleć, że jednym
z najsmutniejszych i najnudniejszych. Nieprawda! To właśnie tam znowu zachciało
mi się skakać. Myślę, że to mogło mieć coś wspólnego z tym, że podobno przed
mitologiczną grotą Hypnosa rosły maki. A wiecie, do czego się wykorzystuje
maki.
Opium.
To zapewne dlatego Eva nie zachowywała się jak zombie z dwustuletnim stażem
tylko była niczym uhahana laska na sterydach.
- Punkt dla tej, która będzie się obracać pięć minut. Start! – wrzasnęła
Courtney, wymachując rękami i zaczęła wykonywać piruety.
Wykonywała piruety sama i nie wytrzymała nawet pół minuty, ale cóż. Liczyły
się chęci. Chęci liczyły się też w tym przypadku, że czerwonowłosa zwaliła się
na łóżko i mocno zacisnęła oczy.
- Będę rzygać – mruknęła Ines, która pozieleniała od samego patrzenia, ale
ja czułam się bardzo podobnie. Usłyszałam, jak ktoś wstaje i otwiera drzwi.
Chciałam wstać i zrobić cokolwiek produktywnego, ale wiedziałam, że nie
powinnam, bo prędzej zwrócę wszystko, co jadłam od rana, niż wykonam
jakikolwiek ruch. Chociaż z drugiej strony lepiej pozbywać się śniadania niż
rozmyślać o połamanych nosach i chodzących ideałach, które są siostrami Thoma…
Cholera.
Vicky. Miałam zawieszony mózg, ale gdzieś z tyłu głowy cichy głosik
szeptał, że w sumie złamała nos i powinnam ją odwiedzić w tym szpitalu.
Ale wiedziałam jednocześnie, że to był bardzo zły pomysł. Przypomniałaby
sobie o naszej efektownej porażce na Turnieju i... nie. Uznałam, że zajmę się
nią kiedy indziej. Poza tym na pewno nie miałaby ochoty słuchać moich jęków
spowodowanych stabilnością mojego żołądka, a raczej jej brakiem.
Cholera, ale zawaliłyśmy ten Turniej.
Wstałam powoli i pokręciłam głową.
- W dupę jeża, Esmeralda – mruknęła Courtney, odmykając jedno oko, po czym
niemal natychmiastowo je zacisnęła. – Nie rób tego tak głośno.
- Czego? Mam nie wstawać tak głośno?
- Tak – jęknęła, łapiąc się za głowę. – To mi zaburza pole
elektromagnetyczne, które wytworzyłam, kręcąc moje perfekcyjne piruety.
- Jedyne, co mogłaś wytworzyć w ciągu pół minuty, to pojedyncze iskierki. –
Wywróciłam oczami, kierując się w stronę wyjścia. Ostatnim, na co miałam
ochotę, było tłumaczenie zzieleniałej Court zjawisk fizycznych.
Otworzyłam drzwi na oścież, po czym zamknęłam je mocnym kopniakiem. Od razu
usłyszałam pełen protestu jęk mojej koleżanki, która pewnie nawet nie miała
siły, żeby za mną polecieć i mi przywalić.
Jakoś cały mój dobry humor wyparował na wspomnienie o Simonie. Naprawdę,
zrobiło mi się cholernie przykro, chociaż to była tak trochę... no, bardzo
musztarda po obiedzie. Po prostu sama nie mogłam uwierzyć, że byłam w stanie
zapomnieć o całej drużynie i zawalić z Vicky Turniej.
Znalazłyśmy się na doczepkę do grupy, a wszystko, co robiłyśmy, było tak
bardzo beznadziejne. No, może oprócz wywalenia bariery wokół Areny, warto było,
choćby tylko po to, żeby zobaczyć Nicka, ryczącego ze śmiechu. I m ludzi,
patrzących się na mnie i Vicky w gigantycznym szoku.
O, a swoją drogą, może powinnam odwiedzić tę pierdołę i zobaczyć, czy
przypadkiem nie straciła nosa?
W gruncie rzeczy to nawet nie wiedziałam, gdzie jest szpital w tym całym
Obozie, więc chciałam, żeby ktoś mi to wyjaśnił. Tym ktosiem mógł być... no.
Nie wiem. Na przykład... o, oryginalnie, Nicolas. Dodatkowo, jeśli chciał się
ze mnie poznać, to miałby świetną okazję.
Miałam nadzieję, że Victoria naprawdę leżała w szpitalu.
To znaczy, nie że się cieszyłam, że tam było (chociaż ten prawy sierpowy
Judy... to było coś). Tylko tak podejrzewałam. Chyba że ten Obóz był serio na
tyle porąbany, że nie miał żadnego takiego miejsca, gdzie można by się leczyć.
A już zwłaszcza nastawić złamany nos.
Wciąż stojąc na, yhym, werandzie domku Hypnosa, poszukiwałam
czegokolwiek, co pomogłoby mi rozpoznać Nicka: kręconych, wiecznie nieułożonych
włosów, wyprostowanej postawy, sarkastycznego uśmiechu, aury uroczej
pierdołatowatości...
Oho, chyba nawet moja nawigacja weszła w zasięg źródła tej aury.
Z uśmiechem na twarzy zbiegłam po schodkach i zaczęłam biec w stronę lasu,
gdzie zauważyłam mojego przyjaciela. Z dzikim piskiem podskoczyłam i rzuciłam
się mu na plecy, zaciskając palce na jego koszulce.
- Nicolas! – wydyszałam, obracając go w moją stronę. Błękitne oczy Nicka na
chwilę otworzyły się ze zdumienia, kiedy zmierzył mnie od góry do dołu, ale już
po chwili się ogarnął i przybrał na twarzy ten swój charakterystyczny, pełen
sarkazmu uśmiech, jednocześnie odwracając ode mnie wzrok i kręcąc głową.
- Mio sole *moje słońce*. Wyglądasz cudownie, ale czy to
jest jakaś aluzja czy co?
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, o czym on mówi.
Bo, panie i panowie, właśnie przebiegłam przez dobry kawałek Obozu w
uroczej bluzie sięgającej mi do połowy uda, która, co sobie uświadomiłam z całą
mocą, kiedy na nią spojrzałam, miała na przodzie wyszytego kucyka My Little
Pony, oraz mokrymi i rozczochranymi włosami. Na bosaka, bo czemu nie.
Wybałuszyłam oczy. Mądra ja, zamiast obciągnąć polara w dół, ja wyciągnęłam
rękę (oczywiście, w górę) i lekko klepnęłam go w policzek.
- Mały zboczeńcu, nie patrz się tak na mnie! – Już miałam zacząć swój
wywód, rozpoczynający się zdaniem: „Dałeś swój telefon zwariowanej babie w
okularach, która nawiasem mówiąc nadal ci go nie oddała”, kiedy zauważyłam dwie
postacie, stojące za Nicolasem.
Podwójne och.
Mała parka- dziewczynka i chłopak. Wyglądali mi na rodzeństwo- mieli nieco
podobne rysy twarzy, prawie taki sam odcień skóry, a poza tym domniemana
siostrzyczka trzymała się bardzo blisko drugiego dziecka.
To znaczy, dzieci jak dzieci. Chłopak wyglądał na mniej więcej dwanaście
lat, miał brązowe, nawet lekko rudawe włosy, i szaro-zielone, niezwykle bystre
i duże oczy. Zauważyłam na jego nosie kilka malutkich, prawie niewidocznych
piegów, zaś gdy przeniosłam wzrok na usta, zarejestrowałam, że są one nieco
wąskie, ale bardzo symetryczne. Całą swoją postawą przypominał mi młodego,
dzielnego żołnierzyka, z tą swoją poważną miną i błyskiem w tęczówce. Nie wiem,
czemu, ale skądś go kojarzyłam. I nie, nie stalkuję dzieci na portalach
społecznościowych, żeby to było jasne i klarowne.
Dziewczynka, przysięgam, gdy na nią patrzyłam, widziałam małą Renesmee. Mam
na myśli to dziecko ze „Zmierzchu” (nie, jej też nie
stalkuję). Długie, nieco falowane kasztanowe włosy z połyskiem, duże oczy
okolone gęstymi rzęsami, delikatna twarzyczka z bladą cerą i ogólna drobna
budowa ciała. Wyglądała na jakieś dziewięć, góra dziesięć lat i gdy się tak na
nią gapiłam, sprawiała wrażenie nieruchomego posągu. I bynajmniej nie
przeszkadzał w takim wyobrażeniu jej strój- za duża koszulka Obozu Herosów,
spodnie z podwiniętymi nogawkami i lekko zmiętoszoną czapką w prawej ręce.
- O, hej. – Uśmiechnęłam się do nich. Nie, nie startuję na stanowisko
pedofila. Przecież dzieci są za szybkie, jak uciekają, nie byłabym w stanie ich
dogonić!
- Kicia, poznaj Lukasa i Lilianę – przedstawił mi ich Nick, puszczając mi
oczko. – Młodzi, to moja przyjaciółka Esmeral.
- Ale i tak wszyscy mówią na mnie Es – dodałam, zerkając na Nicolasa i
starając się mu dać do zrozumienia, że chcę z nim pogadać. Próbowałam to zrobić
poprzez zaciśnięcie szczęki, wyłupienie gałek ocznych w grymasie twarzy rodem z
horroru, i intensywnym poruszaniem brwiami.
Liliana wpatrywała się we mnie spokojnym, stonowanym wzrokiem z leciuteńko
rozchylonymi wargami.
- Jesteś Esmeralda McLade – bardziej stwierdziła niż zapytała. Miała bardzo
ładny, melodyjny głos. Nieco dziecięcy, ale jednocześnie dodający jej dużo
uroku.
Zmieniam zdanie. Można mnie wynająć jako profesjonalnego pedofila. Nauczę
się szybko biegać, obiecuję.
- Taaaak – odpowiedziałam, starając się nie schylić, by patrzeć na nią z…
równego poziomu. Oczywiście, że tego nie zrobiłam- to był zdecydowanie zły
pomysł, żeby się zginać w za krótkiej bluzie, bonusowo mając Nicka za plecami.
- Ta Esmeralda McLade? – spytała Lil, unosząc nieco
podbródek.
Już miałam się dopytać, o co jej dokładnie chodzi, kiedy pomiędzy nas
wkroczył Nicolas i ze śmiechem mnie odciągnął.
- Miałeś jakieś pytanie, amico *kolego* – powiedział do
chłopaka, który jak dotąd stał zażenowany obok. Chyba wizja mnie w roli
podrywacza dzieci niezbyt mu odpowiadała. Pewnie był zazdrosny, że jego tak nie
podrywam. Ponętna i roszczeniowa bestia, nie ma co.
- Tak – odrzekł, prostując się nieco. A moje wyobrażenie jego jako małego
żołnierzyka jeszcze bardziej się potwierdziło- naprawdę, wyglądał o wiele
doroślej niż niektórzy z nastolatków w tym Obozie. Mogłam się pokusić o
stwierdzenie, że wyglądał doroślej niż Pan D. Chociaż to nie było aż takim
wyczynem. – Sebastian mi powiedział, że szedłeś do Vivie i powinieneś być przy
lesie.
Sebastian? Chwila, kto to? Eee… coś mi świta. Momencik. Skąd ja mogę
kojarzyć imię Sebastian? Z Teletubisiów nie bardzo… Z bitwy o Anglię z udziałem
Teletubisiów? Chyba też nie pasuje.
Wiem! Było, było. Kumpel Nicka. O którym mi mówił? Pokazywał go? Cholera,
tego nie pamiętałam, ale przynajmniej byłam pewna, że nie popełniłabym gafy,
mówiąc, że Sebastian to... na przykład to latające nad obozem bydło. O,
przypomniałam sobie – dzisiaj się przekomarzał z Charlesem na temat
przedszkola.
- I przyszedłem się spytać, czy jeśli uczestniczka wylądowała w szpitalu,
to… czy nadal Turniej się będzie odbywać?
O mamusiu, przecież on startował w Turnieju! No jasne, to stąd go
kojarzyłam. Drużyna Jenny i, o ile dobrze pamiętałam, jak go wybierano, to jego
imię wylosowano z puli Aresa. Och, Es, ty pamiętliwa bestio, uważaj, bo zaraz
ci się zaczną przypominać daty z historii, a tego nie chcemy.
Czyli to zapewne był syn Aresa, a jego siostra… może też? Tak serio to
chyba byli za mało bojowniczy jak na dzieci boga wojny, ale z drugiej strony
popatrzmy na taką Jenny- Demeter preferuje jasne kolory i rozrzuca wokół
kwiatki, a jej córka wygląda jak śmierć.
Po zastanowieniu naprawdę mogą być dziećmi Aresa.
- Lukas, doceniam twoją chęć dowiedzenia się, co z Turniejem – rzucił Nicolas,
zwracając się do chłopca i stawiając mnie za sobą. – Tak, konkurs nadal będzie
się odbywał, mimo że jedna z zawodniczek została znokautowana. – Rozłożył
bezradnie ręce. – Ale przepraszam, muszę wziąć kicię, żeby się przebrała.
Po czym bezczelnie odciągnął mnie jak najdalej od nich.
- Nie będziesz świecić gołymi nogami przed całym Obozem, nie? – spytał
cicho, kładąc rękę na moich plecach i prowadząc mnie w stronę domku Hermesa.
Prychnęłam.
- Nie muszę, ale mogę – rzuciłam, nie na
serio- bardziej po to, żeby się z nim podroczyć.
Nicolas zaczął się śmiać.
- Nie wystarczę ci ja? Czuję się
zawiedziony.
- Czuję się… chłodno.
Kurde, zimno mi było. Co to ma być, że bluza ma mnie okrywać przed całym
złem tego świata, czyli niską temperaturą? Co się z tym światem dzieje?
- Ty tak serio, nadal będziemy mieć Turniej? – zapytałam, patrząc na niego
porozumiewawczo. – Jak znam Vicky już te kilka dni, to idę w zakład, że leży
teraz w szpitalu i jęczy, że umiera, jej ciało płonie, a jedyną odtrutką będzie
nasze zwycięstwo w pierwszej planszy Turnieju.
- Szczerze mówiąc to nie, wiem, czy konkurs nadal będzie kontynuowany. Co
do Vicky to myślę, że zdążyła wykurzyć swoim marudzeniem wszystkich lekarzy ze
szpitala - oświadczył
wesoło Nick, czochrając sobie włosy. Uniosłam brwi w grymasie głębokiego
politowania i dezaprobaty.
- Jak masz nie wiedzieć? Jesteś sędzią.
- No i co z tego? – Puścił moje plecy, rozkładając szeroko ręce. – Moja
rola zwęża się do tego, że siedzę na swoim sędziowskim stołeczku szósty rok z
rzędu i pachnę.
- Wcale nie pachniesz.
- Ależ owszem, pachnę i wyglądam jak księżniczka na wieży – westchnął. –
Jedyne, co jeszcze by można wliczyć do zakresu moich powinności, to
przyznawanie punktów drużynie za świetne tyłki uczestniczek Turnieju. Czego
oczywiście nie robię – dodał szybko, widząc mój wzrok. – Czysto hipotetycznie.
- Nie mów, że przyznajecie punkty grupom za dobre dupy – jęknęłam, klepiąc
się w czoło.
- Ja nie, ja daję za ogólną figurę – zaczął się bronić. – Thomas daje za
cycki. A Sabina jest sprawiedliwa. Chyba, że w grę wchodzi woda, wtedy wszyscy
robimy sobie konkurs na mistera mokrego podkoszulka.
- Fajnie – rzuciłam kąśliwie, chociaż, no nie powiem, w przyszłym roku
startuję na stanowisko sędziego. Mister mokrego podkoszulka mnie przekonał. –
Dajecie specjalne punkty za nokaut na przeciwniku prawym sierpowym w nos.
Brwi Nicka powędrowały w górę.
- Oj kicia, kiziorek, nie moja wina, że nie zajmuję się tak przyziemnymi
sprawami. – Rozłożył bezradnie ręce. - Z takim nastawieniem powinienem być
bogiem. Ale nie interesuję się takimi rzeczami, nie potrzebuję reguł Turnieju.
Wystarczy, że mamy Milosa. Pamięta wszystko mniej więcej w takim stopniu, co
Felix.
- Kim jest Felix? – spytałam, notując w głowie, że ten facet może być
niezwykle przydatny w niektórych sytuacjach. Teraz zostało mi tylko wyciągnąć z
Nicka, gdzie jest szpital.
- A, mój kumpel który wie wszystko o wszystkich, zna wszystkie zasady,
dokładne godziny wydawania posiłków, posiada tajne akta rządowe w swoim domku i
wszystkie żenujące informacje o każdym mieszkańcu Obozu. Naprawdę, nie chcesz
go poznać. Ale aktualnie powinien być na Arenie z Sebą. – Nagle klepnął się w
czoło i popatrzył na mnie. – Muszę iść do Sabiny. Thomas zaginął u Vicky pośród
bieli nieskazitelnie czystych łóżek i zostawił mnie i ją samych z Panem D. i
Chejronem – westchnął. – Nie rozumiem go. Najpierw jej nie chce dawać punktów
za cycki, a teraz za nią lata.
- Może sprawdza, czy było za co dawać punkty – wzruszyłam ramionami, a Nick
zaczął się śmiać, zerkając na mnie.
Uch. Dobra, może jednak nie będę przeszkadzać synowi Tanatosa i Rowllens w
chowaniu się „pośród bieli nieskazitelnie czystych łóżek”. Wolę nie sprawdzać,
co to w rzeczywistości oznacza.
- No to leć! – Odwróciłam się na pięcie i przez ramię posłałam mu buziaka.
– Jak skończysz to spotkajmy się w domku Hermesa.
Pokiwał głową, wyszczerzył się do mnie i spokojnym, luzackim krokiem
skierował się w stronę Wielkiego Domu.
Już miałam iść na Arenę, kiedy zdałam sobie sprawę z dwóch faktów nie do
zignorowania.
Po pierwsze, miałam na sobie tylko i wyłącznie bluzę, w dodatku nie moją, i
bieliznę. Nie wiem, jak tam, ale jak na moje standardy to jednak jest mało.
Oczywiście, są takie profesjonalne stroje taneczne, też krótkie, ale zapewniam
was- nawet one są bardziej odpowiednie od tego. Już pomijając
fakt, że paraduję w tym czymś od dobrej godziny.
A po drugie... Miałam. Na. Ten. Dzień. Dość. Wrażeń.
Postanowiłam, że tego dnia będę ich wszystkich mieć w dupie (oprócz Vicky.
Ale wydaje mi się, że jej wystarczy Thomas pośród bieli łóżka).
If you know what I mean Nicolasa, kiedy zobaczył,
jaką bluzę ma Esmeralda :")
jaką bluzę ma Esmeralda :")
Co nowego w rozdziale?
Kiedy Vicky zamyka się w szatni i gromadzi zapas żelazek, Es próbuje się dostać, grożąc wyważeniem drzwi. W końcu dziewczyna wychodzi z przymierzalni, jednak nie wydaje z siebie praktycznie żadnych sensownych dźwięków. Dziewczyny wychodzą na zewnątrz, a Victoria wdaje się w "bójkę" z Rocky, co kończy się złamaniem nosa Victorii przez Judy, która oczywiście nie brała udziału w walkach (to ma sens). Przyszły narzeczony Rowllens, Rowllens i Nicolas udają się do szpitala, a Es marznie sobie wesoło na wietrze. Courtney zabiera dziewczynę do domku Hypnosa, gdzie cała gromadka dziewczyn upaja się opium i robi zawody na kręcenie się wokół własnej osi, w których udział bierze, uwaga, jedna osoba. Potem szcześliwa Es w szczęśliwej bluzie idzie na poszukiwanie Nicolasa - natyka się na niego w towarzystwie dwóch podejrzanych smerfów, które nie są niebieskie i nie są smerfami, ale są małe. Nicolas i Es kontemplują nad dawaniem punktów w Turnieju za cycki i figury, po czym Nick odchodzi w stronę zachodzącego słońca do Sabiny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz