Dziś prima aprilis, jeden z moich ulubionych dni ((:
Z tej okazji rozdział liczący sobie z 25 stron. Powodzenia.
ROWLLENS XI
Czuję się świetnie.
Z tej okazji rozdział liczący sobie z 25 stron. Powodzenia.
ROWLLENS XI
Czuję się świetnie.
Nie wiem, dlaczego mi nie wierzył.
Może to wina mówienia przez nos - brzmiałam jak Kaczor
Donald na sterydach. A może tego, że wyglądałam tak, jakbym piła z jeziora
pełnego krwi bez pomocy rąk; byłam w niej cała przy nosie i ustach.
Chłopak, który mnie niósł był rudy i bezlitosny. Trzymał
mnie pewnie i mocno przed sobą. A ja jedyne co mogłam robić, to zasłaniać
dłonią swoją dolną część twarzy. I się kłócić, oczywiście.
- Wykluczone- usłyszałam od Nicolasa.
Nicolas szedł obok uśmiechając się promiennie do każdego
kwiatka i chmurki na niebie.
Głupawka z Turnieju, kiedy omal nie udusił się ze śmiechu oglądając popis umiejętności Es i moich, jeszcze mu nie przeszła. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, bo jeszcze udało mu się wymigać od roboty i bezczelnie oddał możliwość wykonania polecania: „Chłopaki, zanieście Victorię do szpitala!”, temu rudemu chłopakowi!... Który, cholera jasna, potraktował to zadanie bardzo poważnie i jak na razie moje prośby na nim nie robiły wrażenia.
Głupawka z Turnieju, kiedy omal nie udusił się ze śmiechu oglądając popis umiejętności Es i moich, jeszcze mu nie przeszła. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, bo jeszcze udało mu się wymigać od roboty i bezczelnie oddał możliwość wykonania polecania: „Chłopaki, zanieście Victorię do szpitala!”, temu rudemu chłopakowi!... Który, cholera jasna, potraktował to zadanie bardzo poważnie i jak na razie moje prośby na nim nie robiły wrażenia.
- Postaw mnie na ziemi!- zażądałam, zwracając się do
rudzielca. - Po-staw mnie na zie-mi, kre-ty-nie!- przesylabizowałam mu, za
każdym razem dźgając go palcem w ramię.
Równie dobrze mogłabym dźgać kamień i kazać mu zrobić się
różowym. Żadnych szans na powodzenie misji.
- Jak cię postawiłem przed chwilą, zrobiłaś krok i
poleciałaś do przodu.
Niestety miał rację. Jęknęłam zirytowana i popatrzyłam się
wymownie do góry.
Z urody przypominał szczura. Nie, nie miał wystających
jedynek, ani odstających uszu. Nie miał przekrwionych małych oczek, ani
zadartego nosa. Po prostu… taki typ urody i już. Zwężająca się na dole twarz,
wystający podbródek, prosty wąski nos, głębokie oczodoły i wąskie usta.
- Nieprawda, potknęłam się i tyle- zaprotestowałam, bo
mogłam choć próbować.
- Na prostej, w zawiązanych butach, o powietrze?- Uniósł
brwi w prześmiewczym geście.
- Czepiasz się!- warknęłam zblazowana, bezradnie
rozluźniając wszystkie mięśnie i pozwalając mu się nieść jak szmacianą lalkę.
Czułam się już lepiej. Palący ból w nosie ustąpił, chwilę po
tym jak się pojawił. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że zdążyłam tylko
poczuć rękę Judy, potem ziemię, a dopiero potem zorientowałam się, że to
pulsowanie i pieczenie pochodzi z okolic twarzy.
- Super! Nie słuchaj! Tak, jasne, ignoruj mnie, bo przecież
ja i ryby głosu nie mamy!-zaczęłam narzekać, a kiedy ten nawet nie mrugnął, z
frustracją odrzuciłam głowę do tyłu. I zaraz tego pożałowałam, bo świat
zawirował. Oj, to może będzie lepiej jak będzisz mnie jednak niósł, rudy
kolego.
Nie żebym od razu była dla niego niemiła. Co to, to nie!
Byłam miła, naprawdę. Zaraz po tym jak przestałam jęczeć „aaaaa, biją mnie,
pozwę was, czy to krew, cholera, umrę, na pewno umrę!”, a Nicolas zaproponował,
że uderzy mnie w nos jeszcze raz, bo jak jestem tuż po walnięciu w twarz, to
przez szok jestem cicho. Wtedy uznałam, że czas stąd sobie pójść, a
przynajmniej pójść gdziekolwiek na własnych nogach. Ale ten rudy się nie
zgadzał, więc zaczęłam mu truć. Miałam inny wybór?
- A w ogóle, to jak ty się nazywasz? Kim ty, cholera,
jesteś?
Uniosłam głowę, żeby spojrzeć na twarz nieznajomemu, który
niósł mnie na rękach, jak książę księżniczkę. To byłoby nawet urocze, pod
warunkiem, że wygrzebalibyśmy się z jakiegoś horroru. Księżniczka ze złamanym
zakrwawionym nosem, cała w ziemi i ociekająca wodą, a książę rudy. Nie
wiedziałam, które gorsze.
- Peter Redclif- powiedział, jednocześnie delikatnie
poprawiając mnie w swoich ramionach.
- Victoria Rowllens.
- Przecież wiem- odpowiedział, jakby to była
najnaturalniejsza rzecz na świecie.
- Tak, mi też miło cię poznać- mruknęłam, wzdychając.- Ale
naprawdę, czuję się świetnie. Mogę iść sama?
- Nie, nie możesz.
Był nawet przystojny i dobrze zbudowany. Miał szerokie
ramiona, wszystkie mięśnie i ogólnie mógłby bez problemu mnie wdeptać w ziemię.
Jakby mi położył rękę na ramieniu, to pewnie zapadłabym się w glebę po kolana.
Na szczęście, on takiego problemu nie miał. A kiedy mnie podniósł, miałam
wrażenie, że aż się zdziwił, że jestem taka lekka. Ja się wtedy tylko
przestraszyłam, bo bez ostrzeżenia poleciałam gwałtownie i szybko w górę. Może
dlatego uznał, że źle się czuję- bo pobladłam, czując się jak na kolejce
górskiej.
Mimo to nie wyglądał na ‘pakera’; wąskie biodra i chuda
szyja oddalały go od tego miana. Nie był jak te mięśniaki z magazynów dla niewyżytych
kobiet.
Delikatne kołysanie działało usypiająco. Bardzo dobrze, bo
dzięki temu odechciało mi się polecieć do Judy i jej oddać. Nie odczuwałam
potrzeby przywalenia jej, jedyne co chciałam, to żeby mnie przeprosiła i kupiła
kwiatki.
Tak, kwiatki. Bardzo lubię kwiatki.
Jednak, nie oszukujmy się- Judy była winna złamania mi nosa,
a całej sytuacji i spowodowania tego wypadku winna była Rocky. Byłam na nią
wściekła, naprawdę wściekła, bo jak ta jędza śmiała się do mnie odzywać w taki
sposób. Czy nie miała serca i resztek empatii, żeby mówić takie rzeczy? Te jej
wypowiedzi były okropne, choć nie przyznałabym się do tego, w tamtej chwili
poczułam się tak zdeptana i nic nie warta, że miałam ochotę uciec stamtąd z
płaczem. Już cały ten Turniej, o którym teraz nie miałam siły myśleć… Przecież
ja się tam tylko ośmieszyłam. Wyszłam na durną, nic nie umiejąca idiotkę, która
chichocze oblewając się wodą i skacząc na materacach. Byłam zła nawet na
siebie, szczególnie na siebie. Ale też wkurzałam się na całą sytuację- dlaczego
oni robią taki Turniej, nie powinno go w ogóle być, skoro mam się na nim
ośmieszać! Te zarzuty były niedorzeczne, ale tak się właśnie czułam. Gdyby nie
ten Turniej, Rocky nie miałaby podstaw, żeby mnie jakkolwiek obrazić.
No tak, ktoś mógłby powiedzieć „świetnie, Victoria, skoro
tak, to dlaczego po prostu się nie wypiszesz?”. Halo, jak to dlaczego?! Mam się
poddać, przyznać, że to mnie przerasta i że się do tego nie nadaję? Ha,
cholera, śmieszne.
Zaczęłam trochę współczuć Judy. Choć byłam pewna, że
dziewczyna nie potrzebuje mojego współczucia, nawet jak leżałam na ziemi nie
wyglądała na taką, co by się przejęła. Nie miałam do niej żalu, nie uważałam,
że to jej wina. No dobra- byłam zła, że jak ona śmiała mnie przytrzymywać.
Jednakże z drugiej strony byłam jej za to bardzo wdzięczna. Gdyby nie ona,
wszyscy oczekiwaliby, że rzucimy się na siebie z Rocky, a ja nie miałam zamiaru
się z nią bić, nawet nie miałam pojęcia jak to się robi. Ciotka Dobra Rada
zatłukłaby mnie w pięć sekund, coś tak czułam. Dlatego, kiedy Judy mnie
złapała, byłam bardzo zadowolona, bo przecież „próbowałam, ale nie dali mi
okazji”. Choć jej ręka mnie walnęła, winna wszystkiemu była Rocky. Od Judy
chciałam usłyszeć symboliczne ‘przepraszam’ albo i nie. Za to Rocky? Już sobie
zaplanowałam, że będę robiła wszystko, żeby jej dopiec.
Zadygotałam, kiedy zawiał delikatny wietrzyk. Byłam podobno
osłabiona, wyczerpana, cała ociekałam wodą, a mokre ubranie chyba zamarzło i
przyczepiło się do mnie jak lodowata warstwa nowej skóry.
- Trzęsiesz się- zauważył Peter. Wywróciłam oczami, ale
znowu spróbowałam się uwolnić z tego uścisku.
- To dreszczyk emocji- zaironizowałam.
Peter nie odpowiedział nic, ale przez twarz przemknęła mu
jakaś dziwna mina, nie do końca dla mnie zrozumiała.
- Rozkazuję ci postawić mnie na ziemi!- spróbowałam.- Nie
masz prawa mnie dotykać, bez mojej zgody!
Peter uniósł brwi wyżej i spojrzał się na mnie zdumiony. Wyglądał
naprawdę na zdziwionego, jakby ktoś pierwszy raz w życiu kazał mu coś zrobić. A
ja się tylko jeszcze bardziej zirytowałam tym, że się nie posłuchał. I jak za
każdym razem, kiedy serce zaczynało mi bić przez emocje szybciej, poczułam się
gorzej. To było potworne uczucie- każdy gwałtowny ruch kończył się pulsowaniem
w nosie i czoła, jakby miało mi odpaść.
Wściekła zerknęłam na Nicolasa. Szedł taki zadowolony,
uśmiechnięty… Na kimś trzeba było się wyżyć, no nie?
- Nick, a dlaczego tylko Peter mnie niesie, co? Czy
przypadkiem ty też nie miałeś
pomagać?
Chłopak obrócił głowę, tak, że jego niebieskie tęczówki
zwróciły się w moją stronę. Jakby usłyszał wyzwanie, uniósł brwi, a jego wargi
wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Nie robiłam sobie nic z tego
spojrzenia, jedynie wyzywająco uniosłam jedną brew. Nick widząc to, zmrużył
oczy i wyjął ręce z kieszeni spodni. Zatrzymał się i spojrzał na Petera z
powagą.
- Dobrze, Peter, zatrzymaj się- poinstruował syn Hermesa,
machając ręką, tak, jakby coś kreślił w powietrzu.- Ty ją weźmiesz na
nadgarstki, a ja za kostki, okay? Vicky, wolisz być niesiona i mieć widok na to,
co przed nami, czy za nami?
Spiorunowałam go spojrzeniem, przylegając bliżej mięśniaka. Niech
mu będzie, już wolałam, żeby mnie nie dotykał, skoro miałam być niesiona jak
worek cementu.
Na szczęście doszliśmy do jednego z budynków. Podłużny,
najprostszy z możliwych- wyglądał jak drewniana chatka, tyle że rozmiarów XXL i
zamiast szpiczastego dachu z czerwoną dachówką, widać było prawie płasko
ułożone deski. W środku natomiast, wszystko wyglądało już mniej bajkowo. Sala wykładana kafelkami, z
metalowymi łóżkami ustawionymi po dwóch stronach pomieszczenia. Każdy przedmiot
i element był czysty, biało-niebieski i metalowy. Dzięki bogom, zamiast tych
irytujących żarówek, co świecą we wszystkich szpitalach, tu ktoś mądry
zamontował najprostsze, białe kinkiety, a na półkach nocnych stały lampki z
białymi abażurami. Sala wyglądała jak szpitalna wizja raju, jakby odział
anielskiej pomocy tym, co umarli w wypadkach i zanim doznają życia wiecznego,
trzeba ich wyleczyć.
- Zaraz ktoś ściągnie lekarza, nie ruszaj się.
- Na razie nie mogę- odparłam zgodnie z prawdą, bo rudy
trzymał mnie za mocno.
Peter odłożył mnie, jakbym była z porcelany, na jednym z
łóżek, a potem zniknął za meblościanką, pełną kolorowych pudełeczek i słoików. Czułam
się dobrze, na tyle dobrze, że najchętniej bym sobie już stąd poszła.
- Macie tu lekarza?- zapytałam nieufnie, palcami ocierając
usta z nowej ‘porcji’ krwi, która pociekła mi z nosa.- Czy herosa z powołaniem?
Nick zgromił mnie spojrzeniem, gdy tylko spróbowałam wstać.
Chcąc nie chcąc musiałam usiąść prosto i oprzeć się o ścianę. To złagodziło
morderczy wzrok Nicolasa, który oparł się obiema dłońmi o dolną balustradę łóżka.
Uśmiechnęłam się do siebie, na widok Nicolasa, który się o mnie wręcz troszczył. To było coś nowego, z racji
na jego ekspresyjny i nonszalancki charakter, a tu proszę: ten wzrok, jak
chciałam się podnieść? Martwił się, cholera.
- Tak, to syn Apolla. Apollo jest bogiem wielu dziedzin, w
tym medycyny.
No i pięknie. Czyli mam dać się zbadać nieletniemu?! O
cholera, w tamtej chwili naprawdę się przeraziłam. Na kontrolach zawsze trzeba
zdejmować bluzkę kiedy lekarz osłuchuje płuca. Albo dać się dotknąć. A co jak
ten nastolatek będzie ode mnie młodszy, cholera? Przecież to będzie nieetyczne
i… niesmaczne!
Zanim zdążyłam oznajmić, że wychodzę, pojawił się Peter.
Rudy podszedł do łóżka, a w ręku trzymał jakąś ścierkę. Podał mi ją, patrząc
się prosto na mnie.
- Trzymaj.
- Co to?- burknęłam, zadzierając głowę, by na niego
spojrzeć.
Jedną ręką zaczęłam rozsznurowywać buty, po to, żeby za
chwilę skopać je na podłogę. Uśmiechnęłam się do siebie; a nie mówiłam, że uda
mi się wynieść te buty z Turnieju? Skarpetki miałam tak samo mokre jak wszystko
inne, ale ich postanowiłam już nie zdejmować.
- Lód. Przyłóż sobie do nosa- odpowiedział spokojnie,
ignorując mój ton.- I nachyl głowę do przodu, nadal cieknie ci krew.
W świetle, które przedostało się przez szpitalne okno i
oświetlało twarz Petera, dostrzegłam, że chłopak jest cały w piegach. Nie tylko
na policzkach i nosie- na dłoni też widać było małe kropki.
Zrobiłam dokładnie to co kazał, choć dotknięcie mojego noska
nie było najprostszym zdaniem. Kątem oka zauważyłam, że Nicolas puszcza
barierkę przy moim łóżku. Jego kroki rozerwały ciszę dość brutalnie, zdawały
się być strasznie głośne kiedy wychodził ze szpitala.
- Spróbuj oddychać przez usta, będzie ci łatwiej- usłyszałam
następną komendę.
Uniosłam głowę, bo zaczął bolec mnie kark, od tego
pochylania się do przodu. Chłopak siedział na sąsiednim łóżku, skrzyżował ręce
i zaczął bezczelnie się na mnie patrzeć. Zirytowana (w tamtej chwili nawet
oddychanie mnie już zaczynało wkurzać) podciągnęłam trochę wyżej nogi, żeby się
nie garbić jak prostak. Jego wyraz twarzy był bardzo trudny do odgadnięcia.
Zdawał się być obojętny na wszystko, ale to było nie tyle co pokazywanie, że
nic go nie obchodzi, co po prostu przekaz: „Jestem od tego wszystkiego lepszy,
mam was w nosie”. Mimo to, w jego spojrzeniu dostrzegłam pewną ciekawość.
- Pobiłaś się z kimś?- zapytał po chwili.
Prawdę mówiąc, ucieszyłam się, że się odezwał. Nigdy nie
lubiłam być z kimś sam na sam i milczeć. Czułam się zobowiązana, do podjęcia
rozmowy, taki stary nawyk. A dzięki niemu, nie musiałam tego robić i nie
wyszłam na nachalną laskę z dobrym nastrojem, którego niestety nie miałam!
- Nie, kwiatki zrywałam- prychnęłam, śląc mu pełen
politowania uśmiech. Zaraz jednak dodałam:- Nie widziałeś tego?
- Nie. Choć teraz żałuję.
Uśmiechnął się, co nie wyszło mu nawet jakoś bardzo źle-
miał ładny uśmiech.
- Żałujesz?
Bordowa koszulka leżała na nim w sam raz, a przez środek i
na ramionach biegły ciemniejsze plamy. Dokładnie tam, gdzie moje mokre spodnie
i koszulka go dotykały. Ale że nie wyglądał, jakby był tym poruszony, nie
czułam się winna i nie przeprosiłam.
- Bijące się dziewczyny są ciekawszą rozrywką niż bójki
facetów- powiedział, wzruszając ramionami, tak jakbyśmy właśnie rozmawiali o
tym, jaki rodzaj książek lubimy najbardziej.- Wszystkie chwyty dozwolone i takich
atrakcji nie ma codziennie.
Nie bardzo wiedziałam co na to odpowiedzieć. „Skoro tak,
będę biła się częściej”? Poza tym- dla mnie ta bójka nie była żadną atrakcją. To nawet nie byłą bójka, tak
swoją drogą.
- A na Turnieju poszło ci słabo, nie umiesz walczyć.
- Bystry jesteś- skwitowałam.- Chcesz mi powiedzieć coś
jeszcze, czy od razu dobić?
Choć mnie rozśmieszył, to i tak nie umiałam zdobyć się na
miły ton. A poza tym, on właśnie mi powiedział, że jestem ofermą. Tu nie da się
być miłym, nie w takich okolicznościach.
Jednak Peter słysząc to,
uśmiechnął się.
- Masz inne atuty. Umówimy się?
Spiorunowałam go wzrokiem. Aha, czyli postanowił mnie dobić
od razu.
Tak kochasiu, pytaj się zbulwersowanej laski, z
rozkrwawionym nosem, boląca głową i krwią na mordzie, czy się z tobą umówi. W
najlepszym wypadku wasza pierwsza randka będzie w szpitalu: dołączysz do niej,
i będziesz siedział obok z równie zapuchniętym nosem.
- Oczywiście- odparłam, spokojnie. Najlepszą bronią na
sarkazm, jest sarkazm.
Na szczęście nie zdążył mi odpowiedzieć, bo usłyszałam
dźwięk otwieranych się drzwi szpitala, a potem kroki. Spojrzałam się w tamtą
stronę i zamarłam. Nicolas szedł ze spojrzeniem utkwionym w suficie i zdawał
się powstrzymywać resztkami silnej woli, żeby nie rozszarpać blondyna, który
szedł obok niego, nadal w czarnym stroju turniejowym.
- Kurde, tej dziewczynie nie powinno się dawać żadnych
niebezpiecznych przedmiotów, widziałeś jak mnie pobiła?!
- Yhym. Porozmawiam z nią.
- Powinieneś! Ona jest jakaś…
- Uczyłem ją, kurde, uczyłem!- Nicolas westchnął i z
teatralnym smutkiem pokręcił głową, po czym podniósł ręce i potrząsnął nimi z
rezygnacją.- Tyle razy powtarzałem: cały impet na żebra, a siłą w krocze. I co?
Lekko uderzyła cię w łokieć.
- Lekko? Nauczyłeś ją tego nieszczęsnego impetu.
- Nieee- cmoknął Nicolas, oglądając się na tego drugiego i
mierząc go zmęczonym spojrzeniem.- Nie słyszałem dźwięku łamanych kości, nie
jestem zadowolony.
- To było brutalne. Co to jest, żeby napadać ludzi w biały dzień!
Nicolas wziął głęboki oddech, zamykając wymownie oczy. Ledwo
zauważalnie poruszał ustami, jakby bezgłośnie rzucał na chłopaka obok jakieś
klątwy albo powtarzał sobie „Bądź dzielny, Nicolas, bądź dzielny; nie zabijaj
go przy świadkach, poczekaj”. Nie miałam pojęcia, kim była owa dziewczyna,
jednak wyglądało na to, że musiała go tam walnąć.
- No dobra, a tu kto jest ranny? Poza tym: nadal nie
rozumiem, jakim cudem…? Brałem udział w Turnieju, nie widziałem, żeby komukolwiek
stała się krzywda! To nie możliwe, chyba, że…- Urwał, bo zobaczył moją osobę na
jednym z łóżek.- Ach. To ty.
Alex zatrzymał się w pół kroku, kiedy tylko napotkał moje
przerażone i zdumione spojrzenie. Dzięki ścierce z lodem, nie było widać, że aż
uchyliłam usta w grymasie niezadowolenia.
- To już rozumiem, jakim cudem- westchnął z kpiącym
uśmiechem.
- Co on tu robi?- zapytałam rzeczowo Nicka.
- Żyje, niestety nadal żyje.
- Okay, ale co on robi tutaj?
Ten tylko wzruszył ramionami, ale humorek nagle mu powrócił,
gdy odkrył, że ja i Doktorek już się poznaliśmy...
Alex go zignorował i podszedł do mnie. Odruchowo
przechyliłam się na bok, prawie nie spadając z łóżka, kiedy wyciągnął do mnie
rękę.
- Łapy przy sobie!
- Chcę cię tylko obejrzeć- prychnął blondyn zdegustowany.
- Aha, jasne! Obejrzeć!-
zawołałam, przeczołgując się na czworaka, na drugi koniec materaca.- A
masażystą jesteś tylko hobbystycznie, tak?
Alex wyprostował się i wzniósł oczy ku niebu. Nagle
przypomniała mi się ta przerażająca rozmowa przed Turniejem oraz uwagi o
bolących stawach, masowaniu i innych… Ten
koleś wygadywał takie bzdury wtedy, że teraz nie miałam zamiaru nawet
zaryzykować. A co najważniejsze-zignorował mnie, a potem nazwał „Veronicą”- nie
mogłam teraz tak po prostu dać mu się zbadać, bo szczerze to nie obchodziła
mnie reszta. Uraził mnie, więc nie miałam zamiaru grzecznie siedzieć, gdy ten
będzie mnie badał. Najpierw powinnam odstawić scenę i trochę mu podgryzać tym
co wygadywał do Es. Po moim (albo lepiej jego) trupie dam mu się teraz dotknąć.
- Alex, dorabiasz jako masażysta?- Nicolas wydawał się bawić
w najlepsze tą sytuacją. Oparł się o jedną z półek i przyglądał się blondynowi
z szerokim uśmiechem.- To świetnie się składa, ostatnio strasznie boli mnie
prawa stopa. Muszę powiedzieć innym, oni pewnie też…
- Kochana, nie mam zamiaru cię masować- powiedział spokojnie
ten kretyn, ignorując Nicolasa.- Chcę cię tylko zbadać, z b a d a ć!
- Nie rozbiorę się, zapomnij!- zaooponowałam, zsuwając się
na podłogę, bo Alex był bardzo zawzięty, żeby mnie dopaść. A łóżko było za
małe, żeby trzymać się z daleka. Przodem do niego zsunęłam nogi na podłogę, a
że od razu zakręciło mi się w głowie, musiałam trzymać się materaca. Udałam, że
się niby chowam za łóżkiem, a tak naprawdę zaprałam się o nie łokciami, żeby
nie upaść.
- Rozebrać?- zapytał naprawdę zdumiony. Udało mi się
utrzymać na nogach i odsunąć na kolejne łóżko.- Ja też nie chcę, żebyś się
rozbierała, o co ci chodzi?!
- U lekarza zawsze mnie osłuchiwali i musiałam zdejmować
bluzkę- wyjaśniłam uczynnie, opierając się o kolejną, oddaloną jeszcze dalej,
szafkę.
Stanie na własnych nogach nie wychodziło mi najlepiej,
szczególnie kiedy gonił mnie pan doktor- masażysta. Gonił jak gonił… stał po
drugiej stronie łóżka, mocno zirytowany i wyglądał tak, jakby chciał mi
poprawić po Judy to złamanie nosa.
- Kobieto, złamałaś nos czy masz zapalenie płuc? Po cholerę
miałbym cię osłuchiwać, skoro tylko ktoś cię pobił?
Punkt dla niego. Wzruszyłam lekko ramionami, niby od
niechcenia.
- Poza tym, jestem tylko „lekarzem” od pierwszej pomocy i
wypadków na obozie. Nawet nie wiem, czy tu gdzieś jest stetoskop.
Nie byłam pewna, czy to dobrze, czy nie. Skoro nie ma
stetoskopu nie będzie mnie osłuchał, a pewnie brakuje również innych
przedmiotów więc dobrze. To tylko taki lekarz od wypadków na szybko. Dobrze.
Ale z drugiej strony- skoro nie wie, czy ma stetoskop, co to za lekarz?!
- Alex, kochanieńki- zaszczebiotał Nicolas, opierając się o
jedną z półek łokciem i patrząc na Alexa. Na twarzy miał złowieszczy uśmieszek i
patrzył na blondyna ze szczerą pogardą.- Jeżeli szukasz viagry, to muszę cię
szczerze rozczarować, ponieważ Victoria…
- A spróbuj tylko patafianie wyjąć viagrę z tej szafki!-
zawołałam oburzona, gwałtownie podnosząc się na ramionach. Od razu poczułam jak
nos i głowa zaczynają mnie boleć dwa razy mocniej.- Jeżeli zobaczę, że…
- Nie, spokojnie. To towar dla wyjątkowych osób.- Zostałam
zignorowana. Alex spojrzał na mnie, a potem na Nicka.- A żadne z was się do
tego nie zalicza. Zwłaszcza ty- dodał i machnął ręką na syna Hermesa, który posłał
mu promienny uśmiech.
Nicolas odchrząknął i z uśmiechem omiótł spojrzeniem nas
wszystkich.
- To wy się bawcie dalej, a ja idę sprawdzić co u kici.
- Mogę iść z tobą?!- zawołałam, na chwilę odciągając szmatkę
z lodem od nosa.
Alex popatrzył się na Nicka tak, jak na mnie przed chwilą.
Syn Hermesa posłał mu szatański uśmiech, ale dla podkreślenia efektu uniósł
brwi w górę, jakby nie wiedział o co blondynowi chodzi.
- Nie, raczej nie.- Nick wydął dolną wargę, nie odwracając
wzroku od Alexa.- Myślę, że koniecznie powinnaś zostać tu z Alexem, a ja powiem
Es, że jeszcze żyjesz. I że masz fachową opiekę.
- Proszę- jęknęłam rozpaczliwie.- Nie zostawiaj mnie tu, nie
ręczę za siebie!
Alex wyglądała tak, jakby i on mógł wypowiedzieć moje słowa.
- Ja za ciebie ręczę- przerwał mi mój współlokator.- I liczę
na ciebie. Jak się zbliży, pamiętaj: broniłaś się.
- To nie jest śmieszne- wykrzywiłam się.- Pójdę z tobą…!
- Nie dojdziesz tam sama- skwitował Peter kręcąc z powagą
głową.- Zaniosę cię.
- Powtórzę ostatni raz: albo siadasz i się nie ruszasz albo
wychodzisz stąd i wykrwawiasz się na śmierć.
Alex jedną rękę oparł o biodro, drugą władczo wskazywał na
łóżko, niczym ciocia-kochana-niańka. Patrzył na mnie wściekły, a ja uparcie
trzymałam się ledwo żywa na nogach, ignorując strumień krwi cieknący z prawej
dziurki od nosa. Cholerne bicie serca, mogłoby pompować mniej tego paskudztwa.
- Nie wykrwawi się- zauważył rzeczowo Peter, ani na chwilę
nie spuszczając ze mnie wzroku.- Po prostu będzie osłabiona, może zemdleje. A potem
będzie miała krzywy nos, a potem ślady.
- Będę miała bliznę?- zapytałam rudzielca-gryzonia, który
kiwnął głową.
- Tak. Jeżeli nie dasz się wyleczyć temu tutaj: tak. Ale
blizny są seksowne.
- Ciebie nikt nie pytał o zdanie- warknął Alex, czym Peter
się wcale nie przejął. Był zbyt zajęty prześwietlaniem mnie wzrokiem.
- Wiesz, mogłabyś jednak wyjść. Odniosę cię, trochę
pocierpisz, ale jutro będziesz mieć tę bliznę.
- Super pomysł.- Posłałam mu przymilny uśmiech, marszcząc
nos.- Ale chyba podziękuję.
Chcąc nie chcąc usiadłam na łóżku. Żeby nie było- zrobiłam
to tylko i wyłącznie przez zawroty głowy. I dlatego, że stałam już tak długo,
że wszystko wokół mnie wirowało, a przed oczami miałam ciemne plamki. Na
dodatek ścierka zrobiła się bardziej czerwona od momentu, w którym ześlizgnęłam
się na podłogę.
- Dobrze, ale ostrzegam, że jak mnie dotkniesz, spróbujesz
pomasować albo zrobisz coś, co mi się nie spodoba, będę się bić.
- Tak samo skutecznie, jak na Turnieju?- mruknął obojętnie,
nawet na mnie nie patrząc.- Czy może tak jak po. Z tego co widzę, efekty są
olśniewające.
- Żałuj, że nie widziałeś tej drugiej.
- Jej jakoś tu nie ma, a ty owszem- siedzisz tu ze złamanym
nosem.
- To dlatego, że już nie ma po co jej ratować.- Mina Petera
wyrażała najwyższy stopień podziwu.- Thomas z tymi swoimi kolegami grają teraz
w grę: zakop zwłoki zanim Chejron się zorientuje.
- A ta gra nie nazywa się „zakop zwłoki zanim Chejron się
pojawi”?
Moją odpowiedź zagłuszył trzask otwieranych szufladek i
półek, bo Alex celowo zaczął nini hałasować i czegoś w nich szukać.
Peter wziął w tym czasie ode mnie zakrwawioną ścierkę, którą
nadal trzymałam przy twarzy, choć lód już dawno się roztopił. Było mi chłodno,
cała dłoń mi odmarzła, a czarne rękawiczki bez palców, których nie zdążyłam
zdjąć, przesiąknięte jeszcze większą ilości wody, też nie pomagały. Na materacu
pode mną, widać było mokre plamy, tam, gdzie siedziałam wcześniej.
Prawdopodobnie teraz, na brzegu łóżka, powstawała kolejna kałuża, bo czułam ociekający
wodą materiał spodni, cały czas przyklejający mi się do nóg.
- Peter, idź powiedz Chejronowi, że raczej nie pojawimy się
na zakończeniu pierwszego dnia.-Alex popatrzył się na chłopaka, który podał mi
kolejną, czystą ścierkę.- Ja jeszcze może dołączę na koniec, ale sam.
- Tak, powiedz to- poparłam blondyna, machając szmatką.- I
dodaj, że sam, ponieważ ja będę w tym czasie leżała martwa w worku na śmieci. W
kawałkach, posiekana skalpelem i nafaszerowana lekami.
Alex westchnął zirytowany, a Peter rzucił mi przeciągłe
spojrzenie, ale sobie poszedł. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, usiadłam
na baczność, celując ostrzegawczo palcem w blondyna.
- Masz mnie wyleczyć szybko, bezboleśnie i nie zbliżać się
więcej razy, niż to będzie niezbędne, zrozumiano?
- Kochana, po co ta wrogość?
- Lekarz nie powinien mieć uprzedzeń do pacjenta, to nieetyczne-
ciągnęłam, ignorując to co powiedział.- Macie tu innych gnojków z powołaniem?
- Tak, jest taki jeden.
- Jest?!- zawołałam ożywiona.- To ja chcę, żeby on mnie
leczył, pójdź po niego!
Alex posłał mi jeden z tych zabójczych uśmiechów, ale na
mnie nie robił już wrażenia. Co z tego, że to potworny przystojniak. Nie, te
lśniące oczka i kości policzkowe nie ratowały - poznałam go i nie było szans na
współpracę.
- Mam pójść po Milosa?
Wytrzeszczyłam oczy, ale chwilę potem załkałam teatralnie.
Opadłam na poduszkę, omal nie uderzając głową o ścianę. Tego wszystkiego było
tak dużo, a ja taka mała, taka bezbronna, taka niewinna! Co ja im wszystkim
zrobiłam?
- Przecież waszego rodzeństwa jest tyyleee- jęknęłam,
zamykając oczy.- Akurat ty i Milos bawicie się w House’a?
- Tak. Cała reszta ma inne hobby. A dokładniej Helene, bo
jest nas trójka. Tyyyleee nas-
przedrzeźnił mnie.
Wywróciłam oczami znudzona jego osobą.
- Helen by nie odróżniła strzykawki od skalpela, więc ciesz
się, że jej tu nie ma- powiedział. Jedną ręką sięgnął po koc leżący na krześle
i nie pytając mnie o zgodę po prostu zarzucił mi go na ramiona. Okrył mnie nim
i chyba tylko przez przyzwyczajenie do bycia lekarzem, ale nawet poklepał po
ramieniu. Udałam, że jestem zajęta sprawdzaniem, czy nos nadal krwawi, żeby nie
musieć reagować na ten przyjazny w sumie gest.
Choć prawdę mówiąc, mogłam narzekać ale… Nigdy bym nie
cofnęła czasu. Nie dałabym się na nowo wcisnąć do szkolnej ławki, bez wiedzy o
tym miejscu. Co ja bym robiła w moim starym życiu? Przyjazd tu to była jedna z
najlepszych chwil mojego szesnastoletniego żywota, naprawdę. I to właśnie sobie
pomyślałam, leżąc w tym nowym życiu z
rozpaćkanym nosem, ręce i twarz miałam czerwone od krwi, a pulsowanie głowy i
nosa utrudniała mi myślenie, o funkcjonowaniu nie mówiąc. To i tak- chciałam tu
być i nawet mnie cieszyło to, że tyle się dzieje…! A przy okazji byłam teraz
biedna i poszkodowana. Nawet Nicolas się o mnie martwił, byłam pewna.
- Nie uważasz, że powinniśmy się zaprzyjaźnić?- usłyszałam.
Cofam, parę osób i wydarzeń chętnie bym wykasowała. Otworzyłam
oczy i obróciłam głowę w stronę blondyna, który szukał teraz czegoś w jednym z
pudełek.
- Mój drogi- zaczęłam, ściągając sceptycznie usta.- Ja
rozumiem, że bardzo się zbliżyliśmy. Wspólny kraj, obóz, Turniej, mieszkamy po
sąsiedzku, obiecałeś mnie pomasować, zaraz będziesz macać mi nos…- wyliczyłam
lekko, po czym westchnęłam ciężko i rzuciłam mu współczujące spojrzenie.- Ale
to nie oznacza, że będziemy się zaprzyjaźniać.
- No nie, ale myślałem, że…
- Rozumiem- przerwałam mu sarkastycznie. Pomysł z przyjaźnią
był tak absurdalny, że ironia i nabijanie się z tego pomysłu, to jedyne co mi
pozostało.- Chciałbyś być moim przyjacielem. Rozumiem, naprawdę. Ale nie. Nie.-
Uniosłam szybko brwi, rozciągając usta w pustym uśmiechu. Wzrokiem nadal
próbowałam go zabić.- Spokojnie, jak chcesz możemy kupić sobie bransoletki przyjaźni.
- Moja droga- przedrzeźnił mnie, rzucając długie i pełne
współczucia spojrzenie.- Chciałem się zapytać, czy nie uważasz, że powinniśmy
się zaprzyjaźnić ze względu na Es?
- Co ma Es do naszej przyjaźni?-
westchnęłam z politowaniem, udając, że nie wiem o co mu chodzi.- Ja lubię Esmeraldę i tak zostanie.
- A ja lubię
błyszczyki truskawkowe, i obawiam się, że to też tak zostanie- rzucił wesoło.-
A masażu nie musiałaś się nigdy obawiać, przecież mówiłem, że to pakiet tylko
dla pięknych i miłych dziewczyn, zapomniałaś, Veronico?
- Nie, ale zapomniałam że miałam cię spalić. Dziękuję, że mi
przypomniałeś.- Posłałam mu szeroki uśmiech mrużąc złowrogo oczy.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
- Słusznie. Jesteś pierwszym masażystą na mojej liście do
spalenia.
Mylisz chyba dwa czasowniki. „Spalić” i „rozpalić”- walnął,
po czym posłał mi najbardziej promienny i jednocześnie podły uśmiech jaki
widziałam. Nawet Thomas się do mnie tak nie uśmiechał, gdy udowadniał mi jaki
to on jest ode mnie ‘lepszy’.
I zanim zdążyłam go udusić siłą woli zniknął zza regałami
z jakimiś medycznymi badziewiami. Póki nie widział, przesunęłam się na brzeg
szpitalnego łóżka. Stamtąd coś do mnie mówił, cały czas nawijał o wielu
sprawach, pozorując, że jest przyjaźnie nastawiony. Nie słuchałam go, byłam
zbyt zajęta trzymaniem ścierki z lodem na nosie.
Bezwiednie skierowałam myśli w stronę Turnieju. Rozmowa z
geografem wydawała mi się tak odległa… i teraz jeszcze absurdalna. Spędziłam z
nim kolejną godzinę życia i całą się kłóciliśmy oraz on bawił się w psychologa,
czy jak to mówi Amy: psychologistyka. Pozostałe dwie plansze to była porażka.
To znaczy- częściowo. Nawet gdy wyskoczyła na mnie Jenny z toporem, nawet kiedy
potknęłam się o nogę jakiegoś wysokiego bruneta, czy kiedy zagapiłam się, żeby
z otwartą buzią zobaczyć jak ta cała Amanda perfekcyjnie walczy cienką szpadą z
trzema mutantami na raz. Nawet wtedy wszystko to mi się podobało. Bo będąc tam
ja się naprawdę dobrze bawiłam, najpierw jak w parku wodnym, a potem wesołym
miasteczku. Inna sprawa, że to nie było nic takiego, a zabójczy Turniej.
Cholera, może dlatego kara mnie spotkała- Judy złamała mi nos?
Cała ta sprzeczka też wydawała mi się głupia. Wyszłam na
naburmuszoną, obrażoną na świat osobę, która nie potrafi przegrywać i się
wkurza na wszystkich. Dobra, cholera, może i to wierna charakterystyka mojej
osoby. Taka jestem, przyznaję. Jednak nie musiałam tego pokazywać wszystkim.
Amanda patrzyła się na nas z politowaniem, kiedy z Rocky zaczęłyśmy sobie
docinać. W oczach Judy widać było prawie pogardę. A ten Charles to już tylko
się śmiał, gdy zobaczył nas w akcji.
- Veruś!
Zamknęłam oczy, żeby nie wybuchnąć i nie odkrzyknąć
czegoś mniej przyjemnego. Alex pojawił się przede mną z nieodgadnionym wyrazem
twarzy- jakby jednocześnie chciał się ze mnie śmiać, ale też być sceptyczny.
Bardzo trudna kombinacja, moje gratulacje, że nie dostał od tego skurczu
twarzy.
- Znalazłem prawie wszystkie leki, które przywrócą ci
twój prosty nosek do formy.
- W takim razie poproszę porcję na wynos.
- Nie, nie.- Pokręcił głową.- Tak nie można.
- Okay- wzruszyłam ramionami, ześlizgując się z łóżka na
podłogę i odrzucając na półkę szmatę z lodem. Od razu zakołysało mi się w
głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać.- W takim razie poczekam, aż samo
się zagoi. Na razie!
I już chciałam odejść, ale ten palant zrobił krok w lewo,
zastępując mi drogę. Uniosłam brwi, zadzierając głowę. To było złym pomysłem, z
racji mojego stanu, ale nie mogłam pozwolić, żeby ten pajac patrzył się na mnie
z góry!
- Jak samo się zagoi, będziesz miała zgrubienie na środku
nosa, który zostanie lekko przekrzywiony w jedną stronę- oznajmił radośnie. -
Peter nie żartował.
- Blizny są teraz sexy, słyszałeś.
- Nie słuchałbym Petera w takich kwestiach.
Z frustracją przyłożyłam sobie rękę do twarzy. Kiedy
tylko dotknęłam nosa, zapulsowało tak mocno, że pociemniało mi przed oczami.
- A co cię nagle to obchodzi, co?- zapytałam
oskarżycielsko, patrząc na niego wilkiem.- Od kiedy masz interes w wyglądzie
mojego nosa?
- Nie mam- przyznał mi rację.
- To mnie wypuść i pozwól umrzeć z blizną na nosie, ale z
godnością.
- Kusząca propozycja- uznał, marszcząc brwi, jakby
rozważał zgodzenie się. Zaraz jednak pokręcił głową.- Niestety, chyba parę osób
cię tu lubi i nie chcę się narażać, że uznają, że się tobą godnie nie zająłem.
Wolę nie ryzykować konfrontacji z Amy, gdy ta uzna, że jej… jak ona cię nazywa?
„Vi”? Gdy uzna, że jej Vi została źle potraktowana i przyjdzie mnie zabić w
nocy.
- Teraz to ty mnie kusisz- odparłam.- Jestem w stanie
poświęcić swój nos dla takiego scenariusza.
- Ja już mniej. Dlatego nie mogę cię wypuścić bez
lekarstwa.
- To czemu nie chcesz mi dać na wynos?- fuknęłam.
Chcą nie chcąc jednak z powrotem usiadłam na łóżku, bo
złamane miejsce zaczynało pulsować już regularnie, a nogi odmawiały
posłuszeństwa. Do tego te czarne plamki przed oczyma…
- Bo wątpię, czy umiałabyś sobie podłączyć kroplówkę,
gdybym dał ci ją na wynos.
Przez chwilę chciałam protestować, że dałabym radę, ale
prawda była taka, że prędzej wbiłabym sobie tą igłę w oko, niż udałoby mi się
wcelować tam gdzie trzeba.
- Jak kroplówka naprawi mi nos?- spytałam zaciskając
sceptycznie wargi.- Gdzie mi ją podłączysz, do czoła?
- Skarbie, jesteś w świecie bogów greckich- uciął z
politowaniem w głosie, a ja zacisnęłam palce, na dźwięk słowa ‘skarbie’. Miałam
nadzieję, że z emocji nie trysnęła mi kolejna fontanna z nosa.- Tu zdeptanie
złego kwiatka albo obrażenie krowy może sprawić, że coś cię trzaśnie z nieba.
Ach no tak. Magia.
- Dobra, nie ciągnij tematu. Ważne, żebym wyglądała jak
człowiek.
Wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, jakby chciał
pokazać, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu.
Nie mając nic lepszego do roboty, podciągnęłam nogi na
łóżko i oparłam się o ścianę. Zabrałam koc z półki, żeby wcisnąć go sobie za
plecy i odciąć się od marmurowej powierzchni. Teraz, kiedy było już po
Turnieju, a nawet dodatkowo pojawiły się inne atrakcje, całe te Plansze, Arena
i ogólnie Turniej, zdawał się być potwornie nierealny, jakby to był wyjątkowo
dobrze zapamiętany sen. Nie czułam żadnych siniaków, ale kiedy podciągnęłam
jedną nogawkę legginsów, moja łydka miejscami była fioletowa i zielona.
Alex podszedł do kolejnej półki, przerzucając kilka
pudełek i słoików, a kiedy i tam nie znalazł tego, czego uporczywie szukał od
pewnego czasu, zatrzasnął ją zirytowany.
- Nie ruszaj się, idę po Chejrona, bo skończyły się igły.
I serio, nie próbuj uciekać- oznajmił Alex, mijając mnie; nawet się nie
spojrzał.
- Jasne- mruknęłam, ale już raczej tylko do siebie, bo chłopak był za daleko, żeby mnie dosłyszeć.- Ucieknę, szczególnie, że po pięciu krokach świat wiruje. Tak, cholera, na pewno ucieknę!
- Jasne- mruknęłam, ale już raczej tylko do siebie, bo chłopak był za daleko, żeby mnie dosłyszeć.- Ucieknę, szczególnie, że po pięciu krokach świat wiruje. Tak, cholera, na pewno ucieknę!
Alex trzasnął za sobą drzwiami, a ja bezwładnie osunęłam
się na łóżko.
Chcąc nie chcąc, zaczęłam się zastanawiać, czy czekają
mnie jakieś konsekwencje. Przecież rozwaliłam barierę na tej głupiej Arenie: to
nie byle usterka... Mimo to, wcale nie czułam się za to odpowiedzialna, o nie!
I jakby kazali mi coś naprawiać, byłam gotowa dać sobie złamać nos po raz
drugi.
Nie moją winą było, że nie spodziewali się oblania wodą
instalacji w gejzerze. No błagam…! Na całej Planszy armatki wodne, wszędzie
latają potwory z toporami i herosi z bronią. Kwestią czasu było wbicie broni w
instalacje i zalanie ich wodą…! Dało się?! Jak widać, cholera, dało się! A
zrobiłam to ja i Esmi, a żadna z nas nie umiała absolutnie nic! A nie, Es umiała podnieść miecz.
Zza ścianami budynku słyszałam podniecone głosy, śmiechy
i wrzaski. Wszyscy świętowali koniec Turnieju. Niekończąca się impreza. Każdy
człowiek w tym obozie właśnie świętował. Uczestnicy szczególnie. Oczyma
wyobraźni widziałam Jenny i jej zespół, którzy cieszą się z najlepszego wyniku
na pierwszym dniu. Nawet Simon, Norbert, Courtney i Es się na pewno bawią- choć
byliśmy ostatni… Ale pewnie wszyscy mają ubaw z tego co się wydarzyło na Planszy.
Też powinnam się bawić! Przecież to ja byłam maskotką Turnieju, to ja
zmasakrowałam Milosowi naradę i to ja dostarczyłam jak na razie najwięcej
atrakcji! Ale niee.. ja już pięć minut
potem zostałam pobita i zaciągnięta na siłę do szpitala. Jakby to była kara za to,
że przeze mnie przegraliśmy. No to jak tak, to powinni pobić też Es. Ale nieee…
Po co być sprawiedliwym!
Czy mogło być lepiej?
Zapamiętać na przyszłość: nigdy nie zadawać retorycznych
pytań, jeżeli nie chce się znać odpowiedzi.
Huknęły drzwi, a ja na dźwięk głośnych kroków
podskoczyłam i omal nie spadłam z materaca.
- Bogowie, Rowllens!
Jęknęłam, osuwając się niżej na łóżku, kiedy drzwi
otworzyły się z impetem i do szpitala wszedł, a właściwie wpadł, prawie biegnąc,
nie kto inny jak… Thomas.
Tam, tara tam ta, taaam… Owszem, mogło być lepiej!...
- Rowllens, jak się czujesz? Jesteś cała?
- Nie, w kawałkach- mruknęłam niedosłyszalnie,
podciągając się i siadając prosto.
Syn Kabanosa stanął za dolną balustradą mojego łóżka.
Uniosłam brwi, czekając na cokolwiek, co by wyjaśniało jego stan i to
wtargniecie. Jednak zamiast tego Thomas przejechał po mnie wzrokiem, od moich
stóp po moją głowę (co było dość logiczne, biorąc pod uwagę to, że miałam
złamany tylko nos; tak, bardzo logiczne), po czym z naturalnością w swojej
wypowiedzi orzekł:
- Wyglądasz fatalnie.
- A ty za to tak jak zawsze: beznadziejnie- warknęłam.
- Chciałaś powiedzieć bezbłędnie- poprawił mnie, ale nie
ciągnął tematu.
Zgadywałam, że musiał biec, bo jego włosy, zwykle stylowo
nieułożone, były wyjątkowo rozczochrane nie-stylowo. Do tego blady, nie
uśmiechał się, tylko patrzył się prosto w moje oczy, jakbym była jakimś
eksperymentem bio-chemicznym. I jakbym zaraz miała wybuchnąć i zniszczyć całe
miasto.
Przysunął sobie jednym ruchem ręki krzesło, które stało
przy łóżku obok i usiadł metr ode mnie. Oparł łokcie na kolanach, nadal
wprawiając mnie w zakłopotanie tym patrzeniem się prosto w moje oczy.
- Eee… Thomas..?- mruknęłam trochę zbita z tropu.
Zerkałam na niego ogłupiała, unosząc wyżej brwi i się prostując.
Przechyliłam głowę, lustrując go spojrzeniem. A gdzie
sceptyczne uwagi? Dlaczego jeszcze nie zostałam nazwana nową mistrzynią Turnieju,
ani nic w tym stylu?
Trybiki w mojej głowie obracały się coraz szybciej, tak
jak serce, które również przyspieszyło. Coś tu nie pasowało, a jakby na
potwierdzenie moich myśli zobaczyłam niemal przerażone spojrzenie brązowych
oczu i usłyszałam:
- Cholera, powinienem kupić ci kwiaty.
- Powinieneś- przyznałam mu rację.- Jesteś beznadziejny,
naprawdę powinieneś pomyśleć o kwiatach.
- Masz rację, kupię ci kwiaty, tylko nie …
Zmarszczyłam brwi, bo coś tu nie pasowało. Kwiaty? On
naprawdę się zgodził, że powinien mi je kupić? Obiecał, że je mi kupi? Co
proszę? Chce się ze mną pogodzić i prosić o wybaczenia, za jego wszystkie
komentarze skierowane do mojej osoby? O cholera, czy to znaczy, że mój koniec
jest bliski, a on chce mieć czystą kartę, bo jak umrę, poczucie winy będzie dręczyć
go na zawsze, blah blah blah i te sprawy?
- Czy ja umieram?!- zawołałam przerywając mu, bo w tym
momencie wyraźnie spanikowałam. – Cholera, czy ja umieram!?
Thomas uniósł wyżej brwi i przez chwilę patrzył się na
mnie jak dawniej, czyli jak na idiotkę, która bredzi od rzeczy. Nawet się
uśmiechnął.
- Raczej nie, to tylko złamanie nosa, a gangreny raczej
tu nie złapiesz.
Może to on umierał?
- Rowllens, bo…
- Umierasz?- wydukałam. Nie zabrzmiało to inteligentnie,
raczej żałośnie i strasznie cicho.
- Nie, na razie tylko cię przepraszam- mruknął
zirytowany, że nie dopuszczam go do głosu.- Masz tu chusteczkę, bo nagle
zaczęłaś krwawić. Uspokój się, nikt nie umiera.
- Na razie tylko mnie przepraszasz- przypomniałam mu i
sobie, żeby się uspokoić. Nikt nie umiera, on tylko mnie przeprasza.- A za co?
- A tak, właśnie- odchrząknął trochę zmieszany.- Błagam
cię, nie pozywaj tej wariatki, co?
Trochę mnie zaskoczył, bo nie miałam pojęcia o kim mówi i
o co mu chodzi. Po prawdzie, Thomas chyba nie zakładał, że cokolwiek powiem, bo
nie przerywał ani na chwilę:
- Nie mam pojęcia, skąd ojciec ją… ich wszystkich wytrzasnął.
Naprawdę. Oni są encyklopedycznymi kretynami, a jeżeli mają coś wspólnego ze
śmiercią, to z pewnością jest to ich głupota, która kiedyś ich pozabija. A do
tego czasu trzeba ograniczać zniszczenia, jakie tworzą…- dodał, raczej do siebie
niż do mnie, a ja tylko pokiwałam głową.
Zupełnie zapomniałam, że Thomas jest bratem Judy. Nie
wiedziałam co mam powiedzieć, dlatego po prostu wyczekująco się na niego
patrzyłam.
- Judy na ogół nikomu nie łamie nosów, to był wypadek,
tak, wypadek...A miałem nadzieję, że tylko Arthur umie coś takiego odwalić!... Chica, obyś trafiła na normalne
rodzeństwo.
Nadal milczałam. Słuchanie przeprosin i tłumaczeń było
fajne, nie powinien sobie przerywać..
Poza tym, nie ukrywajmy: Judy, choć może nie lubiła mnie
za bardzo, ona mnie tylko trzymała. Nie była zbyt sympatyczna, ale to nie
zmienia faktu, że byłam w stanie uwierzyć, że złamała mi nos przez przypadek.
Oczywiście, że tak było. No ale skoro Thomas już tu przyszedł. I skoro jest tak
poruszony moim nieszczęściem… Nie mogłam go rozczarować i tak szybko dać się
udobruchać. Poza tym, cholera, mógłby uznać, że skoro nie jestem zła na Judy,
to nie musi kupować mi kwiatków. A ja chciałam kwiatki.
- I naprawdę: błagam, nie pisz żadnych skarg- mówił,
drapiąc się w kark z niewyraźną miną.- Teoretycznie jestem za nich w pewnym
stopniu odpowiedzialny, więc to ja będę
musiał płacić grzywnę i wiesz…
Widząc jego rozszerzone oczy i niemal błagalne
spojrzenie, nie umiałam nie posłać mu triumfalnego uśmieszku, który-nie powiem-
sprawił mi sporo radości.
- To w końcu przekonujesz mnie, żebym pisała czy nie? Bo
ostatni argument, sprawił, że chyba pójdę po formularze.
- Pójdziesz? Dasz radę?
- Racja, nie dam. Ale taki jeden może mnie zanieść-
dodałam, przypominając sobie Rudego Księcia z Bajki. Spojrzałam się na Thomasa
z uczuciem.- Specjalnie dla ciebie wymyślę sposób.
Odpowiedział mi morderczym spojrzeniem, na co zrobiłam
niewinną minkę i zatrzepotałam rzęsami.
- Pieprzeni kretyni, na chwilę na nich nie uważałem… na
chwilę!- Głośno nabrał powietrza przez nos i przejechał dłonią po twarzy.- Za
rok zamontuję każdemu jakieś obroże elektryczne, które będą ich dusić. Ewentualnie
po prostu pozabijam na dzień dobry.
- To też jakiś sposób- zauważyłam.- Ale… ile ty masz lat?
- A co to ma do rzeczy? Prawie osiemnaście- odparł,
cmokając zniecierpliwiony.
- No to… to jesteś niepełnoletni, prawda? Nie możesz
ponosić odpowiedzialności…
- Rowllens, kochana, jak już może zauważyłaś, jesteś w
dość specyficznym miejscu. Greccy bogowie, miecze, łucznictwo, Turniej, w
wolnych chwilach zabójcze misje. No, za misje nie ponoszę odpowiedzialności, to
jakby odrębna sprawa. Ale kiedy wszyscy są tutaj, na Obozie, potrzebny jest
ktoś kto ich wszystkich ogarnie, zorganizuje, będzie miał kontrolę. Bo inaczej
tu byłaby Sparta, jedna wielka dzicz.
- I ty niby jesteś tym kimś?
Spojrzałam na niego ze szczerym powątpiewaniem. Thomas
chyba poczuł się urażony, bo natychmiast odparł:
- Tak, właśnie ja.- Kocham męską dumę.- I skoro tu w
wieku trzynastu lat możesz walczyć z Minotaurem, to tym bardziej w moim wieku
być odpowiedzialnym za rodzeństwo.
Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się, czy mogę jakoś
skorzystać w mojej sytuacji. Skoro Thomas już tu przyszedł, przepraszał mnie i
był nawet miły, to dlaczego tego nie wykorzystać? Poza tym, ja nie chciałam,
żeby on mnie przepraszał. Nie, żeby mi się to nie podobało. Ale on nic nie
zrobił. Judy owszem- złamała mi nos, ale chciała dobrze. Nawet nie oczekiwałam
od niej przeprosin, to ja powinnam jej podziękować, że próbowała mnie
odciągnąć. To Rocky powinna mnie przeprosić i to ona powinna czuć się głupio.
- A dlaczego ty mnie przepraszasz?
- Przepraszam cię ja, bo to niestety moja siostra cię tu sprowadziła.
- Nawet jeżeli to był być może wypadek?- zapytałam, dając
mu do zrozumienia, że wiem, czyja to była wina.- I nawet jeżeli Judy mnie tylko
trzymała, bo chciałam się rzucić na Rocky?
- Niestety.
- I przepraszasz mnie dlatego, że mogę się odwołać do
czegoś tam, przez co ty będziesz płacił mi odszkodowanie, tak?
Thomas popatrzył się na mnie tak, jakby rozważał złamanie
mi nosa po raz drugi. Nie był pierwszy, musi się ustawić w kolejkę za Alexem;
on wcześniej zamierzał mi poprawić po Judy.
- To bardzo materialny aspekt tej całej sytuacji.
Zapomnij o nim- stwierdził.- Wolę wersję, że przyszedłem tu, bo mi cię szkoda.
A ty, zachwycona moją troską i dobrodusznością, zapomnisz o sprawie.
- Do mnie bardziej trafia ten pierwszy aspekt- przyznałam
szczerze i wydęłam dolną wargę.
- Rowllens, bo wsadzę cię w samochód i odwiozę na
komisariat- odgryzł się, mordując mnie spojrzeniem.
- Ach tak? Teraz to chcesz mnie odwozić, a wtedy
porywałeś mnie z zimną krwią.
- A tam przypomnę kim jesteś i że tydzień temu wysadziłaś
budynek pełen dzieci. I o ile dobrze pamiętam, próbowałaś mi wtedy nawet złamać
nos, ale ci się nie udało. Jednie go obiłaś, ale na to też znajdą się papiery.
Poza tym… to nie było porwanie.
- Czy grożenie też nie jest karalne?
- Być może- odparł lekko.
- Jesteś zdesperowany.
- Robiłabyś to samo- odparował natychmiast, patrząc na
mnie wilkiem.
Pozostało mi tylko posłać mu triumfujący uśmiech, który
złagodził jego wzrok. Co by nie mówić, jednak się lubiliśmy, cholera. To była
dziwna relacja, bo bardziej mnie wkurzał i irytował niż budził sympatię, ale
nie mogłabym powiedzieć, że go nie lubię. I szczerze wierzyłam, że mimo
wszystko on też kłamałby, jakby mówił, że mnie nie lubi. Bądźmy realistami:
choć wielu zaprzeczy… mnie nie da się nie lubić.
Nachylił się do przodu, wplatając wąskie palce we włosy.
Przez chwilę patrzył się na podłogę, nic nie mówiąc. Jego ciemne spodnie i
bluzka na tle szpitalnej bieli tego miejsca wręcz raziły w oczy. Słyszałam jak
z westchnieniem wciąga powietrze i podnosi głowę by na mnie spojrzeć.
- Ale jak się czujesz?
- Dobrze- przyznałam zgodnie z prawdą.
Fakt, że odkąd tu przyszedł, ani razu nie był cyniczny i
arogancki, nie obraził mnie ani nie próbował wyprowadzić z równowagi, działał
na mnie jakoś kojąco i ja również, nie umiałam się zdobyć na żadne uszczypliwe
uwagi. Dlatego dodałam szczerze:
- Choć jak wstaję, to kręci mi się w głowie.
- Dali ci już jakieś leki?- Brzmiał autentycznie, jakby
interesował go mój stan i to jak o mnie dbają. Na chwile rozmawialiśmy zupełnie
normalnie: bez teatralnych spojrzeń, dogryzania sobie, bez tych wszystkich
żartów i konwenansów. I ani razu nie miałam ochoty sobie pójść, wkurzona na
palanta.
- Nie- pokręciłam delikatnie głową.- Na razie Alex
poszedł po igły do kroplówki, bo się skończyły. No, i był Peter, ten rudy…
- Wiem, nie musisz mi tłumaczyć- przypomniał.- Znam Petera,
tak jak wszystkich tutaj.
- Ach, no tak. Ty tu nie jesteś nowy. No, to Peter dał mi
lód, żebym sobie obłożyła nos.
- To dobrze, widać, ze pomogło.
Dlaczego on się tym tak przejmował? Wolałabym już, jakby
tu przyszedł i się ze mnie śmiał! Wtedy wiedziałabym co mu odpowiadać, a nie…
- No dobra- powiedziałam, śląc mu mordercze spojrzenie.-
Jak nie będę warczeć na twoje rodzeństwo, nie napiszę żadnej petycji ani skargi,
to zaczniesz zachowywać się normalnie?
- Słucham?- mruknął zdumiony.
- Nie gniewam się na Judy, Johna czy też Juniora, jeszcze
nie poznałam, a Arthura bardzo lubię! - zawołałam ze sztucznym entuzjazmem.-
Zadowolony?
- Ależ skąd, gniewaj się na nich! Możesz nawet pobić,
byleby dowody nie prowadziły na mnie.
- Zabawny- skwitowałam. – Jeżeli ktoś powinien mnie
przeprosić, to jest to Rocky. A ona nawet nie jest twoją siostrą. Judy miała
pecha mi pomóc, stać obok. Jeżeli
ktoś ma mnie przeprosić, to wyjątkowo tą osobą nie jesteś ty.
I cholera mogę zapomnieć o kwiatkach. Ale wolę nie dostać
kwiatków, niż słuchać jego miłego bredzenia.
- Wyjątkowo?- powtórzył, uśmiechając się po swojemu i
unosząc brwi.- Powinienem cię za coś przeprosić?
- Tak.- Skrzyżowałam ręce i z powagą skinąłem głową.- Ale
to tak długa lista, że myślę, że załamałbyś się przy punkcie ósmym. Do
dwudziestego piątego leżałbyś w ciężkiej depresji i kałuży łez.
- Który brzmi: „Thomas jest głupi, bo lubi go więcej osób
i jest ładniejszy niż ja”?- zapytał, spoglądając na mnie z niekrytym
współczuciem i rozbawieniem.
- Ładny to jest gej albo pięcioletni chłopiec; faceci są
przystojni- zacytowałam moją ciotkę Maddy.- A ten punkt, jak już, brzmiałby:
„Wcale nie jest taki piękny za jakiego się uważa”. Miałbyś depresję, co?
- Jesteś niemożliwa. Jak się czujesz?- zapytał,
uśmiechając się szeroko.
- Jeżeli jeszcze raz zapytasz, złamię ci nos i sam sobie
odpowiesz.
- Wątpię, czy dałabyś radę.
- Ach tak? Chcesz się przekonać- burknęłam.
- Raz już się przekonałem, że nie umiesz.
Thomas popatrzył się na mnie i widząc mój poważny wyraz
twarzy wywrócił oczami.
- Wiesz, ty też mogłabyś być milsza.
- Jestem wyczerpana, nie czuję nóg i rąk, mam złamany
nos, schodzą ze mnie emocje, chcę iść na tę imprezę, gdzie są wszyscy, siedzę z
tobą w szpitalu, w mokrym stroju, który jest lodowaty i czekam na Doktorka,
który chce mi coś zrobić- wyliczyłam.
- Ty zawsze znajdziesz powód do radości.
- To one znajdują mnie- poprawiłam go szybko.- No ale
dobrze. Będę miła. Plus jest taki, że wyniosłam te buty.
- Wszyscy zawodnicy dostają swoje stroje po Turnieju.
- Cholera, o tym mówię. Coś mi się podoba, a ty to
niszczysz- odparłam, wyrzucając ręce w górę. Westchnęłam, przypominając sobie,
że mam być miła.- Jak się sędziowało?
- Niezręcznie- odrzekł od razu, udając, że nie słyszy
niechęci i ironii w tym pytaniu.- Nie potrzebowałem oglądać jak ponad
dwudziestu moich znajomych rozmawia z tymi ludźmi u Nemezis.
- Widziałeś wszystkich?- zapytałam.
- No, jeszcze nie. Na Turnieju oglądałem akurat tylko
Charlesa. Nicolas oglądał Esmeraldę, więc czasem zerkałem do niego, ale gubiłem
wątek. Ale reszta jest nagrana i czeka mnie nocna sesja- uśmiechnął się słabo.
- Musicie je wszystkie obejrzeć?
- Żeby ocenić- przytaknął.- Na szczęście zrobili to jakoś
tak, że są wybrane najważniejsze fragmenty i nie musimy oglądać godzinnych
nagrań. Mielibyśmy dwadzieścia cztery godziny do obejrzenia.
- To dobrze, że to skrócili.
- Ale już po pierwszym wiem, że to będzie niezręczne-
westchnął, jakby był zmęczony.- To zadanie było nie w porządku; nie chciałbym,
żeby ktokolwiek oglądał mnie na takiej Planszy i źle się czuję z tym, że muszę
ocenić was wszystkich, a więc to obejrzeć.
- Niemożliwe. Czyżbyś jednak miał jakieś ludzkie odruchy?
- Nie skomentuję tego pytania- odparł, opuszczając lekko
powieki.
- Mnie możesz ominąć. Przegrałam.
- Niemożliwe. Czy to byłem ja i nie umiałaś mi odmówić?
Znowu?- uśmiechnął się do mnie szeroko, w ten najgorszy irytujący sposób.
- Jeszcze słowo, a będziesz mi jednak płacił to
odszkodowanie, przysięgam. I kupował kwiatki.
Thomas chciał coś powiedzieć, widziałam błysk w jego
oczach, który zwiastował mało przyjemny komentarz, jednak zaraz spoważniał. Przechylił
się na krześle do przodu, żeby sięgnąć do półki. Otworzył jedną z szuflad, po
czym wyciągnął z niej paczkę chusteczek i mi podał. Zmarszczyłam zdumiona brwi,
na co Thomas wskazał na swój nos i wyjaśnił:
- Znowu krwawisz.
Przeklęłam cicho, natychmiast podtykając sobie pod twarz
papier. Nie chciałam jeszcze bardziej straszyć. Czerwona buzia i czerwone ręce
na tle czerwonego dekoltu i zaschniętych włosów robiły pewnie piorunujące i
wystarczające wrażenie. Thomas z cierpliwością podał mi kolejne opakowanie
chusteczek.
- Krew leci z nosa, kiedy serce bije ci szybciej- powiedział
niczym fachowiec, gdy już trochę zatamowałam krew.- A serce bije szybciej,
kiedy jesteś podniecona. Chcesz mi coś powiedzieć, Rowllens?
Zgromiłam go spojrzeniem. Choć musiałam przyznać, że o
wiele bardziej wolałam z nim rozmawiać w ten sposób, a nie słuchać jego
lamentów.
- Albo kiedy jest się panicznie przerażonym- odgryzłam
się, wycierając sobie górną wargę jak tylko najdelikatniej się dało.- Albo
niesamowicie zirytowanym i wkurzonym.
- Miałaś być milsza.
- Miałam być „też” milsza- zauważyłam, rzucając mu
spojrzenie znad chusteczki.
To nie tyle co bolało, co powodowało okropny ból głowy i
uczucie, że ktoś dokleił mi sztuczny nos. Do tego utrudniało oddychanie-
musiałam wdychać i wydychać powietrze przez uchylone usta. Thomas patrzył się
na mnie, kiedy zezowałam na swoje ręce, przytykające coraz to więcej chusteczek
do twarzy, bo dosyć szybko się czerwieniły.
- Już nie cieknie- powiedział po chwili usłużnie syn
Tarota.- Jeżeli się nie widziałaś, to informuję cię, że wyglądasz fatalnie.
- Oświeciłeś mnie już na powitaniu, że wyglądam
potwornie.
- Masz cały fioletowy nos, a miejscami sino niebieski.
No, na samym dole wręcz amarantowy.
Myśl pierwsza: wygadam jak Buka z Muminków. Myśl druga:
jaki kolor to amarantowy? Myśl trzecia: skąd u diabła on wie jaki to kolor?
Thomas chyba źle zinterpretował moje zmieszanie, bo uśmiechnął
się czarująco w moją stronę i powiedział:
- Nie martw się z Rowllens, nawet z takim nosem chętnie
bym się z tobą umówił.
Spiorunowałam go spojrzeniem.
- Bynajmniej się o to nie martwię- przypomniałam mu.- Ale
to dobrze, że przynajmniej jedno z nas umie przymknąć oczy na wady drugiego.
- Też tak uważam, faktycznie jestem dobroduszny. Szczególnie,
że to drugie nie ma na co przymykać oka- uśmiechnął się w ten irytujący, dla wielu
dziewczyn zabójczy sposób.
- Skoro jesteś dobroduszny- zaczęłam prześmiewczo- to mam
prośbę.
Thomas uśmiechnął się triumfalnie i uniósł jedną brew w
górę, na znak, że mnie słucha.
- Normalnie, to ja bym sobie poszła, zostawiając cię,
twoje ego oraz twoje jakże wyrafinowane poczucie humoru. Niestety, nie mogę-
przypomniałam, pokazując na swój nos.- Dlatego idź sobie.
Syn Tanatosa pokręcił rozbawiony głową ale podniósł się z
krzesła. Spojrzał się na mnie z politowaniem, gdy stanął za łóżkiem.
- Twoja prośba jest dla mnie rozkazem, Rowllens.
- Idź już sobie.
- Nie poprosiłaś.
- Nie muszę. I nie będę prosić cię o nic.
- To jak, widzimy się wieczorem?
- Ustaw się w kolejkę, już jeden chciał mnie dziś tym
zdenerwować.
- Mam pierwszeństwo- zbył mnie.
- Nie uważasz, że to niezbyt w porządku aż tak mnie
drażnić, kiedy siedzę w szpitalu i mam złamany nos?
- Bynajmniej. To jak?
- Oczywiście- odparłam, uśmiechając się promiennie, jak
tylko najładniej umiałam.
Thomas widząc to wydał się być bardzo zadowolony z
siebie. A gdy tylko kiwnął mi głową i ruszył ku wyjściu, dodałam:
- Z radością zobaczę cię wieczorem na kolacji, to będzie
cała przyjemność po mojej stronie.
Z satysfakcją patrzyłam jak Thomas się zatrzymuje, ale
jednak zamiast wyglądać na zawiedzionego, zaczął się śmiać.
I dlatego właśnie mogłam znosić jego beznadziejne oblicze
romantyka- on tego nie traktował poważnie, droczył się tylko.
- Wiesz, o że nie o to mi chodzi.
- Wiesz, że mi właśnie
o to chodzi.
Thomas wyszczerzył się rozbawiony, ale nic nie
powiedział, tylko zaczął kierować się w stronę drzwi. Odprowadziłam go spojrzeniem,
jak z rękoma w kieszeniach, już znacznie spokojniej, niż kilkanaście minut temu,
szedł pomiędzy łóżkami szpitalnymi. Właśnie chciałam coś dodać, kiedy nagle
Thomas obrócił się i idąc tyłem patrzył się na mnie z błyskiem w oku.
- A w ogóle, Rowllens- zaczął, uśmiechając się
bezczelnie.- Strasznie seksownie wyglądałaś, kiedy miałaś mokrą bluzkę. W
sumie, nadal jest morka.
Nigdy nie miałam nic przeciwko zastrzykom, kroplówkom i
innym cudom medycyny, gdzie ci sadyści lekarze wbijają biednym pacjentom igły.
Dlatego wcale nie musiałam się wysilać, żeby wyglądać na niewzruszoną, kiedy
Alex po raz piąty wbijał mi to cholerstwo „bo nie mógł trafić w żyłę”. Cholera,
akurat mi te niebieskie kreski widać doskonale na zgięciu łokcia, potrzeba
chyba ślepego, żeby ich nie zauważył. Ale nie, pan masażysta vel Doktorek
uparcie ich nie dostrzegał i co ukucie sprawdzał moją minę. A kiedy natrafiał
na moje znużone spojrzenie (raz nawet ziewnęłam dla efektu), zirytowany dźgał
mnie tym cholerstwem jeszcze raz.
Niemniej jednak odsiedziałam swoje, dałam sobie
posmarować czymś żółtym nos, nie protestowałam, kiedy kazał mi siedzieć godzinę
z kroplówką i nawet podziękowałam, jak zrobił mi z nosa nieudolną mumię. Nie
zapomniałam też wyrazić swojej opinii, a brzmiała ona mniej więcej:
- Cholera, wreszcie! Wiesz, jesteś beznadziejnym
lekarzem, a to coś na nosie śmierdzi, jest ciężkie, i czuję jak się rozpada już
teraz, cholera. Ale dobrze. Starałeś się. Doceniam.
- Mam dziwne wrażenie, że nawet nie musze dziękować-
zauważył z cynicznym uśmiechem.
- Nie, nie musisz. Takiego drugiego doktora ze świecą
szukać, cholera, przysięgam! Tak okropnego, oczywiście.
Musiałam przyznać, że kiedy wstałam i poszłam do wyjścia,
ani razu nie rozbolała mi głowa, nos nie pulsował, a czarne plamki się nie
pojawiły.
Jedynie serce omal nie wyskoczyło mi przez gardło, kiedy
pchnąwszy drzwi szpitala, usłyszałam:
- VI!
Amy i John stali tuż przed szpitalem. Blondynka miała na sobie
niebieską koszulkę (ponieważ drużynie Hermesa przypisano ten kolor), a na
polikach narysowała sobie po dwie niebieskie kreski. Zgadywałam, że żółte buty
były powiązane z Apollem, którego dzieci grały w zespole na Turnieju z
rodzeństwem Amy. Podejrzewałam tak, bo akurat ona takich masywnych żółtych
adidasów nie włożyłaby za żadne skarby. Amy, gdy tylko mnie zobaczyła,
krzyknęła na mój widok.
Uniosła w teatralnym geście ręce w górę, a kiedy nic się
nie wydarzyło, zmarszczyła brwi. Jej spojrzenie powędrowało na brata, którego
też zaraz szturchnęła łokciem w ramię.
- John! Strzelaj!
- Co..? A!
Johnny trzymał w rękach taką tubę, która po naciśnięciu
jak strzykawkę, wystrzeliła w powietrze deszczem kolorowego confetti. Co prawda,
wszystko opadło na Amy i Johna, mnie nawet nie dotykając. Jednak to nie
przeszkodziło Amy wydać z siebie wrzasku szczęścia i rzucenia mi się na szyję.
A szkoda.
- Mordeczko, opieprzyłam Judy i Rocky najmocniej jak
umiałam. A ten burak Alex nie pozwolił mi wejść do szpitala! Byłam tu pierwsza…!
No, zaraz za tobą, Nicolasem i Peterem.
Spojrzałam się na nią sceptycznie, kiedy mnie puściła.
- To jakim cudem przed Thomas ze mną rozmawiał?
- Nie mam pojęcia- przyznała i faktycznie, wyglądała na
zdumioną.- Alex i Nick się o coś strasznie kłócili, więc ten bufon się na mnie
wydarł, że nie mogę wejść.
- Na co Amy przyfasoliła mu tą petardą- dopowiedział
Johnny machając tubą, a ja uśmiechnęłam się do siebie, bo przypomniałam sobie,
jak Alex marudził coś o niebezpiecznej psychopatce, która go pobiła. Witamy w
świecie Amy.
- Czekaliśmy tu od początku… No, prawie. Na jakieś
dwadzieścia minut zrobiliśmy sobie przerwę, bo zgłodniałam.
Aha. Czyli ominęli jedyny moment, kiedy tak jak Thomas,
mogli mnie odwiedzić. Ci to mają szczęście. A raczej ja je mam. Mogłam siedzieć
i żalić się Amy, jakie życie jest nie sprawiedliwe, a zamiast tego zostałam
porównana do czegoś amarantowego, jakimkolwiek kolorem to coś jest, oraz
dowiedziałam się, że mogłam dostać kwiaty, ale ich nie dostałam.
- Jak się czujesz?- zapytał John podchodząc do nas
bliżej.
Dopiero teraz zauważyłam, jak on wyglądał. A kiedy to
dostrzegłam, parsknęłam szczerym śmiechem. Chłopak miał na sobie niegdyś białą koszulkę
i zwykłe jeansy, ale przez niebieską i żółta farbę pierwotny kolor zupełnie
znikł. Na koszulce miał same plamy, spodnie miejscami też były całe w dwóch
kolorach. Ale ubranie to nie wszystko; najprawdopodobniej ktoś oblał biedaka
wiadrem farby, bo wszystko miał kolorowe- pozlepiane włosy, twarz, z wyjątkiem
kółek wokół oczu, które musiał sobie wytrzeć, ręce.
- Bardzo śmieszne- skwitował, patrząc na mnie z
politowaniem.
- Przepraszam, ale wyglądasz, jakby ktoś wykąpał cię w
farbie- przyznałam, na co Amy dumnie uniosła rękę w górę.
- Ja! Choć kąpać, to go nie kąpałam. Boże, i dobrze. On
jest tak chudy…! Przez to mam kompleksy i obiad w przełyku, szczególnie, kiedy
widzę jego żebra.
Na jej słowa znowu parsknęłam, a Johnny z konsternacją
wycelował w Amy armatką do confetti.
- Na następny Turniej ty się malujesz na niebiesko-
fuknął, ale nie wyglądał na rozgniewanego.- A ja nawet nie dotykam tego. To
może powodować odczyn alergiczny. Pomijając fakt, że to jest farba do ścian,
którą będę zmywał miesiąc- stwierdził z konsternacją na twarzy.- Nie oblewa się
ludzi farbami do ścian.
Naprawdę, do tej pory nie mam pojęcia, skąd ta dwójka się
urwała.
- Thomas i Chris powiedzieli, że będziesz żył.
- Od kiedy się ich słuchasz?
- Od kiedy dają dwie puszki farby i nie chcą nic w
zamian.
Amy wywróciła oczami, jakby to była najoczywistsza
odpowiedź na świecie. szczerząc się bez ustanku. Wzięła mnie pod rękę i nie
czekając na kolejne wywody Johnny’ego, pociągnęła mnie w stronę domków. Okularnik
westchnął tylko i dołączył do nas. Spojrzał się na mnie i z troską w głosie
spytał o to, co pytał mnie już chyba każdy:
- Jak się czujesz?- zapytał.
- Lepiej, niż ty wyglądasz.
Amy parsknęła krótko. Na jej prawym poliku niebieskie
kreski rozmazały się, tworząc niebieski rumieniec, który zakrywał maleńkie
piegi.
- Wiesz, gdybyś zrezygnowała, nie byłoby problemów.
- Skoro czujesz się już dobrze, możemy iść na imprezę!
Na te słowa Johnny natychmiast stanął w miejscu i
spojrzał na Amy tak, jakby ta właśnie nazwała jego ulubioną encyklopedię
archaizmów ‘makulaturą nadającą się tylko na podpałkę albo papier toaletowy’.
Uwierzcie- nie chcecie, żeby Johnny się na was kiedykolwiek tak spojrzał…
- Zapomnij. – Poczułam jego dłoń na ramieniu, jak jego
palce oplatają moją rękę i zmuszają do zatrzymania się.- Przecież Victoria
dopiero co wyszła ze szpitala, ma opatrunek na nosie i jest osłabiona!
- Dopiero co wyszłam, ale siedziałam tam z trzy godziny-
wtrąciłam.- Trzy godziny to dostateczny odpoczynek.
- Jesteś osłabiona- nie ustapił.
- Johnny, no weź, kochany… Wszyscy świętują, bo to
rozpoczęcie, bla bla bla.
- Spokojnie. Victoria zdąży jeszcze pójść na imprezę z
okazji końca jednego dnia turniejowego. Jak dobrze pójdzie i Chejron nas nie
pozabija, gdy przeciągniemy to świętowanie do czwartej nad ranem, to co dzień
turniejowy będziemy organizować takie sprawy.
- Ale pierwszy dzień Turnieju jest tylko raz- westchnęła
teatralnie Amy, patrząc tęskno w stronę z której dochodziły dźwięki muzyki.
- Nawet nie próbuj…
- No to idealnie- przerwałam im, naprawdę ucieszona.-
Choć można by sądzić, że to Pan D. mógłby się bardziej irytować.
- I tu się mylisz- wtrącił triumfalnie Johnny,
zapominając o tym, że chciał zabić Amy.- Pan D., to przecież Dionizos: bóg
szaleństwa, zabawy, imprez. Nasze potańcówki nie robią nic złego, wręcz w ten
sposób oddajemy mu cześć.
Faktycznie. Potańcówki nic nie robiły, oprócz tego, że to
archaiczne słowo raniło moje biedne uszy. Nawet moje ciotki tak nie nazywały
imprez.
- To tym lepiej, jakoś wolę się narazić Chejronowi.
Jedną ręką zaczęłam zdrapywać z nosa plaster, który
przytrzymywał kawałek bandaża. Johnny natychmiast chwycił mnie za rękę i
odciągnął od twarzy.
- Można wiedzieć co planujesz?
- Chcę to zdjąć- wyjaśniłam.
- No chyba ci się coś pomyliło- rzucił cynicznie.
- Idę do ludzi, nie chcę wyglądać jak biało-nosy weteran
wojenny!- zaprotestowałam, drugą ręką próbując się uratować od plastra. Udało
mi się niemal natychmiast, więc Johnny nie zdążył nic już zrobić.- Widzisz?
Wygląda już świetne, żadnych śladów.
- Skąd wiesz? Nie widzisz siebie.
- Ale Amy nie skomentowała mojego wyglądu, więc musi być
dobrze.
- No to postanowione! Idziemy się bawić- zawołała Amy i
zawyła triumfalnie tak głośno, że aż skuliłam ramiona.
- Nie ma szans! Widzisz tego siniaka na ramieniu? To nie
jest byle jaki siniak.
- Tak, to piękny, dorodny, nie-byle-jaki siniak-
przedrzeźniała go siostra, patrząc z nim na moją rękę i kiwając głową z
powagą.- Genialne znalezisko, mordeczko.
- Nie o tym mówię- zauważył.- Idziemy do domu, Victoria
się przebiera, myje i kładzie odpocząć. Wchodzi pod kołdrę, grzeje się i
relaksuje, jej organizm i ciało wymaga teraz odpoczynku.
Amy patrzyła się na niego z obojętnością, a kiedy
skończył wywód uniosła jedną brew.
- Jakbym cię nie znała, uznałabym to za opis gwałtu-
skwitowała.- Kulturalnego, estetycznego i nawet brzmiącego zachęcająco gwałtu.
Johnny zacisnął usta i przymknął oczy, nabierając
powietrza w płuca. Odetchnął, dobity wypowiedzią swojej siostry, ale nie
skomentował tego, choć widziałam, że chce.
- Ona wygląda po prostu źle.
- Dzięki- uśmiechnęłam się blado.- Robię co mogę, ale
uroda mnie nie kocha.
- Dobrze wiesz, że nie o tym mówię. Chcę tylko
powiedzieć, że niektórzy uczestnicy są u siebie i odpoczywają albo śpią. A poza
tobą i Esmeraldą wszyscy oni byli wybrani, jako ci najlepsi, tak? Więc jeżeli
ich zmęczył Turniej, to co dopiero ciebie i Esmeraldę.
Może i miał trochę racji. Ale tylko trochę. Popatrzyłam
się na niego, wzruszając ramionami.
- Wiesz, nie chcę nic mówić, ale oni są zmęczeni, bo coś
robili. A ja i Es to możemy mieć co najwyżej kolkę od skakania po materacu.
Oboje uśmiechnęli się słysząc to, jakby chcieli
powiedzieć „cóż, faktycznie”. Amy jednak nie poddawała się, najwyraźniej bardzo
jej zależało na tym, żeby pójść na imprezę.
- Johnny, widzisz? One nic nie robiły. Esmeralda jest na
imprezie… i o nie, nie, nie! Nie patrz tak w tamtą stronę, nie wyciągniesz jej
stamtąd, zapomnij...! Nicolas ją pilnuje, spokojnie. Victoria nie umiera, nie
przemęczała się jakoś bardzo…
- Amy- przerwał jej spokojnie.- Esmeralda może i da sobie
radę, nie wiem, nie widziałem jej.
- Esmeralda trenuje taniec, może dlatego… a, chwila-
urwałam, marszcząc brwi.- To chyba na niekorzyść dla mnie.
Spojrzenie Amy wskazywało na to, że faktycznie, pogrążam
nas.
- Victoria natomiast wygląda nie najlepiej- ciągnął okularnik,
patrząc na mnie z troską.- Zobacz. Ona jest blada, ma sine usta, cała jest
poobijana i trzęsą jej się ręce. Nie wiem z kim rozmawiała na pierwszej Planszy,
ale to musiało też ją wyczerpać.
Popatrzyłam się na swoje ręce i faktycznie, może trochę
się trzęsły. Ale przecież było mi zimno, może tylko dygotałam na zimnym
powietrzu?
- Johnny, przesadzasz- jęknęła Amy.- Jakby Victoria nie
chciała, nie ciągnęłabym… no dobra, i tak bym ją namawiała, ale z umiarem. Tak,
wiem co to umiar, przestań się tak patrzeć. Ale ona chce! Prawda Vicky?
Nie wiem, jakim cudem Johnny tego dokonał, ale gdy tak
wnikliwie opisał to co mi dolega, nagle zaczęłam czuć to zmęczenie i
wyczerpanie. W tej chwili poczułam się jak ofiara, która potrzebuje opieki i
troski, co było mi na rękę. Mogłam bezkarnie dramatyzować, kiedy inni powinni
się o mnie martwić. Ale z drugiej strony… impreza. I jakby to wyglądało, gdybym
była zmęczona, cholera? Musiałam pokazać wszystkim, że czuję się świetnie, że
Turniej mnie wcale nie wykończył! Hmm, tym bardziej, że nie zrobiłam na nim w
sumie prawie niczego wyczerpującego…
- Właśnie. Ja chcę na imprezę. Czuję się świetnie.
- Co nie zmienia faktu, że Victoria nie idzie na żadną imprezę.
Obie z Amy popatrzyłyśmy się na niego identycznie- jak na
idiotę, ale idiotę, który odbiera nam całą przyjemność z życia. Jednak Johnny
był niewzruszony, wziął mnie pod drugie ramie i z zaciętością oznajmił:
- Mówię poważnie. Zabieram Victorię do domu.
Kiedy Amy próbowała go zignorować i zaciągnąć mnie w
prawo, czyli dokładnie skąd dobiegały śmiechy i wrzaski, John bez słowa
odciągnął mnie w lewo, do domków. A kiedy Amy próbowała protestować, posłał jej
takie spojrzenie, że nawet ona się przymknęła. Niestety, ja tyle szczęścia nie
miałam. Po pierwszej próbie ucieczki, byłam ciągnięta za obie ręce, a po
drugiej, zostałam potraktowana brutalnie i bestialsko! On mnie podniósł i
przerzucił sobie przez ramię jak worek kartofli!
Najpierw wrzasnęłam ja, a potem Amy:
- Wiedziałam, że ta groźba gwałtu była poważna!
Nie słuchałam jej, bardziej przejęłam się swoją sytuacją-
byłam pewna, że po pierwsze spadnę, a po drugie, ten chudy chłopiec, kiedy mnie
podniesie połamie się całkowicie. Jednak ku mojemu zdumieniu Johnny trzymał
mnie mocno, nawet musiałam przyznać, że było to wygodne. Miałam wrażenie, że
niesie mnie niemal tak samo pewnie co Peter, który jednak miał bicki takie, jak
Johnny udo.
Jednak Amy się nie poddawała i przez całą drogę truchtała
przed nami. Choć jej nie widziałam, bo jako worek kartofli podziewałam widoki
które mijaliśmy, to słyszałam doskonale.
- Johnny koch…
- Nie.
- Ale mój mi…
- Nie.
- Kocham ci…
- Nie.
- Dupku!
- Nie.
- Jestem głupia!
- Tak. Au!
Przestała dopiero kiedy znaleźliśmy się przy tym ogródku
pomiędzy domkami i tam zostałam uwolniona. W momencie w którym dotknęłam
stopami ziemi, poczułam, że zdrętwiały mi nogi, tym razem naprawdę. I prawdę
mówiąc, cieszyłam się, że tak się stało. Teraz mogłam mówić „chciałam na
imprezę, ale Johnny mnie siłą zaciągnął do pokoju!” i teoretycznie nie kłamać.
- Beznadziejny jesteś- uznała Amy, gramoląc się na jedno
z łóżek.- Nie pozwalasz mi się bawić.
- Możesz iść- powiedział okularnik, siadając na krześle
przy mały stole.- Ty nie brałaś udziału w Turnieju, ani nikt nie złamał ci
nosa.
O cholera, Turniej. Przez tą całą aferę z moim nosem,
zupełnie zapomniałam, a przynajmniej nie przykładała do tego uwagi, że
przegrałam i ośmieszyłam się na Turnieju. To było wspomnieniem chwili, momentu
i nie rozważałam długo nad Planszami. A teraz nagle w mojej głowie pojawiło się
milion wspomnień, jak urywki filmu, które pokazywały co ja właściwie
najlepszego nawyrabiałam…!
Nagle poczułam się obco, w Turniejowym stroju. Czarne
rękawiczki bez palców, które nadal miałam na dłoniach, wydały mi się potwornie
nienaturalną i niewygodną rzeczą, a przemoczone buty mocno uwierały. Pragnęłam
się już ich pozbyć, byleby nikt nie pisnął słowa o dzisiejszych Planszach.
Zupełnie zignorowałam rodzeństwo, które radośnie się
przekrzykiwało, wymyślając coraz to nowsze argumenty i snując podłe oskarżenia.
Usiadłam na pierwszym wolnym łóżku, lekko skołowana.
- Odbierasz mi możliwość aktywności fizycznej. Takie
działania doprowadzą do demencji starczej i otyłości!
- Czy ty w ogóle wiesz, co to demencja starcza?
- Tak! Twierdzisz, że nie wiem?! To powiedz jeszcze, że
to ja złamałam jej nos i to moja wina, bo choć celowałam w ciebie trafiłam w
Vi!- zaczęła dramatyzować, i to bardzo.- Tak, dodaj mi jeszcze zeza i zaćmę!
Johnny popatrzył się na nią z taką troską i czułością w
spojrzeniu, że dziewczyna musiała odwrócić spojrzenie. Oczywiście zamaskowała
to fuknięciem i okazałym fochem, ale nie była urażona.
- Co…? Amy, nic takiego… Victoria, co się stało?
Obydwoje zamarli natychmiast, Amy aż się wyprostowała i
wstała. Zerknęłam na nich z wyrazem szoku na twarzy. Nie byłam nawet smutna, tylko
nie wierzyłam w to, co się wydarzyło.
- Rozwaliłam Turniej.
Amy odetchnęła z ulgą i usiadła z powrotem na łóżku.
- Szybka jesteś- zauważyła przekornie.
Jednak to mnie wcale nie pocieszyło.
- Rozwaliłam tę barierę, ośmieszyłam się, przegrałam i
wyszłam na idiotkę- ciągnęłam bez żadnych emocji w głosie. Brzmiało to tak, jakbym
wyliczała komuś jego niepowodzenia, a nie mówiła o sobie!
Dopiero sobie uświadomiłam… to było już nawet zbyt
głupie, by było śmieszne. Można mi było jedynie współczuć. Co mi odbiło, żeby
robić z siebie pośmiewisko? Nie żebym robiła to z zamysłem.
Geograf, ten cholerny łysy kret, on podobno wiedział, co
myślę. Dlatego mnie sprowokował, postawił mnie pod ścianą. I to nie moja wina,
jakbym go nie zwolniła, on by podeptał moją dumę…!
O nie, przecież jakbym umiała walczyć, na pewno nie
chowałabym się za plecami innych. To nie moja wina, że nikt mnie nie wyszkolił
i niczego nie nauczył!
O cholera, ale ja będę musiała wyjść do ludzi! Oni umrą
ze śmiechu na mój widok. Myśl, że ktokolwiek mógłby się ze mnie śmiać i mieć do
tego jeszcze powód, była nie do zniesienia.
- Simon mnie zabije, a wszyscy będą wytykać palcami-
dodałam niemal histerycznie.
John słysząc to natychmiast znalazł się obok mnie. Poczułam
jak materac obok mnie się zapada, gdy usiadł. Oparł łokcie o uda i pochylił się
lekko do przodu, żeby móc na mnie spojrzeć. Popatrzyłam się na niego, modląc
się o to, żebym przypadkiem się nie rozkleiła.
- Wiesz, że dramatyzujesz- stwierdził, nawet nie pytając.
Cóż. Wiedziałam.
Poza tym, w tamtej chwili chciałam, bardzo chciałam, żeby
ktoś mnie poklepał po plecach i pocieszał. Ale nie pocieszał, że mam wstawać i
nie marudzić, bo nic się nie stało. Chciałam, żeby mi powiedział, że mam rację
i mogę tak się czuć, bo to nie jest moja wina. Nie chciałam współczucia,
motywacji, ani tych bredni. Ja nie miałam prawa być załamana sobą, to nie
wypada; tym bardziej rozczulona, o użalaniu się nie wspominając.
- Nikt nie będzie cię wytykał palcami. A Simon sam
zgodził się przyjąć ciebie i Esmeraldę do swojego zespołu. Wiedział, że żadna z
was nie jest mistrzynią szermierki i innych dziwactw.
- Naprawdę wiedział- wtrąciła Amy, zerkając na Johnny’ego
znacząco.
- Rozmawiałem z nim po Turnieju i dość dokładnie
wyłożyłem, że to zły pomysł. Że nic nie umiecie i sobie nie poradzicie.
- Dzięki- mruknęłam.
- Nie chodziło o to, że jesteście słabe i fatalne, tylko
to było z troski- obroniła brata Amy, która przeczołgała się z jednego łóżka,
na to, które okupowałam i miętoliłam rogi poduszki.- A poza tym, byłam na
trybunach. Widziałam reakcje innych!
- Tak?- natychmiast podniosłam głowę i obróciłam się, by
patrzeć na blondynkę.- I co?
- Śmiali się- przyznała, a moja twarz ponownie wylądowała
na poduszce.- Ale raczej nie z ciebie, tylko z tego co robisz. Według nich to
było śmieszne i zamierzone.
Wybełkotałam coś w poduszkę. John musiał uznać, że się
rozkleiłam, bo poczułam jego rękę na ramionach i ciepłą dłoń na przedramieniu.
Cholera, jak zwykle! Jak na przykład, na tej piekielnej geografii! Robiłam z
siebie idiotkę, rozśmieszałam innych, a sama prezentowałam tylko negatywne,
obciachowe postawy. I teraz, i wtedy. A inni się śmiali, jak z błazna w cyrku.
- Oj Victoria, nie płacz.
- Nie płaczę- zaoponowałam, patrząc na niego zblazowana.-
Ja nigdy nie płaczę.
- Mordeczko- zaczęła Amy, odgarniając mi włosy z twarzy
jak mama. To wcale nie pomogło.- Weźmiesz prysznic, pożyczę ci kolejne ciuchy,
potem pogramy w karty albo warcaby. Co wolisz!
W tamtej chwili czułam w sobie taką niemoc. Chciało mi
się płakać, i mogłabym ryczeć godzinami, bo znowu wszyscy mają mnie za pustą,
wredną dziewczynę, która nie ma żadnych wartościowych atutów. Płytka, złośliwa,
zabawna, przy okazji wulgarna. Może i trochę w tym było racji, może troszkę
taka byłam. Ale ja przecież wiedziałam, że we mnie jest więcej, że mam ten
potencjał. To co mówił Geograf, ten mądrzejszy Geograf z Planszy. Tylko dlaczego
ja nigdy nie umiałam i nadal nie umiem pokazać tych lepszych cech?
- Wiesz, chyba faktycznie ten Turniej ją wykończył-
usłyszałam Amy nad sobą.- Czasem się cieszę, że jesteś jednak inteligentny,
wiesz?
Nie widziałam miny Johnny’ego. Przez chwilę nikt się nie
odzywał, a potem znowu poczułam, że ktoś mnie lekko klepie po łopatce.
- Poszukajmy pozytywów… Choć mówiłem, że ten pomysł to
idiotyzm!
- Nieprawda- burknęłam. Nawet w tej chwili byłam gotowa
bronić swoich przekonań.- To było fajne. Tylko ja nie umiem…
- Nieważne. Na Planszy Nemezis poradziłaś sobie
całkiem-całkiem. Oglądaliśmy akurat ciebie, bo Amy się uparła. Twój nos nie
przypomina śliwki jak kilka godzin temu.- Johnny nie poddawał się, tylko
dzielnie wyliczał dalej.- Nie straciłaś ręki ani nogi. Już wiesz jak wygląda Turniej
i na przyszłość będziesz wiedzieć, czego masz się spodziewać. Przed tobą pięć
dni na przyszykowanie się do kolejnych Plansz.
- Właśnie, Jenny, wiesz, ta co cię chciała toporem zabić-
przypomniała mi córka Hermesa- powiedziała, że chętnie cię podszkoli w walce. Mijała
nas przy szpitalu i kazała ci to przekazać. Chyba zrobiła to w przypływie
euforii ze zwycięstwa, ale to nie zmienia faktu, że masz świetną trenerkę!
- Widzisz?- Poczułam, że John przyjacielsko pociera moje
ramię.- To kolejny plus.
- A John wygląda jak Smerf, którego obsikał dinozaur-
dodała entuzjastycznie Amy.- Same plusy.
Co nowego w rozdziale?
Kiedy Es bawi się w najlepsze po Turnieju, Victoria, z polecenia Esmeraldy, jest niesiona przez Rudego Księcia z Bajki- Petera do lekarza, a towarzyszy im Nicolas. Ma złamany nos i ledwo stoi na własnych nogach przez zawroty głowy, jednak gdy odkrywa że Doktorek to nie kto inny jak jej ulubiony masażysta od błyszczyków truskawkowych, poznany na Turnieju Alex, jest gotowa mieś złamany nos do końca życia, niż spędzić z nim sama czas w szpitalu. Nicolas zostawia ją na pastwę losu, tak jak Peter (z którym teoretycznie zgodziła się umówić). Po paru ciekawych sprzeczkach Alex wychodzi po igły, a wtedy Rowllens zostaje zaatakowana ponownie. Przez Thomasa, który jest podejrzanie miły i uprzejmy. Ale, jak sam syn Tarota stwierdza, nie kupił jej kwiatków, choć powinien. powodem jego troski stanem zdrowia Rowllens jest Judy- siostra Thomasa złamała Victorii nos i to on będzie musiał za to płacić odszkodowania, jakby Rowllens się o nie kłóciła. Gdy w końcu Thomas wychodzi, a wraca Alex i naprawia jej nos, Victoria przed szpitalem wpada na Amy i Johnny'ego. Dziewczyna koniecznie chce zabrać Vi na imprezę, a Johnny koniecznie nie chce jej na to pozwolić. W końcu zanosi dziewczynę do domku, gdzie Rowllens uświadamia sobie JAK BARDZO się ośmieszyła na Turnieju i co ona najlepszego wyprawiała...
Cześć. To znowu ja.
OdpowiedzUsuńKocham to. Całym sercem. Całym życiem. Rechoczę się jak głupia i mi się to podoba. Nie mogę się doczekać, kiedy dojdziemy do fragmentów, których jeszcze nie znam.
Thomasa i Victorię shipuję 100% tak jak Es i Nicka. I proszę tu nie niszczyć moich otp.
Sorry, że komentarz krótki, ale właśnie wychodzę z domu i nie będę mieć neta
Okej
Moje komentarze prawie zawsze wyglądają tak samo, ale po co pisać coś, co było napisane.Napiszę tylko jedno:Zgadzam się całkowicie.
UsuńEsme, uwielbiająca Es i Nicka.