Jak zapowiadałam, tak i jest- kolejny rozdział. A w nim długowyczekiwana odpowiedź, która wreszcie zakończy spór Amy i Charlesa. No, przynajmniej powinna, ale jak będzie, zobaczycie sami...
Dziękuję za te wspaniałe komentarze, które pojawiły się pod ostatnim rozdziałem (i pod wieloma innymi). Zapewniam Was, że każdy czytam i każdy sprawia, że siadam do komputera i coś dopisuję. Czasem jest to jedna sytuacja, czasem pięć stron, czasem sprawdzam tylko błędy... Ale to wszystko napędza mnie do pisania dalej i skutkuje kolejnymi rozdziałami.
Kto jeszcze nie widział, zachęcam do zobaczenia co skrywa poprzedni post (Trochę uśmiechu).
Nie zatrzymuję, miłej lektury!
Gwiazda
ROWLLENS XXXII
Każdy dzień w Obozie Herosów był inny. Podobny, ale inny.
Ciekawy, pełen nowych niespodzianek, problemów, kłótni… Ale co w tym dziwnego?
Dzisiejszy dzień zaczęłam…a raczej zaczęła mi go Amy.
Wariatka wsadziła mi do uszu słuchawki, gdy jeszcze spałam, po czym odpaliła na
maksymalnej głośności jakieś rosyjskie disco. Sekundował jej w tym Nicolas i
Chase, którzy zdążyli zapomnieć, jakie to okropne uczucie, gdy budzi cię
rosyjski skowyt. Sami zostali wyrwani z objęć snu w ten sposób, i to niecałe
parę minut wcześniej. Następnie poszłam do Jenny, zaplanowałyśmy napad na bank
(czysto hipotetycznie), byłam z Amandą i Judy opalać się na pomoście i odbyłam
karę za uprowadzenie Wyroczni. Nic specjalnego.
O, zapomniałabym.
Jednak zacznijmy może od początku.
Albo chociaż od momentu w którym wkurzona na świat, czerwona
na twarzy i ledwo żywa wyrwałam kolejnego badyla z ziemi, a Charles z radością
mi oznajmił:
- Ale wiesz, że miałaś wyrywać chwasty, a nie kwiatki?
Cholera jasna!
Z frustracją rzuciłam zielskiem o trawnik i usiadłam na
piętach. Słońce świeciło dziś niemiłosiernie, byłam pewna, że mój kark i ramiona
będą pokutować tyle godzin w upale poparzeniami albo nawet rakiem skóry! Oni
chcą mnie tu zabić, wiedziałam! Cienka bluzka na ramiączka i lniane brązowe
spodenki wydawały się być zbyt ciepłe na dzisiejszy dzień. Niestety, nic
lżejszego nie znalazłam w niczyjej szafie (nawet w swojej, którą wreszcie
utworzyłam)! Jedyną alternatywą był kostium kąpielowy… Czyli nie miałam wyboru.
Najchętniej przesiedziałabym najbliższe osiem godzin na skraju Lasu, w domku
lub gdziekolwiek, gdzie temperatura nie przekraczała cholernych trzydziestu
stopni.
- Wiem! – zawołałam, patrząc na niego z wyrzutem. –
Doskonale wiem! I przestań wreszcie.
- Tak tylko mówię.
- To nie mów już nic, bo… Aggh! – jęknęłam, bezradna.
Może i było to śmieszne, ale za pierwszym razem. Kiedy trzy
godziny temu wyrwałam z grządki coś, co faktycznie – mogło uchodzić za
nie-chwasta, a Charles spojrzał się na mnie i ze zgrozą oznajmił: „Ojcze…
Chejron cię zabije”. Bo podobno wyrwałam
niezwykle-trudne-do-wychodowania-zielsko-nie-wiadomo-jak-cholernie-ważne.
Bomba.
Spanikowana obleciałam wtedy cały obóz, za radą syna Zeusa
oczywiście, żeby znaleźć „Kalie, córkę Demeter”, która umiała to posadzić tak,
żeby dalej rosło. Żadnej Kalie nie znalazłam, znalazłam za to Jenny. Która
rzuciła mi rozbawione spojrzenie i z satysfakcją uświadomiła, że w życiu nie
spotkała u siebie w domku żadnej Kalie, a to co trzymam w ręku to najpospolitszy
chwast.
- Nie, nie mogę nie mówić nic – zaoponował chłopak, który
nie zamykał się ani na chwilę. – Miałbym się zdać na ciebie? Umarlibyśmy z
nudów.
Dlatego byłam na niego wściekła, a na dodatek nadal miałam
kolkę. I wciąż dochodziłam do siebie, bo ledwo uniknęłam śmierci – kiedy Jenny
oznajmiła mi, że jestem idiotką, a to co trzymam w ręku to chwast, nieopacznie wymsknęło
mi się, że „ooo, Jenny, znasz się na roślinkach!”. Nie próbujcie tego, nigdy. Serio. Od Jenny biegłam jeszcze szybciej, niż do Jenny.
Mojego humoru nie poprawiała również myśl o Thomasie, który
wczoraj nadepnął mi na odcisk. Ten buc, który widział tylko czubek własnego
nosa. Nawal byłam wściekła za to, jak zachowywał się wobec mnie. „O nie, boski
Apollo nie gadał z nim, tylko uznał, że jestem ładna! Jak on mógł?!”. A skoro
tak, to co mu zostało, niż się wyżyć na mnie, hmm? Jakby raz- jeden raz!- nie mógł mi darować i pozwolić się
cieszyć, że sam Apollo strzelił w moją stronę parę komplementów. Nie. Jeszcze
bym się poczuła dobrze.
A teraz ten tu… Charles. Nieprzestający gadać, radosny,
irytujący, siedzący obok mnie i nic nie robiący Charles.
- To może, porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. – Serio, a
umiesz? – Co tam u ciebie słychać, Rooowlleeensss…?
Ach, no tak. I jeszcze, jakby życie było dla mnie zbyt
łaskawe, to.
Spojrzałam na Charlesa z wyrzutem, mrużąc przy tym oczy. On
zrobił to samo, ale zaraz wyszczerzył się przymilnie, wyrywając z ziemi kolejne
chwasty. Dzięki bogom już prawie kończyliśmy, został nam tylko krótki fragment
przy Lesie, który mogliśmy wypielić byle jak, bo i tak nikt tam nigdy nie
chodził.
- Daj. Mi. Spokój.
- Powiem ci, siostra, że mnie zaskoczyłaś.
- Czym cię teraz niby zaskoczyłam – westchnęłam,
spodziewając się, że chłopak czeka na to pytanie, żeby móc rozwinąć temat.
Trafiłam, bo Charles uniósł wymownie brwi, prychając rozbawiony. Jakby chciał
mi pokazać, że w sumie, to nie jego sprawa, ale skoro już pytam…
- Thomasem. Naprawdę się zdziwiłem, jak mam być szczery.
- Nie musisz być szczery, wystarczy, że będziesz cicho.
- Niby nic, niby nic…Cały czas tylko drzesz się na biedaka
bez powodu…
- Nawet nie sprostuję tego, że to on mnie nęka…
Ja mówiłam swoje, on swoje. Jako że nie miał zamiaru mnie
słuchać, a ja wiedziałam, że go nie zniechęcę do ciągnięcia tematu, nawet nie
próbowałam. Po prostu z miną „zabijcie mnie już” skubałam z ziemi kolejne
roślinki, licząc na to, że jak będę bardzo mocno go ignorować, to w końcu
zniknie.
- …Ale jak przyszedł wtedy i szczęśliwy nam wykrzyczał, że…
- Szczęśliwy? – zapytałam, obracając głowę w jego stronę.
Brunet uśmiechnął się i wskazał na mnie oskarżycielsko palcem.
- A-HA! Jednak cię to interesuje i mnie słuchasz! – Widząc
moją minę opanował się i wywrócił oczami. – Nie no, po prostu kiedyś tam coś
tam nam powiedział…
Jeżeli myślicie, że Charlesowi ten temat się kiedykolwiek
znudził, to jesteście w błędzie. Ja też byłam, łudząc się, że pogada, pogada,
pogada…i przestanie. Bzdura. Cholera, on rozkręcał się coraz bardziej z każdym
moim westchnieniem, wzniesieniem oczu, jęknięciem i zgromieniem go spojrzeniem.
- A wiesz co jest najlepsze?
Zrezygnowana, skupiając się na bólu egzystencjonalnym i bólu
kolan (czarnych od ziemi w której klęczałam), w pełni oddawałam się karze. Choć
miałam poważne wątpliwości co w tym momencie było dla mnie większą karą:
chwasty czy syn Zeusa. Jedno i drugie można by wyplenić… Cholera, czyżby
Chejron wiedział i celowo mnie na niego skazał?
- Zaskocz mnie – mruknęłam, nawet na niego nie patrząc.
- Że jak już będziesz moją siostrą, to będziecie mogli ze
sobą sypiać.
Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam się na niego jak na
skończonego idiotę. To nie kosztowało mnie wiele wysiłku.
- Słucham.
Charles wykrzywiał wargi w swoim firmowym krzywym uśmieszku.
Mrugnął do mnie jednym okiem i westchnął ciężko.
- Słuchaj, słuchaj – przedrzeźnił mnie, - dobrze ci to
zrobi. No, nie tak dobrze, jak mógłby Thomas…. CHRYSTE! - zawołał, gdy tym
razem nie wytrzymałam i cisnęłam mu w twarz jakieś korzonki, całe jeszcze w
ziemi. – Dobrze, rozumiem, jesteś pruderyjna! Nie będę już!
Mając przed sobą perspektywę mieszkania z nim, w tamtym
momencie byłam skłonna ucieszyć się nawet gdyby to Apollo mnie uznał. Ale niech
zrobi to teraz.
- Wiesz, pruderyjność nie jest rodzinną mocną stroną,
dlatego twierdzę, że udajesz.
Nawet mimo twarzy umazanej w ziemi, cały czas gadał.
Zamknęłam oczy, żeby policzyć do trzech, jednak to nie chroniło przed jego
monologiem.
- Wracając. Ale słuchaj,
co do tego spania z Thomasem. Bo będziesz wiedzieć za co mi dziękować. Jak już
Zeus cię uzna, to będziesz mieszkać ze mną. Czyli z nami – dodał, jakby na
jedno wychodziło. – A skoro mamy tylko cztery łóżka…
- Macie pięć łóżek – przypomniałam. Klęczałam obok niego i
patrzyłam się na chłopaka z góry. Nie wiedziałam, czy rzucić mu tym zielskiem w
twarz jeszcze raz i tym razem wcisnąć do gardła i nosa, żeby się udusił, czy od
razu strzelić do łopatką do przekopywania ziemi. Wybór nie był najprostszy.
- Wydaje ci się.
Chłopak wzruszył ramionami i machnął zbywająco ręką. Miałam
dziwne wrażenie, że jakby się uparł to za parę godzin mogłabym znaleźć
bezpańskie łóżko na środku obozu. Z karteczką „Wcale nie wyniosłem tego ze
swojego domu, Charles”.
- Łóżka są cztery i będziesz musiała spać z Thomasem. Ze mną
nie, bo kopię, Oscar cię wykopie, a Chris skopie, jak się dowie, że chciałaś
spać z Oscarem. Zostaje Thommy.
Siedział po turecku i doskonale się bawił. Podparty jedną
ręką o trawę za sobą, przechylał się lekko do tyłu. Między palcami drugiej
dłoni przekładał jakiegoś kwiatka, którego przed chwilą wyskubał z krzaczka
obok. Mówiąc te wszystkie brednie obserwował roślinkę spod lekko opuszczonych
powiek, a teraz przeniósł to rozanielone spojrzenie na mnie.
- I co ty na to, Rowllens?
Bądź dzielna, bądź dzielna, bądź dzielna…
- Spoko. – Udałam, że mam to gdzieś. – Myślałam, że mówiąc
spać, masz na myśli…
- Aahaaa! O to ci chodziło! – Charles uniósł brwi, udając
zaskoczone, że niby źle mnie zrozumiał.
Cholera, nic źle nie zrozumiał, niemiał czego rozumieć;
robił to celowo, a poza tym nie dopuścił mnie do słowa!
– Ty nie chcesz z nim spać,
ty chcesz się z nim prze-spać.
Chyba jednak wybiorę łopatkę, jak trafię w skroń, może nawet
uda mi się go zabić.
- Nie no, siostra, chill! – zawołał, prychając rozbawiony.
Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Weź, nie przejmuj się! To żaden problem,
jedno twoje słowo…a nawet jego brak!...a biorę Chrisa i Oscara i nocujemy gdzie
indziej. Domek tylko wasz.
Łopatką. Stanowczo łopatką.
Nie zaszczyciłam go nawet uśmiechem. Od minuty klęczałam
przy swojej grządce, z opuszczonymi ramionami i kolanami całymi w ziemi.
Tasowałam go wzrokiem, spod opuszczonych powiek. W jednej dłoni trzymałam garść
korzeni z grudami ziemi, a w drugiej łopatkę. Charles mimo tego jednoosobowego
dialogu, świetnie się bawił.
- No, totalnie. Masz to załatwione.
Już chciałam się na niego zamachnąć i najpierw oślepić go
ziemią, a potem zaciukać łopatką, kiedy Charles dodał:
- Tylko najpierw tata musi cię uzn…ać.
I przysięgam, to by mnie nie powstrzymało, wręcz
zdopingowało, gdy Charlesowi pod koniec głos się nie załamał, a jego spojrzenie
nie powędrowało w górę. Nad moją głowę. Odruchowo zrobiłam to samo.
- No nieźle – odezwał się Charles, unosząc rozbawiony kąciki
ust w górę. – Najwyraźniej twój stary jest starej daty i nie podoba mu się
wizja seksu przedmałżeńskiego. Widzisz? Troszczy się o twoją cnotę.
W odpowiedzi łopatka przeleciała tuż obok jego głowy.
Wyobraźcie sobie najszczęśliwszego człowieka na świecie.
Wyobraźcie go sobie w sytuacji, w której spełnia się jego ooogrooomne marzenie. Prawdą staje się coś nierealnego, o czym
marzył po cichu każdego dnia, od kiedy pamięta. I ten człowiek do tego z natury
jest jak naćpany szczęściem, więc ta radość wzrasta. I do tego ma zaburzenia
hormonalne i to coś co powoduje, że szczęście ma z natury osiem razy za
wysokie. No. Widzicie takiego człowieka w swoich myślach?
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
A ja widziałam taką osobę na własne oczy.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
I zaczynałam żałować, że mam oczy. I uszy.
- AAAAAAAA!!!
A przecież tylko powiedziałam, że jesteśmy spokrewnione.
Ja wiem, że niejeden marzy mieć te same geny co ja, ale bez
przesady… Tytułu ze sobą nie niosę, w kolejce do tronu też nie jestem. Ale tak
szczerze, to zaczynałam wątpić w cudowność mojego DNA, skoro w połowie składało
się ono z tego samego, co w połowie budowało ją. I jego. I jego. I jego. I ją.
O cholera, jestem w połowie stworzona z wadliwego materiału. Bardzo wadliwego, nawet jeżeli boskiego.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Stałam w drzwiach i wodziłam za nią wzrokiem. Amy biegała w
kółko, a właściwie jej ścieżka co chwila ulegała zmianie. Choć była pewna
zależność – jej celem było okrążyć pokój. Obojętnie w jakiej kolejności. Czy
była to trasa: krzesło, stół, łóżko Suze, łóżko Chase’a, trzy razy podskoczyć
na łóżku moim, obiec dookoła łóżko Nicolasa, czy też wybrała akurat wersję, w
której skakała z krzesła na krzesło- nie ważne. Ważne było to, że się bałam i
zaczynałam się zastanawiać, czy Apollo mówił prawdę i na pewno nie mogę się
oddać do adopcji.
Chase, który przed chwilą mnie wypuścił z niedźwiedziego
uścisku wskazał na nią kciukiem.
- Widzisz? Od dziś to twoja rodzina.
Mam w rodzinie Włocha, rudzielca, nad-inteligentne dziecko,
wariatkę i murzyna. Brakuje mi żyda, skośnego, psychopaty i księdza, bo boga
już mam, i mogę startować z własnym show.
Reakcje były różne.
Przybiegłam tu od razu. Tak, biegłam. Po pierwsze musiałam im powiedzieć, a po drugie uciekałam przed
Charlesem, który gonił mnie i krzyczał „Vicky, nawet nie próbuj! O nie, nie,
nie! To pomyłka! Jak powiesz Amy, że Hermes cię uznał, to cię wydziedziczę!
Victoria!”. I kiedy wpadłam do domku i wrzasnęłam:
- Hermes mnie uznał!
Zaraz za mną wpadł Charles, krzycząc:
- Zeus ją uznał!
A teraz stał po środku naszego pokoju, kręcąc się w kółko,
żeby nadążyć za Amy i pełen poirytowania próbował jej wyjaśnić, że nie ma
powodów, żeby się tak cieszyć.
- Kłamie, bo zorientowała się, że mamy w domku cztery łóżka
i albo śpi z Thomasem albo na podłodze!
- Macie pięć łóżek - zauważył Johnny, który stał obok
mojego, już niestety niedoszłego, brata. Charles zmarszczył nos i uchylił lekko
usta, jakby poważnie się zastanawiał, skąd, do cholery, wszyscy wiedzą ile ma
łóżek w domku…?
- Pomieszało jej się, tyle godzin na słońcu! To nie były
dwie jaszczurki i kijek, tylko dwa pioruny! – stwierdził, po czym z troską westchnął
i ruszył za nią, próbując sprowadzić ją na ziemię. - Amy, kobieto, opanuj się,
bo dostaniesz zadyszki! Amy!
- Vi i ja, Vi i ja! Będziemy zawsze razem, ta-da-da-da daaa!
To brzmiało strasznie. Dlaczego ona mówiąc o tym, wyglądała
jakby taki scenariusz mógłby być dla kogoś marzeniem?
- Mówię coś do ciebie, wstrętna babo…! Victoria jest moją siostrą, więc przestań się cieszyć!
- Powinni zbierać podpisy, że wyrażasz na to zgodę, zanim
cię uznają – zauważył cynicznie Johnny. Dla pewności, że go wzrok nie mami,
zdjął okulary i wycierał je o koniec bluzki. – Jakbym wiedział na co się piszę,
to bym w życiu bym nic nie podpisał.
Nawet Suzanne stała obok mnie i choć nie cieszyła się jak
Amy, to nie wyglądała na zmartwioną. Rzuciła sceptycznie, że rodziny się nie
wybiera, a potem ścisnęła mi z powagą dłoń, życząc powodzenia. Na koniec
obdarowała szczerym uśmiechem, co było nawet miłe.
Jednak najbardziej przeciwną do Amy postawą wykazał się mój
ulubiony, podrabiany Włoch. Nicolas jak tylko usłyszał, że mnie uznali, rzucił
się na jedno z łóżek i nadal tam leżał. Patrzył się w sufit, co jakiś czas
machając rękoma. Nieustannie prowadził rozpaczliwy dialog z sufitem, w
domniemaniu z Hermesem. W połowie po włosku, w drugiej po angielsku.
Całość wyglądała dość komicznie.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! – darła się Amy, podskakując na poduszce
Johnny’ego.
- To pomyłka, słyszysz?! Ze-us! ZEUS JĄ UZNAŁ – próbował
przekrzyczeć ją Charles, jednocześnie ściągnąć na ziemię za sweter.
- Ojcze! Mio padre…!
Byłem dobrym człowiekiem, posłusznym synem! – biadolił mój brat, nie odrywając
wzroku od lampy nad jego głową. Nie przejął się nawet, gdy Amy wylądowała stopą
centymetr od jego głowy. - Mam stypendium w szkole i szanują mnie tutaj! W twoje
imię rozkręcam czarny rynek…! Perché mi
hai fatto questo? Perché ?! * Dlaczego mi to uczyniłeś? Dlaczego?!* Mieliśmy
umowę, słyszysz?! Jeżeli jest twoja, oddajesz ją komukolwiek chcesz, skoro
Apollo odpada!
- AAAAAAAAAAA-A-A! Vi i ja, Vi i ja!
- Ona zmyśla, bo spanikowała! Nie powinienem jej
uświadamiać, że będzie się rano myć po Christopherze!
- Abbi pietà di me e
della mia anima! *Zmiłuj się nade mną i moją duszą* Sono tuo figlio che ami! Ami, quindi non punisci.*jestem twoim synem,
którego kochasz. Kochasz, nie karzesz*
W ciągu kolejnej godziny, o moim podwójnym uznaniu wiedział
cały obóz. Cały. Każdy kamyk, każdy krzaczek, każda Ludzka Rosiczka, wszystko. Amy za głośno się darła, że:
- VI JEST MOJĄ SIOSTRĄ.
A Charles ją przekrzykiwał:
- MOJĄ! ZEUS JĄ UZNAŁ, WIDZIAŁEM!
Więc wiedzieli, że zostałam uznana. Pozostawało pytanie
przez kogo.
Wypadłam z domku Hermesa, zatrzaskując za sobą drzwi. To co
się tam działo, przerosło moją tolerancję. Tolerancję na wszystko: hałas,
głupotę, szczęście…WSZYSTKO!
Z zamkniętymi oczami przylgnęłam go drzwi. Wolałam je zablokować, na wypadek gdyby któreś z nich
wpadło na pomysł podążyć za mną. Na szczęście chaos pozostał wewnątrz budynku.
Odetchnęłam z ulgą. Tu przynajmniej było minimalnie
spokojniej; przynajmniej tego szaleństwa już nie widziałam.
Otworzyłam oczy i drgnęłam zdumiona. Zamiast wycieraczki,
zobaczyłam czyjeś nogi na wycieraczce. Podniosłam spojrzenie, żeby zobaczyć…
- Thomas? – zdziwiłam się. – Co ty tu robisz?
Chłopak wyglądał równie zaskoczonego moim widokiem.
Najwyraźniej nie zauważyłam go, uciekając od tamtej błazenady. A że wypadłam
stamtąd, otwierając drzwi na oścież, musiał widzieć co się działo zza drzwiami.
- Ja… - zaczął. Uniosłam pytająco brwi, a ten odchrząknął,
najwidoczniej zmieniając zdanie odnośnie tego, co planował powiedzieć. Kiwnął
głową w stronę drzwi, o które nadal się opierałam. – Co tam się dzieje?
- Ojciec mnie uznał.
- Słyszę – mruknął, w co musiałam uwierzyć. – Który?
- Niestety nie Dionizos, żeby mieć potwierdzenie z pierwszej
ręki.
Thomas parsknął śmiechem, ale pokiwał głową, że rozumie mój
żal.
- To w końcu który?
- A czy ma to jakiekolwiek znaczenie? – westchnęłam,
przechylając głowę na bok i uśmiechając się nikło. – Myślisz, że ktokolwiek by
zmusił Amy, żeby pozwoliła mi zamieszkać gdziekolwiek indziej?
- Chejron? – zasugerował. Po czym wciągnął powietrze przez
zęby, zdając sobie sprawę z głupoty jaką powiedział. – Co najwyżej do wizyt u
rodzeństwa. Po obiedzie.
- Na szczęście nie będzie potrzeby – zauważyłam, wskazując
kciukiem na drzwi za moimi plecami. – Utknęłam tu oficjalnie.
Chłopak kiwnął głową, ale nic nie powiedział. Też nic nie
mówiłam, więc zrobiło się niezręcznie cicho.
- Rowllens, ja przyszedłem bo… – zaczął, ale nie dokończył,
bo coś walnęło w drzwi. Automatycznie odskoczyłam od nich, a co za tym idzie,
wpadłam prosto na Thomasa, który w ostatniej chwili złapał mnie za łokcie. Żeby
się nie wywalić, i ja chwyciłam go za przedramiona. Oboje spojrzeliśmy w
kierunku, z którego dochodził ten hałas.
- Chryste, myślisz, że przeszli do rękoczynów? – zapytałam,
oczyma wyobraźni widząc, że to co grzmotnęło o drzwi to głowa Charlesa. A
zrobiła to Amy z widelcem wbitym w łydkę.
- Prędzej Charles zacznie płakać, Amy go pocieszać, a potem
oboje będą wyć, że się kłócili.
Brzmiało prawdopodobnie. Spojrzałam się na Thomasa
rozbawiona, który nadal trzymał mnie za łokcie. I odkryłam, że jego twarz jest
za blisko.
Natychmiast się odsunęłam, poprawiłam szorty i znowu
przylgnęłam do drzwi.
- Mówiłeś… Mówiłeś, że przyszedłeś, bo?
Popatrzył na mnie, rozczarowany, że to powiedział, a ja
usłyszałam. Jednak zaraz westchnął, krzywiąc się lekko.
- Powinienem cię przeprosić.
- Za co? – zmarszczyłam brwi, rzucając mu pełne braku
zrozumienia spojrzenie.
- Miałaś rację, sugerując, że mogłem wydawać się chamski.
- Comiesięczny rachunek sumienia?
Thomas rzucił mi pełne litości spojrzenie.
- Za wczoraj. Wtedy gdy przyjechał Apollo.
Cholera, z tego wszystkiego zupełnie wyleciało mi z głowy,
że byłam na niego wkurzona. Przeklęłam w myślach, żałując, że przegapiłam
okazję pokazania mu, jak bardzo mnie uraził. A jak już przeprasza, głupio było
nagle zacząć tę wściekłość okazywać.
- I sam na to wpadłeś? – prychnęłam rozbawiona.
- Oscar mi to bardzo dobitnie
wyjaśnił – powiedział. Uniosłam pytająco brwi. Najwyraźniej musiała być to
bardzo konkretna rozmowa, wnioskując po jego minie. – A Chris zagroził, że
zamknie u siebie, jak cię nie przeproszę.
Chris, moje kochanie…!
- Ale wiesz, że trudno mnie do czegoś zmusić… Więc
przyszedłem sam, z własnej woli.
- Moje gratulacje – mruknęłam, próbując ukryć rozbawienie
widząc, jak bardzo jest zmieszany. Oparłam się o drzwi i wskazałam na niego
ręką, w geście, że może zaczynać. – Słucham.
- Słuchasz-co?
- Przeprosin – odparłam, krzyżując ręce przed sobą.
Thomas spojrzał na mnie, standardowo, jak na idiotkę. Nic
nowego. Nawet podczas oficjalnych przeprosin, nie mógł sobie odpuścić.
- Przecież właśnie cię przeprosiłem.
- Nie. Powiedziałeś, że powinieneś
to zrobić. „Powinienem cię przeprosić” – przypomniałam mu, unosząc brwi z
politowaniem. – A więc słucham. Kajaj się przede mną.
Bił się z własnymi myślami – zniżyć się do przeproszenia
mnie, czy nie.
- Jak cię przeproszę, nie będziesz się zachowywała jak
idiotka przy bogach?
- A jak mnie w końcu przeprosisz, i może je przyjmę, to
będziesz milszy? – odparowałam, unosząc brwi. - Beznadziejne przeprosiny.
Za moimi plecami coś znowu huknęło. Tym razem było to mniej
szokujące, więc tylko się wyprostowałam. Spojrzałam na domek, powątpiewając w
osoby znajdujące się wewnątrz. Szczególnie dwie, no, może trzy z Nicolasem.
Jego modlitwy non stop przebijały się przez krzyki pozostałych.
Nic tu po mnie, uznałam, i minęłam Thomasa, schodząc z ganku.
Chłopak obrócił się za mną i usłyszałam za sobą:
- Rowllens, a ty dokąd?
Okręciłam głowę, by na niego spojrzeć. Nie przestając iść,
wskazałam dłonią kierunek przed sobą.
- Do Charlesa.
- Przecież on jest tu – zauważył syn Tarota, ruszając za
mną.
- Właśnie dlatego idę do niego. Jego domku – wyjaśniłam, bo
przecież to było oczywiste. – Mam pewność, że tam go nie będzie. A
najprawdopodobniej będzie Chris, moje kochanie, które mnie przed tamtą dwójką
obroni.
Słysząc to Thomas prychnął, jakbym go uraziła. Spojrzał na
mnie tak, jakby nie mógł uwierzyć, że tak się pomyliłam.
- Też cię obronię.
- Yhym – mruknęłam powątpiewając w jego słowa. Uniosłam
głowę, by rzucić mu litościwe spojrzenie. – Zacznij od przeproszenia, potem
pogadamy o bronieniu mnie.
- Chryste, Victoria! – Chris gdy tylko mnie zobaczył, zerwał
się z łóżka. – Co ci się stało.
Na początku nie zrozumiałam, o co mu chodziło. Dopiero gdy
podążyłam za jego spojrzeniem, spojrzałam na swoje ubranie, nogi, przypomniałam
sobie. No tak, byłam cała w ziemi i trawie.
- Nic, takiego, zajmowałam się ogrodem z Charlesem –
machnęłam ręką. – Ojciec mnie uznał.
- I to nie Zeus, więc Charles próbował cię pochować żywcem,
żeby nie dać satysfakcji Amy, że wygrała – dokończył Chris, jakby naprawdę
wierzył, że tak wyglądał przebieg zdarzeń z dzisiejszego poranka. Wow. Byłam
pod wrażeniem, że brzmiał tak pewnie mówiąc takie bzdury. Choć w sumie,
mówiliśmy o Charlesie…
- Yyy… Tak i nie – odparłam, siadając na jednym z krzeseł
przy stole. – Tak, Amy wygrała. Nie, Charles nie próbował mnie zakopać. Prędzej
zrobi to z truchłem Amy, gdy ta nie przestanie triumfować mu nad uchem.
Teraz to Christopher machnął ręką, jakbym to ja powiedziała
coś absurdalnego.
- W życiu. Charles by nie skrzywdził jej. Nigdy.
Aha. A próbę mordu na mnie przyjął za pewniak. Miło.
Thomas w tym czasie wrócił z łazienki, podając mi ręcznik,
który przed chwilą zmoczył. Wzięłam go od niego z wdzięcznością i zaczęłam
wycierać swoje nogi, dłonie, nawet spróbowałam doczyścić bluzkę.
- To gdzie zgubiłaś Charlesa? – odezwał się Oscar. Siedział
na parapecie, a nogi trzymał na krześle obok. Pochylał się do przodu, a między
palcami obracał dymiącego się papierosa.
- Jak wychylisz się przez okno i posłuchasz, to się dowiesz
– wtrącił Thomas, otwierając szerzej okno przy którym siedział blondyn i sam
się wychylił na zewnątrz, żeby sprawdzić, czy mówił prawdę. Zaraz cofnął się w
głąb pokoju i posłał mi zadowolony uśmiech. – Tak, tak jak myślałem. Słychać iż
aż tu.
Jęknęłam, odrzucając ręcznik na stół. Niedobrze. Skoro nadal
się nie uspokoili, to znaczy, że jest gorzej niż myślałam.
- To co, Victoria? Jak chcesz świętować swoje uznanie?
- To to się świętuje? – mruknęłam. Z uporem tarłam mokrym
ręcznikiem kolana, próbując je doczyścić.
- Oczywiście!
- To trochę dziwne, wiecie? – rzuciłam, nie patrząc na nich.
– Normalnie to rodzice świętują, że im się rodzi dziecko, a nie nastoletnie
dziecko, że…że co? Odkryło kto je spłodził? To jak „narodziny ojca”, czy jak?
- Nie. To po prostu powód, żeby świętować – zbył moje
rozważania Chris. I wyjaśniająco, wskazał na Thomasa i Oscara. – Tydzień temu
świętowaliśmy, że Oscar spadł ze schodów na oczach całego obozu…
- Nie widziałam tego – skrzywiłam się, zawiedziona.
- …prawie całego obozu, – poprawił się Chris, ignorując
spojrzenie Oscara – a parę dni temu, że Thomas dał Judy podciąć sobie włosy.
- Obciąłeś włosy? – zdziwiłam się, obracając się w stronę
Thomasa. Zmarszczyłam nos.
- Właśnie – odparł ten, dumny i przesunął dłonią po głowie. – Nic nie widać, żadnej tragedii, było co świętować.
- Właśnie – odparł ten, dumny i przesunął dłonią po głowie. – Nic nie widać, żadnej tragedii, było co świętować.
- Dobra, rozumiem. Picie bez okazji to alkoholizm, a
jesteśmy nieletni, więc trzymamy pozory, tak? – Mina Chrisa mówiła, że zgadłam,
ale jest rozczarowany moim spłyceniem sprawy. – Bez znaczenia. Szykujcie
alkohol, wypiję wszystko, byleby mnie tak nie irytowali.
- Jak się postarasz, może nawet o nich zapomnisz, co
Rowllens?
W odpowiedzi strzeliłam chłopaka ręcznikiem w udo, a ten
miał czelność się zaśmiać.
- Ciii… Słuchajcie – przerwał Oscar, który nadal siedział na
parapecie. Gestem dłoni nakazał nam się przymknąć i spojrzał gdzieś na
zewnątrz. - Chyba robi się coraz poważniej. Są naprawdę głośno.
- O nie… - jęknęłam.
Blondyn odchylił się do tyłu, jedną ręką przytrzymując się
framugi okna. Gdyby nie to, rzuciłabym się w jego stronę, żeby go złapać. Byłam
pewna, że zaraz wyleci na dwór. Oscar jednak tego nie zrobił, a gdy się
wyprostował, posłał mi delikatny uśmiech.
- Nie, sorry, mój błąd – oznajmił. – Nie są głośniej. Po
prostu bliżej. Idą tu.
I gdy tylko to powiedział, coś walnęło w drzwi wejściowe. A
zza nich dobiegło nas.
- Przesuń się, ty mały…
- To mój dom, ja wchodzę pierwszy.
- Suń się, prostaku!
Wymieniłam z Chrisem znaczące spojrzenie. Chłopak przekazał
mi oczyma wszystko, czego potrzebowałam: współczucie, troskę i obietnicę
wsparcia.
Drzwi w końcu się otworzyły, a do pokoju dosłownie wpadli
Amy z Charlesem, oboje trzymający za klamkę w plątaninie rąk.
- Tu jesteś! – wrzasnęła Amy, pokazując na mnie palcem.
- Ta-dam! – mruknęłam ironicznie. –Niespodzianka!...
- Musi wam na niej bardzo zależeć, skoro zajęło wam tylko
dwadzieścia minut, by zorientować się, że wyszła – rzucił z głębi pokoju
Thomas.
Charles i Amy go zignorowali. Dziewczyna w między czasie
dopadła Chrisa, ciągnąć go za koszulkę w dół, ku sobie. Cały czas świergotała
mu o niesamowitym wydarzeniu, przez co Charles był zobowiązany stać obok i
wszystko prostować.
- Vi jest moją małą siostrzyczką!
Chwila, małą? Skrzywiłam
się. Właśnie zdałam sobie sprawę, że tylko domyślałam się wieku większości osób
w tym pokoju. Nie. Ile chłopcy mieli lat, wiedziałam. Za to Amy…?
- Nie masz na to dowodów!
- Nie, raptem moje słowo – powiedziałam, wskazując na
siebie, a potem na Amy. - Tym samym dobrowolną zgodę, żeby z nią zamieszkać –
zauważyłam beznamiętnie. – Faktycznie, co to za dowód.
- Ha! – Amy posłała mu zwycięski uśmieszek szatana. – A ty
jaki masz dowód, że to Zeus, coo?
- Vicky kłamie, bo nie chce, żeby się wydał jej mroczny
sekret.
Uniosłam brwi i wydęłam dolną wargę, zdumiona.
- Yhym, świetnie – mruknęłam pod nosem. - Nie wiedziałam, że
mam takie.
Byłam już tym zmęczona. Jak się kłócili przez ostatnie parę
dni, o moje pokrewieństwo, byli dostatecznie irytujący. Wtedy pocieszałam się
tym, że jak mnie w końcu ktoś uzna, będą musieli przestać. Jakże się
przeliczyłam… Najwyraźniej ich nie dotyczą żadne zasady.
- Mówi tak, żeby nie musieć z tobą spać! – zawołał,
wskazując oskarżycielsko na Thomasa. Syn Tanatosa odchylił głowę do tyłu
zdumiony i spojrzał na mnie unosząc brwi.
A ja załamana uderzyłam czołem o dłoń, podpierając się
łokciem o stół. Cholera, gdzie ta łopatka, żeby go zabić…?
- Wcale nie powiedziałam, że… - zaczęłam, patrząc na niego
błagalnie.
- Powiedziałaś, że chcesz się z nim prze-spać, przepraszam!
Zamknęłam oczy, żeby nie uczestniczyć w tej rozmowie.
Niestety, marzenia są dla frajerów, bo zostałam w nią wciągnięta mimo to. Nawet
dosłownie, bo poczułam czyjeś dłonie na ramionach i ten ktoś odciągnął mnie w
tył tak, że opadłam na oparcie krzesła. Odchyliłam głowę, żeby zobaczyć
Thomasa, który stał za mną. Patrzył się na mnie dosłownie z góry, uśmiechając
się tak wkurzająco, jak to tylko on potrafił.
- Chcesz ze mną spać, Rowllens? – zapytał, udając głupiego.
Najwyraźniej jego to wszystko bawiło.
- Nie… - zaczęłam, ale nie dokończyłam, bo przerwał mi
Charles, brzmiąc jakby na mnie donosił:
- Chce się z tobą przespać.
Zirytowana oparłam się łokciami o stół, byleby zrzucić
dłonie Thomasa z ramion i mieć coś, w co mogę uderzyć otwartą dłonią.
- Nic takiego nie mówiłam! – jęknęłam zrezygnowana, gromiąc
syna Zeusa spojrzeniem. – Poza tym, to co mówisz jest bezsensu, bo dzięki temu,
że uznał mnie Hermes, nie mam okazji, żeby z nim spać. Więc jakbym miała ochotę
się z nim faktycznie bzykać, to powinnam chcieć spać TU. A mówię, że chcę spać
TAM.
- Jakaś okazja się na pewno znajdzie…
- Nie. – Odwróciłam się, żeby zabić teraz Thomasa
spojrzeniem. Ten tylko niewinnie wzruszył ramionami.
- Nie traćmy marzeń – mruknął, unosząc ręce, w geście
poddania się.
- Byłam cicho tylko dlatego, że liczyłam, że coś ustalą… -
odezwała się Amy, unosząc palec w geście, że nadal tu jest i nigdzie nie
poszła, a teraz prosi o przeniesienie uwagi na jej osobą. – Jednak skoro nadal
nie, to… HEMRES CIĘ UZNAŁ! – wrzasnęła, podskakując na łóżku. A że zrobiła to
zbyt energicznie i niezdarnie, zaraz z niego zleciała, tak, że widzieliśmy
tylko jej nogi wystające zza materaca.
Charles nachylił się do mnie konspiracyjnie. Posłał mi
śmiertelnie poważne spojrzenie, po czym wskazał palcem w stronę Amy, nie
urywając naszego kontaktu wzrokowego.
- Zrobimy tak. Przyznasz, że się pomyliłaś, a ja nikomu nie
powiem, że nawet przez chwilę chciałaś być z nią spokrewniona.
Cholera, co mam zrobić, żeby dali już spokój? Choć na
godzinę. Potem mogliby znowu rozpocząć tę niedorzeczną licytację i negocjacje.
Ale teraz, mogliby mi dać choć chwilę…moment!...dla mnie! Nie wiem, nie
powinnam posiedzieć i pomyśleć, jak się czuję z informacją, że moim ojcem jest
Hermes? Grecki bóg? Że po tylu latach mam ojca? Że mój poprzedni ojciec,
którego za takiego miałam, okazał się być ojczymem? Zdałam sobie sprawę, że
przez ich niedorzeczną kłótnię, ani przez chwilę nie zastanowiłam się sama, co
ja o tym wszystkim uważam.
- Okej. Wygraliście – oznajmiłam, wstając od stołu. W geście
poddania się podniosłam ręce do góry, opuszczając głowę w dół.
Charles i Amy popatrzyli się na mnie zdumieni.
- Wygrałem?
- Ja wygrałam?
- Tak – zgodziłam się z jednym i z drugim. – Wygraliście.
Nicolas też wygrał. Idę znaleźć Alexa…Milosa…Helen… Kogokolwiek od Apolla, żeby
mnie przygarnęli, jak nie adoptowali. Apollo temu pobłogosławi, jak go
poproszę. Tam nie będą mnie dusić, gnębić, zmuszać do spania z kimś… Wręcz
ustawią mur od mojego łóżka, będę mieć prywatny pokój! – zawołałam, śmiejąc się
rozbawiona tą wizją. A potem, dla pewności, że zrozumieli przesłanie, dodałam,
patrząc na tę dwójkę: - Mam was dosyć.
Zrobiło się cicho. Amy przestała gramolić się z podłogi,
zamarła na klęczkach przy łóżku. Charles też uniósł brwi wyżej, opierając się
obiema dłońmi o stół.
- Ma rację – odezwał się Christopher, odchrząkując znacząco.
A Amy i Charles jednocześnie zerwali się w moją stronę.
Rzuciłam się do klamki, ku której zmierzałam już wcześniej, ale zanim jej
dosięgnęłam, dopadli mnie i zaciągnęli w głąb pokoju.
W końcu udało mi się uciec. Tak długo się piekliłam i
warczałam na nich, aż w końcu mój były brat i siostra, nie mieli większego
wyboru. Musieli mnie uwolnić i pozwolić wyjść. Zmusił ich też do tego Oscar,
grożąc, że jak mnie nie puszczą i nadal będę się drzeć, to im coś zrobi. No
proszę, i to on został moim bohaterem…
Mimo, że Chris zaoferował mi swoje towarzystwo, grzecznie
odmówiłam. Chciałam pobyć sama. Potrzebowałam tego bardziej, niż kiedykolwiek.
Jednak kiedy znalazłam się na środku pola pomiędzy domkami, odkryłam, że nie
mam pojęcia gdzie mogę iść, żeby pomyśleć.
Przez chwilę rozważałam znalezienie Esmeraldy. Była jedyną
osobą, jaką tu znałam, którą też boski rodzic uznał na tyle niedawno, żeby
pamiętała, jak się wtedy czuła. I była tu na tyle nowa, że raczej nie zdążyła
przesiąknąć niedorzecznością tego miejsca, gdzie najwyraźniej nikogo nie
obchodził fakt, że połowa jego genów pochodzi z bajeczek ze starożytności.
Niestety nie zastałam jej w domku Ateny, a iść do Nicolasa i się go pytać o Es…
Nie miałam po co. Jeżeli wstał z łóżka, to najpewniej płacze w wannie, a jak
nie, to prawdopodobnie pobiegł utopić się w zatoce z rozpaczy. Dlatego nie
pozostało mi nic innego niż znaleźć samotną ławkę na odludziu, gdzie nikt nie
będzie mi się darł nad uchem.
Po paru minutach zawędrowałam w okolice pola truskawek,
gdzie nikogo nie było. Szczęśliwa znalazłam ławeczkę w cieniu i z uroczym
widokiem na zatokę. Dopiero kiedy usiadłam, odetchnęłam i zamknęłam oczy,
zdałam sobie sprawę, jak dużo się wydarzyło.
- Ciężki dzień, hm?
- Ciężki dzień, hm?
Otworzyłam oczy. Straciłam chyba poczucie czasu, bo nagle
przede mną stała Jenny, a obok niej Norbert. Chłopak jedną rękę trzymał na
ramionach swojej dziewczyny, w drugiej ściskał kolorowy koc.
- Ojciec mnie uznał.
Jenny popatrzyła się na mnie, nie kryjąc, że tylko udaje
zainteresowanie.
- Super.
- Nie interesuje cię kto? – zapytałam. Ta kwestia była
obecnie centrum mojego życia dzięki Charlesowi i Amy. Dlatego też szczerze
zdziwiła mnie jej reakcja. A raczej jej brak.
- Hhhhmmm… - Dziewczyna zmarszczyła brwi, jakby się
zastanawiała, a potem wzruszyła beztrosko ramionami. – Nie.
- A ciebie?
- A czy to coś zmienia? – Norbert odbił moje pytanie,
pytaniem. – Jak to był Hypnos, wpadniesz w zen letni, jak Apollo będziesz mówić
wierszem, a jak…nie wiem, Demeter, to tak jak Jen przestaniesz jeść warzywa i
owoce?
Spojrzałam na niego, szczerze zaintrygowana. Tak o tym
jeszcze nie myślałam…
- Yyy…no chyba nie?
- Więc, dopóki nie jesteś moją siostrą, a że nie jesteś: bo
nikt mnie, grupowego, o tym nie poinformował… To cóż.
- Nie chcę być sceptyczna, ale nie zdziwiło by mnie, jakby
cię faktycznie zapomnieli poinformować – zauważyłam i wskazałam kciukiem za
siebie, chcąc wskazać na „to miejsce” jako cały Obóz Herosów. - Poza tym że
sama to widziałam, to nikt się z jakiejkolwiek kadry nie zainteresował…
- Kadry! – przerwała mi Jenny, aż prychając. Obróciła się w
stronę Norberta, kładąc mu dłoń na klatce piersiowej. Chyba naprawdę ją to
rozbawiło. Norbert również uśmiechnął się pod nosem. – Słyszałeś to? Kadra!
- I jest opcja, że cię poinformowali, ale ich ignorowałaś –
dodałam. Jenny wygięła usta, jakby rozważała taką możliwość. Syn Hekate zaśmiał
się radośnie.
- Tak czy inaczej co do twojego uznania… Życia mi to nie
zmienia, a ty nadal będziesz jaka byłaś. Nie mniej gratuluję i cieszę się twoim
szczęściem.- Przeczesałam dłonią włosy i uśmiechnęłam się do chłopaka lekko. -
Choć nie widać po tobie szczęścia.
- Za dużo wokół tego zamieszania – przyznałam. – Moja
siostra…córka mojego ojca, którego nie jesteście ciekawi – wypomniałam im –
bardzo to przeżywa.
- I też nie jestem ciekawa, bo doskonale wiem, kto cię
uznał.
- Słyszałaś, prawda? – jęknęłam, osuwając się niżej na ławce.
- Amy i Charlesa? – Prychnęła rozbawiona. – Każdy słyszał.
Ale ja wiedziałam już dawno, oczywiście.
Spojrzałam na nią, nie wiedząc jak powinnam to zrozumieć.
Jenny roześmiała się (złowieszczo) i popatrzyła na mnie niemal rozczulona moją
głupotą.
- Bez lipy, nawet nie próbowałam cię wyciągać z tego
wariatkowa. Kochana, gdybym nie uważała, że tam i tak będziesz mieszkać, to bym
na głowie stanęła, żebyś nocowała i mieszkała gdzie indziej. Pod własnym
łóżkiem bym cię trzymała, byleby nie u nich. Ale no po co, bo przecież i tak
koniec końców tam zostajesz, mam rację?
Cóż. Miała.
- Idziemy na plażę – odezwał się Norbert, wskazując na
zatokę, a potem znowu położył rękę na ramionach Jenny. – Idziesz z nami?
- Nie. – Pokręciłam głową. – Chcę być sama.
Oboje najwyraźniej to rozumieli, bo nie namawiali. Jenny
rzuciła tylko, że jak zmienię zdanie to wiem, gdzie ich szukać.
- Norbert! – zawołam, zanim odeszli na tyle daleko, by mnie
nie usłyszał.
Chłopak zatrzymał się, a córka Demeter razem z nim. Oboje
spojrzeli na mnie pytająco, a mój kolega z drużyny uniósł pytająco podbródek.
- Wiesz, gdzie jest Courtney?
- Courtney? – zawołał, jakby chciał się upewnić, że dobrze
mnie usłyszał. – Nie, nie wiem. A co?
- Nic! – odkrzyknęłam w jego stronę i machnęłam ręką, żeby
szli dalej, na znak, że to nic ważnego. – Myślałam, że może Es jest z nią i ją
znajdę!
- Esmeralda? – odezwała się Jenny. Gdy potwierdziłam,
odwróciła się w stronę stołówki i wskazała ręką gdzieś w tamtą stronę. –
Widziałam ją na boisku do siatkówki z innymi ludźmi.
Skoro miałam jakąś poszlakę, gdzie może być Esmi,
postanowiłam zaryzykować. Nie będzie przecież sterczeć na boisku całą
wieczność, czekać aż się tam zjawię i ją znajdę. Teraz przynajmniej miałam
informację, że być może jeszcze tam jest. Jeżeli już sobie poszła- trudno. Tam
też mogłam siedzieć sama.
Na boisku nie znalazłam Esmeraldy. Mój pech mnie
najwyraźniej jeszcze nie opuścił, od rana trzymał się kurczowo i co chwila o
sobie przypominał.
Kiedy już traciłam nadzieję, na lepszy los, moim oczom
ukazała się Amanda. Szła w moją stronę, machając przyjaźnie.
- Victoria, gratuluję!
- Czego? – mruknęłam cynicznie. – Że nadal żyję czy nadal
nie zwariowałam?
Dziewczyna uniosła brwi, po czym wcelowała we mnie palcami,
jakby udawała, że to pytanie było trudne i próbuje zgadnąć.
- Obu?
- To dziękuję – zaśmiałam się.
Amanda odgarnęła włosy za ucho i spojrzała na mnie
niebieskimi oczyma. Jak zwykle wyglądała nienagannie. Zastanawiałam się, czy to
jedna z tych osób, którym można zrobić zdjęcie o każdej porze dnia i nocy, w
różnych okolicznościach, a ona i tak wyjdzie jak super modelka. Tak, odpowiedzią
najprawdopodobniej jest „tak”.
- Hermes się nie spieszył, co? – zagadnęła, trącając mnie
łokciem.
- Niestety. Dał im dostatecznie dużo czasu, żeby zdążyli
potraktować to jako rywalizację na śmierć i życie. Moje życie – sprecyzowałam.
Zaczęłam opowiadać Amandzie, jak moje uznanie wyglądało. Oczywiście
pominęłam pewne aspekty tej historii. Między innymi paplaninę Charlesa o
sypianiu z Thomasem. To nadal była tajemnica (nie to, że z nim sypiałam, bo to
się nie wydarzyło i wydarzyć nie miało!)- mimo, że poznało ją niebezpiecznie
dużo niebezpiecznie gadatliwych osób. Do tego… Cóż. Skłamałabym, mówiąc, że nie
wiedziałam, że Amanda podkochuje się w Thomasie. Na szczęście dziewczyna
szczególnie ciekawa była tego, co działo się po- jak im się wyrwałam.
Stałyśmy na środku ścieżki, wokół nas przewijało się mnóstwo
osób. Kilka herosów grało w siatkówkę, paru po prostu przechodziło. Grupka
nieznanych mi osób siedziała na trawniku. Ktoś z nich grał na gitarze, reszta
próbowała śpiewać. Nagle, ni stąd ni zowąd obok nas pojawił się jakiś chłopak,
uśmiechając się do nas wesoło.
Przywitał się, zignorował moje pytanie „kim jesteś” i
zapytał się, kto mnie uznał. Kulturalnie odpowiedziałam, a on odbiegł, krzycząc
do znajomych, że miał rację.
Wróciłam do opowiadania Amandzie co się działo zanim ją
spotkała, i zanim zdążyłam dojść do fragmentu, w którym heroicznie postanowiłam
zmusić się, żeby nie zabić Charlesa łopatką, za plecami córki Afrodyty
zmaterializowały się dwie, młodsze od nas dziewczyny, z identycznym pytaniem-
kto mnie uznał. Odpowiedziałam.
Przez kolejne parę minut zaczepiło mnie tuzin osób, każde w
tej samej sprawie: kto mnie uznał! Czy to aż takie ciekawe?!Nie macie własnych
problemów, cholera…?
- Hej dziewczyny.
Po raz setny przerwałam, przenosząc wzrok z Amandy na
osobnika płci męskiej. Jakiś chłopak stał obok nas, uśmiechając się szeroko.
- Hejjj…?
Kim jesteś?
- Słyszałam, że ojciec cię uznał? – powiedział, patrząc na
mnie.
Spojrzałam na Amandę, czy go zna. Ale w sumie… Co mnie to
obchodziło?
- To prawda, że jesteś córką Zeusa?
- A jak myślisz? – zapytałam.
- Hermesa!
To po cholerę się pytasz?
- Nie. Zeusa – odparłam, unosząc ramiona w górę. – Przykro
mi, nie trafiłeś.
Kiedy chłopak odszedł, Amanda spojrzała na mnie. Z wrażenia
aż uchyliła usta.
- Hej, to było podłe – oznajmiła, po czym się uśmiechnęła
szeroko. – Nie możesz wciskać ludziom takiego kitu!
- Czemu nie? – Wzruszyłam ramionami. – Charles to robi, choć
jest jedynym świadkiem, jakiego mam, że to był Hermes.
W tym momencie przed nami pojawił się kolejny delikwent.
- Hej, słyszałem, że cię uznali! Gratulację!
- Dzięki.
- A kto cię uznał? Zeus czy Hermes?
- A co słyszałeś?
- Podobno Zeus.
- Nie, Dionizos – odparłam swobodnie. Chłopak uchylił ze
zdumienia usta, zlustrował mnie spojrzeniem ale na szczęście dał nam spokój.
- To się nie skończy dobrze – zauważyła Amanda, wodząc
spojrzeniem za naszym niedawnym rozmówcą. Westchnęła i spojrzała na mnie z
nadzieją w oczach. – Wiesz o tym?
Nagle wpadłam na genialny pomysł.
- Czy jeżeli ktokolwiek będzie cię pytał, możesz mówić
ludziom, że uznała mnie Afrodyta?
Amanda uniosła brwi wyżej.
- Victoria, nie mogę…
No tak, to było głupie…
- Jestem grupową, jak się wyda, będą wiedzieć, że celowo
kłamałam.
- Jasne, rozumiem, po prostu…
- Ale mogę mówić, że słyszałam, że to był…Posejdon –
zaproponowała niewinnie, wydymając usta. Jakby udawała, że sama nie widzi,
gdzie w tym błąd. – A coś mi się wydaje, że Judy myśli, że to był Eros i na
pewno wszystkim chętnie to powtórzy.
Posłałam jej pełne uwielbienia spojrzenie, na które dziewczyna
odpowiedziała perlistym śmiechem.
Razem z Amandą postałyśmy jeszcze trochę razem, rozmawiając.
Choć chciałam wcześniej szukać ustronnego miejsca, powoli zaczynało mnie to
wszystko bawić. Nie powiem nie, czerpałam pewną satysfakcję z tworzenia pewnego
chaosu. Tym bardziej, że dopiero się rozkręcałam…!
Nie minęła minuta, a podbiegło do nas dwóch chłopaków, jeden
wysoki i potwornie chudy, drugi niższy i z szopą rudych loków na głowie.
- Hej, możesz odpowiedzieć na nasze pytanie?
- Jasne, o co chodzi? – zapytałam, tylko z kurtuazji. O co
innego mogliby mnie pytać, niż rodzica…?
- Bo on twierdzi, że uznał cię Hefajstos. – Totalnie, mam
ksywę „złota rączka”. – Powiedz mu, że mam rację, i uznał cię Hades.
Aż się wzdrygnęłam na ten pomysł. O nie, nie stanę się
spokrewniona z Oscarem nawet w plotkach, które sama tworzyłam.
- Nie, uznała mnie Hera.
Słysząc to, oboje zmarszczyli brwi, a Amanda wykrzywiła się,
wciągając powietrze przez zęby.
- Hera? Przecież Hera nie może mieć dzieci! – prychnął
wyższy z chłopaków, rzucając mi błagalne spojrzenie.
- To czemu tu stoję? – spojrzałam na niego w ten sam sposób,
jakby to on tu był idiotą. To znaczy, tak, on tu był idiotą, nie ja.
- Bujasz, nie jesteś córką Hery.
- Nie? – uniosłam rozbawiona brwi, po czym wskazałam palcem
w niebo. – Jak masz obiekcje, zadzwoń i się zapytaj. Ja ci nie musze niczego
tłumaczyć.
Musiałam zabrzmieć arogancko, bo obaj chłopcy spojrzeli na
mnie niepewnie. Wykorzystałam ich niepewność, by podbudować moją wersję paroma
detalami.
- A myślicie, że dlaczego tak długo nie byłam uznana, hm?
Przecież to skandal, że Hera ma dziecko!
W głowie dziękowałam mojej edukacji, za wiedzę o mitologii
greckiej. Szkoda, że nie przypomniałam sobie, że Hera to patronka małżeństwa
zanim oznajmiłam, że wzorowa boska żona zdradziła swojego męża, by mnie machnąć
na boku… Nie mniej, dwójka herosów chyba kupiła tę bajeczkę.
- Ty, w sumie. – Wysoki patyczak nachylił się do niskiego
rudzielca, myśląc, że jak powie coś półgębkiem, to go nie usłyszę. – W sumie
pomyśl…To ta co się na Turniej wepchała…
- No… Trochę jest taka…no.
Dokładnie. Jestem taka no,
więc czemu mielibyście mi nie wierzyć.
- Zapytajcie Charlesa – brnęłam dalej, patrząc na nich z
politowaniem, żeby wiedzieli, że rozmawiam z nimi tylko z dobroci serca. –
Jesteśmy pierwszym w-ten-sposób-przyrodnim rodzeństwem herosów.
W sumie, Charles mógłby na to pójść. Przynajmniej byłabym
jego przyrodnią siostrą, a nie prawdziwą siostrą Amy.
Patyczak i Rudzielec w końcu odpuścili kwestionowanie tego,
co próbowałam im wmówić. Odeszli, szepcząc między sobą, wyraźnie zbici z tropu
informacjami, jakimi ich uraczyłam.
Pożegnałam się też zaraz z Amandą, a ta obiecała
wtajemniczyć Judy. Choć tyle dobrego. Całe to wciskanie wszystkim kitu
zaczynało mi się podobać. Bo czy Norbert nie miał racji…? Czy to cokolwiek
zmienia…?
Zadowolona, że jednak coś mi poprawiło humor i pozwoliło
odreagować od Charlesa i Amy, postanowiłam wstąpić do Wielkiego Domu. Cholera
ich wie- może to, że Hermes mnie uznał, powinnam zgłosić? Są jakieś
formalności, nie wiem, cokolwiek. Po prostu pomyślałam, że lepiej pójdę do
Chejrona i mu powiem, że uznał mnie Hermes, zanim się dowie od kogoś innego, że
uznał mnie…ktoś. To chyba już zależało naprawdę od tego, kogo zapyta. A nie daj
ojcze, będzie to Charles. Tak, stanowczo powinnam pójść i powiedzieć mu
osobiście.
Nagle poczułam, że coś łapie mnie od tyłu. A raczej ktoś, bo
zobaczyłam parę ramion, zamykających mnie w ciasnym uścisku, tak, że
unieruchomiło mi ręce.
Wrzasnęłam, nie wiedząc co się dzieje.
- Victoria, właśnie się dowiedziałem!
W popłochu zaczęłam się rozglądać, próbując obrócić się tak,
żeby zobaczyć oprawcę. Prawdę mówiąc, nie musiałam. Doskonale wiedziałam, kto
to.
- To wspaniałe wieści! – zawołał Peter, a ja z przerażeniem
poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi. Chłopak podniósł mnie i obrócił
się wokół własnej osi. Nie przestałam krzyczeć ani na chwilę przez cały ten
idiotyczny piruet.
- Peter, natychmiast mnie puść!
Nie wiedziałam, czy bardziej mi przeszkadza to, że nie
mogłam oddychać, czy że jest tak blisko mnie.
- Ty…! Ty kretynie, postaw mnie na ziemi!
- Mówisz dokładnie tak, jak wtedy, gdy się poznaliśmy.
No tak, gdy niósł mnie do szpitala i nie chciał odstawić na
własne nogi. Z tą różnicą, że wtedy nie pragnęłam go zatłuc klapkiem.
Gdy moje stopy dotknęły trawy, natychmiast odepchnęłam go
najdalej jak mogłam. Przy jego sile i masie, skończyło się na tym, że to ja
zrobiłam dwa kroki w tył.
- Czyś ty zwariował?! – krzyknęłam. Teraz to przesadził. –
Nie możesz napadać ludzi i ich podnosić. Jaki masz problem?!
- Nie mam żadnego problemu! – oznajmił, rozkładając szeroko
ramiona. – Mamy wreszcie pewność, że nie jesteśmy rodzeństwem.
Spojrzałam na niego zblazowana, zastanawiając się, czy
Chejron uwierzy, że jego śmierć była wypadkiem. Stał naprzeciw mnie,
rozpromieniony jak nigdy, szczerząc się od ucha do ucha… Och, jak bardzo
chciałam na niego nawrzeszczeć tak, żeby zmazać mu ten durny uśmieszek… Chwila.
Przecież żeby to osiągnąć, wcale nie musiałam krzyczeć…!
- Och Peter! – zawołałam, teatralnie przykładając dłoń do
czoła. – To ty nic nie wiesz?
- Czego nie wiem? – Chłopak natychmiast złapał moją drugą
rękę, którą wyciągnęłam w jego stronę.
- To, że Hermes mnie uznał, to tylko plotki! – westchnęłam,
mając nadzieję, że nie przesadzam z teatralnością.
- Przecież uznała cię Afrodyta – odparł ten, a ja przeklęłam
w myślach. No tak, fałszywe plotki.
- Tak, tak! Afrodyta! – zapewniłam go, że doskonale wiem, że
taka jest oficjalna wersja. – To, że uznała mnie Afrodyta to tylko plotki!
- Jak to?!
- To by było zbyt piękne. Afrodyta i Ares! Para kochanków,
zupełnie jak my…!
Cholera, porzygam się zaraz… Niemal poczułam, jak śniadanie
cofa mi się do gardła, gdy tylko wypowiedziałam to zdanie.
Jednak nie dałam się wybić z roli. Zmarszczyłam brwi z
troską, jakbym martwiła się jak przyjmie wieści, które zaraz mu przekażę.
- Tak naprawdę uznał mnie Ares!
Peter zbladł, ściskając moją rękę. A ja skręcałam się ze
śmiechu od wewnątrz. Cudem udało mi się zachować zrozpaczoną minę. Patrząc na
niego smutnymi oczami, przysunęłam się bliżej. Peter teraz totalnie zdębiał.
- Przykro mi, mój drogi, ale nie możemy być razem. – Ledwo
udało mi się wyciągnąć dłoń z jego mocnego uścisku. – Bogowie mieli inne plany,
co do naszej miłości.
O cholera, teraz to pojechałam…!
Peter ani drgnął, patrząc na mnie przerażony.
A ja uznałam, że starczy. Co za dużo, to nie zdrowo.
Wyszczerzyłam się od ucha do ucha, zapominając, że przed chwilą „wielka
tragedia i smutek targały mym pokrzywdzonym sercem”.
- No, to by było na tyle z tej wielkiej miłości – oznajmiłam
śląc mu promienny uśmiech. Żeby mu nie było smutno, poklepałam w ramię. – To do
zobaczenia wieczorem, pa! Załatw mi łóżko, obok swojego, braciszku!
Chejron przyjął wiadomości, które mu przekazałam ze
spokojem. Żadnego medalu, broszki czy certyfikatu nie dostałam, więc tym
bardziej nie liczyłam na uzupełniony akt urodzenia.
- I…proszę zignorować Charlesa, jeżeli tu przybiegnie,
twierdząc, że jest jedynym świadkiem mojego uznania. I że uznał mnie Zeus.
- Ale Zeus cię nie uznał?
- Nie, Hermes.
- W porządku – odparł Chejron, pochylając się nad jakimś
notesem, w którym co jakiś czas notował coś, czego nie widziałam.
Spojrzałam na niego skołowana. Właśnie przyszłam do niego,
oznajmiłam, że od dziś jestem córką Zeusa, ale jest ktoś, kto był przy moim uznaniu
i twierdzi co innego. Równie dobrze mogłabym przyjść i powiedzieć, że uznał
mnie…no, ktokolwiek. Że od dziś moim bratem jest Chris i będziemy mieszkać we
dwójkę (oczywiście, gdyby w domku Eris dało się mieszkać). I co- Chejron by
powiedział „w porządku” i pozwolił, żeby dwóch niespokrewnionych nastolatków
mieszkało razem? Przepraszam, czy ja źle zrozumiała, czy jednak faktycznie jest
tu zasada, że „tak nie wolno”? A co jakbym z Chrisem planowała co wieczór
oddawać się grzesznym rozpustą, hmmm? I co wtedy, panie Chejronie, czy jakbym
przyszła z pozytywnym testem ciążowym też by pan powiedział „w porządku”?
Chyba zaczynałam rozumieć, dlaczego nikt tu nie przejmuje
się żadnymi zasadami. Ponieważ istniały one w teorii, a praktyce idę dziś
nocować do…nie wiem, do kogoś.
- Nie zapyta pan, dlaczego o to proszę? – wypaliłam.
Naprawdę chciałam mu wyjaśnić, usprawiedliwić się, że nie zmyślam.
Centaur popatrzył na mnie zmęczonym wzrokiem, znad oprawek
okularów, które zsunęły mu się na czubek nosa. Westchnął ciężko.
- Nie, jeżeli nie zapytasz mnie, dlaczego cię o to nie zapytam.
Brzmiało fair.
Rowllens - praktycznie w każdym fragmencie tego rozdziału.
Boże, jak ja kocham to opowiadanie!
OdpowiedzUsuńPrzez cały rozdział śmiałam się do rozpuku,momentami musiałam robić przerwy, żeby wreszcie przestać się śmiać, a jak tylko przeczytałam parę kolejnych zdań, śmiałam się od nowa.
Charles jest prześwietny, a te jego komentarze dotyczące Thomasa po prostu genialne! Trochę szkoda, że nie są z Vi rodzeństwem, ale z tego co pamiętam z mitologii z polskiego to chyba był synem Zeusa, więc w każdym razie teraz Charles jest jej wujkiem! :D Połowy obozu zresztą też, ale to zawsze jakieś pokrewieństwo jest! Na pewno będzie świetnym stryjkiem x3 A osobiście, to obstawiałam Hermesa, więc się nawet cieszę, tylko odrobinę szkoda tych chłopaków.
Chyba najbardziej rozbawiła mnie reakcja Nicka, biedny chłopak. Z drugiej strony na za swoje za marnowanie owsianki!
Zachowanie Chrisa było super, to strasznie słodkie, że tak wspiera Victorię. I bez dwóch zdań shippuję go z Oscarem, zwłaszcza po tym komentarzu o skopaniu x3
Chyba najbardziej podobała mi się scena z Peterem, chłopak musiał dostać głębokiej depresji, już nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Dziewczyna nieźle nawarzyła piwa i już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć co z tego wyniknie ;)
Naprawdę, dobra robota z rozdziałem, oby tak dalej ;)!
Pozdrawiam i życzę całego wiadra weny! ;)
N
Dziękuję!
UsuńByłam z siebie bardzo dumna, gdy przypomniał mi się Peter i wpadłam na pomysł z takim fragmentem, nie przeczę. Cieszę się więc, że ci się spodobał (;
Oj, mogę obiecać, że z Peterem to nie koniec.
Jeszcze raz dzięki ((:
CZYLI JEDNAK. HERMES!
OdpowiedzUsuńBYŁAM W TEAM ZEUS OSOBIŚCIE BARDZO BO SAMA BYM CHCIAŁA TAKIEGO BRATA JAK CHARLES ALE CÓŻ.
Aczkolwiek po tym rodziale jestem PEWNA że tak naprawdę Vi jest córką spersonifikowanego Chaosu, który przez następne dni planował ją uznawać jako różni bogowie, by tak opanować obóz herosów (ta teoria wyjaśnia pokazanie hermesa przy charlesie, nic nie wywołałoby większego zagmatwania ;))). Jego plany pokrzyżowała tylko Vi, z której jest jednak niesamowicie dumny.
Drugą moją teorią na samym poczatku rozdziału było, że nad głową Vi pokazały się dwa znaki: zeus i hermes. JAK TO dwóch boskich rodziców? Niemożliwe. Tymczasem to wyjaśniałoby zwłokę - siedzieli na olimpie i dyskutowali. Sytuacja rodem z mamma mii - matka Vi miała ciekawy tydzień w pewne wakacje i tak jakoś wyszło że powstała nasza dzioucha. I nikt nie jest w stanie stwierdzić czyją córką jest naprawdę, bo bogowie nie mają dna, a ona sama wykazuje talenty związane z dwoma z tych bogów.
Uwielbiam reakcję Nicholasa, dosłownie majstersztyk - może dlatego hermes zwlekał, nie chciał mi złamać serducha? A reakcja amy to cudo - dokładnie tak ją sobie wyobrażałam.
CHRIS MOJA MIŁOŚCI. Uwielbiam jak Vi jak tylko coś jej się dzieje i ludzie wokół niej się kłócą to pierwsza myśl to "Chris mój bohaterze ratuj"... co jest perfekcyjnie ironoczne bo chris po prostu radośnie podburza ich kłótnie by spędzać więcej czasu ze swoją ulubioną dziouchą. Strasznie mi sią podobało że on i Oscar połączyli siły by zostać rycerzami na białych koniach.
Jenny i Norbert, moje couple goals. Dziękuję że jesteście.
Bardzo mi się podoba teoria z Herą. Charles byłby wnìebowzięty.
Naprawdę byłabym za tym że "hermes" wcale nie uznał vi tylko zrobił to jakiś bóg pranksterów, problem polega na tym... że hermes jest bogiem pranksterów XD.
Co nie zmienia faktu że nadal podoba mi się cała ta sytuacja i hermes jest super pasującym rodzicem! I bawi mnie to jak apollo powiedział, że rodzic czeka na to by się czymś wykazała, tymczasem nie wytrzymał myśli o chłopaku i dziewczynie w jednym łóżku XDDD.
Thomas chciał przeprosić i być bohaterem awwwww XDDD. Jaką on jednak jest cynamonową bułą czasami. Pod tą edgy sarkastyczną hot pokrywą kryje się chłopiec zabujany w Victorii, brakuje tylko by się zarumienił kiedyś. (Jak tylko vi wyszła z domku na pewno usiadł na łóżku i był jak: "ej hopaki czy jak ona mówiła że się ze mna nigdy nie prześpi to tylko żartowała czy mówiła prawdę?" i pozostali musieli go pocieszać, tak było).
Bardzo dziękuję za ten rodział, był cudowny i czekam na kolejne, jeśli tylko będziesz miała na nie pomysł i wenę! (Jak widzisz ja się chętnie podzielę moimi pomysłami XDDD)
Okej
A, no i ten, zaczynam wyczuwać pewne ship vibes od pary OscarxChris co serdecznie wspieram ;). Owszem, burzy to moje plany matrymonialne no ale cóż XD.
UsuńPo pierwsze - sytuacja inspirowana Mamma mia to było by TO. Trochę żałuję, że na to nie wpadłam. Trochę się cieszę - bo totalnie bym na to poszła, a kompletnie nie wiedziała jak to wyjaśnić, napisać i jak Vicky miałaby to przeżyć.
UsuńPo drugie - tak, tak było. Thomas właśnie tak zrobił, oficjalnie potwierdzam.
Wena się zawsze przyda ;)
już na samym początku chciałam przewinąć wszystko szybko do komentarzy żeby dowiedzieć się KIM ON JEST XD(jakoś się powstrzymałam i nie zrobiłam tego)potem sobie myślałam, że to pewnie zeus (co by mi pasowało no bo halo charles jest cudownym człowiekiem, więc bratem pewnie też hahah) potem, że może ares no bo bóg wojny, zniszczenia(no to mi też pasowało do vi), w pewnym momencie naszły mnie jakieś czarne myśli, że to może jednak tanatos i chcesz zniszczyć nasz ship XDD, a na końcu wpadłam na pomysł, że vi została adoptowana i pewnie będzie miała boską matkę, a nie ojca hahah jakoś wypadł mi z głowy hermes, a teraz po przeczytaniu i przemyśleniu wszystkiego hermes pasuje perfekcyjnie(no bo halo czy te niewinne kłamstewka, które vi pod koniec rozdziału zaczęła rozpowiadać nie pasują do niego idealnie?)
OdpowiedzUsuńoki, teraz po moich krótkich przemyśleniach co do rodzica możemy przejść do rozdziału XDD
CHARLES co to za insynuacje?? że vi prze-śpi się z thomasem co? ale to miłe, że jak już coś to zorganizuje im wolny domek, jestem pewna, że dołożyłby od siebie może jakieś świeczki..no wiecie, dla klimatu (mówiłam, że cudowny brat?)i jego reakcja na uznanie vi.. ja tam ci wierze, kochanie, że vi skłamała dla własnych korzyści i JEST OD ZEUSA XDDD
CHARLES I AMY no kocham ich, nie ważne czy oglądają jakieś telenowele i płaczą sobie w ramiona, czy próbują się przekrzyczeć i pozabijać NIE UMIEM ICH NIE LUBIĆ NO.....
NICHOLAS nasz ulubiony, podrabiany Włoch ahh no takiej reakcji się po nim spodziewałam XD tyle owsianki zmarnował na modlitwy, że jak już się spełnił jeden z jego koszmarów to nie dziwie się, że chciał trochę wyjaśnić sobie z ukochanym ojcem..
THOMAS PRZYSZEDŁ PRZEPROSIĆ VICTORIE no a przynajmniej taki miał zamiar..wyszły mu takie niby przeprosiny XD ja tam i tak wiem, że on się też zakochał(a jeśli nie to zakochuje) w vi, tylko zbyt długo budował swój wizerunek bad boya(XDDD) żeby teraz tak szybko to zmienić
CHRIS I OSCAR TO BOHATEROWIE no co tu więcej dodawać, dalej ich uwielbiam tak samo mocno!!(i nie wiem czy tak ma być czy to przypadkiem wyszło, ale czy zaczyna nam się tutaj tworzyć jakiś ship??mi tam pasuje, chociaż wolałabym mieć oscara dla siebie XD)
dobra to na taki koniec dodam, że petera to pewnie nieźle zabolała myśl, że vi jest jego siostrą, biedaczek....
A I JESTEM CIEKAWA REAKCJI DIONIZOSA JAK DOJDĄ DO NIEGO PLOTKI, ŻE VI JEST JEGO CÓRKĄ NO JA CHCE TO PRZECZYTAĆ SERIO HAHAHAH(a może i inni bogowie w jakiś sposób się dowiedzą, że w obozie jest taka jedna co jest córką każdego z nich..)
dobra, już i tak za dużo napisałam hahah
dużo weny życzę,
do następnego przeczytania!
~wiczi
Oj, mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni, zanim Victoria dostanie zaproszenie na Olimp, by wyjaśnić swoje 50-osobowe pochodzenie. A Pana D. wątpię, żeby to ruszyło. Pewnie spojrzałby na nią, posłuchał i wszystko wiedział: musiał być bardzo pijany.
OdpowiedzUsuńZe wszystkim co napisałaś się zgadzam. Czytałam to i kiwałam głową, myśląc "oj taaak".
Co co OscarxChris od początku opowiadania padało mnóstwo podobnych uwag, jak nie Oscar to Thomas. Chris kocha wszystkich.
DZiękuję (((:
Ale jak toooo :< Ogłaszam żałobę. Zeusie adoptuj V, dostaniesz dużo owsianki i nieskończoną miłość Nicholasa. A jak nie to on cię znajdzie,zadbam o to. Ale naprawdę mi smutno, tak czekałam na ich mieszkanie w jednym domku :| Ja bym wierzyła Charlesowi, Victoria się jeszcze nie zna na tych znaczkach, mogła pomylić.
OdpowiedzUsuńA tak pomijając moją pouznaniową depresję, rozdział jak zwykle świetny. Aż dziwne że tym razem V nic nie wysadziła, chociaż patrząc na koniec rozdziału... Na to chyba jeszcze czekamy :D Nie mogę się doczekać żeby dowiedzieć się jak to się skończy.
Thomas przepraszający! Do czego to nasza V potrafi go zmusić (A właściwie Oskar z Chrisem, ale jednak). Chociaż sytuacja chyba nie pozwoliła dziewczynie należycie tego wykorzystać, w końcu taka okazja nie zdarza się często. Czekam też na imprezę - w końcu bycie dzieckiem tak wielu bogów trzeba należycie uczcić(opić).
Weny!
Pozdrawiam i mam nadzieję że nie kazesz nam długo czekać.
Dzulka
Przepraszam!
OdpowiedzUsuńJakkolwiek wizja Victorii jako siostry Charlesa kusząca by nie była, nie mogłam i nie chciałam jej wcisnąć chłopakom do domku! Mogą ją lubić, ona może lubić ich, ale ta czwórka to jednak TA czwórka- baba im nie potrzebna (o fuuu dziewczyna...).
Oj, gwarantuje, że bardzo odpowiednio uczczą ten dzień. Obiecuję.