Wakacje z o.o.(33) cz.1

Kochani, oto kolejny rozdział. 
Podzieliłam go na 2 części, ponieważ wyszedł o wiele za długi, ale za krótki by podzielić go na pół i wstawić jako osobne rozdziały.
Korzystając z okazji, mam do Was pytanie- zastanawiam się, co byście powiedzieli nad jednym rozdziałem (ewentualnie jednym i pół) w narracji kogoś innego niż Victoria. Nie, niestety nie ma w tym aluzji, że narracja Es powraca. Ze względu na rozwój niektórych wydarzeń, zastanawiam się nad napisaniem czegoś oczami na przykład Amy, żeby nie zdradzać tego co dzieje się w głowie Vicky, a jedynie przedstawić jej słowa, zachowanie, reakcje na niektóre wydarzenia. Dajcie znać, co o tym myślicie.
Powodzenia dla wszystkich maturzystów! Trzymam kciuki ((:
Gwiazda

ROWLLENS XXXIII cz.1

Wchodząc na ganek domku numer jedenaście wytargałam gumkę do włosów z mojej misternej fryzury. Odkąd z Jenny obcięłyśmy sobie włosy trudno było mi je wszystkie zebrać, choć nie poddawałam się. Zanim weszłam do środka, zatrzymałam się na ganku i zrzuciłam ze stóp klapki. Stopy miałam czarne od ziemi. 
Przez wszystko, co się dziś wydarzyło od kiedy nad moją głową pojawił się dziwny neon, zupełnie nie miałam czasu zastanowić się nad moją kondycją fizyczną. A teraz, gdy już (rzekome) władze obozowe wiedziały, że uznał mnie Hermes, a każdy obozowicz był przekonany, że ktoś zupełnie inny i miałam spokój od natrętnych pytań… Dopiero teraz poczułam, jak bolą mnie nogi od dzisiejszego biegania, jak skóra na karku i ramionach piecze od słońca, jak bardzo obtarłam sobie kolana przy pieleniu grządek.
Chwyciłam za klamkę, modląc się, żeby tylko Amy już ochłonęła i pozwoliła moim uszom odpocząć.
- NIESPO…!
Trzasnęłam drzwiami, w momencie, w którym usłyszałam hałas. Nie! Cholera, żadnych wrzasków.

Dopiero po chwili, dotarło do mnie, że to nie był wrzask Amy, tylko okrzyk wydany przez parę osób jednocześnie.
Natychmiast otworzyłam drzwi, zaglądając do pomieszczenia.
Kilkanaście par oczu wpatrywało się we mnie, w większości z politowaniem.
Na dwóch łóżkach  ustawionych obok siebie, stał Chris i Chase, trzymając prześcieradło, na którym ktoś nabazgrał farbą „Witamy w domu!”. Chase, tak jak Norbert stojący obok łóżka, miał na głowie te szpiczaste urodzinowe czapeczki z gumką pod brodą. Wyglądali uroczo. Jenny siedziała na krześle przy stole, w boa z czerwonych piór, machając bez przekonania kolorową chorągiewką. Po drugiej stronie stołu siedział Oscar, któremu Sara, gdy tylko mnie zobaczyła w drzwiach, wetknęła do buzi urodzinową piszczałkę. Dziewczyna w kurtce wyszytej cekinami, teraz klepała brata w ramię ponaglająco, żeby gwizdał. Obok nich szczerzyła się do mnie Esmeralda, pochylając się nad Nicolasem- owiniętym różowym boa, który siedział ze skrzyżowanymi rękoma na kolejnym łóżku. Dziewczyna, ignorując jego starania, by wyglądać na nieszczęśliwego, rozciągała jego kąciki ust próbując nadać im kształt uśmiechu. Plus za starania, minus za efekt. Wyglądał przerażająco. 
Poza nimi dostrzegłam Arthura, Judy, Amandę, Courtney, Felixa, Sebę, Helen, Ines, Simona…i wiele innych osób, których nie miałam czasu zauważyć, zbyt zajęta tym, co się wokół mnie działo.
- Niespodzianka! – wrzasnęła Amy, wyrzucając ręce w górę. Ta dla odmiany miała na głowie opaskę ze sprężynką, na której dyndało ogromne brokatowe serduszko.
- O ja cię… - mruknęłam, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Vi, mordeczko! – zaczęła dziewczyna i ruszyła w moją stronę, ale w ostatniej chwili Thomas złapał ją za kaptur od bluzy.
- Przestrzeń osobista. Rozmawialiśmy o tym – przypomniał jej, gdy ta rzuciła mu oburzone spojrzenie. – Inaczej znów od ciebie zwieje.
Najwyraźniej faktycznie Amy przeszła szkolenie w tym zakresie, bo wywróciła oczami, ale nic nie powiedziała. Nie tracąc humoru, uczepiła się ramienia Thomasa, podskakując jak królik na sterydach.
Stałam w drzwiach, podziwiając to co widzę. A widziałam dużo. Johnny w zielonym kowbojskim kapeluszu wyszytym cekinami przy rondzie. Arthur i Thomas w identycznych sztucznych wiankach z ogromnych, białych kwiatów. Chris z jednym czerwonym boa zawiązanym na głowie jakby to była opaska, a drugim- żółtym, w pasie. Felix w imprezowych okularach przeciwsłonecznych, których szkła otoczone były plastikowymi kieliszkami od martini i Seba w identycznych, tylko z kuflami na piwo. Amandzie wreszcie udało się wystrzelić tubę z confetti i teraz zmieszana wysypywała skrawki bibuły w ustawionych na blacie szklanek na napoje.
Christopher zeskoczył z łóżka, puszczając prześcieradło z napisem. Objął mnie ramieniem i cmoknął w czubek głowy. Gdy tylko to zrobił poczułam piórka z jego boa na twarzy, ale się nie odsunęłam.
- Wiem, że chciałaś być sama, ale z doświadczenia wiem też, że wbrew temu co teraz myślisz, kiedyś to będzie dla ciebie ważny dzień.
Popatrzyłam na niego z miłością, a ten ścisnął mnie mocniej za ramiona, szczerząc się szeroko.
- Więc uznaliśmy, że dobrze będzie, jak spędzisz go z osobami, dla których jesteś ważna! – dodał Charles, materializując się obok nas.
- A ty co? Już nie wypierasz mojego uznania? - zaśmiałam się, widząc go.
Chłopak pokręcił głową. 
- Nie. Bo przypomniałem sobie mit, w którym Hermes próbował ukraść Zeusowi jego piorun. I to chyba genetyczne, bo najpierw ten tam – tu wskazał gestem głowy na Nicolasa – podpierdolił mi narzeczoną, a teraz ta szkapa siostrę. Więc cóż. Życie.
Zaśmiałam się, słysząc tę analogię. Syn Zeusa mrugnął do mnie, porozumiewawczo.
- A Amy ci wybaczyła? 
W odpowiedzi Charles wskazał w dół, na swoje stopy. Na których miał święte wychodne kapcie Amy, obszyte różowym futerkiem i zostawiające brokatowe ślady przy każdym kroku.
Spojrzałam na niego, kiwając głową z uznaniem.  Okej, nie mam więcej pytań.
- Ale nie martw się – dodał, mrugając do mnie znacząco. – Gdy tylko skończymy balować w jej domu i na jej koszt, to od razu składam pozew o adopcję w imieniu ojca.
- Istnieje taki pozew…? – bąknęłam, marszcząc nos. Słysząc to Charles podkulił ramiona, jakbym go przestraszyła i machnął ręką, wykonując znak krzyża w moim kierunku.
- Ojcze boski, pokrewieństwo z Johnny’m przez nią przemówiło.
Pięknie…
- Nie chcę przeszkadzać – odezwała się z głębi pomieszczenia Jenny. – Ale czy doceniłaś już gest? Mogę przestać machać tym szajsem? 
Przytaknęłam rozbawiona, a ta natychmiast odrzuciła w bok maleńką chorągiewkę. Oscar w tej samej chwili wypluł piszczałkę gdzieś w głąb aneksu kuchennego, patrząc na swoją siostrę spode łba. 
Gdy opuściło mnie zdziwienie, wywołane widokiem, jaki zastałam, poczułam, że zmęczenie ze mnie schodzi. Patrzyłam na wszystkich obecnych, na ich idiotyczne kapelusze i inne akcesoria i czułam, że nie mogę przestać się uśmiechać. Nawet gdy próbowałam, moje policzki po prostu zamarły i nie chciały pozwolić moim kącikom ust wrócić na swoje miejsce.
Amy wcisnęła mi w rękę drinka, a ja nadal w drzwiach podziękowałam wszystkim, że tu przyszli. Charles, ze wzruszoną Amy pod ramieniem, wzniósł toast za moje uznanie przez Hermesa i kulturalna część oficjalnie się zakończyła. Rozpoczęło się „świętowanie”, o jakim wcześniej tego dnia mówił mi Chris.
Tak, czyli wszyscy co byli na tyle duzi (według tutejszych standardów, nie prawa) zostali i się upili. 
- Czy to jest…miała być… - zaczęłam, nie widząc jakich słów użyć. Nie chciałam nikogo urazić, ani wyjść na niewdzięczną – impreza tematyczna?
Amy z zaciekawieniem rozejrzała się po pokoju, jakby dopiero odkryła przebrania wszystkich. Wcale nie musiała szukać daleko, wystarczyłoby, żeby zerknęła w dół: na siebie. Poza opaską z sercem na sprężynie, blondi skądś wytrzasnęła kimono, jedynie zamiast pasa karate, przewiązała się w pasie czymś, co przypominało świąteczny łańcuch na choinkę.
- Nie – oznajmiła spokojnie, patrząc na mnie. Udając, że nie widzi powodów, żebym o to pytała, uśmiechnęła się pogodnie i uniosła obie brwi. – A co?
- Tak pytam. – Wzięłam łyka mieszanki alkoholowej ze swojego kubka, grając w tę samą grę co ona. – Może to dlatego, że Chris wydaje się uczesany. Myślałam, że kazałaś mu się przebrać, wiesz, że niby taka elegancka impreza.
Amy wyszczerzyła się do mnie. Najwyraźniej rozbawiło ją to stwierdzenie, bo każdemu tu z obecnych daleko było do określenia „elegancki”. 
- Elegancko, to się dziś sponiewieramy – zapewniła mnie, stukając kubeczkiem o mój. – Idę po więcej, nie ruszaj się stąd.
I sobie poszła, ale nie musiałam długo czekać na kolejne atrakcje.
- Siostrzyczko! 
Obróciłam głowę, żeby zobaczyć Nicolasa. Chłopak szedł w moim kierunku z szeroko otwartymi ramionami. W jednym ręku trzymał kubeczek z alkoholem, którym choć machał nad głową, to pilnował, żeby nic z niego nie wylać.
- Ciao fratello mio! *Hej mój braciszku!* - zawołałam, również rozkładając ramiona, jakbym czekała, aż mnie przytuli.
- Możesz marzyć – odparł natychmiast, wskazując wolną ręką na mnie. – Przytulać się będziemy dopiero gdy odkryję, czy sprzątasz równie dobrze, co wkurzasz.
Roześmiałam się, na co i Nick się uśmiechnął. Otoczył moje ramiona ręką i przyciągnął do siebie.
- Już nie wypierasz naszego pokrewieństwa?
- Hmm!- mruknął, bo akurat wziął łyka swojego napoju. – Nadal prowadzę korespondencje z większą liczbą bogów, niż myślisz. W sprawie twojej adopcji. 
- Bardzo śmieszne. Poczekaj, aż osobiście poznam ojca, stanę się jego ulubienicą i to ciebie odda. 
- Obawiam się, że tato ma już ulubieńca – mruknął, patrząc na mnie z litością. Udałam, że nie rozumiem o co mu chodzi.
- Johnny’ego?
- Pff! – prychnął, sztucznie urażony. – Oczywiście, że mnie.
Pokręciłam głową, patrząc na niego z niedowierzaniem. Co za idiota, cholera. A ja jeszcze głupsza, bo mimo to go uwielbiałam.
- Mówię to tylko dlatego, że Kicia i Simon ograli mnie z Chasem w beer-ponga – zaczął i ścisnął mnie mocniej za ramiona – ale cieszę się, że tu jesteś.
Wykrzywiłam się, wzruszona tymi słowami. Może i on przegrał w jedną z alkoholowych gier, ale to ja piłam z każdym toast, za moje uznanie. Byłam ciut wstawiona, a mówiąc ciut, mam na myśli bardzo. I słysząc takie słowa, byłam gotowa się rozpłakać.
- Apollo pewnie nie przyjął moich ofiar, bo były nieszczere.
- Nie chciałeś mnie oddać do adopcji? – zapytałam, kładąc dłonie na wysokości swojego serca. 
Mój brat natychmiast pokręcił głową. Wyglądał na przerażonego, że doszliśmy do tak błędnych wniosków i czuł potrzebę natychmiast wszystko sprostować.
- Chciałem! Ale trudno prosić bogów, żeby cię uznali, gdy wiedziałem, że jesteś moją siostrą.
Dobre i to. Przyjmę i to.
- Wkurzasz mnie jak nikt inny, przysięgam – oznajmił, pocierając dłonią po moim ramieniu. Następnie stuknął moją szklankę swoją, którą trzymał w drugiej ręce, i dodał: - Ale w ogień bym za tobą skoczył, stupida capra *głupia kozo*.
- Niiiicki – powiedziałam, patrząc na niego z czułością. Objęłam go od boku, wtulając się w materiał jego bluzki. – Będziemy wspaniałym rodzeństwem.
Zanim zdążyłam się rozkleić, Nicolas odsunął mnie od siebie i zaproponował, żebyśmy zrobili rewanż i ograli Es i Simona w beer-ponga. Wiedząc ile sama już wypiłam, i jakie głupoty on wygadywał po jednej rundzie, uznałam, że to świetny pomysł.
Wcześniej, póki byłam na tyle trzeźwa, żeby mnie to obchodziło i na tyle, żeby potrafić to zrobić, wsunęłam się do łazienki, by doczyścić swoje dłonie, łokcie, kolana…większość siebie z ziemi. 
Z bieżącą wodą było to o wiele prostsze i wreszcie widać było tego efekty. W ubraniu wlazłam do wanny i stojąc w niej, próbowałam spłukać z nóg resztki brudu.
Niestety, choć mój poziom upojenia alkoholowego nie był najwyższy, to był wysoki. Na tyle wysoki, że nie zamknęłam drzwi od łazienki. 
Kiedy próbowałam zetrzeć zielone ślady po trawie z kolan, usłyszałam dźwięk klamki. W drzwiach pojawił się Thomas, a gdy wrzasnęłam, natychmiast się wycofał wołając „przepraszam!”. Zanim jednak zamknął drzwi, znów je otworzył, patrząc na mnie z konsternacją.
- Rowllens, dlaczego stoisz w wannie w ubraniu?
- Thomas, dlaczego gdy widzisz, że ktoś stoi w wannie i tak zaglądasz raz jeszcze?! – zawołałam, zakręcając wodę i sięgając po ręcznik. – Chciałam się domyć po tym wyrywaniu chwastów, już wychodzę, chwila.
- Nie, ja tylko chciałem umyć ręce, bo Chris ma głupie pomysły – oznajmił, unosząc obie dłonie do góry, żebym zobaczyła, że są całe w błocie.
Zerknęłam na niego pytająco, próbując domyć łokcie w zlewie.
- Rozpoczął hodowle tulipanów.
- Jak ci zależy na czasie, możesz umyć ręce w zlewie w kuchni.
- Sprecyzuję. Rozpoczął hodowlę tulipanów w waszym zlewie w kuchni.
Cmoknęłam, na znak, że rozumiem i przesunęłam się w bok, żeby umożliwić mu dostęp do zlewu. Thomas zaczął myć ręce, jednocześnie do mnie mówiąc. Zamiast obrócić głowę w moją stronę, zerkał w lustro, na moje odbicie.
- Zadowolona z niespodzianki, Rowllens?
- Większą niespodziankę być mi zrobił, gdybyś przestał w każde zdanie wciskać „Rowllens” – odparłam, spoglądając na jego bezczelny wyszczerz w lustrze. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. – Ale przyznaję, do twarzy ci z tymi kwiatkami na głowie.
Słysząc to Thomas wyprostował się dumnie i triumfalnie poprawił wianek, który nadal miał na głowie. Już miał coś odpowiedzieć, kiedy usłyszałam zgrzyt klamki i drzwi od łazienki się otworzyły po raz kolejny. W drzwiach pojawiła się Esmeralda.
- Co wy… - zaczęła, patrząc na naszą dwójkę przy zlewie.
- Co, co robią?! – Amy w sekundę znalazła się obok niej. – Dzieci?!
- Nie, myją ręce… - Esmeralda zmarszczyła brwi, jakby to było dziwne. Zaraz jednak uznała, że pomysł Amy był o wiele dziwniejszy i obróciła się do niej z konsternacją. – Dlaczego myślałaś, że robią dzieci?
- Bo widziałam, że wchodzi tu Vi, a potem… - zaczęła, a widząc moją minę natychmiast urwała, zmieniając taktykę. Spoważniała tak, że wyglądała aż nienaturalnie.  – Jestem pijana i uważam, że robienie dzieci jest fajne. Idę zrobić jedno z…z kimś.
Po czym, nadal z poważną miną, odwróciła się na pięcie i zniknęła z mojego pola widzenia.
Zdezorientowana Esmeralda przeniosła spojrzenie na mnie i Thomasa, próbując zrozumieć co właśnie usłyszała i jak ma to interpretować.
- Cóż… - odezwał się po chwili Thomas, sięgając po ręcznik. – Nie pozostaje nam nic innego, niż mieć nadzieję, że faktycznie jest pijana. 
- I dopilnować, żeby wybrała dobrego ojca dla swoich dzieci – dodałam, zabierając mu ręcznik i wycierając swoje ręce.
Thomas wyszedł z łazienki, mijając nadal zagubioną w tej sytuacji Es, a ja ruszyłam za nim z córką Ateny.
- Co… Pozwolisz Amy ot tak robić dzieci, bo uważa, że to fajne? – wydukała, nie wiedząc co powinna powiedzieć.
- Co ty jesteś, Alex, że cię wizja seksu przeraża? – rzuciłam w jej stronę, szczerząc się głupio. Słysząc to Es zgromiła mnie spojrzeniem, ale wynormalniała. Uznała pewnie, że po prostu Amy była Amy i tym razem przerosło to skalę zrozumienia.
- Nicolas mówił ci, że gramy w beer-ponga?
- Owszem. – Skinęła głową. – I przyszłam ci powiedzieć, że mu zabroniłam.
- Szkoda – cmoknęłam rozczarowana.
- Ale my się napijmy – zaproponowała Es. – Bo jeżeli jednak Amy mówiła poważnie i planuje robić dzieci, to wolę być pijana, na wypadek gdybym niechcący na nią wpadła.
- Wyluzuj, to Amy – parsknęłam, klepiąc ją po plecach. – Pewnie będzie je wycinać z papieru lub ulepi sobie kolejną rodzinkę z masy solnej.
- Oby. Ale i tak. Napijmy się.
Nie mogłam odmówić.

- Victoria! – przez pokój przedzierał się Arthur z Helen i Inez. Wszyscy oni wyglądali na rozbawionych. – Victoria, nie uwierzysz!
Obróciłam się przodem do nich, czekając aż tu podejdą. Byłam naprawdę ciekawa, w co nie uwierzę. Bo odkąd tu trafiłam, to miejsce i ludzie w nim, zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko. Cholernie wysoko.
- Ja nie wierzę, że cię tu widzę – zauważył Thomas, patrząc na brata z pretensją. – Ponad godzinę temu odesłałem cię do domu.
- Wieeem, ale po drodze na plaży zobaczy…
- „Po drodze na plaży”? – podchwycił starszy syn Tanatosa, unosząc jedną brew. 
- Weź, mówisz to ty, który idąc na obiad daje radę zgubić Charlesa w lesie i zatrzasnąć Chrisa w stajni – zganiłam go, marszcząc brwi. – Oni tylko zahaczyli o plażę, co w tym złego.
Thomas spojrzał na mnie z góry. Nie byłam pewna, czy jest zły, że przeszkadzam mu być groźnym starszym bratem, czy bardziej dlatego, że wytknęłam mu jego „umiejętności”. Zignorowałam go, patrząc na Arthura wyczekująco. Niech się nie przejmuje Thomasem, dobra ciocia Vicky opanowała sytuację, może mówić. To moja impreza i miałam ochotę dowiedzieć się, o co chodzi. 
- Kontynuuj, kochany.
Spojrzenie Arthura dawało mi jasno do zrozumienia, że jest tym zachwycony.
- Czy możesz nam powiedzieć, – odezwała się Helen- co Peter robił przy ognisku, sypiąc do niego płatki śniadaniowe i grożąc Aresowi, bo ten rzekomo miał romans z twoją matką?
No nieźle, czyli jednak Jaskiniowiec wziął to poważnie do serca. Teraz to ja straciłam rezon, a Thomas prychnął za mną triumfalnie.
- To ciekawe, bo Cleo twierdzi, że Afrodyta – skwitował, rzucając mi rozbawione spojrzenie. 
Ups.
- Poczekaj, aż Charles się dowie, że niektórzy tu myślą, że jednak jesteśmy przyrodnim rodzeństwem, bo myślą, że Hera – oznajmiłam, jakbym nie rozumiała w czym leży problem, pociągając kolejnego łyka ze szklaneczki.
Arthur, Ines i Helen patrzyli na mnie jak na darmowe bilety do Disneylandu.
- Jaaa cię… Powiedziałaś im wszystkim, że jesteś córką Hery?! – zapytała córka Hermesa, a ja natychmiast pokręciłam głową. – I ktoś w to uwierzył!?
- Nie. Nie wszystkim. Reszcie powiedziałam, że Ares, Zeus, Hermes, Dionizos, Eros, Hekate, Demeter, Nike, Atena…
- Tu to pojechałaś mocno – zauważył Thomas, ale zignorowałam jego przytyk do mojej inteligencji i dalej wyliczałam. Gdy skończyłam, Arthur wyglądał na zachwyconego.
- Czy mogę mówić, że jesteś moją siostrą? Błagam, chcę być z tobą spokrewniony.
Już miałam się uroczo roześmiać, że czuję się zaszczycona (halo, od dawna wiedziałam, że jestem niesamowita, te komplementy to czyste formalności). Zanim to robiłam, usłyszałam stanowcze:
- NIE.
Zmarszczyłam brwi, obracając się przodem do Thomasa.
- Przepraszam bardzo, dlaczego nie pozwalasz mu cieszyć się rzekomym pokrewieństwem z kimś takim jak ja?
Arthur dopadł mojego ramienia, patrząc na Thomasa równie zdegustowany co ja. Ten tylko uniósł brwi wyżej, jakby nie dowierzał, że o to pytam.
- Dlaczego? – powtórzył. Oboje z Arthurem kiwnęliśmy głowami, żeby się z tego wytłumaczył. – Bo wtedy i ja mógłbym się „cieszyć” zaszczytem, bycia twoim bratem?
Cholera.
- Arthur – odchrząknęłam, w sekundę odsuwając go od siebie, żeby popatrzeć na niego poważnie. – Przykro mi, ale nie mogę kłamać, że jesteśmy rodzeństwem.
- Bo Thomas się nie zgadza? – jęknął, patrząc na mnie błagalnie. – Weź, na bycie moim bratem też się nie zgadzał…
- Nadal się nie zgadzam.
- …a przecież ja nim faktycznie jestem. Ty byś tylko potwierdziła, jak będę się chwalił.
Biegać po obozie i mówić, że jestem córką Tanatosa. Czyli mówić, że całowałam brata. Choć bym o tym wiedziała ja (i parę osób- dzięki, Thomas), to i tak nie przeszłoby mi to przez gardło. Nie, dziękuję, spasuję.
- Wybacz, siła wyższa – mruknęłam. Nie miałam pojęcia, co dał ten argument, ale byłam trochę pijana. – A teraz w tył zwrot i cała trójka do domu.
Inez, Helen i Arthur wymamrotali pod nosem prośby, czy mogą zostać. Sami jednak nie wierzyli, że coś nimi zdziałają, bo zanim postanowiłam się zgodzić – bo czemu nie -  zniknęli z mojego pola widzenia.
Nim zdążyłam się odwrócić do Thomasa i coś powiedzieć, przed moją twarzą zmaterializował się Charles. Szeroko uśmiechnięty, z równie nietrzeźwym spojrzeniem co moje, Charles.
- Nie to, że stałem obok i wszystko słyszałem…
- Słyszałeś wszystko, co?
Charles spojrzał na mnie uradowany, że się rozumiemy.
- To skoro ustaliliśmy już, że wszystko słyszałem, to trzy sprawy.
Westchnęłam. Coś czułam, że nie było sensu próbować od niego zwiać. Jeżeli Charles chciał mi coś oznajmić, to mogłam być pewna, że to zrobi. Mogłam tylko zdecydować, czy wolę tego posłuchać stojąc obok niego, czy ma tego słuchać cały obóz, gdy ja będę się przed nim chować.
Chłopak doskonale o tym wiedział, więc nie tracąc czasu nachylił się z konspiracyjnym uśmieszkiem.
- Oj, ktoś tu chyba się trochę spocił ze strachu, co? – zarechotał, patrząc to na mnie to na Thomasa. Stojąc pomiędzy nami położył swoje ręce na naszych karkach, jakby faktycznie chciał sprawdzić. – Dreszczyk emocji był, wizja bycia rodzeństwem potrafi przerazić.
Bardzo śmieszne, kontynuuj. 
- Po drugie, choć boję się Hery jak Jenny bez kagańca…
- Jenny nie nosi kagańca – zauważyłam, marszcząc brwi.
- A powinna – mruknął Thomas, sięgając po mojego drinka. Dałam mu go bez protestów, a on dopił do końca i odstawił pustą szklankę na parapet.
- To dlatego przestałem rosnąć, kiedy ją poznałem – stwierdził Charles. - Ze strachu.
Zmarszczyłam nos i uchyliłam usta, patrząc się na syna Tarota z konsternacją. Ten pokręcił głową, oznajmiając tym gestem, to co podejrzewałam: nie, to tak nie działa. Jednak postanowiliśmy Charlesowi dalej w to wierzyć, a ten ciągnął swój monolog.
- To nie mniej, jestem gotowy poprzeć cię w głoszeniu tej pięknej herezji, że jesteś córką Hery.
- Okej – mruknęłam, czekając na kolejny punkt. – A po trzecie?
Charles kiwnął głową, jakby prosząc, żebym dała mu czas na stworzenie napięcia. Odchrząknął, po czym objął mnie ramieniem.
- Po trzecie, dawno nie widziałem takiego potencjału, jak Peter wierzący, że jesteście spokrewnieni. Chodźcie, idziemy się z tego pośmiać.
Ilość alkoholu w moim organizmie była wystarczająca. Uznałam, że ja dla odmiany lepszego pomysłu nie słyszałam dawno, więc syn Zeusa nie musiał wyciągać mnie siłą na zewnątrz. Mało tego, został w tyle, gdy ja ciągnęłam za nadgarstek Thomasa do drzwi, skąd zdążyłam wychwycić w tłumie Chrisa rozmawiającego z Amy.
- Amy, Chris! – zawołałam, machając w ich stronę obiema rękoma, przez co również ręką Thomasa. - Idziemy do Aresa!
Christopher podchwycił pomysł od razu, a Amy w popłochu rzuciła się do jednej z szafek, skąd wyciągnęła dwie butelki szampana.
- Idźcie! Ja przypilnuję, żeby tu impreza nie umarła – oznajmiła, wciskając Chrisowi alkohol, który przyjął go bez protestu.
Wyciągnęłam Thomasa na zewnątrz, a za nami wypadł Charles z Chrisem. Na zewnątrz było jeszcze w miarę widno, choć słońce zniknęło zupełnie za horyzontem. Poza odgłosami z niektórych domków, na tle których domek numer jedenaście wypadał wyjątkowo głośno, w obozie panował spokój i słychać był hukanie jakiejś sowy, cykanie świerszczy w trawie.
- Zapomnieliśmy Oscara – zauważył Thomas, a Chris był gotowy zawracać po blondyna. Powstrzymałam go, łapiąc za rękaw bluzy. 
- Znajdzie się! – zaoponowałam. – Zawsze was znajduje i zawsze tego żałuje.
To ich przekonało.
- To po co idziemy do Aresa? Upić ich i namówić na zawody w rzucaniu nożami do siebie nawzajem?
Byłam pijana, ale nie aż tak, żeby zignorować ton, w jakim Chris to zasugerował. Jakby był gotowy to zrobić, jak nie taki, co wskazywał, że kiedyś to zrobili. Spojrzałam na niego zdegustowana i przerażona, a ten stuknął mnie w czoło butelką szampana.
- Wyluzuj, to tylko żart – zaśmiał się, a ja prychnęłam z ulgą. – Im dajemy patyki, wtedy myślą, że są tak silni, że udało im się złamać metal. Ostatnio Annabelle tydzień się chwaliła, że zjadła nóż.
- A trzy dni nie wyszła z łóżka, bo zjadła gałąź – sprostował Charles. Zamknął oczy i pokręcił głową, z rozanielonym uśmiechem. – Kocham to miejsce.

W drzwiach stanęła dziewczyna, wyglądająca jak biały Mike Tyson z twarzą kobiety i burzą blond włosów.
- Siema – walnęłam, uśmiechając się głupio.
- Hej? – mruknęła ta, marszcząc brwi. – Pomóc ci w czymś?
- Owszem. Przyszłam z moimi kolegami na imprezę.
Dziewczyna przeniosła zdegustowane spojrzenie ze mnie, na Charlesa, Thomasa i Chrisa, unoszącego butelki szampana i szczerzącego się głupio.
- Tu nie ma żadnej imprezy – odparła, mierząc mnie uważnym spojrzeniem.
Wzrok miała przerażający. Gdybym nie była pijana, na pewno bym się nie uśmiechała z takim błogim spokojem, jak robiłam to teraz. 
- Ale będzie – oznajmiłam, wskazując na siebie. – Właśnie przyszłam.
- Kim ty w ogóle jesteś? – zapytała blondynka, nie przesuwając się z przejścia. 
- Victoria. – Wyciągnęłam rękę w kierunku. – Jestem twoją nową siostrą.
Za moimi plecami Charles ledwo wstrzymywał śmiech, czułam to. Córka Zeusa na szczęście tego nie zauważyła. Nic dziwnego, nie codziennie zjawia się pod drzwiami pijana laska, twierdząc, że jesteście siostrami. Choć nie, tu to może i mogło uchodzić za normalne.
- Annabelle… - mruknęła ta, ściskając mi rękę. Gdy gniotła mi palce, omal nie wrzasnęłam. – Nie wyglądasz na córkę Aresa.
Widziałam Petera i teraz widziałam ją. Cóż, dzięki. Naprawdę, dziękuję!
- Inny sort genów – zbyłam ją. – To co, świętujemy?
I nie czekając na zaproszenie, prześlizgnęłam się obok niej, do środka. Usłyszałam za sobą „chwila, oni też?”, ale to zignorowałam, bo myślami i duchem byłam już w pokoju.
Cholera, domek Aresa był niczego sobie. Ściany mieli z brunatnej cegły, a okna i parapety z ciemnego drewna. W identycznym kolorze były łóżka, które stały równo jedno obok drugiego przy jednej ze ścian. Kilka półek z metalowymi prętami przywieszono do ścian, a obok wejścia stała ogromna, długa szafa. Przy aneksie kuchennym znajdował się podłużny owalny stół z drewna, bardzo masywny. Przy nim ustawiono stołki z metalowymi nogami. Całe pomieszczenie było dobrze oświetlone. Pokój wydawał się być nawet przytulny, mimo surowego wystroju. Na pewno nie był to typowy „obozowy domek”, taki jakim była na przykład jedenastka.
- Witam wszystkich! – oznajmiłam, wchodząc do środka. 
Moje entuzjastyczne powitanie zostało odebrane w o wiele mniej entuzjastyczny sposób.
Annabelle nadal stała przy otwartych drzwiach, jakby liczyła, że jeszcze przez nie wyjdziemy. Chłopak, siedzący na jednym z łóżek odstawił miniaturową sztangę na podłogę i spojrzał na innego z braci, jakby chciał zapytać „wiesz kto to i czego tu szuka”? Tym bratem był nie kto inny jak Peter, którego zamurowało na mój widok. A przecież mu mówiłam. Miał mi nawet zająć łóżko, obok swojego…
O dziwo, na mój widok ucieszyła się najmłodsza część rodziny. Lilianna zerwała się na równe nogi, wskakując na Lucasa, który gdy tylko mnie zobaczył usiadł na baczność w swoim łóżku.
- Victoria! – zawołał. – Chłopaki! Co wy tu robicie?
- Świętujemy – oznajmiłam, jakby to było oczywiste. Chris przy moim boku potrząsnął butelkami szampana. – Peter wam nie mówił?
Wzrok wszystkich przeniósł się na Petera. No proszę. Normalnie taki wygadany, a teraz co- siedział opierając się o framugę łóżka i gapił się na mnie jak na ducha. Szkoda, że dopiero teraz zaczął się mnie bać. 
- Rozumiem, że nie – westchnęłam, rozsiadając się wygodnie na jednym ze stołków przy stole. – Ares mnie uznał, jestem waszą siostrą!
Na tę nowinę Annabelle trzasnęła drzwiami, a nieznany mi mój brat-na-niby przekrzywił głowę zdumiony. Peter pozostawał w stanie wegetacji, co mi nie przeszkadzało. Liliana za to zeskoczyła z materaca i dopadła moją rękę, omal nie wywalając mnie ze stołka. Równowaga nie idzie w parze z wódką, zapamiętajcie.
- Będziemy siostrami? 
Spojrzała na mnie świecącymi się oczami. Boże, nie przewidziałam, że będę musiała okłamywać dzieci… Na szczęście z opresji uratował mnie Chris, który pomachał w jej kierunku.
- Lilka, chodź, pomożesz mi otworzyć szampana.
Oczy dziewczynki zrobiły się jeszcze większe z zachwytu, gdy to usłyszała. Natychmiast zapomniała o mnie. Energicznie podciągnęła spodnie od piżamy i potuptała bosko do kuchni, gdzie Chris skutecznie udawał, że nie radzi sobie ze sreberkiem na butelce. Gdy tylko najmłodsza córka Aresa do niego podbiegła, nachylił się i coś jej po cichu powiedział. Mała wybuchła śmiechem i skacząc w miejscu, trzymając kucającego obok niej Chrisa za ramię, zaczęła wołać brata:
- Lucas! Lucas chodź tu. Ja i Chris musimy ci powiedzieć tajemnicę!
Poczułam, że kamień spadł mi z serca. Wzrokiem podziękowałam synowi Eris, że wyjaśnił tej dwójce, co tu się dzieje. Mogłam teraz z czystym sumieniem dalej udawać, że to mój nowy dom.
- No, to jak już wszyscy wiemy, zostaliśmy rodziną. Dlatego przyszłam do was, świętować z wami i zacieśniać rodzinne więzy.
- A oni co tu robią? – odezwał się Peter, patrząc na trójkę moich towarzyszy.
- My świętujemy, że Victoria nie jest naszą siostrą i możemy bez strachu próbować zacieśniać z nią inne więzy – wypalił Charles, a Thomas na potwierdzenie tych słów objął mnie ramieniem.
Nie wiedziałam, czy Peter się popłacze, czy zwymiotuje przez okno.
- Masz coś przeciwko, że umówię się z twoją małą siostrzyczką?
Popłacze. Ewidentnie się popłacze.
- Serio Ares cię uznał? – zdziwił się chłopak, jedyny tu którego nie poznałam. Był stanowczo wyższy ode mnie i na pewno lepiej zbudowany niż każdy w tym pokoju. No, może poza swoją starszą siostrą. – Podobno uznała cię Afrodyta.
- Plotki – jęknął Peter, gapiąc się gdzieś przed siebie. Z kuchni dobiegł nas stłumiony rechot Charlesa. – To były plotki…
- Amy mówiła, że Hermes – odezwał się Lucas, uśmiechając się pod nosem niewinnie.
- A ja, że Zeus, ale nie można mieć wszystkiego w życiu – odparł pomocnie Charles, wychylając się zza drzwiczek jednej z szafek. – Annie, gdzie macie kieliszki.
- Nie mamy kieliszków.
- Dzicz – mruknął pod nosem, tak, że chyba tylko ja go usłyszałam. I chwała mu za to, wolałam nie sprawdzać, co by się stało, gdyby lokatorzy go usłyszeli.
- Najwyraźniej grupowy zapomniał was poinformować – mruknął Thomas, szukając spojrzenia Chrisa. Ten drugi, gdy tylko to usłyszał zaśmiał się, celując w Thomasa palcem, na znak, że zrozumiał i docenia dowcip.
Annabelle i temu mięśniakowi nie było do śmiechu. A mi zaczynało się kręcić w głowie, więc wolałam załagodzić sytuację, zanim będziemy musieli uciekać. Obawiałam się, że była spora szansa, że wbiegłabym w ścianę, gdyby do tego doszło, nie w drzwi.
- Właśnie! – zawołałam, unosząc ręce i zeskakując z krzesła. – Skoro już tu jestem, jako wasza siostra, to uważam, że czas najwyższy, żebyście mieli grupowego.
- Grupowego? – powtórzyła Annabelle podejrzliwie.
Dzieci Aresa spojrzały na mnie zdumione. Nawet Peter zmarszczył brwi. Najwyraźniej dopiero oswajali się z tym słowem, cóż. Cywilizacja nie nastąpiła w jeden dzień, trochę czasu minie zanim staną się ludźmi.
- Do tego potrzebny jest Chejron – zauważył mięśniak. 
- Był potrzebny, przepisy się zmieniły – skłamałam na poczekaniu. Jedno niewinne kłamstewko powinno mi ujść płazem. Poza tym, że mówiłam je ja, również twierdząc, że uznał mnie Ares.
- Zmieniły się? Na jakie?
- To co? – Klasnęłam w dłonie, zanim zdążyli się tym bardziej zainteresować. – Chłopcy i ja pomożemy wam wybrać.
- My pomożemy wam wybrać – poprawił mnie od razu Thomas, przypominając, że jestem tu jako dziecko Aresa. 
W tle usłyszałam dźwięk otwieranego szampana i śmiechy Lucasa i Liliany. Chris wreszcie otworzył butelkę, a przez to, że całą drogę ochoczo nią machał, teraz jej zawartość zalała od stóp do głów Charlesa.
- Czyli co – odezwała się Annabelle, krzyżując przed sobą ręce. – Stary cię uznaje, zjawiasz się wstawiona i organizujesz wybory. Coś jeszcze?
Milusia ta moja siostrzyczka, nie powiem, że nie…
- I oni… - Tu wskazała na Charlesa, który przed chwilą wręczył ośmiolatce i dziesięciolatkowi pełne kubki od herbaty alkoholu, i Chrisa: aktualnie im je konfiskującego. – Mają nam pomóc, tak?
Może i miła nie była, ale przynajmniej myślała. To już coś, jak na siostrę Petera.
- Owszem – przytaknęłam kiwając się na piętach. – A on, skoro ma wianek, będzie sędzią.
Wskazałam na Thomasa, który chyba zapomniał, że nadal ma go na głowie, bo zdziwiony spojrzał nad siebie, jakby dzięki temu miało mu się udać sobaczyć, co ma na głowie. Annabelle przymrużyła oczy z konsternacją, nie mając pojęcia co ja próbuję jej wcisnąć.
Charles wręczył mi kubek z szampanem, który przyjęłam z wdzięcznością. Byłam naprawdę dumna z siebie, że wpadłam na pomysł wybrania im grupowego. Nawet jak będą wściekli, gdy się dowiedzą, że wcale nie jesteśmy rodzeństwem (choć pewnie odetchną z ulgą), to przynajmniej przysłużę się społeczeństwu.
- To co, kto z was chce być grupowym?
Nikt się nie zgłosił. Cóż, chyba musiałam wziąć sprawy w swoje ręce…
- Peter?
Rudzielec wytrzeszczył oczy, przerażony, że jego imię padło z moich ust.
- Może ty? – Uśmiechnęłam się do niego ciepło. Chyba pierwszy raz, odkąd go znałam. – Taki fajny, przystojny, dziki facet jak ty, byłby świetnym grupowym.
Z każdym epitetem miałam wrażenie, że chłopak zapada się bardziej i bardziej w łóżko. Ale kim bym była, gdybym mu darowała, co?
- Wiesz, wiele dziewczyn leci na władzę. Mnie na przykład nic tak nie kręci jak seksowny przywódca stada.
Wczoraj, gdyby to usłyszał, prawdopodobnie widziałabym go startującego na prezydenta. Dziś? Ledwo go było widać, bo zdawał się być blady jak duch. Byłam z siebie bardzo dumna i ledwo się powstrzymałam przed zachichotaniem radośnie.
- Annabelle. A ty? – Obróciłam się w stronę dziewczyny, dając Peterowi spokój. Jak mi wikituje od razu, zabawa skończy się za szybko. 
Annabelle do tej pory skupiona na obserwowaniu podłogi w swojej kuchni, całej zalanej szampanem, podniosłą wzrok na mnie. Wydawała się przynajmniej podejrzliwa, co dopiero zainteresowana tym, co do niej mówiłam.
- Dużo o tobie słyszałam. – Nie kłamałam. Amy bardzo często groziła Johnny’emu, że ich umówi, jak nie zwolni łazienki w pięć sekund. – Nie chciałabyś zostać grupową?
Blondynka wzruszyła ramionami, nawet na mnie nie patrząc.
- Okej.
- Świetnie! – ucieszyłam się, robią pauzę, żeby napić się szampana. Było mi trochę smutno, że nikt z mojego nowego „rodzeństwa” nie chciał pić razem ze mną i ich kubki opróżniał Charles. Wszystkie cztery, bo sobie też nalał. – Ktoś jeszcze?
- A można kogoś zgłosić? – odezwała się Lilianna, która aktualnie siedziała na łóżku obok Lucasa i wciągała na stopy skarpetki. Kiwnęłam głową. – To ja zgłaszam ciebie.
Cholera, tego nie było w planach. Jak się dowiedzą, że nie będąc ich siostrą przeprowadziłam wybory, które wygrałam, to mnie ukamieniują.
Zamarłam z kubkiem przy ustach, krzywiąc się lekko. Cholera, co teraz? Charles rechoczący w kuchni i Chris mu wtórujący nie okazali się pomocni, choć ewidentnie przebił ich Thomas.
- Jako sędzia, uważam, że to doskonały pomysł.
Cholera, ktoś mi się tu za bardzo przyzwyczaił do nadanej mu władzy. Spróbowałam zabić go spojrzeniem. Niestety, nadal bez skutku. 
- To ja głosuję na Victorię – odezwał się Lucas, uśmiechając się szeroko.
Wstrętne bachory, życzą mi śmierci, czy co?
Już miałam protestować, gdy coś mi się przestawiło w głowie - najprawdopodobniej był to efekt wlania w siebie kolejnej porcji alkoholu – i uznałam, że ten pomysł jest boski. Naprawdę boski, cholera. W sekundę moim nowym marzeniem było zostanie grupową domku Aresa. Oczyma wyobraźni widziałam, jak tej nocy odwiedzam każdy domek w Obozie, podaję się za ich siostrę i przeprowadzam demokratyczne wybory, obalając dotychczasową władzę. No, może poza Jenny. Jej bym się bała powiedzieć, że organizuję rewolucję w jej sypialni.
- Słuchajcie, nie chcę zabrzmieć narcystycznie, ale uważam, że tamci o tam – machnęłam dłonią na rudzielców w piżamach – mają rację.
- Zabrzmiałaś bardzo narcystycznie – zauważył przypakowany koleś. 
Nie mogłam sobie przypomnieć jak się nazywał i poważnie się zastanawiałam, czy to dlatego, że zapomniałam, czy go nie poznałam. Olałam to, uznając, że pewnie go poznałam, ale jestem zbyt pijana. Jak już będę rządzić tym miejscem, nie muszę znać jego imienia, żeby mu rozkazywać, prawda?
- Silny przywódca powinien być trochę narcystyczny – zauważyłam, mrużąc oczy, jakbym to ja jemu wytykała błąd. 
Za moimi plecami Thomas prychnął i mruknął „trochę”, na znak, że byłam dla siebie zbyt łaskawa, używając tego określenia. Zaprzeczenie samouwielbienia, się odezwało, cholera…
- Od dziś – zwróciłam się do obecnych w domku - wszyscy tu jesteśmy rodziną. No, poza nimi.
Annabelle z ulgą zerknęła na Charlesa. Wizja pokrewieństwa z nim, najwyraźniej nie przypadła jej do gustu. Charles właśnie odstawił kolejny, pusty już, kubek na stół. Został mu jeden, trzy już opróżnił. Chris stał obok niego z telefonem, najprawdopodobniej mierząc czas w jakim wypije kolejny.
- A każda rodzina – kontynuowałam – jest jak organizm. My jesteśmy jak organizm! Wy jesteście mięśnie, ja jestem mózg.
Teoretycznie powinni się obrazić, ale chyba sami widzieli tę oczywistość. Bo poza tym, że to ja byłam wśród nich ta mądra, to czy widzieliście ich? Każdy z nich podniósłby mnie jedną ręką. Ja bym ich nie przesunęła o centymetr w bok, nawet jakby od tego zależało moje życie.
- No i serce – sprostowałam, wskazując na Lucasa i Liliankę. – Oni to serce. Wiecie. Dwie komory.
Zrobiłam z dwóch dłoni serce, żeby zobrazować o co mi chodzi. Gdy demonstrowałam obie połówki, w domku było cicho, bo wszyscy patrzyli na mnie z konsternacją. Poza Charlesem i Chrisem, którzy zajęci byli otwieraniem drugiej butelki.
- Czyli… Czyli co? – odezwał się bezimienny mięsień.
- Czyli głosujcie na mnie – westchnęłam, unosząc kubek z szampanem, jak do toastu. – To była moja mowa wyborcza.
- Okej, to ja głosuję na Annabelle – powiedział, siadając na swoim łóżku i sięgając po komiks z półki nocnej. Zanim go otworzył, obrócił się w stronę brata. - Peter?
No proszę. Moje zwycięstwo zależy od mojego Rudego Księcia z Bajki, jak przyjemnie.
- Zagłosuj na mnie – westchnęła blondynka, wywracając oczami. – Będzie remis, nikt nie wygra i będzie jak dawniej.
O nie, nie ma mowy!
- Peter. – Posłałam mojemu ulubionemu jaskiniowcowi szeroki uśmiech. – Zagłosuj na mnie. W imię dawnych czasów i wspólnych tajemnic.
Szczerze wierzyłam, że Peter wolałby, żeby nikt się nie dowiedział, że przez ostatnie dni prześladował i był gotowy zaręczyć się z dziewczyną, która okazała się jego siostrą (teoretycznie). Z tego co pamiętałam- a pamiętałam naprawdę mało z poprzedniej imprezy – był gotowy szukać nam pustego pokoju, bo myślał, że chcę syna o imieniu Rafał. Dlatego nie zdziwiłam się, gdy oczy chłopaka zrobiły się okrągłe, a ten pobladł jeszcze bardziej.
- Victoria. Głosuję na Victorię.
Uśmiechnęłam się uroczo, obdarzając każdego w pokoju radosnym spojrzeniem. Moja radość nie trwała długo, a dokładniej nie więcej niż parę sekund, bo Annabelle nie umiała przegrywać.
- To był jakiś szantaż! – zawołała, ruszając w moją stronę. 
W popłochu prześlizgnęłam się Thomasowi pod ramieniem i zrobiłam z niego tarczę, żeby obronił mnie i mój kubeczek. Poskutkowało, bo zanim blondyna mnie dopadła, Thomas zdążył złapać ją za ramiona i utrzymać w bezpiecznej odległości ode mnie.
- Ej, ale kulturalnie – zaoponował, próbując ją uspokoić. 
- Demokracja przemówiła – czknęłam, wychylając się zza niego, co tylko bardziej rozzłościło dziewczynę.
- Rowllens, nie pomagasz.
Oj, gdyby tylko wiedział, że jednak pomagam. Ledwo się powstrzymywałam, żeby nie zawołać „dawaj Thomas, bijcie się!”. TO by dopiero było przeciwieństwo pomagania.
- Nie możesz się tu zjawiać i mianować się grupową! Grupowym jest ktoś zasłużony, szanowany wśród rodzeństwa.
- Nic dziwnego, że do tej pory go nie mieliście – skwitowałam, niestety na głos. 
Na szczęście ani bezimienny syn Aresa ani nadal zamrożony w miejscu Peter się nie przejęli tą kłótnią i nie próbowali pomóc siostrze. Tak samo jak Chris i Charles. Charles próbował umyć gąbką wnętrze butelki od szampana, a Chris pomiędzy Lilianną i Lucasem na łóżku, obserwując nas, zajadając się paluszkami.
Annabelle wrzasnęła, próbując mnie dopaść. Thomas, choć od niej wyższy i nie wyglądający na słabszego, zrobił krok w tył, nadal próbując ją powstrzymać od zabicia mnie. A ja jęknęłam z żalem, bo przez to wpadł na mnie i trochę szampana wylało mi się na podłogę.
- Dobra, spokój – spróbował jeszcze raz syn Tanatosa. 
Nadal trzymając ją jedną ręką w bezpiecznej odległości od siebie, drugą zdjął z głowy wianek i wcisnął go dziewczynie na jej blond loki. 
- Masz wianek vice-grupowego i wszyscy są szczęśliwi.
Spojrzałam na Thomasa z wyrzutem, uchylając usta w niemej dezaprobacie. Czy ten kretyn zapomniał, że to wianek sędziego, nie jakiegoś vice-grupowego? Poza tym nie zgadzam się mieć vice, chcę rządzić sama!
- A teraz idziemy – dodał, patrząc na mnie ostrzegawczo, że mam się nie kłócić.
Peter i jego zawieszenie wcale nie było tak śmieszne, jak oczekiwałam. W między czasie udało mi się dopić resztkę napoju, więc nic mnie tu już nie trzymało. 
Thomas pospiesznie wypchnął mnie zza drzwi, a potem cofnął się do środka. Gdy ponownie się w nich pojawił, trzymał za kołnierz Charlesa, z dwoma butelkami szampana. Jedną przed chwilą otwartą, drugą pustą. Był bardzo dumny, z tej drugiej, bo w końcu udało mu się wcisnąć gąbkę do środka. Korciło mnie, żeby zapytać, jak planuje ją teraz wyjąć, gdy skończy „myć wnętrze butelki”. Za nimi pojawił się Chris, machający swoim nowym przyjaciołom i obiecujący, że wpadnie jutro obejrzeć z nimi jakąś bajkę.
Zaczęliśmy iść w stronę domku Hermesa. Gdy już prawie byliśmy u celu, moje spojrzenie padło na Thomasa. A dokładnie na jego głowę. Nadal był ładny, ale w tym wianku był ładniejszy. Choć nadal miałam pretensję, że wykorzystał nadaną mu władzę w tak zdradziecki sposób jak utworzenie urzędu vice-grupowego, postanowiłam być miła.
- Czekaj – oznajmiłam, unosząc rękę w górę, by zwrócić na siebie uwagę.
Chris zatrzymał się z ręką na klamce, a Charles i tak od paru sekund stał na środku trawnika i próbował wytrząsnąć gąbkę z butelki. Zaczęłam rozglądać się wokół siebie, a Thomas z zainteresowaniem obserwował moje poczynania.
- Rowllens, co ty robisz. Jak się tak będziesz kręcić, porzygasz się tu i teraz.
- Nie, czekaj… - zbyłam go, nadal patrząc się na trawę wokół nas. 
W końcu znalazłam, to czego szukałam i z zadowolonym okrzykiem wyrwałam z ziemi jakiegoś kwiatka z korzeniami. Z triumfem podstawiłam go Thomasowi pod twarz.
- Yhym… Dzięki?
- Zamiast wianka – wyjaśniłam, uśmiechając się promiennie.
Thomas posłał mi spojrzenie, przez które schowałabym się ze wstydu w szafie, gdybym nie była pijana. Niech żyją bąbelki.
- Rowllens, jeżeli myślisz, że pozwolę ci dotknąć tym moich włosów, to jesteś w błędzie.
Nie przestając się uśmiechać i nadal trzymając dziwnego kwiatka w ręce wyciągniętej przed sobą, uniosłam drugą i oderwałam korzenie. Thomas westchnął, ściągając wymownie usta.
- Muszę?
Kiwnęłam głową.
- Musisz. To moja impreza – przypomniałam mu, a ten wziął ode mnie to dziwne kwiatowe zielsko i wetknął sobie za ucho. Wyglądałby przeuroczo, się uśmiechnął, a nie patrzył na mnie z politowaniem. – Uznał mnie ojciec i zostałam grupową Aresa. To mój dzień!
- Wiesz, jak się zorientują, to tą grupową przestaniesz być – zauważył Chris.
To zmyło mi uśmiech z twarzy. Skrzywiłam się, opuszczając ramiona. 
- Jak to… - jęknęłam zawiedziona, choć doskonale wiedziałam, dlaczego.
- Przykro mi, ale Ares nie jest twoim ojcem, nie możesz być tam grupową.
- Ale Hermes jest! – odkryłam, znów ożywając. Thomas ruszył w moją stronę, kręcąc głową, jakby chciał mnie powstrzymać, ale było za późno. Dwoma krokami pokonałam schody i zanim Chris zdążył zdjąć rękę z klamki, otworzyłam drzwi do domku.
- Nicolas! – zawołałam do środka. – Twoja władza dobiegła końca!

- Jak było?
- A dobrze. 
Chris wyszczerzył się do Amy promiennie, ignorując jej pytanie w oczach, kiedy obcerowała Charlesa próbującego wydłubać gąbkę z butelki po szampanie. Słomką. Giętką, plastikową słomką. Po soczku w kartoniku. Ta słomka miała nie więcej niż dziesięć centymetrów. Mimo to, Charles dzielnie walczył. Był niezmordowany i skupiony jak nigdy.
- Rowllens została grupową Aresa, a teraz planuje detronizować Nicolasa – streścił jej przebieg ostatniej półgodziny Thomas.
Amy ściągnęła wzruszona brwi i splotła ręce przed sobą. Wydawała się być rozczulona.
- Moja malutka, tak szybko zapragnęła krwi ciemiężycieli.
Te słowa sprawiły, że przestałam podskakiwać na krześle, próbując znaleźć Nicka wśród tłumu ludzi. Tak, tłumu, bo kiedy ja podbijałam sąsiedni domek i narzucałam im swoją kuratelę, Amy rozpoczęła integrację z każdym innym. W naszym domku znajdowała się chyba jedna trzecia obozu. I nie, nie wiem jakim cudem taka ilość osób się w nim mieściła, nadal było powietrze, żeby oddychać, ani dlaczego Chejron nie zainteresował się tłumem za naszym domkiem, gdzie część gości się przeniosła na świeże powietrze. 
Zerknęłam na Amy z konsternacją, nie wiedząc, co sądzić o jej reakcji. Zanim zdecydowałam, czy się bać czy tylko wystraszyć, obok nas pojawił się Johnny.
- Co robicie?
- Vi planuje zamach na Nicolasa – wyjaśniła usłużnie Amy, wskazując na mnie kubkiem ze swoim drinkiem. Johnny zmarszczył brwi, patrząc na nie z niepokojem.
- Chce go zabić?
- Nie, przejąć urząd grupowego.
- Tak było, ale teraz John podsunął mi o wiele ciekawszy pomysł – zauważyłam, schodząc z krzesła. – Czy widzieliście Esmi? Chyba zacznę od wzięcia zakładników.

Superior Donuts Queen GIF by CBS - Find & Share on GIPHY
Victoria w domku Aresa, gotowa opanować każdy następny.

2 komentarze:

  1. Rozdział jak zwykle prześwietny!
    A pomysł z perspektywą Amy bardzo mi się podoba, na pewno byłby strasznie ciekawy, bardzo chciałbym przeczytać jak to wszystko wygląda z jej punktu widzenia. Zresztą nie tylko jej, inni też kuszą, Charles, Chris, Johny, albo i Peter. Ciekawie też byłoby spojrzeć na wszystko z perspektywy biednego Chejrona x'D
    Bardzo podobała mi się scena imprezy-niespodzianki, oni wszyscy są tacy kochani, że pomyśleli, żeby sprawić Vi przyjemność. Strasznie się śmiałam, jak czytałam kto jak się przebrał, ale Thomas i Arthur rozwalili system! A to prześcieradło też było strasznie słodkie, tylko hmmm,ciekawe kto to później wypierze x'D
    Wytłumaczenie Charlesa bezcenne, naprawdę, ciekawe co mu jeszcze skradną. Nicolas i Amy już spełnili rodzinny obowiązek, teraz tylko kolej na Chase'a i Vi!
    Wyznanie Nicolasa było naprawdę urocze, wreszcie chłopina się pogodził ze stratą owsianki. A z tym ulubieńcem to nie byłabym tego taka pewna, bo jak tylko Hermes pozna Victorię, to się naprawdę szybko może zmienić!
    Hodowla tulipanów w zlewie brzmi nieźle, nawet bardzo, ale mam lepszego kandydata - hodowle rosiczek w zlewie ;) A Esmeralda naprawdę wybrała najlepszy z możliwych momentów, żeby skorzystać z łazienki, a reakcja Amy jest po prostu bezcenna! A to jak się próbowała wytłumaczyć, po prostu cudeńko. I szczerze mówiąc to bardzo chętnie bym się dowiedziała, kogo miała na myśli mówiąc "z kimś" oj bardzo, bardzo, i czy to na pewno dobry kandydat xD.
    Jak przeczytałam, jak Peter, sypie płatki śniadaniowe i grozi ojcu, to nie mogłam przestać się śmiać. Naprawdę, nie mogę się doczekać jak to wszystko wyjdzie na jaw i biedak się dowie.
    Victoria jako nowy grupowy Aresa była świetna! A jej przemówienie po prostu boskie, najlepsze były te dwie komory! Może i będzie miała przechlapane, ale naprawdę nie mogę się doczekać aż oni wszyscy się dowiedzą prawdy, a jeszcze jesli to będzie podczas turnieju, albo wtedy będą się mścić, każdy uzbrojony po zęby i wściekły, to naprawdę może się skończyć komicznie! Szkoda, że Vi ograniczyła się tylko do domku Aresa i Hermesa, przekomiczne by było, gdyby rano Chejron dostał kilkanaście wiadomości o zmianie grupowego, I to na Vi. I oj, coś mi się wydaje, że rodzinnych przytulasów dla niej już raczej nie będzie, a przynajmniej nie ze strony Nicolasa, naprawdę, nie mogę się doczekać jak to się rozwinie!
    Pozdrawiam i życzę całego wiadra weny! ;)
    N

    OdpowiedzUsuń
  2. "Za nimi pojawił się Chris, machający swoim nowym przyjaciołom i obiecujący, że wpadnie jutro obejrzeć z nimi jakąś bajkę." Jezu co za buła jak ja go uwielbiam. Jak można być jak pure. Dosłownie Charles tam sobie chleje a Chris zajada się paluszkami z dziećmi.
    Amy jest aseksualna you cant change my mind.
    Uwielbiam jak Nick się upił i był jak "Victoria kocham cię" woah Vi ci teraz udowodni, że za szybko to powiedziałeś.
    Co do narracji: TOTALNIE TAK. Ja osobiście głosuję za którymś z chłopaków - przede wszystkim Thomase i Chrisem, rodział z ich perspektyw byłby super ciekawy dla mnie (co się dzieje w tych ich główkach???) i Amy z resztą też, moja cudowna dzoiucha. Więc tak, jestem totalnie zainteresowana.
    Uwielbiam jak wszystkie dzieci kochają Victorię, jakby ona jest takim typem nastolatki która ma na nie fatalny wpływ ale sprawia że potem bedą cool wśród rówiesników.
    Zgadzam się z N, Victoria powinna przejść się po domkach i przejąć władzę w jak największej ilości. Po prostu. Ja nawet nie chcę sobie wyobrazić miny Chejrona... i Dionizosa też.
    Speaking of Dionizos... ja nie rozumiem czemu na tym obozie nie ma żadnego syna Dionizosa. Jednego, radosnego synka. W sumie nawet nie musi być na obozie, może być już dorosły, tak 20 lat. Taki co wchodzi na imprezę i umie zmienić wodę w alkohol (Chejron do dzisiaj myśli, że jego umiejętnosci kończą się na Cocacoli, ale od kiedy skończył 16 lat powoli do jego arsenału zaczeły wchodzić coraz mocniejsze trunki). Proszę, on ma na imię Lech i jest w 1/4 Polakiem, ale wszyscy nazywają go Jezus, dzieki jego zdolnościom (taaak Chejronie, chodzi o jego długie włosy o lekki zarost). Przyjeżdża czasami na obóz w odwiedziny (i ma tatuaż z wijącą się po całym ramieniu winoroślą :D!). Wszyscy o nim słyszeli. Zwykle dopiero na mocnych imprezech gdy kończy sie alkohol i starsi obozowicze są jak "ehh szkoda że nie ma Jezusa" i myslą że chodzi o tego goscia z mitów chrzescijańskich a tu yeeet wcale nie.
    Dobra wróć, pisanie komentarza (chociaż Lech własnie stał się prawdziwie kanoniczny w mojej głowie).
    Fragment z tulipanami sobie zescreenshotowałam i wysłałam przyjaciółce bez kontekstu, ciekawe jak zareaguje XD.
    Nie mogę się doczekać kolejnych rodziałów! Już teraz odświeżam strone z myslą "a co jesli wstawiła nowy :D???"
    Najlepsze życzenia (bez okazji)!
    Okej

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.