Wakacje z o.o.(33) cz.2

Pisząc ten fragment, napisałam do NightLady, która stworzyła Es: "Stara, czy mogę upić Esmi?". Sekundę potem, w odpowiedzi dostałam dwie wiadomości. "Tak.". "Sponiewieraj ją.". Obie CapsLockiem. 
Takim życzeniom trudno odmówić.

ROWLLENS XXXIII cz.2

- Vicky, trzymasz się? – zapytała po raz setny Esmi.
- Nie, trzymam ciebie – odparłam, zgodnie z prawdą.
- Dzięki.
Nie wiem jak, ale obie opierałyśmy się o siebie nawzajem idąc przez obóz. Z tego co pamiętałam- a tym razem pamiętałam!, byłyśmy na plaży, moczyłyśmy nogi w wodzie, potem do niej wpadłam, zaraz też się rozpłakałam, że mam stopy w piasku, a Es, że to słodkie, że przez to beczę. Gdy już się uspokoiłyśmy, to dopiłyśmy szampana i postanowiłyśmy iść spać.
Tu pojawił się problem. Bo do domków trzeba było jakoś dojść

I choć nie miałam pojęcia co robiłyśmy na plaży, przeklinałam autora pomysłu na taką wycieczkę, mając przed sobą wizję drogi powrotnej.
- Jak bardzo jesteś pijana? – usłyszałam obok siebie głos Es.
- Tak, że cię słyszę, ale nie widzę. 
Nie skłamałam. Przede wszystkim dla tego, że szłam z zamkniętymi oczami, bezgranicznie ufając mojej towarzyszce, że jednak nie zaprowadzi nas na żadne drzewo. Gdy udawało mi się uchylić powieki, widziałam tylko to co było pod moimi stopami. Kiedy próbowałam się rozejrzeć, miałam poczucie, że tonę w wirze kształtów i kolorów.
- A ja w skali od zera do ciebie, to tak ty. Ale w ciąży.
- Nie będę piła w ciąży – zaoponowałam natychmiast. Es poklepała mnie po plecach, przez co omal się we dwie nie wywaliłyśmy. 
- Wiem. Ale skoro skala jest do ciebie, to ty z dzieckiem w brzuchu wychodzi poza skalę.
Przymrużyłam oczy, głęboko się nad tym zastanawiając. Choć twarz miałam skierowaną w dół, na moje nogi i Es nie mogła widzieć mojej miny, uchyliłam usta, gdy w końcu zrozumiałam.
- Ja i mały potwór w moim brzuchu – wymamrotałam. – No tak, to wychodzi poza skalę. Skalę pojmowania, czaisz?
Ze zrozumiałych dla mnie powodów (w tamtej chwili musiało nas to bardzo bawić), Es zaniosła się śmiechem, tak jak ja. Próbując być cicho, żeby nie obudzić nikogo w obozie, dusiłyśmy się w siebie nawzajem, ledwo trzymając się na nogach. W końcu wylądowałam na kolanach, a Es opierała się głową o moje ramię, pochylona i dławiąca się powietrzem.
- Es – zaczęłam, nadal się śmiejąc. – A tak swoją drogą. Kiedy mamy następny Turniej?
Córka Ateny zaniosła się jeszcze intensywniejszym śmiechem i zataczając się, wywaliła się prosto na mnie. Teraz to ja leżałam na plecach, a ta zakrywając twarz dłońmi, wciskała ją w mój brzuch.
- Kurna, Turniej! – zaśmiała się patrząc na mnie. – Ty, ja o tym zupełnie zapominam!
- Bez jaj, ja też – przyznałam, wydając z siebie gardłowy syk, próbując stłumić śmiech. – Oby nie jutro, bo ja się nie zjawię. Tu będę leżeć do jutra.
- Weź, ja też. Masz bardzo miękki brzuch, wiesz?
- Dzięki, to przez tę ciążę – mruknęłam, opadając na plecy i kładąc głowę na chodniku. Dobrze, że nad nami niebo zasłonięte były gałęziami, bo jakbym zobaczyła bezkresną ciemność z gwiazdami, mój mózg by eksplodował.
- Jesteś w ciąży?! 
Choć to ona bredziła o ciężarnej mnie wcześniej, zabrzmiała szczerze zaskoczona moimi słowami. Czknęłam, kręcąc głową a boki. Coś mnie swędziało, a kamyki na ścieżce były idealne by temu zaradzić.
- Tak, Thomas jest ojcem.
I gdy to powiedziałam, poczułam, że Es odrywa się od mojego brzucha, a z mojego organizmu wyparowuje cały alkohol. Cholera, to nie Charles, żeby rzucać takie żarty. Es o niczym nie wiedziała!
- CO? 
- Nie! – zawołała, podnosząc głowę z ziemi, żeby zobaczyć szeroko wytrzeszczone oczy Es.
- Spałaś z Thomasem?! – Głośniej, drugi koniec obozu cię nie usłyszał. 
- Nie!
- Amy miała rację! Robiliście dzieci!
Brunetka patrzyła na mnie tak, jakby w jej wspomnieniach widok mnie i Thomasa myjących ręce w zlewie nagle zastąpiło inne: fałszywe i zasugerowane przez Amy. Nie wiedziałam, która pierwsza się wydrze i ucieknie. Es- że właśnie to sobie wyobrażała, czy ja, skoro to ja byłam bohaterką tej wizji w jej głowie.
- Nie! – zawołałam po raz kolejny, ale czując, że moje „nie” mało daje, przybrałam inną taktykę. Czas z tego wybrnąć. – Tylko się z nim całowałam!
- CO?
Cholera, dlaczego alkohol podsuwa pomysły, które wydają się genialne, a są do dupy?!
- Ale nie wtedy, nie dziś!
- Nie kiedy, to wtedy?! – zawołała bez sensu, ale doskonale wiedziałam co chciała powiedzieć. Dlatego równie od rzeczy, odparłam:
- Tak! Nie mów nikomu!
- Całowałaś się z Thomasem?!
Świetnie. To to już cały obóz usłyszał.
Obróciłam się na bok, żeby zwinąć się w kłębek i objąć ją w pasie. Z głową na jej kolanach, patrzyłam się na nią z dołu błagalnie.
- Esmi, to był wypadek, byłam pijana i tak jakoś wyszło. Potem nie byłam, ale to…
- Potem?! – powtórzyła z niedowierzaniem.
- Potem! – zawołałam, żeby wiedziała, że nie kłamię. 
- Jak to potem?!
- No potem!
- JESZCZE potem?!
- Tak, potem!
Chyba nie o to jej chodziło, bo pokręciła głową, próbując oczyścić umysł. Nic z tego, moja droga, szampan tak łatwo nie zniknie z organizmu…!
- Dlaczego nic o tym nie wiedziałam?!
- Bo nie pytałaś!
- Jak miałam pytać, nie wiedząc?!
- Miałaś nie pytać!
Teraz to już była czysta rywalizacja która krzyknie głośniej i z większą pretensją.
- To teraz pytam!
- Ha! – zaśmiałam się jej w twarz. - A teraz to wiesz, więc za późno! 
Korzystając z okazji, że wygrywałam tę rundę w naszej kłótni, przekręciłam się. Teraz leżałam na plecach, między jej nogami, z głową opartą na jej udzie.  Dłońmi trzymałam ją za kostki, tak dla pewności i stabilności. Choć znajdowałam się na chodniku, miałam wrażenie, że zaraz się wywalę.
- To jak już wiem, to weź mi powiedz więcej! – zawołała Es, pochylając się nade mną. Jej twarz dyndała nad moją głową, do góry nogami, co dosyć zaburzało mi percepcję. – Jak to się stało?
O proszę, nagle nauczyła się szeptać. Szkoda, że nie wpadła na to parę wrzasków temu, cholera.
- Nie wiem – mruknęłam i zrobiłam przerwę, bo w między czasie złapałam czkawkę.
- Victoria…
- Nie, serio! Byłam pijana i nie-hic!-pamiętam! – Znowu czknęłam. – Weź mnie przestrasz, bo mam czkawkę.
Es uniosła jedną brew wyżej, patrząc na mnie z pijackim uśmiechem. Z teatralnym zamachem przytknęła mi swój wskazujący palec do czoła.
- Przekazuję ci wizję, jak Amy ma rację i faktycznie robisz z Thomasem dzieci – oznajmiła poważnie, myśląc, że mnie przestraszy.
O nie, nie w na tym etapie upojenia alkoholowego. Czknęłam, krzywiąc się z dezaprobatą. Posłałam jej litościwe spojrzenie. A przynajmniej spróbowałam, bo ledwo potrafiłam otworzyć oczy.
- Miałaś mnie przestraszyć, nie podniecić – zauważyłam, siadając tyłem do niej.
- Victoria! – zawołała brunetka, uderzając mnie dłońmi w plecy. Odchyliłam się w bok, żeby wyszczerzyć się w jej stronę. Nie przewidziałam tylko, że grawitacja działa też na pijanych ludzi i jak długa poleciałam na trawnik obok nas.
- Se-la-vi – wymamrotałam bez udawania, że wiem jak to wymówić, obracając się na plecy. – Jakby to powiedział mój brat.
- On mówi po włosku, nie francusku.
- Jeden pieees… – jęknęłam. Serio? To jakaś różnica? – Wiesz, że Nicolas mnie uznał?
- Hermes cię uznał – poprawiła mnie, a potem prychnęła, przerażona swoimi myślami. – Bo mam nadzieję, że Nick nie jest twoim ojcem.
Obkręciłam głowę na bok, patrząc na nią przez źdźbła trawy, w której leżałam. Było ciemno, więc mogłam dostrzec tylko kontur jej sylwetki i zarys twarzy. A właściwie to tyle mogłabym zobaczyć, gdybym wypiła mniej i była w stanie otworzyć oczy szerzej niż kilka milimetrów, na dłużej niż sekundę.
- Jakby tak było-hic! - czknęłam, - to bym mówiła do ciebie „mamo” – palnęłam, posyłając jej pijacki uśmiech. – Ale nie, Nick mnie uznał, jako-hic!-siostrę, wiesz?
- Wiem?
- Wiesz – zgodziłam się z nią i po raz setny czknęłam.
Leżenie na trawie jeszcze nigdy mi się tak nie podobało jak teraz. Es siedziała na chodniku, podpierając się rękoma o ziemię za sobą, żeby się nie wywalić w tył. Nogi trzymała wyprostowane w lekkim rozkroku, jej stopy bezwładnie przechylały się na boki. Jedną z nóg miała zablokowaną moim udem, bo kiedy się wywaliłam na trawnik, w połowie przygniotłam ją swoim ciężarem. Leżałyśmy w tej plątaninie nóg, i pozostawało mi mieć nadzieję, że jest jej równie wygodnie co mi.
- Pewnie nie chciałby, żeby to poszło w -hic!- świat – zaczęłam, splatając dłonie na swoim brzuchu. – Więc ci powiem.
- Logiczne.
- To moje drugie imię – zbyłam ją. Es prychnęła, zbyt zmęczona, by zacząć się głośniej śmiać. – Powiedział, że go wkurzam jak prawdziwa siostra i-hic!-skoczyłby dla mnie w ognisko.
- Ogień.
- A ognisko to co. – Pojrzałam na nią jak na idiotkę. Es była zbyt nieżywa, żeby się ze mną o to pokłócić. – Cholera, wiedziałam, że ten-hic!-kretyn mnie jednak kocha.
- Ja też go kocham.
- To też wiedziałam – zauważyłam, ziewając.
W połowie ziewnięcia jednak zamarłam, przenosząc spojrzenie na Esmi. Ta popatrzyła się na mnie, a ja zamknęłam buzię. W końcu wypaliłam to, co właśnie odkryłam:
- Ty, czkawka mi przeszła.
- To dobrze. Wiesz, że jakiś gość miał najdłuższą czkawkę 40lat? Wyobraź sobie, że się z kimś ciumkasz, a on ci czka w twarz…
- O nieee – jęknęłam, wizualizując to w mojej głowie.
- Na przykład taki Nick – powiedziała, odrzucając głowę w tył i patrząc gdzieś w gałęzie drzew nad nami. – Wyobraź sobie, że się ciumkam z Nickiem…
- Okej, dalej.
Esmeralda urwała, przenosząc na mnie spojrzenie. Patrzyłam na nią jednym okiem, uśmiechając się rozanielona.
- Nie, wiesz co, nie wyobrażaj sobie. Ja sobie wyobrażę. Ty tego nie rób.
- Jak uważasz – wzruszyłam ramionami, udając, że nie jestem urażona.
- No i ciumkam się z Nickiem, ciumkam. I nagle któreś z nas bum! Czka.
- Przerąbane…
- Kurde, jak ja bym mu chciała tak czknąć w twarz.
- To jednak nie przerąbane. Oby ci się udało – mruknęłam, próbując ugryźć trawę, która smyrała mnie w kącik ust. – Ale to jakiś rodzaj fetyszu, czy co?
- Nieeee – żachnęła się, po czym zamarła, patrząc gdzieś przed siebie. Zmarszczyła nos, zaciskając powieki. Nie byłam pewna co robi, do momentu w którym nie wydała z siebie pomruku, który oznaczał, że się nad czymś zastanawia. 
Postanowiłam jej nie przeszkadzać, tym bardziej, że właśnie udało mi się złapać zębami tę roślinkę, która tak mnie wkurzała. 
Nagle Es otworzyła oczy szerzej i zaczęła rechotać.
- Ty, a wiesz, że jest taki fetysz, że ludzie na siebie si…
- Nie kończ – oznajmiłam natychmiast. - Błagam, nie kończ.
Es przechyliła głowę na bok i trąciła mnie stopą w biodro, omal się przy tym nie wywalając.
- Ojj Viiickyy, nie udawaj. Wiem, że ciebie też to bawi…
- Oczywiście, że bawi! – oznajmiłam, nie dowierzając, że mogła to kwestionować. – Sikanie, bąki, to bawi zawsze! - Albo, gdy jest się tak pijanym jak my teraz, opcje były dwie. – Po prostu muszę do łazienki.
- Wiedziałam, że cię bawi! – ucieszyła się, chwiejąc się na boki.  
Zaraz też zaniosła się takim śmiechem, że nie dała rady utrzymać się w pionie i wylądowała plecami na chodniku. Z niewytłumaczalnych powodów i mnie to bardzo rozbawiło, więc również zaczęłam rechotać, próbując w trakcie wypluć trawę, którą żułam od jakiegoś czasu.
Bardzo przyjemnie leżało się na środku obozu, gdzieś w okolicach bliżej-mi-nieznanych w tamtym momencie, czując jedynie zapach wilgotnej trawy wokół siebie. Jedyne co słyszałam, poza uciążliwym szumie w głowie, to oddech Es, która gdy przestała się śmiać, leżała obok mnie w ciszy.
- To z tobą Thomas był zapalić – odezwała się nagle, podpierając się na łokciach, żeby na mnie spojrzeć.
- O czym ty teraz do mnie mówisz – westchnęłam, bo wszystkie informacje przetwarzałam w tempie równym prawie zeru.
- Przedwczoraj. Na imprezie. Jak cię znalazłam, mijałyśmy Thomasa, który powiedział, że palił za domkiem.
- Nie łapię o co ci chodzi, próbuję, ale nie łapię – przyznałam, pocierając twarz dłońmi.
- Wiedziałam, że nikt nie pali papierosa pół godziny, a tym bardziej, jeżeli żadnych fajek od niego nie czuć! – zawołała. Byłam pewna, że kierowała te słowa bardziej do siebie, niż do mnie, więc pozwoliłam jej się tym cieszyć. – Ty mała lafiryndo, kitrałaś się z nim za domkiem wtedy! On wcale nie był zapalić za domkiem, tylko cię rozpalić!
- Upsi? – mruknęłam, ledwo ruszając wargami. Uchyliłam jedną powiekę, by na nią spojrzeć. – Niczego nie potwierdzam, tak jak niczego nie żałuję.
- O tyyy… - W jej głosie słychać było rozbawienie i podziw. – Ktoś mi się tu rozszalał, pod moją nieobecność!
- Powiedziała, panna kocham-Nicka-jestem-pijana-więc-ci-to-powiem – odparowałam, po czym rozpostarłam ramiona na boki i spojrzałam przed siebie, gdzieś między drzewa. – Jakby… Po co mi to mówisz? Z naszej trójki wiedziałam o tym pierwsza? Był konkurs, kto pierwszy to oznajmi pozostałym? Przegrałam?
- Nie, Nick przegrał – westchnęła, trochę ze smutkiem, trochę ubolewając nad głupotą wyżej wspomnianego.
- Ha! Frajer – ucieszyłam się.
- Bez przesady – żachnęła się dziewczyna. – Aż taki frajer, to on nie jest.
- Jest, jest – zapewniłam ją, wyciągając rękę, by złapać jej dłoń. – Żaden normalny facet, czyli nie-frajer, by nie marnował okazji, żeby być z tobą.
- To czyni Alexa nie-frajerem.
Spojrzałam na nią z konsternacją.
- Prawie każdy normalny facet – mruknęłam, a Es zaczęła chichotać z mojej niechęci do Doktorka Truskaweczki. – Gdybym urodziła się na Marsie, sama bym cię wyrwała.
Słysząc to brunetka obróciła twarz w moją stronę, ściągając brwi wzruszona. Szybko jednak je zmarszczyła, patrząc na mnie pytająco.
- Dlaczego na Marsie?
- Bo w alternatywnym życiu.
- Vicky, na Marsie nie ma alternatywnego świata, to nie kwestia planety… 
- Ty… - przerwałam jej, otwierając szeroko oczy i gapiąc się gdzieś przed siebie. – Czujesz? Mars to jakby Ares, według tych drugich, nie? Wyobraź sobie: lecisz na Marsa, a tam pełno Peterów.
- Można by powiedzieć, że w takim razie Peter to taki trochę kosmiczny facet.
Popatrzyłam na nią, z uznaniem, po czym wypaliłam:
- Tak trochę… Facet nie z tej ziemi.
Wybuchłyśmy śmiechem, skręcając się od niego. Gdy głupawka nam przeszła, ścisnęłam Esmi za rękę, którą cały czas trzymałam.
- Ale wracając. To jak nie na Marsie, to w alternatywnym życiu… Wyrwałabym cię totalnie.
Córka Ateny uśmiechnęła się rozczulona moim wyznaniem i ścisnęła moją dłoń. 
- Jesteś taka słodka, kiedy jesteś pijana.
Obróciłam się na bok, tak, że teraz obie leżałyśmy na ziemi twarzami obróconymi do siebie. Esmi ruszyła się trochę, tak, że jej czoło zetknęło się z moim.
- Nie jestem słodka – bąknęłam, nawet nie próbując ukryć szerokiego ziewnięcia. – Jestem uwodzicielska. Widzisz? Dlatego nam w tym życiu nie wyszło.
Es zaśmiała się, zaciskając mocno zęby, żeby nie rechotać za głośno. Mimo, że nazwała mnie „słodką” sięgnęłam po jej dłoń drugą ręką i wtuliłam się w jej ramię. Oparłam policzek na jej ramieniu, patrząc na nią z dołu.
- Ale w następnym? Cholera, kto to wie. Wyrwałabym cię totalnie – powtórzyłam, żeby nie miała wątpliwości.
- Oj, dałabym ci się poderwać.
- Nie miałabyś wyboru – wymamrotałam, próbując nie ziewnąć i nie zamknąć oczu. – Nie umiałabyś mi się oprzeć. Mam odpowiedni, gen, co nie Kicia? 
W odpowiedzi dostałam kopniaka wymierzonego na oślep. Odsunęłam się od niej ze śmiechem i oddałam jej natychmiast, choć z naszej dwójki to ona miała na nogach buty i wyrządziła większą krzywdę mi, iż ja jej bosą stopą. Nie pamiętałam kiedy i gdzie, ale moje klapki zaginęły gdzieś w okolicach opuszczenia domku Hermesa.
- Ale serio, Victoria. Byśmy były zajebiste jako para.
- Si, seniorita.
- To znowu nie jest włoski – zauważyła ignorując mój uśmiech. – Oj mała, jakbym tylko urodziła się chociaż bi, nie miałabyś szans mi nie ulec.
- Cholera, tak… Obiecuję ci, że w następnym wcieleniu przeciągnę cię po wszystkich łóżkach jakie znajdziemy – oznajmiłam, dumna z siebie. 
Es stłumiła śmiech, patrząc na mnie z politowaniem. Przekręciła się na brzuch i powoli zaczęła gramolić się na nogi. Z jednej strony widok był niesamowity i warto było zobaczyć te próby wstania. Z drugiej, wiedziałam co to oznacza. Teraz zmusi mnie, żebym i ja ruszyła się z trawnika.
- Vicky, wstawaj – oznajmiła, gdy w końcu jej się udało. – Wstawaj, bo nie możesz mi tu zasnąć. Nie przeniosę cię!
- Peter przeniesie – wymamrotałam, chowając twarz w dłoniach, żeby mnie nie mogła znaleźć.
- Ale ja nie wiem gdzie jesteśmy. Nie znajdę cię, jak stąd sobie pójdę – wyznała, po czym chwiejąc się, schyliła się, żeby złapać mnie za nadgarstek.
- Powiedz mu, że nie jesteśmy spokrewnieni – zasugerowałam, patrząc na nią z dołu. – Jak się dowie, to znajdzie mnie w pięć sekund.
Esmeralda wymamrotała coś, że mam rację i brzmi jak plan, ale znowu pociągnęła mnie za rękę w górę.
- Nie, laska, wstawaj. Nie narażę twojej cnoty, zostawiając cię w lesie na jego łasce.
Oj, jak stawiała sprawy w ten sposób, to faktycznie. Powinnam wstać. Jednak, poza tym, że tak pomyślałam, zrobić było to o wiele trudniej. Opierając się plecami o Esmi, która obejmowała mnie pod pachami i ciągnęła w górę, omal nie wywaliłam nas obu na trawnik, przy próbie wstania
Kiedy w końcu postawiła mnie w pionie- bardzo chwiejnym i wątpliwym, ale pionie- ruszyłyśmy ścieżką przed siebie. Tym razem, to faktycznie ja trzymałam się Es, bo ostatnie paręnaście minut na trawniku wcale nie sprawiło, że odpoczęłam. Wręcz przeciwnie. Najwyraźniej mój mózg uznał, że czas spać i za wszelką cenę próbował tego dopiąć. Wisiałam niemal na Es, kiedy ta prowadziła mnie przez Obóz Herosów. Nie wiem jak, ale choć wiedziałam, że ruszam nogami i idę, jednocześnie byłam pewna, że śpię.
- Esmi.
- Tak? – Usłyszałam ją gdzieś nad swoim uchem.
- Nie wygadam Nickowi nic – wymamrotałam. – Ale jak on mi coś powie, to tobie wygadam.
- Kochana jesteś.
- Ale wiesz, teoretycznie, że ty na niego lecisz, to wiedziałam. Więc możemy założyć, że wiem prawdę. Ogólnie. Idąc drogą dedukcji, indukcji czy o które z tego mi chodzi.
- Nie można „wiedzieć prawdy” – zauważyła. – Nie mówiąc o innych błędach w twojej wypowiedzi.
- John cię akceptuje jako szwagierkę. Nie musisz się popisywać i liczyć, że mu powtórzę. Bo nie powtórzę.
- Oczywiście, kontynuuj.
- Skoro wiem, że go kochasz…a kochasz…to znaczy, że to co wiem, jest prawdą. A wiem: ja już teraz wiem, że Nick na ciebie też leci. A skoro wiem, to to prawda. 
- Nie przerywaj sobie. Uważaj, nie potknij się o ten kamyczek.
- Więc ci się wygaduję.
- Okej, Vicky, okej.
Zatoczyłam się w bok, ciągnąć ją za sobą. Wszystko dlatego, że spróbowałam na nią spojrzeć.
- Dlaczego ty wytrzeźwiałaś, a mnie jeszcze bardziej wzięło.
- Nie wiem. – Wydęła dolną wargę. – Ty wiesz prawdę, ty mi powiedz.
Przez chwilę dałam jej się prowadzić. Jednak w moich myślach pojawiało się za dużo informacji i tekstów piosenek, które miałam ochotę śpiewać. Obawiając się, że zacznę, postanowiłam znowu coś powiedzieć.
- Esmi.
- Tak?
- Czy nie uważasz, że ten…no ten…ten ładny… Że wyglądał dziś ładnie w tym wianku?
- Wyglądał idiotycznie – zauważyła dziewczyna, poprawiając sobie moją rękę na ramionach.
- Wiem – westchnęłam, przypominając sobie ten widok. – Adekwatnie do charakteru.
- Dlaczego mam wrażenie, że mówisz o tym, jak o czymś co ci się podoba?
Wybełkotałam coś pod nosem, celowo niewyraźnie, żeby nie musieć na to odpowiadać. 
Nie minęło pięć sekund, a znowu się odezwałam.
- Esmi.
- Co tym razem?
- Mówiłam ci już, że zostałam grupową Aresa?
- Przynajmniej osiem razy, bo wtedy przestałam liczyć.
- Jutro obalę Simona.
- Jak wstaniesz, przyjdź i chuchnij mu w twarz. Nokaut gwarantowany.
- A potem przejmę kontrolę nad dziećmi Apolla.
- Victoria, jak chcesz to osiągnąć?
- Pamiętasz jak mówiłam ci, że przyjechał Apollo i zaprosił mnie na randkę.
- Nie…?
- Bo nie pytałaś. Więc tak, a jak tak i jak Alex się dowie, to zejdzie na miejscu. I ta-dam! Wakat dla mnie.
Chciałam opowiedzieć jej więcej, bo przecież na tych dwóch domkach nie planowałam zakończyć moich podbojów. W tym miejscu mogłam rozszerzyć swoje wpływy znacznie bardziej, niż domek Aresa, Ateny i Apolla. Jednak poczułam, że się zatrzymałyśmy. To znaczy Esmeralda się zatrzymała, a ja zatoczyłam się do przodu, nie spodziewając się tego.
- Stój normalnie, muszę otworzyć drzwi.
Posłuchałam się, a Esmeralda wcisnęła klamkę i wpadłyśmy do środka, obijając się po drodze o framugę. Poczułam, że Es obraca mnie w bok, bo na oślep próbuje wymacać gdzie tu zapala się światło.
- O, jest! – oznajmiła, a w tej samej chwili wydarzyły się dwie rzeczy. 
Zrobiło się widno i ktoś krzyknął.
Potrzebowałam chwili, żeby przetrawić co widziałam. Po pierwsze, to wcale nie był mój domek. Po drugie, ten jakikolwiek domek to nie był, był bardzo wybrakowany. Żadnych mebli, tylko sięgający do sufitu przerażający posąg jakiejś laski w prześcieradle. A na podłodze przed nami siedział jakiś chłopak, a na nim okrakiem jakaś dziewczyna. Prawdopodobnie jeszcze przed chwilą do siebie przyssani, teraz chowający się przed naszymi spojrzeniami i zasłaniający uczy od nagłego oświetlenia w pomieszczeniu.
- Wieczór – mruknęłam, gdzieś gubiąc słowo „dobry” w mojej wypowiedzi. – Którędy do domu?
Zanim zdążyli mi odpowiedzieć, inicjatywę przejęła Es. Zasłaniając sobie jedną ręką oczy, drugą podtrzymując mnie bym się nie wywaliła, zaczęła pośpiesznie nawijać:
- O, pardon, bardzo pardon! My niechcący! Już wychodzimy, nie chciałyśmy przeszkadzać, serio, bawcie się dalej… Ty, świetna bluzka, skąd ją masz?
Dziewczyna, która do tej pory chowała twarz w ramieniu swojego chłopaka, odchyliła się do tyłu, żeby zerknąć na swoje ubranie. No tak, najważniejsze- oni się tylko całowali, wszystkie części garderoby były na nich, nie porozrzucane wokół.
- Ja… - zaczęła, jednak Es jej przerwała.
- To ty…
Upsi, ktoś się chyba zdenerwował. 
- Karine.
Karine, skąd ja znam Karine?... Próbowałam sobie przypomnieć, ale jedyne co mi świtało, to, że kiedyś była taka laska, chyba tutaj, która przystawiała się do kogoś, chyba Nic… Aaaa i wszystko jasne. Spojrzałam na Es, trącając ją łokciem. Ledwo unosząc powieki wskazałam na laskę głową.
- Ty, czy to nie jest ta laska, która…
- Ty podła jędzo, co mi się do mojego Nicka dobierała!
Yhym, okej. Dobrze, że mi potwierdziła, bo nie miałabym pewności. I jeszcze by mnie resztę nocy dręczyło pytanie, czy to ona czy nie ona? A jak miałabym to sprawdzić, przecież nie wygoogluję.
Obróciłam głowe w stronę przyjaciółki i poklepałam po ramieniu. Żeby wiedziała, że ma moje błogosławieństwo.
- Dawaj. Dowal jej, alternatywna kochanko.
Es chyba nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
- Myślisz, że nie pamiętam, jak tymi łapskami z obrzydliwymi tipsami…
Nie miałam dużo do powiedzenia w tej kłótni. Z pewnych powodów byłam pewna, że upiłam Esmi na tyle, że doskonale poradzi sobie sama. Nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam rozglądać się po wnętrzu, ciekawa, co za nieszczęśnik musi mieszkać w tak beznadziejnym domku.
- A ty?! Timny, kretynie! – Teraz Esmeralda darła się na biedaka, na którym siedziała Karine. – Przecież ona ma cię w dupie. Weź, rzuć ją wreszcie i miej spokój!
Ten posąg na środku wydawał się być grecki. Cholera, racja… To był grecki obóz greckich herosów, a mój ojciec był greckim bogiem. Nic dziwnego, że figura kobiety w greckiej todze, na takową mi wyglądała.
Ewidentnie byłyśmy w jednym z obozowych domków, bo byłam pewna, że idąc tu mijałyśmy inne. Więc budynek, w którym zastałyśmy tę dwójkę kochanków, musiał być jednym z nich. Tylko czyj? Skoro nie było tu nic, poza tą babą w greckiej kiecce? 
- Wiecie co? Nie. Bądźcie se razem. Nie mój interes. Victoria, wychodzimy. 
- Ej, co to za miejsce? – zapytałam, marszcząc nos.
- Domek Hery – wyjaśnił usłużnie chłopak.
- Brzydki – mruknęłam do siebie, wodząc zdegustowanym spojrzeniem po pomieszczeniu.
Chwila. CHWILA.
- Czy wy urządzacie sobie orgię w moim mieszkaniu?! – zawołałam, odpychając Es na bok.
Nie wiem, kto teraz był bardziej zdumiony. Moi nowi znajomi na podłodze, czy Es. – Jak… Jak… Jak śmiecie, bezcześcić dom mojej matki?!
Karine zmarszczyła brwi. Zdezorientowana spojrzała na posąg Hery (tak, domyśliłam się kto to), a potem znowu na mnie.
- Twojej…matki?
Prychnęłam, wskazując na siebie obiema dłońmi.
- No raczej? 
- Przecież uznał cię Hermes – odezwał się Timny.
- Hermes! – powtórzyłam, jakbym dawno nie słyszała nic śmieszniejszego. – Słyszałaś, to Es? On myśli, że Hermes!
Esmeralda patrzyła się na mnie, z trudem wymuszając uśmiech. Gdyby był z nami ktoś jeszcze, najprawdopodobniej nachyliła by się do tej osoby i kazała jej dzwonić do psychiatryka, z którego uciekłam.
- Uznała mnie Hera, od dziś tu mieszkam! Już, jazda mi stąd.
- Victoria, nie mogła uznać cię Hera… - zaczęła Karine, a mi wystarczyło jej już pierwsze słowo, żeby ruszyć w jej stronę. Nie chcą wyjść? Trudno. Sama ich wyniosę.
- Vicky, Vicky! – poczułam, jak Es łapie mnie za ramię i ciągnie w tył. – Daj im spokój, niech robią co chcą. Chodź idziemy stąd.
Popatrzyłam na nią jak na zdrajcę.
- Gdzie mam spać, jak mi w sypialni kopulują?
- I tak tu nie ma łóżka. Co, chcesz spać na ziemi?
Spojrzałam na nią i po chwili namysłu, bardzo pewna tej odpowiedzi, oznajmiłam:
- Owszem. Chcę dziś spać na ziemi.
- To będziesz spać obok mojego łóżka – zbyła mnie przyjaciółka i popchnęła w stronę wyjścia. Cofając się, posłała szeroki uśmiech Karine i Timny’emu, którzy nadal nie bardzo rozumieli, co się właśnie wydarzyło. – To my jeszcze raz pardon i wychodzimy.
- Ała, to nie drzwi! 
- Kurna, Vicky, oczywiście, że to nie drzwi, weszłaś w ścianę.
To wiele wyjaśniało.
Gdy w końcu Es wypchnęła mnie w drzwi (które faktycznie były drzwiami), a gdy zamknęła je za nami, wetchnęła. 
- Jak ja nienawidzę tej szmaty.
- Wiem – mruknęłam. 
Jednak o wiele bardziej niż na problemach Es, byłam skoncentrowana na staniu prosto i w miejscu. Jak się okazało, gdy mnie nie trzymała, dreptałam to na lewo, to na prawo, to do tyłu i do przodu, bo moje ciało co chwila przechylało się w którąś stronę.
- Zaraz się porzygam.
- No weź, Esmi – westchnęłam, klepiąc ją po plecach. Właściwie trafiłam ją raz, i to w ramię nie plecy, a za drugim razem moja ręka przeciążyła mnie i wykonałam szeroki obrót wokół własnej osi. – Zniszczyłaś ją. Laska pewnie żałuje, że się urodziła.
- Nie, Vicky, serio.
- No mówię ci, że serio. Dogadałaś jej.
- Nie, serio będę… - nie dokończyła Es, bo jak oparzona pognała gdzieś na bok, na skraj lasu przy domku. Zmarszczyłam brwi, patrząc za nią. Wszystko stało się jasne, gdy usłyszałam charakterystyczne odgłosy.
- Aaaa, już rozumiem! – zawołałam w jej stronę. Chciałam pójść i ją wspierać z bliska, ale omal nie potknęłam się o powietrze, gdy spróbowałam zrobić krok. – Ja tu postoję i na ciebie poczekam, dobra? Wspieram cię, pamiętaj!
Na szczęście długo czekać nie musiałam. Esmeralda zaraz do mnie wróciła i poprowadziła dalej przez obóz.
- Ty serio uwierzyłaś, że jesteś córką Hery.
- Bo jestem – rzuciłam poważnie, choć oczywiście żartowałam. Es zatrzymała się, a gdy na nią spojrzałam, zdawała się być zbita z tropu.
- Ej, ale tak na poważnie Vi. To kto cię uznał? Wiesz?
Z trudem się powstrzymałam, żeby wyśmiać ją prosto w twarz. Dobry dowcip, Esmi. Myślisz, że jestem tak pijana, że nie pamiętam, hmm? Jakbym ci nie opowiadała o tym co mój brat-Nicolas, mi powiedział. Ani o tym, że cieszę się, że nie muszę się wyprowadzać od Hermesa. A gdzie mi zorganizowali imprezę, z okazji uznania? Posłałam jej rozbawione spojrzenie, żeby wiedziała, że doskonale pamiętam, tylko się zgrywam.
- Oczywiście, że Zeus – odparłam, zataczając się. 
Jak żartujemy, to żartujemy.
Dalszą część podróży przez plac pomiędzy domkami chyba przespałam, bo nim się zorientowałam Es otwierała kolejne drzwi. W środku było cicho, nie licząc czyjegoś chrapania.
- Nie zapalam światła, bo nie chcę ich budzić – szepnęła do mnie Es. Racja. Nie polecam budzić mojego rodzeństwa…
Byłam tak ledwo ciepła, że nie robiło mi to najmniejszej różnicy. Ciemno, jasno… Co mnie to obchodziło. Mój świat i tak wirował, a gdy zamknęłam oczy widziałam najdziwniejszy pokaz laserowy jaki możecie sobie wyobrazić. Poza tym od kiedy wyszłyśmy z domku Hery ani na chwilę nie otworzyłam oczu.
- Cichutko, cichuteńko…
Nie wiedziałam, po co Es mi to mówiła. Dobiłam do etapu, gdzie nie miałam siły wymówić ani jednego słowa.
- Siadaj. Siedzisz?
Wymruczałam pod nosem, że owszem. Es posadziła mnie na jednym z łóżek, po czym pomogła się położyć tak, żebym wycelowała w poduszkę, a nie podłogę. Wrzuciła mi nogi pod kołdrę, dziwnie nagrzaną.
- W porządku? – upewniła się.
- Yhym – ziewnęłam. Leżałam na skraju łóżka, na boku, a Es kucała przy mnie. – Śpisz u nas? Możesz spać z Nicolasem. Albo ze mną, meine liebe.
- Serio? Teraz niemiecki?
Wyszczerzyłam się w ciemności, bełkocząc „konicziła” nie mając pojęcia jak to się wymawia.
- Ty weź już lepiej zaśnij – zaśmiała się nadal szepcząc. – Ale wiesz, pijanemu szczęście sprzyja. Pójdę go poszukać. Nicolasa, nie szczęścia.
-  On jest twoim szczęściem – wybełkotałam beznamiętnie. A potem dodałam: - Przecież chrapie tu, jak zawsze. Nie słyszysz?
- Nick? – zdumiała się Es. Pewnie rozejrzała się po pokoju, ale ja tego nie widziałam. Powieki odmówiły mi posłuszeństwa i nie byłam w stanie nawet na nią zerknąć.
- No chrapie jak zawsze, spać przez niego nie mogę.
- Yyyy…okej. To może teraz będziesz mogła, skoro Nicka tu nie ma.
Wykrzywiłam się, wyklinając moje życie.
- Jezu, serio? Jak nie Nick, to które tak chrapie?... Pewnie Chase…
Es coś mi odpowiedziała, ale byłam zbyt zajęta ziewaniem, żeby jej słuchać. Zrozumiałam tylko, że życzy mi dobrej nocy. Poczułam, jak całuje mnie w czoło, więc posłałam jej szeroki uśmiech, a potem usłyszałam kroki i dźwięk zamykanych drzwi.
Leżenie na trawie było wybitnie przyjemne, jednak teraz z radością odkryłam, że chyba znalazłam nowe ulubione łóżko w domku Hermesa. Nie wiem, kto do tej pory tu spał, ale od dziś ten materac był mój. Szczęśliwa, że wreszcie się wyśpię, obróciłam się na drugi bok, żeby jak zawsze wtulić się w jedną z wielu poduszek, z którymi spałam.
Tylko trochę się zdziwiłam, że poduszka, którą objęłam była taka wielka i podejrzanie twarda. Do tego chrapała? Cholera, powinnam była wypić mniej, miałam omamy. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, najzwyczajniej w świecie usnęłam.

Es i Vi na swojej przygodzie.

6 komentarzy:

  1. Boski rozdział! I do tego tak szybko ^^
    Pijane dziewczyny są takie komiczne, po prostu kocham ten moment, zwłaszcza tą dyskusje o skali i ciąży! A jak Vi wypaliła o Thomasie, to już ryczałam ze śmiechu, wielka szkoda, że Charles tego nie słyszał!
    A turniej, szczerze to sama o nim mało nie zapomniałam, ale według mojego wewnętrznego kalkulatora, to chyba rzeczywiście wychodzi to "jutro", i już naprawdę nie mogę się tego doczekać, biedny Simon, chłopak będzie miał nieźle przechlapane, jeszcze pożałuje swojej dobroci.
    Jeden z moich ulubionych cytatów, to ten o Peterach na Marsie. Ciekawe kogo jest pełno na takim Merkurym, mnóstwo Vi, Amy, Nicków, Johny'ów, czy misz masz wszystkich Hermesiątek xD
    Victoria naprawdę musi wprowadzić te plany podboju obozu w życie, zwłaszcza domku Apollina, Milos na pewno wpadłby w jeszcze większą depresję.
    Uwielbiam Es, to jak podrzuciła Vi do obcego domku jak kukułka było świetne, już nie mogę się doczekać, co z tego wyniknie i przede wszystkim, gdzie Victoria wylądowała. Chociaż, szczerze obstawiam domek Kabanosa ;) Już nie mogę się doczekać, co będzie dalej, bo zapowiada się świetna akcja!
    Pozdrawiam i życzę całego wiadra weny ;)
    N

    OdpowiedzUsuń
  2. Vi wylądowała w domku Zeusa, pytanie tylko przestrzeń osobistą którego ze śpiacych tam chłopaków pogwałciła.
    ES I NICK TAK PROSZĘ.
    Peter to chłopak nie z tej Ziemi <3.
    Jezu Vi i Es to taki idealny ship.
    Rozdział króciutki, więc mało do komentowania, ale czekam na następne z niecierpliwością.
    Coś czuję że zbliżają się wyznania miłosne mocne.
    Peace!
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  3. dyskusja o ciazy to byl HIT kocham pijane dziewczyny hahshsh es i vi w rownoleglym wszechswiecie jako para..to byloby:mocne!! czekam na moment podbicia calego obozu przez vi XD dalej bawi mnie to ze ze apollo zaprosil vi na randke hahshz dobra to teraz pytanie do ktorego domku es ja podrzucila??do kabanosa czy zeusa?(bo obstawiam ktoregos z nich)
    do nastepnego przeczytania, duzo weny zycze!!
    ~wiczi

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, Es chyba zbyt dosłownie potraktowala odpowiedź V na pytanie kto ją uznał :D Czekam na pobudkę, po wytarzaniu się na trawniku i na kacu V z pewnością będzie niezwykłym zjawiskiem dla chłopaków... Pijane dziewczyny rządzą, kocham to połączenie umysłowe wystepujace miedzy ludźmi na tym etapje :p A awanturą w domku Hery dziewczyny przebiły wszystko. Mam tylko nadzieję że następnego dnia będą to pamiętać i spotkają tę parkę :D Mam nadzieję że nowy rozdział już nie długo, a w międzyczasie ciesz się wakacjami :D Weny życzę!
    Dzulka

    OdpowiedzUsuń
  5. Pamiętam, sprawdzam, czekam ☺️

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.