Wakacje z o.o. (17) cz.1

Miśki!
Przepraszamy, że tak długo. Ale głupio przepraszać, skoro nie ma zmian w kierunku lepszym, prawda...? I tak: napradę nam głupio, że czekacie po miesiac na nowy rozdział.
W tym rozdziale...pojawia się nowa postać, jest wyjaśnienie co to takiego jest "balonik z niespodzianka" albo dlaczego słynne ciasteczka "Prezydentki" sa takie słynne. Miłej zabawy, ja bawiłam się świetnie, kiedy pisałam ten rozdział na nowo (naprawdę, zupełnie zapomniałam, że potrafimy z Lady takie sytuacje wymyślić).
Dawno niczego nie dedykowałyśmy, kiedyś na naszym blogu dedykacja przy każdym rozdziale była rzecza normalna. Dlatego też dedykuję rozdział Okej (odpisałam ci pod rozdziałem (16) cz.1), Nez oraz Auriel.
Miłego czytania!
Gwiazda.

ROWLLENS XVII

Z perspektywy czasu uważam, że chyba nikogo nie poznałam tak efektownie jak Thomasa. Oczywiście kiedy rozwaliłam mu nos i biegałam po krzakach, żeby od niego uciec, wcale nie myślałam, że to co się dzieje jest „efektowne”. Nie oznaczało to też, że dzięki temu miał u mnie jakiekolwiek chody. Mało tego- może przez przypadek wręcz przeciwnie…
Jednak teraz, kiedy zostałam zmuszona, by sobie to przypomnieć, mogłam z czystym sumieniem przyznać, że śmiałam się najgłośniej, a wspomnienia darcia się na siebie i blokowanie drzwi samochodu były jak obrazki ze słabej komedii na Comedy Centre (które ja osobiście wielbię).
- Nigdy nie wierzyłem, że wróciłeś z rozwalonym nosem, bo w tym poprawczaku była chimera - wtrącił Charles, patrząc drwiąco na Thomasa.
- Bardzo nie skłamałem.
- To nie był poprawczak - mruknęłam, udając, że nie zrozumiałam aluzji, że to niby ja jestem podobna do chimery. Jak w ogóle wygląda chimera? Co to w ogóle jest…?! - Tam jeszcze nie byłam.
- Jeszcze - poparł mnie Thomas z tym dżentelmeńskim uśmiechem. - Gdyby nie ja, moglibyśmy ci teraz tam kartki świąteczne przysyłać.
- Obstawiałem, że brak prawa jazdy i dziewczyna w samochodzie zrobiło swoje - ciągnął Charles. - Nie chciałeś pokazać samochodu, jaki zabrałeś, więc byłem pewien, że po prostu wpierdoliłeś się nim do rowu.
- Chwila… Zabrałeś samochód?
Zostałam zignorowana.
- Ja też – powiedział Christopher, patrząc ze zrozumieniem na Charlesa. - Choć ja byłem pewny, że po prostu wlazłeś w szklane drzwi.
- To nie był samochód z Obozu? – ciągnęłam skołowana, patrząc się na Thomasa, który dla odmiany patrzył się wszędzie tylko nie na mnie.
- Szklane drzwi? - powtórzył Charles. - Skąd wziąłeś nagle szklane drzwi?
- No wiesz. Wszyscy wiemy, że jego odbicie jest dla niego bardzo kuszące.
- Czy ty naprawdę ukradłeś ten samochód?!
Thomas posłał im pełen politowania uśmiech. A mnie olał.
- Przezabawni jesteście - rzucił cynicznie.- Nie mogłem się popisywać, bo jeszcze Rowllens stałaby się krzywda.  I tak na co drugim zakręcie była biała.
Popatrzyłam się na chłopaka rozbawiona, pytając go spojrzeniem od kiedy to się tak o mnie troszczy. Wzruszył ramionami, posyłając mi lekki uśmiech.
- Byłam biała, ponieważ na co drugim zakręcie wypadaliśmy z drogi - uściśliłam. - Poza tym, jakby mi się stała krzywda, to pokazałby wam ten samochód. Z moimi zwłokami w środku i jeszcze zbierał drobne za wejściówki. – Posłałam mu lekki uśmiech, po czym ponownie zapytałam: - Czy ty naprawdę go ukradłeś?
Thomasa znaleźliśmy dopiero na obiedzie, gdzie zgodnie z podejrzeniami Oscara, jego rodzeństwo go „gnębiło”. Bidula, siedział wyprostowany i z zaangażowaniem udawał, że nie słyszy Judy, która z perfidnym uśmiechem próbowała go zirytować. Po drugiej stronie miał Arthura, który co jakiś czas coś do niego mówił, a gdy odpowiadała mu cisza bądź spojrzenie brata, rezygnował z próby nawiązania rozmowy. Ale tylko na minutę. Przy stole siedział jeszcze jakiś jeden dzieciak, obok Judy. Był młodszy od reszty, przeraźliwie chudy i przeraźliwie podobny do Arthura z twarzy, a przez to też do Thomasa. Tylko czarne włosy, w  odróżnieniu do obu braci, miał krótko ścięte. Chris mi wyjaśnił, choć sama się domyśliłam, że to najnowszy członek rodziny – Junior, który jak na razie wkurza Thomasa najbardziej z nich wszystkich.
Może dlatego Thomas tego ostatniego najbardziej ignorował, nawet na niego nie patrzył. Jednocześnie pochłaniał spaghetti, co wyglądało rozkosznie.
Nie powiem, żebym z Christopherem nie umierała ze śmiechu, kiedy staliśmy na schodach i komentowaliśmy wszystko.
A teraz, gdy Thomas skończył jeść i z ulgą uciekł od rodzeństwa, siedzieliśmy w piątkę pod ścianą domku Zeusa. Dwa kroki od ściany domku stała prowizoryczna ławka, składająca się z dwóch niskich drewienek i deski. Drzewa rzucały przyjemny cień, więc dało się przeżyć mimo upału. Pomiędzy nią, a budynkiem widać było miejsce na ognisko. Trzy kroki dalej był las i miejsce to zdawało się być całkowicie schowane i zapomniane. Jak ślepy zaułek, czy jakaś skrytka.
- No dobra, wygrałeś - powiedział Charles, pochylając się i dając Oscarowi jakieś dziwne monety.
Blondyn siedział pod ścianą domku, łokcie trzymał oparte o kolana, a przed sobą trzymał butelkę jakiegoś piwa, czy czegoś takiego. Obok niego stał Thomas, z jedną ręką w kieszeni, a drugą opuszczoną w dół i trzymał w połowie wypalonego papierosa. Barkiem opierał się o ścianę, co jakiś czas też głową, odchylając ją w bok i patrząc na wszystkich z wyższością i pobłażaniem.
Jednak odkąd go zobaczyłam, nie mogłam przestać myśleć, że powinnam pojechać z nim do mojej mamy. Jego propozycja, że zawiezie mnie do domu… no dobra, przyznaję. To było miłe (o fu, potrzebuję odkażacza na język, ja tego nie powiedziałam, o fu). I na pewno nie chciał mnie nią zdenerwować, pewnie spodziewał się łez szczęścia i rzucenia mu się na szyję (a jednak dupek, już mi lepiej). Tylko teraz, ilekroć wpadałam na jego spojrzenie, to odwracałam głowę, bo nie mogłam wytrzymać myśli, że nie chcę jechać zobaczyć własnej matki.
- Wygrałeś? A co obstawiałeś? - zapytał syn Tarota.
- Że nowa, którą miałeś odebrać, nie wytrzymała presji twojej osoby - odparł spokojnie Oscar, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie. Odkąd zaczęłam z nim spędzać trochę więcej czasu, odkryłam, że ten facet jednak nie jest taki cichy i bez emocji, na jakiego wygląda. Ma spory dystans do wszystkiego, ale nie jest jakiś odizolowany.
- A ty? - popatrzyłam się na Christophera. - Nie zakładałeś się?
- Oczywiście, że się zakładałem - prychnął, tak jakbym właśnie powiedziała coś śmiesznego. - Ale wygrałem w połowie, więc nic nie płacę.
Widząc moje spojrzenie i Thomasa, który też nie znał tych zakładów, syn Eris pochylił głowę w dół i uśmiechnął się szeroko.
- Stawiałem, że nos rozbiła mu ta nowa, która okazała się być lesbijką, a że Thommy nie wiedział i usilnie do niej zarywał, to dziewczyna sprowadziła go na ziemię. A potem wszedłeś w szklane drzwi, tak żeby się doprawić - dodał dla pewności, żebyśmy pamiętali o tej opcji.
- Skąd wiesz, że nie wygrałeś - prychnęłam rozbawiona. - Może jestem lesbijką, i co wtedy?
- Lepiej nie. Cztery drachmy a twoja heteroseksualność to słaba wymiana – ocenił Thomas, unosząc porozumiewawczo brwi.
- A poza tym, lepiej nie bądź, bo Oscar jest homofobem - wtrącił się Chris, wskazując brodą na blondyna. Ten wykrzywił się lekko na jedną stronę, a potem rozłożył ręce, jakby chciał coś wyjaśnić.
- Nie jestem homofobem, ja tylko jestem nietolerancyjny. I lesbijki to pół biedy…
- Czyli jednak nie wygrasz zakładu - powiedziałam do Chrisa, cmokając, jakbym była zawiedziona. - Cóż, przynajmniej byłeś blisko. Bliżej niż Charles i jego rów.
- Jak nie do rowu, to w drzewo - dodał Charles, uśmiechając się przymilnie do Oscara i mrużąc oczy. - Niektórzy z nas bardzo lubią wpadać w drzewa, co?
Blondyn, który siedział pomiędzy ławką a ścianą, ze skrzyżowanymi nogami, garbiąc się i bez zainteresowania wpatrując się w nas, wzruszył ramionami.
- Nie wiem czy pamiętacie, ale wasza gadanina mnie nie rusza i mam was w dupie - zauważył spokojnie, po czym nie obdarzając ich spojrzeniem zaciągnął się swoim papierosem.
- A o co chodzi? - zapytałam.
Porozumiewawcze spojrzenie Thomasa, Charlesa i Christophera wystarczyło, żeby zrozumieć, że to dość kompromitująca kwestia. Ale przecież, jak coś jest kompromitujące, to jest ulubione przez przyjaciół, prawda?
- Wiesz, to bardzo długa historia - zaczął Thomas, uśmiechając się triumfalnie.
- Można by o niej wręcz opowiadać i zaczynać „za siedmioma lasami, za siedmioma drzewami”… - dodał Christopher, który siedział na ławce obok mnie i szczerzył się szeroko. Kosmyki włosów wpadały mu w oczy, więc co jakiś czas je odgarniał ruchem głowy.
- No i cała sprawa leży w tym, że Oscar postanowił pewne drzewo poznać bliżej - wtrącił coś od siebie Charles. - Wiesz, normalnie każde inne drzewo dałoby mu z liścia, ale to było inne i…
- Dobra, panowie, do sedna - przerwałam mu. - Mówcie o co chodzi, bo zaraz zapuścimy tu korzenie.
I tak jak podejrzewałam, kiedy tylko to powiedziałam cała trójka zaczęła się drzeć się jak na jakimś koncercie, a Oscar (choć się uśmiechnął!) przetarł twarz dłonią, jakby był śpiący.
- Nie wierzę, że to powiedziałaś.
Oj chłopie. Ja też nie… I nawet nie wiedziałam co w tym było śmiesznego. Żarty o drzewach są śmieszne? No dobra.
Zaczęłam się z nich śmiać. Ich logika była banalna- co z tego, że to co powiedziałam było nieśmieszne i trochę niepasujące. Ważne, że o drzewach, bo teraz akurat ciśniemy Oscarowi drzewami. Dlaczego? Cholera, nie miałam pojęcia.
- Ja ją adoptuję jako siostrę - oznajmił Charles unosząc butelkę w geście toastu, a gdy Thomas parsknął śmiechem i zaciągnął się papierosem, zgromił go wzrokiem. - No popatrz na nią. Wykapana córka Zeusa.
- Patrząc obiektywnie, to nawet możliwe - powiedział, gdy wypuścił dym ustami.
- Tak? Bo Zeus to władczy, ważny i majestatyczny król bogów, a ja jestem podobna?
- Nie - uciął. - Bo Zeus to też arogancki, bezczelny i kłótliwy wyrośnięty nastolatek, a niedaleko pada jabłko od jabłoni.
No tak. Nie ma co oczekiwać, że kiedyś powiemy sobie coś miłego. Cholera, mimo wszystko tęskniłam za tymi docinkami, więc uśmiechnęłam się cynicznie. Mało tego- ja je nawet polubiłam! Następnie spojrzałam na Charlesa z teatralnym oburzeniem.
- Charles, powiedz mu coś. - Zaśmiałam się i nachyliłam się, żeby trzepnąć chłopaka w ramię.- Ciebie obraził bardziej, bo ja jestem jeszcze niezdiagnozowaną córką Zeusa, a ty owszem.
- Szczególnie córką - mruknął Christopher do mnie, maskując to kaszlem.
Zeus? Dlaczego nie. Król bogów, arogancki, pewny siebie i władczy drań, z tego co o nim mówiono w tym wariatkowie. Z tego co sobie myślałam, albo wiedziałam, jak mnie postrzegają inni- nadałabym się. Ba!, nawet dzięki temu, jak myślę, że myślą o mnie inni sprawiało, że córcia króla bogów była realną posadą.
- Ale na poważnie…
- Ja byłem bardzo poważny - wtrącił Thomas, maltretując mnie przymilnym uśmieszkiem numer dwadzieścia sześć.
Prawdę mówiąc, chciałam. Bardzo. Naprawdę w tej chwili marzyłam, żeby mnie Zeus uznał, chciałam zamieszkać w domku Zeusa z Charlesem, mieć w nim takiego starszego brata.
- No dobra, ale czy ktoś mi wyjaśni, o co chodzi z tym leśnym romansem Oscara?
- Leśny romans Oscara - powtórzył Chris. Wydął usta, uniósł brwi i pokiwał głową z uznaniem. - Brzmi nieźle. To jest ten tytuł, którego potrzebowałem do wydania książki…!
Ta ławeczka była stanowczo za niska na tak wysokiego chłopaka, jednak najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało. Pochylał się do przodu i splótłszy palce przed sobą opierał przedramiona o kolana.
- Dlaczego to takie… nie wiem, to brzmi jak nie wiadomo jak kultowa i pamiętna sytuacja.
- Bo taką jest - poparł mnie Thomas.-  Ale ta kwestia bywa drażliwa, nie wiem czy Oscar pozwoli nam aż tyle wygadać.
- Thomas, kretynie. - Oscar podniósł głowę, żeby spojrzeć na syna Tarota jak na skończonego idiotę. - Jak myślisz. Skoro już tak dobrze wam się o tym gadało, to jest sens przerywania teraz? Victoria i tak się zorientuje, gdy będziecie tak się zachowywać mijając każde drzewo. - Thomas i Charles popatrzyli się na siebie, jakby szukali poparcia, że to nieprawda, że wcale się tak nie zachowują. - Poza tym, lepiej dla niej, żeby nikt nie próbował jej wmówić bajki z meksykańską striptizerką.
- Meksykańską striptizerką? - powtórzyłam tłumiąc śmiech.
- Tak - przytaknął Thomas, ruchem głowy strząsając z oczu przydługie kosmyki włosów. - Meksykańską striptizerką, która okazała się być zmiennokształtnym potworem.
- Zamówiłeś striptizerkę z Meksyku? – Popatrzyłam na Oscara, marszcząc nos. Blondyn popatrzył na mnie przez chwilę, nic nie mówiąc, ale jego spojrzenie wyrażało wszystko: bezsilność, politowanie i zblazowanie.
- Nie. To jedna z wersji, którą oni rozpowiedzieli.
- Wersji… czego? – spytałam, ale chłopcy mnie zignorowali.
- Zawsze lubiłem tę wersję, stawia Oscara w świetle takiego bad boy’a - zauważył Chris ruszając śmiesznie brwiami i patrząc z udawanym podziwem na blondyna. Ten jedynie uśmiechnął się, choć był to uśmiech skazańca, który już nawet nie rozpacza, tylko się uśmiecha i myśli sobie „Idioci”.
- Ja nie - mruknął Thomas, krzywiąc się lekko. - Bo to ja w niej jestem tym popaprańcem, który dał mu namiary. Ludzie mają o mnie dziwne zdanie, nie sądzicie?
- Jak cię widzą, tak cię piszą - podsumowałam.
- Właśnie. Ciesz się, że tylko dajesz mu numer, a to nie ty jesteś tą striptizerką - walnął Christopher, szczerząc się szeroko do Thomasa, bardzo zadowolony z siebie. Parsknęłam śmiechem, chowając twarz w ramię szatyna. - Byłbym w stanie sprzedać i taką wersję.
Thomas opuścił rękę z papierosem i popatrzył na szatyna z wyrzutem.
- To ty wymyśliłeś, że to ja dałem mu numer?
Ups, ups, ups… Tarota wyglądał na autentycznie poirytowanego.
- Ktoś musiał. Charles gubi wszystko i nic nie może zapamiętać, nikt by mi nie uwierzył, że to on.
- Nie mogłeś podstawić kogoś innego? - Najśmieszniejsze było to, że syn Kabanosa był serio urażony.
- Niby kogo? Kto by uwierzył, że Oscar dostał numer striptizerki od kogoś innego? Od kogo? Znalazł w kalendarzyku Wujaszka? Inaczej: że kto by się odważył mu dać taki numer.
Ten argument był chyba wystarczająco silny, bo Thomas przechylił głowę, jakby zastanawiał się, czy przyznać mu rację czy nie. W końcu uniósł brwi ze zrozumieniem i odpuścił, bo najwyraźniej uznał, że faktycznie - on „jest na tyle odważny”. Inna sprawa, że to była z tego co zrozumiałam wymyślona historia, ale okej. Christopher uniósł brwi wyżej, jakby chciał mu przekazać „Widzisz? Nikt inny by nie pasował, sam rozumiesz”.
- To o co chodzi…? Bo się zgubiłam.
- Chodzi o to, że Oscar pewnego dnia wpadł na pewne drzewo. I jeżeli pomijając dendrofilię, to moglibyśmy rozważać zoofilię, bo na pewno żyły tam jakieś wiewiórki, a jak nie one, to termity na pewno. Cóż, jakbyśmy mieli dowody, że to były młode termity, to ja bym jeszcze pedofilię podczepił…
- I nekrofilię, bo drzew było uschnięte, co? - wtrąciłam cynicznie, patrząc na syna Zeusa z pobłażliwym wyrazem twarzy. Ten jedynie wydął usta i z uznaniem pokiwał głową, po czym oznajmił.
- Jak nic jesteśmy spokrewnieni.
Oscar nie powiedział nic, jedynie spojrzał się na Charlesa tak, jakby próbował mu przekazać, że teraz nie ośmiesza go, tylko samego siebie. Jednak mój prawie-brat się tym nie przejął, pociągnął kilka łyków z butelki i posłał blondynowi swój firmowy krzywy uśmiech.
- Wyobraź sobie, że tym razem nabijamy się z Oscara z bardzo słusznego powodu - zaczął Christopher, obracając się do mnie przodem na ławce. - Oscar ma na torsie piękną bliznę, która wygląda dość groźnie. Wiesz… jak ślad po walce ze smokiem, potworem, blizna po groźnej ranie, czy pamiątka po ataku meksykańskiej striptizerki z kontaktów Thomasa.
Najwyraźniej Thomas postanowił jednak mimo wszystko być urażony za tę historię, bo zgromił przyjaciela spojrzeniem i ostentacyjnie zaciągnął się papierosem.
- A tak naprawdę nasz kochany Oscarek wbiegł w drzewo, kiedy w nocy poszliśmy do Lasu w… ile to lat temu? Sześć? - Thomas zmarszczył brwi i spojrzał na Christophera. Ten jednak tylko wzruszył ramionami.
Parsknęłam śmiechem. Myśl, że Oscar ma bliznę, a inni uważają ją za pamiątkę po czymś strasznym, kiedy tak naprawdę jest śladem po gałęzi… Musiało być frustrujące, że pochodzi ona od upadku na drzewo.
- Sześć lat? – spytałam nagle. - Czyli… ile wy już jeździcie na ten Obóz?
- Długo za długo. – Thomas machnął ręką, ucinając temat. – Ale Rowllens, nie myśl, że całe wakacje spędzamy w tym miejscu. Nie, tylko jakiś miesiąc, bo inaczej Wujaszek by za nami za bardzo tęsknił.
- Chryste, ale to by smutno wyglądało, jakbyśmy tu przyjeżdżali na całe wakacje – odkrył Charles, uśmiechając się z niedowierzaniem, bo chyba to sobie wyobraził. - Nie, nic z tych rzeczy. Wracamy stąd za jakieś dwa tygodnie i akurat jedziemy z naszymi innymi znajomymi do domku letniskowego Christophera.
Cholera, oni mają innych znajomych?
- Tak czy inaczej. - Christopher westchnął teatralnie jak zawodowy bajarz. - Teraz Oscar ma na pół klaty bliznę i cały obóz wymyśla, jak heroicznie ją zdobył.
- Jedyne co w tej nocy było heroicznego, to my. Pół nocy doprowadzaliśmy go do stanu użytkowego, żeby rano wmówić Chejronowi, że wywalił się z łóżka na róg półki nocnej - zauważył Thomas.
Podkuliłam nogi, by oprzeć na nie ręce, kiedy zgięłam się w pół. Nawet już nie ryczałam ze śmiechu, jedynie potrzebowałam chwili by to sobie wyobrazić. Młodszych o sześć lat chłopaków, który robią wszystko, żeby wpaść na Chejrona i utrzymać kolegę przy życiu. Miny Oscara, kiedy unika odpowiedzi o prawdziwym pochodzeniu rany. Cholera, miny chłopaków, kiedy ktoś się blondyna o to pyta, a ci stoją obok i tylko się przekrzykują „no, Oscar, pochwal się”, „opowiedz, jak wysoki i niebezpieczny był przeciwnik”. A potem dopowiadają, że „zostały po nim tylko wióry”.
- Nigdy nie robiłem nic bardziej precyzyjnego i cholernie żmudnego, niż wydłubywanie z tej ofiary tych wszystkich drzazg - zauważył Charles. - On już wtedy był tak chudy, sama skóra i kości. Pierdzielę, pamiętasz Thomas, jak trafiliśmy na jego żebro i byłeś pewny, że to biała, uschnięta piana od zakażenia?
- Tak, próbowałeś to zeskrobać długopisem.
- Długopisem?
- Tak, tylko to mieliśmy pod ręką – przyznał Charles. - Nawet mu się podpisałem na żebrze, ale chyba już się zmazało, nie? Serio myśleliśmy że to piana, co?
- Oj, ja pamiętam jak odkryliście, że nie - mruknął Chris. - Zamiast ratować Oscara musiałem uspokajać Thommy’ego, bo zaczął dramatyzować. Jak zwykle z resztą.
- Myślicie, że jakby go teraz pociąć i odsłonić to żebro, to miałby tam jeszcze mój autograf?
- Nie. –Oscar spojrzał na Charlesa jak na skończonego debila. – I nikt nie będzie tego sprawdzał, nigdy.
Syn Tanatosa mruknął coś pod nosem, uśmiechając się kpiąco. I choć nie chciałam, naprawdę nie chciałam!, w momencie, kiedy na niego spojrzałam… przez chwilę przestał być Thomasem z obozu, a stał się znowu tym wariatem, który mnie tu przytachał niemal na siłę. Cholera, w tej chwili czułam się tak, jakbym siedziała w tym kradzionym samochodzie, a on prowadził, kłócąc się ze mną, że to wszystko prawda, a ja jestem przewrażliwiona.
W tym momencie jego osoba stanowiła dla mnie jedyny kontakt z nie-obozowym życiem. Obóz stał się nagle osobnym światem, gdzie nic poza nim mnie nie obchodziło. Moje życie polegało na obozowym cyklu dnia, urozmaiconym w kłótnie, fochy i głupie pomysły. Dlatego, kiedy patrzyłam na Thomasa i przypomniałam sobie, że to on kazał mi „zachowywać się naturalnie” i uciec z komisariatu, a potem tu przywiózł… myślami wracałam do mojego starego, pozbawionego bogów greckich i tego miejsca życia.
Szokiem było też odkrycie, że ta czwórka również ma jakiekolwiek nie-obozowe życie, że za dwa tygodnie wracają z obozu i jadą sobie gdzieś indziej na wakacje ze znajomymi.
Thomas zauważył, że się na niego gapię. I rzecz jasna zachował się jak on, czyli przechylił głowę na bok pytająco i błysnął zębami. Tak, tak. Niech wmawia sobie, że się na niego gapię jak jego fanka. Tak, cholera, na pewno. Plus był taki, że to był Thomas. A Thomas był częścią tego obozu.
Co nie zmienia faktu, że i tak postanowiłam zmienić temat.
- Dlaczego w takim razie nie zaprowadziliście go do Chejrona? - Słysząc to Thomas wyprostował się i uniósł lekko ręce w geście uspokojenia mnie.
- Rowllens, mieliśmy wtedy około jedenastu, dwunastu lat. Woleliśmy wydłubywać mu drzazgi z żeber osobiście, niż pobiec do Chejrona i mu oznajmić „Wujek, byliśmy w Lesie, choć to zakazane i śmiertelnie niebezpieczne, a Oscar nadział się na drzewo. Jest trzecia w nocy, potrzebujemy chirurga”.
- To był mój pierwszy rok - dodał Christopher. - Thomasa z resztą też. Zrozum, że przynajmniej nasza dwójka była dość spanikowana, czy przypadkiem nas za to nie wyleją.
- Ja nie byłem. - Thomas od razu zaprzeczył, prychając urażony i robiąc minę jak mała dziewczynka, która mówi „oj mamo, nie mam pięciu lat, wcale nie lubię lalek!”.
- Nie, ty tylko nawijałeś o tym, że to obrzydliwe, Oscar umrze, a ty jesteś za młody, by zostać lekarzem, a potem gnić w więzieniu i że jakiś glut ci się przyczepił do piżamy i tego nie dopierzesz - zgasił go Charles pełnym litości spojrzeniem.
Thomas wywrócił oczyma, chcąc pokazać całemu światu jak został niesprawiedliwie potraktowany, że tak wcale nie było i nigdy nic takiego nie miało miejsca.
- No ale rano uznaliśmy, że te żebra nie powinny być tak widoczne, a to białe coś to nie ropa, tylko kość… Poza tym, kiedy Thomas wreszcie przestał histeryzować, to akurat postanowił zemdleć. To było już dla nas za dużo. I wysłaliśmy Chrisa do Pana D..
- Koleś mnie kocha. A oni się po prostu bali.
- Oscar spędził dwa dni w szpitalu, gdzie naprawiali jego klatę i szkody jakie zrobiliśmy mu naszą akcją ratowniczą…
- Tam pewnie mu to zmazali… - stwierdził Charles jakby sam sobie tłumaczył, że nie ma potrzeby rozcinać Oscara jeszcze raz. Blondyn spojrzał się na niego z góry, mordując go spojrzeniem. W jego oczach była groźba, że za same myślenie o tym, go zabije.
- …Kiedy wyszedł, każdy chciał wiedzieć dlaczego jest ranny.
- Czułem się jak pieprzona Madonna - mruknął Oscar, zaciągając się papierosem.
- Byliśmy bardzo kreatywni jak na dwunastolatków - wyjaśnił Charles. - Każdy poznawał inną genezę blizny Oscara.
- Schlebiasz nam - żachnął się Christopher. - Mieliśmy dobrą podstawę. Las pełen cudów i idiotę w środku.
- A i tak głównie opowiadaliśmy historyjkę Thomasa, że spotkał Bazyliszka.
Parsknęłam śmiechem i popatrzyłam się na Thomasa. Ten tylko wzruszył ramionami i machnął ręką na odczepne, tworząc przy sobie smugę dymu z papierosa.
- Świat z greckimi bogami jest równie nierealny co w Harry’m Potterze - zauważył. - Dużo osób to kupiło, ktoś nawet pytał się Chejrona, czy to on porwał Umbridge.
- Moja ulubiona jest wersja - zaczął Charles, kiedy ja zaczęłam się śmiać w ramię siedzącego obok Chrisa - że to blizna po goleniu.
- Nie znam tego - powiedział zdumiony Chris, podczas gdy ja ponownie zaczęłam się śmiać. Cholera, ja płakałam, rozbawiona jak nigdy, a on tylko zmarszczył brwi, że tego nie zna. - Kto był taki rozgarnięty?
- Eee… - Chłopak zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. Odchylił głowę do tyłu, ale nim zdążył znaleźć odpowiedź na pytanie, Thomas się wyprostował. Pstryknął znacząco palcami, na znak, że pamięta, po czym wyjął papierosa z ust, żeby móc coś powiedzieć.
- W ferie zimowe. Elvis. To on to rozpowiedział.
- Nie, on nazywał się Eric - poprawił go Christopher z kwaśnym uśmiechem, który zdawał się mówić, że jest zdegustowany niewiedzą Thomasa. - Nazywaliśmy go Elvis, bo nazywał się Eric Presley. Ile on miał lat? Był w naszym wieku…?
Thomas wzruszył ramionami, wywalił papierosa na ziemię i przydeptał go butem.
- Może. Pamiętam tylko tyle, że to on rozpowiedział.
- Ta - wtrącił Oscar patrząc na nich krzywo. - Rozpowiadał, bo ktoś mu to zasugerował.
- My mu tylko zasugerowaliśmy, że powinien wydepilować sobie klatę - poprawił go Christopher. - Ty poszedłeś tylko na przykład, że faceci tak robią.
- Właśnie - syn Kabanosa wzruszył niewinnie ramionami. - Inaczej by nam nie uwierzył i nie obkleił się srebrną taśmą. No, bo efekty brzytwy na tobie widział, a poza tym to byłoby mniej śmieszne.
- On miał może jedenaście lat, a cały był owłosiony jak Chejron.
Charles uśmiechnął się szeroko, jakby to wspomnienie napawało go dumą i poprawiało humor. Wyglądał na zadowolonego z siebie, kiedy niemal z pasją pokiwał głową.
- Lubiłem go.
- Każdy z nas go lubił - poprawił go Thomas i uniósł niewinnie brwi. - Szkoda, że nie widziałem go od pięciu lat, ciekawe dlaczego tak rzadko tu przyjeżdża.
Zaśmiałam się cicho. Przyjemnie siedziało się na dworze, z mieszanką trawy, mchu, piasku i szyszek pod stopami. Drewniana ławka może nie była zbyt wygodna, szczególnie że przez jej wielkość, musiałam podkulać wysoko nogi, jednak nie narzekałam. Cień był coraz większy, głównie dlatego, że było już sporo po południu.

- Hej, jestem Cleopatra.
- A ja Juliusz Cezar. Mumifikacja dobrze ci zrobiła, wyglądasz młodziutko, kochana.
Nie wiem, kogo bardziej zatkało. Ową Cleopatre, czy mnie, ponieważ zorientowałam się co powiedziałam dopiero po chwili.
Dziewczyna, która przed chwilą usiadła na schodkach obok mnie, zgromiła mnie spojrzeniem. Choć nie patrzyłam na nią, jedynie obserwowałam chmury na horyzoncie przed sobą, byłam pewna, że to zrobiła, bo prychnęła zirytowana.
- Mówię poważnie. Nazywam się Cleopatra Tipper i błagam, nie śmiej się.
Najpierw Clooney, teraz Cleopatra. Obiecałam sobie w duchu, że gdy poznam Jezusa po prostu przybiję mu piątkę.
Obróciłam głowę w bok, żeby na nią spojrzeć badawczo. Uniosłam brwi, mierząc ją spojrzeniem. Była niska, mogła mieć może metr sześćdziesiąt. Blada, z farbowanymi, czarnymi włosami, które przypominały choinkę. Obcięte do ramion, sterczały w każdą stronę, wpadając jej do oczu, na policzki, pod brodę, okalając jej szeroką, nawet ładną, twarz.
- Nazywasz się Cleopatra.
- Miałaś się nie śmiać - jęknęła załamując ręce i wywracając oczyma. - Wszyscy zawsze się śmieją…!
- Czy ja się śmieję? - zapytałam, siadając prosto i opierając ręce o podkurczone kolana.
- No nie - przyznała mi rację, wplatając palce w proste włosy i sprawiając, że teraz przypominała niedźwiedzia, którego ktoś potraktował kosiarką.
- Ale zaraz będę - ostrzegłam i od razu prychnęłam rozbawiona. - W greckim obozie nazywasz się Cleopatra?
Dziewczyna rzuciła mi pełne irytacji spojrzenie, ściskając wymownie usta. Miała na nosie okulary, typowe dla modnych nerdów. Zaokrąglone, duże i czarne. Spod nich patrzyły się na mnie jasne, szaro-błękitne oczy. Dość wąskie, ale przez to, że dziewczyna miała je pomalowane, nie było to widoczne.
- Mój ojciec jest archeologiem - wyjaśniła z kwaśną miną. - Dość fanatycznym i szurniętym, ale i tak go kocham.
- Aha.
- Nie wstydzę się tego. Mój stary jest wariatem, ale cudownym wariatem.
Posłała mi delikatny uśmiech i podkuliła nogi na schodek wyżej, tak jak ja. Z trudem powstrzymałam się od kolejnego „aha” z całkowicie pozbawioną zainteresowania miną.
- A ty? Och, wiem, że bierzesz udział w Turnieju, kojarzę cię, ale nie mogę zapamiętać… - stanowczo za dużo nawijała. - Veronica, tak?
Zginiesz. Cholera, zginiesz. Ozyrysowi cię w ofierze złoże, przysięgam.
- Victoria... - rzuciłam, mrużąc oczy ledwo widocznie. Taki odruch. Ale ona i tak zginie.
- No przecież…! Miło cię wreszcie poznać i proszę, mów mi Cleo, dobrze?
Nie odpowiedziałam nic, jedynie pokiwałam głową.
Powiedzcie mi, że jest większy farciarz na tym obozie ode mnie. Ja tu sobie spokojnie czekam na Thomasa, Charlesa, Oscara i Chrisa, których zgarnął Chejron z przyczyn bliżej mi nie znanych (im zapewne bardziej, bo na jego widok zaczęli się z czegoś śmiać…), a tu nagle atakuje mnie biało czarna dziewczyna z szerokim uśmiechem, w workowatym swetrze i bredzi o swoim ojcu. Trzeba mieć tupet, by tak poznawać ludzi, przyznajcie. Ogólnie moja nowa… ee… koleżanka wydawała się być dość pewna siebie i rzeczowa.
- Co robisz, dlaczego tak tu siedzisz i się opalasz?
- Nie opalam się - zaprzeczyłam, poprawiając ramiączko czarnej bluzki.
- Nie? A tak wyglądało. - Wzruszyła ramionami i zaczęła trajkotać o sobie: - Ja czekam. Emilia mi powiedziała, że podobno tu jest Thomas z chłopakami. Kurczę, koniecznie muszę z nim pogadać.
Brzmiała jak nafaszerowana sterydami lala ze słabego serialu o liceum. Siedziałam tylko dlatego, że byłam zbyt leniwa, żeby się podnieść. Zamiast jej słuchać zastanawiałam się, jak to się dzieje, że niektórzy ludzie myślą, że chcę z nimi rozmawiać.
- Tak, powaga - westchnęła, nadal zachowując się jakby grała. „Powaga”. Kto mówi „powaga”? - Ostatnio, kiedy byliśmy na spacerze, obiecałam, że coś dla niego załatwię. Nie mogę powiedzieć co, to tajemnica.
- Yhym, rozumiem.
- Powiedziałabym ci… Ale nie mogę.
- Powaga? - mruknęłam rozbawiona własnym cynizmem i cofaniem się w rozwoju jednocześnie.
- Tak… Thomas mi ufa, nie chcę tego stracić. Kurczę, ten spacer była taki… było tak miło.
Z trudem powstrzymałam uśmiech, rozumiejąc, z kim mam do czynienia. Choć z drugiej strony, miałam ochotę wstać i uciec z wrzaskiem „Ratunku, żyję w pieprzonym romansie rodem Zmierzchu!”.
Panie i panowie, przed państwem, na schodach obok mnie siedziała jedna z przedstawicielek mojego ukochanego obozowego gatunku- faneczek pana perfekcyjnego vel dupka vel Thomasa. One jednak nie są wymysłem, jak meksykańska striptizerka. No, powaga…!
Myślę, że dwa dni temu jedynie bym ją zirytowała, ba, nawet próbowałabym ją uleczyć i nawrócić. W chwili obecnej tego nie zrobiłam, bo po pierwsze polubiłam Thomasa, tak- mimo, że to palant, a po drugie Cleo była irytująco pewna siebie i myślała, że jej poziom równa się mojemu. Nic podobnego…!
- W sumie, to ci powiem.
Spojrzałam się na nią unosząc wymownie brwi w górę. Ja chciałam jej pokazać mój podziw nad jej trzymaniem sekretów, tym bardziej, że obiecała to chłopakowi, na którego leci... A ona odebrała to jako moje zaciekawienie sprawą. Pokiwała energicznie głową i ścisnęła mnie za ramię.
- Tak, powiem ci! Jestem taka podkręcona z tego powodu… On nie prosił, żebym zapytała się Chejrona, czy wszyscy obozowicze mają potrzebne im rzeczy z domu… Wiesz, mówił, żebym zapytała się tak ogólnie, to może wtedy Chejron uzna, że trzeba z kimś wrócić do miasta. Słuchaj, ja myślę, że Thomas chce ze mną jechać do mojego domu, bo przecież to on jako jeden z niewielu umie tu prowadzić…!
Zmarszczyłam brwi, bo…
- Kiedy cię o to prosił?
- Jakieś trzy dni temu…
Czyli mniej więcej wtedy, gdy uznał, że cudowną atrakcją dla mnie i dla niego będzie kolejna wspólna podróż po moje rzeczy… O cholera. Omal nie parsknęłam śmiechem, bo właśnie odkryłam, że ten kretyn zatrudnił jedną ze swoich fanek, żeby nie wyszło na to, że to on zwrócił uwagę, że nie mam tu swoich rzeczy. Że o mnie pomyślał. Proszę, jakby to wyglądało gdybym ja się dowiedziała, że to on – Thomas vel dupek – namówił Chejrona, żebym mogła pojechać po swoje rzeczy i do mamy. I jeszcze, bezczelny, uznawał cały czas, że to on robi mi przysługę…wspaniałomyślnie!
- Wiesz, Thomas kiedyś zabrał mnie na pomost w nocy. Eee...to było już dawno, ale często to wspominamy - sprostowała i machnęła lekceważąco ręką. Zauważyłam, że kiedy mówiła o czymś, często unosiła głowę i przymykała oczy, jakby to było „pff, oczywiste”. - Nie wiem, dlaczego ci to mówię, ale wydajesz się równa laska.
Równa laska. No dzięki, powaga, że taka jestem. Ja też nie wiem, dlaczego mi to mówisz. Więc przestań.
- Było tak romantycznie. Powaga, jak w książkach.
- Yhym, wiem coś o tym  - mruknęłam, myśląc, że porwanie mnie i cały ten bajzel też był rodem ze słabego opowiadania. Dzisiejszy dzień uważam za oficjalny dzień sentymentów. - Thomas jak chce… potrafi stworzyć książkowe sytuacje.
Cleo zaniemówiła i obróciła gwałtownie głowę w moją stronę. Aż drgnęłam, zdumiona, o co jej chodzi. Dopiero po chwili, podczas której tasowała mnie wzrokiem, zrozumiałam, że zabrzmiałam jakbym ja też miała na koncie romantyczny wieczorek z panem perfekcyjnym. W pierwszej chwili chciałam się wykrzywić, odruchowo otrzepać i zaprzeczyć. Jednak zaraz pojawiła się o wiele…ciekawsza opcja.
Przypomniałam sobie, jak Thomas wkurzył Petera opowiadaniem mu o naszym przyjeździe tutaj, ale w innej perspektywie. I to ja miałam na głowie Petera, który chciał go zabić. No to niech teraz on ma załamaną, rozhisteryzowaną, a może nawet żadną mordu laskę.
- Ty i Thomas…? - zaczęła, ale jako że byłam w swoim żywiole, przerwałam jej od razu, udając znudzoną, jakbym już milion razy opowiadała tę opowieść.
- Och, on mnie tu przywiózł. To były niesamowite dwa dni jechania.
- Aż dwa? Podobno jesteś z tej wysadzonej szkoły, to dzień jechania…
- Tak, ale przez pewne wydarzenia Thomas postanowił przedłużyć tą podróż i zatrzymaliśmy się na nocleg w hotelu.
Mina dziewczyny była bezcenne. Szeroko otwarte oczy, zdawały się jednocześnie prosić o więcej i kazać mi się zamknąć. Wykrzywiłam wargi w przymilnym uśmieszku.
- Po drodze wstąpiliśmy do kawiarni, zatrzymaliśmy się na… eee… spacer. A całą podróż dużo rozmawialiśmy. Thomas mi opowiadał o gatunkach ptactwa, jakie mijaliśmy. - No, a potem nawet jednego zabił… - Wiedziałaś, że zna się na ornitologii?… Naprawdę, świetnie było. Stworzyliśmy wspaniałą relację między sobą.
Nie, wcale nie uważałam przez pierwsze parę godzin, że jest wariatem gwałcicielem, i nie, wcale nie kłóciliśmy się, i nie kłócimy nadal. Mimo to ani razu nie skłamałam. Po prostu Cleo mogła źle odebrać znaczenie niektórych słów… Pomijając to, że zmieniłam stacje benzynową na kawiarnie, a moje ucieczki na spacer, byłam bardzo szczera.
- Nadal jest między nami to coś - kontynuowałam, szukając w głowie co jeszcze da się przekręcić. - Kiedy zgłosiłam się na Turniej, przyszedł powiedzieć, że będzie mi kibicował, ale prosił, żebym zrezygnowała, bo się o mnie martwił. - Uznał, że nie dam rady i tyle. - A kiedy złamałam nos, jako pierwszy przybiegł do szpitala. - Bo to jego siostra mnie pobiła, ups. - Mimo, że Alex zakazał do mnie wchodzić, znalazł sposób jak się tam dostać, cały on – westchnęłam, śmiejąc się sama z siebie i tego co paplałam. Miałam nadzieję, że mój śmiech w oczach Cleo wydał się bardziej naturalny; jak jakiejś rozkochanej idiotki. - A jak byłam zła, że zepsułam Turniej, to siedział ze mną. - I się nabijał, ale nie wchodźmy w szczegóły. - Dziś spędziliśmy razem kilka godzin. - Jeszcze z trójką innych osób, ale fakt faktem spędziłam z nim trochę czasu.
Ani razu nie skłamałam.
Cleo patrzyła się na mnie zdumiona, a ja powstrzymywałam triumfalny uśmiech. Starałam się wyglądać normalnie, jakbym rozmawiała z nią o szkole, albo ulubionym filmie.
- Ach, mówiłaś, że kiedy chcesz się z nim spotkać…?
- Co? Nie, nic takiego nie…
- Mam nadzieję, że nie pojutrze, bo obiecał, że pojedziemy odwiedzić moją mamę - przerwałam jej z subtelnym uśmiechem, jakbym tłumaczyła jej coś i troszczyła się o jej powodzenie w tym umawianiu.
Jej mina była bezcenna. Prawdopodobnie zdała sobie sprawę, że to nie ona pojedzie z Thomasem na wycieczkę.
Cóż…
Niestety!, nie zdążyła mnie o nic więcej zapytać (a ja przekręcić i przedstawić jej więcej prawdziwej prawdy) bo drzwi Wielkiego Domu otworzyły się. Obie się obróciłyśmy, ona trochę sfrustrowana i zgaszona, ja w świetnym humorze, wręcz dumna z siebie.
W drzwiach pojawiła się głowa Christophera, który widząc nas, mruknął „O!.” Po czym wyszczerzył się jakby chciał powiedzieć „przepraszam na momencik” i zatrzasnął drzwi z powrotem.
- O, chyba już skończyli - zauważyła Cleo, odchrząkując i ściągając sceptycznie usta. Wstała, otrzepując się. - A wiesz może, co oni tam tak w ogóle robią?
- Nie, nie wiem - skłamałam, ale zaraz się poprawiłam: - Choć Thomas mówił mi coś o Turnieju…
Cleo prawie niezauważalnie zacisnęła szczękę, żałując, że zapytała. A ja miałam ochotę parsknąć demonicznym rechotem jak wszystkie wiedźmy na filmach.
Chwilę potem z wielkiego domu wyszedł Charles, Oscar i Chris, bez Thomasa. Kątem oka zauważałam jak Cleo przesuwa się w bok, żeby zobaczyć, czy jej wymarzony facet gdzieś się nie zapodział po drodze, a kiedy trójka jego przyjaciół zeszła ze schodów i stanęła obok nas, a Thomasa nadal nie było widać, zmarszczyła brwi.
- Był z wami Thomas?
- Cześć Cleo. – Charles uśmiechnął się do niej promiennie, krzywo jak zawsze. - Co tam u ciebie, bo u mnie dobrze?
- Tak, cześć - burknęła. - Szukam Thomasa, podobno tu jest…?
Szybka wymiana spojrzeń między Charlesem a Chrisem mogła oznaczać tylko jedno. Oparłam głowę na dłoni i z trudem hamując uśmiech, obserwowałam dalsze losy tej sytuacji.
- Thomas? Jest w moim domku - oznajmił Christopher, szczerząc się wesoło. Beztrosko minął dziewczynę i klapnął na schodach obok mnie, tak, że teraz spokojnie jego ramie służyło mi za oparcie na łokieć. - Czeka na nas.
- Ach, szkoda, bo myślałam, że…
- Wiesz, myślę, że się nie pogniewa na twój widok - mruknął znacząco Charles i porozumiewawczo skinął głową. - Kiedy Chris powiedział, że tu jesteś… postanowił pójść tam pierwszy, sam.
To wystarczyło dziewczynie. Naprężyła się jak struna i odwróciła, by rzucić mi miażdżące spojrzenie. Udałam, że nie wiem o co jej chodzi, kiedy ta z wyższością się do mnie uśmiechnęła, po czym rzuciła tylko:
- Dzięki chłopaki, to do zobaczenia!
I ruszyła energicznie w stronę domków. Charles popatrzył za nią, jak odchodziła, a kiedy trochę się oddaliła, przeklną i rzucił z uznaniem:
- Kurde, Thomas to ma szczęście. Widzieliście, jaki ona ma tyłek?
- Ooo, a jaki humor, jaki charakter! Spędziłam z nią całe… dwie minuty i bawiłam się świetnie! - zawtórowałam mu, odchylając się do tyłu i klepiąc po udach teatralnie. - Jesteś bezczelny.
Mój prawie-brat zgromił mnie spojrzeniem i uśmiechnął się kwaśno. Oscar za to, jak zwykle znudzony wszystkim i wszystkimi, popatrzył na odchodzącą Cleo, a potem na mnie.
- I przez te dwie minuty, co jej nagadałaś? - mruknął, przekładając rękę za plecy i drapiąc się po szyi, tak, że podwinęła mu się czarna bluzka. O mój Boże, zabiłabym za te kości biodrowe, cholera. - Wiesz, zwykle nie morduje nikogo wzrokiem.
- Mordować, nie morduje. Thomasa tym wzrokiem to tylko próbuje rozebrać – wtrącił Christopher, który razem z Charlesem nadal odprowadzali dziewczynę spojrzeniem i tasowali jej nogi i tyłek, gdy ta szła w stronę domków.
- Mogłam przypadkiem jej zasugerować, że łączy mnie coś z Thomasem.
Słysząc to Charles zaczął się śmiać, a Chris zagwizdał z uznaniem. Oscar jedynie pokręcił jak zwykle głową. W sumie, to byłam bardzo zadowolona z tego co zrobiłam. Przynajmniej było śmiesznie, coś się działo. Gdybym nie przejęła inicjatywy, musiałabym słuchać jaki to Thomas jest cudowny. A to zniszczyłoby mi nastrój, usnęłabym z nudów. A tak to… ja się świetnie bawiłam.
- Przypadkiem?
- Bardzo przypadkiem.
- To nieźle. Może już wiesz, ale ta dziewczyna ma poważne plany wobec Thommy’ego - powiedział Christopher, siadając na schodku obok mnie. - Jeszcze nie sprawdza cen pierścionków zaręczynowych, tak jak Megan, ale myślę, że jej rodzina już wie, że na najbliższe święto dziękczynienia ma szykować jedno miejsce więcej.
- Jestem skłonna w to uwierzyć. Kilka minut temu była przekonana, że Thomas planuje jak z nią wyjechać na weekend do miasta - mruknęłam. - Przestań, bo zacznie mi się robić Thomasa żal.
- Mnie też. Biedny, tylko pół obozu się za nim ugania. I nie, wcale połowa tych dziewczyn nie jest niczego sobie, nie, skąd ten pomysł… Widziałaś Amandę? Przecież ona jest ideałem.
- I tak ze wszystkimi być nie może, więc wyluzuj - zauważyłam, karcąc Christophera spojrzeniem. - To jedynie działa na jego samoocenę, a poza tym, nic nie daje.
- Muszę się zgodzić z Chrisem - wtrącił Charles. - Poza tym, być ze wszystkimi na raz nie może, ale nieźle mu wychodzi sprawdzanie, z iloma się uda.
- Jesteście beznadziejni i zazdrośni - skwitowałam. - A właśnie, gdzie on jest?
- Wyszedł przez okno, kiedy usłyszał, że Cleo tu jest.
- Owszem, to ma swoje minusy - powiedział Charles, widząc moje triumfalne spojrzenie. - Na szczęście jesteśmy jego dobrymi przyjaciółmi i go kryjemy, kiedy jego sława robi się męcząca.
- Na przykład teraz. Biedna Cleo, zdziwi się, kiedy zobaczy, że nie ma go u ciebie - zakończył Charles, patrząc na Chrisa.
Już miałam dalej się kłócić, że takie podejście do dziewczyn jest okropne, a Thomas, mimo że „sława i tak dalej”, to już przesadza, kiedy Christopher rzekł z przekonaniem:
- Nie. Kiedy zobaczy, że nie ma go u ciebie - Charles wetknął ręce do kieszeni jeansów i przechylił głowę w tył. - Wysłaliśmy ją do ciebie.
- Nie, do ciebie miał pójść Thomas. Dlatego Cleo mieliśmy wysłać do Zeusa, kretynie.
- Wysłaliście ją do Eris - przypomniałam im.
Christopher nic nie odpowiedział. Ramiona powędrowały mu w dół. Uniósł brwi, przechylając głowę, jakby miał coś powiedzieć, ale jedynie ścisnął wymownie usta. Widząc to parsknęłam cichym śmiechem, a Charles przejechał dłońmi po twarzy.
- Gdzie wysłałaś Thomasa? - zapytał syn Zeusa i wyglądał przy tym po prostu na zmęczonego.
- W kiedyś bezpieczne miejsce - mruknął Chris, po czym popatrzył na przyjaciela z tym swoim rozbrajającym, szerokim uśmiechem małego chłopca, który wpadł w tarapaty.
- Czyli?
- Do mnie.
- Miałeś powiedzieć mu, żeby czekał u mnie.
- Ups. Ale to ty wysłałeś Cleo do mnie.
- Okej, wysłałbym ją do mnie, gdyby nie plan, że ją wysyłamy do ciebie, a Thomasa do mnie.
- Zachowujecie się jak małżeństwo - zauważył Oscar. - Bardzo tandetne, irytujące, i mocno spierniczałe.
- Tylko trochę - obruszył się Christopher.
- Przestańcie, bo to było dramatyczne za pierwszym razem.
Cała trójka popatrzyła się na blondyna. Chłopaki z zawodem na twarzy, ja zdumiona. Ten widząc pytanie w moich oczach wzruszył ramionami i kiwnął na tych dwóch głową.
- Myślisz, że oni naprawdę chcieli kryć Thomasa? - zapytał, unosząc lekko brew. - Błagam. To aż dziwne, że tamten kretyn nadal im ufa i pewnie faktycznie poszedł do domku Zeusa. Po czterdziestym razie powinien się nauczyć, żeby spierdalać jak najdalej od wyznaczonego przez któregoś z nich miejsca.
Parsknęłam śmiechem, patrząc z udawanym wyrzutem na Christophera. Ten podkulił niewinnie ramiona i błysnął zębami.
- Nie moja wina – wypalił - że naprawdę chciałbym zobaczyć go na dziękczynnym obiadku w domu państwa Tipper. Mogę nawet złożyć się na indyka.
Przez chwilę rozmawialiśmy zupełnie o niczym. To możliwe, kiedy tematem do rozmów jest moja noga, bezstresowe wychowanie Christophera, brak wychowania Charlesa, fakt, że Pan D. dawno nie próbował nikomu grozić i wiele innych. Charles i Oscar stali nade mną i Chrisem, pierwszy z nich opierał się nonszalancko o barierę schodów, zakończoną imitacją antycznej kolumny.
Było po południu, słońce nie świeciło tak mocno jak na obiedzie. Obóz w tym momencie był najpiękniejszym miejscem na świecie, według mnie. Wszędzie nastolatkowie, śmiejący, przekrzykujący i robiący milion bezsensownych, głupich i niebezpiecznych rzeczy- dla popisu, zabawy, zabicia wolnego czasu. Niektórzy ćwiczyli na arenie, znad zatoki słychać były jakieś pokrzykiwania i odgłosy wskakiwania do wody. Niektórzy po prostu gdzieś się włóczyli, tak jak przykładowo dwóch chłopaków, którzy właśnie pojawili się przed nami.
Byłam pewna, że gdzieś ich już widziałam, wyglądali bardzo znajomo. Jeden bardzo wysoki, z rękami wsadzonymi głęboko w kieszenie i szelkami opuszczonymi wzdłuż nóg. Miał blond włosy, a na nie nasuniętego fullcup’a, i dobrze wyrzeźbione mięśnie rąk. Drugi żywo gestykulował, co chwila pocierając kark i głowę, na której pełno było zmierzwionych, brązowych kosmyków. Był dużo niższy od tego pierwszego, ale z pewnością szedł dużo bardziej sprężyście i z większą energią. Ten blondyn… no cholera, przecież to Sebastian. Ooo, pamiętam go. Uśmiechnęłam się pod nosem, dumna ze swojej pamięci; Sebastian, przyjaciel Nicolasa, poznałam go na imprezie w domku Hermesa, potem widziałam na meczu siatkówki… Mecz! Stamtąd też kojarzyłam tego drugiego, on również grał w siatkówkę tego pamiętnego razu, kiedy Jenny postanowiła zabić mnie piłką.
- Ty to jednak jesteś udany, wiesz? - trajkotał ten bez imienia, wykrzywiając się z politowaniem. - Sam jesteś, kurna, test ciążowy.
- Masz coś do testu?
- Nie, zupełnie nic. No pomyśl, słońce, pomyśl.
- A weź spiepszaj, lepszy test ciążowy niż „balonik z niespodzianką”! Co to w ogóle miałoby oznaczać?!
- Wara od balonika, to było twórcze i z przeslaniem! Metafora.
- ...Metafora. Ha! - prychnął chłopak z ciemniejszymi brwiami, kręcąc głową z politowaniem.
W tym samym momencie ujrzał nasze kółeczko ludzi zajebistych i podniósł brwi, szczerząc się przy tym szeroko. - O, Christopher! Weź mu powiedz, że ciasto łączy więcej z testem ciążowym, niż z balonikiem!
- Osobiście myślę, że odpowiedzią jest ananas - rzekł Christopher, wyciągając rękę i odprawiając to męskie ściskanie ‘dłoni-piątko-chwyty’ z brunetem.
- Nie, ananasy wykluczyliśmy - pokręcił głową, kiedy skinął na powitanie Oscarowi i Charlesowi. Jego wzrok padł na mnie, a wtedy uśmiechnął się promiennie. - Jestem Felix. Ej, widziałem cię już gdzieś. Byłaś na meczu siatkówki, Jenny w ciebie cały czas celowała…?
- Victoria - odparłam, tym samym potwierdzając jego słowa.
- To ty. Kurde, zmarnowała dwa dobre serwy naszej drużynie.
- Uwierz mi na słowo, że ja też wolałabym, żeby serwowała w przód, nie we mnie.
- A no tak. Sorry, bardzo ci oczywiście współczuję.
Felix uśmiechnął się triumfalnie; wyglądała na bardzo dumnego i zadowolonego z samego siebie. Przechyliłam głowę, by spojrzeć na blondyna, i na wszelki wypadek zapytałam:
- Ciebie kojarzę, Sebastian, prawda?
Potaknął, ale nic nie dodał. Jedynie popatrzył na Charlesa, Christophera i Oscara, kiwnął głową na Felixa i wykrzywił się nie znacznie.
- Wiecie, co może wystraszyć chłopaka?
- Zależy jakiego - zauważył Charles, splatając ręce na piersi. - Każdy boi się innych rzeczy.
Dwóch przyjaciół wymieniło między sobą znaczące spojrzenia, jakby telepatycznie ustalali, czy mogą powiedzieć, o co im chodzi.
- Faceci zawsze się boją dziewczyn – oznajmiłam, wzdychając. Przecież to oczywiste. - I nie protestujcie.
- Słaby przykład - przyznał niechętnie Felix, wykrzywiając usta. - Cóż, trudno. To może widzieliście gdzieś Alexa?
Oooo, mój idol. Oho ho ho…! Dobre pytanie, gdzie się podziewa ten cud natury, dawno go nie widziałam, nie rozmawiałam z nim, nie miałam okazji posłuchać tych dowcipnych uwag i jakże zabawnych oraz uszczypliwych komentarzy. Tęsknię, cholera.
- Tak - oznajmił Christopher.
- Ty to jednak jesteś zajebisty koleś - zauważył Sebastian uśmiechając się zadowolony. - Kiedy i gdzie go widziałeś?
- Teraz. Tam - wypalił Chris ruchem głowy wskazując przed siebie. - Chyba, że mamy na obozie jeszcze kogoś, kto poza nim nosi wyprasowane spodnie, drogie buty, jest blondynem i wszędzie łazi z Timny’m. Ale z twarzy całkiem podobny do Alexa, nie?
Felix i Sebastian obrócili się gwałtownie, ten drugi omal nie wywalił się na Oscara. Faktycznie w naszą stronę szedł Pan Truskaweczka z innym chłopakiem. Zaczynałam podejrzewać, że skupiam dziś wszystkich ludzi na tej trasie. Kto jeszcze tu podejdzie? Milos? Ha, może Amy?
- No ja pierdzielę, Alex, nie teraz - jęknął Felix, jakby Alex mógł go usłyszeć i zawrócić. - Poczekałbyś, aż coś wymyślimy, ty…Alex! Alex, Szukaliśmy cię!
- To się nazywa prawdziwy talent aktorski - zauważył Christopher cicho, nachylając się w moją stronę.
Doktorek znalazł się przy nas już po chwili, a ja ani na sekundę nie przestałam uśmiechać się słodziutko, zaciskając wymownie usta. Miałam nadzieję, że moje spojrzenie przekazuje mu wszystko- szczególnie to, jak bardzo go lubię.
- Alex, wreszcie cię znaleźliśmy - zaczął Seba i po chwili razem z Felixem otoczyli z obu stron Alexa, który uniósł kpiąco jedną brew.
- Nie wyglądaliście na zbyt zajętych poszukiwaniami.
- Konsultowaliśmy podejrzenia, gdzie możesz przebywać.
- Tak? - prychnął, jak zwykle będąc tak zabawnym, tak dowcipnym… - I do czego doszliście?
Felix wykonał jakiś dziwny taniec brwiami, a Chris skinął z powagą głową i z powagą oznajmił:
- Ananas. Odpowiedzią jest ananas. Dalej nie brnęliśmy w temat.
Wszyscy, który byli tu wcześniej albo się uśmiechnęli albo- tak jak Charles i ja- parsknęli śmiechem. Alex i jego towarzysz, którego Chris przedstawił mi przed chwilą, jako Timny’ego, nie wyglądali na przekonanych, może nawet trochę zdumionych.
- No dobra. Szukam Esmeraldy - powiedział w końcu Alex.
- Es? Nie widziałem - zaprzeczył natychmiast Seba.
- O, dawno się nie widzieliśmy – powiedział, zauważając mnie. Uśmiechnął się, rozbawiony życiem, nie tracąc wyrazu twarzy, który wskazywał, że czuje się od nas lepszy. – Wiesz może, gdzie jest twoja przyjaciółka?
- Pewnie zbiera truskawki - wypaliłam, łapiąc jego pewne siebie spojrzenie. Widząc, że nawet nie zareagował wzruszyłam ramionami, poddając się. - Albo robi coś pożytecznego.
- Miała się ze mną spotkać - prychnął i spojrzał się na mnie niemal triumfalnie. Wzruszyłam niewinnie ramionami.
- No, o tym mówiłam: robi coś pożytecznego. Unika cię.
Felix i Seba za plecami Alexa zaczęli machać rękoma i pokazywać mi na migi (choć bardziej przypominali karaluchy, które się wywaliły i majtają kończynami), że to było dobre. Sam Doktorek udał, że go to nie ruszyło, tylko westchnął z politowaniem.
- To jak? Widzieliście ją gdzieś? Jestem z nią umówiony.
- Eee, tak! Jednak tak! Widzieliśmy ją – zawołał Felix, uderzając się dłonią w czoło, jakby doznał olśnienia. - Poszła… ee…tam, no tam. No Seba, po co to ona poszła?
- Aaa… coś kupić. Tak, na pewno mówiła coś o kupieniu.
- Czegoś… - zaczął Felix, migając się od odpowiedzi. Niemal widziałam, jak ich wcześniejsze rozważania przeradzają się w istnie cudowną improwizacje. - To chyba miało być na to wasze spotkanie, prawda Sebastian?
- Jak to się nazywało? - zapytał Seba, teatralnie marszcząc brwi. To było jak mecz ping-ponga. Każdy odpijał jak tylko mógł odpowiedź, tak, aby drugi się w końcu wykazał i coś wymyślił.
- Coś na „p”. „Pee”…
- „Paaa”…
- „Pra”…
- Nie nie, było „Pre”…
- Preee… Preze…
- Preze… Jak to się, kurde…
- Prezeeee…
- …RWATYWY!
- Właśnie! - zawołał Sebastian i klasnął w dłonie zadowolony. Chyba głównie dlatego, że powiedział to Felix. - Prezerwatywy!
Wydałam z siebie bliżej nie określony dźwięk, parsknięcie śmiechu stłumione przez zaciśnięte usta. Widziałam jak Charles drga, omal nie tracąc równowagi i zsuwając się w bok kolumny. Oscar aż się uśmiechnął. Jednak najpiękniejszą reakcje dane było mi obserwować u Alexa. Kolor twarzy Pana Truskaweczki? Paleta barw, złoto blaknie, poprzez zielony, a potem odcienie szarości i staje się biały…
- Tak, już mi się przypomniało - zaśmiał się sztucznie Sebastian, szczerząc się dziko. Wyglądał na spełnionego, kiedy jak słaby aktor klepał się w czoło i kiwał głową w stronę Felixa. - Jak mogliśmy zapomnieć…!
- Nie wiem. Wyraźnie mówiła, że idzie kupić prezerwatywy - odpowiedział mu przyjaciel, wzdychając nad ich wspólną głupotą. Ja w tym czasie walczyłam z chęcią ucałowania ich. Alex wyglądał naprawdę na przerażonego.
- Ona poszła po…
- Tak, dokładnie tak! Poszła po gumki! – powiedział Sebastian, zadowolony z reakcji Alexa. Felix szturchnął Doktorka łokciem w ramię, a jego brwi omal nie wypełzły mu z twarzy, tak nimi ruszał. – O brachu, powodzenia…!
- O Boże, naprawdę…?
- Yhym - potaknął energicznie Felix, splatając ręce za sobą i uśmiechając się niewinnie. - I miałeś rację: wspomniała o tym, że jesteście dziś umówieni. Właśnie, wydaje mi się, że jest przy jadalni.
- To ja… ja chyba… - zaczął Alex, skazując palcem to na siebie, to na ziemię, to na każdy przedmiot, kierunek w okolicy. Wyglądał jak ryba, która co chwila otwiera i zamyka buzię.
Nic więcej nie oddał, obrócił się i autentycznie spiepszył przed siebie, depcząc truskawki. Po prostu uciekł, a za nim poleciał Timny.
- Zawsze do usług! - zawołał za nim Felix milutko, a Sebastian parsknął śmiechem. Ja również nie wytrzymałam i zaczęłam rechotać w najlepsze. Charles pokiwał z uznaniem głową, gdy z rozbawieniem obserwował Alexa i jego kumpla, znikającego zza wzniesieniem.
- Racja. Laska może wystraszyć chłopaka, i to bardzo - przyznał.
- Ej, ile on ma lat, że panikuje przez gumki? – Christopher zmarszczył brwi, patrząc za nim. – Przecież seks, to…
- Weź, to jest Alex – przerwał mu Oscar. – Brytyjski księciunio znalazł damę swojego serca…ile? Trzy dni temu? A to za wcześnie na bałamucenie.
- Nie rozumiem tego człowieka – podsumował Charles, ewidentnie zdziwiony. – Przecież trzy dni…
- Starczy – przerwał mu Oscar. – Nie będziemy teraz słuchać o twoich problemach i dysfunkcjach emocjonalnych.
- Stary, ale my jesteśmy zajebiści!
Felix wyszczerzył się do Seby szeroko i odprawili jakiś rytuał przybijania sobie piątek i przekrzykiwania się, który był bardziej przekonywujący w tej akcji, oraz komu muszą to opowiedzieć.
- Dawaj, do Evy. Umrze, jeżeli dowie się nie-pierwsza!
I nie czekając na nic więcej wycofali się w stronę domków. Jeszcze przez chwilę słychać było ich rozmowę, ożywioną i bardzo rozemocjonowaną. Kiedy spojrzałam na ich plecy zobaczyłam, że minęli kogoś, kto idzie w naszą stronę. Przysięgam, te schody są jakieś fatalne. Ludzie tu przychodzą, odchodzą, kłócą się, uciekają… Czułam się jakbym oglądała film na przyspieszeniu, kiedy wszyscy się przewijali obok mnie.
- Hej, Chris, Charles! - usłyszałam znajomy głos i rozpoznałam idącego ku nam Thomasa z szerokim uśmiechem na twarzy. - Cholera, dlaczego Felix i Sebastian rozmawiali o jakiś balonikach z niespodzianką i prezerwatywach?
- Odpowiedzią jest ananas - wypalił Christopher, a ja zaczęłam się histerycznie śmiać. Po chwili dołączył do mnie Charles, a Oscar pochylił głowę w dół, ale ruchu ramion nie zdążył ukryć.
Thomas zmierzył nas uważnym spojrzeniem, unosząc brwi jakby chciał powiedzieć „dobrze, ja się nie mieszam”, po czym powrócił do udawania rozpromienionego i zadowolonego z życia. Spojrzał na chłopaków mrużąc przymilnie oczy.
- Zgadnijcie: kogo spotkałem w twoim pokoju, Chris?
Christopher i Charles niemal identycznie zmarszczyli brwi, patrząc na Thomasa z zaciekawieniem. Ten nie przestając się uśmiechać, dobił do naszego kółeczka wzajemnej adoracji i oparł ręce o swoje wąskie biodra. Przechylił głowę, wcześniej odgarniając jej ruchem włosy z oczu i teraz wpatrywał się z miną „zabiję was kurwa” i szerokim uśmiechem na ustach na swoich kumpli. Choć nie patrzył na mnie, uśmiechnęłam się do niego milutko.
- Oj nie wiem - westchnął Christopher, przykładając rękę do ust. - Ta kanapka pod łóżkiem, którą jadł Charles jak byliśmy tu zimą? Ożyła?
- Pudło. - Thomas uśmiechnął się jeszcze przymilniej.
- Sanepid, o którym opowiada mi Chejron, jednak przyjechał?
- Znowu pudło.
- W takim razie nie mam pomysłu.
- Stary, on ci nim raczej grozi - zauważył trzeźwo Charles.
- Wyobraźcie sobie, że siedzę sobie spokojnie na łóżku, przeglądam zawartość twojego telefonu…
- No nie - jęknął Charles, a Thomas zaczął teraz go mordować spojrzeniem, ale bez przymilnego uśmiechu. Teraz naprawdę wyglądał na wkurzonego. - Znasz jego hasło? Ja męczyłem się godzinę, bez skutku.
- Stary, to twoja data urodzin. Jeden, siedem, zero, cztery – oznajmił Chris, patrząc na Charlesa z politowaniem. Syn Zeusa uniósł brwi zaskoczony.
- Moja? Serio? Kurde, a ja wszystkie szanse wykorzystałem na kombinację urodzin Thomasa… - urwał, bo Thomas odchrząknął znacząco. – Dobra, to kogo spotkałeś?
- Cleo.
Widząc mordercze spojrzenie Thomasa, wytrzeszczył oczy i nadal udając zdumionego zawołał:
- Cleo? Skąd ona się tam wzięła?
Thomas nic nie powiedział, jedynie walnął go w tył głowy. I choć Charlesa to nie ruszyło, tylko razem z Christopherem zaczęli rechotać w najlepsze, wypytywać „o pikantne szczegóły” i rzucać dziwne uwagi i aluzje, syn Tarota wydawał się być mniej zirytowany.
- Masz papierosy? - mruknął Oscar, a kiedy Thomas kiwnął i wyjął z kieszeni swojej skórzanej kurtki paczkę, ten wyciągnął sobie jednego. Wsadził go pomiędzy wargi szukając zapalniczki w kieszeniach, a potem odpalając, ciągnął: - Naucz się wreszcie, stary, i po prostu spierdalaj do Lasu, a nie tam, gdzie oni ci radzą.
- Tak, może wpadniesz na jakieś ładne drzewko - dorzucił Chris tłumiąc śmiech, a Oscar udał, że go nie słyszał i wypuścił nosem dym.
- Nie to, żebym jej nie lubił - ciągnął Thomas swoją opowieść, gestykulując jedną ręką, bo drugą trzymał w kieszeni - ale ta dziewczyna mnie czasem przeraża. Szczególnie, kiedy próbuje zgwałcić moją przestrzeń osobistą, a potem stoi obrażona. Albo, tak jak dziś, rzuca się bez powodu…
- Myślę, że miała powód – przerwał mu Charles i wyszczerzył się w moją stronę przymilnie. – Prawda, Rowllens?
- Nie. Nazywaj. Mnie. Rowllens.
Thomas spojrzał się na mnie pytająco, przechylając głowę trochę do przodu. Wzruszyłam ramionami i westchnęłam lekko.
- Trochę sobie pogadałyśmy. I mogłam jej niechcący zasugerować, że na mnie lecisz.
Prawdę mówiąc spodziewałam się po nim właśnie takiej reakcji- syn Tanatosa wyprostował się, uniósł jedną brew, a potem parsknął śmiechem. Uśmiechając się do mnie szeroko, jednocześnie patrząc z uznaniem i rozbawieniem, przeczesał palcami swoje czarne włosy.
- To „zasugerowanie jej”… Było dość jednoznaczne, nie? Domyśliła się, że na ciebie lecę?
- Yhym.
- Cholera, Rowllens, wszystko zepsułaś – skrzywił się lekko. – Nawet ty miałaś się nie domyślić, że tak jest.
Posłałam mu pełne politowania spojrzenie. Nawet jeżeli jego głos ociekał ironią, to bezczelny uśmieszek sugerował wiele innych rzeczy. A ja nie miałam czasu na pusty flirty z moim ulubionym dupkiem. Choć… Podobno nie potrafię mu odmawiać.
- Zgadłam, gdy mnie porwałeś. Pewna byłam, kiedy zrzuciłeś ze schodów.
- Upuściłem,  nie „zrzuciłem” – poprawił mnie.
- Też pięknie – wtrącił Charles i spojrzał porozumiewawczo na Christophera, jakby chciał z nim ponaśmiewać się z Thomasa. – Zapiszę sobie, żeby nie zrzucać tylko upuszczać na schodach. Wszystkie laski będą moje.
- Zazdrościcie mi - zwrócił się do nich Thomas z wilczym uśmiechem. - Nie moja wina, że jestem taki gorący.
- Jesteś gorący, tak. A może jest ci po prostu gorąco, bo nosisz skórzaną kurtkę w środku lata - zauważyłam marszcząc brwi i uśmiechając się z politowaniem. - To tylko sugestia - dodałam ciszej, cynicznie i udając, że sama się nad tym zastanawiam.
- Jesteś beznadziejna - usłyszałam w odpowiedzi. Thomas spojrzał się na mnie zdegustowany, choć na ustach błąkał mu się ten cyniczny uśmiech. - Wszyscy wiedzą, że po prostu wyglądam…
- ZAJEBIŚCIE!
Na horyzoncie pojawiła się zmierzająca ku nam Jenny, z groźną miną. Thomas słysząc to, uśmiechnął się tylko szeroko i triumfalnie i z wyższością rzucił:
- Dziękuję, Jen.
Dziewczyna chyba go nie usłyszała, a jak nawet, to po pierwsze nie zrozumiała, za co jej dziękował, a po drugie i tak go zignorowała. Przecisnęła się w środek naszego kółeczka wzajemnej adoracji, stanęła nade mną i oparła dłonie, zaciśnięte w pięści na swoich kościstych biodrach. Miała na sobie przykrótki podkoszulek z czerwonym napisem oraz czarne szorty z niskim stanem.
- No zajebiście - powtórzyła, zdmuchując włosy z twarzy. - Zostawiam cię na… niecały dzień samą, a ty już mi się z hołotą bratasz!
- Spokojnie Jenny - zauważył Christopher opiekuńczo klepiąc mnie po ramieniu. - Jestem tu jeszcze ja, pilnuję ją przed nimi.
- O tobie też mówiłam, Mortfel - burknęła, na chwilę na niego zerkając. Christopher bardzo się tym nie przejął, uśmiechnął się do niej milutko. - Victoria, co ty tu robisz?
- Właśnie. - Przeniosłam wzrok na chłopaków. - Co ja tu robię? Co od was chciał Chejron?
- Eee…- zaczął Charles, drapiąc się po brodzie i szukając wsparcia u Thomasa i Oscara. Blondyn wzruszył ramionami. - Chyba chodziło o jakieś baloniki. Nie wiem, to nie byłem ja.
- A broniłeś się najzajadlej - mruknął Oscar, przejeżdżając ręką po swojej wąskiej twarzy, jakby był zaspany.
- To już nawyk - wyjaśnił Charles i prychnął rozbawiony. Obdarzył nas wszystkich swoim krzywym uśmiechem. - To nie mogłem być ja. Kucyk mówił, że te baloniki były na dachu jadalni. Umarłbym ze strachu, zanim bym tam wszedł. Wiecie przecież.
- Ma lęk wysokości - wyjaśnił mi Chris, a ja kiwnęłam mu z wdzięcznością głową.
- No jasne, że nie ty - mruknął Thomas z irytacją w stronę Charlesa. - Każdy wie, że to Christopher. Tylko jemu by się chciało doklejać dmuchanym różowym koniom zdjęcie Chejrona na pyskach.
- Ha! A czyj to był pomysł, co? – obruszył się syn Eris, patrząc na Thomasa z politowaniem.
- Pomysł był dobry, ale to nie ja siedziałem i dekorowałem balony.
Obróciłam się w stronę szatyna, by spojrzeć na niego z pobłażliwym uśmiechem.
- Chciało ci się? Naprawdę?
- Nie, ale ktoś musiał -  wyszczerzył się w odpowiedzi. - Inaczej Chejron by się nudził na Obozie. Ktoś musi dać mu pole do popisu, żeby mógł pokazać, jaki jest surowy. Inaczej dla wszystkich byłby kochanym Wujkiem Chejronem.
- A zgadnij, Rowllens, kto oberwał najmocniej i kto jutro prowadzi karne zajęcia dla dzieci Afrodyty z szermierki? - oznajmił Thomas gorzko, udając sztucznie rozemocjowanego.
- Nie moja wina, że mam dobrą reputację - obronił się Chris, patrząc triumfująco na Thomasa, który wykrzywił usta na jedną stronę.
- Ale moja, że cię bronię. Ostatni raz, przysięgam.
- Nie masz co mnie bronić, bo jesteś równie winny. Kto mi je na dach podawał?
- Kiedy wy to zdążyliście zrobić? – zapytałam marszcząc brwi. Thomas wzruszył ramionami wymijająco, a Chris dumnie odparł:
- Dziś w nocy. Jakbyś przychodziła wcześniej na śniadania, to byś je jeszcze zobaczyła. A nawet Chejrona, który je ściąga.
- I tak Kucyk zrobił to spotkanie playboyów, tylko dlatego, że już ogólnie miał was… nas dość - zauważył spokojnie Oscar. - Tęczowe baloniki na hel z jego twarzą jedynie mu przypomniały, że pora na coniedzielne spotkanie.
- Następnym razem wytapetujmy mu Wielki dom naszymi twarzami, wtedy będzie na pewno pamiętał, że czas na to spotkanie playboyów.
To była tylko sarkastyczna uwaga, choć gdy złapał spojrzenie Charlesa, zaczęłam się bać. Nie chciałam codziennie widzieć twarzy Thomasa, za każdym razem gdy mijałabym Wielki Dom. Wystarczy mi to, cholera, że i tak jakoś prawie codziennie na mnie wpada, nawet jeżeli tylko po to, żeby oznajmić, że „widział mnie dziś na śniadaniu i był pewny, że to Audrey Haupbrn zmartwychwstała (w takim stanie rozkładu w jakbym obecnie się znajduje)”.
- Stop, wróć - zarządziła nagle Jenny, machając ręką przed sobą i nakazując wszystkim cisze. - Karny trening. Dla dzieci Afrodyty. Jutro. Przecież jutro jest Turniej, kretynie.
- W tym przypadku kretynem byłby Chejron, bo to on wyznaczył termin treningu - sprostował Brown. - Ale nie, ponieważ Turniej jest pojutrze. Boskie sprawy i problemy, nie pamiętam. Jutro mamy wolne, możesz przekazać dalej.
- Na pewno. Stawiam dwie dychy, że chcesz…
Nie dokończyła swojej pełnej przesłodzenia i ironii paplaniny, bo Thomas oderwał od niej spojrzenie i popatrzył się na mnie pytająco. I nim zdążyłam zorientować się, co ode mnie może chcieć, a wtedy wstać i uciec, albo kazać mu się zamknąć, ten wypalił:
- To jak Rowllens? Jedziemy jutro po zajęciach?
Cholera.
Jenny zesztywniała, otworzyła oczy szerzej i gwałtownie popatrzyła na mnie, aż zamachnęła się włosami. Jej spojrzenie mówiło wszystko. Potrafiłam się jedynie uśmiechnąć i wydobyć z siebie ciche „haha, no właśnie…”. Bynajmniej nie chciałam poruszać tego tematu przy pięciu osobach. Jakby tylko Thomas wiedział, że nie chciałam pojechać do mamy, to bym przeżyła. Poza tym, z nim zawsze się kłóciłam o wszystko, łatwo by było zmienić temat, przejść na inny. A przy pięciu osobach było mi o wiele trudniej im pokazać, jaką beznadziejną córką jestem.
Nagle, siedząc na schodach Wielkiego Domu poczułam się beznadziejnie mała i nic nie warta, co było w moim przypadku nowym doznaniem. 
- Jedziecie? - powtórzyła moja nowa przyjaciółka, zwężając oczy. - Gdzieee?

Spojrzałam się na Jenny niepewnie. Ta jedynie wzruszyła ramionami i oparła się plecami o regał, jak zwykle krzyżując ręce na piersi i przybierając typową dla siebie pełną obrzydzenia i znudzoną minę.
- Ja tylko sugeruję - oznajmiła. - Do niczego nie zmuszam. Jak dla mnie możesz to olać i pójść grać w siatkówkę z naszymi kochanymi pojebańcami vel obozowiczami. Chętnie z tobą pogram. Ostatnio niezbyt nam wyszło, twoje czoło nie było gotowe na tę grę.
Przeniosłam spojrzenie na to cholerne złote kółko, które trzymałam w ręku. Nie odzywałam się wystarczająco długo, żeby Jen mlasnęła zirytowana i gwałtownie się wyprostowała.
- Ja piernicze, Victoria! - zawołała. - Ruchy. Dzwonisz, nie dzwonisz! Cholera, nawet mój pluszak by to szybciej załapał, niż ty?
- Masz pluszaka?
- Zamknij się. Tak mi się tylko powiedziało - odcięła się natychmiast. Nawet nie miałam ochoty drążyć tematu.
Stałam obok w niej w uroczym saloniku w Wielkim Domu. Przytachała mnie tu i oznajmiła, że powinnam zadzwonić do mamy przez jakiś iry-cośtam, pogadać z nią i poprosić o przesłanie paczki z ubraniami.
- Dzwonisz? - powtórzyła. - Bo jak nie, to ta drahma mi się przyda. Skończyła mi się whisky, muszę dokupić.
- Pijesz whisky? - spojrzałam się na nią, krzywiąc się lekko.
- Nie, cholerne soczki jabłkowe - zgromiła mnie spojrzeniem. - A wieczną chrypę mam dlatego, że jestem drugą pieprzoną Bonnie Tyler.
- No wiesz… - zaczęłam unosząc brwi, jakbym chciała się z tym zgodzić, powiedzieć, że wszystko jest możliwe. - Powinnaś spróbować, wtedy miałabyś wiecznie dużo kasy na tą swoją whisky.
Jenny westchnęła, kręcąc głową. „Jezu, z kim ja się zadaję”, zdawała się pytać, kiedy wzniosła oczy ku sufitowi.
Byłam niemal pewna, że jej niechęć do tego, żebym jechała z Thomasem, była fikcją. Jenny jakiś cudem się domyśliła, że się boję jechać. Musiała zrozumieć, że moje jąkanie się ma swój powód w strachu. A przynajmniej zauważyła, że mam opory… I zaprowadziła mnie tutaj, do Wielkiego Domu, do jakieś cholernej fontanny na środku jednego z pokoi, gdzie rzekomo miałam wrzucić tą monetę i w zamian dostać hologram mojej matki.
Pomijając kwestię, że chętniej połknęłabym tą całą drahmę,  niż rozmawiała z mamą… kto oraz co ćpali, kiedy wpadli na tak idiotyczny pomysł, jak ciskanie kasy w tęczę? A to, że z tego ma pojawić się widmo-rozmówca?
- Victoria, zaczynasz mnie irytować.
- To nic nowego - zauważyłam przytomnie, ale zaraz dodałam: - Czyli… Mam wrzucić…?
- Tak. Wrzucasz, mówisz imię i nazwisko swojej mamy, a potem sobie z nią radośnie gadasz.
Popatrzyłam na tę dziwną tęczę. Jenny odchrząknęła znacząco.
- Dobrze - westchnęła z teatralną rezygnacją. Tak naprawdę wyczuła, że powinna się zmyć. - Robimy tak. Idę do bufetu, zamawiam sobie gofra, a jak wrócę i zobaczę, że stoisz tu jak to ciele i się nadal zastanawiasz, to bez słowa cię zabieram i idziemy. Jasne?
Byłam spanikowana. Może nie aż tak, kiedy byłam przekonana, że wysadziłam szkołę i komuś stałą się krzywda, ani nie kiedy z niej uciekałam, dusząc się od pyłu i dymu, ani kiedy zamknęli mnie na komisariacie, ani nie aż tak, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem porywana przez obcego kolesia, który gada o bogach greckich. Tyle że wiedziałam, iż nie powinnam dać tego po sobie poznać i tak jak zawsze uśmiechnęłam się do mojego „spanikowania” z wyższością.
 - Jasne, że jasne - żachnęłam się i podrzuciłam drachmę w ręku. Odruchowo przeniosłam ciężar ciała na drugą nogę i nonszalancko odgarnęłam włosy do tyłu. - Weź mi też. Z cukrem - pudrem.
- Okay - mruknęła, po czym westchnęła, w taki sposób jak goście, którzy właśnie zbierają się do wyjścia. - No to dajesz.
Córka Demeter poklepała mnie po ramieniu. Mogłabym postawić dychę, że to nie była sztuczna, typowa dla niej, przesłodzona i przez to ironiczna uprzejmość, ale naprawdę chciała mi w swój niecodzienny sposób dodać odwagi.
- Pomyśl sobie, że przynajmniej masz fajniejszą mamę od mojej. Pozdrów.
Minęła mnie, trzasnęła drzwiami, a ja zostałam sama, mówiąc sobie, że „zadzwonię, jak ucichnie jej głośne tupanie”. Wsłuchiwałam się w jej kroki, pocieszając siebie, że przynajmniej nie zachowywałam się jak panikara przy Jenny, a nawet udało mi się trzymać fason. Przynajmniej na końcu, jak szok, że „to się dzieje” minął. Jednak w końcu przestałam ją słyszeć; zostałam ja i ta cholerna fontanna, lampka i tęcza w delikatnej mgiełce.
Odruchowo podciągnęłam dekolt bluzki, wygładziłam sobie moje zwykłe szorty, w których tu przyjechałam. Wzięłam trzy głębokie wdechy i odgarnęłam pocieniowane kosmyki z oczu. Mama nienawidziła, jak miałam „włosy w oczach, od tego się powiększa wada”.
- Idiotka - mruknęłam do siebie, ze współczuciem dla samej siebie, że prowadzę tę konwersację ze sobą. - Po co się stresujesz, to i tak nie wyjdzie. To tylko cholerna tęcza.
Prychnęłam, histerycznie rozbawiona, że w ogóle w coś takiego uwierzyłam. Po czym z nonszalancją, udawaną chyba tylko dla samej siebie, podrzuciłam monetę, która wpadła w mżawkę i… znikła?
- Boże! - wymsknęło mi się, po czym gwałtownie wychyliłam się w bok sprawdzić, czy za fontanną nie ma żadnej dziury, gdzie ten nieszczęsny krążek wpadł.
Przypomniały mi się słowa Jen, że to był moment, kiedy miałam powiedzieć do kogo chcę zadzwonić. Cóż, nie zdziwiłabym się, jakbym w odpowiedzi na mojego „Boże!” dostała: „Przepraszamy. Wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny”. Albo co gorsze- byłby osiągalny…!
Zdegustowana swoimi nieśmiesznymi dowcipami, których miałam w głowie pełno, kiedy się stresowałam, zacisnęłam palce wokół nadgarstka drugiej ręki i wypaliłam:
- Hellen Rowllens?...
I skamieniałam, bo zamiast mgiełki i cholernej tęczy, zobaczyłam moją mamę, która siedzi przy stole w naszej kuchni i sprawdza jakieś papiery.
- Cholera. - Znowu coś mi się wymsknęło, trochę za głośno, bo mama podskoczyła na krześle, rozejrzała się, a kiedy mnie zauważyła… cóż.
- Cholera!
To u nas rodzinne.
Serce łomotało mi jakby ktoś je podłączył do kroplówki z adrenaliną, a ja sama miałam ochotę machać rękoma i stepować jak oszalała. Zamiast tego potarłam przedramiona i uśmiechnęłam niewinnie.
- Hej mamo.
- Vickusiu…? - zaczęła, nachylając się bliżej mnie, jakby chciała ocenić, czy to ja, czy ma zwidy. Jednak zaraz westchnęła, bo sobie przypomniała. - Ach no tak. Magia.
- Magia? Czyli wiesz, że…
- Tak, wiem. - Z bijącym sercem obserwowałam każdy jej ruch. Była hologramem, zdawała się migotać jak każda mgiełka wody i trudno mi było dostrzec jak zmienia się jej twarz, czy biorą nad nią górę emocje.
Nie odpowiedziałam nic, tylko pokiwałam ze zrozumieniem głową i utkwiłam spojrzenie w jej ciemnych, farbowanych włosach, które miała spięte w nie wiadomo co nad karkiem, a pojedyncze kosmyki spadały jej na twarz. Ubrana w jeansy z grubym paskiem, koszulkę i lnianą koszulę z rękawkiem do łokci, wyglądała identycznie, jak kobieta, która zawsze budziła mnie do szkoły, kupowała lody w parku, podcinała i wpychała w zaspy śniegu, bylebym się cieszyła, szykowała śniadanie, kiedyś nawet ubranie… Cóż, była moją mamą. I jak ją widziałam, od razu widziałam całe swoje życie, którego była nieodłączną częścią.
Ale w którym nie było bogów greckich, magicznych koni, dyrektora obozu, który jest bogiem, a drugi centaurem. Tak samo, jak nie było Esmeraldy, Johnny’ego, Jenny, Chrisa, Thomasa, Pandory, Norberta, Nicolasa… ba! Nie było nawet Milosa czy Petera.
- Wszystko u ciebie w porządku? - usłyszałam. Tak się zapatrzyłam w nią, że aż drgnęłam, kiedy coś powiedziała.
Owszem, była w tym troska, ale też pewna ilość sztuczności, jaka pobrzmiewa w każdym pytaniu, które pada tylko po to, żeby przerwać niezręczną ciszę.
- Tak, wszystko dobrze - odparłam, przestępując z nogi na nogę. Nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić.
- Kocham tę odpowiedź. Coś więcej? - Uśmiechnęła się delikatnie.
- Nie no - wyszczerzyłam się i zaśmiałam cicho. Nie było źle, nie było źle. Gadałyśmy normalnie, nie było źle. Nie miałam jeszcze wyrzutów, proszę, niech tak zostanie… - Tu jest cudownie. Naprawdę. Jak na moich ukochanych obozach. Boże, mamo, ile tu jest zaj… genialnych osób! Poza tym jest taki Turniej. Wiesz, długa historia, ale biorę w tym udział. A, Jenny cię pozdrawia, to taka jedna, nie wygląda na miłą, ale potrafi…
Mówiłam bez sensu, byleby mówić. Byleby nie dopuścić ją do głosu, byleby nie zmienić tematu. Na jaki? Och, na przykład temat wracania do domu. Albo może… kto jest moim tatą? Proszę was, pomyślcie jak niezręczne to jest- mam rozmawiać z moją mamą, z kim się przespała, a ten ktoś potem zniknął? Ba, mogę z nią pogadać o całym domku mojego przyrodniego rodzeństwa, które, jak mnie uznają, będę mieć! Rzecz jasna, jeżeli nie będę jedynaczką, jak Christopher, albo będę mieć jednego brata- bardzo chętnie, na przykład Charlesa…!
- Kiedy masz zamiar wrócić?
Spojrzałam się na nią i zobaczyłam to spojrzenie stalowo niebieskich oczu. Pytała niby miło. Ale oczekiwała jednej odpowiedzi. Nie interesowało ją to, co opowiadam. Bo po co?
- Ja… nie wiem mamo - przyznałam. - Jest Turniej, wakacje…
- Chcesz tu siedzieć całe dwa miesiące?
Tak!
- Eee… Nie myślałam o tym.
- Nie? - odłożyła na stół długopis, który do tej pory trzymała uniesiony w górze. Pokręciłam głową. - A dlaczego nie?
- Po prostu- wzruszyłam ramionami, próbując wyglądać na wyluzowaną. - Wypadło mi z głowy.
- Tak samo jak to, żeby wpaść odwiedzić matkę i powiedzieć jej, że się włączyło w szkole bombę, wyjeżdża się na jakiś obóz czy chociaż się pożegnać? - zapytała, z każdym słowem ponosząc głos coraz bardziej. Nie krzyczała. To było… tak jakby coraz mocniej zaciskała zęby mówiąc to, choć wypowiadała się bardzo wyraźnie. Jej twarz po prostu kamieniała, znikały z niej to matczyne opanowanie i dostojność.
Wzięłam głęboki wdech. Normalnie bym coś odpowiedziała, co zapewne w dalszym ciągu tej dyskusji skutkowało szlabanem. Ale tym razem mama miała rację- no, to też nie było czymś nowym, ale tym razem i ja uważałam, że schrzaniłam sprawę. Dlatego jedynie wydusiłam z siebie:
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu…
- Cholera, Victoria! - wybuchła. - Wiesz jak się o ciebie martwiłam, jak dowiedziałam się od Emilii Grinder, że w szkole był wybuch, uczniów odesłano do domów, a ty ani nie odbierałaś telefonu, ani nie wróciłaś? Pani Grinder mówiła, że Arleta jest już w domu, a ja nawet nie wiedziałam, czy moja córka żyje!
- Podziękuj geografowi, tak zeznawał, że wysłał mnie na komisariat - mruknęłam pod nosem, choć zaraz się ugryzłam w język. - Padł mi telefon, naprawdę. Zapytaj się dyrektora. Jak byłam u niego tego dnia, wspominałam o tym.
- Byłaś znowu u dyrektora? - jęknęła mama, nie wiedząc czy najpierw się rozpłakać, czy potem, bo najpierw wypada mnie zamordować.
- Przez…
- Nic mi nawet o tym nie mów! Ciesz się, że ci twoi znajomi znają jakieś czary mary i nie ma tematu! - ciągnęła mama. - Telefon od policji po trzech godzinach wydzwaniania do ciebie też mnie nie ucieszył, choć przynajmniej wiedziałam, gdzie cię szukać. Przez chwilę, bo ten pieprzony policjant dzwonił powiedzieć, że moją córkę wywozi gdzieś jakiś młody gnojek!
- Thomas wcale nie jest gnojkiem- zauważyłam, mało mądrze.
- Nie obchodzi mnie żaden Thomas! W ogóle… Czyś ty zwariowała, że wsiadłaś obcemu facetowi do samochodu?!
- Przed chwilą był młodym gnojkiem, nie facetem.
- Victoria! - krzyknęła mama i walnęła ręką w stół, aż podskoczyłam na miejscu. Moje uwagi nigdy nie były przyjmowane zbyt dobrze, a tym razem mogłam sobie tylko na nie pozwolić. Odbijanie piłeczki byłby zbyt ryzykowne, a ja naprawdę nie chciałam się kłócić.
- Mamo, ja naprawdę przepraszam - zaczęłam, próbując brzmieć pewnie. - Po prostu… jak mnie przesłuchiwali, byłam strasznie przerażona. Oni nie chcieli słuchać, że nie wiedziałam nic o tej bombie, ani, że jakiś geniusz ją tam umieścił. A Thomas powiedział, że uciekamy… no to wiesz, uciekamy! - zawołałam, jakby to wszystko miało wyjaśnić. Stalowe oczy jednym spojrzeniem dały mi do zrozumienia, że to nie działa, że ją to nie obchodzi. Ramiona mi oklapły i na jednym wydechu wyrzuciłam z siebie: - Bałam się, że mnie zabijesz, jak się dowiesz.
Mina mojej mamy mówiła wszystko. Że tylko się pogrążyłam wtedy, że wolałaby mnie już odebrać z komisariatu, niż czekać tygodniami na znak życia. Ale jakbym nie uciekła, to by tego nie wiedziała. I po przyjechaniu na posterunek, miałabym identyczne piekło. Więc to, że próbowałam coś naprawić bardziej, bardziej i jeszcze bardziej, było wytłumaczalne. Przecież mam rację…?
- A jak już tu przyjechałam, to byłam w szoku - kontynuowałam. - Wiesz, zobaczyłam smoka, nad głową latały mi świnie ze skrzydłami, a jakiś facet, który wyglądał jak alfons, przedstawił się jako Dionizos! Ee… Spokojnie, on nie jest alfonsem, to prawdziwy Dionizos, nie pseudonim artystyczny… eee... właśnie.
Mina mojej mamy ani trochę nie złagodniała. Była wściekła.
Zawsze... zawsze mnie ignoruje, zawsze liczy się tylko efekt, skutek, koniec. A to, że ja też się mogłam bać, że to ja byłam otoczona przez policję, to mnie przesłuchiwali i to mnie porwali, to mi powiedzieli, że jestem mutantem i to ja zostałam wsadzona w świat cholernych bogów… to nieważne. A teraz nawet nie mam jak się usprawiedliwić, „bo nie”. Ona i tak będzie na mnie zła, cokolwiek bym nie powiedziała.
I to mnie trochę zirytowało.
- A potem - walnęłam bez zastanowienia - powiedzieli mi, że mój kochany tatuś to grecki bóg. Wiesz coś o tym?
Wtedy byłam jedynie zbyt wkurzona, że mama może mnie bezkarnie strofować, krzyczeć na mnie i oceniać to, co robiłam, a sama nigdy nie czuła tego co ja wtedy, nigdy nie bała się, że kogoś zabiła. Ale nieee…! I tak wie lepiej, jakie to uczucie i na moim miejscu siedziałaby spokojnie i czekała, że jej matkę zamkną w więzieniu, każą zapłacić za zniszczenia szkoły, a ją władują do poprawczaka.
Ciemnowłosa kobieta napięła się jak struna, widziałam jak porusza szczęką, kiedy przełyka ślinę. Jasne oczy były wlepione we mnie, a ja wiedziałam, że przegięłam.
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam - zaprzeczyłam odzyskując spokój w głosie. - Po prostu się zastanawiam, jak „wielkiej miłości jestem owocem”, skoro w przypływie szczęścia moim ojcem może się okazać cholerny Apollo, a tam będę miała około tuzina rodzeństwa, z czego ponad połowa ma urodziny w tym samym roku co ja, a na pewno znajdę kilka osób z tego samego miesiąca co ja.
Moja mama była sina ze złości, jej spojrzenie było… po prostu straszne.
- Patologia i jakaś orgia w jednym - dorzuciłam fachowym tonem, splatając ręce.
Przegięłam. Widziałam to i słyszałam w ciszy, która nastąpiła. W uszach szumiała mi krew i zdawało mi się, że moje serce podskoczyło do gardła. Przegięłam i to mocno, a jedyne co czułam to strach przed tym, co usłyszę. A spodziewałam się absolutnie wszystkiego. Uczucie, jakie mi towarzyszyło… miałam wrażenie, że jestem pusta w środku, nie mam sumienia, moralności, niczego. I jestem straszna, bo to sprawiło mi przyjemność. A jednocześnie krzyczałam na siebie, że jestem potworem.
- Ty bezczelna… - zaczęła mama, ale zaraz umilkła. Gromiła mnie spojrzeniem. Bez względu jak bardzo chciałam ją teraz przeprosić, i jak dobrze wiedziałam, czym to się skończy… wyprostowałam się i zarobiłam taką minę, jakbym chciała ziewnąć.
- Wiedziałaś, że… no wiesz. Wiedziałaś, że ja jestem...eee… nienawidzę tego mówić -jęknęłam, mlaszcząc z frustracją. - Że mam problemy z genealogią?
- Nie. - Pokręciła głową. - Powiedział mi dopiero ten chłopak. Przysłali jakiegoś wyrostka. Przedstawił się jako… syn Zeusa - prychnęła cynicznie. - Mówił, że kiedyś właśnie był w tym całym obozie, żebym się o ciebie nie martwiła. Wiedziałam, że sobie poradzisz, bardziej mnie interesowało, dlaczego jeszcze nie wróciłaś.
Wciągnęłam powietrze przez zęby, kiwając głową. Nie miałam co od siebie dodać.
Z jednej strony byłam zadowolona, że moja mama uważa mnie za tak zaradną i bystrą osobę, że nie boi się czy dam sobie radę. Wiedziała, że dam. Ale z drugiej strony… Chciałabym, żeby się o mnie martwiła. Chciałam tego matczynego przewrażliwienia.
- Więc? - Znowu ten zimny ton. - Dlaczego?
Po prostu się bałam, okay? Nie chciałam cię widzieć. Teraz też nie chcę.
- No dobrze… - rzekła mama bez emocji, słysząc, że nie odpowiadam. - A w ogóle planujesz wrócić w te wakacje?
- Mówiłam ci już. Nie wiem, nie zastanawiałam się.
- Rozumiem - powiedziała powoli, tonem, którego nienawidziłam. - Czyli widzimy się we wrześniu, kiedy skończą się wakacje, które spędzimy osobno, tak?
Jejku, tak. Spędzimy jedne wakacje osobno. Nie mogę? Bym cię odwiedzała, przyjeżdżała na weekendy. Jestem już duża, jakoś inni nie musze się rodzicom spowiadać, że tu gniją dwa miesiące, a moja mama ma do mnie pretensje o tydzień.
- Nie, mamo, nie wróciłam, ale to nie znaczy…
- Nie? To co? - zapytała wyzywająco.
- Nie wiem.
- Widzę - odparła. - Zawsze „nie wiesz”.
Pokiwałam z irytacją głową. Od wybuchu dzieliły mnie sekundy. Chciałam na nią nawrzeszczeć, że zachowuje się jak nastolatka. Że widocznie temat mojego ojca, jej cholernego kochanka, ją wkurzył, bo to wielka niespełniona miłość, w dodatku miała swój koniec. Miałam ochotę jej wygarnąć, że jest moją mamą, powinna się zapytać, czy mam tu przyjaciół, czy jedzenie jest dobre, czy nie wysłać mi ubrań...! Powinna mnie pocieszyć, że pokłóciłam się z Amy, powinna zmartwić się, czy ten Turniej nie jest niebezpieczny. Powinna pozdrowić Jenny, przecież przekazałam pozdrowienia! Tak, powinna. Chciałam, żeby powinna. Ale ja też powinnam do niej zadzwonić. Zadbać o to, żeby moja mama nie denerwowała się, gdzie jest jej jedyna córeczka, kiedy wie, że szkoła, w której była, wybuchła.
- Muszę kończyć - odezwałam się, przyglądając się tępo jej… moim kapciom, na jej stopach. - Zaraz mam zajęcia z szermierki.
- Miłej zabawy. - „Nic mnie to nie obchodzi”, tak to zabrzmiało. - Cześć.
- Pa.
Zanim zniknął jej obraz na mgiełce, mama pochyliła się z powrotem nad papierkową robotą. A ja, kiedy rozmył się jej hologram, przez chwilę patrzyłam się, jak woda chlupie w tej fontannie, po czym z frustracją, z całej siły tupnęłam w sadzawkę, żeby wychlapać jak najwięcej wody. Ciecz rozprysła się wokół, chlapiąc moje łydki, podłogę, fotel po prawej stronie, a ja włożyłam do środka drugą nogę i skakałam jak opętana w brodziku, jak ktoś, kto próbuje zabić stado mrówek, i najwyraźniej to jego życiowy cel.
Dojrzałość poziom najwyższy.
- Aaaaaaaaaaa!!!
Byłam wściekła. Na mamę. Powinna się o mnie martwić. Powinna powiedzieć, że mnie kocha i tęskni. Powinna o coś się zatroszczyć, nie wiem- niech powie mi, że przytyłam, włosy mi urosły, mam więcej siniaków na nogach! Cokolwiek! A nie rozkopywać to, co było. Stało się, nie cofnę czasu! To ja zawaliłam. Ale zawaliłam, będąc tym cholernym herosem. A tu ona położyła sprawę, bo ja ojca sobie nie wybierałam. Cholerny, nigdy nie istniejący Adrian Rowllens, dlaczego nie mógł on być moim tatą, tak jak wierzyłam przez tyle lat?!
Poczułam jak coś ściska mnie w okolicach oczu, a następnie pokój się rozmazał. Zamrugałam, przestałam tupać w fontannie jak wariat, a na policzkach poczułam kilka łez, które spadały, kapiąc na brodę, potem po szyi.
Cholera, czy ja zawsze muszę płakać?
Nie myśląc długo wyszłam z brodzika, jakby to była najnormalniejsza rzecz świata i robię tak codziennie. Szybkim krokiem pognałam do drzwi, które szarpnęłam tak mocno i gwałtownie, że nie zdążyłam się odsunąć, zanim te z impetem uderzyły mnie w brew i policzek. Zaczęłam przeklinać, cofając się do tyłu i przyciskając obie ręce do oka i sprawdzając, czy nie leci krew.
Gumowe japonki, które miałam na nogach, trzeszczały od wody, przy każdym moim kroku i zostawiały mokre ślady na wykładzinie. Odnalazłam drzwi wejściowe i z hukiem je otworzyłam. Nie zależało mi na cichej ucieczce i zaszyciu się w kąt. Chciałam rozwalić wszystko co widzę, choć nie chciałam na nikogo…
- Ała!
…wpaść. Cholera jasna, co to ma być?!
Zbyt zajęta przecieraniem sobie ręką twarzy, nie zauważyłam zbiegając po schodach, że ktoś idzie. Bezceremonialnie spadłam na tą osobę, odkręcając się od zderzenia i spadając na ziemię. To przynajmniej zatrzymało falę frustracji, na chwilę pozwalając mi pomyśleć „ał, upadłam!”.
- O mamuniu, nie zauważył… Victoria!
O nie, nie ten głos, proszę, nie! Wykrzywiłam się leżąc na brzuchu, ale bardziej zależało mi na tym, żeby nikt ze mną nie gadał. Dlatego nie obracając się, szybko wstałam z ziemi i poszłam dalej. Na próżno.
Amy biegła już za mną.
- Wiesz, to było perfidne. Nie musiałaś mnie tratować!
W myślach wyklinałam ją, rozważałam obrócenie się i walnięcie jej albo chociaż takie nabluzganie, żeby z wrażenia się zamknęła i nigdy do mnie odezwała. Jak będą ją ignorować, przypomni sobie, że ona mnie pierwsza ignorowała i mnie zignoruje, ignoruj, ignoruj, zignoruje wtedy, ignoruj…!
- Victoria! Ta, nie odzywaj się do mnie, rozumiem! Ale przepraszam, że na mnie wpadłaś się przyda! Ta, rozumiem, że nie przeprosisz, bo nie umiesz, dobra, ale jednak choć na mnie pooopaaatrz, no weź, to się robi chamskie! Och, nie, ty jesteś chamska, ja z resztą też, pani diagnostyku!
Zero reakcji z mojej strony spowodowało u niej jeszcze większą irytację. Nie wytrzymała i chwyciła mnie za ramię, po czym szarpnęła. Nie spodziewałam się tego, wiec poleciałam w bok. Obróciłam się jak szmaciana lalka baletnicy, a kiedy na nią spojrzałam, zobaczyłam jak otwiera usta, żeby mi wygarnąć. Jednak w tym momencie zobaczyła moją twarz i odkryła, że coś… coś jest nie tak.  Przed chwilą chciała mnie zabić, teraz wyglądała, jakby się mnie przestraszyła, jakby nie wiedziała, co powinna zrobić.
- Tak - powiedziałam, bo jej mina zdawała się mnie pytać „ty płaczesz?”. - Więc łaskawie mnie puść.
Nie zrobiła tego, wręcz przeciwnie. Zacisnęła mocniej palce i bez słowa pociągnęłam nie za rękę. Poleciałam do przodu i wpadłam prosto na nią. Wytrzeszczyłam oczy i cała się napięłam, kiedy poczułam jej ręce na swoich barkach, a drugą na głowie, kiedy przycisnęła mnie do swojego ramienia. Najpierw chciałam się wyrwać i przeklinać, bo co ona sobie myśli. Ignoruje mnie, nasyła Johnny’ego, wyzywa, ocenia… a teraz mnie przytula?!
Ale potem… potem nie wiem co. Potem wzięłam wdech, żeby się uspokoić, i zamiast spokojnego wydechu, wyleciał ze mnie stłumiony szloch, a ja zacisnęłam powieki, z których pociekły dwa wodospady.
Amy nic nie mówiła, przycisnęła mnie do siebie mocniej, gładząc mnie po włosach i opiekuńczo trąc po jednej z łopatek. Była mojego wzrostu, przytulanie się do niej nie było trudne. I choć nadal mnie nie przeprosiła, uniosłam ręce i objęłam ją mocno, a twarz schowałam przy jej szyi i tam próbowałam się uspokoić.
Nie trwało to długo, pozwoliłam sobie tak stać może dziesięć sekund najwięcej. Najpierw próbowałam się uspokoić, potem zebrać się w sobie, żeby się odsunąć i przyznać „tak, płakałam”. A kiedy mi się to udało, odsunęłam się od niej i już chciałam wyjaśnić, że to… tu jakieś improwizowane kłamstwo, Amy spojrzała się na mnie z troską w oczach.
- Wszystko w porządku? - spytała i wyciągnęła do mnie ręce.
Tym razem jedynie odgarnęła mi włosy z twarzy, które się do niej poprzyklejały. Nie spodziewałam się, że ta nadpobudliwa i raptowna dziewczyna może zrobić coś tak subtelnie. Miała zimne ręce, choć może to ja byłam rozpalona.
- Vi, wiesz, że krwawisz? - oderwała wzrok od mojego czoła, żeby popatrzeć się na mnie z politowaniem i cynicznym uśmieszkiem. - Mam nadzieję, ten drugi wygląda gorzej.
- Nie - mruknęłam, jednocześnie wykrzywiając usta.
Chciałam się śmiać, że płaczę. Wolałam to, niż użalanie się nad sobą. A poza tym nadal czułam się pusta w środku. Wyjęta ze swojego świata, wsadzona w rzeczywistość, gdzie nic mnie nie obchodzi. Może dlatego wyznałam:
- Rozmawiałam z mamą.
- Twoja mama…? - zaczęła wskazując palcem na moje czoło, ale zaraz cofnęła rękę. - A. Nie. Iryfon?
- Jeżeli tak nazywacie tą cholerną tęczę, to tak.
Dziewczyna kiwnęła głową, przez chwilę zdawała się zastanawiać, co ona robi w miejscu, gdzie ludzie dzwonią do siebie za pomocą tęczowej mgiełki. Jednak zaraz potrząsnęła głową i jej spojrzenie spoważniało.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć…?
- Wiem. - Wiedziałam. To dziwne, bo pięć minut temu byłam na nią śmiertelnie obrażona, ale w tym momencie, dałabym sobie nogę uciąć, że tak. Jej mogę powiedzieć. - Po prostu…
- Mów - ponagliła, kiedy urwałam. Nie chciałam jej tego mówić, nie chciałam nikomu mówić. To mój biznes. Jednak łagodne spojrzenie brązowych oczu Amy podziałało jak nożyczki, które przecięły nitkę, trzymającą moje nerwy i emocje w ryzach.
- Liczyłam, że mama będzie wzruszona bez granic, gdy mnie zobaczy. Że się popłacze, że nic mi nie jest i jestem szczęśliwa. A dostało mi się, że się nie odzywałam, nie dałam znaku życia. Nic ją nie obchodziło, jak ja się czuję, co ja przechodziłam. No, przy okazji jeszcze nawrzeszczała na mnie, że wysadziłam szkołę i pojechałam z obcym kolesiem nie wiadomo gdzie.
- Cóż... - zaczęła Amy, unosząc skołowana brwi, nie bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć. - Ciesz się, że nie zna Thomasa osobiście. Wtedy dostałoby ci się mocniej.
Parsknęłam histerycznym śmiechem i pokiwałam głową. To miłe, że próbowała mnie rozśmieszyć, ale w tym momencie…
- A. I jeszcze zadałam dość jednoznaczne pytanie o mojego ojca, zasugerowałam, że jest możliwość, że mam rodzeństwo w moim wieku i to liczne, i nazwałam to „patologią i orgią”.
Amy zbita z tropu popatrzyła się na mnie, mrugając wolno. Przez chwilę myślałam, że dziewczynie głos odebrało to jak odzywam się do matki. Jednak ta po chwili przechyliła głowę w przód i zmarszczyła brwi.
- W sumie… pomiędzy mną, Nickiem, Johnem a potem Chasem jest jakieś pół roku różnicy… Mamy dwóch braci i siostrę w wieku Nicka i Johna... Tak, ale nie przyjechali w tym roku… Mamuńciu, wychodzi na to, że Hermes to ostry zawodnik jest…! – Spojrzała na mnie pełna podziwu, a potem odchyliła głowę, żeby spojrzeć w niebo. – TAK TRZYMAJ TATO, GRUNT TO ROZPRZESTRZENIAĆ TE WSPANIAŁE GENY DALEJ, OKEJ?! Tylko ogranicz tworzenie takich Suze, co?
Ja…Przysięgam. Z dnia na dzień coraz bardziej byłam pod wrażeniem jej osoby.
Amy, kiedy już odkryła, że jej ojciec jest dość…płodny, uznała, że czas wrócić do tematu.
- Wracając. Twoja mama... Może powinnaś jej dać znak, ale myślę, że twoja mama nie powinna cię opieprzać. Nie zrobiłaś tego celowo.
- Zrobiłam - mruknęłam.
Nie mogłam oskarżyć mamy przy innych ludziach, jeszcze uznali, że była dla mnie nie dobra. To przecież moja mama, najukochańsza osoba pod słońcem, a takie gadanie by tylko pokazało, że tak nie jest. A jest. Nikogo nigdy nie kochałam jak ją. Ona była cudowna, choć momentami trudna.
- Potem. Bałam się zadzwonić i do niej pojechać, bo wiesz… Nie miałabym serca ją zostawić… jakbym weszła do mieszkania i ją zobaczyła… ona jest sama i mnie potrzebuje… Jeszcze wczoraj uciekłam, dosłownie zwiałam, kiedy usłyszałam, że mogę pojechać i ją odwiedzić. Ona ma tylko mnie.
- Twoja mama nie powinna stawiać cię w takim położeniu, Vi. Jest dorosła, ty masz siedemnaście lat. Nie możesz ryczeć, że twoja mama jest samotna. Jak nie chce być, to powinna sobie kogoś znaleźć, a nie uczepiać się córki.
- Przestań - prawie zawołałam.
Gdzieś, coś mi tłumaczyło, że Amy nie ocenia mojej mamy, jedynie chce mi pomóc, usprawiedliwić mnie przed samą sobą. Tylko… nie kosztem mamy. Niech nie robi z niej kogoś, kto sobie nie radzi w życiu. Bo to nie prawda.
– Cholera - zaśmiałam się histerycznie.-  Nie wierzę, że jej po tym wszystkim bronię.
- Twoja mama kocha cię najbardziej na świecie. Po prostu się martwiła, a jak zobaczyła, że nic ci nie jest, to wybuchła.
- Co nie zmienia faktu, że liczyłam na gloryfikowanie mnie, płacz, że za mną tęskni. Cholera, chyba miałaś rację - mruknęłam, uśmiechając się smutno do pustki za jej plecami. - Faktycznie jestem narcystyczna.
- Weź przestań - westchnęła, patrząc na mnie z litością.
Przez chwilę stała, jakby walcząc z tym, co chce powiedzieć, aż przymknęła oczy i się poddała.
- Nie jesteś. Powiedziałam to, bo zaczęłaś mnie krytykować, nie lubię tego. Ja… nie lubię i już. Zrozum, że nie zniosłam - popatrzyła się na mnie tak, jakby czekała, aż przyznam jej rację. - Vi, ale już wszystko okay?
- Nie - ponownie zaprzeczyłam. - Nie wiem, dlaczego mówię to tobie, ale mam ochotę zniknąć.
- Mówisz, bo mnie kochasz. - Wyszczerzyła się szeroko, klepiąc mnie po ramieniu. - Tak jak twoja mama ciebie, na stówę.
- Wiem, że tak, ale… - głos mi się urwał i jedynie bezradnie uniosłam ręce, gestykulując, jakbym próbowała na migi pokazać, że ktoś odebrał mi głos.
- Ale co? Vi, nie oczekuj cudów, bo się zestarzejesz.
- Dobra - machnęłam rękami, jakbym chciała się od tego odgrodzić. Głęboki wdech, Rowllens. - Skończyłam temat.
- Właśnie. Wiesz… Moja chyba się ucieszyła, że pozbyła się dziecka z domu.
Powinnam ją jakoś pocieszyć, tak by wypadało. Ale nie umiałam, poza tym Amy nie mówiła mi tego, żeby się wyżalić. Z jej tonu, lekko drwiącego, nie wyczytałam smutku. Mówiła to żeby i pokazać, ze nie mam najgorzej, mogłam mieć mamę, co się mną nie będzie wcale interesować. Spojrzałam się na jej jasne oczy i obiecałam sobie, że jakoś jej kiedyś to wynagrodzę. Ona pocieszała mnie, że moja mama na mnie nawrzeszczała i siedzi gdzieś daleko, obrażona na mnie, na swoją wyrodną córkę. Nawet, jeżeli to idiotyczna oznaka miłości i tego, że umierała ze strachu. Tymczasem jej mama nawet się nią nie interesuje…?
- Nikt mnie nie pobił - wyznałam po chwili. - Zbyt gwałtownie otworzyłam drzwi.
Amy spojrzała się na mnie z powagą, uniosła jedną brew, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem.
Jak inni płakali, nie miałam nic przeciwko. To było w porządku, biedni ludzie mają problemy, są bezradni, wkurzeni do granic wytrzymałości, ktoś złamał im serce… u nich to było normalne. Jedyny problem dla siebie samej stanowiłam ja. Zawsze uważałam, że mój płacz był… czymś dziwnym. Jakbym nie mogła płakać, a kiedy to już robię, to albo z żałosnych powodów, albo po to, żeby inni się nade mną użalali. A tego nigdy nie chciałam.
Uniosłam głowę i spojrzałam przed siebie. Widok jak co dzień, nic niezwykłego. Nic się nie zmieniło. Tylko gdzieś w mieście moja mama właśnie ma wyrzuty sumienia, choć nadal jest na mnie zła… Wzięłam głęboki wdech.
- Chodź, idziemy rozruszać tych frajerów w domku. Dwa ostatnie wieczory były za sztywne, jak na moich współlokatorów.
Cholera, w tamtej chwili czułam się tak, jakbym po prostu przecięła kartkę na pół, odcinając od białej części tą pomazaną. Nie mogłam przecież siedzieć i rozpaczać. Tak robią idioci. A ja nimi nie jestem. Jestem cholerna Victoria Rowllens, powinnam być tu najzajebistrzą osobą w obozie, a nie siedzieć i chlipać w ramię Amy, że mamuśka na mnie nawrzeszczała. Wal się mamuś, idę rozwalić sobie łokieć przez skakanie po stole oraz przegrać całe kieszonkowe w pokera. I krzyczeć przy tym, i wszystkich obudzić, i nie wiem co jeszcze. Jak będzie trzeba, to wykąpię się nago w jeziorze i to jej nagram, byleby mieć chorą satysfakcję, że to zrobiłam, a ona nie może mi zabronić.
Byłam tak wściekła, a jednocześnie tak napalona na zrujnowanie tego wieczoru. Jakoś wcześniej mi się tu podobało. Jedna rozmowa z mamą nie mogła sprawić, że zacznę patrzeć na to miejsce jak na coś, co sprawiło, że moja mama jest na mnie zła.
- Victoria, wiesz… - zaczęła Amy, a ja spojrzałam na nią niepewnie. Nie przywykłam do mojego pełnego imienia w jej ustach. - Jakbyś ochłonęła i chciała jeszcze pogadać…i choć to brzmi dramatycznie i tandetnie, to wiesz, że chętnie z tobą posiedzę - usłyszałam, a kiedy się na nią spojrzałam, blondynka uciekła spojrzeniem na trawnik przed nami.
- Okej – westchnęłam.
- Ale mam jedną prośbę, Vi.
- Jaką?
- Weź się uśmiechnij, bo za drętwo wyglądasz.
Pokiwałam głową; nie chciałam dziękować, że znów byłam Vi.

Znalezione obrazy dla zapytania joey i regret nothing gif tumblr

(Motto każdego w tym rozdziale; chłopaki po wygadaniu sekretnej historii blizny Oscara, Rwollens po przekręceniu opowieści specjalnie dla Celo, Chris i Charles wystawiszy Thomasa, Felix i Seba po rozmowia z Alexem...)






UWAGA!
Może zauważyliście, że mój wstep był z lekka sentymentalny. Nie zauwazyliscie? Trudno. To wam mówię: był. I jeżeli zechcecie poświecić jeszcze minutę na przeczytanie tego co mam do napisania, wyjasnię dlaczego.
12 czerwca 2013 roku pewna dziewczyna pod pseudonimem "Piper77" wysłała na bloga fandomu Percy'ego Jacksona swój rysunek, któryś raz już z resztą. Ale tym razem druga dziewczynka, podpisująca się tam jako "Annabeth24" z pewnych powodów napisała pewien komentarz, w którym podała swojego @ dla Piper77.
13 czerwca 2013 roku zaczela sie korespondencja przez @. Jakieś osiem pierwszych maili dałoby się streścić w jednym zdaniu "Przysięgam, nie jestem pedofilem".
Przez rok zaczeły pisać ze sobą coraz częściej, zaczęły sprawdzać sobie nawzajem opowiadania o herosach, zaczęły nawet pisać wspólne. W trakcie Piper77 zapoznała przez internet Annabeth24 ze swoją inną znajomą z bloga. I po trzymiesięcznych przygotowaniach w trójkę utworzyły bloga Somebody is perfect na którym publikowały między innymi ich wspólne opowiadanie Fielga Trujdza (bo jak ustaliły każdy szczegół, tak pomysłu na tytuł do końca nie miały i tytułem stała się nazwa ich grupy na facebooku). Ta przygoda zaczęła się w lecie 2014 roku, a skończyła rok później, kiedy carmel (bo taki nick miała trzecia autorka) odeszła. W grudniu 2015r. blog został zamknięty i zniknęła z niego Fielga Trujdza, jako że była wspólna, a dziewczyny już nie pisały we trzy.
22 wrzesnia 2016 roku powstał nowy blog - We're All Mad Here. Piper77 zmieniła nick na Night Lady, a Annabeth24 na Gwiazda. Fielgą Trujdzę, opowiadanie złożone z trzech narracji i trzech wątków głównych bohaterek przerobiły na opowiadanie, w którym o wakacjach na Obozie Herosów opowiadały już tylko Esmeralda i Victoria.
Przez prawie pięć lat obie pisały ze sobą przynajmniej raz w tygodniu, jak nie codziennie, raz nawet rozmawiały przez telefon, wysyłały sobie prezenty na święta, pocztówki, listy, opowiadały sekrety i na bierząco opisywały swoją codzienną rzeczywistość tej drugiej.
15 stycznia 2018 - okazało się, że Gwiada i Lady jednak nie są tylko ekranami telefonów, zdjęciami profilowymi i monitorami laptopów; są bardzo realne i rzeczywiste.
Kochani, to co probuję wam powiedzieć, to że po prawie pięciu latach, myślę, że szczerej przyjaźni, udało mi się spotkać z ta druga wariatką, cholera. I jak to było niesamowite i niewiarygodne - że wreszcie się widzimy!, tak obie przyznałyśmy, że normalne - to właśnie takich siebie się spodziewałyśmy i właśnie takie siebie znałyśmy od prawie 5 lat.


10 komentarzy:

  1. Boże, kocham ten rozdział.
    Seba i Felix, moje ulubione duo w akcji, Alex, kończ z tym szybko, Nick i Es muszą być szyyybkooooo razeeeeem <333
    Oscar, kocham tą historię, trochę tutaj bylo chaotycznie ale dobre XD
    SEBA I FELIX, KOCHAAAAM <3
    Najlepsi
    Cleo to siostra Felixa? Łoho, ciekawie, nie powiem, współczuje mu XD
    Biedna Victa...w sumie nie wiem co powiedzieć na temat tego rozdziału, bo go już niejako komentowałam, ale bardzo ładne połączenie tutaj wynikło z tym że Cleo pytała o to, dobre, bardzo dobre. Nie było tego wcześniej!
    I, wielki powrót Amy!
    (Hermes albo Zeus, na stówe)
    (Eska od Ateny, stus procentus)
    (to tyle ode mnie)
    Nez

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZiekuje bardzo ((: ciesze sie, ze choc juz czytalas ten rodzial, to cos nowego ci sie spodobalo!
      Ta historia musiala bys chaotyczna, przeciez opowiadali ja Chris, Charles i Thomas, a nie byla odczytywana z ksiazki, ktora dopiero zostanie wydana przez Chrisa pt "Lesny Romans Oscara" ;)
      Co do rodzica Es sie nie wypowiem, a w kwestii Rowllens powiem tyle, ze niedlugo ta kwestia bedzie poruszana w kazdym rozdziel, dzieki Amy i Charlesowi......
      Gwiazda

      Usuń
  2. Właściwie to chciałabym by Vi była córką Zeusa. Mieć takiego brata jak Charles to genialne! Zresztą pewnie wtedy byłoby więcej całej czwórki, a ja ich po prostu uwielbiam!
    Alex taki przerażony xd Teraz czekam na Nicka i Es!
    Współczuję Vi. Nie chciałabym mieć takiej mamy. Ale Amy super sprawdziła się jako pocieszycielka. Przynajmniej się pogodziły.

    Mam wrażenie, że zbliżamy się do rozdziału, na którym skończyłyście pisać na poprzednim blogu.

    I cieszę się razem z wami, że udało wam się wreszcie spotkać <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czworka mocy bedzie pojawiac sie czesto, bo ja tez ich kocham ;') nie bede tego ukrywac, z reszta...nie mam po co, sami byscie sie domyslili po paru rozdzialach, gdzie bedzie ich wiecej niz Rowllens (nie no, bez przesady, az tak nie zaszalalam).
      Mama Victorii jest specyficzna, i na razie jest wsciekla na corke - probowalam sobie wyobrazic jakby to bylo byc matka, ktorej corka nagle znika, po wysadzeniu szkoly i po dostaniu telefeonu, ze jest na komisariacie... Ale pani Rowllens sie jeszcze pojawi i mam nadzieje, ze zapunktuje (:
      Naprawde? Ja nie pamietam na czym skonczylysmy Fielga Trujdze, wiec jak przeczytasz cos nowego to daj znac, bo az jestem ciekawa ;p
      Dziekuje, ja nadal przezywam fakt, ze widzialam ja po tylu latach na zywo ((;
      Gwiazda

      Usuń
  3. Kocham was. Jest późno, więc fabułę skomentuję już jutro, ale ja chcę tylko powiedzieć że najprawdopodobniej w te wakacje jadę do danii by spotkać moją najlepszą przyjaciółkę ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahaha dzieki ((x
      Kochana, powiem ci, ze warto ;p ale zaszalalas, ze az w Danii ...

      Usuń
  4. Jeju. Minęły już równo 2 miesiące od dodania tego wpisu, a ja wciąż czekam z niecierpliwością na następny.Przyłapałam się nawet na tym, że co tydzień wpadam tu, aby zajrzeć na chwilę, z nadzieją na nowy rozdział. Liczę, że moje marzenie niedługo się spełni. Póki co pozdrawiam cieplutko i do następnego postu!
    P.S.
    Obiecuję, że będę jedną z pierwszych osób, która go przeczyta.

    OdpowiedzUsuń
  5. *still waiting*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochani!
    22 maja koncze matury. zdaje (oby) ostatnia i jestem wolna. od czerwca jestem tylko dla was i obiecuje przycisnac Lady, zeby wstawila rozdzial. Naprawde glupio nam, ze tyle czasu minelo od ostatniego wpisu. Ale nie myslcie, ze o was kompletnie zapomnialysmy, kazdy wasz komentarz tutaj jest dla nas bodzcem do zmobilizowania sie. Mi tez brakuje wakacji i ja tez czekam, az w koncu do nich wrocimy!
    Gwiazda

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.