Żelki! Nie ukrywam, że ten semestr był ciężki, zresztą myślę, że nie tylko ja mam takie odczucia... Nie mam już nawet pomysłów, jak się przed Wami kajać, więc wszystko będę się starała wynagradzać w rozdziałach :))) Teraz święta, więc... właśnie! Święta!
Chciałybyśmy Wam życzyć z okazji świąt przede wszystkim spokoju i magii, ogromu radości, mnóstwa uśmiechu :)))))))))))))))))))))))))) żebyście odpoczęli od codziennego, monotonnego życia i wytarzali się porządnie w śniegu!
Wasze Lady
i Gwiazda
Czuję się mentalnie oszukana. I to wcale nie
jest fajne. Mam na myśli – tak, zdecydowanie są takie dni, kiedy życie robi
sobie ze mnie jaja. I powiem więcej, takie dni się zazwyczaj rozkładają w ciągu
roku. Tu nie zdam testu z geografii, zdarza się, ale następnego dnia obejrzę
super film i zjem cały zapas domowej Nutelli. I następny dzień, kiedy
przykładowo... złamię kark, zdarzy się za miesiąc! Za trzysta sześćdziesiąt
cztery dni! A może nawet nigdy!
No, szkoda, że moje dni następują po sobie w
odległości, tak, zgadliście, jednego
dnia.
Zacznijmy jednak od pozytywów- na kolację zjadłam
przepyszne, cytrynowo-malinowo-mangowo-truskawkowe sorbety.
Na tym się pozytywy kończyły.
To znaczy- wtedy, w sensie tego poprzedniego
dnia, było w cholerę więcej pozytywów. Przysięgam. Ale kiedy
następnego dnia dowiedziałam się, z czego te pozytywy
wynikały… no to kicha. I to cholernie duża kicha. W jak najbardziej kichowatym tego
słowa znaczeniu.
Pozytyw pierwszy był taki, że wieczorem jeszcze
przelotnie widziałam się z Alexem- i to nie była wcale jakaś wielka randka.
Przeciwnie, zdążyliśmy się nawet pocałować, co było dużym plusem, bo
zapomniałam o całym świecie. Znowu. Jeśli całowanie nie wiązałoby się z
jakimś, no, przywiązaniem czy czymś w tym stylu… to mogłabym całować Alexa
przez wieki.
Ale właśnie ten pocałunek, myśl po
nim sprawiła, że cały pozytyw szlag trafił.
Bo, uwaga, pomyślałam sobie tuż po tym, jak się
od siebie odkleiliśmy: „Hej, Es, a w sumie to zastanawiałaś się kiedyś, czy to
rzeczywiście jest takie fajne?”. No więc wtedy się zastanowiłam. Dla pewności
pocałowałam go nawet jeszcze raz. I... nie. Nie było.
Wszystkie moje nerwy się stąd brały. Zależało mi
na Alexie, ale nie chciałam z nim być. Naprawdę czułam się, jakby mój
własny umysł spłatał mi jakiegoś dzikiego figla, bo nagle wszystko we mnie
oklapło. Tak jak ten biedny balonik, który nie był zawiązany na supeł, a
jedynce, co utrzymywało w nim powietrze, była dłoń jakiegoś głupiego dzieciaka.
I ten dzieciak puszcza tego balona. To ja jestem tym balonem. Albo tym głupim
dzieckiem.
To takie puste.
Znacie to uczucie, kiedy przez całe życie czegoś
oczekiwaliście? Jak byliście mali, przykładowo tak potwornie podobał wam się
konik na biegunach, jęczeliście rodzicom, że go tak strasznie chcecie, po czym,
kiedy już go dostaliście…
Nagle zdaliście sobie sprawę, że niby jest super,
ale to nie to.
Albo zapisaliście się na jakieś ważne wydarzenie.
Cali spoceni, podnieceni, szczęśliwi na niego czekaliście, przebieraliście
nogami, a gdy byliście trakcie, to nagle dobitnie stwierdziliście: „Cholera,
marzyłem o czymś innym”.
I to okropnie przykre, bo ja miałam to samo, tyle
że z osobą.
Nie czułam nic, kiedy, na przykład, o nim
myślałam. Nic. I to nie chodziło o to, że on mi się nie podobał. Przeciwnie,
był przystojny, kochany, czuły, i nawet ładnie pachniał!
Ale mi nie zależało. Nie… nie na nim, tak jakby.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że zaczęłam
go coraz częściej porównywać. Z Nickiem. I to było dziwne.
Tak, było to dziwne, bo… cholera, Nicolas to mój
najlepszy przyjaciel, co nie? I nie powinnam mieć takich
myśli z nim w roli głównej. W sensie takich… cholera, wy małe zboczuszki, nie
że „takich”, tylko… nieważne. Nie powinnam mieć ani jednych, ani drugich.
Żadnych, oprócz tych, kiedy występujemy w roli przyjaciół. Prawda?
Prawda?
Jeśli to prawda, to coś mi grubo nie wyszło z tym
nie-myśleniem.
Wróćmy jednak do niepozytywnych pozytywów.
Tak, byłam w dobrym humorze W sumie, to
przynajmniej po tym dniu miałam poukładane uczucia (wiem, to nie brzmi fajnie,
ale tak było naprawdę- ogarnęłam wszystko w mojej głowie, wreszcie wiedziałam,
przynajmniej częściowo, czego chciałam… czy też czego nie chciałam.
Pamiętajcie, że balonik będzie w końcu pusty). To się chwali i w ogóle,
postanowiłam udawać normalną, szczęśliwą nastolatkę, z normalnymi, szczęśliwymi
przyjaciółmi i normalnym, szczęśliwym życiem. Ekhem.
Przynajmniej podczas rozmowy z Vicky. Nawet
miałam siłę ją opierdolić za jej ból dupy i pocieszyć. Co, w sumie, było dość
miłą odmianą… po pocieszaniu samej siebie mogłam pocieszyć kogoś innego. Przynajmniej
mogłam stwarzać pozory, że ktoś ma poważniejsze problemy ode mnie. Och, nawet
jeśli te problemy sprowadzały się do poziomu „To nie moja wina, że zawaliliśmy,
ale to ze mnie się wszyscy śmieją!”.
Mój wewnętrzny humor jednak wyczerpał się, został,
kurde, zgwałcony, pocięty i zakopany dziesięć metrów pod bagnem, kiedy do domku
wszedł Nicolas.
Był… inny. Zawsze widziałam go uśmiechniętego, z
tym jego cudownym, ironicznym uśmieszkiem, nad którym przysięgam, rozpływałabym
się, gdybym tylko nie była jego przyjaciółką, z moim ukochanym i ulubionym
błyskiem w oku. Tymczasem do Hermesa wszedł wysoki, wyprostowany facet z
obojętnym wyrazem twarzy, nieco bardziej niż zwykle zmierzwionymi włosami
(nawet nie chciałam się zastanawiać, kto mu zmierzwił te
kosmyki), który rzucił mi przelotne spojrzenie, po czym, totalnie mnie
ignorując najnormalniej przeszedł obok mnie obojętnie i zaczął jak gdyby nigdy
nic gadać z Chase’m.
Ale wiecie, jaka była najbardziej rażąca różnica?
Że nie było obok niego żadnego karła. Żadnej osóbki z burzą ciemnych loków. No
po prostu nie było mnie.
Chryste, ja mam chyba jakiś tik myślowy.
Kłócicie się z przyjacielem, którego
bezgranicznie kochacie od dwunastu lat, uświadamiacie sobie, że osoba, która
wam się tak kiedyś podobała, nie daje wam tego, czego oczekujecie. I przez tą
osobę kłócicie się z najlepszym przyjacielem i dupa, nic nie zrobicie, bo
cholerna godność! Nie tylko ja chodzę z Alexem, on mnie przynajmniej nie maca
na każdym kroku, okay? To Karine tak obłapia Nicka, a on był w tamtym momencie…
- ...no skończonym dupkiem – dokończyłam na głos,
nadal wpatrując się w plecy Nicolasa, beztrosko leżącego na łóżku. W ogóle jak
można było leżeć beztrosko na łóżku w takiej chwili?
- Hym? – mlasnęła Vicky, podciągając się na
ramionach. Ta sytuacja miała dwie strony. Bardziej fajną, bo nareszcie
przestałam słuchać tego, co Victoria ma po cichutku do powiedzenia na temat ramion Oscara. No i tę mniej fajną... bo patrzył się na mnie w tamtej
chwili cały domek. - Esmeralda, czy ty
mnie w ogóle słuchasz?
- Opowiadasz o swoim chłopaku, Esmeraldo – zapytał wesoło Nicolas,
nawet się na mnie nie oglądając. I dobrze, bo mógłby zauważyć, że sobie
zdążyłam zapamiętać układ marszczeń na jego koszuli, kiedy tak sobie beztrosko leżał.
Dawno nie nosił koszul. Wyglądał niezwykle
seksownie w tych czarnych dżinsach i z podwiniętymi rękawami. I tak, mnie to
oceniać, bo byłam jego pieprzoną przyjaciółką. Czy tego chcieliśmy, czy nie.
- Oczywiście, że tak, Vicky – tak żeby sobie nie pomyślał, że odpowiadałam jemu. – Triceps. Skończyłyśmy na tricepsie.
Kolejny pozytyw był taki, że koło pierwszej, po
naprawdę długiej pogawędce z Victorią, kiedy już wszyscy poszli spać (oprócz
mnie, bo te lody po całym dniu pustego żołądka zaczęły dokazywać), Nick
wyszedł.
Po prostu wyszedł, bez słowa, gestu, czy zapewne
choćby myśli. (Tak, jakby się do mnie odezwał, pewnie by rzucił
uwagą, że znowu gniję w domku, nawet zważając, że jest noc, i widać tego
efekty. Ale, jak bogów koch… no dobra, może akurat na to się nie będę zaklinać,
ale serio- wolałabym się z nim podroczyć niż tak siedzieć i milczeć).
Chyba wolałabym złamać kark za te trzysta
sześćdziesiąt cztery dni.
* * *
- Wstajemy, skowroneczku! – zaświergotał mi nad
uchem jakiś słodki głosik, równocześnie zbudzając mnie. Otworzyłam leniwie oczy,
a tuż przed nosem wyrosła mi czerwona czupryna, skutecznie zasłaniająca mi pole
widzenia.
- Courtney – mruknęłam, ziewając i przeciągając
się, wciąż leżąc w łóżku. – Czym sobie zasłużyłam?
- Jestem łaskawą królową – burknęła, prostując
się i błyskając białymi ząbkami w uśmiechu. – I dbam o potrzeby mojego ludu.
Idziemy nad jezioro.
- Żartujesz? – Zerknęłam na zegarek. – Jest
dopiero dwunasta.
- Ojojojoj, a to ty podobno zawsze byłaś rannym
ptaszkiem.
- Ale jestem w ciężkiej depresji. Odstosunkuj się
ode mnie – rzuciłam, powoli siadając i rozglądając się za ubraniem, kiedy w tym
samym momencie Courtney cisnęła we mnie zwiniętymi ciuchami.
- Mój paź Eva też jest łaskawa. Niestety dzisiaj
o dziewiątej wzięła mojego nadwornego giermka Sabinę i sekretarza Veronicę na
zakupy – oświadczyła, po królewsku siadając obok mnie na materacu. - Chciała
wyciągnąć też błazna Sebastiana, ale ten się zaparł i uciekł do domku.
Naprawdę, kiedyś nie doczeka się obiadu – westchnęła ciężko. – W każdym razie
Eva obiecała, że na pewno kupi ci sporo ciuchów, wykorzystując do tego celu
kartę Veronici, bo ma nieograniczoną ilość kasy.
- A ja latającą krowę – mruknęłam, przytulając do
siebie ubrania, i zwaliłam się z powrotem na łóżko. – I tęczowy nawóz dzięki
niej.
- Nie, serio. – Uśmiechnęła się na widok mojego
pytającego spojrzenia. – Pan D. serio kocha Verę, Pan
D. serio jest dobrym bogiem i Pan D. serio
kiedyś jej dał taką magiczną kartę. – Po czym nagle zrobiła
niezadowoloną minę. – To głupie. Pan D. to mój nadworny kierownik służby
sprzątającej. Też powinnam mieć taką kartę, bo jestem dobrą królową i dbam o
potrzeby mojego…
- Chcesz mi powiedzieć, że ta kobieta ma
niewyobrażalnie dużo hajsu i jeszcze nie założyła... nie wiem, własnego gej
klubu, żeby ciągnąć za to kasę...
- ...i nie tylko kasę... – wtrąciła,
przeciągając się.
- No właśnie nie! Zakładasz takie coś,
trzepiesz hajs jak głupia, a ile przyjemności z oglądania przy okazji. Jakim
cudem ona jeszcze na to nie wpadła? – Pokręciłam głową i podniosłam tułów.
- Nie wiem, ale pomysł jest genialny –
oświadczyła, uśmiechając się szeroko. Ta dziewczyna miała w jednej rzęsie tyle
optymizmu, co ja wtedy w całym ciele. – Wykorzystam go w moim zamku! A wiesz co
jest najlepsze? – Kiedy nie doczekała się żadnej reakcji z mojej strony, tylko
się zaśmiała. – Że nikt mnie nie oskarży o plagiat!
- Przepis na sukces, napisz własną
książkę kulinarno-królewską – zaproponowałam, wreszcie siadając wyprostowana.
Czułam, jak boli mnie absolutnie każdy włos na mojej głowie... pewnie dlatego,
że wszystkie były skierowane w zupełnie inne strony.
- TO JEST MYŚL! – wrzasnęła Court,
klaszcząc w ręce, podczas gdy ja dostałam siedem zawałów w tę jedną sekundę i
spadłam z łóżka. – To jest absolutnie, przebosko, totalnie, genialnie... –
przez chwilę szukała słowa, gapiąc się na moją postać kłębiącą się w za dużej
piżamie u stóp łóżka - ...genialne! Pomyśl tylko: przepis na sukces, przepis na
koronę, przepis na doprawionego pazia, przepis na...
W czasie kiedy Courtney wymyślała mi to wszystko,
ja zdążyłam rozwinąć ciuchy i kolejny raz ocenić, że Eva miała pod względem
ubrań bardzo dobry gust mimo, że pewnie akurat to, co trzymałam w ręce,
prawdopodobnie na niej praktycznie wisiało. Zresztą, wszystko, co w
ostatnich dniach pożyczała mi do ubrania się Eva pewnie było na nią za duże. A
już na pewno to cudo, które wtedy się znalazło w moich rękach, czyli bluzeczka
z odsłoniętymi ramionami w prześlicznym malinowym kolorze.
Chwyciłam to, przelazłam nad siedzącą Courtney
(która w międzyczasie zdążyła się uderzyć w ramę i zacząć przeklinać wszystkie
łóżka świata drewno, z którego zostały zrobione, ich wytwórców, dostawców i
ludzi, którzy na nich spali) i ruszyłam do łazienki. Spięłam włosy w warkocza
(bo niezbyt fajnie jest mieć kłaki w gębie, mimo wszystko), wzięłam
szybki prysznic, użyłam wabika (w podwójnej postaci błyszczyku i perfum, mimo
że nawet nie wiedziałam, po co to robiłam) i się przebrałam.
Może jednak świat potrafił być piękny.
- Przepis na bunt! W sensie w sumie jego
stłumienie, patrz, po prostu bierzesz i rozstrzeliwujesz cały tłum rebeliantów!
- Zrób przepis na zamknięcie się, wszyscy
skorzystamy – stwierdziłam dobitnie, ale ona tylko podchwyciła wątek.
- O tak! Ale bym kilku osobom takie coś zaaplikowała.
- No, ja to nawet jednej konkretnej bym to
wepchnęła do buzi – spojrzałam się na nią i westchnęłam. - Nawet ona jest w tym pokoju.
- Oj Es, nie mówisz aż tak dużo – zastroskała
się, ale po chwili znów się uśmiechnęła, kiedy przewróciłam oczami. – Ale to
dobrze! Takie mają być damy dworu, więc możesz zostać moją damą dworu!
Jej. Awansowałam z plebsu. Huraa.
- Jasne, wasza wysokość – wymamrotałam, wkładając
buty. – Norbert już cię nie ściga?
- Nie wiem, uciekłam i spędziłam noc u Temidy –
rzuciła, szczerząc się Chciałabym być taką optymistką jak ona. Nawet jej
czerwone włosy wyglądały wesoło, piwne oczy wiecznie błyszczały od uśmiechu, a
jej usta też chyba się do tego wszystkiego przyzwyczaiły, bo ich kąciki nawet
nieznacznie unosiły się w górę w każdym momencie. – Felix nie miał nic
przeciwko, a Agnes przypadkowo się wyniosła na, jak ty to określiłaś, pierdolnik do
swojego chłopaka… - Rozłożyła bezradnie ręce. – Zbyt smaczny kąsek, żeby nie
skorzystać.
To samo myślałam, kiedy sobie zamawiałam te
cztery sorbety, a potem pół nocy spędziłam na zastanawianiu się, kiedy zacznę
rzygać.
* * *
- Rżnij! Mówię ci, no rżnij!
- ES, NIE, PRÓBUJĘ SIĘ SKUPIĆ!
Courtney miała jakieś
skłonności samobójcze, ale, jakby na to nie patrzeć, to ja stałam pod drzewem, które
właśnie ścinała.
- Nimfa leśna już tu nie mieszka, to drzewo na
nic się nikomu nie przyda… oprócz mnie – paplała Courtney, cały czas starając
się jednocześnie gadać ze mną i kontrolować złote gwiazdeczki, które wypływały
z jej palców i cięły dość cienki pień.
- Na co ci drzewo? – spytałam, patrząc na gałęzie..
Tak jak się nad tym zastanawiałam… no to tak,
wydawało mi się, że runie w przeciwnym kierunku. Ale w sumie ja bym sobie nie
ufała- kiedyś sądziłam, że Alex to najwspanialszy facet świata i byłam gotowa
za niego wyjść.
Wydawało mi się też, że istnieją niebieskie
sarenki, dopóki Nicolas mnie nie „uświadomił”, że są tylko tęczowe. No i
dzieciństwo zostało zniszczone.
- Chcę dzidę.
- Och... a po co ci dzida?
Łódź- zrozumiałabym. Woodoo.
Wykałaczki do zębów. Pal do palenia czarownic. No w porządku.
Ale dzida?
- Kochana, wiesz, jaka jest jedyna rzecz,
jaką Norbert nie uczył się walczyć? – zapytała Courtney, w
międzyczasie odgarniając z oczu czerwone kosmyki.
Hm. Trudne pytanie.
- Dzidą? – zaryzykowałam, unosząc w górę jedną
brew.
- Dokładnie! – zawołała, odrywając jedną rękę od
cięcia drzewa, i celując nią we mnie. – A wiesz jaki jest najlepszy sposób
zdobycia dzidy? Nie ma ich w naszej szopie, bo te obozowe ludki nie
pomyślały o tym, że jednak mimo wszystko staromodne bronie są… cóż, staromodne,
ale jednocześnie bardzo przydatne, i wywaliły je do recyklingu. Rozumiesz to-
wywalić wszystkie dzidy do recyklingu i przerobić na… no, pewnie kolejną ramkę
na portret mojego nadwornego kierownika służby sprzą… Albo i nie, ale kurczę,
rozumiesz tę logikę? Totalnie bezsensowne to. A skoro przerobiono je na małe
wykałaczki… to skąd wziąć dzidę?
- Mm… wyciąć ją z drzewa?
- Jak ty to robisz?
- Nie wiem. Po prostu wrodzona intuicja –
rzuciłam z ironią. – Nawiasem mówiąc zaraz się zawali. Radzę się odsunąć.
- Bzdura. – Courtney wywróciła oczami. – Muszę
jeszcze trochę…
No i w tym momencie drzewko się zachwiało i
poszybowało w naszą stronę.
Na swoją obronę tylko powiem, że nawet nie
wrzeszczałam- po prostu rzuciłam się w prawo, przekoziołkowałam z metr i
obróciłam się, żeby zobaczyć, co zostało z Courtney.
Dziewczyna jednak zrobiła podobnie, z tą różnicą,
że w międzyczasie zaczęła krzyczeć, no i przy fikołku wleciała w pień.
- Ałaaaaaaa – zaczęła jęczeć, kiedy ja wstawałam
i się otrzepywałam. – Królowe nie wrąbują się w drzewa!
- Brutalna, ale prawda. – Wzruszyłam ramionami,
podając jej rękę. – Zostałaś zdetronizowana poprzez zaatakowanie sosny i
zdegradowana do plebsu. Gratulacje.
- Wiesz co, jak na damę dworu jesteś strasznie
cięta – burknęła Courtney, podciągając się z pomocą mojego ramienia, a mi się
nagle przypomniał moment, kiedy ja też się wywaliłam, tyle
że o kołek, a Nicolas tak złapał mnie za nadgarstek, pomagając mi
wstać, że w końcu puścił moją dłoń, a ja spadłam na dupę.
Tak się zatraciłam w tym wspomnieniu, że przez
przypadek puściłam córkę Hekate.
Boże, to bolało! Zrozumiecie, to
cholernie bolało! Ja chciałam Nicka, dupa, serio chciałam Nicka, brakowało mi
go, kurna, mogłam się z nim nawet jeszcze raz pokłócić, ale
chciałam go usłyszeć, zobaczyć i…
Tylko nawet nie umiałam tego odkręcić.
Matko, nigdy w życiu nie miałabym sumienia rzucić Alexa.
Byłam miękka, ale… nie. Potem bym po nocach nie spała. Jakby mi przyszło
odpychać zupełnie obcego faceta, okej, spoko, i tak bym to robiła na żarty,
zupełnie nie na poważnie, ale… Alex, kurde!
Ale też nie mogłam sprawić, żeby
Alex mnie rzucił. To nieuczciwe i ogólnie… nie. Chociaż, jakby się
nad tym zastanowić, mogłabym wynająć Victorię. Albo Evę. Albo Sebastiana,
Felixa, Courtney, a te dwie pierwsze jeszcze by mi przypuszczalnie dopłaciły, żeby tylko się go pozbyć.
- DLACZEGO MI TO ROBISZ! – wydarła się na mnie
Courtney, podnosząc się i otrzepując tyłek z runa. –Mianowałam cię na damę
dworu, a ty mnie puszczasz w takiej sytuacji?!
- Wspominam – odpowiedziałam, mimo woli szczerząc
się jak głupia, bo… bo jednak to wspomnienie było miłe.
Było miłe dla wszystkich oprócz Courtney. Ups.
- Esmeral!
Odwróciłam się, zdziwiona, na dźwięk mojego
imienia, bo brzmiało… dziecinnie. Wypowiedziane dziecinnym głosikiem.
Ku nam szła Liliana, z delikatnym uśmieszkiem na
ustach, za nią wlókł się Lucas, a na samym końcu znajdowała się… Jezu, przecież
to Pandora! Ta mała, co była na moim pierwszym treningu.
Tylko czemu się tak rumieniła…?
- Lil. Lukas. Pandy. – Uśmiechnęłam się do nich.
- Hej, Es – odwzajemniła Lil, podchodząc
najbliżej mnie. – Koledzy twojego chłopaka cię szukają.
Um. Psiapsióła Alexa? A po co?
- Czyli kto mnie szuka, Lil? – spytałam dla
pewności, żeby potem ewentualnie donosić na kumpli Alexa do… no, Alexa.
- Jak to? – zdziwiła się, splatając ręce. –
Sebastian i Felix.
Och.
Jedno, wielkie, pieprzone och.
Czy oni wszyscy chcieli, żebym do końca swoich
dni piła meliskę do każdego posiłku dnia? Jakaś nowa wersja „Zabijmy Esmeral
McLade”? To nawet już nie jest oryginalne!
- Wiesz, Nick nie jest moim chłopakiem –
próbowałam delikatnie uświadomić Lil, na co Lucas prychnął.
- Kurna, właśnie próbowałem jej to wbić do głowy
przez całą drogę, ale ona mnie nie słucha.
Po pierwsze- on przeklinał. Na pewno nie skończył
jeszcze swojego pierwszego etapu edukacji i mówił „kurna”. Ucz mnie chłopie,
ucz mnie jak Obi-Wan młodego Luca Skywalkera, jak Dumbledore Harry’ego Pottera,
chcę być tak bardzo nonszalancka jak ty.
Po drugie- próbował uświadomić Lil, że nie jestem
z Nicolasem parą. Brutalne, ale prawdziwe. Próbował dokonać tego, o co ja sie
starałam całe życie. Ten gość miał dwanaście lat i więcej sukcesów na swoim koncie
niż ja!
I po trzecie- był rudy. Poczekajcie jeszcze
trochę, a wkrótce młody będzie mnie pytał, jakie Pandy lubi kwiatki, patrząc na
to, jak dziewczynka się mocno rumieni w jego towarzystwie.
Widzicie? Dwunastolatek ma mniejsze problemy
emocjonalne ze sobą niż ja.
- Courtney – odezwała się Pandora, zerkając
przelotnie na Lucasa. – To prawda, że odpaliłaś fajerwerki u Hekate?
Chyba czerwonowłosa nigdy nie miała takiego
wyszczerzu na mordzie.
- Oooo taaaak – zaszczebiotała, unosząc brwi w
górę. – Długa historia z tymi fajerwerkami.
- Opowiesz? – spytała dziewczynka z
delikatnym uśmiechem, a jej oczy leciutko się rozszerzyły.
- No nie wiem… - Courtney wydęła usta i zrobiła
zamyśloną minę. – Królowa dba o potrzeby swojego ludu. – Tak, dokładnie w tym
momencie głośno prychnęłam, a starszy rudzielec posłał mi piwne spojrzenie
spod zmarszczonych brwi, mówiące jednoznacznie „Podważasz mój autorytet. Już
nawet pomijając, że zostałam zdetronizowana przez drzewo, z którego chcę zrobić
dzidę”.
- Esmeral, w takim wypadku mogłabyś pójść ze mną
poszukać Felixa i Sebastiana – zaproponowała Lil, mrugając.
Szczerze? Zaczęłam się bać, co ta dwójka
wymyśliła.
Mimo wszystko pomachałam jednak reszcie i
ruszyłam za Lilianą, która wydawała się nieco podekscytowana tym, że może ze
mną przejść ten kawałek.
Nadal nie mogłam się nadziwić, jakim cudem taka
młoda dziewczynka nie woli sukieneczek czy ogrodniczek, czy spódniczek. Nie-
Liliana miała na sobie zbyt dużą, pewnie nawet nie jej, pomarańczową koszulkę
Obozu Herosów, podwinięte dżinsy i zieloną czapeczkę, którą co chwila
zdejmowała i wkładała na głowę. Ale twarzyczkę miała tak niebiańską, że nigdy
bym jej nie pomyliła z chłopcem. Uroczy nosek, duże oczka, okrągłe i naturalnie
różane policzki… Mój Boże, gdyby nie chodziła w sportowych ubraniach, wzięłabym
ją za małą księżniczkę, która zgubiła drogę do swojego pałacyku.
Zamieniam się w pedofila...? Już...?
- A wiesz – zaczęła paplać, co chwila patrząc na
mnie i potykając się o korzenie – że Nicolas ostatnio się ze mną nie widuje?
Ale wiesz, przygotowuje Turniej, więc pewnie ma mnóstwo zajęć. Nie przeszkadza
ci to, że twój chłopak jest tak zajęty?
Jeśli miała na myśli bycie zajętym tą zdzirą
Karine, to tak, trochę mi to przeszkadza. Najwyraźniej był bardzo zajęty.
Nie powiedziałam tego jednak na głos (jeszcze by
mnie oskarżyli o deprawowanie dzieci, nawet już pomijając, że mój ziom
przeklinał, będąc jednocześnie jej bratem), jedynie zacisnęłam usta, cedząc jak
najbardziej spokojnym głosem:
- Lili, może robić co chce. Nie jest moim
chłopakiem.
- Nie jest – zgodziła się ze mną, a ja aż
przystanęłam, będąc w szoku, że mała to przyznała. – Ale będzie. – Odwróciła
się do mnie i rozłożyła ramionka w bezradnym geście. – Serio, ja ci to mówię.
Bardzo do siebie pasujecie.
W ciągu tych krótkich, czterech zdań aż
rozdziawiłam usta, i to z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że to było tak
strasznie niemożliwe, cały czas zważając na to, że Nick wolał tę zdzirę ode
mnie, nawet jeżeli ją miał prawo traktować
jako laskę do brania, mnie postrzegając jako przyjaciółkę, czy
czymkolwiek po ostatniej kłótni byłam. A drugi… po prostu nie. Głownie dlatego,
że zastanawiałam się nad tym, co rzuciła jako ostatnie zdanie przez
zdecydowanie zbyt długi czas. Ale nie. Nie.
Chociaż... chociaż...
nie. Mój Boże, Esmeral, wyrzuć ten obraz z głowy!
- Lil. Przykro mi, ale…
- To prawda – upierała się dziewczynka, splatając
ręce na piersi. – Bylibyście niemądrzy, jakbyście tego nie zrobili.
Ach, dlaczego nie umiem przekonać ośmiolatki
i samej siebie? Życie jednak ssie.
Przecież kochałam Nicka jako swojego przyjaciela.
Wiedziałam o tym, nie? Cokolwiek by się nie stało… cóż, i tak skończymy jako
para przyjaciół, którzy nawet w wieku dziewięćdziesięciu lat będą się rzucać
popcornem na sali kinowej i dogryzać sobie na temat wyglądu w okularach.
Ale jako przyjaciele.
- A poza tym Nicolas powiedział mi, że będę mogła
być druhną na waszym ślubie.
STOP.
- Czekaj, Nick tak ci powiedział? Dokładnie tak ci powiedział? – Poczułam
nagle, jak zrobiło mi się gorąco, bo... no bo...
- No... niezupełnie, że będę mogła być druhną na
jego ślubie – wyjaśniła, a ja tylko złapałam się za klatkę w tym miejscu, gdzie
powinno być serce. I było, czułam je, bo waliło jak dzikie. – Ale to prawie to
samo!
To było niesamowite. To naprawdę było
niesamowite, to, w jaki sposób ta dziewczynka się na mnie patrzyła tymi swoimi
wielkim oczami. Z taką pewnością. Jakby to było oczywiste, i jakby to, o czym
ona mówiła, na sto procent było niezaprzeczalne.
I wiecie, co jeszcze było niezwykłe? Że była w
stanie zapewnić mi kolejne dziesięć zawałów serca.
Liliana odwróciła się, rozglądając się naokoło,
podczas gdy ja starałam się dojść do siebie po tym, w jakim kierunku posunęły
się moje rozważania.
- Tam są – rzuciła, po czym wskazała mi palcem
duże, rozłożyste drzewo, pod którym czaiły się dwie postacie , kucające nad
czymś rozłożonym na ziemi.
- Wiesz, Lil? Jesteś niesamowita. – Uśmiechnęłam
się do niej szeroko, bo młoda była urocza. Mimo tego całego szoku… byłam pod
ogromnym wrażeniem.
Dobra, Es. W takim wypadku weź się w garść.
Nie myśl już o tym, przynajmniej nie dzisiaj. Bez zastanawiania się co, gdzie,
kiedy, z kim i w jaki sposób.
Inaczej twoja główka wybuchnie. A tego
(ekhem, właśnie chcemy, echem) nie pragniemy. Dzisiaj jest brak Alexa, Nicka,
listy „Zabijmy Esmeral McLade” i tego całego innego popapranego życia.
Posłałam
dziewczynce wymuszony uśmiech i, wsadzając dłonie do kieszeni spodenek,
zaczęłam iść w kierunku chłopaków.
- Es! – Jako pierwszy zauważył mnie Sebastian,
podrywając się i unosząc rękę w górę, szczerząc się do mnie jak wariat. Dzięki
temu, że szelki miał spuszczone wzdłuż nóg, znowu bluzka mu podjechała, jak
kiedyś na siatkówce, w górę, i… o mamo, jaki on miał zajebisty brzuch…!
Widzisz, Es, pozwól sobie na odrobinę pustości,
co? Zamiast Alexa masz ten cudowny… Sebastian, wyżej tę rękę…! A jak zahaczysz o ten skrawek bluzki i ją
przypadkiem podniesiesz w górę to masz plus dziesięć do boskości!
- Hej – rzuciłam znowu unosząc kąciki ust na
widok tego szaleńca z boskimi mięśniami brzucha.
Jeden z drugim wyglądali naprawdę zabawnie. Sebastian
był wysoki- jakbym miała porównać jego, Felixa i Nicolasa, to Seba z pewnością
był najwyższy, za to dość szczupły i leciutko umięśniony- oprócz mięśni
brzucha, tego to mogłam mu nawet ja zazdrościć, zważając na
fakt, że się zajmowałam profesjonalną gimnastyką i tańcem. Wracając- Nicolas
był pośrodku, za to bez wątpienia był najprzystojniejszy z całej ich trójki,
choć każdy z nich był ładny- Sebastian w swój dość męskim, luzackim stylu, Nick
jako najbardziej uroczy, a Felix z tym swoim psotnym wyrazem twarzy, figlarnymi
ognikami i tańczącymi brwiami naprawdę przypominał nieco złą
wersję Piotrusia Pana. Ten ostatni był też najniższy z nich wszystkich i bez
wątpienia najchudszy, mimo że posiadał sporo gracji w swoim sposobie chodzenia
czy poruszania się. Jak taki młody kociak, chętny do zabawy.
- Esmeral! – zaczął Seba, pochodząc do mnie i
wieszając się na jednym ramieniu. Ledwo to zarejestrowałam, poczułam ciężar na
drugiej ręce.
- Kochanieńka! Cudownie wyglądasz! – zaświergotał
Felix, ruszając brwiami. Uwaga, proszę państwa, zaczynamy
tańce-wygibańce, prosimy o zajęcie miejsc… iii… AKCJA!
- Es, okropnie miło cię dzisiaj widzieć!
- Jakaś taka promienna jesteś, cieszymy się,
naprawdę!
- Em, chłopaki…
- Och nie, od dzisiaj możesz na nas mówić „moje
sługusy”!
- Oczywiście, kryształku, będzie nam baaaaaardzo
miiiiło!
- E…
- Biedna, zapowietrzyła się. Kawy?
- Herbaty?
- Whiskey?
- Czosnku?
- Idioto, musi mieć świeży oddech!
- Esmeral, nie chciałabyś…
- …miętówek?
- …płynu do płukania zębów?
- …POWIETRZA! – wydyszałam, kiedy już w
ostatecznym momencie zaczęli mnie prawie dusić.
Wracamy do „Zabijmy Esmeral McLade”?
- Es, fajnie, że się tak ubrałaś.
- Seba, myślisz, że ta jedna warstwa na ustach
starczy?
- To są dwie warstwy, ćwoku! – zaoponowałam, ale
najwyraźniej nikt mnie nie słuchał.
- Może bym skoczył po tusz do rzęs…
- Mm… Króliczku, pachniesz…
- …bosko?
- Po części, ale… truskawkami.
- To się chwali, Es!
- I to jak!
Kurna, oni też mieli truskawkowe fetysze? Nieee,
trzeba zmienić perfumy, szlag, a tak je lubiłam…
- Ej dobra, chłopaki – mruknęłam, wyswobadzając
się spod ich ciężaru. – Wiem, że jestem boska i tak dalej. Ale wczoraj też
byłam boska. I przedwczoraj. I przed-przedwczoraj. I w sumie każdego boskiego
dnia byłam… no, boska. Więc… czemu akurat…?
- Bo dzisiaj…
- …jest, kochanieńka…
- …bardzo ważny dzień…
- … i ty jesteś nam w tym
cholernie potrzebna, moja gwiazdeczko!
Złapali mnie z obydwóch stron pod ręce i
poprowadzili pod drzewo.
Nie żeby coś, bardzo lubiłam tych
chłopaków, ale… bohaterki wszystkich filmów, kiedy dwójka facetów im tak
robiła, najczęściej potem kończyły gołe. W rowie.
Chyba zaczęłam się bać.
- No to tak, Esmeral – zaczął tłumaczyć Seba,
cały czas się do mnie szczerząc. – Układaliśmy ten plan długo, został przemyślany
pod każdym kątem, zostały zrobione mapki, obliczenia, żartuję, nie umiemy w
taki sposób liczyć, ale w sensie ogólnym jesteśmy przygotowani na wszystko,
mamy kilka wersji planów i w ogóle.
Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Bo
pomyślcie sobie. Sebastian i układanie planów. W ogóle Sebastian i układanie
czegokolwiek, nawet włosów na głowie. Nawet
koszulki, ale na to nie wolno mi narzekać.
- No ta. Żartował – wtrącił się Felix, a jedna z
jego brwi właśnie powędrowała chyba za wysoko, bo zaczęła się odbijać od czoła
w dół… o, i w górę… i w dół… dopiszcie jeszcze do brzucha Seby brwi Felixa.
Zapowiadał się boski dzień. - Tak serio to wymyśliliśmy to
wczoraj wieczorem, uznaliśmy że najwyższy czas znowu zrealizować ten naprawdę
zajebisty pomysł, a to rozmieszczenie... – wskazał na rozwiniętą rolkę,
przytrzymaną w czterech rogach kamieniami, znajdującą się tuż obok pnia drzewa.
A to, co na niej było... no cóż, wyglądało, jakby pijany struś przebiegł po nim
z łapami umazanymi czymś w rodzaju atramentu, ale raczej wolałam nie wiedzieć,
co to dokładnie było.
- ...zostało narysowane dzisiaj w nocy –
dokończył Seba.
- Bo plan sprzed roku jest już nieaktualny, w
międzyczasie mieli tam przebudowę – uściślił Felix. – No i rysowaliśmy go, żrąc te chipsy
co nam niedawno Nicolas przemycił… ale one były z takim płynnym serem jak do
naczosów, a temu tutaj kretynowi upadła kropelka i mi zjebał cały projekt.
- To nawet nie wygląda jak szpital, Felixuniu.
Bardziej jak… małpa kapucynka.
- Naskocz mi, Picasso.
- Z chęcią, da Vinci.
- Małpa kapucynka… też coś. No, a że rysowaliśmy
go z pamięci, to…
- Tsa, chyba ty – poprawił go Seba, uśmiechając
się jeszcze szerzej i ukazując uroczy dołek w brodzie. Ojej, normalnie nie było
go widać- dopiero kiedy się uśmiechnął szerzej niż szerzej można było go
zauważyć, a wyglądało to tak uroczo, że… ojej.
- Włamałeś się do szpitala – bardziej stwierdził
niż zapytał Felix, a… nie no, chyba nie muszę wam mówić, co zrobiła jego brew.
– Ty chory, dziki hardkorze.
- Lubię sporty ekstremalne, zwłaszcza z
babochłopem Annabelle. Mniejsza, wtedy spałeś. Patrzyła się na mnie jak na
potencjalną zdobycz. – Sebastian aż się wzdrygnął. – Wszedłem, potem ją
zobaczyłem… no, i więcej nie pamiętam, bo bardzo szybko biegłem. Ale znalazłem
kolejne tajemne wyjście ze szpitala i naniosłem je na plan.
- Zaraz. Stop – przerwałam im, patrząc to na
jednego, to na drugiego. – Nie czaję. Czemu macie tutaj rozkład pomieszczeń w
szpitalu?
- Bo, moja złociutka…
- …planujemy coś – dopowiedział
Sebastian, uśmiechając się do mnie promiennie.
- No a ty, Esmeral, będziesz naszą przynętą –
odpowiedział mi uroczyście Felix, klaszcząc w dłonie, a jego brwi wyjątkowo
najpierw zbliżyły się do oczu, a dopiero potem uniosły się w górę na ostatnie
słowo. Tak jak czasem ludzie mówią wysokimi głosami i odruchowo podnoszą brwi
do góry. To jest niesamowite, bo zwykle przypominają pedofilów, ale Felix
bynajmniej na takiego nie wyglądał. No, może trochę jak odrobinę się
przekrzywiło głowę...
- Ja… przynętą? – powtórzyłam z niedowierzaniem.
- Tsa. Mogliśmy wziąć Nicka, ale myślę, że ty
będziesz bardziej efektowna i skuteczniejsza – rzucił Sebastian.
- I powiem więcej- nawet dobrze, że czuć od
ciebie truskawkami – dopowiedział Felix, sugestywnie poruszając brwiami.
Nagle dotarło do mnie, czego oni ode mnie chcą.
Truskawki. Szpital. Skuteczność.
Coś mi w głowie pyknęło i wszystko wskoczyło na
swoje miejsce.
- Chcecie, żebym poszła do Alexa, żebyście wy w
tym czasie… coś zrobili – powiedziałam wolno, cały czas
analizując ich słowa. - Wy macie coś nie tak z głową.
- Niemniej koncepcja jest…
- Zajebista – dokończyłam za
Sebastiana, wpatrując się w nich z zachwytem. – Jesteście geniuszami, bo w
zajmowaniu Alexa jestem dobra.
- To ja jestem geniuszem – poprawił mnie Felix.
- Tsa, a ja jestem elementem dekoracyjnym, bo
prezentuję się lepiej od niego – dodał Seba, wywracając oczami.
- No okej, chłopaki, powiedzmy, że nawet będę tą
przynętą. Tylko po co?
- Chcemy wynieść… kilka specjalnych środków.
- Specjalnych?
- Dość niewinne – zapewnił mnie Felix, unosząc w
górę brwi i patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Chłopaki, nie.
- Chłopaki, tak –
odpowiedzieli mi równocześnie i tylko obdarzyli mnie uśmiechami- Seba z
bonusowym dołeczkiem w brodzie, a Felix pozostał przy klasycznym, psotnym
wyrazie twarzy z podrygującymi brwiami… - na widok których wywróciłam oczami.
- Nie możecie po prostu iść do apteki?
- Nie to by było za proste. Tak jest zabawniej –
odpowiedział mi Seba, rozciągając się. Ach, ta niesforna bluzka, zawsze tak
podjeżdża w górę… - Wracając. Środki przeczyszczające…
- No chyba nie do końca – oświadczyłam,
zaplatając ramiona na piersiach.
- Spokojnie, po pierwsze to doskonale działa na
żołądek. Usuwa toksyny i w ogóle, jeśliby do tego nie służyło, nie sprzedawałoby
tego w aptekach. A po drugie, to na Karine.
Hm.
- W takim razie zezwalam – zgodziłam się. Oj tam,
krzywdy jej na pewno nie zrobi, a jak pomoże…! Przecież chcieliśmy jak
najlepiej dla naszej cudnej ślicznotki. Miałam nadzieję, że sedesy w domku
bogini piękności były nadzwyczaj wytrzymałe.
- Super – kontynuował Felix, wstając, a po chwili
Sebastian poszedł w jego ślady, a potem wyciągnął do mnie dłoń. – Lećmy dalej.
Morfina, tak na wszelki wypadek, bo morfiny nigdy za wiele, a nam się już
kończy.
- Macie zapasy morfiny? – spytałam, jednocześnie
podnosząc się z pomocą dłoni Seby.
- Właśnie w tym, problem, że już nie.
Ostatecznie na jeden numer pożyczyliśmy od Charlesa, bo ten ma składzik jakiś w
tym swoim domku Zeusa… Ale mieliśmy kiedyś mnóstwo
morfiny. I znowu będziemy mieć. Kolejne, tabletki na zgagę…
- Po co wam tabletki na zgagę? – jęknęłam po raz
kolejny, wolno idąc między nimi, patrząc to na jednego, to na drugiego. Felix
przystanął i popatrzył na swojego przyjaciela, jakby się głęboko nad czymś zastanowił.
- Właśnie... po co nam tabletki na zgagę? –
spytał z niepewnością w głosie, a ja ledwo się powstrzymałam od parsknięcia
śmiechem. Od razu skojarzyły mi się te wszystkie momenty w filmach, kiedy to
dwójka głównych bohaterów z podnieceniem o czymś dyskutuje, zaczyna dochodzić
do punktu kulminacyjnego, akcja się rozwija, muzyka przyspiesza... i nagle
rozlega się dźwięk cofania płyty i zalega cisza, bo nie ma punktu
kulminacyjnego.
- Nie wiem, słońce, ty przecież pisałeś tę listę
– westchnął Sebastian, zaplatając ramiona na piersi.
- A no tak... no nieważne, na pewno kiedyś się
przydadzą! Witamina C...
- To przynajmniej jest normalnie – zauważyłam. –
A pozostałe witaminy?
- Ale tylko witaminę C można w miarę bezpiecznie
przedawkować.
- Nie można czegoś bezpiecznie przedawkować, jak
się przedawkuje to...
- I słyszałem, że czasem się skóra barwi od jakiś
syfów, które się dla koloru dodaje! Nie chcesz mieć zgrai żółtych ludków?
- Nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego? –
spytałam, kręcąc głową. – Smerfy? Grinch?
- Ależ my dbamy o zdrowie swoich klientów, nie
będę im dawać jakichś niebieskich szajstw! – zaprzeczył Sebastian, a Felix
tylko pokiwał głową z miną, która wyraźnie dopowiadała „Ale żółte szajstwa już tak!”.
- Sól disodowa eteru monolaurylosofonowobursztynowego
– powiedział na jednym wydechu ten drugi po chwili milczenia.
Nawet nie umiałam tego skomentować, więc tylko
zrobiłam zdegustowaną minę i wzruszyłam ramionami. Seba w tym czasie kopnął
swojego kumpla.
- Ale że co to jest?
- Nie wiem, stary, ale super brzmi, musi być
wspaniałą kruszynką – rozmarzył się, mlaskając z zadowoleniem.
- Istnieje coś takiego jak... nie wiem,
chemofilia? Że czujesz pociąg do substancji chemicznych? – spytałam, delikatnie
wyswobadzając się z uścisku chłopaka.
- Miłość nie patrzy na stan skupienia – odparł
Felix z obrazą w głosie i głośno prychnął, kiedy oboje z Sebastianem
równocześnie wzruszyliśmy ramionami.
- Ta – skomentował Seba. – No właśnie. I na
koniec… Viagra.
Chwilę mi zajęło, zanim dotarł do mnie sens ich
słów. A kiedy już mi pyknęło w mózgu, aż się zatrzymałam.
- . . .Viagra – upewniłam się.
Obydwoje wymienili porozumiewawcze uśmiechy, a
Sebastian odwrócił twarz w moją stronę i uroczo uniósł kąciki ust w górę,
ukazując dołeczek, i zaczął mnie ciągnąć mnie dalej za sobą.
- Milos się bardzo zdziwi, jak wstanie rano w
dniu Turnieju.
* * *
- Esmeral, jesteś naszą ulubioną przynętą!
- Jestem waszą jedyną przynętą.
Sebastian w odpowiedzi tylko się do mnie
wyszczerzył.
Dochodziliśmy już do szpitala- zza drzewa było
widać jego kawałek, ale od drugiej strony na szczęście nas nie można było
dostrzec. Szłam między tymi dwoma chłopakami i, kiedy jeden drugiego cisnął,
musiałam sobie cały czas przypominać, że to prawie dorośli faceci.
A najbardziej sobie to uświadamiałam, kiedy co
chwila się na mnie wieszali i czułam ich ciężar na moich odsłoniętych
ramionach.
- Cukiereczku, jedzie od ciebie truskawkami.
- Może dlatego, że… mam truskawkowe perfumy?
- Ty perfumy, a Alex fetysze –dopowiedział
Sebastian, a ja się w duchu z nim zgodziłam.
- No tak, a Emsi podnieca brokat.
- Courtney chce dzidę – dodałam cicho, bo coraz
bardziej zbliżaliśmy się do szpitala, więc coraz bardziej ściszaliśmy głos.
Przypomniałam sobie jeszcze poprzedni dzień.
– I lubi… nindżować – dodał Felix,
kiedy na siebie spojrzeliśmy, bo przecież on też był świadkiem popisowego kozła
naszej rudowłosej królowej.
- To też. Ej, Felix… - zwróciłam się do chłopaka,
marszcząc czoło, kiedy wróciło mi kolejne wspomnienie z doby wcześniej. –
Chciałeś ze mną pogadać o… - Szlag. O Nicku. Może to nie był taki dobry pomysł.
– Pogadać.
- Aa… - Teraz już szeptaliśmy, zatrzymując się na
linii lasu. Drzewa rzucały na nas cień, a co chwilę spomiędzy nich wybiegały
nimfy leśne, chichotały i machały chłopakom.
Nadal nie mogłam się nadziwić, że można mieć taki
kolor skóry. Dziewczyny były bardzo ładne, zgrabne i szczuplutkie, o
zielonkawej barwie ciała, długich włosach, z kwiatami wplątanymi w kosmyki.
Zachowywały się jak malutkie dziewczynki, śmiejąc się i bawiąc, tańcząc i
śpiewając starszym drzewom. Co było poniekąd urocze. Poniekąd.
- Taa, o Nicku – wymamrotał Felix, patrząc mi w
oczy. – Ale to było wczoraj. Dzisiaj się trochę spóźniłaś.
- Co? Czemu? – Zaczęłam się rozglądać, skąd wyjść,
żeby to naturalnie wyglądało. Nie wyskoczę przecież z lasu i powiem „Hej, Alex,
kochanie, właśnie goniłam el chupacabrę, pocałujemy się?”.
- Bo już się stało i… O, Alex idzie. – Odruchowo
odwróciłam się. Rzeczywiście- wyszedł przed szpital z jakąś teczuszką w ręce i
przeglądał jakieś papiery.
- Dobra, Es – zwrócił się do mnie szeptem
Sebastian. – Idź tam, na luzie. My mamy się tam tylko wkraść, bo nie ma innych
wejść oprócz głównego, są tylko
wyjścia i to tylko zamknięte od
środka, ale z tym sobie poradzimy. Jak ci się znudzi czy też jak Alex cię
wypuści z tych łapek, idź do nas na tyły szpitala, ale odlicz… nie wiem, z trzy
minuty odkąd już będziemy w środku? Tylko pamiętaj- jesteś przynętą, niech cię
ten… no, nie obmacuje za bardzo.
Kiwałam cały czas głową, przewracając oczami przy
fragmentach o Alexie.
- Okay. Udławcie się tymi lekami – wyburczałam,
odwracając się na pięcie.
Zaczęłam iść, tym razem nieco bardziej kręcąc
biodrami- ogólnie kręciłam biodrami, i to dość mocno, ale jak szłam do Alexa to
ruszałam nimi jeszcze mocniej, aż mnie w miednicy łupało.
Obsunęłam też dyskretnie bluzkę w dół, ale nie tak, jak myślicie, moi mali
zboczeńcy. Po prostu było widać bardziej moje ramiona i dość dużą część pleców.
Mowa ciała jest przecież najważniejsza.
Panie i panowie, zaczynamy przedstawienie.
Jak myślałam, Alexowi oczy z orbit wyszły. Ale -
zrobiłam to wszystko z premedytacją- liczyłam, że nie będzie mógł się skupić i
wszystkie swoje myśli poświęci mnie, a nie pilnowaniu szpitala, i chłopaki będą
mogli spokojnie wejść do środka.
Gorzej, jak chłopaki też się nie będą mogli
skupić.
No dobra, Alex póki co zbierał z ziemi szczękę,
więc postanowiłam się pierwsza odezwać.
- Hej, Alex – rzuciłam,
uśmiechając się i całując go w policzek.
- E… a… Es... cześć – wydukał, chyba z całych sił
starając się patrzeć tylko na moją twarz, a nie niżej.
- Słyszałam, że masz zmianę i pilnujesz szpitala
– spytałam, i, dla pewności, że będzie widzieć tylko mnie (i to wcale nie z
egoistycznych pobudek, moi kochani), oparłam dłonie na jednym biodrze i
przeniosłam ciężar na prawą nogę. Wzrok Alexa tylko się ześlizgnął po moim
ciele, ale zaraz z powrotem wrócił do moich oczu. – Więc… mogłabym ci chwilę
potowarzyszyć.
- Jasne, pewnie – zaczął szybko. – Może chcesz
wejść do środka?
- Nie, nie – odpowiedziałam szybko, a po chwili
się zganiłam za mój wybuch i z powrotem uśmiechnęłam. Katem oka zauważyłam dwie
postacie, praktycznie wtapiające się w krzaki- nie zarejestrowałabym ich,
gdybym o niczym nie wiedziała. – Myślę, że na świeżym powietrzu jest cudownie.
- Też tak myślę. Jest jaśniej i mogę cię
podziwiać. – Taaa, mimowolnie się uśmiechnęłam, bo to było i tak miłe. – Zawsze
wyglądasz pięknie, ale dzisiaj przeszłaś samą siebie.
Cały czas się uśmiechając, skupiałam się i
myślałam na tym, czym mogłam go zająć. Spacer? Nie, nie zgodziłby się, kiedy
miał pilnować szpitala.
- Podoba ci się moja bluzka? – uśmiechnęłam się,
bo matko, to było jednocześnie niezręczne i wspaniałe, jak Alex się tak bardzo
denerwował, kiedy przed nim stałam. I naprawdę, dla tego wzroku byłam w stanie
zrozumieć młodszą siebie i czemu tak bardzo na niego leciałam.
- Wiesz, Esmeral… Z którejkolwiek strony by nie
patrzeć, wyglądasz prześlicznie – rzucił Alex, unosząc moją dłoń i całując ją.
– Szkoda by było to zaprzepaścić. Jeśli tylko chcesz, możemy dzisiaj razem
gdzieś pójść. – spytał mnie Alex, na chwilę odrywając ode mnie wzrok i
przeglądając papiery w teczce, pewnie szukając, o której dzisiaj kończy zmianę.
Wykorzystałam ten moment, żeby się rozejrzeć… i to był tak
idealnie wcelowany moment, bo Seba akurat się o coś potknął i wleciał na
ścianę, a jego szeleczki z metalowymi elementami zrobiłyby „brzdęk”, gdybym
dokładnie wtedy się nie głośno nie roześmiała, jednocześnie wracając
spojrzeniem na twarz Alexa.
Matko boska, ojcze boski, rodzicu boski,
kimkolwiek jesteś- jakim cudem spłodziłeś takiego geniusza?
Alex westchnął, jednocześnie unosząc kąciki ust w
górę.
- Wiesz, muszę na chwilę wrócić do pacjentów i… -
O NIE.
Nie zdąży dokończyć, bo rzuciłam mu się na szyję
i pocałowałam mocno w usta.
Tik myślowy numer pięćset siedemdziesiąt dwa- nie
poczułam niczego. Jakbym całowała jakiegokolwiek innego, wręcz aseksualnego
faceta. Na przykład Milosa, którego seksualność utknęła w windzie i
prawdopodobnie dotąd stamtąd nie wyszła.
Alex na całe szczęście zamknął oczy, ale, kolejny
raz dla pewności, wplotłam palce w jego włosy i jeszcze bardziej przyciągnęłam
go do siebie, jednocześnie wykrzywiając głowę i patrząc na chłopaków, którzy
bardzo szybko wbiegli do szpitala. Sebastian tylko przystanął i posłał mi
spojrzenie typu „Es, co do ciężkiej cholery?”, a ja mu wzrokowo odpowiedziałam
„Spieprzaj, zanim się rozmyślę”. Pokręcił rozpaczliwie głową, jakby chciał mi
coś przekazać, ale ja na chwilę oderwałam rękę od kosmyków Alexa i pokazałam mu
środkowego palca. Miałam nadzieję, że mnie zrozumiał, bo zaczynałam powoli
tracić oddech.
Posłuchał, skręcając w drzwi, znajdujące się tuż
obok wejścia do budynku, a ja mogłam się wreszcie odkleić od Alexa. Serio, już
mi tlenu zaczynało brakować, przysięgam.
- Tak. Możemy gdzieś pójść – szepnęłam, starając
się cały czas, żeby mi patrzył w oczy.
- Masz truskawkowy błyszczyk – wychrypiał Alex,
uśmiechając się słodko. Ojej, był uroczy, ale… jednak czekałam na moment, kiedy
zabierze tę łapę, znajdującą się niebezpiecznie blisko mojego tyłka.
Mówiłam już coś o niezręczności? Nie?
Chłopaki już weszli, teraz tylko
nie mogłam pozwolić Alexowi, żeby się obrócił. Rozejrzałam się dookoła i
zaczęłam gorączkowo myśleć, cały czas się uśmiechając delikatnie, żeby nie
było, że się skupiałam tylko na nim. Było lepiej, jeśli on się skupiał bardziej
na mnie.
Z całego mojego procesu myślenia, który trwał
jakieś dwie sekundy, wynikało, że: plan A obejmował zagadanie go i pozwolenie, żeby
ta ręka tam została, plan B to były pocałunki i… pocałunki, a plan C…
Plan C właśnie szedł niedaleko nas.
Odwróciłam się tyłem do Alexa, opierając się
lekko o jego pierś, i zmierzyłam spojrzeniem idącą kilkanaście metrów od nas
parkę.
Karine, z delikatną bluzeczką w pudrowym
błękitnym kolorze i (niestety, ale mam gust i musiałam to przyznać) świetnie
skrojonych dżinsach, które irytująco
idealnie leżały na jej nogach, wczepiała się w mojego pieprzonego przyjaciela.
O cholera. Nicolas patrzył w naszą stronę. I miał
dziwny wyraz twarzy.
Cholera. Jedna wielka cholera, chyba zrozumiałam, czemu Sebastian miał taką nieszczęśliwą
minę, kiedy widział mnie, całującą się z Alexem, i dlaczego tak rozpaczliwie
wysyłał mi sygnały, żebym przestała.
Zaraz podejdę do tej zdziry i ją pobiję, jak nie
przestanie tak jeździć tą swoją rąsią po plecach Nicka i… ŁAPY PRECZ OD JEGO
TYŁKA, TY…
Boże, za co mnie to wszystko spotykało! Jeszcze
miała czelność pocałować Nicka w szyję. Naprawdę byłam bliska podejścia do nich
i takiego dyskretnego wczepienia się w jej włosy i przeciągnięcia jej na drugi
koniec stanu.
- Patrz – burknęłam do mojego chłopaka,
odpędzając te myśli z głowy i wskazując brodą na obiekt mojego zainteresowania.
– Patrz, jak ona chodzi. Okropnie.
I tu miałam go w szachu. Jakby się nie odezwał,
według niego pomyślałabym, że ma mnie gdzieś, jeśli by powiedział, że chodzi
całkiem spoko, to mogłabym się obrazić (przepraszam, nie zrobiłabym tego… no
dobra, zrobiłabym, bo to Karine, która mi zabiera
przyjaciela, ale Alex po prostu ma taką logikę). Pozostało mu więc tylko
przyznać mi rację.
Normalnie bym nie narzekała na Karine, serio (nie,
w sumie to był żart, ale zachowajmy pozory), raczej klęłabym na nią w
myślach, ale musiałam go czymś zająć.
- No. Faktycznie – usłyszałam po chwili
odpowiedź.
Mój Boże. Od razu mi się lepiej zrobiło…
- A Nicolas się nieco garbi. Nie bardzo mu z tym
do twarzy.
O. Teraz to przegiął.
Po pierwsze- mojego. Nicka. Się. Nie. Obraża. A
po drugie- jakby jemu ta blond żmija się tak zawiesiła na
szyi, to też by wtedy w taki sposób szedł.
Już miałam się obrócić i opieprzyć mojego
chłopaka, kiedy…
- O bogowie, zauważyła nas – mruknęłam do Alexa,
jednocześnie błyskawicznie się odwracając.
Pewnie ta sucz chciała mi dopiec i pokazać Nicolasowi,
że mi na nim nie zależało. Błąd- cholernie mi na nim
zależało. Byłam jego pieprzoną przyjaciółką, a Karine nie miała
nic do tego i nie posiadała pieprzonego prawa, żeby mi albo
Nickowi cokolwiek udowadniać.
- Hej, Es – zaszczebiotała, a kiedy się powoli
odwróciłam w ich stronę, zauważyłam tylko, że cały czas wieszała się Nicolasowi
na ramieniu.
Zabiję ją. Ukatrupię, uduszę, zamorduję,
powieszę, będę torturować i… i…!
- O. Cześć, Karine. – Pozwoliłam, żeby na moją
twarz wypłynął delikatny uśmiech- ten którego używałam, kiedy chciałam
zatuszować silną złość. Miałam okropną nadzieję, że Nick już zapomniał o tym
uśmiechu.
Co ja gadałam. Przecież Nick mnie znał,
mnie i moje wszystkie miny i gesty, znał prawie każdy skrawek mojego ciała,
wszystkie blizny i plamki na mojej skórze.
Ale ja przecież też go znałam.
Podczas gdy Karine wesoło szczebiotała do mnie i
Alexa, z premedytacją wbiłam wzrok w Nicolasa. A ten po chwili też się złamał i
jego spojrzenie spotkało się z moim.
Bogowie, jak ja za nim tęskniłam.
Robił tę klasyczną minę, kiedy udawał, że ma w
dupie cały świat- ale nie dla mnie takie numery. Widziałam, jak delikatnie
zaciska szczękę, a jeden mięsień na jego szyi drgnął- był zły, ale nie umiałam
nawet ustalić, na co czy na kogo.
Kochałam tego palanta jak własnego brata, ale to
nie znaczyło, że jako pierwsza wyciągnę rękę na zgodę. On też mnie kochał jak
siostrę, miał takie same szanse, żeby mnie przytulić i przeprosić.
Bo ja w niczym nie zawiniłam. Owszem, uważałam
swój związek z Alexem za niestosowny, mimo że nawet nie umiałam wytłumaczyć mojej
logiki… ale to nie była moja wina, że się pokłóciliśmy. To on napadł na mnie
jak wariat.
Rozszerzyłam nozdrza i popatrzyłam znowu na
Karine, która zaczęła się intensywnie wpatrywać moją osobę, a potem na przemian
spoglądać na Alexa i na mnie.
- A z wami coś jest nie tak? – spytała z udawaną
troską, jeszcze szczelniej praktycznie owijając się wokół Nicka. Położyła dłoń
na jego piersi, a ja się aż wewnętrznie zapowietrzyłam. No bezczelność...! Tylko
ja mogłabym coś takiego robić. I na litość boską, gdzie pchasz te łapy, ty...
- Ale skąd. – Słowa same wylatywały mi z ust, a
kąciki warg automatycznie uciekły do góry. – Wprost przeciwnie… dawno nie byłam
taka szczęśliwa.
Chyba brzmiałam wiarygodnie, bo mimo, że Nicolas
się nawet nie poruszył, to delikatny rumieniec zszedł z jego policzków, a on
sam zrobił się bledszy. Kolejny mięsień na jego szyi zadrgał.
To nie mnie Karine robiła malinki, durniu.
- A dzisiaj szykujemy coś wyjątkowego… we dwoje.
– Wymieniłam spojrzenia z Alexem. Widać było, przynajmniej dla mnie, że nie
bardzo wiedział, o co chodzi, ale najwyraźniej dla Karine nie miało to
znaczenia albo nawet tego nie zauważyła, bo cała spurpurowiała. A ja po prostu
sprawiałam wrażenie, jakbym plotkowała z moją najlepszą kumpelą. Sama się
dziwiłam, że czułam się tak... luźno. – Po prostu… jest wyśmienicie.
Kłamstwa wylatywały ze mnie jedno za drugim, ale
nawet nie chciałam ich powstrzymywać. Byłam już tak wściekła- a moją złość
podsycił widok czerwonych miejsc na szyi Nicka, które dopiero po chwili
zauważyłam.
- Och. Super – bąknęła Karine, a Nick tylko
zacisnął wargi. To wyglądało tak, jakbym się z Karine pojedynkowała na związki-
i gdybym nie była tak wkurwiona pewnie bym się z tego roześmiała, bo to było
żałosne. Ale złość z ludźmi robi różne rzeczy. A ja na to pozwalałam.
Zwłaszcza, że najwyraźniej wygrywałam.
- Powinniście to szczęście okazywać częściej –
rzucił z obojętnością Nicolas, a mnie aż zatkało z wrażenia. Nie brzmiał jak
mój Nick. Brzmiał… poważnie. Nie było w jego głosie ani odrobiny tego, co miał
kiedyś. – Esmeralda jeszcze nie ma żadnych malinek na szyi.
Moje usta lekko się rozchyliły, a Alex gwałtownie
zareagował swoim „Ale bez takich”. Wolno pokręciłam głową, cały czas patrząc na
Nicolasa i czując, jak tam gdzieś w środku wzbierały łzy.
Bolało, dupku. Bolało.
- Och, jak dobrze, że użyłeś słowa „jeszcze” –
wykrztusiłam (ale wciąż z godnością!), po czym odwróciłam się, pocałowałam
Alexa w usta, rzucając głośno i wesoło „Jesteśmy umówieni”, a potem spokojnym
krokiem pomaszerowałam na tyły szpitala.
I miałam cholernie ogromną nadzieję, że
słyszał to, co powiedziałam do Alexa.
Byłam pewna, że syn Apolla tak czy siak teraz
zacznie się kłócić z Nickiem, rozpoczną wzajemne skakanie sobie do gardeł i w
ogóle. I to było tak żałosne- obydwoje z Nickiem byliśmy do dupy. W ogóle nie
zachowywaliśmy się jak dawniej.
Ale wiecie co? Jak już zaczęłam, to nie miałam
zamiaru przestać. Może i byłam okropna. Ale halo, on też był!
W efekcie oddaliłam się już od szpitala i szłam
wzdłuż linii lasu, kiedy nagle spomiędzy drzew wyłoniło się pięć postaci.
- Es, ja pierdolendo, wyglądasz jak naćpana –
skwitowała Veronica, mierząc mnie od góry do dołu spojrzeniem. W jednej ręce
trzymała z pięć tysięcy toreb z zakupami, w drugiej kubek z kawą, a na głowie
chybotała się jakaś książka. Poza tym wyglądała dość normalnie, przynajmniej
jak na nią- biustonosz sportowy i narzucony na niego skrawek materiału, którego
nawet nie można było nazwać bluzką, do tego luźniutkie dresy sportowe i
rozpuszczone, kruczoczarne włosy. Obok niej stała, z dwoma kubkami kawy, w
porównaniu do niej drobniutka Eva … zresztą ona przy każdym wyglądała jak mała
dziewczynka. Nigdy nie zwracałam na to uwagi, ale dopiero przy wysokiej i
umięśnionej Verce można było zobaczyć, w jakim stopniu Evangelina jest
delikatna.
Tuż za nimi stała Sabina, obładowana torbami
wszerz i wzdłuż, która posłała mi spojrzenie typu „Es. Moja droga. Jakbyś
poszła z nami, nie musiałabym dźwigać także twoich zakupów”.
- I tak się czuję – zapewniłam Verę, a po chwili
popatrzyłam na Felixa i Sebę. – Macie to, czego chcieliście?
- Pewnie. Nawet z naddatkiem – odpowiedział mi
Felix, rzucając spojrzenie Evie. – Mam nadzieję, że to nie problem dla jaśnie
pani.
Już miałam im przerwać, bo coś czułam, że z tego
mogła się zrodzić kłótnia, kiedy Evangelina przeciągle westchnęła.
- Felix. Na razie mam na głowie większy problem.
– Wycelowała we mnie palcem. – Mam ją i Alexa, jak z tym coś
zrobię to powinnam być rozgrzeszona do końca mojego życia i iść prosto do
nieba.
Przewróciłam oczami, ale nie zaprotestowałam. Za
to Felix uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Świetnie, że zmieniłaś obiekt ciśnięcia,
kryształku.
Mi się tylko wydawało… czy Eva uśmiechnęła się
pod nosem?
- Spierdalaj, Felix – odpowiedziała za nią
leniwie Veronica, upijając łyk kawy. – Niech mi chociaż ktokolwiek wyjaśni,
dlaczego McLade ma takiego wkurwa, że jest jak podminowana?
- A co do tego… - Tym razem to Sebastian zabrał
głos, śmiejąc się, nieco zestresowany. – No… potrzebowaliśmy… to znaczy… tsa,
sprawy wymknęły się troszkę spod kontroli…
Sabina westchnęła, jakby próbowała zachować
spokój, i popatrzyła na Felixa swoimi niezwykłymi, jasno-szarymi oczami.
- Zrobiliście to, o czym mi powiedziałeś dzisiaj,
kiedy przyszedłeś do mojego domku?
- On przyszedł do twojego domku?! – zawołałyśmy
jednocześnie z Evą (kolejny raz), oniemiałe. Niech mi ktoś jeszcze powie, że
Seba się przespał z Rocky i chyba pójdę się zastrzelić.
- To aktualnie nie jest istotne – rzuciła Sabina,
cały czas wgapiając się w Felixa. – Tak? Zrobiliście?
- Serduszko…
- Odpowiedz.
- Ale króliczku...
- Nie. Powiedziałam ci, żebyś odpowiedział.
- Tak! – złamał się Felix, wyrzucając w górę
ręce. – Tak.
- Czyli że niby co? – wtrąciła się Vera. Biedny
Felix, musiał się dziwnie czuć, skoro wszyscy na niego się gapili.
- Nie patrzcie się tak na mnie! – Rozłożył bezradnie
ręce, po czym trącił Sebę. – On też w tym brał udział!
- Cholera, jesteś zajebistym przyjacielem.
Dzięki, stary.
- Czy ktoś mi tutaj kurna wyjaśni, o co chodzi? –
zdenerwowała się Veronica, uderzając piętą w ziemię.
- Wkradli się do szpitala i wzięli leki –
wyjaśniłam szybko, widząc, że Vera może zacząć mordować nawet z
tymi torbami w rękach.
Reakcje były różne. Serio.
Sabina: Alea iacta est. *z łac. Kości zostały rzucone*
Eva: Wzięliście chociaż Viagrę?!
Veronica: Jaki wydupcony pomysł, czemu mnie wtedy
nie było?!
- Ja byłam – wtrąciłam się, unosząc w górę
delikatnie rękę. – Zajmowałam Alexa.
- Ty… ty co? – Eva zamrugała, popatrzyła na mnie,
na chłopaków, na mnie i znowu na chłopaków. – Jak mogliście…?!
- No właśnie to miałem… jakby… na myśli, jak mówiłem…
że sprawy… że spod kontroli… - zaczął mamrotać Sebastian.
To była jedna z najbardziej komicznych scen,
jakie w życiu widziałam. Drobniuteńka Eva stała przed dwoma dość wysokimi
facetami, którzy prawie przed nią się kłaniali i patrzyli wszędzie, tylko nie w
jej oczy.
- Ale Eva, to nie jest tak jak...
- My nic nie zrobiliśmy...
- To miało być proste działanie!
- My to planowaliśmy od lat!
- Esmeral. Idziemy stąd – oświadczyła Eva,
wypuszczając z ręki torby, które upadły na ziemię, a z niektórych wręcz powypadały
ciuchy.
- No i że co ty sobie wyobrażasz? – obruszyła się
Vera, a po chwili spojrzała na Felixa. – Proszę. Wasza kara za… kij wie za co.
Podnosić. Idziemy.
- Eva, ale ja mam randkę z Alexem… - próbowałam
się bronić, bo naprawdę chciałam zostać i zobaczyć, jak
chłopaki noszą te torby, ale Eva była nieubłagana.
- No to już nie masz – odpowiedziała, po czym,
burcząc coś pod nosem, złapała mnie za nadgarstek, jednocześnie w drugiej ręce
trzymając te dwa kubki z kawą.
- Eva…
- Nie. Idziemy na kawkę. Nie będzie mi cię po raz
kolejny bałamucić, cymbał jeden.
Odwróciłam się bezradnie do Felixa i Sebastiana,
którzy zbierali jeszcze torby z ziemi.
- Chłopaki, powiedzcie Alexowi, że idę na kawę z
Evą! – krzyknęłam do nich, na co ci momentalnie wyskoczyli w powietrze i
wyszczerzyli się do Very.
- I idziemy kupić ciasteczka – dodała Eva,
rzucając okiem za siebie. – Te… o, „Prezydenciki”. Johnes ma tego cały arsenał,
i on by w sumie rozdawał za darmo, ale pewnie jest z nim Rocky, a ona nie daje
za darmo.
- To samo mówił Jack – przypomniał sobie
Sebastian, na co aż uniosłam brew.
- No, i połowa męskiej części Obozu –
dopowiedział Felix, po czym zwrócił się do Very. - Sorry, złociutka.
- Vera, przykro, ale mamy inne zadanie.
- Rybko, miło było spotkać!
Po czym obydwoje odmaszerowali, co chwila się
trącając i wybuchając głośnym śmiechem. Przypominali mi braci, którzy się
wiecznie ze sobą przekomarzają i to jest ich życiowe hobby.
- Kretyni – mruknęła Eva. – Żeby ciebie wysyłać
do Alexa…
- Ciii – uciszyłam ją. – Zmienisz zdanie, kiedy
zobaczysz Milosa po Viagrze.

Najważniejsza jest mowa ciała.
Co nowego w rozdziale?
Nowego - zasadniczo nic. Es bardzo usilnie próbuje się zmierzyć ze swoim bólem egzystencjonalnym, w czym perfidnie przeszkadza jej Courtney. Dziewczyny udają się do lasku, by zdobyć dzidę dla czerwonowłosej, skąd Esmeralda zostaje porwana przez młodocianą fascynatkę shipu NickxEs. Dowiaduje się, że Felix i Sebastian wpadli na wspaniały pomysł, który bierze pod uwagę istnienie przynęty- oczywiście w postaci Bogu ducha winnej Esmi, której zadaniem jest zawojować Alexa swoją mową ciała. Jesteśmy później świadkami konfrontacji dwóch par, podczas której przeżywane są różne, bardzo skrajne emocje.
Genialne. Po prostu genialne.
OdpowiedzUsuńJak przy każdym rozdziale śmiałam się, ale zauważyłam, że co nowsze rozdziały mniej jest tak śmiesznych rzeczy bym naprawdę się zaśmiała. Brakuje mi tego.
Nie mogę doczekać się kiedy Es, uświadomi sobie co czuje do Nicka.
A Courtney jak zawsze rozwala tym "królowaniem".
Alex znów mnie irytował. Jak Karina zresztą. Biedny Nick... Ja nie pojmuję dlaczego ciągle się z nią pojawia.
I kurcze jak Es może być żal Alexa!? Niech z nim zerwie i tyle! Co za problem?! Przecież chyba nie ożeniłaby się z nim tylko dlatego, że nie chciałaby go zranić. A to może do tego prowadzić! Ona jak naszybciej powinna go zostawić.
Jestem w ogóle ciekawa kogo dzieckiem jest Es. Szczerze to nie pasuje mi do żadnego boga xd Lub do wszystkich...
Też nie mogę doczekać się Milosa po viagrze xd
Tak w ogóle jestem tutaj z poprzedniego waszego blogu, ale jakoś nie miałam czasu pisać komentarzy. Może teraz jak się przełamałam będę komentować.
A i wam też wesołych, szczęśliwych świąt spędzonych z rodziną. Dużo weny i czasu na pisanie :D
Auriel
A dla mnie wprost przeciwnie, ten semestr był...dziki. Wręcz dziwny.
OdpowiedzUsuńEs, Es, Es. Ale ty wiesz, że Nick myśli pewnie tak samo? Jezuuu, czekam na przyszłościowy rozdział, ja czekamczekamczekam
w Sensie na tym z baloniiiiikieeeeeeeem
(you know what i mean)
Mój braciszek Sebuch i Felix jak zawsze zajebiście, idźcie, macie jeeszcze paaare rzeczy do zrobienia~~~~
A ja wiem czyją córką jest Eścia. A Ateny. Pamiętam, jak mnie na tamtym roku wyśmiałyście, bo myślałam, że Afrodyty! No co ja poradze, nie pasował mi jej wygląd zupełnie do córki Ateny (i w sumie nadal mi nie pasi ale ciul). A Vicky...ja cholera
Rowllens: Ej, cholera jest moja!
...ja kurna nie wiem czy ona od Hermeska czy Zeusa, serio, no pustka no!
A Courtney ozeusie dlaczego ona tak księźniczkuje XD Ale to w sumie zabawne. Courtney, pomogę ci z tą dzidą!
W sumie chyba dodaliście ten moment z Court, za cholere go nie pamiętam, fajnie się czytało. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. JEZU, ŻEBY TO BYŁO TAK JAK MYŚLE ŻE BĘDZIE
I KURNA ESKA DDLACZEGOOOOOOOO ZERWIJ Z TYM CHUJEM
ale niedłuuuugo~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
HAHAHAHHAHAHAHHA
(w tym momencie musiałam przejść się kilka razy po domu by być normalna i nie ukazywać swojego ADHD)
No. Szczęścia na święta, na nowy rok, żebyście się na śniegu nie poślizgnęli (ja poślizgnęłam się już 9 razy, pierdole nie wychodze z domu do nowego roku i chuj)
I weny, czasu do pisania <3
- Nezka
Ja miałam nadzieję że to już jest ten rozdział z pre...
OdpowiedzUsuńMeh... człowiek nigdy nie dostaje tego czego chce.
DLACZEGO GDY POWIEDZIAŁAS ŻE ES MACHAŁA BIODRAMI JA PRZYPOMNIAŁAM SOBIE TEN WŁAŚNIE GOF Z URSULĄ CO JEST ZE MNĄ NIE TAK.
Wyobrażam sobie jak pięknie wyglądała es w tym rozdziale i przestałam się dziwić alexowi któremu zabrało mózg.
Czekaj co zrobiło...? Zabrało co?nieważne.
DLACZEGO. TE. DZIECI. SĄ. POKŁÓCONE. KURNA. JEGO. MACIEJ.
DZIĘKUJĘ ZA ROZDZIAŁ MIŁEGO DALSZEGO PISANIA