Przepraszamy, że tak długo. Ale głupio przepraszać, skoro nie ma zmian w kierunku lepszym, prawda...? I tak: napradę nam głupio, że czekacie po miesiac na nowy rozdział.
W tym rozdziale...pojawia się nowa postać, jest wyjaśnienie co to takiego jest "balonik z niespodzianka" albo dlaczego słynne ciasteczka "Prezydentki" sa takie słynne. Miłej zabawy, ja bawiłam się świetnie, kiedy pisałam ten rozdział na nowo (naprawdę, zupełnie zapomniałam, że potrafimy z Lady takie sytuacje wymyślić).
Dawno niczego nie dedykowałyśmy, kiedyś na naszym blogu dedykacja przy każdym rozdziale była rzecza normalna. Dlatego też dedykuję rozdział Okej (odpisałam ci pod rozdziałem (16) cz.1), Nez oraz Auriel.
Miłego czytania!
Gwiazda.
ROWLLENS XVII
Z perspektywy czasu uważam, że chyba nikogo nie poznałam
tak efektownie jak Thomasa. Oczywiście kiedy
rozwaliłam mu nos i biegałam po krzakach, żeby od niego uciec, wcale nie
myślałam, że to co się dzieje jest „efektowne”. Nie oznaczało to też, że dzięki
temu miał u mnie jakiekolwiek chody. Mało tego- może przez przypadek wręcz
przeciwnie…
Jednak teraz, kiedy zostałam zmuszona, by sobie to
przypomnieć, mogłam z czystym sumieniem przyznać, że śmiałam się najgłośniej, a
wspomnienia darcia się na siebie i blokowanie drzwi samochodu były jak obrazki
ze słabej komedii na Comedy Centre (które ja osobiście wielbię).
- Nigdy nie wierzyłem, że wróciłeś z rozwalonym nosem, bo
w tym poprawczaku była chimera - wtrącił Charles, patrząc drwiąco na Thomasa.
- Bardzo nie skłamałem.
- To nie był poprawczak - mruknęłam, udając, że nie
zrozumiałam aluzji, że to niby ja jestem podobna do chimery. Jak w ogóle
wygląda chimera? Co to w ogóle jest…?! - Tam jeszcze nie byłam.
- Jeszcze - poparł mnie Thomas z tym dżentelmeńskim
uśmiechem. - Gdyby nie ja, moglibyśmy ci teraz tam kartki świąteczne przysyłać.
- Obstawiałem, że brak prawa jazdy i dziewczyna w
samochodzie zrobiło swoje - ciągnął Charles. - Nie chciałeś pokazać samochodu,
jaki zabrałeś, więc byłem pewien, że po prostu wpierdoliłeś się nim do rowu.
- Chwila… Zabrałeś samochód?
Zostałam zignorowana.
- Ja też – powiedział Christopher, patrząc ze
zrozumieniem na Charlesa. - Choć ja byłem pewny, że po prostu wlazłeś w szklane
drzwi.
- To nie był samochód z Obozu? – ciągnęłam skołowana,
patrząc się na Thomasa, który dla odmiany patrzył się wszędzie tylko nie na
mnie.
- Szklane drzwi? - powtórzył Charles. - Skąd wziąłeś
nagle szklane drzwi?
- No wiesz. Wszyscy wiemy, że jego odbicie jest dla niego
bardzo kuszące.
- Czy ty naprawdę ukradłeś
ten samochód?!
Thomas posłał im pełen politowania uśmiech. A mnie olał.
- Przezabawni jesteście - rzucił cynicznie.- Nie mogłem
się popisywać, bo
jeszcze Rowllens stałaby się krzywda. I tak na co drugim zakręcie była
biała.
Popatrzyłam się na chłopaka rozbawiona, pytając go
spojrzeniem od kiedy to się tak o mnie troszczy. Wzruszył ramionami, posyłając
mi lekki uśmiech.
- Byłam biała, ponieważ na co
drugim zakręcie wypadaliśmy z drogi - uściśliłam. - Poza tym, jakby mi się
stała krzywda, to pokazałby wam ten samochód. Z moimi zwłokami w środku i jeszcze
zbierał drobne za wejściówki. – Posłałam mu lekki uśmiech, po czym ponownie
zapytałam: - Czy ty naprawdę go ukradłeś?
Thomasa znaleźliśmy dopiero na obiedzie, gdzie zgodnie z podejrzeniami Oscara,
jego rodzeństwo go „gnębiło”. Bidula, siedział wyprostowany i z zaangażowaniem
udawał, że nie słyszy Judy, która z perfidnym uśmiechem próbowała go zirytować.
Po drugiej stronie miał Arthura, który co jakiś czas coś do niego mówił, a gdy
odpowiadała mu cisza bądź spojrzenie brata, rezygnował z próby nawiązania
rozmowy. Ale tylko na minutę. Przy stole siedział jeszcze jakiś jeden dzieciak,
obok Judy. Był młodszy od reszty, przeraźliwie chudy i przeraźliwie podobny do
Arthura z twarzy, a przez to też do Thomasa. Tylko czarne włosy, w odróżnieniu do obu braci, miał krótko ścięte.
Chris mi wyjaśnił, choć sama się domyśliłam, że to najnowszy członek rodziny –
Junior, który jak na razie wkurza Thomasa najbardziej z nich wszystkich.
Może dlatego Thomas tego ostatniego najbardziej
ignorował, nawet na niego nie patrzył. Jednocześnie pochłaniał spaghetti, co
wyglądało rozkosznie.
Nie powiem, żebym z Christopherem nie umierała ze
śmiechu, kiedy staliśmy na schodach i komentowaliśmy wszystko.
A teraz, gdy Thomas skończył jeść i z ulgą uciekł od
rodzeństwa, siedzieliśmy w piątkę pod ścianą domku Zeusa. Dwa kroki od ściany
domku stała prowizoryczna ławka, składająca się z dwóch niskich drewienek i deski.
Drzewa rzucały przyjemny cień, więc dało się przeżyć mimo upału. Pomiędzy nią,
a budynkiem widać było miejsce na ognisko. Trzy kroki dalej był las i miejsce
to zdawało się być całkowicie schowane i zapomniane. Jak ślepy zaułek, czy
jakaś skrytka.
- No dobra, wygrałeś - powiedział Charles, pochylając się
i dając Oscarowi jakieś dziwne monety.
Blondyn siedział pod ścianą domku, łokcie trzymał oparte
o kolana, a przed sobą trzymał butelkę jakiegoś piwa, czy czegoś takiego. Obok
niego stał Thomas, z jedną ręką w kieszeni, a drugą opuszczoną w dół i trzymał
w połowie wypalonego papierosa. Barkiem opierał się o ścianę, co jakiś czas też
głową, odchylając ją w bok i patrząc na wszystkich z wyższością i pobłażaniem.
Jednak odkąd go zobaczyłam, nie mogłam przestać myśleć,
że powinnam pojechać z nim do mojej mamy. Jego propozycja, że zawiezie mnie do
domu… no dobra, przyznaję. To było miłe (o
fu, potrzebuję odkażacza na język, ja tego nie powiedziałam, o fu). I na pewno
nie chciał mnie nią zdenerwować, pewnie spodziewał się łez szczęścia i rzucenia
mu się na szyję (a jednak dupek, już mi lepiej). Tylko teraz, ilekroć wpadałam
na jego spojrzenie, to odwracałam głowę, bo nie mogłam wytrzymać myśli, że nie
chcę jechać zobaczyć własnej matki.
- Wygrałeś? A co obstawiałeś? - zapytał syn Tarota.
- Że nowa, którą miałeś odebrać, nie wytrzymała presji twojej
osoby - odparł spokojnie Oscar, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie. Odkąd
zaczęłam z nim spędzać trochę więcej czasu, odkryłam, że ten facet jednak nie
jest taki cichy i bez emocji, na jakiego wygląda. Ma spory dystans do
wszystkiego, ale nie jest jakiś odizolowany.
- A ty? - popatrzyłam się na Christophera. - Nie
zakładałeś się?
- Oczywiście, że się zakładałem - prychnął, tak jakbym
właśnie powiedziała coś śmiesznego. - Ale wygrałem w połowie, więc nic nie
płacę.
Widząc moje spojrzenie i Thomasa, który też nie znał tych
zakładów, syn Eris pochylił głowę w dół i uśmiechnął się szeroko.
- Stawiałem, że nos rozbiła mu ta nowa, która okazała się
być lesbijką, a że Thommy nie wiedział i usilnie do niej zarywał, to dziewczyna
sprowadziła go na ziemię. A potem wszedłeś w szklane drzwi, tak żeby się doprawić
- dodał dla pewności, żebyśmy pamiętali o tej opcji.
- Skąd wiesz, że nie wygrałeś - prychnęłam rozbawiona. -
Może jestem lesbijką, i co wtedy?
- Lepiej nie. Cztery drachmy a twoja heteroseksualność to
słaba wymiana – ocenił Thomas, unosząc porozumiewawczo brwi.
- A poza tym, lepiej nie bądź, bo Oscar jest homofobem -
wtrącił się Chris, wskazując brodą na blondyna. Ten wykrzywił się lekko na
jedną stronę, a potem rozłożył ręce, jakby chciał coś wyjaśnić.
- Nie jestem homofobem, ja tylko jestem nietolerancyjny.
I lesbijki to pół biedy…
- Czyli jednak nie wygrasz zakładu - powiedziałam do
Chrisa, cmokając, jakbym była zawiedziona. - Cóż, przynajmniej byłeś blisko.
Bliżej niż Charles i jego rów.
- Jak nie do rowu, to w drzewo - dodał Charles, uśmiechając
się przymilnie do Oscara i mrużąc oczy. - Niektórzy z nas bardzo lubią wpadać w
drzewa, co?
Blondyn, który siedział pomiędzy ławką a ścianą, ze
skrzyżowanymi nogami, garbiąc się i bez zainteresowania wpatrując się w nas,
wzruszył ramionami.
- Nie wiem czy pamiętacie, ale wasza gadanina mnie nie
rusza i mam was w dupie - zauważył spokojnie, po czym nie obdarzając ich
spojrzeniem zaciągnął się swoim papierosem.
- A o co chodzi? - zapytałam.
Porozumiewawcze spojrzenie Thomasa, Charlesa i
Christophera wystarczyło, żeby zrozumieć, że to dość kompromitująca kwestia.
Ale przecież, jak coś jest kompromitujące, to jest ulubione przez przyjaciół,
prawda?
- Wiesz, to bardzo długa historia - zaczął Thomas,
uśmiechając się triumfalnie.
- Można by o niej wręcz opowiadać i zaczynać „za
siedmioma lasami, za siedmioma drzewami”… - dodał Christopher, który siedział
na ławce obok mnie i szczerzył się szeroko. Kosmyki włosów wpadały mu w oczy,
więc co jakiś czas je odgarniał ruchem głowy.
- No i cała sprawa leży w tym, że Oscar postanowił pewne drzewo
poznać bliżej - wtrącił coś od siebie Charles. - Wiesz, normalnie każde inne
drzewo dałoby mu z liścia, ale to było inne i…
- Dobra, panowie, do sedna - przerwałam mu. - Mówcie o co
chodzi, bo zaraz zapuścimy tu korzenie.
I tak jak podejrzewałam, kiedy tylko to powiedziałam cała
trójka zaczęła się drzeć się jak na jakimś koncercie, a Oscar (choć się
uśmiechnął!) przetarł twarz dłonią, jakby był śpiący.
- Nie wierzę, że to powiedziałaś.
Oj chłopie. Ja też nie… I nawet nie wiedziałam co w tym
było śmiesznego. Żarty o drzewach są śmieszne? No dobra.
Zaczęłam się z nich śmiać. Ich logika była banalna- co z
tego, że to co powiedziałam było nieśmieszne i trochę niepasujące. Ważne, że o
drzewach, bo teraz akurat ciśniemy Oscarowi drzewami. Dlaczego? Cholera, nie
miałam pojęcia.
- Ja ją adoptuję jako siostrę - oznajmił Charles unosząc
butelkę w geście toastu, a gdy Thomas parsknął śmiechem i zaciągnął się
papierosem, zgromił go wzrokiem. - No popatrz na nią. Wykapana córka Zeusa.
- Patrząc obiektywnie, to nawet możliwe - powiedział, gdy
wypuścił dym ustami.
- Tak? Bo Zeus to władczy, ważny i majestatyczny król
bogów, a ja jestem podobna?
- Nie - uciął. - Bo Zeus to też arogancki, bezczelny i
kłótliwy wyrośnięty nastolatek, a niedaleko pada jabłko od jabłoni.
No tak. Nie ma co oczekiwać, że kiedyś powiemy sobie coś
miłego. Cholera, mimo wszystko tęskniłam za tymi docinkami, więc uśmiechnęłam
się cynicznie. Mało tego- ja je nawet polubiłam! Następnie spojrzałam na
Charlesa z teatralnym oburzeniem.
- Charles, powiedz mu coś. - Zaśmiałam się i nachyliłam
się, żeby trzepnąć chłopaka w ramię.- Ciebie obraził bardziej, bo ja jestem
jeszcze niezdiagnozowaną córką Zeusa, a ty owszem.
- Szczególnie córką - mruknął Christopher do mnie,
maskując to kaszlem.
Zeus? Dlaczego nie. Król bogów, arogancki, pewny siebie i
władczy drań, z tego co o nim mówiono w tym wariatkowie. Z tego co sobie
myślałam, albo wiedziałam, jak mnie postrzegają inni- nadałabym się. Ba!, nawet
dzięki temu, jak myślę, że myślą o mnie inni sprawiało, że córcia króla bogów
była realną posadą.
- Ale na poważnie…
- Ja byłem bardzo poważny - wtrącił Thomas, maltretując
mnie przymilnym uśmieszkiem numer dwadzieścia sześć.
Prawdę mówiąc, chciałam. Bardzo. Naprawdę w tej chwili
marzyłam, żeby mnie Zeus uznał, chciałam zamieszkać w domku Zeusa z Charlesem,
mieć w nim takiego starszego brata.
- No dobra, ale czy ktoś mi wyjaśni, o co chodzi z tym
leśnym romansem Oscara?
- Leśny romans Oscara - powtórzył Chris. Wydął usta,
uniósł brwi i pokiwał głową z uznaniem. - Brzmi nieźle. To jest ten tytuł, którego
potrzebowałem do wydania książki…!
Ta ławeczka była stanowczo za niska na tak wysokiego
chłopaka, jednak najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało. Pochylał się do
przodu i splótłszy palce przed sobą opierał przedramiona o kolana.
- Dlaczego to takie… nie wiem, to brzmi jak nie wiadomo
jak kultowa i pamiętna sytuacja.
- Bo taką jest - poparł mnie Thomas.- Ale ta
kwestia bywa drażliwa, nie wiem czy Oscar pozwoli nam aż tyle wygadać.
- Thomas, kretynie. - Oscar podniósł głowę, żeby spojrzeć
na syna Tarota jak na skończonego idiotę. - Jak myślisz. Skoro już tak dobrze
wam się o tym gadało, to jest sens przerywania teraz? Victoria i tak się zorientuje,
gdy będziecie tak się zachowywać mijając każde drzewo. - Thomas i Charles
popatrzyli się na siebie, jakby szukali poparcia, że to nieprawda, że wcale się
tak nie zachowują. - Poza tym, lepiej dla niej, żeby nikt nie próbował jej
wmówić bajki z meksykańską striptizerką.
- Meksykańską striptizerką? - powtórzyłam tłumiąc śmiech.
- Tak - przytaknął Thomas, ruchem głowy strząsając z oczu
przydługie kosmyki włosów. - Meksykańską striptizerką, która okazała się być
zmiennokształtnym potworem.
- Zamówiłeś striptizerkę z Meksyku? – Popatrzyłam na
Oscara, marszcząc nos. Blondyn popatrzył na mnie przez chwilę, nic nie mówiąc,
ale jego spojrzenie wyrażało wszystko: bezsilność, politowanie i zblazowanie.
- Nie. To jedna z wersji, którą oni rozpowiedzieli.
- Wersji… czego? – spytałam, ale chłopcy mnie
zignorowali.
- Zawsze lubiłem tę wersję,
stawia Oscara w świetle takiego bad boy’a
- zauważył Chris ruszając śmiesznie brwiami i patrząc z udawanym podziwem
na blondyna. Ten jedynie uśmiechnął się, choć był to uśmiech skazańca, który
już nawet nie rozpacza, tylko się uśmiecha i myśli sobie „Idioci”.
- Ja nie - mruknął Thomas, krzywiąc się lekko. - Bo to ja
w niej jestem tym popaprańcem, który dał mu namiary. Ludzie mają o mnie dziwne zdanie,
nie sądzicie?
- Jak cię widzą, tak cię piszą - podsumowałam.
- Właśnie. Ciesz się, że tylko dajesz mu numer, a to nie
ty jesteś tą striptizerką - walnął Christopher, szczerząc się szeroko do
Thomasa, bardzo zadowolony z siebie. Parsknęłam śmiechem, chowając twarz w
ramię szatyna. - Byłbym w stanie sprzedać i taką wersję.
Thomas opuścił rękę z papierosem i popatrzył na szatyna z
wyrzutem.
- To ty wymyśliłeś, że to ja dałem mu numer?
Ups, ups, ups… Tarota wyglądał na autentycznie
poirytowanego.
- Ktoś musiał. Charles gubi wszystko i nic nie może
zapamiętać, nikt by mi nie uwierzył, że to on.
- Nie mogłeś podstawić kogoś innego? - Najśmieszniejsze
było to, że syn Kabanosa był serio urażony.
- Niby kogo? Kto by uwierzył, że Oscar dostał numer
striptizerki od kogoś innego? Od kogo? Znalazł w kalendarzyku Wujaszka?
Inaczej: że kto by się odważył mu dać taki numer.
Ten argument był chyba wystarczająco silny, bo Thomas przechylił
głowę, jakby zastanawiał się, czy przyznać mu rację czy nie. W końcu uniósł
brwi ze zrozumieniem i odpuścił, bo najwyraźniej uznał, że faktycznie - on
„jest na tyle odważny”. Inna sprawa, że to była z tego co zrozumiałam wymyślona
historia, ale okej. Christopher uniósł brwi wyżej, jakby chciał mu przekazać
„Widzisz? Nikt inny by nie pasował, sam rozumiesz”.
- To o co chodzi…? Bo się zgubiłam.
- Chodzi o to, że Oscar pewnego dnia wpadł na pewne
drzewo. I jeżeli pomijając dendrofilię, to moglibyśmy rozważać zoofilię, bo na
pewno żyły tam jakieś wiewiórki, a jak nie one, to termity na pewno. Cóż,
jakbyśmy mieli dowody, że to były młode termity, to ja bym jeszcze pedofilię
podczepił…
- I nekrofilię, bo drzew było uschnięte, co? - wtrąciłam
cynicznie, patrząc na syna Zeusa z pobłażliwym wyrazem twarzy. Ten jedynie
wydął usta i z uznaniem pokiwał głową, po czym oznajmił.
- Jak nic jesteśmy spokrewnieni.
Oscar nie powiedział nic, jedynie spojrzał się na
Charlesa tak, jakby próbował mu przekazać, że teraz nie ośmiesza go, tylko
samego siebie. Jednak mój prawie-brat się tym nie przejął, pociągnął kilka
łyków z butelki i posłał blondynowi swój firmowy krzywy uśmiech.
- Wyobraź sobie, że tym razem nabijamy się z Oscara z
bardzo słusznego powodu - zaczął Christopher, obracając się do mnie przodem na
ławce. - Oscar ma na torsie piękną bliznę, która wygląda dość groźnie. Wiesz…
jak ślad po walce ze smokiem, potworem, blizna po groźnej ranie, czy pamiątka
po ataku meksykańskiej striptizerki z kontaktów Thomasa.
Najwyraźniej Thomas postanowił jednak mimo wszystko być
urażony za tę historię, bo zgromił przyjaciela spojrzeniem i ostentacyjnie
zaciągnął się papierosem.
- A tak naprawdę nasz kochany Oscarek wbiegł w drzewo,
kiedy w nocy poszliśmy do Lasu w… ile to lat temu? Sześć? - Thomas zmarszczył
brwi i spojrzał na Christophera. Ten jednak tylko wzruszył ramionami.
Parsknęłam śmiechem. Myśl, że Oscar ma bliznę, a inni
uważają ją za pamiątkę po czymś strasznym, kiedy tak naprawdę jest śladem po
gałęzi… Musiało być frustrujące, że pochodzi ona od upadku na drzewo.
- Sześć lat? – spytałam nagle. - Czyli… ile wy już
jeździcie na ten Obóz?
- Długo za długo. – Thomas machnął ręką, ucinając temat.
– Ale Rowllens, nie myśl, że całe wakacje spędzamy w tym miejscu. Nie, tylko
jakiś miesiąc, bo inaczej Wujaszek by za nami za bardzo tęsknił.
- Chryste, ale to by smutno wyglądało, jakbyśmy tu
przyjeżdżali na całe wakacje – odkrył Charles, uśmiechając się z
niedowierzaniem, bo chyba to sobie wyobraził. - Nie, nic z tych rzeczy. Wracamy
stąd za jakieś dwa tygodnie i akurat jedziemy z naszymi innymi znajomymi do
domku letniskowego Christophera.
Cholera, oni mają innych znajomych?
- Tak czy inaczej. - Christopher westchnął teatralnie jak
zawodowy bajarz. - Teraz Oscar ma na pół klaty bliznę i cały obóz wymyśla, jak
heroicznie ją zdobył.
- Jedyne co w tej nocy było heroicznego, to my. Pół nocy
doprowadzaliśmy go do stanu użytkowego, żeby rano wmówić Chejronowi, że wywalił
się z łóżka na róg półki nocnej - zauważył Thomas.
Podkuliłam nogi, by oprzeć na nie ręce, kiedy zgięłam się
w pół. Nawet już nie ryczałam ze śmiechu, jedynie potrzebowałam chwili by to
sobie wyobrazić. Młodszych o sześć lat chłopaków, który robią wszystko, żeby
wpaść na Chejrona i utrzymać kolegę przy życiu. Miny Oscara, kiedy unika
odpowiedzi o prawdziwym pochodzeniu rany. Cholera,
miny chłopaków, kiedy ktoś się blondyna o to pyta, a ci stoją obok
i tylko się przekrzykują „no, Oscar, pochwal się”, „opowiedz, jak wysoki i
niebezpieczny był przeciwnik”. A potem dopowiadają, że „zostały po nim tylko
wióry”.
- Nigdy nie robiłem nic bardziej precyzyjnego i cholernie
żmudnego, niż wydłubywanie z tej ofiary tych wszystkich drzazg - zauważył
Charles. - On już wtedy był tak chudy, sama skóra i kości. Pierdzielę,
pamiętasz Thomas, jak trafiliśmy na jego żebro i byłeś pewny, że to biała,
uschnięta piana od zakażenia?
- Tak, próbowałeś to zeskrobać długopisem.
- Długopisem?
- Tak, tylko to mieliśmy pod ręką – przyznał Charles. - Nawet
mu się podpisałem na żebrze, ale chyba już się zmazało, nie? Serio myśleliśmy
że to piana, co?
- Oj, ja pamiętam jak odkryliście, że nie - mruknął
Chris. - Zamiast ratować Oscara musiałem
uspokajać Thommy’ego, bo zaczął dramatyzować. Jak zwykle z resztą.
- Myślicie, że jakby go teraz pociąć i odsłonić to żebro,
to miałby tam jeszcze mój autograf?
- Nie. –Oscar spojrzał na Charlesa jak na skończonego
debila. – I nikt nie będzie tego sprawdzał, nigdy.
Syn Tanatosa mruknął coś pod nosem, uśmiechając się
kpiąco. I choć nie chciałam, naprawdę nie chciałam!, w momencie, kiedy na niego
spojrzałam… przez chwilę przestał być Thomasem z obozu, a stał się znowu tym
wariatem, który mnie tu przytachał niemal na siłę. Cholera, w tej chwili czułam
się tak, jakbym siedziała w tym kradzionym samochodzie, a on prowadził, kłócąc
się ze mną, że to wszystko prawda, a ja jestem przewrażliwiona.
W tym momencie jego osoba stanowiła dla mnie jedyny
kontakt z nie-obozowym życiem. Obóz stał się nagle osobnym światem, gdzie nic
poza nim mnie nie obchodziło. Moje życie polegało na obozowym cyklu dnia,
urozmaiconym w kłótnie, fochy i głupie pomysły. Dlatego, kiedy patrzyłam na
Thomasa i przypomniałam sobie, że to on kazał mi „zachowywać się naturalnie” i
uciec z komisariatu, a potem tu przywiózł… myślami wracałam do mojego starego,
pozbawionego bogów greckich i tego miejsca życia.
Szokiem było też odkrycie, że ta czwórka również ma
jakiekolwiek nie-obozowe życie, że za dwa tygodnie wracają z obozu i jadą sobie
gdzieś indziej na wakacje ze znajomymi.
Thomas zauważył, że się na niego gapię. I rzecz jasna
zachował się jak on, czyli przechylił głowę na bok pytająco i błysnął zębami.
Tak, tak. Niech wmawia sobie, że się na niego gapię jak jego fanka. Tak, cholera,
na pewno. Plus był taki, że to był Thomas. A Thomas był częścią tego obozu.
Co nie zmienia faktu, że i tak postanowiłam zmienić
temat.
- Dlaczego w takim razie nie zaprowadziliście go do
Chejrona? - Słysząc to Thomas wyprostował się i uniósł lekko ręce w geście
uspokojenia mnie.
- Rowllens, mieliśmy wtedy około jedenastu, dwunastu lat.
Woleliśmy wydłubywać mu drzazgi z żeber osobiście, niż pobiec do Chejrona i mu
oznajmić „Wujek, byliśmy w Lesie, choć to zakazane i śmiertelnie niebezpieczne,
a Oscar nadział się na drzewo. Jest trzecia w nocy, potrzebujemy chirurga”.
- To był mój pierwszy rok - dodał Christopher. - Thomasa
z resztą też. Zrozum, że przynajmniej nasza dwójka była dość spanikowana, czy
przypadkiem nas za to nie wyleją.
- Ja nie byłem. - Thomas od razu zaprzeczył, prychając
urażony i robiąc minę jak mała dziewczynka, która mówi „oj mamo, nie mam pięciu
lat, wcale nie lubię lalek!”.
- Nie, ty tylko nawijałeś o tym, że to obrzydliwe, Oscar
umrze, a ty jesteś za młody, by zostać lekarzem, a potem gnić w więzieniu i że
jakiś glut ci się przyczepił do piżamy i tego nie dopierzesz - zgasił go
Charles pełnym litości spojrzeniem.
Thomas wywrócił oczyma, chcąc pokazać całemu światu jak
został niesprawiedliwie potraktowany, że tak wcale nie było i nigdy nic takiego
nie miało miejsca.
- No ale rano uznaliśmy, że te żebra nie powinny być tak
widoczne, a to białe coś to nie ropa, tylko kość… Poza tym, kiedy Thomas
wreszcie przestał histeryzować, to akurat postanowił zemdleć. To było już dla
nas za dużo. I wysłaliśmy Chrisa do Pana D..
- Koleś mnie kocha. A oni się po prostu bali.
- Oscar spędził dwa dni w szpitalu, gdzie naprawiali jego
klatę i szkody jakie zrobiliśmy mu naszą akcją ratowniczą…
- Tam pewnie mu to zmazali… - stwierdził Charles jakby
sam sobie tłumaczył, że nie ma potrzeby rozcinać Oscara jeszcze raz. Blondyn
spojrzał się na niego z góry, mordując go spojrzeniem. W jego oczach była
groźba, że za same myślenie o tym, go zabije.
- …Kiedy wyszedł, każdy chciał wiedzieć dlaczego jest
ranny.
- Czułem się jak pieprzona Madonna - mruknął Oscar,
zaciągając się papierosem.
- Byliśmy bardzo kreatywni jak na dwunastolatków -
wyjaśnił Charles. - Każdy poznawał inną genezę blizny Oscara.
- Schlebiasz nam - żachnął się Christopher. - Mieliśmy
dobrą podstawę. Las pełen cudów i idiotę w środku.
- A i tak głównie opowiadaliśmy historyjkę Thomasa, że
spotkał Bazyliszka.
Parsknęłam śmiechem i popatrzyłam się na Thomasa. Ten
tylko wzruszył ramionami i machnął ręką na odczepne, tworząc przy sobie smugę
dymu z papierosa.
- Świat z greckimi bogami jest równie nierealny co w Harry’m Potterze - zauważył. - Dużo osób to
kupiło, ktoś nawet pytał się Chejrona, czy to on porwał Umbridge.
- Moja ulubiona jest wersja - zaczął Charles, kiedy ja
zaczęłam się śmiać w ramię siedzącego obok Chrisa - że to blizna po goleniu.
- Nie znam tego - powiedział zdumiony Chris, podczas gdy
ja ponownie zaczęłam się śmiać. Cholera, ja płakałam, rozbawiona jak nigdy, a
on tylko zmarszczył brwi, że tego nie zna. - Kto był taki rozgarnięty?
- Eee… - Chłopak zmarszczył brwi, próbując sobie
przypomnieć. Odchylił głowę do tyłu, ale nim zdążył znaleźć odpowiedź na
pytanie, Thomas się wyprostował. Pstryknął znacząco palcami, na znak, że
pamięta, po czym wyjął papierosa z ust, żeby móc coś powiedzieć.
- W ferie zimowe. Elvis. To on to rozpowiedział.
- Nie, on nazywał się Eric - poprawił go Christopher z
kwaśnym uśmiechem, który zdawał się mówić, że jest zdegustowany niewiedzą
Thomasa. - Nazywaliśmy go Elvis, bo nazywał się Eric Presley. Ile on miał lat?
Był w naszym wieku…?
Thomas wzruszył ramionami, wywalił papierosa na ziemię i
przydeptał go butem.
- Może. Pamiętam tylko tyle, że to on rozpowiedział.
- Ta - wtrącił Oscar patrząc na nich krzywo. -
Rozpowiadał, bo ktoś mu to zasugerował.
- My mu tylko zasugerowaliśmy, że powinien wydepilować
sobie klatę - poprawił go Christopher. - Ty poszedłeś tylko na przykład, że
faceci tak robią.
- Właśnie - syn Kabanosa wzruszył niewinnie ramionami. -
Inaczej by nam nie uwierzył i nie obkleił się srebrną taśmą. No, bo efekty
brzytwy na tobie widział, a poza tym to byłoby mniej śmieszne.
- On miał może jedenaście lat, a cały był owłosiony jak
Chejron.
Charles uśmiechnął się szeroko, jakby to wspomnienie
napawało go dumą i poprawiało humor. Wyglądał na zadowolonego z siebie, kiedy
niemal z pasją pokiwał głową.
- Lubiłem go.
- Każdy z nas go lubił - poprawił go Thomas i uniósł
niewinnie brwi. - Szkoda, że nie widziałem go od pięciu lat, ciekawe dlaczego
tak rzadko tu przyjeżdża.
Zaśmiałam się cicho. Przyjemnie siedziało się na dworze,
z mieszanką trawy, mchu, piasku i
szyszek pod stopami. Drewniana ławka może nie była zbyt wygodna, szczególnie że
przez jej wielkość,
musiałam podkulać wysoko nogi, jednak nie narzekałam. Cień był coraz większy,
głównie dlatego, że było już sporo po południu.
- Hej, jestem Cleopatra.
- A ja Juliusz Cezar. Mumifikacja dobrze ci zrobiła,
wyglądasz młodziutko, kochana.
Nie wiem, kogo bardziej zatkało. Ową Cleopatre, czy mnie,
ponieważ zorientowałam się co powiedziałam dopiero po chwili.
Dziewczyna, która przed chwilą usiadła na schodkach obok
mnie, zgromiła mnie spojrzeniem. Choć nie patrzyłam na nią, jedynie obserwowałam
chmury na horyzoncie przed sobą, byłam pewna, że to zrobiła, bo prychnęła
zirytowana.
- Mówię poważnie. Nazywam się Cleopatra Tipper i błagam,
nie śmiej się.
Najpierw Clooney, teraz Cleopatra. Obiecałam sobie w
duchu, że gdy poznam Jezusa po prostu przybiję mu piątkę.
Obróciłam głowę w bok, żeby na nią spojrzeć badawczo.
Uniosłam brwi, mierząc ją spojrzeniem. Była niska, mogła mieć może metr
sześćdziesiąt. Blada, z farbowanymi, czarnymi włosami, które przypominały
choinkę. Obcięte do ramion, sterczały w każdą stronę, wpadając jej do oczu, na
policzki, pod brodę, okalając jej szeroką, nawet ładną, twarz.
- Nazywasz się Cleopatra.
- Miałaś się nie śmiać - jęknęła załamując ręce i
wywracając oczyma. - Wszyscy zawsze się śmieją…!
- Czy ja się śmieję? - zapytałam, siadając prosto i
opierając ręce o podkurczone kolana.
- No nie - przyznała mi rację, wplatając palce w proste
włosy i sprawiając, że teraz przypominała niedźwiedzia, którego ktoś
potraktował kosiarką.
- Ale zaraz będę - ostrzegłam i od razu prychnęłam
rozbawiona. - W greckim obozie nazywasz się Cleopatra?
Dziewczyna rzuciła mi pełne irytacji spojrzenie,
ściskając wymownie usta. Miała na nosie okulary, typowe dla modnych nerdów.
Zaokrąglone, duże i czarne. Spod nich patrzyły się na mnie jasne, szaro-błękitne
oczy. Dość wąskie, ale przez to, że dziewczyna miała je pomalowane, nie było to
widoczne.
- Mój ojciec jest archeologiem - wyjaśniła z kwaśną miną.
- Dość fanatycznym i szurniętym, ale i tak go kocham.
- Aha.
- Nie wstydzę się tego. Mój stary jest wariatem, ale
cudownym wariatem.
Posłała mi delikatny uśmiech i podkuliła nogi na schodek
wyżej, tak jak ja. Z trudem powstrzymałam się od kolejnego „aha” z całkowicie
pozbawioną zainteresowania miną.
- A ty? Och, wiem, że bierzesz udział w Turnieju, kojarzę
cię, ale nie mogę zapamiętać… - stanowczo za dużo nawijała. - Veronica, tak?
Zginiesz. Cholera, zginiesz. Ozyrysowi cię w ofierze
złoże, przysięgam.
- Victoria... - rzuciłam, mrużąc oczy ledwo widocznie.
Taki odruch. Ale ona i tak zginie.
- No przecież…! Miło cię wreszcie poznać i proszę, mów mi
Cleo, dobrze?
Nie odpowiedziałam nic, jedynie pokiwałam głową.
Powiedzcie mi, że jest większy farciarz na tym
obozie ode mnie. Ja tu sobie spokojnie czekam na Thomasa, Charlesa, Oscara i
Chrisa, których zgarnął Chejron z przyczyn bliżej mi nie znanych (im zapewne
bardziej, bo na jego widok zaczęli się z czegoś śmiać…), a tu nagle atakuje
mnie biało czarna dziewczyna z szerokim uśmiechem, w workowatym swetrze i
bredzi o swoim ojcu. Trzeba mieć tupet, by tak poznawać ludzi, przyznajcie.
Ogólnie moja nowa… ee… koleżanka wydawała się być dość pewna siebie i rzeczowa.
- Co robisz, dlaczego tak tu siedzisz i się opalasz?
- Nie opalam się - zaprzeczyłam, poprawiając ramiączko
czarnej bluzki.
- Nie? A tak wyglądało. - Wzruszyła ramionami i zaczęła
trajkotać o sobie: - Ja czekam. Emilia mi powiedziała, że podobno tu jest
Thomas z chłopakami. Kurczę, koniecznie muszę z nim pogadać.
Brzmiała jak nafaszerowana sterydami lala ze słabego
serialu o liceum. Siedziałam tylko dlatego, że byłam zbyt leniwa, żeby się
podnieść. Zamiast jej słuchać zastanawiałam się, jak to się dzieje, że niektórzy
ludzie myślą, że chcę z nimi rozmawiać.
- Tak, powaga - westchnęła, nadal zachowując się jakby
grała. „Powaga”. Kto mówi „powaga”? - Ostatnio, kiedy byliśmy na spacerze,
obiecałam, że coś dla niego załatwię. Nie mogę powiedzieć co, to tajemnica.
- Yhym, rozumiem.
- Powiedziałabym ci… Ale nie mogę.
- Powaga? - mruknęłam
rozbawiona własnym cynizmem i cofaniem się w rozwoju jednocześnie.
- Tak… Thomas mi ufa, nie chcę tego stracić. Kurczę, ten
spacer była taki… było tak miło.
Z trudem powstrzymałam uśmiech, rozumiejąc, z kim mam do
czynienia. Choć z drugiej strony, miałam ochotę wstać i uciec z wrzaskiem
„Ratunku, żyję w pieprzonym romansie rodem Zmierzchu!”.
Panie i panowie, przed państwem, na schodach obok mnie
siedziała jedna z przedstawicielek mojego ukochanego obozowego gatunku-
faneczek pana perfekcyjnego vel dupka vel Thomasa. One jednak nie są wymysłem,
jak meksykańska striptizerka. No, powaga…!
Myślę, że dwa dni temu jedynie bym ją zirytowała, ba,
nawet próbowałabym ją uleczyć i nawrócić. W chwili obecnej tego nie zrobiłam,
bo po pierwsze polubiłam Thomasa, tak- mimo, że to palant, a po drugie Cleo
była irytująco pewna siebie i myślała, że jej poziom równa się mojemu. Nic
podobnego…!
- W sumie, to ci powiem.
Spojrzałam się na nią unosząc wymownie brwi w górę. Ja chciałam
jej pokazać mój podziw nad jej trzymaniem sekretów, tym bardziej, że obiecała
to chłopakowi, na którego leci... A ona odebrała to jako moje zaciekawienie
sprawą. Pokiwała energicznie głową i ścisnęła mnie za ramię.
- Tak, powiem ci! Jestem taka podkręcona z tego powodu…
On nie prosił, żebym zapytała się Chejrona, czy wszyscy obozowicze mają
potrzebne im rzeczy z domu… Wiesz, mówił, żebym zapytała się tak ogólnie, to
może wtedy Chejron uzna, że trzeba z kimś wrócić do miasta. Słuchaj, ja myślę,
że Thomas chce ze mną jechać do mojego domu, bo przecież to on jako jeden z
niewielu umie tu prowadzić…!
Zmarszczyłam brwi, bo…
- Kiedy cię o to prosił?
- Jakieś trzy dni temu…
Czyli mniej więcej wtedy, gdy uznał, że cudowną atrakcją
dla mnie i dla niego będzie kolejna wspólna podróż po moje rzeczy… O cholera. Omal
nie parsknęłam śmiechem, bo właśnie odkryłam, że ten kretyn zatrudnił jedną ze
swoich fanek, żeby nie wyszło na to, że to on zwrócił uwagę, że nie mam tu
swoich rzeczy. Że o mnie pomyślał. Proszę, jakby to wyglądało gdybym ja się
dowiedziała, że to on – Thomas vel dupek – namówił Chejrona, żebym mogła
pojechać po swoje rzeczy i do mamy. I jeszcze, bezczelny, uznawał cały czas, że
to on robi mi przysługę…wspaniałomyślnie!
- Wiesz, Thomas kiedyś zabrał mnie na pomost w nocy. Eee...to
było już dawno, ale często to wspominamy - sprostowała i machnęła lekceważąco
ręką. Zauważyłam, że kiedy mówiła o czymś, często unosiła głowę i przymykała
oczy, jakby to było „pff, oczywiste”. - Nie wiem, dlaczego ci to mówię, ale
wydajesz się równa laska.
Równa laska. No dzięki, powaga, że taka jestem. Ja też nie wiem, dlaczego mi to mówisz.
Więc przestań.
- Było tak romantycznie. Powaga, jak w książkach.
- Yhym, wiem coś o tym
- mruknęłam, myśląc, że porwanie mnie i cały ten bajzel też był rodem ze
słabego opowiadania. Dzisiejszy dzień uważam za oficjalny dzień sentymentów. -
Thomas jak chce… potrafi stworzyć książkowe sytuacje.
Cleo zaniemówiła i obróciła gwałtownie głowę w moją
stronę. Aż drgnęłam, zdumiona, o co jej chodzi. Dopiero po chwili, podczas
której tasowała mnie wzrokiem, zrozumiałam, że zabrzmiałam jakbym ja też miała
na koncie romantyczny wieczorek z panem perfekcyjnym. W pierwszej chwili
chciałam się wykrzywić, odruchowo otrzepać i zaprzeczyć. Jednak zaraz pojawiła
się o wiele…ciekawsza opcja.
Przypomniałam sobie, jak Thomas wkurzył Petera
opowiadaniem mu o naszym przyjeździe tutaj, ale w innej perspektywie. I to ja
miałam na głowie Petera, który chciał go zabić. No to niech teraz on ma
załamaną, rozhisteryzowaną, a może nawet żadną mordu laskę.
- Ty i Thomas…? - zaczęła, ale jako że byłam w swoim
żywiole, przerwałam jej od razu, udając znudzoną, jakbym już milion razy
opowiadała tę opowieść.
- Och, on mnie tu przywiózł. To były niesamowite dwa
dni jechania.
- Aż dwa? Podobno jesteś z tej wysadzonej szkoły, to
dzień jechania…
- Tak, ale przez pewne wydarzenia Thomas
postanowił przedłużyć tą podróż i zatrzymaliśmy się na nocleg w hotelu.
Mina dziewczyny była bezcenne. Szeroko otwarte oczy,
zdawały się jednocześnie prosić o więcej i kazać mi się zamknąć. Wykrzywiłam
wargi w przymilnym uśmieszku.
- Po drodze wstąpiliśmy do kawiarni, zatrzymaliśmy się
na… eee… spacer. A całą podróż dużo rozmawialiśmy.
Thomas mi opowiadał o gatunkach ptactwa, jakie mijaliśmy. - No, a potem nawet
jednego zabił… - Wiedziałaś, że zna się na ornitologii?… Naprawdę, świetnie
było. Stworzyliśmy wspaniałą relację między sobą.
Nie, wcale nie uważałam przez pierwsze parę godzin, że
jest wariatem gwałcicielem, i nie, wcale nie kłóciliśmy się, i nie kłócimy
nadal. Mimo to ani razu nie skłamałam. Po prostu Cleo mogła źle odebrać
znaczenie niektórych słów… Pomijając to, że zmieniłam stacje benzynową na
kawiarnie, a moje ucieczki na spacer, byłam bardzo szczera.
- Nadal jest między nami to coś - kontynuowałam, szukając
w głowie co jeszcze da się przekręcić. - Kiedy zgłosiłam się na Turniej,
przyszedł powiedzieć, że będzie mi kibicował, ale prosił, żebym zrezygnowała,
bo się o mnie martwił. - Uznał, że nie dam rady i tyle. - A kiedy złamałam nos,
jako pierwszy przybiegł do szpitala. - Bo to jego siostra mnie pobiła, ups. -
Mimo, że Alex zakazał do mnie wchodzić, znalazł sposób jak się tam dostać, cały
on – westchnęłam, śmiejąc się sama z siebie i tego co paplałam. Miałam
nadzieję, że mój śmiech w oczach Cleo wydał się bardziej naturalny; jak jakiejś
rozkochanej idiotki. - A jak byłam zła, że zepsułam Turniej, to siedział ze
mną. - I się nabijał, ale nie wchodźmy w szczegóły. - Dziś spędziliśmy razem
kilka godzin. - Jeszcze z trójką innych osób, ale fakt faktem spędziłam z nim
trochę czasu.
Ani razu nie skłamałam.
Cleo patrzyła się na mnie zdumiona, a ja powstrzymywałam
triumfalny uśmiech. Starałam się wyglądać normalnie, jakbym rozmawiała z nią o
szkole, albo ulubionym filmie.
- Ach, mówiłaś, że kiedy chcesz się z nim spotkać…?
- Co? Nie, nic takiego nie…
- Mam nadzieję, że nie pojutrze, bo obiecał, że
pojedziemy odwiedzić moją mamę - przerwałam jej z subtelnym uśmiechem, jakbym
tłumaczyła jej coś i troszczyła się o jej powodzenie w tym umawianiu.
Jej mina była bezcenna. Prawdopodobnie zdała sobie
sprawę, że to nie ona pojedzie z Thomasem na wycieczkę.
Cóż…
Niestety!, nie zdążyła mnie o nic więcej zapytać (a ja
przekręcić i przedstawić jej więcej prawdziwej
prawdy) bo drzwi Wielkiego Domu otworzyły się. Obie się
obróciłyśmy, ona trochę sfrustrowana i zgaszona, ja w świetnym humorze, wręcz
dumna z siebie.
W drzwiach pojawiła się głowa Christophera, który widząc
nas, mruknął „O!.” Po czym wyszczerzył się jakby chciał powiedzieć „przepraszam
na momencik” i zatrzasnął drzwi z powrotem.
- O, chyba już skończyli - zauważyła Cleo, odchrząkując i
ściągając sceptycznie usta. Wstała, otrzepując się. - A wiesz może, co oni tam
tak w ogóle robią?
- Nie, nie wiem - skłamałam, ale zaraz się poprawiłam: -
Choć Thomas mówił mi coś o Turnieju…
Cleo prawie niezauważalnie zacisnęła szczękę, żałując, że
zapytała. A ja miałam ochotę parsknąć demonicznym rechotem jak wszystkie
wiedźmy na filmach.
Chwilę potem z wielkiego domu wyszedł Charles, Oscar i
Chris, bez Thomasa. Kątem oka zauważałam jak Cleo przesuwa się w bok, żeby
zobaczyć, czy jej wymarzony facet gdzieś się nie zapodział po drodze, a kiedy
trójka jego przyjaciół zeszła ze schodów i stanęła obok nas, a Thomasa nadal
nie było widać, zmarszczyła brwi.
- Był z wami Thomas?
- Cześć Cleo. – Charles uśmiechnął się do niej
promiennie, krzywo jak zawsze. - Co tam u ciebie, bo u mnie dobrze?
- Tak, cześć - burknęła. - Szukam Thomasa, podobno tu
jest…?
Szybka wymiana spojrzeń między Charlesem a Chrisem mogła
oznaczać tylko jedno. Oparłam głowę na dłoni i z trudem hamując uśmiech,
obserwowałam dalsze losy tej sytuacji.
- Thomas? Jest w moim domku - oznajmił Christopher,
szczerząc się wesoło. Beztrosko minął dziewczynę i klapnął na schodach obok
mnie, tak, że teraz spokojnie jego ramie służyło mi za oparcie na łokieć. -
Czeka na nas.
- Ach, szkoda, bo myślałam, że…
- Wiesz, myślę, że się nie pogniewa na twój widok -
mruknął znacząco Charles i porozumiewawczo skinął głową. - Kiedy Chris
powiedział, że tu jesteś… postanowił pójść tam pierwszy, sam.
To wystarczyło dziewczynie. Naprężyła się jak struna i
odwróciła, by rzucić mi miażdżące spojrzenie. Udałam, że nie wiem o co jej
chodzi, kiedy ta z wyższością się do mnie uśmiechnęła, po czym rzuciła tylko:
- Dzięki chłopaki, to do zobaczenia!
I ruszyła energicznie w stronę domków. Charles popatrzył
za nią, jak odchodziła, a kiedy trochę się oddaliła, przeklną i rzucił z
uznaniem:
- Kurde, Thomas to ma szczęście. Widzieliście, jaki ona
ma tyłek?
- Ooo, a jaki humor, jaki charakter! Spędziłam z nią
całe… dwie minuty i bawiłam się świetnie! - zawtórowałam mu, odchylając się do
tyłu i klepiąc po udach teatralnie. - Jesteś bezczelny.
Mój prawie-brat zgromił mnie spojrzeniem i uśmiechnął się
kwaśno. Oscar za to, jak zwykle znudzony wszystkim i wszystkimi, popatrzył na
odchodzącą Cleo, a potem na mnie.
- I przez te dwie minuty, co jej nagadałaś? - mruknął,
przekładając rękę za plecy i drapiąc się po szyi, tak, że podwinęła mu się
czarna bluzka. O mój Boże, zabiłabym za te kości biodrowe, cholera. - Wiesz,
zwykle nie morduje nikogo wzrokiem.
- Mordować, nie morduje. Thomasa tym wzrokiem to tylko
próbuje rozebrać – wtrącił Christopher, który razem z Charlesem nadal
odprowadzali dziewczynę spojrzeniem i tasowali jej nogi i tyłek, gdy ta szła w
stronę domków.
- Mogłam przypadkiem jej zasugerować, że łączy mnie coś z
Thomasem.
Słysząc to Charles zaczął się śmiać, a Chris zagwizdał z
uznaniem. Oscar jedynie pokręcił jak zwykle głową. W sumie, to byłam bardzo
zadowolona z tego co zrobiłam. Przynajmniej było śmiesznie, coś się działo.
Gdybym nie przejęła inicjatywy, musiałabym słuchać jaki to Thomas jest cudowny.
A to zniszczyłoby mi nastrój, usnęłabym z nudów. A tak to… ja się świetnie bawiłam.
- Przypadkiem?
- Bardzo przypadkiem.
- To nieźle. Może już wiesz, ale ta dziewczyna ma poważne
plany wobec Thommy’ego - powiedział Christopher, siadając na schodku obok mnie.
- Jeszcze nie sprawdza cen pierścionków zaręczynowych, tak jak Megan, ale
myślę, że jej rodzina już wie, że na najbliższe święto dziękczynienia ma
szykować jedno miejsce więcej.
- Jestem skłonna w to uwierzyć. Kilka minut temu była
przekonana, że Thomas planuje jak z nią wyjechać na weekend do miasta -
mruknęłam. - Przestań, bo zacznie mi się robić Thomasa żal.
- Mnie też. Biedny, tylko pół obozu się za nim ugania. I
nie, wcale połowa tych dziewczyn nie jest niczego sobie, nie, skąd ten pomysł…
Widziałaś Amandę? Przecież ona jest ideałem.
- I tak ze wszystkimi być nie może, więc wyluzuj -
zauważyłam, karcąc Christophera spojrzeniem. - To jedynie działa na jego
samoocenę, a poza tym, nic nie daje.
- Muszę się zgodzić z Chrisem - wtrącił Charles. - Poza
tym, być ze wszystkimi na raz nie może, ale nieźle mu wychodzi sprawdzanie, z
iloma się uda.
- Jesteście beznadziejni i zazdrośni - skwitowałam. - A
właśnie, gdzie on jest?
- Wyszedł przez okno, kiedy usłyszał, że Cleo tu jest.
- Owszem, to ma swoje minusy - powiedział Charles, widząc
moje triumfalne spojrzenie. - Na szczęście jesteśmy jego dobrymi przyjaciółmi i
go kryjemy, kiedy jego sława robi się męcząca.
- Na przykład teraz. Biedna Cleo, zdziwi się, kiedy
zobaczy, że nie ma go u ciebie - zakończył Charles, patrząc na Chrisa.
Już miałam dalej się kłócić, że takie podejście do
dziewczyn jest okropne, a Thomas, mimo że „sława i tak dalej”, to już
przesadza, kiedy Christopher rzekł z przekonaniem:
- Nie. Kiedy zobaczy, że nie ma go u ciebie - Charles
wetknął ręce do kieszeni jeansów i przechylił głowę w tył. - Wysłaliśmy ją do ciebie.
- Nie, do ciebie miał pójść Thomas. Dlatego Cleo
mieliśmy wysłać do Zeusa, kretynie.
- Wysłaliście ją do Eris - przypomniałam im.
Christopher nic nie odpowiedział. Ramiona powędrowały mu
w dół. Uniósł brwi, przechylając głowę, jakby miał coś powiedzieć, ale jedynie
ścisnął wymownie usta. Widząc to parsknęłam cichym śmiechem, a Charles
przejechał dłońmi po twarzy.
- Gdzie wysłałaś Thomasa? - zapytał syn Zeusa i wyglądał
przy tym po prostu na zmęczonego.
- W kiedyś bezpieczne
miejsce - mruknął Chris, po czym popatrzył na przyjaciela z tym swoim
rozbrajającym, szerokim uśmiechem małego chłopca, który wpadł w tarapaty.
- Czyli?
- Do mnie.
- Miałeś powiedzieć mu, żeby czekał u mnie.
- Ups. Ale to ty wysłałeś
Cleo do mnie.
- Okej, wysłałbym ją do mnie, gdyby nie plan, że ją
wysyłamy do ciebie, a Thomasa do mnie.
- Zachowujecie się jak małżeństwo - zauważył Oscar. - Bardzo
tandetne, irytujące, i mocno spierniczałe.
- Tylko trochę - obruszył się Christopher.
- Przestańcie, bo to było dramatyczne za pierwszym razem.
Cała trójka popatrzyła się na blondyna. Chłopaki z
zawodem na twarzy, ja zdumiona. Ten widząc pytanie w moich oczach wzruszył
ramionami i kiwnął na tych dwóch głową.
- Myślisz, że oni naprawdę chcieli kryć Thomasa? -
zapytał, unosząc lekko brew. - Błagam. To aż dziwne, że tamten kretyn nadal im
ufa i pewnie faktycznie poszedł do domku Zeusa. Po czterdziestym razie powinien
się nauczyć, żeby spierdalać jak najdalej od wyznaczonego przez któregoś z nich
miejsca.
Parsknęłam śmiechem, patrząc z udawanym wyrzutem na
Christophera. Ten podkulił niewinnie ramiona i błysnął zębami.
- Nie moja wina – wypalił - że naprawdę chciałbym zobaczyć go na dziękczynnym
obiadku w domu państwa Tipper. Mogę nawet złożyć się na indyka.
Przez chwilę rozmawialiśmy zupełnie o niczym. To możliwe,
kiedy tematem do rozmów jest moja noga, bezstresowe wychowanie Christophera,
brak wychowania Charlesa, fakt, że Pan D. dawno nie próbował nikomu grozić i
wiele innych. Charles i Oscar stali nade mną i Chrisem, pierwszy z nich opierał
się nonszalancko o barierę schodów, zakończoną imitacją antycznej kolumny.
Było po południu, słońce nie świeciło tak mocno jak na
obiedzie. Obóz w tym momencie był najpiękniejszym miejscem na świecie, według
mnie. Wszędzie nastolatkowie, śmiejący, przekrzykujący i robiący milion
bezsensownych, głupich i niebezpiecznych rzeczy- dla popisu, zabawy, zabicia
wolnego czasu. Niektórzy ćwiczyli na arenie, znad zatoki słychać były jakieś
pokrzykiwania i odgłosy wskakiwania do wody. Niektórzy po prostu gdzieś się
włóczyli, tak jak przykładowo dwóch chłopaków, którzy właśnie pojawili się
przed nami.
Byłam pewna, że gdzieś ich już widziałam, wyglądali
bardzo znajomo. Jeden bardzo wysoki, z rękami wsadzonymi głęboko w kieszenie i
szelkami opuszczonymi wzdłuż nóg. Miał blond włosy, a na nie nasuniętego
fullcup’a, i dobrze wyrzeźbione mięśnie rąk. Drugi żywo gestykulował, co chwila
pocierając kark i głowę, na której pełno było zmierzwionych, brązowych
kosmyków. Był dużo niższy od tego pierwszego, ale z pewnością szedł dużo
bardziej sprężyście i z większą energią. Ten blondyn… no cholera, przecież to
Sebastian. Ooo, pamiętam go. Uśmiechnęłam się pod nosem, dumna ze swojej
pamięci; Sebastian, przyjaciel Nicolasa, poznałam go na imprezie w domku
Hermesa, potem widziałam na meczu siatkówki… Mecz! Stamtąd też kojarzyłam tego
drugiego, on również grał w siatkówkę tego pamiętnego razu, kiedy Jenny
postanowiła zabić mnie piłką.
- Ty to jednak jesteś udany,
wiesz? - trajkotał ten bez imienia, wykrzywiając się z politowaniem. -
Sam jesteś, kurna, test ciążowy.
- Masz coś do testu?
- Nie, zupełnie nic. No pomyśl, słońce, pomyśl.
- A weź spiepszaj, lepszy test ciążowy niż „balonik z
niespodzianką”! Co to w ogóle miałoby oznaczać?!
- Wara od balonika, to było twórcze i z przeslaniem!
Metafora.
- ...Metafora. Ha! - prychnął chłopak z ciemniejszymi
brwiami, kręcąc głową z politowaniem.
W tym samym momencie ujrzał nasze kółeczko ludzi
zajebistych i podniósł brwi, szczerząc się przy tym szeroko. - O, Christopher!
Weź mu powiedz, że ciasto łączy więcej z testem ciążowym, niż z balonikiem!
- Osobiście myślę, że odpowiedzią jest ananas - rzekł
Christopher, wyciągając rękę i odprawiając to męskie ściskanie
‘dłoni-piątko-chwyty’ z brunetem.
- Nie, ananasy wykluczyliśmy - pokręcił głową, kiedy
skinął na powitanie Oscarowi i Charlesowi. Jego wzrok padł na mnie, a wtedy
uśmiechnął się promiennie. - Jestem Felix. Ej, widziałem cię już gdzieś. Byłaś
na meczu siatkówki, Jenny w ciebie cały czas celowała…?
- Victoria - odparłam, tym samym potwierdzając jego
słowa.
- To ty. Kurde, zmarnowała dwa dobre serwy naszej
drużynie.
- Uwierz mi na słowo, że ja też wolałabym, żeby serwowała
w przód, nie we mnie.
- A no tak. Sorry, bardzo ci oczywiście współczuję.
Felix uśmiechnął się triumfalnie; wyglądała na bardzo
dumnego i zadowolonego z samego siebie. Przechyliłam głowę, by spojrzeć na
blondyna, i na wszelki wypadek zapytałam:
- Ciebie kojarzę, Sebastian, prawda?
Potaknął, ale nic nie dodał. Jedynie popatrzył na
Charlesa, Christophera i Oscara, kiwnął głową na Felixa i wykrzywił się nie
znacznie.
- Wiecie, co może wystraszyć chłopaka?
- Zależy jakiego - zauważył Charles, splatając ręce na
piersi. - Każdy boi się innych rzeczy.
Dwóch przyjaciół wymieniło między sobą znaczące
spojrzenia, jakby telepatycznie ustalali, czy mogą powiedzieć, o co im chodzi.
- Faceci zawsze się boją dziewczyn – oznajmiłam,
wzdychając. Przecież to oczywiste. - I nie protestujcie.
- Słaby przykład - przyznał niechętnie Felix,
wykrzywiając usta. - Cóż, trudno. To może widzieliście gdzieś Alexa?
Oooo, mój idol. Oho ho ho…! Dobre pytanie, gdzie się
podziewa ten cud natury, dawno go nie widziałam, nie rozmawiałam z nim, nie
miałam okazji posłuchać tych dowcipnych uwag i jakże zabawnych oraz uszczypliwych
komentarzy. Tęsknię, cholera.
- Tak - oznajmił Christopher.
- Ty to jednak jesteś zajebisty
koleś - zauważył Sebastian uśmiechając się zadowolony. - Kiedy i gdzie go
widziałeś?
- Teraz. Tam - wypalił Chris
ruchem głowy wskazując przed siebie. - Chyba, że mamy na obozie jeszcze kogoś,
kto poza nim nosi wyprasowane spodnie, drogie buty, jest blondynem i wszędzie
łazi z Timny’m. Ale z twarzy całkiem podobny do Alexa, nie?
Felix i Sebastian obrócili się
gwałtownie, ten drugi omal nie wywalił się na Oscara. Faktycznie w naszą stronę
szedł Pan Truskaweczka z innym chłopakiem. Zaczynałam podejrzewać, że skupiam
dziś wszystkich ludzi na tej trasie. Kto jeszcze tu podejdzie? Milos? Ha, może
Amy?
- No ja pierdzielę, Alex, nie
teraz - jęknął Felix, jakby Alex mógł go usłyszeć i zawrócić. - Poczekałbyś, aż
coś wymyślimy, ty…Alex! Alex, Szukaliśmy cię!
- To się nazywa prawdziwy
talent aktorski - zauważył Christopher cicho, nachylając się w moją stronę.
Doktorek znalazł się przy nas
już po chwili, a ja ani na sekundę nie przestałam uśmiechać się słodziutko,
zaciskając wymownie usta. Miałam nadzieję, że moje spojrzenie przekazuje mu
wszystko- szczególnie to, jak bardzo go lubię.
- Alex, wreszcie cię
znaleźliśmy - zaczął Seba i po chwili razem z Felixem otoczyli z obu stron
Alexa, który uniósł kpiąco jedną brew.
- Nie wyglądaliście na zbyt
zajętych poszukiwaniami.
- Konsultowaliśmy podejrzenia,
gdzie możesz przebywać.
- Tak? - prychnął, jak zwykle
będąc tak zabawnym, tak dowcipnym… - I do czego doszliście?
Felix wykonał jakiś dziwny
taniec brwiami, a Chris skinął z powagą głową i z powagą oznajmił:
- Ananas. Odpowiedzią jest
ananas. Dalej nie brnęliśmy w temat.
Wszyscy, który byli tu wcześniej
albo się uśmiechnęli albo- tak jak Charles i ja- parsknęli śmiechem. Alex i
jego towarzysz, którego Chris przedstawił mi przed chwilą, jako Timny’ego, nie
wyglądali na przekonanych, może nawet trochę zdumionych.
- No dobra. Szukam Esmeraldy - powiedział w końcu Alex.
- Es? Nie widziałem - zaprzeczył natychmiast Seba.
- O, dawno się nie widzieliśmy – powiedział, zauważając
mnie. Uśmiechnął się, rozbawiony życiem, nie tracąc wyrazu twarzy, który
wskazywał, że czuje się od nas lepszy. – Wiesz może, gdzie jest twoja
przyjaciółka?
- Pewnie zbiera truskawki - wypaliłam, łapiąc jego pewne
siebie spojrzenie. Widząc, że nawet nie zareagował wzruszyłam ramionami, poddając
się. - Albo robi coś pożytecznego.
- Miała się ze mną spotkać -
prychnął i spojrzał się na mnie niemal triumfalnie. Wzruszyłam niewinnie
ramionami.
- No, o tym mówiłam: robi coś pożytecznego. Unika cię.
Felix i Seba za plecami Alexa zaczęli machać rękoma i
pokazywać mi na migi (choć bardziej przypominali karaluchy, które się wywaliły
i majtają kończynami), że to było dobre. Sam Doktorek udał, że go to nie
ruszyło, tylko westchnął z politowaniem.
- To jak? Widzieliście ją gdzieś? Jestem z nią umówiony.
- Eee, tak! Jednak tak! Widzieliśmy ją – zawołał Felix,
uderzając się dłonią w czoło, jakby doznał olśnienia. - Poszła… ee…tam, no tam.
No Seba, po co to ona poszła?
- Aaa… coś kupić. Tak, na pewno mówiła coś o
kupieniu.
- Czegoś… - zaczął Felix, migając się od odpowiedzi.
Niemal widziałam, jak ich wcześniejsze rozważania przeradzają się w istnie
cudowną improwizacje. - To chyba miało być na to wasze spotkanie, prawda
Sebastian?
- Jak to się nazywało? - zapytał Seba, teatralnie
marszcząc brwi. To było jak mecz ping-ponga. Każdy odpijał jak tylko mógł
odpowiedź, tak, aby drugi się w końcu wykazał i coś wymyślił.
- Coś na „p”. „Pee”…
- „Paaa”…
- „Pra”…
- Nie nie, było „Pre”…
- Preee… Preze…
- Preze… Jak to się, kurde…
- Prezeeee…
- …RWATYWY!
- Właśnie! - zawołał Sebastian i klasnął w dłonie
zadowolony. Chyba głównie dlatego, że powiedział to Felix. - Prezerwatywy!
Wydałam z siebie bliżej nie określony dźwięk,
parsknięcie śmiechu stłumione przez zaciśnięte usta. Widziałam jak Charles
drga, omal nie tracąc równowagi i zsuwając się w bok kolumny. Oscar aż się
uśmiechnął. Jednak najpiękniejszą reakcje dane było mi obserwować u Alexa.
Kolor twarzy Pana Truskaweczki? Paleta barw, złoto blaknie, poprzez zielony, a
potem odcienie szarości i staje się biały…
- Tak, już mi się przypomniało - zaśmiał się sztucznie
Sebastian, szczerząc się dziko. Wyglądał na spełnionego, kiedy jak słaby aktor
klepał się w czoło i kiwał głową w stronę Felixa. - Jak mogliśmy zapomnieć…!
- Nie wiem. Wyraźnie mówiła, że idzie kupić prezerwatywy -
odpowiedział mu przyjaciel, wzdychając nad ich wspólną głupotą. Ja w tym czasie
walczyłam z chęcią ucałowania ich. Alex wyglądał naprawdę na przerażonego.
- Ona poszła po…
- Tak, dokładnie tak! Poszła po gumki! – powiedział
Sebastian, zadowolony z reakcji Alexa. Felix szturchnął Doktorka łokciem w
ramię, a jego brwi omal nie wypełzły mu z twarzy, tak nimi ruszał. – O brachu, powodzenia…!
- O Boże, naprawdę…?
- Yhym - potaknął energicznie Felix, splatając ręce za
sobą i uśmiechając się niewinnie. - I miałeś rację: wspomniała o tym, że
jesteście dziś umówieni. Właśnie, wydaje mi się, że jest przy jadalni.
- To ja… ja chyba… - zaczął Alex, skazując palcem to na
siebie, to na ziemię, to na każdy przedmiot, kierunek w okolicy. Wyglądał jak
ryba, która co chwila otwiera i zamyka buzię.
Nic więcej nie oddał, obrócił się i autentycznie spiepszył
przed siebie, depcząc truskawki. Po prostu uciekł, a za nim poleciał Timny.
- Zawsze do usług! - zawołał za nim Felix milutko, a
Sebastian parsknął śmiechem. Ja również nie wytrzymałam i zaczęłam rechotać w
najlepsze. Charles pokiwał z uznaniem głową, gdy z rozbawieniem obserwował
Alexa i jego kumpla, znikającego zza wzniesieniem.
- Racja. Laska może wystraszyć chłopaka, i to bardzo - przyznał.
- Ej, ile on ma lat, że panikuje przez gumki? –
Christopher zmarszczył brwi, patrząc za nim. – Przecież seks, to…
- Weź, to jest Alex – przerwał mu Oscar. – Brytyjski
księciunio znalazł damę swojego serca…ile? Trzy dni temu? A to za wcześnie na
bałamucenie.
- Nie rozumiem tego człowieka – podsumował Charles,
ewidentnie zdziwiony. – Przecież trzy dni…
- Starczy – przerwał mu Oscar. – Nie będziemy teraz
słuchać o twoich problemach i dysfunkcjach emocjonalnych.
- Stary, ale my jesteśmy
zajebiści!
Felix wyszczerzył się do Seby
szeroko i odprawili jakiś rytuał przybijania sobie piątek i przekrzykiwania
się, który był bardziej przekonywujący w tej akcji, oraz komu muszą to
opowiedzieć.
- Dawaj, do Evy. Umrze, jeżeli
dowie się nie-pierwsza!
I nie czekając na nic więcej
wycofali się w stronę domków. Jeszcze przez chwilę słychać było ich rozmowę,
ożywioną i bardzo rozemocjonowaną. Kiedy spojrzałam na ich plecy zobaczyłam, że
minęli kogoś, kto idzie w naszą stronę. Przysięgam, te schody są jakieś
fatalne. Ludzie tu przychodzą, odchodzą, kłócą się, uciekają… Czułam się jakbym
oglądała film na przyspieszeniu, kiedy wszyscy się przewijali obok mnie.
- Hej, Chris, Charles! -
usłyszałam znajomy głos i rozpoznałam idącego ku nam Thomasa z szerokim uśmiechem
na twarzy. - Cholera, dlaczego Felix i Sebastian rozmawiali o jakiś balonikach
z niespodzianką i prezerwatywach?
- Odpowiedzią jest ananas -
wypalił Christopher, a ja zaczęłam się histerycznie śmiać. Po chwili dołączył
do mnie Charles, a Oscar pochylił głowę w dół, ale ruchu ramion nie zdążył
ukryć.
Thomas zmierzył nas uważnym
spojrzeniem, unosząc brwi jakby chciał powiedzieć „dobrze, ja się nie mieszam”,
po czym powrócił do udawania rozpromienionego i zadowolonego z życia. Spojrzał
na chłopaków mrużąc przymilnie oczy.
- Zgadnijcie: kogo spotkałem w
twoim pokoju, Chris?
Christopher i Charles niemal
identycznie zmarszczyli brwi, patrząc na Thomasa z zaciekawieniem. Ten nie
przestając się uśmiechać, dobił do naszego kółeczka wzajemnej adoracji i oparł
ręce o swoje wąskie biodra. Przechylił głowę, wcześniej odgarniając jej ruchem
włosy z oczu i teraz wpatrywał się z miną „zabiję was kurwa” i szerokim
uśmiechem na ustach na swoich kumpli. Choć nie patrzył na mnie, uśmiechnęłam
się do niego milutko.
- Oj nie wiem - westchnął
Christopher, przykładając rękę do ust. - Ta kanapka pod łóżkiem, którą jadł
Charles jak byliśmy tu zimą? Ożyła?
- Pudło. - Thomas uśmiechnął
się jeszcze przymilniej.
- Sanepid, o którym opowiada mi
Chejron, jednak przyjechał?
- Znowu pudło.
- W takim razie nie mam
pomysłu.
- Stary, on ci nim raczej grozi
- zauważył trzeźwo Charles.
- Wyobraźcie sobie, że siedzę
sobie spokojnie na łóżku, przeglądam zawartość twojego telefonu…
- No nie - jęknął Charles, a
Thomas zaczął teraz go mordować spojrzeniem, ale bez przymilnego uśmiechu.
Teraz naprawdę wyglądał na wkurzonego. - Znasz jego hasło? Ja męczyłem się
godzinę, bez skutku.
- Stary, to twoja data urodzin.
Jeden, siedem, zero, cztery – oznajmił Chris, patrząc na Charlesa z
politowaniem. Syn Zeusa uniósł brwi zaskoczony.
- Moja? Serio? Kurde, a ja
wszystkie szanse wykorzystałem na kombinację urodzin Thomasa… - urwał, bo
Thomas odchrząknął znacząco. – Dobra, to kogo spotkałeś?
- Cleo.
Widząc mordercze spojrzenie
Thomasa, wytrzeszczył oczy i nadal udając zdumionego zawołał:
- Cleo? Skąd ona się tam
wzięła?
Thomas nic nie powiedział,
jedynie walnął go w tył głowy. I choć Charlesa to nie ruszyło, tylko razem z
Christopherem zaczęli rechotać w najlepsze, wypytywać „o pikantne szczegóły” i
rzucać dziwne uwagi i aluzje, syn Tarota wydawał się być mniej zirytowany.
- Masz papierosy? - mruknął Oscar,
a kiedy Thomas kiwnął i wyjął z kieszeni swojej skórzanej kurtki paczkę, ten
wyciągnął sobie jednego. Wsadził go pomiędzy wargi szukając zapalniczki w
kieszeniach, a potem odpalając, ciągnął: - Naucz się wreszcie, stary, i po
prostu spierdalaj do Lasu, a nie tam, gdzie oni ci radzą.
- Tak, może wpadniesz na jakieś
ładne drzewko - dorzucił Chris tłumiąc śmiech, a Oscar udał, że go nie słyszał
i wypuścił nosem dym.
- Nie to, żebym jej nie lubił -
ciągnął Thomas swoją opowieść, gestykulując jedną ręką, bo drugą trzymał w
kieszeni - ale ta dziewczyna mnie czasem przeraża. Szczególnie, kiedy próbuje
zgwałcić moją przestrzeń osobistą, a potem stoi obrażona. Albo, tak jak dziś,
rzuca się bez powodu…
- Myślę, że miała powód –
przerwał mu Charles i wyszczerzył się w moją stronę przymilnie. – Prawda, Rowllens?
- Nie. Nazywaj. Mnie. Rowllens.
Thomas spojrzał się na mnie
pytająco, przechylając głowę trochę do przodu. Wzruszyłam ramionami i
westchnęłam lekko.
- Trochę sobie pogadałyśmy. I
mogłam jej niechcący zasugerować, że na mnie lecisz.
Prawdę mówiąc spodziewałam się
po nim właśnie takiej reakcji- syn Tanatosa wyprostował się, uniósł jedną brew,
a potem parsknął śmiechem. Uśmiechając się do mnie szeroko, jednocześnie
patrząc z uznaniem i rozbawieniem, przeczesał palcami swoje czarne włosy.
- To „zasugerowanie jej”… Było dość
jednoznaczne, nie? Domyśliła się, że na ciebie lecę?
- Yhym.
- Cholera, Rowllens, wszystko
zepsułaś – skrzywił się lekko. – Nawet ty miałaś się nie domyślić, że tak jest.
Posłałam mu pełne politowania
spojrzenie. Nawet jeżeli jego głos ociekał ironią, to bezczelny uśmieszek
sugerował wiele innych rzeczy. A ja nie miałam czasu na pusty flirty z moim
ulubionym dupkiem. Choć… Podobno nie potrafię mu odmawiać.
- Zgadłam, gdy mnie porwałeś.
Pewna byłam, kiedy zrzuciłeś ze schodów.
- Upuściłem, nie „zrzuciłem” –
poprawił mnie.
- Też pięknie – wtrącił Charles
i spojrzał porozumiewawczo na Christophera, jakby chciał z nim ponaśmiewać się
z Thomasa. – Zapiszę sobie, żeby nie zrzucać tylko upuszczać na schodach.
Wszystkie laski będą moje.
- Zazdrościcie mi - zwrócił się
do nich Thomas z wilczym uśmiechem. - Nie moja wina, że jestem taki gorący.
- Jesteś gorący, tak. A może
jest ci po prostu gorąco,
bo nosisz skórzaną kurtkę w środku lata - zauważyłam marszcząc brwi i
uśmiechając się z politowaniem. - To tylko sugestia - dodałam ciszej, cynicznie
i udając, że sama się nad tym zastanawiam.
- Jesteś beznadziejna -
usłyszałam w odpowiedzi. Thomas spojrzał się na mnie zdegustowany, choć na
ustach błąkał mu się ten cyniczny uśmiech. - Wszyscy wiedzą, że po prostu
wyglądam…
- ZAJEBIŚCIE!
Na horyzoncie pojawiła się
zmierzająca ku nam Jenny, z groźną miną. Thomas słysząc to, uśmiechnął się
tylko szeroko i triumfalnie i z wyższością rzucił:
- Dziękuję, Jen.
Dziewczyna chyba go nie
usłyszała, a jak nawet, to po pierwsze nie zrozumiała, za co jej dziękował, a
po drugie i tak go zignorowała. Przecisnęła się w środek naszego kółeczka
wzajemnej adoracji, stanęła nade mną i oparła dłonie, zaciśnięte w pięści na
swoich kościstych biodrach. Miała na sobie przykrótki podkoszulek z
czerwonym napisem oraz czarne szorty z niskim stanem.
- No zajebiście - powtórzyła,
zdmuchując włosy z twarzy. - Zostawiam cię na… niecały dzień samą, a ty już mi
się z hołotą bratasz!
- Spokojnie Jenny - zauważył
Christopher opiekuńczo klepiąc mnie po ramieniu. - Jestem tu jeszcze ja,
pilnuję ją przed nimi.
- O tobie też mówiłam, Mortfel -
burknęła, na chwilę na niego zerkając. Christopher bardzo się tym nie przejął, uśmiechnął
się do niej milutko. - Victoria, co ty tu robisz?
- Właśnie. - Przeniosłam wzrok
na chłopaków. - Co ja tu robię? Co od was chciał Chejron?
- Eee…- zaczął Charles, drapiąc
się po brodzie i szukając wsparcia u Thomasa i Oscara. Blondyn wzruszył ramionami.
- Chyba chodziło o jakieś baloniki. Nie wiem, to nie byłem ja.
- A broniłeś się najzajadlej -
mruknął Oscar, przejeżdżając ręką po swojej wąskiej twarzy, jakby był zaspany.
- To już nawyk - wyjaśnił
Charles i prychnął rozbawiony. Obdarzył nas wszystkich swoim krzywym uśmiechem.
- To nie mogłem być ja. Kucyk mówił, że te baloniki były na dachu jadalni.
Umarłbym ze strachu, zanim bym tam wszedł. Wiecie przecież.
- Ma lęk wysokości - wyjaśnił
mi Chris, a ja kiwnęłam mu z wdzięcznością głową.
- No jasne, że nie ty - mruknął
Thomas z irytacją w stronę Charlesa. - Każdy wie, że to Christopher. Tylko jemu
by się chciało doklejać dmuchanym różowym koniom zdjęcie Chejrona na pyskach.
- Ha! A czyj to był pomysł, co?
– obruszył się syn Eris, patrząc na Thomasa z politowaniem.
- Pomysł był dobry, ale to nie
ja siedziałem i dekorowałem balony.
Obróciłam się w stronę szatyna,
by spojrzeć na niego z pobłażliwym uśmiechem.
- Chciało ci się? Naprawdę?
- Nie, ale ktoś musiał - wyszczerzył się w odpowiedzi. - Inaczej Chejron
by się nudził na Obozie. Ktoś musi dać mu pole do popisu, żeby mógł pokazać,
jaki jest surowy. Inaczej dla wszystkich byłby kochanym Wujkiem Chejronem.
- A zgadnij, Rowllens, kto
oberwał najmocniej i kto jutro prowadzi karne zajęcia dla dzieci Afrodyty z
szermierki? - oznajmił Thomas gorzko, udając sztucznie rozemocjowanego.
- Nie moja wina, że mam dobrą
reputację - obronił się Chris, patrząc triumfująco na Thomasa, który wykrzywił
usta na jedną stronę.
- Ale moja, że cię bronię.
Ostatni raz, przysięgam.
- Nie masz co mnie bronić, bo
jesteś równie winny. Kto mi je na dach podawał?
- Kiedy wy to zdążyliście
zrobić? – zapytałam marszcząc brwi. Thomas wzruszył ramionami wymijająco, a
Chris dumnie odparł:
- Dziś w nocy. Jakbyś
przychodziła wcześniej na śniadania, to byś je jeszcze zobaczyła. A nawet
Chejrona, który je ściąga.
- I tak Kucyk zrobił to
spotkanie playboyów, tylko dlatego, że już ogólnie miał was… nas dość - zauważył spokojnie
Oscar. - Tęczowe baloniki na hel z jego twarzą jedynie mu przypomniały, że pora
na coniedzielne spotkanie.
- Następnym razem wytapetujmy
mu Wielki dom naszymi twarzami, wtedy będzie na pewno pamiętał, że czas na to
spotkanie playboyów.
To była tylko sarkastyczna
uwaga, choć gdy złapał spojrzenie Charlesa, zaczęłam się bać. Nie chciałam
codziennie widzieć twarzy Thomasa, za każdym razem gdy mijałabym Wielki Dom.
Wystarczy mi to, cholera, że i tak jakoś prawie codziennie na mnie wpada, nawet
jeżeli tylko po to, żeby oznajmić, że „widział mnie dziś na śniadaniu i był
pewny, że to Audrey Haupbrn zmartwychwstała (w takim stanie rozkładu w jakbym
obecnie się znajduje)”.
- Stop, wróć - zarządziła nagle
Jenny, machając ręką przed sobą i nakazując wszystkim cisze. - Karny trening. Dla dzieci Afrodyty. Jutro. Przecież jutro jest Turniej, kretynie.
- W tym przypadku kretynem byłby Chejron, bo to on wyznaczył
termin treningu - sprostował Brown. - Ale nie, ponieważ Turniej jest pojutrze.
Boskie sprawy i problemy, nie pamiętam. Jutro mamy wolne, możesz przekazać
dalej.
- Na pewno. Stawiam dwie dychy,
że chcesz…
Nie dokończyła swojej pełnej przesłodzenia
i ironii paplaniny, bo Thomas oderwał od niej spojrzenie i popatrzył się na
mnie pytająco. I nim zdążyłam zorientować się, co ode mnie może chcieć, a wtedy
wstać i uciec, albo kazać mu się zamknąć, ten wypalił:
- To jak Rowllens? Jedziemy
jutro po zajęciach?
Cholera.
Jenny zesztywniała, otworzyła
oczy szerzej i gwałtownie popatrzyła na mnie, aż zamachnęła się włosami. Jej
spojrzenie mówiło wszystko. Potrafiłam się jedynie uśmiechnąć i wydobyć z
siebie ciche „haha, no właśnie…”. Bynajmniej nie chciałam poruszać tego tematu
przy pięciu osobach. Jakby tylko Thomas wiedział, że nie chciałam pojechać do
mamy, to bym przeżyła. Poza tym, z nim zawsze się kłóciłam o wszystko, łatwo by
było zmienić temat, przejść na inny. A przy pięciu osobach było mi o wiele
trudniej im pokazać, jaką beznadziejną córką jestem.
Nagle, siedząc na schodach
Wielkiego Domu poczułam się beznadziejnie mała i nic nie warta, co było w moim
przypadku nowym doznaniem.
- Jedziecie? - powtórzyła moja nowa przyjaciółka, zwężając oczy. - Gdzieee?
- Jedziecie? - powtórzyła moja nowa przyjaciółka, zwężając oczy. - Gdzieee?
Spojrzałam się na Jenny
niepewnie. Ta jedynie wzruszyła ramionami i oparła się plecami o regał, jak
zwykle krzyżując ręce na piersi i przybierając typową dla siebie pełną
obrzydzenia i znudzoną minę.
- Ja tylko sugeruję -
oznajmiła. - Do niczego nie zmuszam. Jak dla mnie możesz to olać i pójść grać w
siatkówkę z naszymi kochanymi
pojebańcami vel
obozowiczami. Chętnie z tobą pogram. Ostatnio niezbyt nam wyszło, twoje
czoło nie było gotowe na tę grę.
Przeniosłam spojrzenie na to
cholerne złote kółko, które trzymałam w ręku. Nie odzywałam się wystarczająco
długo, żeby Jen mlasnęła zirytowana i gwałtownie się wyprostowała.
- Ja piernicze, Victoria! -
zawołała. - Ruchy. Dzwonisz, nie dzwonisz! Cholera, nawet mój pluszak by to
szybciej załapał, niż ty?
- Masz pluszaka?
- Zamknij się. Tak mi się tylko
powiedziało - odcięła się natychmiast. Nawet nie miałam ochoty drążyć tematu.
Stałam obok w niej w uroczym
saloniku w Wielkim Domu. Przytachała mnie tu i oznajmiła, że powinnam zadzwonić
do mamy przez jakiś iry-cośtam, pogadać z nią i poprosić o przesłanie paczki z
ubraniami.
- Dzwonisz? - powtórzyła. - Bo
jak nie, to ta drahma mi się przyda. Skończyła mi się whisky, muszę dokupić.
- Pijesz whisky? - spojrzałam
się na nią, krzywiąc się lekko.
- Nie, cholerne soczki jabłkowe
- zgromiła mnie spojrzeniem. - A wieczną chrypę mam dlatego, że jestem drugą
pieprzoną Bonnie Tyler.
- No wiesz… - zaczęłam unosząc
brwi, jakbym chciała się z tym zgodzić, powiedzieć, że wszystko jest możliwe. -
Powinnaś spróbować, wtedy miałabyś wiecznie dużo kasy na tą swoją whisky.
Jenny westchnęła, kręcąc głową.
„Jezu, z kim ja się zadaję”, zdawała się pytać, kiedy wzniosła oczy ku sufitowi.
Byłam niemal pewna, że jej
niechęć do tego, żebym jechała z Thomasem, była fikcją. Jenny jakiś cudem się
domyśliła, że się boję jechać. Musiała zrozumieć, że moje jąkanie się ma swój
powód w strachu. A przynajmniej zauważyła, że mam opory… I zaprowadziła mnie
tutaj, do Wielkiego Domu, do jakieś cholernej fontanny na środku jednego z
pokoi, gdzie rzekomo miałam wrzucić tą monetę i w zamian dostać hologram mojej
matki.
Pomijając kwestię, że chętniej
połknęłabym tą całą drahmę, niż rozmawiała z mamą…
kto oraz co ćpali, kiedy wpadli na tak idiotyczny pomysł, jak ciskanie kasy w
tęczę? A to, że z tego ma pojawić się widmo-rozmówca?
- Victoria, zaczynasz mnie
irytować.
- To nic nowego - zauważyłam
przytomnie, ale zaraz dodałam: - Czyli… Mam wrzucić…?
- Tak. Wrzucasz, mówisz imię i
nazwisko swojej mamy, a potem sobie z nią radośnie gadasz.
Popatrzyłam na tę dziwną tęczę. Jenny odchrząknęła
znacząco.
- Dobrze - westchnęła z
teatralną rezygnacją. Tak naprawdę wyczuła, że powinna się zmyć. - Robimy tak.
Idę do bufetu, zamawiam sobie gofra, a jak wrócę i zobaczę, że stoisz tu jak to
ciele i się nadal zastanawiasz, to bez słowa cię zabieram i idziemy. Jasne?
Byłam spanikowana. Może nie aż
tak, kiedy byłam przekonana, że wysadziłam szkołę i komuś stałą się krzywda,
ani nie kiedy z niej uciekałam, dusząc się od pyłu i dymu, ani kiedy zamknęli
mnie na komisariacie, ani nie aż tak, kiedy uświadomiłam sobie, że jestem
porywana przez obcego kolesia, który gada o bogach greckich. Tyle że
wiedziałam, iż nie powinnam dać tego po sobie poznać i tak jak zawsze
uśmiechnęłam się do mojego „spanikowania” z wyższością.
- Jasne, że jasne -
żachnęłam się i podrzuciłam drachmę w ręku. Odruchowo przeniosłam ciężar ciała
na drugą nogę i nonszalancko odgarnęłam włosy do tyłu. - Weź mi też. Z cukrem -
pudrem.
- Okay - mruknęła, po czym
westchnęła, w taki sposób jak goście, którzy właśnie zbierają się do wyjścia. -
No to dajesz.
Córka Demeter poklepała mnie po
ramieniu. Mogłabym postawić dychę, że to nie była sztuczna, typowa dla niej,
przesłodzona i przez to ironiczna uprzejmość, ale naprawdę chciała mi w swój
niecodzienny sposób dodać odwagi.
- Pomyśl sobie, że przynajmniej
masz fajniejszą mamę od mojej. Pozdrów.
Minęła mnie, trzasnęła
drzwiami, a ja zostałam sama, mówiąc sobie, że „zadzwonię, jak ucichnie jej
głośne tupanie”. Wsłuchiwałam się w jej kroki, pocieszając siebie, że
przynajmniej nie zachowywałam się jak panikara przy Jenny, a nawet udało mi się
trzymać fason. Przynajmniej na końcu, jak szok, że „to się dzieje” minął.
Jednak w końcu przestałam ją słyszeć; zostałam ja i ta cholerna fontanna,
lampka i tęcza w delikatnej mgiełce.
Odruchowo podciągnęłam dekolt
bluzki, wygładziłam sobie moje zwykłe szorty, w których tu przyjechałam.
Wzięłam trzy głębokie wdechy i odgarnęłam pocieniowane kosmyki z oczu. Mama
nienawidziła, jak miałam „włosy w oczach, od tego się powiększa wada”.
- Idiotka - mruknęłam do
siebie, ze współczuciem dla samej siebie, że prowadzę tę konwersację ze sobą. - Po co się
stresujesz, to i tak nie wyjdzie. To tylko cholerna tęcza.
Prychnęłam, histerycznie
rozbawiona, że w ogóle w coś takiego uwierzyłam. Po czym z nonszalancją,
udawaną chyba tylko dla samej siebie, podrzuciłam monetę, która wpadła w mżawkę
i… znikła?
- Boże! - wymsknęło mi się, po
czym gwałtownie wychyliłam się w bok sprawdzić, czy za fontanną nie ma żadnej
dziury, gdzie ten nieszczęsny krążek wpadł.
Przypomniały mi się słowa Jen,
że to był moment, kiedy miałam powiedzieć do kogo chcę zadzwonić. Cóż, nie
zdziwiłabym się, jakbym w odpowiedzi na mojego „Boże!” dostała: „Przepraszamy.
Wybrany abonent jest w tym momencie nieosiągalny”. Albo co gorsze- byłby osiągalny…!
Zdegustowana swoimi
nieśmiesznymi dowcipami, których miałam w głowie pełno, kiedy się stresowałam,
zacisnęłam palce wokół nadgarstka drugiej ręki i wypaliłam:
- Hellen Rowllens?...
I skamieniałam, bo zamiast
mgiełki i cholernej tęczy, zobaczyłam moją mamę, która siedzi przy stole w
naszej kuchni i sprawdza jakieś papiery.
- Cholera. - Znowu coś mi się
wymsknęło, trochę za głośno, bo mama podskoczyła na krześle, rozejrzała się, a
kiedy mnie zauważyła…
cóż.
- Cholera!
To u nas rodzinne.
Serce łomotało mi jakby ktoś je
podłączył do kroplówki z adrenaliną, a ja sama miałam ochotę machać rękoma i
stepować jak oszalała. Zamiast tego potarłam przedramiona i uśmiechnęłam
niewinnie.
- Hej mamo.
- Vickusiu…? - zaczęła,
nachylając się bliżej mnie, jakby chciała ocenić, czy to ja, czy ma zwidy.
Jednak zaraz westchnęła, bo sobie przypomniała. - Ach no tak. Magia.
- Magia? Czyli wiesz, że…
- Tak, wiem. - Z bijącym sercem
obserwowałam każdy jej ruch. Była hologramem, zdawała się migotać jak każda
mgiełka wody i trudno mi było dostrzec jak zmienia się jej twarz, czy biorą nad
nią górę emocje.
Nie odpowiedziałam nic, tylko
pokiwałam ze zrozumieniem głową i utkwiłam spojrzenie w jej ciemnych,
farbowanych włosach, które miała spięte w nie wiadomo co nad karkiem, a pojedyncze
kosmyki spadały jej na twarz. Ubrana w jeansy z grubym paskiem, koszulkę i
lnianą koszulę z rękawkiem do łokci, wyglądała identycznie, jak kobieta, która
zawsze budziła mnie do szkoły, kupowała lody w parku, podcinała i wpychała w
zaspy śniegu, bylebym się cieszyła, szykowała śniadanie, kiedyś nawet ubranie…
Cóż, była moją mamą. I jak ją widziałam, od razu widziałam całe swoje życie,
którego była nieodłączną częścią.
Ale w którym nie było bogów
greckich, magicznych koni, dyrektora obozu, który jest bogiem, a drugi
centaurem. Tak samo, jak nie było Esmeraldy, Johnny’ego, Jenny, Chrisa,
Thomasa, Pandory, Norberta, Nicolasa… ba! Nie było nawet Milosa czy Petera.
- Wszystko u ciebie w porządku?
- usłyszałam. Tak się zapatrzyłam w nią, że aż drgnęłam, kiedy coś powiedziała.
Owszem, była w tym troska, ale
też pewna ilość sztuczności, jaka pobrzmiewa w każdym pytaniu, które pada tylko
po to, żeby przerwać niezręczną ciszę.
- Tak, wszystko dobrze -
odparłam, przestępując z nogi na nogę. Nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić.
- Kocham tę odpowiedź. Coś więcej? - Uśmiechnęła
się delikatnie.
- Nie no - wyszczerzyłam się i
zaśmiałam cicho. Nie było źle, nie było źle. Gadałyśmy normalnie, nie było źle.
Nie miałam jeszcze wyrzutów, proszę, niech tak zostanie… - Tu jest cudownie.
Naprawdę. Jak na moich ukochanych obozach. Boże, mamo, ile tu jest zaj…
genialnych osób! Poza tym jest taki Turniej. Wiesz, długa historia, ale biorę w
tym udział. A, Jenny cię pozdrawia, to taka jedna, nie wygląda na miłą, ale
potrafi…
Mówiłam bez sensu, byleby
mówić. Byleby nie dopuścić ją do głosu, byleby nie zmienić tematu. Na jaki?
Och, na przykład temat wracania do domu. Albo może… kto jest moim tatą? Proszę
was, pomyślcie jak niezręczne to jest- mam rozmawiać z moją mamą, z kim się przespała,
a ten ktoś potem zniknął? Ba, mogę z nią pogadać o całym domku mojego
przyrodniego rodzeństwa, które, jak mnie uznają, będę mieć! Rzecz jasna, jeżeli nie będę jedynaczką, jak
Christopher, albo będę mieć jednego brata- bardzo chętnie, na przykład Charlesa…!
- Kiedy masz zamiar wrócić?
Spojrzałam się na nią i
zobaczyłam to spojrzenie stalowo niebieskich
oczu. Pytała niby miło. Ale oczekiwała jednej odpowiedzi. Nie interesowało ją
to, co opowiadam. Bo po co?
- Ja… nie wiem mamo -
przyznałam. - Jest Turniej, wakacje…
- Chcesz tu siedzieć całe dwa
miesiące?
Tak!
- Eee… Nie myślałam o tym.
- Nie? - odłożyła na stół
długopis, który do tej pory trzymała uniesiony w górze. Pokręciłam głową. - A
dlaczego nie?
- Po prostu- wzruszyłam
ramionami, próbując wyglądać na wyluzowaną. - Wypadło mi z głowy.
- Tak samo jak to, żeby wpaść
odwiedzić matkę i powiedzieć jej, że się włączyło w szkole bombę, wyjeżdża się
na jakiś obóz czy chociaż się pożegnać? - zapytała, z każdym słowem ponosząc
głos coraz bardziej. Nie krzyczała. To było… tak jakby coraz mocniej zaciskała
zęby mówiąc to, choć wypowiadała się bardzo wyraźnie. Jej twarz po prostu
kamieniała, znikały z niej to matczyne opanowanie i dostojność.
Wzięłam głęboki wdech.
Normalnie bym coś odpowiedziała, co zapewne w dalszym ciągu tej dyskusji
skutkowało szlabanem. Ale tym razem mama miała rację- no, to też nie było czymś
nowym, ale tym razem i ja uważałam, że schrzaniłam sprawę. Dlatego jedynie
wydusiłam z siebie:
- Nie, nie o to chodzi. Po
prostu…
- Cholera, Victoria! -
wybuchła. - Wiesz jak się o ciebie martwiłam, jak dowiedziałam się od Emilii
Grinder, że w szkole był wybuch, uczniów odesłano do domów, a ty ani nie
odbierałaś telefonu, ani nie wróciłaś? Pani Grinder mówiła, że Arleta jest już
w domu, a ja nawet nie wiedziałam, czy moja córka żyje!
- Podziękuj geografowi, tak
zeznawał, że wysłał mnie na komisariat - mruknęłam pod nosem, choć zaraz się
ugryzłam w język. - Padł mi telefon, naprawdę. Zapytaj się dyrektora. Jak byłam
u niego tego dnia, wspominałam o tym.
- Byłaś znowu u dyrektora? -
jęknęła mama, nie wiedząc czy najpierw się rozpłakać, czy potem, bo najpierw
wypada mnie zamordować.
- Przez…
- Nic mi nawet o tym nie mów!
Ciesz się, że ci twoi znajomi znają jakieś czary
mary i nie ma tematu! -
ciągnęła mama. - Telefon od policji po trzech godzinach wydzwaniania do ciebie
też mnie nie ucieszył, choć przynajmniej wiedziałam, gdzie cię szukać. Przez
chwilę, bo ten pieprzony policjant dzwonił powiedzieć, że moją córkę wywozi
gdzieś jakiś młody gnojek!
- Thomas wcale nie jest
gnojkiem- zauważyłam, mało mądrze.
- Nie obchodzi mnie żaden
Thomas! W ogóle… Czyś ty zwariowała, że wsiadłaś obcemu facetowi do samochodu?!
- Przed chwilą był młodym
gnojkiem, nie facetem.
- Victoria! - krzyknęła mama i
walnęła ręką w stół, aż podskoczyłam na miejscu. Moje uwagi nigdy nie były
przyjmowane zbyt dobrze, a tym razem mogłam sobie tylko na nie pozwolić.
Odbijanie piłeczki byłby zbyt ryzykowne, a ja naprawdę nie chciałam się kłócić.
- Mamo, ja naprawdę przepraszam
- zaczęłam, próbując brzmieć pewnie. - Po prostu… jak mnie przesłuchiwali,
byłam strasznie przerażona. Oni nie chcieli słuchać, że nie wiedziałam nic o
tej bombie, ani, że jakiś geniusz ją tam umieścił. A Thomas powiedział, że
uciekamy… no to wiesz, uciekamy! - zawołałam, jakby to wszystko miało wyjaśnić.
Stalowe oczy jednym spojrzeniem dały mi do zrozumienia, że to nie działa, że ją
to nie obchodzi. Ramiona mi oklapły i na jednym wydechu wyrzuciłam z siebie: -
Bałam się, że mnie zabijesz, jak się dowiesz.
Mina mojej mamy mówiła
wszystko. Że tylko się pogrążyłam wtedy, że wolałaby mnie już odebrać z
komisariatu, niż czekać tygodniami na znak życia. Ale jakbym nie uciekła, to by
tego nie wiedziała. I po przyjechaniu na posterunek, miałabym identyczne
piekło. Więc to, że próbowałam coś naprawić bardziej, bardziej i jeszcze
bardziej, było wytłumaczalne. Przecież mam rację…?
- A jak już tu przyjechałam, to
byłam w szoku - kontynuowałam. - Wiesz, zobaczyłam smoka, nad głową latały mi
świnie ze skrzydłami, a jakiś facet, który wyglądał jak alfons, przedstawił się
jako Dionizos! Ee… Spokojnie, on nie jest alfonsem, to prawdziwy Dionizos, nie
pseudonim artystyczny… eee... właśnie.
Mina mojej mamy ani trochę nie
złagodniała. Była wściekła.
Zawsze... zawsze mnie ignoruje,
zawsze liczy się tylko efekt, skutek, koniec. A to, że ja też się mogłam bać,
że to ja byłam otoczona przez policję, to mnie przesłuchiwali i to mnie
porwali, to mi powiedzieli, że jestem mutantem i to ja zostałam wsadzona w
świat cholernych bogów… to nieważne. A teraz nawet nie mam jak się
usprawiedliwić, „bo nie”. Ona i tak będzie na mnie zła, cokolwiek bym nie
powiedziała.
I to mnie trochę zirytowało.
- A potem - walnęłam bez
zastanowienia - powiedzieli mi, że mój kochany tatuś to grecki bóg. Wiesz coś o
tym?
Wtedy byłam jedynie zbyt
wkurzona, że mama może mnie bezkarnie strofować, krzyczeć na mnie i oceniać to,
co robiłam, a sama nigdy nie czuła tego co ja wtedy, nigdy nie bała się, że
kogoś zabiła. Ale nieee…! I tak wie lepiej, jakie to uczucie i na moim miejscu
siedziałaby spokojnie i czekała, że jej matkę zamkną w więzieniu, każą zapłacić
za zniszczenia szkoły, a ją władują do poprawczaka.
Ciemnowłosa kobieta napięła się
jak struna, widziałam jak porusza szczęką, kiedy przełyka ślinę. Jasne oczy
były wlepione we mnie, a ja wiedziałam, że przegięłam.
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam - zaprzeczyłam
odzyskując spokój w głosie. - Po prostu się zastanawiam, jak „wielkiej miłości
jestem owocem”, skoro w przypływie szczęścia moim ojcem może się okazać
cholerny Apollo, a tam będę miała około tuzina rodzeństwa, z czego ponad połowa
ma urodziny w tym samym roku co ja, a na pewno znajdę kilka osób z tego samego
miesiąca co ja.
Moja mama była sina ze złości,
jej spojrzenie było… po prostu straszne.
- Patologia i jakaś orgia w jednym
- dorzuciłam fachowym tonem, splatając ręce.
Przegięłam. Widziałam to i
słyszałam w ciszy, która nastąpiła. W uszach szumiała mi krew i zdawało mi się,
że moje serce podskoczyło do gardła. Przegięłam i to mocno, a jedyne co czułam
to strach przed tym, co usłyszę. A spodziewałam się absolutnie wszystkiego.
Uczucie, jakie mi towarzyszyło… miałam wrażenie, że jestem pusta w środku, nie
mam sumienia, moralności, niczego. I jestem straszna, bo to sprawiło mi
przyjemność. A jednocześnie krzyczałam na siebie, że jestem potworem.
- Ty bezczelna… - zaczęła mama,
ale zaraz umilkła. Gromiła mnie spojrzeniem. Bez względu jak bardzo chciałam ją
teraz przeprosić, i jak dobrze wiedziałam, czym to się skończy… wyprostowałam
się i zarobiłam taką minę, jakbym chciała ziewnąć.
- Wiedziałaś, że… no wiesz.
Wiedziałaś, że ja jestem...eee… nienawidzę tego mówić -jęknęłam, mlaszcząc z
frustracją. - Że mam problemy z genealogią?
- Nie. - Pokręciła głową. -
Powiedział mi dopiero ten chłopak. Przysłali jakiegoś wyrostka. Przedstawił się
jako… syn Zeusa -
prychnęła cynicznie. - Mówił, że kiedyś właśnie był w tym całym obozie, żebym
się o ciebie nie martwiła. Wiedziałam, że sobie poradzisz, bardziej mnie
interesowało, dlaczego jeszcze nie wróciłaś.
Wciągnęłam powietrze przez
zęby, kiwając głową. Nie miałam co od siebie dodać.
Z jednej strony byłam
zadowolona, że moja mama uważa mnie za tak zaradną i bystrą osobę, że nie boi
się czy dam sobie radę. Wiedziała, że dam. Ale z drugiej strony… Chciałabym,
żeby się o mnie martwiła. Chciałam tego matczynego przewrażliwienia.
- Więc? - Znowu ten zimny ton. -
Dlaczego?
Po prostu się bałam, okay? Nie
chciałam cię widzieć. Teraz też nie chcę.
- No dobrze… - rzekła mama bez
emocji, słysząc, że nie odpowiadam. - A w ogóle planujesz wrócić w te wakacje?
- Mówiłam ci już. Nie wiem, nie
zastanawiałam się.
- Rozumiem - powiedziała
powoli, tonem, którego nienawidziłam. - Czyli widzimy się we wrześniu, kiedy
skończą się wakacje, które spędzimy osobno, tak?
Jejku, tak. Spędzimy jedne
wakacje osobno. Nie mogę? Bym cię odwiedzała, przyjeżdżała na weekendy. Jestem
już duża, jakoś inni nie musze się rodzicom spowiadać, że tu gniją dwa
miesiące, a moja mama ma do mnie pretensje o tydzień.
- Nie, mamo, nie wróciłam, ale
to nie znaczy…
- Nie? To co? - zapytała wyzywająco.
- Nie wiem.
- Widzę - odparła. - Zawsze
„nie wiesz”.
Pokiwałam z irytacją głową. Od
wybuchu dzieliły mnie sekundy. Chciałam na nią nawrzeszczeć, że zachowuje się
jak nastolatka. Że widocznie temat mojego ojca, jej cholernego kochanka, ją
wkurzył, bo to wielka niespełniona miłość, w dodatku miała swój koniec. Miałam
ochotę jej wygarnąć, że jest moją mamą, powinna się zapytać, czy mam tu
przyjaciół, czy jedzenie jest dobre, czy nie wysłać mi ubrań...! Powinna mnie
pocieszyć, że pokłóciłam się z Amy, powinna zmartwić się, czy ten Turniej nie
jest niebezpieczny. Powinna pozdrowić Jenny, przecież przekazałam pozdrowienia!
Tak, powinna. Chciałam, żeby powinna. Ale ja też powinnam do niej zadzwonić.
Zadbać o to, żeby moja mama nie denerwowała się, gdzie jest jej jedyna
córeczka, kiedy wie, że szkoła, w której była, wybuchła.
- Muszę kończyć - odezwałam się, przyglądając
się tępo jej… moim kapciom, na jej stopach. - Zaraz mam zajęcia z szermierki.
- Miłej zabawy. - „Nic mnie to
nie obchodzi”, tak to zabrzmiało. - Cześć.
- Pa.
Zanim zniknął jej obraz na
mgiełce, mama pochyliła się z powrotem nad papierkową robotą. A ja, kiedy
rozmył się jej hologram, przez chwilę patrzyłam się, jak woda chlupie w tej
fontannie, po czym z frustracją, z całej siły tupnęłam w sadzawkę, żeby
wychlapać jak najwięcej wody. Ciecz rozprysła się wokół, chlapiąc moje łydki,
podłogę, fotel po prawej stronie, a ja włożyłam do środka drugą nogę i
skakałam jak opętana w brodziku, jak ktoś, kto próbuje zabić stado mrówek, i
najwyraźniej to jego życiowy cel.
Dojrzałość poziom najwyższy.
- Aaaaaaaaaaa!!!
Byłam wściekła. Na mamę.
Powinna się o mnie martwić. Powinna powiedzieć, że mnie kocha i tęskni. Powinna
o coś się zatroszczyć, nie wiem- niech powie mi, że przytyłam, włosy mi urosły,
mam więcej siniaków na nogach! Cokolwiek! A nie rozkopywać to, co było. Stało
się, nie cofnę czasu! To ja zawaliłam. Ale zawaliłam, będąc tym cholernym
herosem. A tu ona położyła sprawę, bo ja ojca sobie nie wybierałam. Cholerny,
nigdy nie istniejący Adrian Rowllens, dlaczego nie mógł on być moim tatą, tak
jak wierzyłam przez tyle lat?!
Poczułam jak coś ściska mnie w
okolicach oczu, a następnie pokój się rozmazał. Zamrugałam, przestałam tupać w
fontannie jak wariat, a na policzkach poczułam kilka łez, które spadały, kapiąc
na brodę, potem po szyi.
Cholera, czy ja zawsze muszę
płakać?
Nie myśląc długo wyszłam z
brodzika, jakby to była najnormalniejsza rzecz świata i robię tak codziennie.
Szybkim krokiem pognałam do drzwi, które szarpnęłam tak mocno i gwałtownie, że
nie zdążyłam się odsunąć, zanim te z impetem uderzyły mnie w brew i policzek.
Zaczęłam przeklinać, cofając się do tyłu i przyciskając obie ręce do oka i
sprawdzając, czy nie leci krew.
Gumowe japonki, które miałam na
nogach, trzeszczały od wody, przy każdym moim kroku i zostawiały mokre ślady na
wykładzinie. Odnalazłam drzwi wejściowe i z hukiem je otworzyłam. Nie zależało
mi na cichej ucieczce i zaszyciu się w kąt. Chciałam rozwalić wszystko co
widzę, choć nie chciałam na nikogo…
- Ała!
…wpaść. Cholera jasna, co to ma
być?!
Zbyt zajęta przecieraniem sobie
ręką twarzy, nie zauważyłam zbiegając po schodach, że ktoś idzie.
Bezceremonialnie spadłam na tą osobę, odkręcając się od zderzenia i spadając na
ziemię. To przynajmniej zatrzymało falę frustracji, na chwilę pozwalając mi
pomyśleć „ał, upadłam!”.
- O mamuniu, nie zauważył… Victoria!
O nie, nie ten głos, proszę,
nie! Wykrzywiłam się leżąc na brzuchu, ale bardziej zależało mi na tym, żeby
nikt ze mną nie gadał. Dlatego nie obracając się, szybko wstałam z ziemi i
poszłam dalej. Na próżno.
Amy biegła już za mną.
- Wiesz, to było perfidne. Nie
musiałaś mnie tratować!
W myślach wyklinałam ją,
rozważałam obrócenie się i walnięcie jej albo chociaż takie nabluzganie, żeby z wrażenia się
zamknęła i nigdy do mnie odezwała. Jak będą ją ignorować, przypomni sobie, że
ona mnie pierwsza ignorowała i mnie zignoruje, ignoruj, ignoruj, zignoruje
wtedy, ignoruj…!
- Victoria! Ta, nie odzywaj się
do mnie, rozumiem! Ale „przepraszam”, że
na mnie wpadłaś się przyda! Ta, rozumiem, że nie przeprosisz, bo nie umiesz,
dobra, ale jednak choć na mnie pooopaaatrz, no weź, to się robi chamskie! Och,
nie, ty jesteś chamska, ja z resztą też, pani diagnostyku!
Zero reakcji z mojej strony
spowodowało u niej jeszcze większą irytację. Nie wytrzymała i chwyciła mnie za
ramię, po czym szarpnęła. Nie spodziewałam się tego, wiec poleciałam w bok.
Obróciłam się jak szmaciana lalka baletnicy, a kiedy na nią spojrzałam,
zobaczyłam jak otwiera usta, żeby mi wygarnąć. Jednak w tym momencie zobaczyła
moją twarz i odkryła, że coś… coś jest nie tak. Przed chwilą chciała mnie
zabić, teraz wyglądała, jakby się mnie przestraszyła, jakby nie wiedziała, co
powinna zrobić.
- Tak - powiedziałam, bo jej
mina zdawała się mnie pytać „ty płaczesz?”. - Więc łaskawie mnie puść.
Nie zrobiła tego, wręcz
przeciwnie. Zacisnęła mocniej palce i bez słowa pociągnęłam nie za rękę.
Poleciałam do przodu i wpadłam prosto na nią. Wytrzeszczyłam oczy i cała się
napięłam, kiedy poczułam jej ręce na swoich barkach, a drugą na głowie, kiedy
przycisnęła mnie do swojego ramienia. Najpierw chciałam się wyrwać i
przeklinać, bo co ona sobie myśli. Ignoruje mnie, nasyła Johnny’ego, wyzywa,
ocenia… a teraz mnie przytula?!
Ale potem… potem nie wiem co.
Potem wzięłam wdech, żeby się uspokoić, i zamiast spokojnego wydechu, wyleciał
ze mnie stłumiony szloch, a ja zacisnęłam powieki, z których pociekły dwa
wodospady.
Amy nic nie mówiła, przycisnęła
mnie do siebie mocniej, gładząc mnie po włosach i opiekuńczo trąc po jednej z
łopatek. Była mojego wzrostu, przytulanie się do niej nie było trudne. I choć
nadal mnie nie przeprosiła, uniosłam ręce i objęłam ją mocno, a twarz schowałam
przy jej szyi i tam próbowałam się uspokoić.
Nie trwało to długo, pozwoliłam
sobie tak stać może dziesięć sekund najwięcej. Najpierw próbowałam się
uspokoić, potem zebrać się w sobie, żeby się odsunąć i przyznać „tak,
płakałam”. A kiedy mi się to udało, odsunęłam się od niej i już chciałam
wyjaśnić, że to… tu jakieś improwizowane kłamstwo, Amy spojrzała się na mnie z
troską w oczach.
- Wszystko w porządku? -
spytała i wyciągnęła do mnie ręce.
Tym razem jedynie odgarnęła mi
włosy z twarzy, które się do niej poprzyklejały. Nie spodziewałam się, że ta
nadpobudliwa i raptowna dziewczyna
może zrobić coś tak subtelnie. Miała zimne
ręce, choć może to ja byłam rozpalona.
- Vi, wiesz, że krwawisz? -
oderwała wzrok od mojego czoła, żeby popatrzeć się na mnie z politowaniem i
cynicznym uśmieszkiem. - Mam nadzieję, ten drugi wygląda gorzej.
- Nie - mruknęłam, jednocześnie
wykrzywiając usta.
Chciałam się śmiać, że płaczę.
Wolałam to, niż użalanie się nad sobą. A poza tym nadal czułam się pusta w
środku. Wyjęta ze swojego świata, wsadzona w rzeczywistość, gdzie nic mnie nie
obchodzi. Może dlatego wyznałam:
- Rozmawiałam z mamą.
- Twoja mama…? - zaczęła
wskazując palcem na moje czoło, ale zaraz cofnęła rękę. - A. Nie. Iryfon?
- Jeżeli tak nazywacie tą
cholerną tęczę, to tak.
Dziewczyna kiwnęła głową, przez
chwilę zdawała się zastanawiać, co ona robi w miejscu, gdzie ludzie dzwonią do
siebie za pomocą tęczowej mgiełki. Jednak zaraz potrząsnęła głową i jej
spojrzenie spoważniało.
- Wiesz, że możesz mi
powiedzieć…?
- Wiem. - Wiedziałam. To
dziwne, bo pięć minut temu byłam na nią śmiertelnie obrażona, ale w tym
momencie, dałabym sobie nogę uciąć, że tak. Jej mogę powiedzieć. - Po prostu…
- Mów - ponagliła, kiedy
urwałam. Nie chciałam jej tego mówić, nie chciałam nikomu mówić. To mój biznes.
Jednak łagodne spojrzenie brązowych oczu Amy podziałało jak nożyczki, które
przecięły nitkę, trzymającą moje nerwy i emocje w ryzach.
- Liczyłam, że mama będzie
wzruszona bez granic, gdy mnie zobaczy. Że się popłacze, że nic mi nie jest i
jestem szczęśliwa. A dostało mi się, że się nie odzywałam, nie dałam znaku
życia. Nic ją nie obchodziło, jak ja się czuję, co ja przechodziłam. No, przy
okazji jeszcze nawrzeszczała na mnie, że wysadziłam szkołę i pojechałam z obcym
kolesiem nie wiadomo gdzie.
- Cóż... - zaczęła Amy, unosząc
skołowana brwi, nie bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć. - Ciesz się, że nie zna
Thomasa osobiście. Wtedy dostałoby ci się mocniej.
Parsknęłam histerycznym
śmiechem i pokiwałam głową. To miłe, że próbowała mnie rozśmieszyć, ale w tym
momencie…
- A. I jeszcze zadałam dość
jednoznaczne pytanie o mojego ojca, zasugerowałam, że jest możliwość, że mam
rodzeństwo w moim wieku i to liczne, i nazwałam to „patologią i orgią”.
Amy zbita z tropu popatrzyła
się na mnie, mrugając wolno. Przez chwilę myślałam, że dziewczynie głos odebrało
to jak odzywam się do matki. Jednak ta po chwili przechyliła głowę w przód i
zmarszczyła brwi.
- W sumie… pomiędzy mną,
Nickiem, Johnem a potem Chasem jest jakieś pół roku różnicy… Mamy dwóch braci i
siostrę w wieku Nicka i Johna... Tak, ale nie przyjechali w tym roku… Mamuńciu,
wychodzi na to, że Hermes to ostry zawodnik jest…! – Spojrzała na mnie pełna
podziwu, a potem odchyliła głowę, żeby spojrzeć w niebo. – TAK TRZYMAJ TATO,
GRUNT TO ROZPRZESTRZENIAĆ TE WSPANIAŁE GENY DALEJ, OKEJ?! Tylko ogranicz
tworzenie takich Suze, co?
Ja…Przysięgam. Z dnia na dzień coraz
bardziej byłam pod wrażeniem jej osoby.
Amy, kiedy już odkryła, że jej ojciec jest dość…płodny, uznała, że czas wrócić do tematu.
Amy, kiedy już odkryła, że jej ojciec jest dość…płodny, uznała, że czas wrócić do tematu.
- Wracając. Twoja mama... Może
powinnaś jej dać znak, ale myślę, że twoja mama nie powinna cię opieprzać. Nie
zrobiłaś tego celowo.
- Zrobiłam - mruknęłam.
Nie mogłam oskarżyć mamy przy
innych ludziach, jeszcze uznali, że była dla mnie nie dobra. To przecież moja
mama, najukochańsza osoba pod słońcem, a takie gadanie by tylko pokazało, że
tak nie jest. A jest. Nikogo nigdy nie kochałam jak ją. Ona była cudowna, choć
momentami trudna.
- Potem. Bałam się zadzwonić i
do niej pojechać, bo wiesz… Nie miałabym serca ją zostawić… jakbym weszła do
mieszkania i ją zobaczyła… ona jest sama i mnie potrzebuje… Jeszcze wczoraj
uciekłam, dosłownie zwiałam, kiedy usłyszałam, że mogę pojechać i ją odwiedzić.
Ona ma tylko mnie.
- Twoja mama nie powinna
stawiać cię w takim położeniu, Vi. Jest dorosła, ty masz siedemnaście lat. Nie
możesz ryczeć, że twoja mama jest samotna. Jak nie chce być, to powinna sobie
kogoś znaleźć, a nie uczepiać się córki.
- Przestań - prawie zawołałam.
Gdzieś, coś mi tłumaczyło, że
Amy nie ocenia mojej mamy, jedynie chce mi pomóc, usprawiedliwić mnie przed
samą sobą. Tylko… nie kosztem mamy. Niech nie robi z niej kogoś, kto sobie nie
radzi w życiu. Bo to nie prawda.
– Cholera - zaśmiałam się
histerycznie.- Nie wierzę, że jej po tym
wszystkim bronię.
- Twoja mama kocha cię
najbardziej na świecie. Po prostu się martwiła, a jak zobaczyła, że nic ci nie
jest, to wybuchła.
- Co nie zmienia faktu, że
liczyłam na gloryfikowanie mnie, płacz, że za mną tęskni. Cholera, chyba miałaś
rację - mruknęłam, uśmiechając się smutno do pustki za jej plecami. -
Faktycznie jestem narcystyczna.
- Weź przestań - westchnęła,
patrząc na mnie z litością.
Przez chwilę stała, jakby
walcząc z tym, co chce powiedzieć, aż przymknęła oczy i się poddała.
- Nie jesteś. Powiedziałam to,
bo zaczęłaś mnie krytykować, nie lubię tego. Ja… nie lubię i już. Zrozum, że
nie zniosłam - popatrzyła się na mnie tak, jakby czekała, aż przyznam jej
rację. - Vi, ale już wszystko okay?
- Nie - ponownie zaprzeczyłam. -
Nie wiem, dlaczego mówię to tobie, ale mam ochotę zniknąć.
- Mówisz, bo mnie kochasz. - Wyszczerzyła
się szeroko, klepiąc mnie po ramieniu. - Tak jak twoja mama ciebie, na stówę.
- Wiem, że tak, ale… - głos mi
się urwał i jedynie bezradnie uniosłam ręce, gestykulując, jakbym próbowała na
migi pokazać, że ktoś odebrał mi głos.
- Ale co? Vi, nie oczekuj
cudów, bo się zestarzejesz.
- Dobra - machnęłam rękami,
jakbym chciała się od tego odgrodzić. Głęboki wdech, Rowllens. - Skończyłam
temat.
- Właśnie. Wiesz… Moja chyba
się ucieszyła, że pozbyła się dziecka z domu.
Powinnam ją jakoś pocieszyć,
tak by wypadało. Ale nie umiałam, poza tym Amy nie mówiła mi tego, żeby się
wyżalić. Z jej tonu, lekko drwiącego, nie wyczytałam smutku. Mówiła to żeby i
pokazać, ze nie mam najgorzej, mogłam mieć mamę, co się mną nie będzie wcale
interesować. Spojrzałam się na jej jasne oczy i obiecałam sobie, że jakoś jej
kiedyś to wynagrodzę. Ona pocieszała mnie, że moja mama na mnie nawrzeszczała i
siedzi gdzieś daleko, obrażona na mnie, na swoją wyrodną córkę. Nawet, jeżeli
to idiotyczna oznaka miłości i tego, że umierała ze strachu. Tymczasem jej mama
nawet się nią nie interesuje…?
- Nikt mnie nie pobił -
wyznałam po chwili. - Zbyt gwałtownie otworzyłam drzwi.
Amy spojrzała się na mnie z
powagą, uniosła jedną brew, po czym obie wybuchłyśmy śmiechem.
Jak inni płakali, nie miałam
nic przeciwko. To było w porządku, biedni ludzie mają problemy, są bezradni,
wkurzeni do granic wytrzymałości, ktoś złamał im serce… u nich to było
normalne. Jedyny problem dla siebie samej stanowiłam ja. Zawsze uważałam, że
mój płacz był… czymś dziwnym. Jakbym nie mogła płakać, a kiedy to już robię, to
albo z żałosnych powodów, albo po to, żeby inni się nade mną użalali. A tego
nigdy nie chciałam.
Uniosłam głowę i spojrzałam
przed siebie. Widok jak co dzień, nic niezwykłego. Nic się nie zmieniło. Tylko
gdzieś w mieście moja mama właśnie ma wyrzuty sumienia, choć nadal jest na mnie
zła… Wzięłam głęboki wdech.
- Chodź, idziemy rozruszać tych
frajerów w domku. Dwa ostatnie wieczory były za sztywne, jak na moich
współlokatorów.
Cholera, w tamtej chwili czułam
się tak, jakbym po prostu przecięła kartkę na pół, odcinając od białej części
tą pomazaną. Nie mogłam przecież siedzieć i rozpaczać. Tak robią idioci. A ja
nimi nie jestem. Jestem cholerna Victoria Rowllens, powinnam być tu
najzajebistrzą osobą w obozie, a nie siedzieć i chlipać w ramię Amy, że mamuśka
na mnie nawrzeszczała. Wal się mamuś, idę rozwalić sobie łokieć przez skakanie
po stole oraz przegrać całe kieszonkowe w pokera. I krzyczeć przy tym, i
wszystkich obudzić, i nie wiem co jeszcze. Jak będzie trzeba, to wykąpię się nago w jeziorze i to jej nagram,
byleby mieć chorą satysfakcję, że to zrobiłam, a ona nie może mi zabronić.
Byłam tak wściekła, a
jednocześnie tak napalona na zrujnowanie tego wieczoru. Jakoś wcześniej mi się
tu podobało. Jedna rozmowa z mamą nie mogła sprawić, że zacznę patrzeć na to
miejsce jak na coś, co sprawiło, że moja mama jest na mnie zła.
- Victoria, wiesz… - zaczęła
Amy, a ja spojrzałam na nią niepewnie. Nie przywykłam do mojego pełnego imienia
w jej ustach. - Jakbyś ochłonęła i chciała jeszcze pogadać…i choć to brzmi
dramatycznie i tandetnie, to wiesz, że chętnie z tobą posiedzę - usłyszałam, a
kiedy się na nią spojrzałam, blondynka uciekła spojrzeniem na trawnik przed
nami.
- Okej – westchnęłam.
- Ale mam jedną prośbę, Vi.
- Jaką?
- Weź się uśmiechnij, bo za
drętwo wyglądasz.
Pokiwałam głową; nie chciałam
dziękować, że znów byłam Vi.
12 czerwca 2013 roku pewna dziewczyna pod pseudonimem "Piper77" wysłała na bloga fandomu Percy'ego Jacksona swój rysunek, któryś raz już z resztą. Ale tym razem druga dziewczynka, podpisująca się tam jako "Annabeth24" z pewnych powodów napisała pewien komentarz, w którym podała swojego @ dla Piper77.
13 czerwca 2013 roku zaczela sie korespondencja przez @. Jakieś osiem pierwszych maili dałoby się streścić w jednym zdaniu "Przysięgam, nie jestem pedofilem".
Przez rok zaczeły pisać ze sobą coraz częściej, zaczęły sprawdzać sobie nawzajem opowiadania o herosach, zaczęły nawet pisać wspólne. W trakcie Piper77 zapoznała przez internet Annabeth24 ze swoją inną znajomą z bloga. I po trzymiesięcznych przygotowaniach w trójkę utworzyły bloga Somebody is perfect na którym publikowały między innymi ich wspólne opowiadanie Fielga Trujdza (bo jak ustaliły każdy szczegół, tak pomysłu na tytuł do końca nie miały i tytułem stała się nazwa ich grupy na facebooku). Ta przygoda zaczęła się w lecie 2014 roku, a skończyła rok później, kiedy carmel (bo taki nick miała trzecia autorka) odeszła. W grudniu 2015r. blog został zamknięty i zniknęła z niego Fielga Trujdza, jako że była wspólna, a dziewczyny już nie pisały we trzy.
22 wrzesnia 2016 roku powstał nowy blog - We're All Mad Here. Piper77 zmieniła nick na Night Lady, a Annabeth24 na Gwiazda. Fielgą Trujdzę, opowiadanie złożone z trzech narracji i trzech wątków głównych bohaterek przerobiły na opowiadanie, w którym o wakacjach na Obozie Herosów opowiadały już tylko Esmeralda i Victoria.
Przez prawie pięć lat obie pisały ze sobą przynajmniej raz w tygodniu, jak nie codziennie, raz nawet rozmawiały przez telefon, wysyłały sobie prezenty na święta, pocztówki, listy, opowiadały sekrety i na bierząco opisywały swoją codzienną rzeczywistość tej drugiej.
15 stycznia 2018 - okazało się, że Gwiada i Lady jednak nie są tylko ekranami telefonów, zdjęciami profilowymi i monitorami laptopów; są bardzo realne i rzeczywiste.
Kochani, to co probuję wam powiedzieć, to że po prawie pięciu latach, myślę, że szczerej przyjaźni, udało mi się spotkać z ta druga wariatką, cholera. I jak to było niesamowite i niewiarygodne - że wreszcie się widzimy!, tak obie przyznałyśmy, że normalne - to właśnie takich siebie się spodziewałyśmy i właśnie takie siebie znałyśmy od prawie 5 lat.
(Motto każdego w tym rozdziale; chłopaki po wygadaniu sekretnej historii blizny Oscara, Rwollens po przekręceniu opowieści specjalnie dla Celo, Chris i Charles wystawiszy Thomasa, Felix i Seba po rozmowia z Alexem...)
UWAGA!
Może zauważyliście, że mój wstep był z lekka sentymentalny. Nie zauwazyliscie? Trudno. To wam mówię: był. I jeżeli zechcecie poświecić jeszcze minutę na przeczytanie tego co mam do napisania, wyjasnię dlaczego.12 czerwca 2013 roku pewna dziewczyna pod pseudonimem "Piper77" wysłała na bloga fandomu Percy'ego Jacksona swój rysunek, któryś raz już z resztą. Ale tym razem druga dziewczynka, podpisująca się tam jako "Annabeth24" z pewnych powodów napisała pewien komentarz, w którym podała swojego @ dla Piper77.
13 czerwca 2013 roku zaczela sie korespondencja przez @. Jakieś osiem pierwszych maili dałoby się streścić w jednym zdaniu "Przysięgam, nie jestem pedofilem".
Przez rok zaczeły pisać ze sobą coraz częściej, zaczęły sprawdzać sobie nawzajem opowiadania o herosach, zaczęły nawet pisać wspólne. W trakcie Piper77 zapoznała przez internet Annabeth24 ze swoją inną znajomą z bloga. I po trzymiesięcznych przygotowaniach w trójkę utworzyły bloga Somebody is perfect na którym publikowały między innymi ich wspólne opowiadanie Fielga Trujdza (bo jak ustaliły każdy szczegół, tak pomysłu na tytuł do końca nie miały i tytułem stała się nazwa ich grupy na facebooku). Ta przygoda zaczęła się w lecie 2014 roku, a skończyła rok później, kiedy carmel (bo taki nick miała trzecia autorka) odeszła. W grudniu 2015r. blog został zamknięty i zniknęła z niego Fielga Trujdza, jako że była wspólna, a dziewczyny już nie pisały we trzy.
22 wrzesnia 2016 roku powstał nowy blog - We're All Mad Here. Piper77 zmieniła nick na Night Lady, a Annabeth24 na Gwiazda. Fielgą Trujdzę, opowiadanie złożone z trzech narracji i trzech wątków głównych bohaterek przerobiły na opowiadanie, w którym o wakacjach na Obozie Herosów opowiadały już tylko Esmeralda i Victoria.
Przez prawie pięć lat obie pisały ze sobą przynajmniej raz w tygodniu, jak nie codziennie, raz nawet rozmawiały przez telefon, wysyłały sobie prezenty na święta, pocztówki, listy, opowiadały sekrety i na bierząco opisywały swoją codzienną rzeczywistość tej drugiej.
15 stycznia 2018 - okazało się, że Gwiada i Lady jednak nie są tylko ekranami telefonów, zdjęciami profilowymi i monitorami laptopów; są bardzo realne i rzeczywiste.
Kochani, to co probuję wam powiedzieć, to że po prawie pięciu latach, myślę, że szczerej przyjaźni, udało mi się spotkać z ta druga wariatką, cholera. I jak to było niesamowite i niewiarygodne - że wreszcie się widzimy!, tak obie przyznałyśmy, że normalne - to właśnie takich siebie się spodziewałyśmy i właśnie takie siebie znałyśmy od prawie 5 lat.
Boże, kocham ten rozdział.
OdpowiedzUsuńSeba i Felix, moje ulubione duo w akcji, Alex, kończ z tym szybko, Nick i Es muszą być szyyybkooooo razeeeeem <333
Oscar, kocham tą historię, trochę tutaj bylo chaotycznie ale dobre XD
SEBA I FELIX, KOCHAAAAM <3
Najlepsi
Cleo to siostra Felixa? Łoho, ciekawie, nie powiem, współczuje mu XD
Biedna Victa...w sumie nie wiem co powiedzieć na temat tego rozdziału, bo go już niejako komentowałam, ale bardzo ładne połączenie tutaj wynikło z tym że Cleo pytała o to, dobre, bardzo dobre. Nie było tego wcześniej!
I, wielki powrót Amy!
(Hermes albo Zeus, na stówe)
(Eska od Ateny, stus procentus)
(to tyle ode mnie)
Nez
DZiekuje bardzo ((: ciesze sie, ze choc juz czytalas ten rodzial, to cos nowego ci sie spodobalo!
UsuńTa historia musiala bys chaotyczna, przeciez opowiadali ja Chris, Charles i Thomas, a nie byla odczytywana z ksiazki, ktora dopiero zostanie wydana przez Chrisa pt "Lesny Romans Oscara" ;)
Co do rodzica Es sie nie wypowiem, a w kwestii Rowllens powiem tyle, ze niedlugo ta kwestia bedzie poruszana w kazdym rozdziel, dzieki Amy i Charlesowi......
Gwiazda
Właściwie to chciałabym by Vi była córką Zeusa. Mieć takiego brata jak Charles to genialne! Zresztą pewnie wtedy byłoby więcej całej czwórki, a ja ich po prostu uwielbiam!
OdpowiedzUsuńAlex taki przerażony xd Teraz czekam na Nicka i Es!
Współczuję Vi. Nie chciałabym mieć takiej mamy. Ale Amy super sprawdziła się jako pocieszycielka. Przynajmniej się pogodziły.
Mam wrażenie, że zbliżamy się do rozdziału, na którym skończyłyście pisać na poprzednim blogu.
I cieszę się razem z wami, że udało wam się wreszcie spotkać <3
Czworka mocy bedzie pojawiac sie czesto, bo ja tez ich kocham ;') nie bede tego ukrywac, z reszta...nie mam po co, sami byscie sie domyslili po paru rozdzialach, gdzie bedzie ich wiecej niz Rowllens (nie no, bez przesady, az tak nie zaszalalam).
UsuńMama Victorii jest specyficzna, i na razie jest wsciekla na corke - probowalam sobie wyobrazic jakby to bylo byc matka, ktorej corka nagle znika, po wysadzeniu szkoly i po dostaniu telefeonu, ze jest na komisariacie... Ale pani Rowllens sie jeszcze pojawi i mam nadzieje, ze zapunktuje (:
Naprawde? Ja nie pamietam na czym skonczylysmy Fielga Trujdze, wiec jak przeczytasz cos nowego to daj znac, bo az jestem ciekawa ;p
Dziekuje, ja nadal przezywam fakt, ze widzialam ja po tylu latach na zywo ((;
Gwiazda
Kocham was. Jest późno, więc fabułę skomentuję już jutro, ale ja chcę tylko powiedzieć że najprawdopodobniej w te wakacje jadę do danii by spotkać moją najlepszą przyjaciółkę ;).
OdpowiedzUsuńHahahaha dzieki ((x
UsuńKochana, powiem ci, ze warto ;p ale zaszalalas, ze az w Danii ...
Jeju. Minęły już równo 2 miesiące od dodania tego wpisu, a ja wciąż czekam z niecierpliwością na następny.Przyłapałam się nawet na tym, że co tydzień wpadam tu, aby zajrzeć na chwilę, z nadzieją na nowy rozdział. Liczę, że moje marzenie niedługo się spełni. Póki co pozdrawiam cieplutko i do następnego postu!
OdpowiedzUsuńP.S.
Obiecuję, że będę jedną z pierwszych osób, która go przeczyta.
*still waiting*
OdpowiedzUsuń*still waiting*
OdpowiedzUsuńKochani!
OdpowiedzUsuń22 maja koncze matury. zdaje (oby) ostatnia i jestem wolna. od czerwca jestem tylko dla was i obiecuje przycisnac Lady, zeby wstawila rozdzial. Naprawde glupio nam, ze tyle czasu minelo od ostatniego wpisu. Ale nie myslcie, ze o was kompletnie zapomnialysmy, kazdy wasz komentarz tutaj jest dla nas bodzcem do zmobilizowania sie. Mi tez brakuje wakacji i ja tez czekam, az w koncu do nich wrocimy!
Gwiazda