Kolejne rozdziały będą się pojawiały częściej! Przynajmniej takie jest wakacyjne postanowienie. Tym bardziej, że już teraz Wam zapowiadam, że w najbliższych...trzech rozdziałach rozdziałach wydarzy się dużo, dużo, dużo...nowego i zaskakującego. Tyle zdradzę (;
Jak wasze wakacje? Równie z ograniczoną odpowiedzialnością, co te...?
Gwiazda
ROWLLENS XIX
Wzięłam głęboki wdech.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
Jenny przymknęła oczy i odpowiedziała w jedyny słuszny
sposób:
- Nie.
- Cholera…
- Ja chrzanię, oczywiście, że nie!...
Najgorsze w tym było to, że mówiąc cały czas się śmiała jak
dziecko. Lub sadysta w rzeźni. Wydęłam dolną wargę i popatrzyłam się w jej oczy
odbijające się w lustrze przed nami. Jenny posłała mi krzywy uśmiech.
- Ale już za późno. Sama chciałaś.
- O nie, nie chciałam! – zaoponowałam od razu, żeby nie
pomyślała sobie, że to moje marzenie. – Robię to tylko dlatego, że ty nie masz
jaj.
Czarnowłosa uniosła brwi wyżej, żeby zaraz prychnąć i mnie
zbyć.
- I chwała mojemu organizmowi, bo nie chciałabym być facetem!...
- Wiesz o co mi chodzi. – Cmoknęłam, wywracając oczami. –
Zgadzam się, bo jestem dobrą koleżanką.
- Złociutka… Po tym, to chyba będziemy już przyjaciółkami –
stwierdziła Jen, uśmiechając się cynicznie.
- I już tego żałuję - mruknęłam pod nosem, poprawiając się
na niewygodnym stołku. Jeszcze raz nabrałam więcej powietrza do płuc i wydałam
na siebie wyrok: - No dobra. Obcinaj.
Łazienka w domku Demeter wyglądała inaczej niż ta u nas.
Może to dlatego, że nasza była ledwo widoczna spod tysiąca pustych butelek po
mydłach, szamponach, wacikach, ubrań na ziemi i sterty ręczników. Dużo miejsca
zajmował też kaktus, który wysokością najbardziej zbliżony był do wzrostu Evy
(tak, sprawdzaliśmy; porównywaliśmy go z różnymi przypadkowymi osobami, które
zaciągaliśmy do naszej łazienki). A tutaj wszystko zadbane, beżowy kamień z
drewnianym wykończeniem, w oknach rolety, a na parapecie ogromna paproć. Aż
miło było robić tak głupie rzeczy w tak ładnym miejscu.
- Sama pozwoliłaś - powiedziała Jenny, jakby już się tłumacząc.
Po jej minie nie widać było skruchy ani żalu. Siedząc na
krześle przed nią patrzyłam, jak schyla się lekko i obcina mi nożyczkami do
papieru garść włosów. Czując, że nic nie opadło z powrotem na ręcznik, który
miałam zarzucony na kark, poczułam jak serce wali mi trochę szybciej w piersi.
- Ej, ma być do ramion.
- Spokojnie, wiem co robię - usłyszałam za sobą, ale to mnie
wcale nie uspokoiło. - A ty się przypatruj i ucz, bo tniesz mnie następna.
Nie ruszając głowy, spojrzałam na kamienną posadzkę przy
moim stołku. Na ziemi leżały grube i długie pukle moich włosów. Mokre, wydawały
się ciemniejsze, ale przez wilgoć już teraz zaczynały się falować.
Cholerna Jenny i jej cholerne urodziny.
Jenny za dwa dni miała skończyć siedemnaście lat. Z tej
okazji uznałam, że spełnię jej marzenie: zawsze chciała mieć krótkie włosy.
Ale! Mimo swojej butnej i nonszalanckiej postawy, dziewczyna nigdy nie miała
tyle odwagi i pewności, że zmiany będą lepsze, żeby swoje włosy faktycznie
obciąć. Chyba dlatego jej kruczoczarne, farbowane włosy (podobno naprawdę była
blondynką, o prawie białych włosach) sięgały jej już za żebra. Dlatego uznałam,
że jej pomogę. Cóż, pomóc chciałam inaczej, nawet miałam parę pomysłów. Pierwszy:
ciachnąć jej te włosy we śnie. Drugi: uśpić i wtedy obciąć. Albo potrzymać za
rączkę, gdy ktoś inny będzie ciachał- na przykład profesjonalny fryzjer. Miałam
naprawdę dużo dobrej woli. Ale nie. Jenny uznała, że ma lepszy pomysł:
- Victoria, najwięcej odwagi mi dodasz, gdy pójdziesz na
pierwszy ogień - oznajmiła z diabolicznym uśmiechem. W tamtym momencie
pobladłam. - Jak zobaczę, że wyglądasz fatalnie, będę miała pewność, że to zły
pomysł.
I tak oto skończyłam w łazience u Demeter z ręcznikiem na
ramionach i na chwilę obecną miałam włosy obcięte do ramion już w prawie każdym
miejscu. Jenny właśnie zaczynała mi je wyrównywać i cieniować. W lustrze
patrzyła się na mnie bezradna i rozbawiona twarz Victorii Rowllens, która miała
wrażenie, że wygląda jak łysa kura.
Cholera.
- To co? – usłyszałam zza sobą, a w lustrze zobaczyłam twarz
Jenny tuż obok mojej. Dziewczyna pochylała się do przodu i oprawszy ręce o
kolana, szczerzyła się tuż obok mnie. – Kupujemy sobie bransoletki przyjaźni,
breloczki? Czy idziemy na całość i machniemy sobie tatuaż na nadgarstku?
Proponuję po połówce serduszka, wiesz, ku oryginalności.
Zamiast odpowiedzi, Jenny otrzymała mordercze i pełne
politowania spojrzenie od dziewczyny odbijającej się w lustrze. Owa dziewczyna
miała stosunkowo równo ścięte włosy, już się kręcące i układające w miarę ładnie.
Widząc ją przestraszyłam się, ale wcale nie jej wzroku tylko faktu, że tą
laską, której włosy sięgały do połowy szyi byłam ja.
Nie zostałam jeszcze uznana. Tak, może powinnam uznać to za
obrazę majestatu. „Hej, patrzcie, to moja córka, Victoria, a ja się do niej nie
przyznaję”. Jakbym wiedziała, że mój tatusiek naprawdę tak myśli i dlatego
wciąż jestem bez boskiego przydziału, to z pewnością bym podała się do adopcji,
uciekła z jego domku i wyrzekła faceta. No, chyba, że byłby pozytywnym
skurwysynkiem i robił mi na złość. Oho. Wtedy to bym próbowała zostać jego
ulubioną córcią.
Z drugiej strony nie paliłam się do tego, żeby szukać
boskiego rodzica. Może się bałam. Cóż, to chyba normalne. Co, jak nagle uzna
mnie… yyy… dajmy na to Ares?
Wytrzymałabym więcej niż dwa dni jako siostra Petera? Myślę, że mój
jaskiniowiec miałby w poważaniu kwestie moralne i nie przejął się naszym
pokrewieństwem. Ale, jak nie Ares, zostaje jeszcze dużo oszołomów. Apollo,
Hades, Hypnos, Posejdon, Hefajstos. No proszę. Talentów nie mam, uwielbiana
jestem bynajmniej nie przez urok i miły uśmiech. Do Hadesa mi daleko, poza tym
nijak nadawałbym się na siostrę Oscara i Sary. Oczywiście, Hadesa wyklucza też
inna kwestia- nie mogłabym wzdychać do Oscara, bo to byłby mój brat. A przepraszam,
ten człowiek jest taki piękny... Spać lubię, a i owszem, ale sny, marzenia…to
nie mój klimat. Pierwszy raz do basenu weszłam w wieku siedmiu lat, a wcześniej
dostawałam ataków histerii, gdy ktoś mnie ochlapał wodą. Tak, siedziałam jak
ten ostatni frajer na brzegu i patrzyłam jak inni się bawią, przyznaję się. A
do mechaniki i techniki mam dwie lewe ręce, potrafię zepsuć czajnik,
przechodząc obok. Mogłabym wymieniać dalej, ale gdzie tego puenta?
- Czy można być nieuznanym całe życie?
Amy poniosła głowę i spojrzała się na mnie. Chyba pierwszy
raz widziałam ją ze spiętymi włosami. Od razu wyglądała inaczej. Teraz ciężkie,
proste włosy nie opadały na jej piersi i plecy, tylko luźno związane w niski
kucyk obijały się o jej ramiona przy każdym energicznym machnięciu głową. Niby
przez to było widać jej okrągłe poliki i dużą twarz, ale w tej fryzurze zdawała
się być delikatniejsza i smuklejsza.
- Niby tak - przyznała, cmokając i marszcząc brwi. - Głownie
dzieje się tak, kiedy herosi nie wiedzą o swoim pochodzeniu. No wiesz. Po jakie
gacie burzyć komuś spokojne życie, jak nic go nie chce zeżreć ani poćwiartować?
- A jak trafią do Obozu?
- W Obozie uznają wszystkich. Wiesz kim jesteś i chcesz
wiedzieć kto jest twoim rodzicem - powiedział Johnny, poprawiając okulary na
nosie. - Kiedyś nie było takich obozów, kiedyś półbogowie wykrywali się
nawzajem i radzili sobie bez takiego miejsca. Jak się dowiadywali- zaatakował
ich potwór, poznali innego herosa, objawił im się któryś z bogów- wtedy tak. A
jeżeli masz szansę na normalne życie, jakieś dziecko pomniejszego boga- wtedy
nie uznają.
- Czyli mnie uznają kiedyś? - spytałam.
- Ty i Es jesteście wyjątkowo długo nieuznane, jak mam być
szczera.
- To prawda - wtrącił się Johnny. - Nie martw się, twój
ojciec lub matka pewnie niedługo cię uzna, zawsze uznają.
- Do Suzanne nasz tata się przyznał. Milos, Peter, Christopher
też są uznani, rodzice się do nich przyznali, więc uwierz mi: ty to pikuś, przy
takim wstydzie jak oni…
Siedzieliśmy na plaży, na miękkim piasku, wyjątkowo drobnym
i jasnym. Amy leżała na brzuchu, leniwie machając nogami w powietrzu i
przesypując piach z jednej ręki do drugiej. Johnny siedział zgarbiony ze
skrzyżowanymi nogami. Do tej pory grał ze mną w „inteligencję”. Wymienialiśmy
państwa, miasta, rzeki, tytuły filmów i książek, nazwiska… wszystko, aż komuś
skończyły się pomysły na daną literę. Rzecz jasna- wygrywał. No bo, cholera,
skąd mam znać takie państwa jak Burkina Faso, Węgry albo Łotwa?
- Ja wiem, że uzna - mruknęłam. - Ale chcę wiedzieć, czy może jednak jest szansa, że nie.
- Ja wiem, że uzna - mruknęłam. - Ale chcę wiedzieć, czy może jednak jest szansa, że nie.
- Victoria, w końcu cię uzna. Musi.
Ja tam chętnie dałabym mu czas. W domku Hermesa było
świetnie. Amy i Johnny byli dla mnie jak rodzeństwo, Nicolas również. Był
nieznośny, ale takie chyba jest rodzeństwo, prawda? Chase był spoko, Suze bym
przeżyła. Chciałam tu zostać, ewentualnie mógłby mnie uznać Zeus, wtedy bym zamieszkała
z Charlesem. Ale co jeżeli mój ojczulek to nie Hermes czy Zeus? Tylko jakaś
pierdoła, która przydzieli mnie do pomniejszego wariatkowa? Nie chciałam,
wolałam zostawić wszystko tak jak jest, żeby tego nie zepsuć.
Jednak zanim zdążyłam się tym podzielić, Amy drgnęła
czujnie, a potem zerwała się i usiadła wyprostowana. Johnny widząc to,
zmarszczył brwi, a kiedy się obrócił… on też jakby zesztywniał. Tyle że on, jak
to gentelmen pierwszej klasy, wstał, kiedy podeszła do nas Sara.
Na jej widok uśmiechnęłam się szeroko, bo choć
rozmawiałyśmy tylko kilka razy, bardzo ją polubiłam.
- Cześć - uśmiechnął się do niej okularnik, a ja rzuciłam
Amy znaczące spojrzenie. Ta tylko wywróciła oczyma, ściągając usta.
- Hej. O Boże, Victoria. Kiedy obcięłaś włosy?! -
wykrzyknęła, szczerze zachwycona. Jej oczy zabłysły, a usta wyciągnęły się w
radosnym uśmiech.
- Jakieś czterdzieści minut temu - oszacowałam, patrząc
na niewidzialny zegarek na nadgarstku. - Jenny mi obcięła, a ja jej. Z okazji
jej urodzin.
- Wyglądasz przepięknie, serio. Wtedy też było dobrze,
może powinnaś trochę pocieniować… - oceniła, patrząc na mnie na chwilę
krytyczniej. Jednak zaraz dodała, uśmiechając się lekko: - Ale wiesz co? Jak ma
się włosy inne niż proste, to one codziennie układają się inaczej -
powiedziała, uśmiechając się zblazowana do mnie i porozumiewawczo łapiąc za
kosmyk swoich blond loków. - Codziennie wstajesz i myślisz „hmmm, ciekawe czym
mnie moje włosy zaskoczą dziś…?”. A potem patrzysz w lustro i masz ochotę się
zastrzelić.
Znałam ten ból, oj znałam. A najgorsze było to, że moje
włosy zawsze pozytywnie zaskakiwały mnie gdy miałam zostać w domu, a wyglądały
jak koszmar, gdy wychodziłam do ludzi lub miałam ważny dzień.
Posłałam jej wdzięczne spojrzenie i uśmiechnęłam
autentycznie. Musiałam przyznać, że byłam bardzo zadowolona z tego, że Jenny
obcięła mi włosy. Przez ich dziwny skręt, pojedyncze falki i sterczące kosmyki
podniosły mi włosy wyżej i wcale nie dosięgały ramion, jak miały. Cholera,
najpierw się przeraziłam. Potem odkryłam, że wygląda to naprawdę świetnie i jak
chora psychicznie co chwila kręciłam głową na boki, żeby poczuć jak bardzo
krótkie są.
- Co u ciebie słychać? - Johnny popatrzył się na Sarę.
- Wszystko dobrze, szukam brata - wyznała, śmiejąc się
cicho. - Znowu gdzieś zniknął, a mamy zaraz zajęcia na kajakach.
Blondynka przeczesała drobną dłonią włosy, odgarniając je
z jednej strony za ucho. Naturalne włosy z ciemniejszymi pasemkami kręciły się
lekko, czesane wiatrem i suszone słońcem pasowały jej idealnie. Przy Johnny’m,
który mógł mieć dobre metr dziewięćdziesiąt, wyglądała na niższą, niż w
rzeczywistości była. Oraz kształtniejszą, bo syn Hermesa był raczej kruchy i
cienki.
Wychyliła się zza Johna i z uśmiechem godnym idealnego
dziecka uniosła rękę, w geście powitania.
- Hej Amy!
- Hej - mruknęła blondynka, śląc jej szeroki uśmiech, bez
odrywania od siebie warg. Oparła brodę o rękę podpartą na łokciu i garbiąc się
wpatrywała się w nią jak wilk z uśmiechem sadysty.
Kiedy Sara rozmawiała ze mną, miałam wrażenie, że laska
urwała się z bajki o dobrych księżniczkach, które żyją, żeby pomagać ludziom,
albo z takiej opowieści z przepiękną wieśniaczką, która za dobre serce zostaje
królewną.
- Posiedzisz z nami? - spytałam
ją, kiedy już trochę pogawędziłyśmy.
Reakcje były trzy. Pierwsza: brak
reakcji Johna, który cały czas wpatrywał się w dziewczynę jak w ósmy cud
świata. Druga: Amy, która gwałtownie odwróciła głowę w moją stronę i omal nie
zabiła spojrzeniem. A trzecia Sary, która przymknęła oczy, kiedy uśmiechnęła
się skromnie.
- Bardzo chętnie, ale musze
znaleźć brata - przypomniała. - Oczywiście, poradziłabym sobie sama w kajaku,
ale…chciałabym, żeby choć trochę pochodził na jakieś zajęcia, chciałabym
spędzić z nim trochę czasu. To jednak w pewnym sensie mój brat, a wiesz: zawsze
marzyłam o rodzeństwie, normalnie jestem jedynaczką.
Cóż, dla mnie „normalnie”
zabrzmiało to niezbyt normalnie. Jak to możliwe, że coś jest normalne, gdy w
ciągu roku szkolnego nie masz brata, a potem przyjeżdżasz tu i BUM! Masz brata!
Czy to rzutuje jakoś na resztę rodziny? Nie wiem, czy potem na Wigilię siedzisz
przy stole i wzdychasz, bo brakuje ci rodzeństwa…? Albo jak ktoś „normalnie” ma
normalne rodzeństwo. To jak to działa, cholera? Czy wracając do domu taki heros
czuje jakby właśnie po prostu wymienił sobie herosowego-brata na
normalnego-brata? Nagle zaczęłam się zastanawiać, jak to jest, kiedy ma się tu
rodzeństwo – czy kocha się ich jak prawdziwą rodzinę? Byłam ciekawa, czy jak w
końcu mnie uznają i poznam kto jest ze mną spokrewniony to polecą iskierki z
nieba, drzewa zaszumią, morze się wzburzy a ja odkryję w sercu nieograniczoną
miłość do obcych ludzi…? Jak na razie, z tego co widziałam, każde rodzeństwo tu
było jak rodzeństwo. Kłócili się, obrażali, wyzywali, dokuczali sobie, ale
widać było, że są dla siebie jak rodzina. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ja
też tak mogę. Jak na razie polubiłam parę osób, ale bez przesady, to jeszcze
nie rodzinna miłość… No, może Amy kochałam, ale jej się nie dało nie kochać,
cholera.
- Miesiącami go nie widzę, a jak
już mam pewność, że jest w promieniu kilometra, to jak na złość nigdzie go nie
mogę znaleźć.
Pokiwałam głową na znak, że
rozumiem. Nie spodziewałam się takiej szczerej relacji. Choć prawdę mówią
urzekła mnie, że chciała zrobić coś ze swoim braciszkiem. Choć, z drugiej
strony, to był Oscar. Nie wyobrażałam go sobie w kajaku. Brat i siostra
zazwyczaj się kłócą, dokuczają sobie, gnębią się albo ignorują. A jak już się
pojawi ktoś zgrany, to i tak mają na siebie limit spędzania czasu. No, poza Amy
i Johnny’m, ale Amy nie powiedziałaby, że „chce spędzić trochę czasu z
braciszkiem”, gdyby go nie było obok. Raczej poniosłaby alarm na cały obóz, że
John nie stoi w tym pomieszczeniu co ona, więc zaginął lub został porwany.
- Czekamy na parę osób, chcemy
zrobić ognisko - powiedział Johnny. - Może po kajakach przyjdziecie z Oscarem?
- Chętnie. Odkąd tu jestem
próbuję z Helene i Arthurem zorganizować jakieś obozowe spotkanie, ale zawsze
kończy się na tym, że siedzimy w trójkę u Arthura.
- W życiu nie byłem w ich domku.
- Ja wcześniej też nie…!
Normalnie Judy i Amanda się tam zamykają, ale w tym roku chyba wybrały wolność
– powiedziała, po czym zaśmiała się z własnego żartu. – A że Thomasa nigdy nie
ma, bo znika razem moim bratem i resztą…a Arthur woli nie kusić losu i go nie
szukać…to mamy pusty domek.
- A ten mały? – wtrąciłam się. –
Ten taki podobno nowy, choć dla mnie wszyscy są „nowi”. Es jest nowa, ja jestem
nowa…
- John?
- Johnny jest jeden – mruknęła
Amy.
- To znaczy Junior? – Poprawiła
się, bo podobno już dawno cały obóz ochrzcił najmłodszego dzieciaka Tanatosa
„Junior”, z powodu obecności innego Johna na obozie. Który tu ze mną właśnie
siedział i liczył na to, że nikt nie zauważy, jak wlepia spojrzenie w Sarę… -
On jest… Arthur na niego narzeka, ale chyba dlatego, że tak robi Thomas. To
miły dzieciak, trochę zagubiony, bo Judy go wprowadzała w tutejsze życie.
Gdzie taka uśmiechnięta,
lalkowata blondyneczka cała w piegach może być córką Hadesa. Choć w sumie… Te
blond włosy były tak jasne, jak Oscara. Była blada, w jej ruchach była
subtelność i elegancja, ale nie poruszała się energicznie i żywiołowo. Pozowała
na postać kruchą, delikatną. Jak motyl pomiędzy czyimiś dłońmi. Czy to nie
pasuje do dziecka Hadesa?
- Powodzenia w szukaniu Oscara.
- Na pewno się przyda. Ostatni
raz widziałam go na obiedzie jak szedł gdzieś z Thomasem i Charlesem.
- Jak z Thomasem, to mam dobrą
wiadomość. - Uśmiechnęłam się do niej. - Mam magiczną moc i choćbym siedziała w
bunkrze, Thomas i tak na mnie wpadnie. Więc spokojnie, Oscar się sam znajdzie.
- Zawsze się znajduje. Po prostu
czasem po dwóch dniach. Jego rekord to pięć dni - przyznała. Nie mówiła tego
sceptycznie, raczej brzmiała na taką, co się już tym nie przejmuje i uznała, że
to normalne.
Rozmawiało się z nią miło, ale
nie wtrącałam się za bardzo. Żywa dyskusja pomiędzy nami a Johnny’m była zakłócana
jedynie przez kąśliwe uwagi Amy i jej prychnięcia. Dziewczyna nagle straciła
humor. Cholera, przecież Sara była taka miła, co jej się stało…?
- Na Manhattanie? Yhym, słyszałam
o tej knajpie. Koniecznie muszę do niej pójść, skoro mówisz, że mają dobre
herbaty.
- Byłam tam - mruknęła Amy, a
zaraz się poprawiła: - Byliśmy,
prawda Johnny?
- W zeszłe wakacje? - Kiedy
siostra potaknęła, dodał patrząc się na Sarę: - No tak, byliśmy. Możemy kiedyś
tam pójść, skoro nie byłaś.
Słysząc to Amy drgnęła i
wyprostowała się. Minę miała taką, jakby Johnny właśnie oznajmił, że jest
alfonsem klubu piżmaków.
- Co? - Drgnęła, ale zaraz
odzyskała fason i posłała Sarze przepraszające spojrzenie. - Raczej wątpię, bo
z tego co pamiętam nie smakowało nam.
O. Mój. Boże. Z trudem
powstrzymałam głośny śmiech i chęć rzucenia się na Amy, aby natrzeć ją piachem.
- Nie no. Twoje frytki może były
przesolone, ale ta sałatka była całkiem…
- Sara. – Amy przerwała w połowie
zdania bratu i udała, że patrzy na coś w stronę obozowych domków. – Wydaje mi
się, czy to był Charles? Może jest tam też Oscar, nie miałaś go szukać?
- Wiesz, teraz to niech się wali.
Godziny zajęć prawie się skończyły, po dziewiętnastej nie można brać kajaków.
Jak się znajdzie, to się sam znajdzie.
Amy gestem głowy przyznała jej
rację, a gdy Sara zwróciła się z powrotem do Johna, mina dziewczyny była słownikową
definicją „zblazowana”. Sceptycznie ściągnęła usta i opuściła powieki, z uporem
coraz ciaśniej zaciskając pięść w piasku.
Ktoś tu jest zaaazdroooosnyyyyy!
Wyszczerzyłam się do niej
szeroko, śląc najbardziej znaczące spojrzenie jakie mogłam. Amy ledwo powstrzymała
się, żeby nie pokazać mi języka; wyglądała jak obrażony berbeć.
Sara ją dzielnie ignorowała, a
przynajmniej jej miny i wypowiedzi. Do samej Amy zwracała się uprzejmie,
zgadywała, próbowała być miła. Coraz bardziej ją lubiłam i coraz wyraźniej widziałam
jej rumieńce, kiedy mówił coś Johnny. Cóż. Za to Johnny ilekroć Sara się
roześmiała patrzył na nią jak ciele. Siedziałam i ledwo wstrzymywałam szeroki
uśmiech, bo to było urocze. Cóż, to że ta dwójka się bardzo lubiła zauważyłam
wcześniej, jednak zazdrość Amy dopiero teraz. Cholera, jak Amy się obrazi, to
ja chcę być druhną!
- To super, że dali nam dzień
odpoczynku dłużej - oznajmiła Sara, wygładzając swoje jasne dżinsowe szorty.
Nawet ubranie miała pod swój charakter: jasne, ale nie radosne. Stonowane
odcienie szarości i niebieskiego. - Potrenowałaś trochę?
Oho, zaczyna się. Victoria,
nauczyłaś się już walczyć, czy nadal jesteś pierdołą bożą?
- Taaak, trochę tak - przyznałam,
a zanim coś dodałam, Sara szybko wtrąciła:
- Pytam, bo mogłabym ci pomóc,
jakbyś zechciała. To, że się zgłosiłaś i nadal chcesz brać udział, jest
niesamowite, według mnie. - Mówiła z zapałem, kiwając głową na potwierdzenie
swoich słów. - Naprawdę. Dlatego było mi szkoda, że…no, że tak się to
skończyło. To jak, mogę ci jakoś pomóc?
- Weź, bo to ja potem z nią
mieszkam - wtrąciła Amy. - Z nią i jej przedmuchanym ego.
- Dzięki. - Wyszczerzyłam się do
Amy, po czym spojrzałam na córkę Hadesa. - Dziękuję, ale już mnie trenuje ktoś.
I jak na zawołanie nad moją głową
rozległo się:
- Ja ci kurwa dam ‘ktoś’.
Okręciłam się i zadarłam głowę.
Jenny, która szła z Norbertem do nas, w tej samej chwili się zatrzymała tuż za
mną i trąciła mnie kolanem w łopatkę. Wykrzywiła usta w kpiącym uśmieszku.
Nie wiem, jak ona to robiła, ale
miała tendencje do pojawiania się w idealnych momentach.
- Nie ktoś, tylko jedyna osoba na tym Obozie, która ma zajebistą metodę
by wreszcie cię nauczyć odróżnić łuk od siekiery.
- Mówiąc metoda - wtrącił się
Norbert unosząc jeden kącik ust w górę, - ma na myśli swojego chłopaka, który
de facto cię uczy. Tak w gwoli ścisłości, wiecie, jakby jednak w końcu
rozdawali nagrody dla złotego obozowicza – dodał sceptycznie.
Posłałam im przymilny uśmieszek,
bo tylko tyle mogłam zrobić. Za to Amy doskonale sprawdziła się w swojej roli,
bo parsknęła śmiechem i spojrzała na mnie z teatralną troską.
- Naprawdę nie umiesz odróżnić
łuku od topora?
- Siekiery - poprawiłyśmy ją
jednocześnie z Jenny, a ja dodałam: - Umiem. Przejęzyczyłam się.
Jenny wywróciła oczami i ruchem
brwi dała Amy do zrozumienia, że nie- wcale się nie przejęzyczyłam. Kiedyś długie,
cienkie i zniszczone włosy opadały jej na plecy i pierś. Teraz miała je w miarę
równo (naprawdę się starałam) obcięte w połowie szyi i świeżo pofarbowane na
prawie czarny kolor, ale na tyle ładny, że nie wyglądał jak sztuczny atrament
wylany na jej głowę.
Ogarnęła włosy za ucho, na co Amy
aż przytknęła dłonie do sowich polików.
- No proszę, proszę… Albo zawsze
byłaś taka ładna, a tylko włosy cię zasłaniały albo masz genialnego fryzjera.
- Pierwsza opcja - powiedziała
Jenny siadając.
- To drugie - zaprzeczyłam od
razu z kamienną miną patrząc na Amy.
Norbert i Jenny zostali z nami. Odkąd
byłam na Obozie, ani razu nie miałam okazji spędzać czas z Amy i Jenny
jednocześnie. Dlatego, oczywiście zdziwiło mnie, że się znają, ale przede
wszystkim byłam zaskoczona ich relacją jaką miały.
Z wyglądu były skrajnymi
przeciwieństwami: Jenny ubrana wiecznie na czarno, z gburowatą miną i cholernie
chuda, a Amy z zaokrągloną twarzą, szerokim uśmiechem, pastelowych swetrach i
bluzach bez kapturów. A z charakteru… Cóż, obie uwielbiały pokpiwać sobie z
innych i się rządzić. Ale Amy zachowywała przy tym promienny wyszczerz,
entuzjazm i energię, a Jenny raczej wystarczyły mordercze spojrzenia, kwaśne
uśmiechy i wywracanie oczyma.
One się, cholera, uwielbiały. I
nagle sobie uzmysłowiłam, że ciągłe narzekanie na Amy i powoływanie się na jej
niedorozwinięcie umysłowe, było oznaką dobrych kontaktów; tak naprawdę Jenny
nie uważała Amy za kompletną wariatkę. Nie, inaczej: nawet jeżeli za taką ją
uważała, to nie przeszkadzało jej to uwielbiać blondi.
- I gdzie to ognisko? - zapytała
w końcu Jen. Głowę trzymała opartą o łydkę Norberta, który jedną nogę
podciągnął pod siebie, a drugą zgiął i opierał na niej łokieć. - Powiedziałaś,
że będą pianki. A jesteś ty- moja ulubiona pierdoła, mój ulubiony kazirodczy
związek i siostra jednego z moich ulubionych ludzi.
Słysząc to Amy posłała triumfalne
spojrzenie Sarze i ledwo widocznie przysunęła się bliżej Johnny’ego. Na
szczęście Sara nic nie zauważyła, a uwagę Jenny zbyła uśmiechem. Najwyraźniej i
ona znała stosunek Jen do Oscara i spółki.
- Twój ulubiony przyjaciel też
zaraz będzie - odparowałam. Jenny spiorunowała mnie wzrokiem. - Aha. Przyjdzie
tu, bo jest z Thomasem. A Thomas ma przecież radar i jak nie wpada na mnie, to
wpada na ciebie.
- O ja pierdzielę - jęknęła Jen,
odchylając głowę, by spojrzeć na Norberta. - Następnym razem, jak zachcę
pianek, przywiąż mnie do łóżka i nie wypuszczaj na żadne ogniska. To się zawsze
kończy tak samo.
- Przywiązać cię do łóżka i tak
mogę - odpowiedział jej spokojnie Norbert, jakby mówił coś o wiele mniej
pełnego aluzji. Amy uniosła brwi i popatrzyła się na mnie znacząco, ale Jenny
tylko ściągnęła usta i sięgnęła ręką w tył, żeby dotknąć jego kolano, o które
się opierała.
- Słuszna uwaga.
- Ale swoją drogą za dwie godziny
zrobi się ciemno - przyznała Amy. - Można by zacząć myśleć o tym ognisku.
- Myśleć? Ja po to tu przyszłam.
Chyba nie myślisz, że po to by na ciebie patrzeć. O nie, jak potrzebuję adrenaliny
wywołanej przez stres, odpalam sobie dobry horror. – Prychnęła, siadając i
rzucając Amy pełne politowania spojrzenie. – A teraz chcę pianki.
Rozpalenie ogniska. Niby proste,
a połowa obozu herosów - którzy walczą na miecze, strzelają z łuków, potrafią
przeżyć w lesie, mają misje i są jak skauci mordercy- nie potrafi tego
cholerstwa rozpalić.
- Norbert. Jak na mój gust drobne
patyczki powinno się włożyć pod spód.
- Jak na twój gust? Jen, każdy
wie, że ty nie masz gustu – westchnęła teatralnie Amy, kręcąc głową powoli.
- Masz ostatnią szanse, by mnie
przeprosić za „Jen”. I fakt, nie mam gustu, bo zadaję się z facetem, który nie
potrafi rozpalić ogniska.
- A może użyjemy podpałki? -
zasugerował Johnny sięgając do kieszeni spodni.
- Masz podpałkę i nic nie mówisz?
- Johnny wzruszył niewinnie ramionami, na co Norbert pokiwał ze zrozumieniem
głową. – No tak, prawie zapomniałem. Dzięki, że kiedy mam wątpliwości,
przypominasz mi dlaczego jednak jesteś bratem Nicolasa, Chase’a, Amy…
- O nie! - Jenny sięgnęła i
bezceremonialnie zabrała Johnowi paczkę ułatwiającą życie. - Jesteśmy prawie
dorośli, umiemy zapalić cholerne ognisko.
- Za to ty… - Norbert zmarszczył
teatralnie brwi, przyglądając się jej uważnie. – Kiedy mi przypomnisz, dlaczego
z tobą chodzę…?
W odpowiedzi dostał podpałką w
ramię.
Oderwałam się od kreślenia
patykiem bezcelowych wzorów na piasku pomiędzy moimi stopami. Jako jedyna nie
robiłam nic- inni rozmawiali obok, drudzy rozpalali ognisko. Ja ograniczyłam
się do obserwowania i jednych i drugich. No i rzucania sceptycznych uwag.
- Właśnie widzę, jak umiemy
rozpalić to ognisko - mruknęłam. - Umiemy i doskonale nam to wychodzi. Amy, ile
tu już siedzimy? Pół godziny?
- Możesz postać – burknęła Jen.
W tym czasie znalazło się kilka
innych osób chętnych na ognisko. Byłam dość zdumiona, bo to był pomysł, który
powstał tuż po śniadaniu, jak wróciłam do domku Hermesa po gonitwie za Es, a
nagle pojawiły się Amanda i Judy z torbą pianek i Pandorą, Arthur i Helen z
kilkoma kawałkami drewna, Felix i Sebastian, którzy natychmiast zdeklarowali
się, że zakładają Sekcję Rozpalaczy (nazwę wymyślił Seba i był z niej bardzo
dumny) oraz Peter, którego Jenny wysłała po jajka. „Bo to akurat przyszło jej
do głowy, a chciała się go pozbyć.” Nawet nie byłam w stanie wymyślić, jakim
cudem po nie poszedł i czy choć przez chwilę się nie zastanawiał, po co nam
jajka na ognisko. Byłam pod wrażeniem i nawet nie kazałam się jej i Amy
przymknąć, gdy odnalazły wspólny język i na zmianę mi dogryzały w kwestii
mojego związku z Rudym Księciem z Bajki. Z tego co usłyszałam z ich planów,
stoły weselne będą przyozdobione Ludzkimi Rosiczkami; więcej pomysłów nie
miałam ochoty nawet zgadywać.
Więc, jako że dwuosobowa Sekcja
Rozpalaczy zajęła się ogniskiem, reszta z nas mogła siedzieć obok i rozmawiać. Jednak
dla bezpieczeństwa wszystkich tu obecnych Norbert stał przy stercie drewna i
rozmawiał z Johnny’m, patrząc jak Jenny dyktuje Sebastianowi i Felixowi, co
powinni robić i co chwila ich opieprza. Najbardziej rozczulające było to, że
ilekroć Jen mamrotała pod nosem groźby, za które można by było ją przymknąć w
kiciu, ale jednak powstrzymując się od wdeptania Seby i Felixa w piasek, za
każdym razem syn Hekate uśmiechał się ledwo zauważalnie i nie przestawał na nią
zerkać z czułością. Miałam tylko nadzieję, że nie patrzył tak dlatego, ze
wyobrażał sobie Jen w roli matki ich dzieci. Bo to byłoby patologiczne, a w
Norberta to ja jednak jeszcze wierzyłam.
Korzystając z tego, że Sara była
zajęta rozmową z Helen, obróciłam się do Amy.
- Jesteś zazdrosna jak cholera.
- Nie jestem - burknęła. - Nie
mam o kogo.
- O Sarę - wyszczerzyłam się do
niej. - Mordujesz ją spojrzeniem.
- Oj, Vi, przesadzasz -
prychnęła, ale po chwili dodała gorzko: - Ja ją bardzo lubię. To cudowna
dziewczyna. Tylko nie lubię tego, że Johnny ją lubi. Aż tak bardzo.
- Proszę, proszę… - Popatrzyłam
się na Johna z konspiracyjnym uśmiechem. - Od kiedy oni tak…? Jak poznałam
Sarę, przy was, to nie byłaś taka zazdrosna.
- Nie jestem zazdrosna! -
poprawiła mnie natychmiast. - I ja też nie wiem, bo zaradziłabym temu od razu.
Chyba przez ten tydzień, kiedy byłam zbyt zajęta obrażaniem się na ciebie.
- Mnie w to nie mieszaj.
- Jak nie? To twoja wina. Przez
ciebie go nie pilnowałam i patrz jak narozrabiał! - ożywiła się nagle, rozemocjonowana
tym odkryciem.
- Czyli jednak jesteś zazdrosna.
– Amy zwęziła oczy w maleńkie szparki. – I to nie był tydzień, tylko jeden
dzień. Jeden dzień byłaś na mnie zła.
Z Amy nie było sensu się kłócić,
gdy już wymyśliła jakiś absurdalny spisek. Dlatego zaczęłyśmy gadać o ognisku,
a po chwili przyłączyło się do nas więcej osób.
- Trzeba mieć talent - poparła
mnie Helen, córka Apolla. - Powinnam zasugerować Chejronowi, żeby zaczął robić
nam testy. Bo z tego co widzę, którykolwiek z nich pójdzie na misje, nie zginie
z rąk potwora, tylko przez fakt, że nie umie rozpalić ogniska.
Była specyficzną osobą z własnym
planem na życie. Krótko ścięte jasne włosy, nastroszone z grzywką opadającą na
lewą stronę i kolczyk w nosie nadawały jej surowy wygląd, ale cienkie brwi i
cyniczny uśmiech sprawiał, że miałam ochotę ją lepiej poznać.
- Święte słowa - poparłam ją.
Nadal nie mogłam się nadziwić, jak bardzo była podobna do swojego brata, mojego
Doktorka Truskawki. Tak samo jak on miała wydatne kości policzkowe, wąski nos i
identyczne spojrzenie. - Ja mogę być egzaminatorem.
- Będą mieli motywację - wtrąciła
się Amy. - Szczególnie, jak będą musieli rozpalić stos siana, do którego
będziesz przywiązana.
Helen i Sara wybuchły śmiechem,
na co Amy napuszyła się triumfalnie.
- Motywacją może być wsadzenie
dowolnej osoby na ten stos - zaproponowała Judy, bez cienia uśmiechu. - Och,
musiałabym znaleźć dobry sposób, żeby powtarzać ten test kilka razy, a za
każdym rozpalać to ognisko.
- Wystarczy przekupić Pana D. -
Amy od razu rozwiązała problem. - Tylko pewnie dorzuciłby listę osób, które
mamy spalić za niego.
- Dla dobra sprawy, mogłabym i
jego listę spalić - przyznała Judy.
- Byłabyś na niej.
- Prawdopodobnie tak – zgodziła
się z Amandą, nie wyrażając ani trochę żalu lub zdziwienia.
Siedziała na piasku obok Amandy,
która skrzyżowała nogi i z uśmiechem patrzyła się na nas. Dziś wyglądała równie
pięknie co zawsze: włosy spięła w dobierany warkocz, więc jej twarz w świetle
pomarańczowego, zachodzącego słońca wyglądała idealnie. Przy nich usiadła Pandy,
która nie mówiła za dużo w towarzystwie, ale zdumiona odkryłam, że Judy i ona
doskonale się dogadywały. Mało tego. Córka Tanatosa, zazwyczaj poruszająca się
w zwolnionym tempie i z gracją, jak Kostucha, przy Pandorze uśmiechała się,
nachylała do niej i co jakiś czas tarła dłonią po policzku, patrząc na
dziewczynkę ciepło. Aktualnie siedziała za nią i robiła jej warkocz.
- Idealna opcja - zauważyła córka
Apolla i przyłożyła rękę do ust, by Arthur ją usłyszał. - Słyszysz Arthi?
Planuję jak cię spalić!
- Chyba rozpalić - wtrąciła Sara
i obie z Helen zaczęły się śmiać. Za to Seba krzyknął coś o ograniczonej ilości
miejsc w Sekcji Rozpalaczy, a Felix coś o tym, że jego kumpel ma rację.
Helen była wysoka i bardzo dobrze
zbudowana, ale zgrabna. Nic dziwnego- przecież brała udział w Turnieju. Miała w
sobie coś kobiecego, mimo, że chowała się pod za dużą białą bluzą bez kaptura z
nadrukiem Kłapouchego i podwiniętymi rękawami, które odsłaniały kolekcję
bransoletek z muliny i paciorkami.
- Jak na razie to ty spłoniesz,
za „Arthi’ego”.
Arthur odsunął się od ogniska, a
raczej sterty patyków i kawałków drewna, które miały się nim stać. Zostawił Felixa
i Sebastiana, którzy leżeli na brzuchach z obu stron ogniska i ignorując
poirytowaną Jenny, że jej nie słuchają, kłócili się o najlepsze techniki i
metody. A przy okazji rozpoczęli budowę fortu z małych patyczków i piachu. No.
Faceci. Od czasu do czasu dmuchali sobie piaskiem w twarz, niby próbując
wzniecić żar z podpalonego patyka.
Brat Thomasa podszedł i usiadł
obok nas, żeby przyłączyć się do rozmowy.
- To o czym plotkujecie, drogie
panie? - posłał nam szeroki uśmiech. - Oby o mnie.
- Yhym - zbyła go Helen. - O tym
jak cię rozpalić.
Słysząc to Arthur parsknął
śmiechem. Muszę przyznać, że dawno nie słyszałam tak szczerego śmiechu. Chłopak
ogólnie był pocieszny, mimo, że przystojny i w ogóle, to jednak jego uśmiech i
śmiech był swobodny, wręcz dziecięcy.
- Możecie próbować.
Helen spojrzała na mnie szukając
wsparcia.
- Dasz wiarę, że ten hipokryta
nie chce mieć dziewczyny?
- Może jest gejem? - zapytałam, a
Arthi znowu zaczął się śmiać. Banalnie było go rozbawić.
- Może - cmoknęła Helen z
politowaniem. - To wyjaśnia, dlaczego jesteśmy przyjaciółmi.
- Oby nie - wtrąciła Judy,
patrząc na Arthura z politowaniem. - A jak tak, to wara od moich kosmetyków.
- Dużo masz kosmetyków? - zapytała
Pandora. - Moje siostry mają tego całe piwnice, rano nie można oddychać od
ilości pudru w powietrzu.
- Nie prawda! - zaprotestowała
Amanda, śmiejąc się w taki sposób, który wskazywał na jedno: owszem, to prawda
i dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Widać po niej było, że nie do
końca odpowiadała jej kreowana wizja jej rodzeństwa: że dzieci Afrodyty to
lalki Barbie, wymalowane i żyjące w cukierkowym świecie. Stereotypy, Amanda
była śliczna, ale to nie było zrobione piękno, wymuszone. Wyglądać jak paleta
kosmetyków, a lubić ładnie wyglądać to dwie inne sprawy.
- A jak nawet, to zawsze
wietrzymy.
- Moja biedna. - Judy wydęła
dolną wargę, ale nie wyglądało to prześmiewczo. Nachyliła się do dziewczynki i
mruknęła konspiracyjnie. - To ja aż tylu kosmetyków nie mam, ale zdradzę ci
sekret. U nas w domku rano też nie da się oddychać, bo mój brat, Thomas,
uwielbia nakładać na włosy miliony odżywek i lakierów i sprayów i innych cudów.
- Też wietrzymy - dopowiedział
Arthur, mrugając do Pandy porozumiewawczo.
Pandora zaśmiała się i skrzywiła
teatralnie, na co Judy posłała jej delikatny, ale prawie promienny, uśmiech.
- A tak naprawdę…. Nie okłamuj
Pandory - wtrącił się Arthur i oparł łokieć na piasku przy Pandy, tak, że leżał
teraz na boku. - Nie słuchaj tej jędzy, tak naprawdę połowę tego smrodu
powodują jej perfumy, które używa, by podobać się chłopakom.
- Yhym - mruknęła sceptycznie
Helen. - A za to Arthi nie używa nic, bo nie chce się podobać dziewczynom. I
woli śmierdzieć z daleka, bo to też odstrasza jego rodzeństwo.
Judy uśmiechnęła się rozbawiona,
patrząc na Arthura triumfalnie. Najwyraźniej cieszyło ją to, że jej braciszkowi
dogryza ktoś poza nią.
- Powinnaś poznać Evangelinę
lepiej - zasugerowała Amy, patrząc na Helen i kiwając głową z powagą. - Ona by
wam pomogła znaleźć Arthurowi dziewczynę.
- Och, już pomagała wiele razy!
- O wiele razy za dużo - dodał
Arthur śmiejąc się pod nosem. - Julia nadal nie pogodziła się z faktem, że ta
randka była zaplanowana bez mojej wiedzy i dlatego nie przyszedłem.
Pokiwałam z uznaniem głową. Oby
Evangelina nigdy nie dowiedziała się o Peterze.
- Serio, no nic nie wiedziałem…!
Jakby mi powiedziała: „Arthur. Skup się. Jutro o dwunastej masz być na plaży.
To ważne”. To wtedy to bym przyszedł, przynajmniej byłaby na to większa szansa.
Nie mówię, że bym nie przyszedł, bo bym nie chciał. Nie, nie nie…! Po prostu
bym zapomniał, najprawdopodobniej tak właśnie było… No, ewentualnie Thomas
znowu by mnie przypadkiem zatrzasnął w szopie, przywiązał do drzewa, uśpił i
próbował z Charlesem zbudować na mnie zbroję ze srebrnej taśmy… Serio, jak się
nią owinie kilka razy to robi się jak pancerz, nie mogłem chodzić… Ale! No cudu
nie będzie, nie domyślę się, ani nie wyczytam z układu chmur na niebie i
częstotliwości śpiewu skowronków o poranku, że mam dziś się gdzieś pojawić.
- Arthur…
- To nie tak, że Julia jest jakaś
nie fajna, nie no, nie! Fajna jest. Chyba. No, chyba. Właściwie to jej prawie
nie znam. No, nie znam jej. Ale jakbym wiedział, to bym się z nią spotkał, bo
no jak…tak głupio wyszło…
- Arthur, wystarczy. –Tym razem
Amanda przerwała mu stanowczej, ściągając litościwie brwi. – Rozumiemy, że nie
chciałeś być nie miły, naprawdę. Wystarczy.
- Ale na poważnie. Po co komu
związki? Na chwilę obecną jest mi zajebiście, nie mam dziewczyny, nie mam
problemu, nie mam stresu, że to spieprzę, nie boję się, że laska, którą bym
kochał, za miesiąc może złamać mi serce i stracę z nią kontakt - wyjaśnił,
patrząc na mnie, jakby próbował sprawić, że go zrozumiem. Cóż, prawdę mówiąc:
rozumiałam.
Za to Judy popatrzyła się na
niego, jakby nad czymś głęboko rozważała. W końcu poruszyła wydętymi wargami na
boki i oznajmiła:
- Prawdziwa siostra by cię
opieprzyła, że nie wolno tyle przeklinać przy młodych kobietkach. - Spojrzała w
dół, na Pandorę, która nie zdecydowała jeszcze, czy być zdziwiona takim
słownictwem, czy chichotać. A potem westchnęła, rzucając Arthurowi beznamiętne
spojrzenie. – Ale dobrze, że jestem twoją siostrą raz w roku, na miesiąc
maksymalnie.
- Ale ja jestem siostrą tej małej
kobietki. – Amanda spojrzała na siostrę, a potem na Arthura. – Arthur, wyrażaj
się przy Pandy. Juds, ty też.
Omal nie parsknęłam śmiechem, bo
jedno i drugie, bezwiednie i niezależnie od siebie identycznie unieśli brwi,
patrząc się gdzieś w dół, jakby chcieli powiedzieć „Jezuuu, Amanda, wyluzuj, to
tylko przekleństwo, nie koniec pieprzonego świata…!”
- Ale jakbyś się prawdziwie zakochał,
to byś nie miał stresu - zauważyła Sara. - Dziewczyna to nie tykająca bomba,
ale przyjaciółka. Lepszą niż inne.
- W takim razie mam w cholerę
przyjaciółek, a każda jest lepsza od drugiej - oznajmił Arthur unosząc ręce w
geście poddania się.
- Dasz wiarę, że to te same geny
co Thomas? - westchnęła Amy, patrząc się na niego z uznaniem. - Mordeczko, dasz
mi się kiedyś adoptować?
- Jasne, tobie Amy zawsze -
potaknął i znowu zaczął się szczerze śmiać, kiedy Amy przycisnęła go do siebie
i zaczęła dusić w uścisku.
- O tak. Adoptuj go - poparła ją
Judy obojętnie. - Thomasa oddam Amandzie, z Jurniora może jeszcze uda mi się
zrobić ludzi i będę mieć spokój.
Słysząc to Amanda trochę zbladła,
a potem zrobiła się lekko różowa. Oczywiście nie dała po sobie poznać, że się
speszyła, bo przetarła wierzchem dłoni policzek i zaśmiała się skromnie.
- Bez przesady.
- Racja, bez przesady. – Judy
uniosła brwi, przeczesując długimi i kościstymi palcami grzywkę Pandory, trochę
ją czochrając. – Za darmo ci go nie oddam, chcę w zamian tę małą kulkę. Co ty
na to, Pandora? Zamieszkamy we dwie i będziemy się zajebi…świetnie bawić.
- To chyba zabronione, nie mogę
mieszkać w twoim domku – oznajmiła dziewczynka, śmiejąc się szczerze zadowolona
i czerwona jak burak.
- Racja. – Helen wtrąciła się do
rozmowy, powtarzając słowa Amandy. - Bez przesady. Koniec ploteczek o
chłopakach, bo się porzygam.
Ale nic w świecie nie jest
doskonałe, bo w tym momencie, jakby na życzenie Amandy, na plaży pojawiła się
Czwórka Mocy. Charles, Thomas, Oscar i Chris szli w naszą stronę, co jakiś czas
wybuchając słyszalnym z daleka śmiechem. Jeszcze zanim przyszli, było widać, że
mają świetne humory i dowiedzieli się o ognisku. Oscar trzymał w ręku siatkę z butelkami,
drugą trzymał w kieszeni spranych jeansów. Identyczną siatkę niósł Chris, ale
ten trzymał jeszcze dwa kawałki drewna. Thomas (wspaniałomyślnie) niósł w ręku
swoją skórzaną kurtkę, a Charles, który zachowywał się najgłośniej, machał
gitarą.
- Witam wszystkich - oznajmił syn
Zeusa z dumnym uśmiechem, rzecz jasna krzywym. - Przyszliśmy rozkręcić te…ognisko.
Choć najpierw przydałoby się je rozpalić, nie?
- No co ty nie powiesz -
prychnęła Jen, która gdy tylko ich zobaczyła wykrzywiła się niemiłosiernie.
- O bogowie, Kwiatuszku, jak ty
oszałamiająco wyglądasz! - zawołał Thomas, który wyłonił się nagle zza ramienia
kumpla. Oscar skorzystał z okazji i wsadził mu do rąk kilka kawałków drewna.
- Jen, teraz jestem szczery:
wyglądasz przepięknie.
- No, powaga, Jen. Genialnie! -
dołączył się do Chrisa i Thomasa Charles.
Oscar w tym czasie przywitał się
z Norbertem i Johnny’m.
Jenny tyle wystarczyło, żeby
zapomnieć o kontrolowaniu pracy nad ogniskiem i z odległości dziesięciu metrów
rozpocząć wywód, jakimi są palantami.
Wstałam z piasku i podeszłam do
chłopaków. Ich pojawienie się nie spowodowało ciszy, wszyscy nadal ze sobą
rozmawiali. Ba, gadali nawet głośniej, bo nad ich głowami piekliła się Jenny. Amy
nadal przyczepiona do Arthura, dyskutowała z nim o... Nie pamiętam. To mogło by
być wszystko, więc nie chcę skłamać. Obydwoje mieli skłonności do zbaczania z
tematów i zapominania czym było sedno sprawy, o której rozmawiali.
- O, hej Vic…o cholera. - Chris
urwał w połowie zdania, a jego oczy zrobiły się okrągłe z wrażenia. - Chejron w
końcu potraktował cię kosiarką, tak jak nam zapowiadał, że w końcu to zrobi...?
- Dzięki - mruknęłam, rzucając mu
pełne politowania spojrzenie spod lekko opuszczonych powiek. Syn Eris roześmiał
się i objął mnie ramieniem.
- No żartuję, wyglądasz prawie
tak dobrze jak nasza Jen.
- Nie, stary, nie rozpędzaj się
tak - zaznaczył od razu Charles. - Do Jen jej daleko.
- To miłe – mruknęłam.
- Ale wiesz siostra… - Charles,
który objął mnie ramieniem na powitanie, teraz odsunął od siebie, żeby ocenić
mój wygląd. Pokręcił głową na boki, jakby zastanawiał się ile punktów mi przyznać.
Ściągnął usta, a na koniec z powrotem objął. Jednak cały czas drugą ręką
przerzucał mi włosy z jednej strony na drugą, jakby szukał możliwie najlepszej
fryzury. - Nie ma tragedii. Ujdzie. Jeszcze mam szansę opchnąć cię, z taką
fryzurą…za może cztery wielbłądy?
- Na cztery bym nie liczył - wtrącił
się Thomas.
- Na cztery wielbłądy nie, ale
cztery owce…? - dodał Oscar, przechylając lekko głowę w bok i mierząc mnie
uważnym spojrzeniem jak pozostali.
- Za cztery owce na pewno. Jedną
nawet byś trzymał w domu, to nie zauważyłbyś braku Rowllens - zakończył Thomas,
mrugając do mnie porozumiewawczo. Pokręciłam z politowaniem głową, a ten tylko
uniósł w palcach jeden z kosmyków moich włosów. - To co? Kto cię tak lubi, że uratował
cię przed twoimi włosami?
- Jenny.
- I wszystko jasne – oznajmił,
uśmiechając się szeroko i klepiąc po ramieniu. Jednak nie powiedział mi nic
więcej, bo wziął gitarę od Charlesa i zawołał w stronę Norberta: - Stary,
szykuj się!
Norbert coś mu odkrzyknął, a ten
się roześmiał i znowu przyłożył dłoń do ust, żeby zawołać:
- No ej, miałeś przynieść! Nie
będę grał sam!
- Grasz na
gitarze? - zapytałam zdumiona.
Przepraszam, to
nie tak, że znowu zła-ja wątpię w talenty tego mojego kretyna. Po prostu… nie
widzę Thomasa, który siedzi i cierpliwie coś gra, uczy się, ma słuch. Prędzej
wyobraziłabym go sobie w rajstopach na głowie jak próbuje grać na niewidzialnej gitarze, w pokoju, omal nie spadając
z nadmiaru emocji z łóżka, drąc się w jednym „zespole” z Charlesem i Chrisem.
(Oscar byłby zdegustowanym menadżerem, którego wiąże bardzo niekorzystna umowa
na resztę życia.)
- Rowllens,
myślisz że miałem tyle dziewczyn, bo się ładnie uśmiecham? - Uniosłam brwi,
chcąc odpowiedzieć, że owszem, lub zapytać czy to pytanie było podchwytliwe.
Tym bardziej, że ze sposobu, w jaki o to zapytał, wynikało jasno, że jest
przekonany o skuteczności swojego uśmiechu. - Kobiety to materialistki.
Na potwierdzenie tego o czym
mówił, posłał mi idealny uśmiech, żeby zaraz się obrócić i podejść do Norberta
i Johna.
Amanda, choć na pewno dostrzegła
pojawienie się Thomasa nie przerwała rozmawiać z Judy i Pandorą, obie starsze
dziewczyny zagadywały Pandy, a ta opowiadała im o czymś z przejęciem. Za to
Sara poderwała się z ziemi zaraz po mnie i dołączyła do przybyszów.
Christopher widząc ją triumfalnie
uniósł torbę, w której jak się okazało było pełno butelek z piwem.
- Wiecie, że jesteście
początkującymi alkoholikami? - zapytała siostra Oscara, rzucając mu zmęczone
spojrzenie. - To jest zapas na miesiąc.
- Nie jesteś pierwsza, która nam
to mówi - odparł Charles, zapominając, że właśnie słuchał Jen, która o coś go
opieprzała, bo przed chwilą jeszcze się z nią droczył. - I nie jesteś pierwsza,
która się przekona, że w dobrych warunkach i towarzystwie miesiąc upływa jak
jeden dzień.
- Spokojnie, nie wypijemy tego
sami. Choć Thomas by mógł.
Za ich plecami rozległo się głośne
i melodyjne:
- Nie praaawdaa…!
Ale go zignorowali.
- Wiedzieliśmy, że ognisko
ściągnie tłumy, więc przyszliśmy z prezentami - wyjaśnił Christopher. - Jen,
mamy dla ciebie, twoje ulubione.
- JENNY! Mam na imię Jenny! –
zawołała, ale wzięła od Chrisa butelkę, którą jej podał.
- A ja Charles, miło mi. –
Charles sięgnął i chwycił ją za dłoń, którą wyciągnęła, gestykulując. – Czy my
się już kiedyś nie poznaliśmy…?
- Ja pierdolę, poddaję się –
jęknęła tylko i usiadła obok Amy.
Chłopcy odłożyli torby na piasek,
a Thomas podszedł podać nową paczkę zapałek tym co siedzieli przy ognisku, z
którym nadal walczyła Sekcja Rozpalaczy. Choć jak mam być szczera to teraz
bombardowali swoje fordy z patyków i pisku znalezionymi kamykami. Felix na
chwilę obecną awanturował się o prawa jeńców na wojnie, zgodne z jakimiś
konwencjami Genewskimi, a jego brwi emocjonowały się bardziej niż on sam.
- Oscar, gdzie byłeś? - spytała
Sara. - Mieliśmy kajaki z dziećmi Ateny.
- Byłem w Lesie.
- Spodziewałam się – zauważyła -
ale miałeś być na kajakach. Obiecałeś mi.
- Nic nie obiecywałem -
zaprzeczył trzeźwo, unosząc brwi i palec w górę. - Dobrze się bawiłaś?
Dopiero gdy stali obok siebie,
widać było, że z wyglądu są bardzo podobni. Wcześniej widziałam łączące ich
elementy, teraz dostrzegałam o wiele więcej. W połowie byli bliźniakami,
przysięgam. Tak samo jasne włosy, Sara miała kręcone, a Oscarowi włosy na głowie,
tam gdzie miał dłuższe i wpadające na oczy, też się lekko falowały. Obydwoje mieli
proste nosy, trochę orle, ale drobne i wąskie. Oczy zielone, okrągłe z ciemnymi
brwiami i grubymi rzęsami. Identycznie proste podbródki, ale Sara miała już
bardziej zaokrągloną twarz, podczas gdy Oscar mógł się pochwalić zapadniętymi
polikami i ciemnymi oczodołami.
- Nie - mruknęła nadąsana. - Nie
poszłam.
- Dlaczego? - Oscar potarł ręką
jej ramię i spojrzał na nią niemal z troską.
- Bo chciałam z tobą - fuknęła,
obracając głowę by na niego spojrzeć z wyrzutem. Widząc to chłopak zamknął oczy
(pewnie by nie wznieść ich ku niebu), ale potem spojrzał się na nią i objął
ramieniem.
- Następnym razem pójdę z tobą.
W tym momencie dołączył do nas
Thomas, który gadał już od połowy drogi ku naszej grupce. Nawet na nas nie
patrzył, przyglądał się swojemu rodzeństwu, które siedziało na piasku parę
metrów dalej i go ignorowało. Judy nadal była zajęta Pandy oraz Amandą, choć ta
przynajmniej rzucała Thomasowi ukradkowe spojrzenia. Za to Arthur siedział
naprzeciwko Amy i Johnny’ego (mogłam się dać pokroić, że Amy aż kipiała z dumy,
że to ona, a nie Sara, teraz ma Johnny’ego przy sobie) i o czymś rozmawiali.
- Ja rozumiem, że się integrujemy
i tak dalej… Ale dlaczego Judy bezczynnie siedzi, kiedy mój jedyny męski następca,
który miał wyjść na ludzi…bo z Juniora ludzi nie będzie…jest molestowany przez
twoją wspólniczkę do Mody na sukces,
Charles?
- To nie jest Moda na sukces - od razu zaprzeczył
Charles, cmokając zdegustowany i ściągając wymownie usta jak jakaś podirytowana
ciotka. - To jest…
- Yhym, tak. Na pewno coś niezwykle
interesującego - przerwał mu Thomas, jakby początek zdania Charlesa stanowił
pełną odpowiedź. Tym samym dając mu znak, żeby się nie pogrążał. - To co? Komu
mam zawdzięczać tą jawną próbę gwałtu na psychice mojego brata?
- Okolicznościom. Arthur uznał,
że nie potrzebuje dziewczyny, woli mieć przyjaciółki. Amy postanowiła go
adoptować - wyjaśniłam usłużenie.
Spojrzenie chłopaka od razu padło
na mnie, a na ustach pojawił się ten irytujący uśmieszek. Przez chwilę
widziałam w jego spojrzeniu to, jak się nad czymś zastanawia, ale po chwili
wyprostował się i beztrosko, jakby dopiero się pojawił w naszym towarzystwie,
oznajmił:
- Rowllens, dawno się nie
widzieliśmy.
- Czy ja wiem, czy dawno… nie
pamiętam - przyznałam, a potem, rzuciwszy porozumiewawcze spojrzenie
Christopherowi, użyłam jego tekstu, którym zgasił Veronicę. - Szczęśliwi czasu
nie liczą.
- Zabolało.
- Miało zaboleć - przyznałam i
uśmiechnęłam się cynicznie, widząc uniesione kciuki Charlesa za plecami Oscara.
– I dla twojej informacji widzieliśmy się rano. A przed chwilą rozmawialiśmy,
powiedziałeś, że nie jestem warta czterech wielbłądów i przypominam owcę.
- Aha, czyli jednak liczysz czas -
zauważył. - Wcale nie byłaś szczęśliwa beze mnie.
- Czepiasz się.
- Za to ty przytoczyłaś to co
powiedziałem o wielbłądach, z nudów, nie dlatego, że się czepiasz.
- Znowu się czepiasz - zbyłam go
machnięciem ręki. Thomas pokręcił głową rozbawiony i nawet nie próbował ukryć
uśmiechu. Jednak, żeby oczywiście nie dać mi tej satysfakcji, szybko znalazł
sobie inny temat do wkurzania ludzi. Miał niezdrowo dobry humor.
- Sara, słońce. Skąd ta mina?
- Mój brat to palant i nie
dotrzymuje danego słowa.
- To wiemy - przyznał jej rację Thomas,
stając po jej drugiej stronie i opierając się łokciem o jej ramię. - Choć ja
bym użył innych określeń, niż taki „palant”.
- To też wiemy - rzucił
Christopher z uśmiechem, wchodząc w zdanie Thomasowi, który chyba chciał coś
odpowiedzieć Sarze. Po czym odchylił się w tył i zawołał w stronę sekcji
rozpalania ogniska. - Radzicie sobie, czy możemy już zjeść pianki na zimno?
Słysząc to Jenny, która
zrezygnowała z kierownictwa nad Sekcją Rozpalaczy, a zaczęła rozmawiać o czymś
z Amy, Johnny’m oraz Arthurem (którego przede wszystkim ignorowała), zacisnęła
mocniej zęby i wyprostowała się gwałtownie. Z impetem zrzuciła rękę swojego chłopaka
z ramion, na co Thomas westchnął głośno.
- No i patrz. Rozwścieczyłeś
byka.
- Ach tak?! A proszę bardzo,
wpieprzajcie te surowe pianki…
Jenny zaczęła długi monolog,
gdzie opieprzyła każdego z chłopaków po kolei, potem mnie, że obok nich stoję,
a potem złożyła dość ostre kondolencje Sarze, że jest spokrewniona z jednym z
nich. Nie, żeby Judy i Arthur, którzy siedzieli obok niej, nie byli
spokrewnieni z Thomasem. O nich zapomniała. Jednak jej nie słuchaliśmy, bo bardziej
interesujący był Thomas, który nawet na nią nie patrząc, ze zmęczonym
spojrzeniem utkwionym gdzieś nad moją głową dokładnie mówił nam, co Jenny zaraz
powie.
- Teraz nam się dostanie, że
jesteśmy aspołeczni.
- … przyszli tu się pośmiać,
pobawić, pogadać, ale nieeee. Drużyna
mocy też musiała wbić i wszystko zepsuć! Czy wy nie umiecie spędzać czasu z
innymi, tak bardzo odwykliście od tego, bo cały czas się izolujecie w czwórkę?
- A zaraz parę słów o naszym ego
i gwiazdorzeniu… - wyliczał dalej, a każdą sprawdzoną ‘przepowiednię’
pieczętował skinieniem głowy i pobłażliwym uśmiechem.
- … sensu! No tak, bo zniżenie
się do naszego poziomu i nie wychylanie się za resztę, to byłoby za dużo. Nie
daj boże któryś z was by usiadł na piachu z innymi i normalnie pogadał, o nie!
Wy jesteście na to za fajni…
- A teraz, choć to Chris zaczął,
oberwę ja.
- Proszę bardzo, Thomas. Skoro
taki mądry jesteś, to zapal to ognisko.
Kiedy padły te słowa Thomas
uśmiechnął się do mnie i chłopaków z miną „a nie mówiłem” i ukłonił się nam
teatralnie.
- No dawaj, Brown, pochwal się
jak rozpalasz ogniska.
- Nie rozpalam ognisk, kwiatuszku
- odparł Thomas, obracając się leniwie i patrząc na nią spokojnie. - Rozpalam
co innego, a raczej kogo. Przecież wiesz…
- Mógłbym spróbować, ale szkoda
mi niszczyć tego planu ataku na Berlin - rzucił Oscar, na co Seba z triumfem
popatrzył się na Felixa, wołając coś w stylu „Ha! Mówiłem, że to wygląda jak
łuk Triumfalny, a nie Wieża Eiffla!”.
- Ja mógłbym spróbować - wyznał
Christopher - ale pewnie zamiast ogniska podpaliłbym pół obozu.
- Jen, ja mógłbym je porazić
prądem - zaoferował się Charles. - Ale myślę, że to by mało dało. I chyba nie
taki mamy cel.
- A ja mógłbym cię uśmiercić
myślą, i przynajmniej byłby spokój - dołączył się do ofert Thomas, po czym
posłał Sarze czarujący uśmiech, składając swoje smukłe dłonie. - To co? Kto
chce iść na kajaki?
Rozmawiałam z Norbertem.
Intrygowało mnie to już wcześniej, ale teraz musiałam się upewnić. No bo
cholera. Jakby była nim i taki Thomas cały czas irytował Jenny, to bym się
wkurzała. A Norbert jedynie to ignorował albo czasem uśmiechnął się z
politowaniem. Cała prawda była zawarta w trzech faktach. Po pierwsze: Jenny miała
obsesje na punkcie kłótni z Thomasem, nie umiała bez tego przeżyć. Po drugie:
Norbert to wiedział, i wiedział, że Thomas nie kłócił się z nią przez zawiść,
ale przez przywiązanie. Bez tego Jen byłaby chora, a z tym, choć się wściekała,
była spełniona. A po trzecie- Thomas i Norbert mimo wszystko się lubili, więc
nie było mowy o niepotrzebnych awanturach i wątach. Jenny to szanowała i chcąc
nie chcąc musiała znosić tę przyjaźń. A poza tym, jakby Norbert urwał kontakt z
Thomasem ze względu na nią, podporządkowałaby się jej – zabiłaby go. Jakby
Norbert ją bronił, też by go zabiła.
I jakby na udowodnienie tego,
podczas tej rozmowy z Norbertem nagle podszedł do nas Thomas.
- No, to tłumacz się. –
Skrzyżował przed sobą ręce i uśmiechnął do Norberta. – Gdzie gitara?
- O ile nikt jej nie wysadził, a
Courtney nie próbowała zakładać zespołu z Evą i Esmeraldą, to powinna stać obok
szafy.
- A dlaczego jej nie zabrałeś?
Stary, weź, znowu będą narzekać, że robię wokół siebie show jak będę grał sam –
powiedział Thomas, krzywiąc się lekko. – Nie żeby mi to przeszkadzało, ale
takie jedno ognisko z gitarami byłoby fajne. A nie tylko narzekania twojej
dziewczyny…
Słysząc to Norbert jedyne
wzruszył ramionami, nie przestając patrzeć się na Thomasa.
- Musisz sobie z nią radzić,
skoro wpadłeś na pomysł z nią chodzić. Ja sobie radzę.
- Za co mnie bogowie tak
pokarali? – westchnął syn Tarota, patrząc wymownie w niebo.
- Uważaj, bo ci odpowiedzą –
mruknęłam, a Norbert uśmiechnął się do Thomasa znacząco.
- Racja, cofam, nie chcę wiedzieć
za co konkretnie. – Thomas cmoknął rozbawiony, po czym poklepał przyjaciela po
ramieniu. – Daruję ci gitarę, ale jutro po obiedzie wpadasz do Charlesa, bo ojciec
Chrisa przysłał nam najnowszą wersję tej gry na konsolę, co ostatnio
przeszliśmy całą w trzy dni.
- Nigdy wcześniej nie zarwałem
trzech nocy – wtrącił chłopak, na co Thomas uśmiechnął się jeszcze szerzej i
ścisnął jego ramię.
- No, sam widzisz! Będzie świetna
zabawa.
- Mamy zaraz Turniej, w którym
bierzemy udział.
- Nie, ty bierzesz udział. –
Thomas uniósł obie dłonie, jakby chciał prosić Norberta, żeby ten go w to nie
mieszał. – Ja siedzę, jem pączki i obstawiamy z Nicolasem ile razy Rowllens
wbiegnie w drzewo.
- Ani razu nie wbiegłam drzewo –
zauważyłam, patrząc na Thomasa zblazowana. Co jak co, ale aż takiego popisu
umiejętności nie dałam jeszcze.
- Wiem, dlatego ani razu nie wygrałem
tych zakładów. Choć ciebie pewnie to cieszy, skoro jest gwiazdą twojej drużyny.
Norbert pokiwał głową i odruchowo
na mnie spojrzał. Kiedy to zrobił, posłałam mu przymilny uśmiech, więc chłopak
przyjacielsko trącił mnie łokciem i też się uśmiechnął. Nie wydawał się teraz
tego żałować, że mnie przyjął. Chyba cały ten Turniej nie był dla niego aż tak
ważny, żeby się przejmować zajętym miejscem, a o wiele bardziej liczyła się dla
niego dobra zabawa. A ze mną i Es w drużynie, miał to zagwarantowane!...
Prawdę mówiąc, byłam pod
wrażeniem tej relacji, ale postanowiłam się nie mieszać.
Poza tym miałam co innego do
roboty. Z uznaniem obserwowałam coś, co można nazwać zjawiskiem „młodszej
siostry czwórki braci”. Bo tak się zachowywali. Sara, naturalna i pełna sympatii
księżniczka była maskotką każdego z nich. Sam fakt, że Oscar wobec niej
okazywał jakiekolwiek uczucia, był zaskakujący. Co dopiero Thomas- gdy tylko mu
powiedziała, że chciała iść na kajaki- zorganizował całą ekspedycję, a Charles
niemal zaniósł dziewczynę na rękach nad samą przystań…to o czymś świadczyło.
Poszłam z nimi, bo Christopher
wykorzystał moją jedyną słabość. Cholera, odgadł ją i teraz to wykorzystywał na
tyle wiarygodnie, że nie mogłam odmówić.
- Idziesz, czy boisz się pływać
po zatoce po ciszy nocnej?
Kiedy szliśmy w dół plaży, do
pomostu z kajakami, widziałam, że komuś udało się zapalić ognisko, a wokół
niego pojawiło się jeszcze więcej osób. Rozpoznałam niemal wszystkich, a
przynajmniej osoby, które znałam z Turnieju.
Charles z Thomasem właśnie
wyciągali na brzeg drugi podwójny kajak z szopy na sprzęt, gdy dołączyłam.
Oscar, krzywiąc się i narzekając, że ‘cholerne dzieciaki po sobie nie sprzątają”,
pochylał się nad nimi i uroczą różową gąbeczką wybierał z nich wodę i piach.
- Rowllens, to, że wyglądasz
wreszcie człowiek, nawet wreszcie trochę jak dziewczyna, nie oznacza, że możesz
stać i się przyglądać – zawołał do mnie Thomas, wychodząc z hangaru i niosąc
wiosła dla wszystkich. – Pomóż Chrisowi przynieść kajak.
Rzuciłam mu zblazowane
spojrzenie, ale ruszyłam się. Kiedy skierowałam się do hangaru, a Sara za mną,
Thomas cmoknął z dezaprobatą.
- Sara, no co ty. Wsiadaj już,
chyba nie myślisz, że pozwolimy dziewczynie dźwigać kajaki.
Nie powiem, żebym nie dostrzegła
tego bezczelnego uśmiechu skierowanego bezpośrednio w moją stronę.
Koniec końców nad brzegiem zatoki
stały trzy kajaki, a jeden z nich Oscar powoli ściągał na wodę. Pozwolił
siostrze wsiąść do przodu, a sam, gdy odsunął go trochę głębiej, zajął miejsce
na tyle. Jako jedyny nie podciągnął nogawek spodni, które przemoczył prawie do
kolan. Thomas i Chris prezentowali już od dawna odsłonięte do połowy łydki, a
Charles, bardzo z siebie zadowolony, że aż tak wysoko mu się udało, kończył
podwijać jeansy prawie nad kolano. Naprawdę, to brzmi jakbym próbowała to
opisać tak, żeby wyglądało śmieszniej, ale on naprawdę był bardzo szczęśliwy w
tamtym momencie. Stał z boku, pieczołowicie zawijając materiał spodni coraz
wyżej i wyżej, a gdy udało mu się podciągnąć drugą nogawkę nad kolano (i
prawdopodobnie odciąć dopływ krwi już też do drugiej łydki), spoglądał w dół na
swojego nogi przeszczęśliwy. Co jakiś czas też zerkał w stronę reszty, czy aby
na pewno nikt nie ma nogawek podwiniętych wyżej niż on.
- Ej, a kapoki? – zapytała
blondynka, poprawiając się na siedzeniu i biorąc od Charlesa wiosło.
- A widzisz gdzieś Wujaszka? –
odpowiedział jej Chris, ściągając następny kajak na wodę.
- Wiesz, kapoki są dla bezpieczeństwa,
a nie dlatego, że Chejron miał taki kaprys.
Charles popatrzył na Thomasa,
udając zdumionego.
- Hmm, to coś nowego, wiedziałeś?
- Podejrzewałem – odparł, ale nie
ciągnął tematu. Wbił wiosło w piasek i opierając się o nie, rzucił mi jedno z
tych wkurzających spojrzeń. - To co Rowllens? Płyniesz ze mną?
Prychnęłam rozbawiona, odrzucając
klapki na piasek, obok butów pozostałych. Taaa, ja i Thomas w jednym
chybotliwym kajaku na środku zatoki w której pływa Dionizos-jeden-wie-co. Ha,
cholera, śmieszne!
Na szczęście, od bycia brutalnie
szczerą i autentyczną, uratował mnie Charles.
- W życiu, stary, myślisz, że
pozwolę ci moją siostrzyczkę utopić? – Syn Zeusa zaśmiał się, klepiąc Thomasa
po ramieniu i ruszając w stronę trzeciej łódki. – Pakuj się siostra. Jeżeli
ktoś ma prawo cię utopić, to tylko twój brat.
Wtedy uznałam to za śmieszny
żart, a właściwie życzliwość Charlesa. Cholera, uratował mnie od rychłej
śmierci zadanej wiosłem Thomasa. Nie był to mój wymarzony koniec, stanowczo
nie. Wolałam umrzeć, no nie wiem… W najśmielszych planach wyobrażałam sobie mój
koniec gdzieś na barykadach podczas jakieś rewolucji przeciwko dyskryminacji,
żebym mogła stać się męczennicą. Ewentualnie jako przyszła tajna agentka, która
się poświęci dla sprawy, a potem umrze w rękach kochanka. Dostać w łeb wiosłem
od Thomasa i utopić się w Obozie dla wariatów? Niezbyt kuszące, wolałam
podziękować.
Dlatego nie marudziłam i z chęcią
władowałam się na przód kajaka, który syn Zeusa wypchnął na zatokę.
Na brzegu został Christopher,
który popatrzył na Thomasa, potem na ostatnią łódkę, która im została. Szatyn
odgarnął włosy do tyłu i wykrzywił się.
- Ej, nie chcę płynąć kanu –
jęknął. A ja myślałam, że marudzi dlatego, ze został mu Thomas, a nie ta
śmieszna indiańska łódeczka. Oscar z wody odkrzyknął:
- To weź kajak z hangaru. Zostały
tylko te całe w piasku i błocie, ale droga wolna.
Chłopcy wymienili szybkie
spojrzenia i obaj schylili się po pagaje, czyli jednostronne wiosła do
kanadyjki.
- Ja z tyłu – oznajmił Chris,
nawet nie patrząc na szopę z innymi kajakami. Najwyraźniej wyciąganie błota
gąbkami nie było ich hobby.
Charles bardzo zgrabnie obrócił
nasz kajak, gdy już do niego wsiadł. Tak, bo trochę mu zajęło, zanim wsiadł.
Nie, nie dlatego, że nie umiał, o nie. Po prostu chyba przespacerował się,
ciągnąc kajak w którym siedziałam wzdłuż połowy plaży, taki dumny z siebie, że,
uwaga: jest po kolana w wodzie, ale tak pięknie zawinął sobie spodenki, że
wcale a wcale ich nie zamoczył. W życiu tego by nie przyznał, ale widziałam
jego dumę, gdy brodził w wodzie i patrzył na swoje kolana i suche nogawki. W
końcu jednak sprawnie, prawie nie bujając kajakiem, usadowił się z tyłu, a
potem powoli, nie śpiesząc się, dopłynął do łódki w której siedziało rodzeństwo
od Hadesa.
Słońce powoli zachodziło gdzieś
za Wielkim Domem, a ostatnie jego promienie barwiły wodę w zatoce na
pomarańczowy odcień. Thomas z Chrisem zaraz do nas dopłynęli, z czego ten
pierwszy trzymał wiosło przed sobą, oparte pionowo o dno kanadyjki i zaplótłszy
na nim dłonie, podziwiał widoki zamiast wiosłować.
- Nie przemęczaj się – rzuciłam,
gdy ich łódka zrównała się z naszą. – Jak ty sobie wyobrażałeś płynąć ze mną,
skoro tak dobrze ci idzie wiosłowanie?
- Liczyłem na to, że jak już
wypłyniemy daleko, moja osoba w kajaku zmotywuje cię dostatecznie, żeby wrócić
na brzeg i wiosłować, oczywiście samej. Przydałby ci się trening.
Ustalili, że opłyną zatokę w
miarę blisko brzegu, a ja posłusznie, co jakiś czas, pomagałam Charlesowi
wiosłować. Z plaży słychać było głosy, czyjś śmiech (szczególnie cykliczny atak
śmiechu Arthura), a gdy tam spojrzałam, zobaczyłam, że udało im się rozpalić
ognisko. Felix i Seba stali obok, ale nie mieli okazji się cieszyć swoim
sukcesem, bo przed sekundą przybiegła chyba Eva i Courtney, obie czymś
pobudzone i najwyraźniej na sterydach. Pokrzyczały, pomachały rękoma, a potem
cała czwórka popędziła w stronę domków. Gdyby byli oni na tej plaży sami, prawdopodobnie
udałoby mi się usłyszeć, o czym rozmawiają. Niestety, przez to, że poza nimi
przy ognisku zebrało się jeszcze dwadzieścia innych osób, ich głosy zlewały się
w jeden donośny szum. My też nie byliśmy
cicho, wszyscy jak pod wpływem jakiejś magii nie przestawiali zabawiać Sary,
która śmiała się i często odcinała im się na wysokim poziomie. A ja ich
słuchałam i tak się zasłuchałam, że Charles musiał powtórzyć:
- Nauczyć cię eskimoski?
Victoria?
- Czego? – Obróciłam się, żeby
spojrzeć na chłopaka. Ten tylko błysnął zębami.
- Nauczę cię. To taki trik
kajakarski. Ufasz mi?
- Eee… Nie powinnam, prawda?
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam,
zanim kajak pode mną się niebezpiecznie zachwiał, był złowieszczy uśmiech
Charlesa.
- Nie.
A ostatnie co usłyszałam, zanim Charles tak bujnął łódką, że oboje wpadliśmy do wody, to głośny śmiech Christophera.
A ostatnie co usłyszałam, zanim Charles tak bujnął łódką, że oboje wpadliśmy do wody, to głośny śmiech Christophera.
Nie zdążyłam wrzasnąć, a
uderzyłam o lodowatą taflę wody. W ostatniej chwili, odruchowo, wyciągnęłam
przed siebie ręce, żeby nie upaść na wiosło. Cholera, ten kretyn jednak
naprawdę postanowił mnie utopić!
Wypłynęłam spod wody, mało
elegancko, bo prychając i próbując zaczerpnąć powietrza. Jedną ręką starałam
utrzymać się na powierzchni, drugą po omacku odgarnąć włosy z twarzy, żeby
cokolwiek zobaczyć. Nie przestając kasłać, zamrugałam kilkakrotnie, żeby
zobaczyć brzeg jednego z kajaków. Gdy zadarłam głowę wyżej, moim oczom ukazał
się Thomas, który patrzył na mnie z politowaniem, nadal opierając się o swoje
wiosło.
- A mówiłem: płyń ze mną… Nie, po
co. Przecież Rowllens jak zwykle wie lepiej… Prawda, Rowllens?
Zignorowałam go, tylko dlatego, że
z wody obok mnie wynurzył się Charles, rechocząc w najlepsze. Na przekór samej
sobie, próbując go okładać rękoma (co było trudne bo jakoś musiałam się
utrzymać na powierzchni), ja również zaczęłam się śmiać.
- Ty chamie! Jak mogłeś mi to
zrobić?! – Śmiałam się, co chwila wypluwając wodę. Była obrzydliwa. I cholernie
zimna. A jeansy i sweter ciągnęły mnie w dół
i jeszcze hamowały wszystkie moje ruchy, jakby nagle ich materiał
zesztywniał.
- Jak to „jak”? – Charles zaniósł
się śmiechem, ledwo się nie topiąc przez to. W końcu podpłynął do wywalonego
kajaka, przechwytując po drodze oba wiosła. – Tylko tobie mogłem! Oni by się
nie dali, a Sara to Sara. A ty jesteś moją siostrą.
- Po pierwsze… – zaczęłam, ale
akurat wtedy Christopher podał mi swoje wiosło i przyciągnął nim pod kajak jego
i Thomasa, żebym mogła się złapać burty. Nagle poczułam jak trudno mi było
utrzymać się nad powierzchnią w ubraniu i dopiero wtedy poczułam silną
potrzebę, żeby się wykaszleć. – Po pierwsze… Nie jestem twoją siostrą! A po
drugie, on jest jej bratem i jakoś jej nie wywalił!
- Bo nie jestem równie
błyskotliwy i jednak wolę się umyć pod prysznicem w domu – zauważył Oscar, który
siedział oparty o siedzisko w kajaku i trzymał wiosło przed sobą, oparte o wystające
wysoko nad kokpit kolana. Patrzył na Charlesa z uznaniem, jakby dopiero odkrył,
że faktycznie: jego kumpel jest idiotą. – Jakbym chciał utopić Sarę,
przewidziałbym, że ja też wpieprzę się do wody.
- Boże, obyś nie był moim bratem
– jęknęłam, po czym znowu zakasłałam ostentacyjnie. Niech widzi, że cierpię!
Thomas obrócił się przodem do
mnie, a jego spojrzenie powodowało, że miałam ochotę grzecznie puścić się burty
ich kanu i zanurkować w wodzie, byleby tak nade mną nie górował. Jednak razem z
Chrisem nie tyle co pomogli wejść – oni mnie dosłownie wciągnęli do ich kanu. Jeden
chwycił mnie za łokieć i ramię, drugi nachylił się, żebym złapała go za szyję,
a sam objął ramieniem z talii i wrzucili mnie pomiędzy siebie jak topielca. Przemoczona,
śmiejąc się z Charlesa, który trzymał się wywalonego kajaka jak rozbitek deski,
usiadłam po środku kanadyjki. Czułam się jak kaszalot, którego właśnie
upolowano i teraz tylko trzeba wyciągnąć z wody. Udało im się to zaskakująco
szybko, nawet nie miałam okazji się poślizgnąć i znów wpaść do wody albo okazać
się na tyle ciężka, żeby akcja ratunkowa trwałą dłużej. Dwie sekundy później
siedziałam pomiędzy nimi, na dnie kanadyjki, i cała dygotałam, bo wraz z
zachodem słońca zrobiło się chłodniej. Poza tym pływaliśmy po zatoce, w której
często wiało.
Charles podał nasze oba wiosła Thomasowi, który ułożył je na dnie kajaka obok mnie, a syn Zeusa wpław zaczął płynąć na brzeg, ciągnąc za sobą podtopiony kajak. Zostawiłam go z tym zadaniem samego, za karę, że mnie wrzucił do wody.
Charles podał nasze oba wiosła Thomasowi, który ułożył je na dnie kajaka obok mnie, a syn Zeusa wpław zaczął płynąć na brzeg, ciągnąc za sobą podtopiony kajak. Zostawiłam go z tym zadaniem samego, za karę, że mnie wrzucił do wody.
Nie mogłam się przyznać, ale
bawiłam się doskonale.
- Jak zamierzałeś nauczyć mnie
eskimoski w podwójnym kajaku? – zapytałam setny raz, gramoląc się już potem z
łódki na piasek. – Jak?!
Sara, nadal śmiejąc się (i
jednocześnie przepraszając mnie, że się śmieje) zabrała wiosła, żeby odnieść je
do hangaru. Chris w połowie drogi ją dogonił i odebrał większość, zostawiając
jej dwa pagaje. Blondynka wywróciła oczami, ale dała sobie pomóc, robiąc o to
wyrzuty Chrisowi przez całą drogę do wiaty. A stamtąd potruchtała w stronę
ogniska, bo w trakcie usłyszała, że ktoś ją wołał.
- Tego nie przemyślałem –
przyznał Charles, - ale chęci miałem dobre.
- Dobrymi chęciami jest
wybrukowane piekło – rzuciłam zirytowana. Jednak Charles się mną nie przejął,
bo miał inny problem. Spróbował odwinąć nogawki spodni. Jednak i tak mocno
naciągnięty materiał jeansu, pod wpływem wody tylko zesztywniał i zadanie
okazało się cóż…niemożliwe. Widząc to omal nie zaczęłam się śmiać.
- Przyznaję, chęci miałeś dobre -
zgodził się z nim Christopher, w połowie drogi nad brzeg. Gdy podszedł bliżej,
położył mi rękę na ramieniu i jak dobry nauczyciel przypomniał: – Eskimoska to ważna sprawa.
- Ale jak sam mi wytłumaczyłeś,
to się robi w tych takich małych, pojedynczych, plastikowych kajaczkach! –
jęknęłam, wyżymając róg swetra. – W dwójce się nie da!
- Da się, ale to robią ci co
potrafią z kimś się dograć, bo trzeba to zrobić jednocześnie…
- Ja nie potrafię sama się
podnieść na wiośle, co dopiero się zsynchronizować!
Charles wzruszył ramionami,
posyłając mi krzywy uśmiech. Stał na plaży, woda ciurkiem leciała mu z rękawów
bluzy, a podwinięte nogawki spodni okazały się faktycznie być nie do ruszenia,
więc przestał próbować. Zwykle zaczesane do góry włosy opadły mu na czoło,
tworząc śmieszną grzywkę, ale odruchowo przejechał dłonią po nich i tylko je
nastroszył. Krople wody świeciły się na jego twarzy, niektóre kapały z nosa.
Cholera, nie wyglądałam przecież lepiej.
- Cholera, mam całą mokrą głowę. –
Spróbowałam wycisnąć włosy, ale były teraz na to za krótkie. Dlatego pozostało
mi wytarmoszenie ich, jakbym chciała sama sobie rozczochrać włosy. - Będę
chora.
- Wiecie, chyba po to są kapoki –
odkrył Oscar, wracając z hangaru, gdzie odniósł już drugi kajak z Thomasem,
podczas gdy ja i Charles schliśmy i biadoliliśmy. – Gdyby je miała szansa, że
cała wpadnie pod wodę by zmalała.
- Być może do tego też służą –
zgodził się Thomas. – Ale głównie stosuje się je, żeby uniknąć złego Kucyka.
Takie są fakty.
Oscar wzruszył ramionami.
Najwyraźniej ta wersja nadal przemawiała do nich wszystkich najbardziej i nie
zamierzali zmieniać swoich przekonań. Nie roztrząsali sprawy, blondyn kiwnął na
Chrisa, żeby wziął z nim kajak.
- Kurde, godzinę temu było mi
wręcz za gorąco. – Charles wzdrygnął się, wykrzywiając lekko i marszcząc nos.
Och, doprawdy? Zimno ci? Ciekawe
dlaczego…? Nie zdążyłam się o to zapytać, bo z hangaru dobiegł nas głos Oscara:
- Ej, niech któryś przyniesie mi
moje buty!
Charles, nie przestając
podskakiwać, żeby się rozgrzać, schylił się po ciemne trampki i potruchtał
przez piasek. Ja robiłam małe kroczki na bok, trzymając ramiona z dala od
tułowia, bo ubranie na mnie zamarło i nie chciałam dotykać go kolejnym skrawkiem
ciała. A Thomas schylił się po swoją skórzaną kurtkę. Gestem głowy wskazał na
mnie.
- Dobra Rowllens, ściągaj ten
sweter.
Zerknęłam w dół. Duży luźny
sweter, kiedyś zahaczony o przód spodni, wisiał na mnie przemoczony. Stróżki
wody w paru miejscach leciały w dół, tworząc wokół mnie na piasku ślady. Mokry
materiał już dawno zrobił się chłodny, a do tego ciężki.
- Na pewno – zaśmiałam się. – Nie
mam nic pod spodem.
- Nawet stanika?
- No, stanik mam – przyznałam mu
rację. A ten, o dziwo, nie rzucił żadnej uszczypliwej uwagi, tylko wywrócił
oczami. Jakbym była dziecinna i go męczyła. Ja! Ja dziecinna!
- To ściągaj sweter, bo
faktycznie będziesz chora.
- Teraz? – Zmarszczyłam brwi,
żałując, że wszyscy inni poszli odnosić wiosła i kajaki. – Pójdę się przebrać do domku.
- Nie wejdziesz teraz do swojego
domku – stwierdził, a zanim zdążyłam się odezwać dodał: - Nie pytaj, długa historia. Jak tu szliśmy
wpadliśmy na Evę, a ona ma fajne pomysły.
Nie pytałam. Za to Thomas nadal
patrzył na mnie znudzony, bez krztyny typowego dla siebie uśmiechu i
spojrzenia.
- A wszyscy są na ognisku, tutaj,
więc od obcych też nie pożyczysz. Chcesz tę kurtkę, czy poinformować Alexa, że
jutro przybędziesz z katarem i zapaleniem płuc?
O tak. Alex. O nim marzyłam.
Stanowczo jego mi brakowało.
- Ale… - zaczęłam, niepewna.
Przepraszam, zdążyłam poznać Thomasa. I z tego co wiedziałam, na jakieś
osiemdziesiąt procent to jest podstęp. On nie bywał miły. On bywał uroczy, żeby
potem okazać się złośliwym dupkiem.
- Chryste, Rowllens… Myślisz, że
w życiu laski w staniku nie widziałem? - Posłał mi zmęczone, pełne politowania
spojrzenie. - Mogę zamknąć oczy, jak chcesz.
No dobra. Raz się żyje. Raz się
rozbiera przed Thomasem, cholera. Cholera, oby faktycznie raz! Uniosłam
wymownie brwi, ale skorzystałam z jego rady. Pochyliłam się trochę do przodu i
zaczęłam wyciągać ramiona z rękawów (ale powoli, bo chwilę postałam sobie w
mokrym ubraniu więc zdążyło ono zrobić się niewiarygodnie zimne). A Thomas
nawet nie mrugnął, nie uśmiechnął się kpiąco, nie poruszył brwiami, nie zjechał
spojrzeniem niżej niż powinien. Jedynie wyciągnął rękę, żebym dała mu sweter, a
nie musiała kłaść go na piasku. Przerzucił go sobie przez ramię, a potem
rozłożył swoją kurtkę tak, żebym mogła wsunąć ręce w rękawy.
- Widzisz? – Popatrzył się na
mnie z litością, kiedy zasunęłam suwak i się do niego odwróciłam. Dopiero wtedy
uśmiechnął się pod nosem, jakby chciał wyśmiać moje zachowanie. – Świat się nie
skończył. I tak jak podejrzewałem, prawie nie było na co patrzeć.
O ty chamie… Cholera, przepraszam
bardzo, ale płaska to ja nie jestem!
Oczywiście tego mu nie
powiedziałam. Jeszcze tego brakowało, żebym zaczęła się z Thomasem kłócić o mój
rozmiar stanika. I po co, żeby przyznał, że mam spory biust? Przecież to by też
spowodowało kłótnie, że jak śmie tak mówić, to szowinistyczne. Zamiast tego wyciągnęłam
rękę, żeby zabrać mu mój sweter, który moczył mu bluzkę. A on się wtedy
odwrócił, przodem go hangarów, uniemożliwiając mi to. No nie wierzę, Thomas
Brown zaszczyci mnie i mój sweter tym, że osobiście go poniesie…?
- Chłopaki, szybko! Zostawiliśmy
tam pełne siatki, a zaraz pojawi się Nicolas i reszta…! – Po czym stanął
przodem do mnie i udając obojętność dodał: - Cenie sobie tę kurtkę bardziej niż
którekolwiek z rodzeństwa, więc dbaj o nią.
- Rowllens. Mówiłem ci coś.
Błagam cię, podwiń te rękawy, jak jesz.
Zblazowana zastygłam z kanapką w
połowie drogi do ust. No, tak właściwie to była kiełbasa pomiędzy dwoma
plastrami chleba, ociekająca ketchupem.
Siedziałam razem z nim na piasku, bo oczywiście nie mógł mi dać spokoju nawet teraz. Nawet to, że Charles, Chris i Oscar, jego trzy miłości, grały z resztą obozu w kalambury parę metrów dalej nie było dostatecznym argumentem, żeby sobie ode mnie poszedł. Siedział i sprawiał, że jedzenie kiełbasy było najbardziej krępującą rzeczą, jaką w życiu miałam okazję zrobić... Wokół nas trawała prawdziwa ogniskowa impreza. Niektórzy sączyli piwo z butelek, inni przynieśli sobie herbatę w termosach, a wszyscy zajadali popcorn, chipsy i pyszności, które nieustannie chybotały się na patykach, trzymanych nad ogniem: kiełbasy, chleb, pianki, ktoś wędził nawet rybę. Przysięgam, nie wiem kto, bo owy patyk z rybą trzymał Arthur, zarzekając się, że dostał go od Charlesa, który twierdził, że to jego kuzynki... Tak, najprawdopodobniej to była ryba Charlesa. Zrobiło się już ciemno i ognisko było jedynym źródłem światła. pomaranczowe światło oświetlało tych, którzy siedzieli najbliżej, a pozostali byli po prostu lekko oświetlonymi kształtami, poruszającymi się w ciemnościach.
Niestety, Thomas był na tyle blisko, że wiedziałam go i jego twarz...bardzo ładnie wyeksponowaną przez cienie...doskonale.
Siedziałam razem z nim na piasku, bo oczywiście nie mógł mi dać spokoju nawet teraz. Nawet to, że Charles, Chris i Oscar, jego trzy miłości, grały z resztą obozu w kalambury parę metrów dalej nie było dostatecznym argumentem, żeby sobie ode mnie poszedł. Siedział i sprawiał, że jedzenie kiełbasy było najbardziej krępującą rzeczą, jaką w życiu miałam okazję zrobić... Wokół nas trawała prawdziwa ogniskowa impreza. Niektórzy sączyli piwo z butelek, inni przynieśli sobie herbatę w termosach, a wszyscy zajadali popcorn, chipsy i pyszności, które nieustannie chybotały się na patykach, trzymanych nad ogniem: kiełbasy, chleb, pianki, ktoś wędził nawet rybę. Przysięgam, nie wiem kto, bo owy patyk z rybą trzymał Arthur, zarzekając się, że dostał go od Charlesa, który twierdził, że to jego kuzynki... Tak, najprawdopodobniej to była ryba Charlesa. Zrobiło się już ciemno i ognisko było jedynym źródłem światła. pomaranczowe światło oświetlało tych, którzy siedzieli najbliżej, a pozostali byli po prostu lekko oświetlonymi kształtami, poruszającymi się w ciemnościach.
Niestety, Thomas był na tyle blisko, że wiedziałam go i jego twarz...bardzo ładnie wyeksponowaną przez cienie...doskonale.
- Czy ty możesz dać mi wreszcie z
tym spokój? – zapytałam, kiedy po raz setny cmoknął z dezapropatą, po tym jak z kanapki pociekł mi ketchup. – To że mi ketchup cieknie, nie jest takim problemem,
jaki z tego robisz! Poza tym, to skóra, wytrzesz i nie będzie śladu.
- Uraz pozostanie.
- Cholera! – jęknęłam, wręczając
mu tę kanapkę. – Jak tak ci zależy, to proszę bardzo, weź ją sobie! No,
potrzymaj, to ci oddam…!
Thomas uniósł brwi wyżej, tak samo
jak kąciki ust. Po czym wyciągnął rękę, żebym mu oddała tę kiełbasę.
Najwyraźniej odkrył, że liczyłam, że powie „nie, no co ty Rowllens, nie
musisz”, a nie faktycznie będzie czekał aż zdejmę jego kurtkę.
Prychnęłam i nie oddałam mu
jedzenia. Zamiast tego wzięłam dużego gryza i z pełną buzią oznajmiłam:
- Dobra, podwinę rękawy.
- Tymi tłustymi palcami? –
Cholera, gorzej niż z matką. – Nawet nie próbuj, bo…
Nie dokończył, bo moją i jego uwagę
skupiło co innego. Mianowicie, w tej chwili na plaży pojawiła się kolejna grupa
osób. Felix i Seba, który jakąś godzinę temu gdzieś uciekł, Sabina i Eva, która
biegła od początku, a teraz trzymała Amy za ramiona, podskakując jak piłka ping
pongowa i coś mówiąc, gestykulując. Podejrzeń, o co chodzi nabrałam, kiedy
zobaczyłam też Esmeraldę i Nicolasa. Uśmiechniętych, nie ignorujących się i
idących pod rękę, o czymś gadając. A pewności nabrałam, kiedy Amy zaczęła
krzyczeć razem z Evą.
- O proszę – mruknęłam, wręczając
Thomasowi resztkę kiełbasy, nawet na niego nie patrząc. Tak go to zdziwiło, że
ją ode mnie wziął, a dopiero później się zdziwił, co ma z tym zrobić.
Podniosłam się z ziemi, w momencie w którym dopadła mnie Amy, a z drugiej
strony nadbiegł Charles.
- Co się tam dzieje? – zapytałam,
udając, że nie widzę Thomasa, który znacząco chrząka i trzyma w ręku moją
kanapkę.
- Chodzą ze sobą! – Zwięźle i na
temat, za to kochamy Amy. – Chodzą ze sobą! Eva i Courtney zamknęły ich w
naszym domku, żeby sobie pogadali bez presji, a oni się pogodzili i znowu się
kochają!
Słysząc to, nie potrafiłam się
nie uśmiechnąć. Tym bardziej, że zza plecami Amy malował się piękny obraz:
stała Es, stał Nicolas, obok siebie, coś tam mówili, co jakiś czas się śmiali i
oboje wyglądali na szczęśliwych. Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dni,
sytuacje, w których dane mi było brać udział i godziny, które spędziłam z nimi
razem i osobno… Tak, ja też byłam szczęśliwa.
Amy trajkotała w najlepsze, a
wokół niej zebrała się większa grupa – podeszła Amanda, Judy i Arthur, a nawet Christopher,
który rozbawiony poklepał Charlesa po plecach.
- To co stary, szukamy nowej pani
Clooney?
Mina Charlesa wskazywała na
jedno. Dopiero teraz zorientowałam się, że chłopak od minuty się nie rusza, jego
oczy przypominały piłeczki do ping-ponga, które utkwione były gdzieś za plecami
Amy.
- O. Mój. Boże!
- Charles, wyluzuj, oni przecież…
- Są sobie pisani! – przerwał chłopak,
przykładając obie dłonie do twarzy i ściskając swoje policzki. – To najpiękniejszy
dzień w moim życiu!
A to nie on jakieś parę godzin
temu czytał mi listę powodów , dlaczego powinien ożenić się z Es…?
- Aaaaa! – zawtórowała mu Amy,
wieszając się na chłopaku i tuląc się do niego jak do pluszowego misia. –
Mordeczko, jak się cieszę, że nie tylko ja tu tak uważam.
- Też tak uważam! – zawołał od
razu Arthur i rozłożył ręce, żeby Amy mogła jego też wyściskać. Blondynka też
tak uczyniła, a jej mina świadczyła o tym, jak bardzo jest wzruszona i bliska
płaczu.
- To już nie uważasz, że
Esmeralda jest tobie pisana? – mruknęła Judy. Jej pełne politowania spojrzenie,
identyczne co Thomasa, mówiło samo za siebie: ją też Charles kilkakrotnie
uraczył monologiem o tym, jak cudowna jest Esmi.
- Jest… - zaczął ostrożnie syn
Zeusa, a nie znajdując poważnych argumentów po prostu wyrzucił przed siebie
ręce, wskazując na Es i Nicolasa, którzy stali parę metrów dalej. – No ale
spójrzcie na nich!
- Czasami rozumiem go jeszcze
mniej, niż zazwyczaj – oznajmiła Judy, patrząc się na Thomasa. – Jest gorszy
niż ty i Arthur razem wzięci.
- Schlebiasz nam. – Thomas upuścił
papierosa, zasypując niedopałek piaskiem. – Będziemy tak stać i się patrzeć,
czy może pójdziemy pogratulować naszemu drogiemu przyjacielowi, że po tylu
latach mu się udało?
- Tylu latach? – zapytał Arthur. –
Oni są tu jedno lato, to lato…w sensie no przyjechali tu paręnaście dni temu,
nie…?
Miny wszystkich tu obecnych
zaczynały się na rozbawieniu, a kończyły na totalnej pogardzie dla idiotyzmu
młodszego syna Tarota. W końcu jednak Judy postanowiła byś dobrą starsza
siostrą i wyjaśnić Arthiemu, dlaczego jest głupi.
- Kochanieńki, może ty znasz
Esmeraldę od tych parunastu dni, osobiście na pewno, ale większość z nas słyszy
o niej od momentu zapoznania Nicolasa.
- To trwa dużej niż miłość Thomasa
do samego siebie – uzupełnił Christopher.
- Dokładnie…!
Najbardziej rozczulające było to,
że stało obok mnie parę zupełnie przypadkowych osób. Thomas, Charles, Chris,
Judy, Amanda… I jak miałabym wątpliwości, czy Amanda z Judy kiedykolwiek gadały
z Nicolasem dłużej niż pięć minut, a tym bardziej z Esmeraldą, tak najwyraźniej
nawet one były świadome tego, że ta dwójka w końcu skończy przed ołtarzem.
Cholera, chyba cały Obóz o tym wiedział. Aż miałam ochotę zrobić eksperyment,
podejść do jakiegoś dzieciaka i zapytać, czy uważa, że ES i Nicolas się
kochają. Odpowiedziałby „tak”. Tak jak mógłby odpowiedzieć „nie” na pytanie,
czy wie, którzy to…
Cały obóz wiedział. Od dawna, a
ze słów Judy wnioskowałam, że nawet zanim poznali osobiście Esmeraldę. Cholera,
tym większą ironią stawał się fakt, że najdłużej uświadomienie sobie tego
zajęło samym zainteresowanym.
- NICOLAS CHODŹ NO TU! – Amy nie
trzeba było długo namawiać, a Nick nie potrzebował wiele czasu, żeby zaraz
pojawić się obok nas, rzecz jasna z Esmeraldą, która widząc moje spojrzenie
uśmiechnęła się lekko. Patrząc na nich rosłam w środku, dumna, że to ja
siedziałam z tą dwójką idiotów, kiedy mieli kryzys.
- Moje gratulacje – odezwała się
pierwsza Amanda, śląc im jeden z najpiękniejszych uśmiechów na świecie. –
Wreszcie zmądrzeliście.
- Tak, przynajmniej jedno z nas –
zauważyła Esmeralda, patrząc na Nicolasa rozbawiona. Syn Hermesa udał, że tego
nie widzi i dyskretnie wskazał na siebie, na znak, że to on jest ten mądrzejszy.
- To opowiadajcie mordeczki, jak
to się stało – zaświergotała Amy, trzymając się ramienia Charlesa i podskakując
jak na sprężynie. – Ale im, im opowiadajcie! Mi już wszystko powiedziała Eva!
Wszystko byłoby pięknie, gdyby
nie jedna rzecz, którą teraz zauważyłam. Mianowicie Es i Nicolas wymienili
zdziwione spojrzenia, dziewczyna nawet zmarszczyła zmieszana brwi. Jakby nie
wiedzieli o co Amy chodzi, ani co tu opowiadać.
- No zamknęli nas na godzinę w
naszym domku, choć im mówiłem, że to idiotyczne. No, wiesz, mój tatuś to ten od
wytrychów i takich tam, zamykanie mnie na klucz gdziekolwiek mija się z celem.
Pokiwałam głową i nawet się
roześmiałam, na znak że ma rację. A potem dodałam, jakby to było oczywiste:
- No, pewnie dlatego
siedzieliście tam godzinę, masz rację.
Słysząc to Esmeralda wybuchła
dość histerycznym śmiechem, a Nicolas popatrzył się tak, jakby żałował, że
kiedykolwiek mnie poznał. Nie mogłam się do niego nie uśmiechnąć.
- Ile bym nie siedzieli, ważne są
efekty – odezwał się Christopher.
- Jezu, tak, nie wiem czy
miałabym odwagę z tobą porozmawiać, gdyby mnie nie zamknęli… - zaczęła Es, ale
Amy weszła jej w pół słowa.
- Oj, jak mamuśkę moją kocham,
głupole, wyznawanie uczuć nie jest takie trudne!
Najśmieszniejsze były w tym
momencie miny Es i Nicolasa. Zarówno jedno jak i drugie wytrzeszczyło oczy i
gdyby miało czym, widowiskowo by się zakrztusiło.
- Powiem tak – odezwał się
Charles, rozkładając bezradnie ręce. – Cieszę się twoim szczęściem stary, ale
ty…ty…ty to mi złamałaś serce.
- Co…? Nie, chwila, bo…
- Ja rozumiem… - Syn Zeusa
popatrzył na Esmi porozumiewawczo, nie dając jej się wytłumaczyć. – Nie chciałaś.
Serio, czaję. Jakoś się pozbieram.
- Nie, chwila, bo ja… - Es znowu
próbowała coś powiedzieć, ale tym razem przerwał jej sam Nicolas.
- Amy. – Utkwił spojrzenie w
siostrze, która widowiskowo udała głupią. – Co im powiedziałaś…?
- To co mi Eva…
W tej samej chwili obok Amy
pojawiła się Eva, uśmiechając się promiennie. Rozejrzała się po wszystkich tu
obecnych, a widząc, że wszyscy patrzą się na nią, objęła Amy ramieniem i nie
przestając się szczerzyć, rzuciła:
- Coś czuję, że przyszłam w
dobrym momencie…!
Miałam ochotę śmiać się i płakać,
bo zaczynałam rozumieć w jakiej sytuacji jest Es i Nick.
- Tak, co powiedziałaś Amy?
Eva popatrzyła się na blondynkę,
zmierzyła ją uważnie spojrzeniem, po czym odpowiedziała, całkowicie poważnie:
- Że przez ostatni tydzień trochę
schudła, a te jej kapcie z futerkiem to hit.
- Nie, teraz. Jak tu przyszłaś.
- Aaaa, o to ci chodzi… Mera,
trzeba było mówić od razu, wiesz, że ja mówię dużo i dużo nie… - urwała, widząc
spojrzenie przyjaciółki i westchnęła zblazowana. – No, to co wszystkim. Że
zamknęłyśmy was w pokoju, że sobie pogadaliście i powiedzieliście co trzeba…
- Czyli, że nie możecie bez
siebie żyć… - uzupełniła Amy, a Eva zaraz dodała:
- Bo jesteście jak najlepsi
przyjaciele…
- Ale jesteście dla siebie kimś
więcej…
- Bo jesteście ponad poziom
najlepszych przyjaciół…
- I że to sobie powiedzieliście…
- I że teraz już miedzy wami
wszystko jest jak powinno być…
- Bo wreszcie powiedzieliście
sobie, że się kochacie i jesteście razem! – zakończyła Amy, też obejmując Evę.
Córka Hypnosa jednak na chwilę się wyprostowała.
- Nie, Amy, tego ci nie
powiedziałam.
- Ale ja powiedziałam ci
mordeczko, że to dobrze, że się zeszli, a ty zaczęłaś piszczeć, że mam rację.
- A no tak, tak było – zgodziła się
brunetka i teraz już z czystym sumieniem dała się przytulić Amy. I stały tak we
dwie, tuląc się i patrząc na Es i Nicka jak na wymarzonego księcia z bajki.
Co innego oni. Esmeralda kolorem
twarzy przypominała bordowy t-shirt Charlesa, nadal mokry, więc jeszcze
ciemniejszy. Za to Nicolas patrzył się to na siostrę, to na przyjaciółkę, jakby
kalkulował w głowie, którą najpierw powinien udusić.
Za to ja z Christopherem nie
wytrzymałam i po prostu zaczęłam się śmiać. Oczywiście dyskretnie, Christopher
udał, że drapie się po twarzy, żeby zasłonić usta dłonią, a ja, że się
zmęczyłam i muszę oprzeć czoło o jego ramię.
- Boże, nie, nie… Nie, my nie… -
zaczęła Esmeralda po chwili, patrząc na Nicolasa zmieszana.
- Nie, nie!... – Nicolas nie był
lepszy w tym tłumaczeniu się. – One to wymyślił, Boże, to nie…
Próbując zachować kamienną minę,
słuchałam ich wzajemnego wykręcania się, przerywanego niezręcznym śmiechem i
niemal widziałam jak na czole oboje mają zimny pot. Ową niezręczną sytuację
jeszcze bardziej pogorszył Charles.
- Teraz to mi naprawdę serce złamałaś
– oznajmił poważnie, po czym kiwnął głową na Nicolasa. – Złamaliście. Oboje. Ja
naprawdę liczyłem, że… Czy do was nie dociera, że jesteście sobie pisani…?
Spojrzenie jakie wymienili między
sobą Es i Nick mówiło stanowczo „CO, MY, ŻE MY NIE NO CO TY HAHAHA NIE NIGDY W
ŻYCIU, RATUNKU”. Miałam ochotę uderzyć czołem w rękę, bo…bo… Cholera, no
wszyscy wiedzieli dlaczego! Tylko oni nie!
Zamiast się tym załamać, moją uwagę
przykuł jednak inny szczegół. Równie dobrze mogłam przesadzać, mogłam to sobie
dopowiedzieć, ale… Tydzień temu, jak ktoś im rzucił aluzję, że powinni się
zejść, wybuchali śmiechem, rechotali oparci o siebie i uważali to za największy
żart. A teraz…? Nicolas uśmiechał się, jego oczy mówiły „chcę umrzeć”, był
blady, a poliki miał różowe. Podobnie Es, której twarz cała przybrała odcień
bordowy, miała głupkowatą minę, śmiałą się nerwowo i zerkała na Nicolasa, jakby
chciała i jednocześnie nie chciała złapać jego spojrzenia.
- Mówiłam, że to nie wypali –
mruknęła w końcu Eva do Amy.
- Ale spróbować można było –
westchnęła ta druga, opierając swoją głowę o głowę Evy. – Przynajmniej ze sobą
rozmawiają…
- Ze sobą owszem – wtrącił się
Nicolas, - ale z wami przez najbliższy tydzień nie.
- Nie przesadzaj – powiedział Thomas,
wzruszając ramionami. – Mówisz tak zawsze, a za pięć minut Amy znowu wraca do
łask.
- Bo jestem jego siostrą –
obruszyła się blondynka, na co Judy parsknęła krótkim śmiechem.
- Oj, kochana, żeby to działało
na tej zasadzie – zaśmiała się, wymieniając z Thomasem rozbawione spojrzenie. –
No, tak czy inaczej, fajnie, że ze sobą rozmawiacie. Rozmowa to klucz do
sukcesu, a wam z tego co widzę to i tak nie wychodzi… No, może kiedyś się uda.
Po czym posłała im sztuczny,
pełen politowania uśmiech i nie przestając się tak uśmiechać zostawiła nas. Najbardziej
w tym momencie to szkoda mi było Esmeraldy, która patrzyła za nią przerażona,
jakby się obawiała, że nie tylko Judy na tym obozie ma takie zdanie. Jakby się
spodziewała, że teraz każdy obozowicz przybiegnie i jej oznajmi, że powinna być
z Nicolasem. Bo powinna, ale to moje (i całej reszty) zdanie…!
- Cóż, trochę niezręcznie –
zauważyłam, po czym wzięłam od Thomasa moją kiełbasę, którą chłopak w trakcie
tej rozmowy zdążył prawie całą zjeść. – Dziękuję, że przypilnowałeś.
- Ubrudź mi kurtkę, a…
- Tak, tak… - przerwałam mu,
jednocześnie oblizując palec z ketchupu. – Ej, nie chciałbyś wziąć przykładu z
Esmi i Nicolasa, i może tak przez parę dni się do mnie nie odzywać…?
- Wiecie, ale ta sytuacja ma
swoje plusy – odezwał się Charles, wykrzywiając usta w swoim firmowym uśmiechu
na jedną stronę i patrząc na Esmeraldę w typowy dla siebie sposób. – Nadal jesteś
wolna.
- A ty wciąż masz ładniejsze imię
od twarzy – odcięła się ta, odzyskując dobry humor. Na tyle dobry, że zaraz się
roześmiała bez powodu i kręcąc z niedowierzaniem głową, spojrzała na Amy i Evę.
– Jesteście nienormalne, wiecie? Zabiję was kiedyś…
Mina obu przytulonych do siebie
dziewcząt mówiła tyle, co że mają to głęboko w nosie, a i tak kochają Es
najbardziej na świecie.
Zobaczyłam. Przeczytałam. Zapłakałam.
OdpowiedzUsuńTAK BLISKO, A JEDNOCZEŚNIE DALEKO MIŁOŚCi.
#calyobózwie
Czy przemilczymy fakt, że Johnny się zakochał? I to, że Amy jest o to CHOLERNIE zazdrosna? Bo ja uważam, że przemilczeć tego nie wolno, to zasługuje na nagłośnienie i to spore!
OdpowiedzUsuńUmieram z Felixa i Seby budujacych fort z patyczków, ignorujacych Jenny i kłócacych się o to, co to przypomina <3333
Wnoszę o dodatkowy rozdział o randce Arthura i Julii oraz historii jak do niej doszło choć nie doszło.
"Oscar trzymał w ręku siatkę z butelkami, drugą trzymał w kieszeni spranych jeansów. Identyczną siatkę niósł Chris, ale ten trzymał jeszcze dwa kawałki drewna. Thomas (wspaniałomyślnie) niósł w ręku swoją skórzaną kurtkę, a Charles, który zachowywał się najgłośniej, machał gitarą." chryste jak ja ich kocham. ich wszystkich. ich razem!
Ich reakcja na włosy Jenny a potem Victorii jest bezcenna, Christopher <3
"– I dla twojej informacji widzieliśmy się rano. A przed chwilą rozmawialiśmy, powiedziałeś, że nie jestem warta czterech wielbłądów i przypominam owcę.
- Aha, czyli jednak liczysz czas - zauważył. - Wcale nie byłaś szczęśliwa beze mnie.
- Czepiasz się.
- Za to ty przytoczyłaś to co powiedziałem o wielbłądach, z nudów, nie dlatego, że się czepiasz.
- Znowu się czepiasz - zbyłam go machnięciem ręki." To jest tak... tak typowe dla nich. kompletnie totalnie typowa rozmowa między nimi.
Doceńmy też proszę fakt, ze Peter poszedł po jajka...?
Sara jest moja nowa miłościa, od tej pory tez chce mieć Oscara za brata.
Charles i Victoria w jednym kajaku, to musiała być dobra komedia. Jakby popływali tak dłużej, coś czuję, że powstałby z tego cały jeden odcinek serialowy.
I kompletnie totalnie jestem ZA tym, że absolutnie KAŻDY shippuje Es i Nicolasa. Zgadzam się z Nez: TAK BLISKO.
ALe ja bym chciła jeszcze docenić jedno- Thomas dał jej swoja kurtkę (to, ze ceni te kurtke bardziej niz rodzenstwo - skisłam c; ). Ja TU widzę coś poważnego....!
Eos
Przepraszam że mnie nie było ale przez ostatni czas robiłam...
OdpowiedzUsuńCóż to samo co oni w tym rozdziale.
Byłam na obozie.
Z przyjaciółmi.
Było zajebiście.
Te wszystkie rozmowy to jak wyjęte z ust moich dudesów serio.
No, ale dalej.
No ogólnie byłam z przyjaciółmi.
Zwłaszcza takim jednym przyjacielem.
Dość często.
I tak pretty kurwa fucking nice okazało się, że mu się podobam.
Hmmm...
No i byliśmy razem miesiąc.
Do wczoraj.
Bo zabiła nas odległość.
I wróciliśmy do bycia przyjaciółmi.
No ale wracając do czasu obozu, to miałam pretty kurwa fucking podobną sytuację do es i nicka. Wszyscy nasz shippowali. A gdy się zeszliśmy to wszyscy zaczęli śpiewać "Okej ma chłopaka, okej ma chłopaka".
What I'm trying to say is that I came here because I needed something to cheer me up and what? And well instead I'm sad because I miss my camp so much shit and I miss my boyfriend too...
Ok co do rozdziału:
- AAAAA włosy Vi ale się cieszę jestem pewna że jej zajebiście pasują
- SEBA I FELIX <3
- Kiedy tylko wszedł temat kajaków wiedziałam co się stanie od razu kurna
- już myślałam że uznają dzisiaj vi ;-;
- chris <3 (dlaczego on mi tak przypomina mojego od wczoraj ex jezu zabij mnie jestem załamana ;-;)
- thomas <3 (dlaczego on mi przypomina rhetta butlera wut???)
- CHARLES, CAN HE BE HER BROTHER HMMM?
- Jak ja współczuję es i nickowi. I mean. Gdybym to czytała dwa miesiące temu to byłabym na noch zła ale... jak te doświadczenia zmieniają psychikę, co?
- thomas z kurtką (I mean AGAIN A FUCKING FLASHBACK Z OBOZU O CO Z TYM CHODZI??? Mam kolegę z podobnym podejściem do swojej kurtki, który mi ją pożyczył po tym jak pływaliśmy w morzu przy ognisku a ja zapomniałam bluzy WHAT dlaczego wy mnie śledzicie)
- JOHNNY I SARA ZAKOCHANA PARA
- A M Y I J E N N Y
- Jenny, mam na imię jenny...
... może to coś zmieni??? XDDD
Ok jak na razie tyle przexzytam dalej w następnej przerwie międzyprzygotowawczej do nowego liceum ponieważ SIĘ DOSTAŁAM TAM GDZIE CHCIAŁAM FUCK YEAH
Strasznie dużo tu przeklinam w tym komentarzu, sorry
Okej
P.s. jakbyś potrzebowała trochę hogwardzkiego czegoś to możesz na chwilę mnie odwiedzić bo wstawiłam trzy rodziały jeszcze nowszego pokolenia do którego nie musisz znać żadnego kontekstu. Nie mam też zamiaru wstawiać nic więcej więc to tyle. Skończyłam swojego bloga ;).
Usuń