Wakacje z o.o. (29)



Pisząc ten rozdział rozpisałam się i to aż za bardzo. Dlatego podzieliłam go na dwa. I dlatego następny jest gotowy, ale już tylko w połowie. A w obliczu sesji nie obiecuję go szybko, ale trzymajcie kciuki (: . 
Dziękuję Wam bardzo za komentarze. To jeden z głównych 'motywatorów' do dalszego publikowania. Jesteście niesamowici, że nadal to czytacie!
Gwiazda


ROWLLENS XXIX


Z ulgą oparłam się o ścianę, gdy zamknęłam za sobą drzwi wejściowe na Arenę, prowadzące do szatni. Cholera, miałam dosyć.
Choć rzucanie do celu i wywoływanie uśmiechu na twarzy Oscara pomogło, nadal czułam się nieswojo. Szczególnie, gdy ta uśmiechnięta blond buźka znikła i straciłam zajęcie, które skupiało moje myśli. W chwili zakończenia Turnieju znowu zostałam z nimi sama. A choć lęk i strach na planszy Aresa był sztucznie wywołany i nieuzasadniony, to i tak niesmak pozostał. Pomimo braku konkretnego punktu zapalnego- czegoś, co by ten lęk wywoływało, było moją faktyczną fobią, realnym lękiem, to doskonale zapamiętałam uczucie paniki, jakie wtedy mi towarzyszyło. Teraz dopiero się bałam. Bałam się, że nigdy tego nie zapomnę lub co gorsza, kiedyś faktycznie się tak poczuję.
- Victoria?
Odwróciłam głowę.

Za drzwi wyłoniła się ruda głowa Suzanne.
- Zostawiłaś swoje ubrania – powiedziała. – Ja się też nie przebieram, idę do domu wziąć prysznic.
No tak, z tego wszystkiego się nie przebrałam. Chciałam wyjść jak najszybciej, ominąć pogawędki komu jak poszło i co się działo na Planszach i skorzystać z faktu, że reszta obozu dopiero gramoli się z trybun, żeby zaraz pojawić się przed szatnią i wyczekiwać uczestników.
- Zapomniałam – przyznałam.
- Spoko, wzięłam ci – powiedziała, klepiąc torbę, którą miała przewieszoną przez ramię. – Dać ci teraz, czy zabrać ze sobą? I tak idę do domu.
- Byłoby super – przyznałam, śląc jej uśmiech w geście podziękowania. Suzanne ruszyła kącikiem ust, na znak, że to żaden problem.
W tej samej chwili drzwi znowu się otworzyły, a naszym oczom ukazał się Norbert. Na nasz widok uśmiechnął się pod nosem.
- Co, wy też uciekacie zanim wszyscy się tu zlecą?
- Coś w ten deseń – odparła Suze, po czym poklepała mnie po ramieniu. – To ci zostawię na łóżku…na którymś łóżku. Na razie!
Norbert uniósł rękę, w geście pozdrowienia i poczekał, aż dziewczyna trochę się oddali. On również trzymał przewieszoną przez ramię torbę sportową. Że też ja na to nie wpadłam…
- Jak się trzymasz? – Chłopak spojrzał na mnie z uwagą. Nie brzmiał na zmartwionego czy coś. Pytał, bo był uprzejmy i najwyraźniej interesowało go moje samopoczucie.
- W porządku – powiedziałam i wzruszyłam ramionami. – Trochę zmęczona jestem, ale tak to okej.
I jakby pilnowały mnie jakieś cholerne fata, gdy tylko przyznałam, że jest w porządku, los zesłał mi kogoś, kto bardzo szybko potrafił sprawić, że moje „w porządku” traciło na wiarygodności.
- Rowllens!
Widząc moją minę Norbert zaśmiał się pod nosem i uśmiechnął szeroko.
Gdy Thomas się do nas zbliżył, wymienili ten dziwny męski uścisk.
- Ładnie ci poszło – rzucił turniejowy sędzia. – W tym labiryncie to byłeś zdecydowanym faworytem, muszę ci powiedzieć.
- Dzięki. A jak sędziowanie?
- Bosko – oznajmił entuzjastycznie Thomas. – Długo nie zapomnę tego odgłosu, jaki wydaje z siebie Pan D., jak śpi. A myślałam, że chrapanie Charlesa to przesada.
- Powinieneś kiedyś nagrać siebie i posłuchać – wtrąciłam.
- Ja nie chrapię.
- Ale mówisz – wyjaśniłam. – To wystarczy.
Thomas przechylił głowę na bok, śląc mi zblazowane ale też rozbawione spojrzenie. Norbert za to zaśmiał się na głos, po czym poprawił torbę na ramieniu.
- Spadam, zanim przylecą – oznajmił, kiwając głową gdzieś za siebie, na znak, że mówi o obozowiczach oglądających Turniej. Po czym spojrzał na mnie i dodał: - Jesteś pewna, że w porządku?
Kiwnęłam głową, śląc mu lekki uśmiech, żeby się nie martwił.
- Bo wiesz, jak coś…mogę pomóc.
Czy chciałam, żeby zrobił to zwoje telepatyczne czary-mary i sprawił, że będę w stanie euforii? No oczywiście, że tak. Niestety, było to krótkotrwałe i działało, dopóki on to kontrolował. A czy Norbert będzie leżał obok mnie w łóżeczku w nocy, trzymał za rączkę i pilnował, żebym zasnęła, a nie zadręczała się własnymi myślami? No niestety nie. Choć nie wiem, czy „niestety”, bo raczej nie chciałabym być w swojej skórze, gdyby o takich planach dowiedziała się Jenny.
- Dam sama radę. – Potarłam go dłonią po ramieniu. – Dziękuję.
Syn Hekate mrugnął, na znak, że rozumie. A następnie kiwnął głową Thomasowi.
- To do zobaczenia wieczorem, nie?
- Jasne. Przynieś piwo, bo inaczej będziemy grać w rum-ponga, nie beer-ponga.
Norbert odszedł, a ja zostałam sama z Thomasem. Wzięłam głęboki wdech i na chwilę zamknęłam oczy.
- Mogę ci jakoś pomóc?
Uchyliłam jedną powiekę, żeby sprawdzić, czy te słowa na pewno padły od Thomasa. A nie odleciałam, usnęłam i się przesłyszałam.
Syn Tarota widząc moją konsternację uniósł pytająco brwi, ponaglając mnie z odpowiedzią.
- Yyy…dlaczego?
- Cóż, Rowllens, skoro nie chcesz subtelnego pytania, na które jestem pewien znasz odpowiedź, powiem wprost. – Wcisnął dłonie w kieszenie spranych czarnych spodni i popatrzył na mnie spokojnie. – Widziałem cię na planszy Aresa, widzę cię teraz, dlatego pytam, czy mogę ci jakoś pomóc.
Pewnie gapiłabym się na niego podejrzliwie przez następne pół godziny, gdybym nie była aż tak wyprana z energii.
- Nie?
- Nie? – Thomas pochylił lekko głowę w moją stronę. – Nie musisz udawać twardej…
- Jestem twarda!
- A ja brzydki – mruknął automatycznie, ale szybko postanowił dokończyć to co chciał powiedzieć wcześniej. Najprawdopodobniej widząc, że zamierzam tę uwagę skomentować, bo owszem, zamierzałam. – Widziałem poza tobą pozostałą część uczestników w podobnej sytuacji
Posłałam mu rozbawione i jednocześnie powątpiewające w jego empatię spojrzenie.
- I od kiedy cię to interesuje…?
- Mówię tylko, że nie masz się czego wstydzić, bo… - zaczął spokojnie, ale mu przerwałam.
- Niczego się nie wstydzę!
Thomas zmierzył mnie ważnym spojrzeniem, najwyraźniej teraz to on wątpił w moją szczerość.
Może i słusznie. Prawdę mówiąc, nie zdążyłam się jeszcze zastanowić, czy się wstydzę, czy nie. Nie miałam na to siły i po prostu nawet nie wpadłam na to, jak powinnam się czuć, wiedząc, że tyle osób widziało moją histerię. Przecież to było ustawione i mnie do tego ich magia zmusiła. To nie było prawdziwe…
Nie mniej, Thomas postanowił nie komentować moich słów. Przynajmniej na głos, bo oceniające spojrzenie wyrażało wszystko, co mógłby powiedzieć. Na szczęście postanowił zachować to dla siebie.
- Pytam tylko, czy jakoś mogę ci pomóc – westchnął, znudzony moimi dąsami. O dziwo brzmiał szczerze.
A ja po tej rozmowie, odkryłam, że skoro Thomas się zainteresował moim samopoczuciem, to konfrontacja z Amy, Johnny’m, kimkolwiek innym kto się mną naprawdę interesuje…czyli chyba tylko Amy i Johnny’m…może być męcząca. I że nie mam na to siły, a tym bardziej nie chcę o tym rozmawiać.
- Tak – odparłam, odpychając się od ściany i stając prosto.
Najwyraźniej moja odpowiedź zaskoczyła Thomasa, bo zdumiony uniósł brwi.
- Zabierz mnie stąd, bo jak ktoś jeszcze będzie się mnie pytał o humor, to zwariuję – odpowiedziałam, odgarniając z twarzy włosy. – Gdzieś, gdzie nie będzie żadnych ludzi.
Słysząc to Thomas uśmiechnął się, jakbym go zaskoczyła. Ale zaraz kiwnął głową, w stronę areny, ale tej obozowej, do ćwiczeń.
- Na arenie treningowej nie powinno nikogo być – stwierdził. – Możemy to wykorzystać, póki jesteś tak rozgrzana po Turnieju. Będziesz mogła się wyszaleć.
Jedyne czego brakowało mi do szczęścia po tych paru godzinach, to trening… Ale proszę bardzo, chodźmy! Lepszy trening, od zatroskanej Amy.

- Trening? Po Turnieju?
Obróciłam się w stronę Thomasa patrząc na niego jak na idiotę. A on na mnie i trzymane przeze mnie w ręku noże do rzucania. Stał parę kroków dalej, a właściwie opierał się o murek, gdzie właśnie planowałam położyć noże, które sekundę wcześniej zabrałam ze stojaka na broń.
- Mówiłeś, ze to idealny pomysł, póki jestem rozgrzana i…
- Nie – pokręcił głową, jakby te argumenty mu nie pasowały. – Tylko, że jesteś rozgrzana po Turnieju.
Zmarszczyłam nos, bo najwyraźniej moje rozumowanie przebiegało inaczej niż jego.
- Powiedziałem, że twoją energię po Turnieju możemy jakoś spożytkować.
- Na ćwiczeniach – uzupełniłam, choć brzmiało to jak pytanie.
Thomas pokręcił głową, patrząc na mnie z góry. Miał szczęście, że odłożyłam noże, bo w akcie desperacji najpewniej rzuciłabym je w niego jako dywersję i zwiała. Po prostu… Nie moja wina, cholera, że jak się na mnie patrzył, z tak bliska, to wmurowywało mnie w ziemię i zapominałam jak się mówi. A właściwie co się powinno mówić. Wcale też nie pomagało gorączkowe myślenie, bo zamiast wpaść na pomysł co powiedzieć, wpadłam na wspomnienia z tej oto areny, gdzie ten kretyn radośnie paradował bez bluzki i…cholera!
- Niekoniecznie.
- Nie?
Przysięgam, nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi jak pachną jego perfumy. Nigdy wcześniej nie zwróciłam w ogóle uwagi na to, że jakoś pachną, mimo zapewnień Arthura i Judy, że ich brat wylewa je na siebie litrami. A teraz je poczułam, jakoś wyjątkowo mocno i odkryłam, że chyba zmienił mi się ranking ulubionych zapachów.
Oraz zdałam sobie sprawę z tego, że skoro ja czuję jego, to on czuje mnie. Spoconą po Turnieju, brudną od upadków, przesiąkniętą jednym wielkim smrodem. I w tym momencie zacięłam się już kompletnie.
- To…co mamy tu robić?
- Wiesz Rowllens… - zaczął, uśmiechając się w ten najbardziej irytujący mnie sposób. Tak, jakby doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo komplikuje mi życie. – Myślałem, że skoro chcesz znaleźć jakieś odludne miejsce, ty masz pomysł.
- Ja? – powiedziałam, a raczej bąknęłam pod nosem. Ja to jedyny pomysł jaki miałam, to wynaleźć zaklęcie, dzięki któremu nie będę się nigdy pocić na wypadek równie niezręcznych sytuacji.
Syn Tarota przytaknął, po czym przysunął się jeszcze bliżej. Nie wiem jakim cudem nadal była między nami przestrzeń, bo już wcześniej myślałam, że bliżej stanąć się nie da. Stał stanowczo za blisko. Jak na standardy. Jak na moje oko, to nie przeszkadzałoby mi, gdyby tak jeszcze ciutkę się…stop.
- Masz jakiś pomysł? – Chryste, jakim cudem on brzmiał zwyczajnie. Identycznym tonem mógłby zapytać o to kogokolwiek w jakichkolwiek innych, mniej yyyy…dziwnych, okolicznościach.
Przechylił głowę lekko w bok, jakby chciał mnie pocałować. Jednak nadal tego nie zrobił. Poprawka: niestety nadal tego nie zrobił. Gdyby mnie nie tak nie zamurowało, najprawdopodobniej podskakiwałabym ze zniecierpliwienia, jak przed ważnym egzaminem na korytarzu.
- Yyyyyyyy…
Brawo, Victoria. I dlatego to Peter na ciebie leci. Łączy was elokwencja.
Nie wiadomo skąd poczułam nagle jego dłoń na policzku, z którego odgarnął mi włosy. O tak, tłuste, przyklejone do spoconej i zapewne czerwonej warzy, włosy. Chwilę później trzymał rękę na mojej szyi, powoli pocierając kciukiem o linię szczęki. Jako, że cały czas gapiłam się na niego sparaliżowana, odkryłam, że jego wzrok pada na moje usta.
Cholera, na co on czeka. No przecież widzi, że ja się zacięłam i nic nie zrobię…
Za to Thomas, owszem, zrobił.
W jednej sekundzie czułam jego kciuk na policzku, a w następnej silne uderzenie jego dłoni w plecy.
- To co, jednak trening? – oznajmił radośnie, szczerząc się jak głupi i stojąc już dalej.
Nieeeeeeee…!
- Świetnie. Niezła jesteś, Rowllens. Po Turnieju chcesz trening.
Miałam ochotę się popłakać. I nie przez perspektywę wysiłku fizycznego. Raczej przez świadomość utraconej możliwości innego wysiłku fizycznego.
– Ale okej, mi dobrze zrobi, nasiedziałem się dzisiaj.
Chyba dobrze, że odłożyłam wcześniej noże. Teraz bez wątpienia, bym go nimi zadźgała.
- C-co? – wydukałam, bo nagle się ocknęłam. Obróciłam się, żeby spojrzeć na Thomasa, który rozkładał tarczę do rzutów.
- Coś nie tak? – zapytał, niby nie rozumiejąc dlaczego marszczę skołowana brwi.
Kiedyś go zabiję, przysięgam. A potem siebie, bo jestem idiotką.
Ale jak już się stało, to się stało. Juhu, zorganizowałam sobie trening…! Po półtora godzinnym Turnieju, jej! I jakoś bym to przeżyła, gdyby trening z Thomasem, faktycznie do treningów się zaliczał… A nie do treningu mojej wstrzemięźliwości i pilnowania cnoty.
Gdy tylko stanęłam z nożami przed tarczą, od razu usłyszałam, że źle stoję. Westchnęłam i spróbowałam stanąć tak, jak uczyli mnie Chris, Norbert, a nawet Charles. Niestety, najwyraźniej żaden z nich nie dorównywał mądrością mojemu nowemu trenerowi, który wiedział lepiej. I gdy tylko stanął za mną, ustawiając mi ręce jak trzeba, jedyne o czym mogłam myśleć, to czy ten przeklęty drań naprawdę musi mnie trzymać tak blisko siebie, czy po prostu mnie (jak zwykle) wkurza.
- Przyznam ci, Rowllens, że patrzyłem dziś na ciebie, jako sędzia, i uznałem, że te kilka dni ćwiczeń ci pomogły.
- Więc trzeba kontynuować, żeby lepiej mi szło?– spytałam kpiąco. Ten trening to była jedna wielka ściema.
- Gdzie tam. Nadal nie umiesz walczyć. – Uśmiechnął się lekko, kiedy obróciłam głowę w jego stronę, by posłać mu zblazowane spojrzenie. Zaraz jednak brodą nakazał mi się odwrócić i znów ustawił moje łokcie tak, jak (według niego) powinnam je trzymać przed rzutem nożem. - Mam na myśli, że dzięki ćwiczeniom już nie jesteś tak przeraźliwie koścista, jest na co patrzeć.
- Mam nadzieję, że mówisz co najwyżej o moich zgrabnych łydkach, niczym więcej – mruknęłam.
- Nie zwróciłem na nie uwagi – przyznał, po czym odchylił się w tył, jakby teraz postanowił na nie popatrzeć. – Na szczęście nadal masz na sobie normalne ubranie, a nie znowu te luźne jeansy, które wciągasz na ten kościsty tyłek, gdy tylko możesz.
- Czy ty możesz zostawić mój tyłek w spokoju? – przerwałam mu, umyślnie i celnie kopiąc go w piszczel. Thomas skrzywił się lekko, rzucając mi rozbawione spojrzenie. Ja również się uśmiechnęłam. - Czyli jednak nadal kościsty?
- Nadal, ale trochę mniej.
Już miałam coś powiedzieć, rozbawiona, gdy odkryłam, że moje zachowanie jest poniżej mojej godności. Zostałam wmanipulowana w bardzo zalotną, jednakże równie wielce nie  na miejscu, rozmowę.
- Chwila, chwila. Gdzie ty się patrzysz, kto pozwolił ci oceniać…
- Chejron – wciął się spokojnie. – Jak sędzia oceniam was wszystkich.
- Ale nie w ten sposób!
- Racja, punktuję atuty – zgodził się ze mną. – A w twoim wypadku, na Turnieju, trudno o inny.
Prychnęłam rozbawiona i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Boże, jaki ten człowiek był niemożliwy…!
- Wiesz Rowllens, nie mam ochoty ćwiczyć rzutów – oznajmił nagle. – To zbyt jednoosobowe. Poza tym, radzisz sobie.
- Przecież jeszcze ani razu nie rzuciłam! – zauważyłam, opuszczając ramiona w dół. Nawet nie przejęłam się tym oszczędnym komplementem, że „sobie radzę”, za bardzo koncentrowałam się na jego dłoni, którą nadal trzymał mi w talii. Obkręciłam się tak, żeby na niego popatrzeć.
- Widziałem na Turnieju – oznajmił, odsuwając się ode mnie i robiąc dwa kroki w tył. O zgrozo nagle stanął obok stojaka na miecze. – Całkiem celnie rzucasz, jeżeli nawet tylko w przeszkody i potwory i Charlesa. A jak sobie radzisz w walce?
- Cholera, a było tak pięknie… - jęknęłam, wodząc spojrzeniem za jego ręką. Thomas lekkim ruchem podniósł jeden z mieczy i wyciągnął go w moją stronę. Miałam ochotę się rozpłakać.
- Nie marudź, Rowllens.
Wzięłam od niego miecz i o dziwo nie poleciałam na łeb i szyję w przód. Mało tego- nawet nie opuściłam ostrza w dół, dałam radę podtrzymać ten miecz w powietrzu. Coś mi się nie zgadzało, więc uniosłam tę plastikową podróbkę wyżej i okręciłam rękojeść przed twarzą kilka razy, szukając chińskich znaczków, numeru seryjnego jakie mają zabawki dla dzieci.
- Umiejętności i talentu tam nie znajdziesz, Rowllens.
- Szczęścia też nie – dodałam pod nosem,
Przez następne paręnaście minut, muszę przyznać, bawiłam się dobrze. Może i nadal moje umiejętności dorównywały krowie z patykiem w zębach, ale przynajmniej ja wreszcie potrafiłam mój patyk utrzymać i się przez niego nie wywalić. Jednak chyba szczególnym powodem, dla którego nie miałam Thomasowi za złe tej błazenady z mieczami, był on sam. No nie mogłam, po prostu nie mogłam się powstrzymać od nieustannego śmiechu (oczywiście tylko w mojej głowie), patrząc i słuchając, jak ten się popisuje. Wcale mu w tym nie przeszkadzałam; pozwoliłam mu się pokazać.
Syn Tanatosa oczywiście robił wszystko, żeby pokazać mi jaki to on jest wspaniały, a ja beznadziejna. Jej- udowadnia to komuś z umiejętnościami poniżej zera. Szacunek!
- Rowllens, szurając stopami po ziemi co najwyżej wykopiesz sobie własny grób.
Albo:
- Rowllens, masz walczyć ze mną, nie wybijać łokciem zęby komuś obok ciebie.
Poza popisywaniem się, jednak coś tam mi pokazał. Co? A zabijcie mnie, nie mam pojęcia. Jakieś trzy bloki, jeden sposób „jak nie dać sobie wytrącić miecza jak debilowi” i parę najlepszych pozycji do pchnięć, przy których nie powinnam się wywalić.
Im dłużej mnie uczył, tym mniej był taki no…no Thomasem. Nie żeby się jakoś zmienił, oświeciło go czy przeszedł metaforyczny czyściec. Po prostu nie wyłapywał każdej okazji, żeby mi dopiec, nie uśmiechał w jakiś tam sposób, nie patrzył z wyższością.
- Super, to było na prawdę dobrze – powiedział Thomas, gdy znowu udało mi się nie upaść, gdy odepchnął mój cios swoim o wiele większym mieczem niż ten mój, z jakiegoś chyba plastiku, bo nic nie ważący. – Tylko zobacz… Spójrz na moje stopy… Widzisz?
- Jeżeli oczekujesz, że powiem „wow, masz duże stopy” i zapytam co jeszcze masz duże, to nawet na to nie licz – oznajmił, na co ten się zaśmiał.
- Nie, spokojnie, nie potrzebuję dowartościowania – odpowiedział i zaraz znowu wskazał na swoje nogi. – Patrz. Gdy stoisz, musisz je mieć w takiej odległości, żebyś stała na obu. Nie jednej, nie na palcach, nie na piętach… Pełna stopa. I nie w szpagacie, normalnie.
- Nikt normalny tak nie stoi – zauważyłam, z resztą uważam, że słusznie…
- Ale ja mówię ci, żebyś tak stała gdy walczysz, więc tak stój, dobra? – Kiwnęłam głową, a Thomas obrócił miecz w dłoni parę razy, jakby chciał go lepiej złapać.
Przetarł wierzchem dłoni czoło, zgarniając z niego włosy. Zdążył się już trochę spocić, więc nie było mi tak niezręcznie. Jednak, niestety, nadal czułam jego perfumy, nie pot. Nie żebym chciała go poczuć! Po prostu raźniej by mi było ze świadomością, że nie tylko ja tu śmierdzę.
- No, to zaczynaj. – Ponaglił mnie gestem dłoni. Jednocześnie podciągnął nogawki spodni na udach, żeby łatwiej móc zgiąć kolana. – No, raz-dwa. Jak ci pokazywałem…
Westchnęłam, ale zrobiłam co mówił. Spróbowałam pokierować ręką tak, jak mi pokazywał, żeby odpowiednio go zaatakować.
- Nie, Rowllens, nie… - Wzniosłam oczy w górę, czekając na cyniczną uwagę. O dziwo się jej nie doczekałam. Zamiast tego Thomas wsadził swój miecz pod pachę i chwycił mnie za przedramię. – Zobacz, jak robisz zamach… To cię wyrzuca do przodu.
Trzymając mnie za nadgarstek, a druga ręką za ramię, sterował mną tak, jakbym faktycznie wykonywała ten ruch. Spojrzał na mnie i uniósł brwi, jakby chciał zapytać, czy rozumiem o co mu chodzi. Pokierował mi ramieniem jeszcze parę razy, jakby chciał się upewnić, że zapamiętałam.
- Widzisz? Miecz cię przeważa, lecisz w przód i od razu tracisz równowagę. – Thomas stuknął mnie kolanem w udo i faktycznie, od razu musiałam zrobić parę asekuracyjnych kroczków w bok, żeby nie upaść. – Właśnie. Dlatego jednocześnie z ruchem ręki idziesz nogą.
To było ciekawe doświadczenie. Thomas coś mi tłumaczący, a nie zażenowany moją głupotą.
Do tego, po pewnym czasie, gdy już opanowałam tę sztukę (a według niego absolutne podstawy tej sztuki), byłam w stanie go zaatakować i odbić parę uderzeń, które on wykonywał w moim kierunku. Zaczynałam się dobrze bawić, tym bardziej, że Thomas nie podcinał mi skrzydeł. Nawet jeżeli najpierw wywracałam oczami na jego „brawo Rowllens” czy „widzisz? Świetnie ci idzie!” (bo co ja, przedszkolak?), to po paru minutach przestałam na to zwracać uwagę i nawet się cieszyłam, że robię coś poprawnie.
Też nie mogłam pominąć faktu, że przyjemnie spędzałam czas z nowoodkrytym Thomasem, takim milszym i jakimś takim nie złośliwym w stosunku do mnie. O wiele bardziej wolałam być tu, niż przeżywać szał po Turnieju i rozgrzebywać to co się tam działo.
- Rowllens, skoncentruj się. To ci się przyda jeszcze, więc spróbuj…
- Przyda mi się? Kiedy! – zaśmiałam się. – Jeżeli faktycznie Amy mówi prawdę, a nie straszy mnie przed snem, i jakiś prawdziwy potwór zaatakuje obóz, to jest was tu multum! Jedna ja z mieczem czy pod łóżkiem różnicy wam nie zrobi!
- To traktuj to jako kurs samoobrony – próbował mnie przekonać.
- O, tak, jasne. Będę biegać po Nowym Yorku z torbą na kije golfowe, bo gdzie indziej ja zmieszczę miecz? – zawołałam rozbawiona, ironizując. – Od samoobrony to ja mam gaz pieprzowy. Mniej filozofii.
- Powiedz to Chrisowi, gdy pomylił strony i przez dwa dni na oczy nie wdział – mruknął ten, ale się nie kłócił.
- Poza tym więcej doświadczenia mam w radzeniu sobie w opresji – zauważyłam, po czym wskazałam na niego mieczem, na znak, że mówię o nim. – Jak mnie porwą, to wiem co robić. Złamać nos i modlić się, że ten porywacz nie będzie tak zdesperowany, żeby mnie dalej gonić a potem naklejać plasterki na kolano.
Thomas zaśmiał się i.... Chwila. Zabrzmiało to jakoś dziwnie, obco. Na początku nie rozumiałam, dlaczego, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ten śmiech był w stu procentach szczery. Thomas właśnie zaśmiał się nie kpiąco, nie rozbawiony, a prawdziwie. A ja odkryłam, że chyba pierwszy raz to słyszę. Nie potrafiłam powstrzymać równie szczerego uśmiechu.
- O mój Boże – powiedziałam, opuszczając ręce i stając normalnie. Normalnie, czyli po swojemu, nie według Thomasa „normalnie”.
- Co się stało? – Thomas opuścił rękę z mieczem. Wyprostował się, patrząc na mnie zdekoncentrowany.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
- O Boże. – Popatrzyłam na niego, jakbym właśnie poznała jego najbardziej kompromitujący sekret. – Ty się dobrze bawisz.
- No, tak, a to coś…
- Spędzasz ze mną czas i dobrze się bawisz. Ty. Ze mną! – Wyśmiałam go prosto w twarz. – Nie wierzę, i sam to przyznałeś.
Za to spojrzenie, które mi posłał, znałam doskonale, bo widywałam je przynajmniej osiem razy dzienne, od kiedy go poznałam. „….Rowllens, jesteś durna”.
- Zazwyczaj świetnie się z tobą bawię. Ludzie lubią rozrywkę poniżej ich poziomu, z jakichś powodów nadal wystawiają kabarety i kręcą komedie romantyczne.
O tak, wracamy do genezy. Bezczelne docinki.
- O nie, to co innego. Tobie się podoba czas, spędzony w moim towarzystwie…
- Nie, podoba mi się wyższość jaką mam nad tobą, kiedy…
- Czerpiesz z tego radość, szczęście daje ci przebywanie ze mną… - ćwierkałam w najlepsze, ignorując jego zblazowane spojrzenie. Najprawdopodobniej straciłam tego miłego Thomasa bezpowrotnie, ale cholera, trudno. Tego klasycznego Thomasa też lubiłam, a nie darowałabym sobie, gdybym mu tego nie wytknęła tego faktu.
- Wcześniej trudno mi było stwierdzić, czyją siostrą faktycznie jesteś, bo i Charles i Amy są durni. Ale ten rodzaj durnoty jest charakterystyczny dla Blondi.
- Oj, Thomas, ja wiem, że jesteś twardy i nie masz uczuć – przedrzeźniłam go jego autorską pogadanką, którą zaserwował mi po Turnieju. – Nie wstydź się!
W odpowiedzi zostałam obdarowana spojrzeniem oczu, w których mogłam wyczytać bardzo dużo uczuć. Szczególnie jedno, takie, kiedy masz ochotę kogoś walnąć, ale wariatów nie wypada bić.
- Thomas?! – zawołałam, kiedy chłopak ruszył w stronę wyjścia. Ze śmiechem odrzuciłam miecz na stojak, nie patrząc czy trafiłam czy nie. – Thomas, gdzie idziesz?
- Idę czerpać radość z nie-przebywania z tobą, Rowllens.
- Doskonała decyzja, od początku mówiłam, że nie chcę treningu – oznajmiłam, udając, że usłyszałam, to co chciałam usłyszeć już dawno: „wracamy”. Za to Thomas uśmiechnął się lekko pod nosem.
- A jednak. Miałaś inne pomysły, co?

Gdy weszliśmy do domku Zeusa, cała reszta już tam była. Mówiąc reszta, miałam na myśli lokatorów tego przybytku: Oscara, Chrisa i oczywiście Charlesa. Syn Zeusa z synem Hadesa grali w karty znudzeni, a Christopher stał na krześle po środku pokoju i próbował łyżką zdrapać coś z sufitu. Na nasz widok wyszczerzył się i zeskoczył na ziemię.
- No! Godzinę cię z Amy szukaliśmy! – zawołał, rozkładając ramiona w geście powitalnym. Przeniósł wzrok na Thomasa i zaraz zmarszczył brwi. – Kurde, co wyście tacy spoceni?
- Trenowaliśmy – wyjaśniłam. Christopher prychnął rozbawiony i wymienił znaczące spojrzenia z Charlesem, którego przestał interesować Oscar i karty. Nic dziwnego- blondyn ewidentnie go ogrywał.
- Kamasutrę? – walnął zadowolony ze swojego dowcipu Charles po czym zaniósł się swoim zaraźliwym śmiechem.
- Nie. – Thomas spojrzał na niego pobłażliwie.
Niestety.
Pomyślawszy to, od razu zaczęłam kasłać. Najwyraźniej można się zakrztusić ze strachu przed własnymi myślami.
- Nie martw się Victoria, innym razem. Wakacje jeszcze długie – powiedział i objął mnie ramieniem. Po czym odsunął się i zmarszczył czoło. – O matko, ale ty śmierdzisz.
Cholera, wiedziałam!
Ostatecznie dostałam ręcznik i obietnicę Charlesa, że nie wywarzy mi drzwi do łazienki jako „genialny dowcip”, gdy będę brała prysznic. W tym czasie Chris przespacerował się do Amy, żeby przynieść mi czyste ubranie, a przy okazji zapewnić ją, że żyję. Podobno, moja ukochana Blondi, przez ostatnią godzinę biadoliła, że przepadłam, że Chejron mnie zgubił, że chce odszkodowanie i że zaraz jej wybuchnie „hiperalergiczno-glicerylonowy wyrostek kamienisty serca”, przez rozpacz i stres o moje życie i twierdziła, że choruje na to od dziecka.
Umyłam się, zabrałam Charlesowi (a przynajmniej z „jego” łazienki) dezodorant, w szafce znalazłam na szczęście nie przeterminowany krem do ciała, który- o zgrozo- pachniał truskawkami. Wrócił Chris z moim ubraniem i informacją, że Amy ozdrowiała, ale jak się jej nie pokażę żywa na kolacji, to mnie wydziedzicza. To dawało mi parę godzin spokoju i czyste ubrania.
Amy wybrała mi niestety spódnicę, zamiast jeansów, ale przynajmniej nie mini. Wciągnęłam na siebie czarną koszulkę na cienkim ramiączku z trójkątnym dekoltem. Niestety, spódnica (do połowy łydki, z dużej ilości przewiewnego materiału w odcieniu butelkowej zieleni), choć moja, miała pewną wadę- by w niej chodzić, potrzebowałam paska. Na szczęście Charles dał mi swój pasek i szczęśliwa, czysta i pachnąca, mogłam rzucić się na jedno z łóżek, obok Chrisa.

- A może by tak po prostu zabrać tą starą mumię z Wielkiego Domu? – zasugerował Thomas, patrząc pytająco na chłopaków.
- Nie. - Oscar spiorunował chłopaka wzrokiem.
W pokoju zrobiła się znowu cicho, wszyscy pogrążyli się we własnych myślach, szukając innych propozycji na popołudnie. Thomas zmarszczył nos, niezadowolony, że jego pomysł nie uzyskał aprobaty. Ja natomiast zastanawiałam się, co w Wielkim Domu robi mumia i dlaczego jej nie widziałam…?
Ciszę przerwał Chris, który równie gdybającym głosem co Thomas, odezwał się:
- O, a potem możemy ją ubrać jak tancerkę hula i wstawić w kajaku na zatokę.
- Nie! – zaprotestował Oscar.
Znowu zrobiło się ciszej. Chris i Thomas wymienili znaczące spojrzenia, a Charles odchrząknął.
- Kto jest za? – zapytał po chwili.
Cała trójka podniosłą natychmiast ręce. Charles tak ochoczo, że aż wstał z łóżka. Oscar popatrzył na mnie, jakbym była świadkiem jego cierpień. Zaczęłam się śmiać, opierając czoło o siedzącego obok mnie Christophera. Ten objął mnie ramieniem i zadowolony oznajmił:
- Przegłosowane. W takim razie trzeba wymyślić, jak ściągnąć wyrocznię ze strychu.

Plan był prosty.
Okazało się, że ta banda świrów trzyma na strychu uschniętą kobietę, która kiedyś siedziała w Delfach. Ach, nie ma to jak zwykły letni obóz, prawda? A ja myślałam, że powiedzenie „każdy ma upiory na strychu” czy jakoś tak, to tylko powiedzenie. Z tego co się uczyłam na historii, słynna wyrocznia delficka była biedną dziewczyną, która siedziała naćpana oparami i mówiła jakieś bzdury. A do tego ona i kapłani byli skorumpowani bardziej niż współczesny rynek. Jeżeli mieli taką na strychu, bardzo chciałam ją poznać.
Wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że najważniejszą sprawą jest odciągnąć gdzieś Chejrona i Pana D., bo jednak trudno wynieść mumię z domu, gdzie siedzi ta dwójka. Zgłosiłam się na ochotnika, ale uznali, że to byłoby zbyt oczywiste. Ich uwagę musi odciągnąć ktoś, kogo nie podejrzewaliby o współpracę z żadnym z nich.
- Żartujecie – oznajmił Arthur, patrząc na starszego brata rozbawiony. – Nie można tak po prostu wejść na strych i gwizdnąć stamtąd jakiś gadżet.
„Gadżet”. Ach tak, jedna sprawa - nikt nie powiedział Arthurowi, co zamierzają ukraść. Charles i Chris wymienili za plecami Thomasa spojrzenia. Wyglądali tak, jakby słowa małego syna Tanatosa były dla nich nowością.
- No, ty nie możesz – zgodził się z nim brat. – Ale my to inna sprawa.
- A niby dlaczego, co? Jesteście jakoś specjalnie uprzywilejowani?
- Szczerze mówiąc, wypadałoby zaprzeczyć. Bo przecież każdy tu jest równy statusem, równy wobec prawa i tutejszego regulaminu… – zaczął Oscar. – Ale…to w sumie owszem.
Nie powiedzieli Arthurowi o co chodzi; dyplomatycznie przemilczeli kwestię, że mają zamiar wynieść stamtąd wyrocznię delficką (a przynajmniej oni uważali, że to ta; ja im nadal nie wierzyłam). Próbowali go tylko namówić, żeby ściągnął Chejrona i Pana D. na drugi koniec obozu.
Biedny Arthur wyglądał jakby bił się sam z sobą. Nie oszukujmy się – był młodszym bratem. Każdy młodszy brat marzy o tym, żeby zaimponować starszemu. A tu proszę, jest okazja. I to jaka! Starszy brat osobiście do niego przychodzi, z kumplami, i o coś prosi. Jednak Arthur chyba wiedział, czym kończą się pomysły Thomasa i że to nie będzie dobre.
Ale nawet jakby nie robił tego dla zaistnienia w oczach Thomasa, to odmówienie miało równie złe skutki. Wiecie, trzy dni spędzone pod kluczem w łazience uczą przyszłościowego myślenia. Swoją drogą, nie wiem KTO tak uczy…dobra, wiem kto, co nie zmienia faktu, że trzymanie brata zamkniętego w toalecie, nie jest normalnym środkiem wychowawczym.
- Weź, Thomas. Wiesz, że Chejron… - urwał, patrząc na brata błagalnie. – On mnie zabije.
- Oj Arthi, Arthi… Wujaszek mrówki by nie skrzywdził – powiedział Charles, kładąc młodemu rękę na ramieniu. Arthur był młodszy, ale przez to, że Charles nie należał do wysokich, obaj byli tego samego wzrostu. – Nie możesz się bać Chejrona…!
- Ja się go nie… No dobra, trochę tak. A on mnie już dostatecznie nienawidzi!
- Za co?
- Za ciebie. – Arthur popatrzył urażony na Thomasa, który uniósł brwi i wymownie wzruszył ramionami. Najwyraźniej tu nie miał się o co kłócić. – O mamo, Victoria! Powiedz im, że to zły pomysł…!
Wszyscy spojrzeli się na mnie, więc udałam zdumioną. Arthur wykrzywił się błagalnie, splatając palce w proszącym geście i bezgłośnie mówiąc „Proooszę!”. Chris za jego plecami robił dokładnie to samo.
- Wiesz, chciałabym ci pomóc… Tylko że ja uważam, że to świetny pomysł – przyznałam, marszcząc nos i śląc mu nikły uśmiech. W tym samym momencie poczułam rękę Charlesa na ramionach, którzy przycisnął mnie do siebie.
- No! I o to chodzi – ucieszył się, a potem nie zdejmując ręki z moich ramion popatrzył na Arthura triumfalnie. – Widzisz? Nawet Victoria jest z nami.
- Ona jest równie walnięta co wy… - jęknął chłopak, pocierając dłonią twarz.
- Ej, wolnego! – zaprotestowałam. Jednak spojrzenie Arthura sprawiło, że postanowiłam mu darować.
- Wysadziłaś szkołę, rozwaliłaś Arenę na Turnieju… I nawet jak nie byłaś walnięta, to mieszkasz z Amy już tyle, że na pewno przeszłaś pranie mózgu. Wiesz, że cię uwielbiam, ale teraz muszę się bronić – powiedział, a potem szybko dodał: - I nie mów Amy, że tak powiedziałem.
- Żaden problem.
Uniosłam lekko ramiona, uśmiechając się przepraszająco. Cholera, nie mogłam się nie zgodzić. Jednak Thomas miał dosyć tej pogawędki, za bardzo nakręcił się na realizację planu, żeby stać tu kolejne dziesięć minut i się przekomarzać. Klasnął w dłonie, jakby to był znak na ostateczne decyzje.
- To co? Wchodzisz w to?
- Nie. – Arthur popatrzył zblazowany na brata.
- Właściwie, to nie masz wyboru.
- To po co pytasz?! – jęknął biedak, który stał pomiędzy bratem i trójką jego znajomych jak w potrzasku.
- Z czystej kurtuazji.
- Ty nie wiesz, co to jest!
- I dlatego, twoja odpowiedź nie miałaby najmniejszego znaczenia.
Chłopak wykrzywił się, robiąc taką minę, jakby miał płakać. Cóż, nie dziwiłam mu się. Jednak, zrobiło mi się go szkoda. Jakby mnie otoczyła czwórka kolesi, którzy mi imponują (nie oszukujmy się, Arthur wpatrzony był w brata jak w obrazek) umarłabym ze strachu.
- Arthur, chodź na chwilę – powiedziałam, kiwając na niego ręką. Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony. – Chodź, coś ci powiem.
- Rowllens, nie… - Thomas chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
- Rozmawiam z Arthurem, nie z tobą. I nie podsłuchujcie.
Arthur prześlizgnął się pomiędzy Chrisem a Charlesem, którzy z zaciekawieniem co kombinuję nie spuszczali ze mnie spojrzeń. Jakby liczyli, że wykonam jakieś tajne mrugnięcie, którym uświadomię im mój niecny plan. Udałam, że tego nie widzę. Kiedy syn Tanatosa podszedł do mnie, obróciłam się i kładąc mu rękę na łopatce skierowałam nasze kroki na bok.
- Victoria, ratuj…!
- Czego się boisz? – zapytałam cicho. – Udasz, że coś się dzieje, na przykład, że ktoś się zaciął na arenie w schowku i potrzebujesz pomocy. Ktoś ci pomoże, Chejron nie będzie miał dowodów, że to było odwrócenie jego uwagi. Takie rzeczy się zdarzają.
- Tak, jasne – prychnął ironicznie. Nerwowo ogarnął z twarzy czarne włosy. – Nie będzie miał dowodów, ale będzie wiedział. Jak zawsze. Tak, jak zawsze. Bo oni zawsze się mną wysługują. Zawsze.
- Okej, zrozumiałam, że „zawsze” – przerwałam mu.
Biedaczek, był nie tyle co zestresowany, co po prostu odpuścił; wiedział, że nie ma wyjścia i będzie musiał się przyłożyć do tej sprawy. Nie żeby się bał, nie wyglądał na przestraszonego. Raczej za bardzo nie chciał spotkać Chejrona, żeby mógł się cieszyć, że pomaga bratu.
- Arthur, ale musisz im pomóc – spróbowałam. – Zobacz, jest ich czterech, są prawie dorośli, a nie mają jak tego załatwić bez twojej pomocy. No spójrz na nich.
Chłopak spojrzał w tym samym kierunku co ja. Thomas, Christopher i Charles sterczeli jak kołki obok siebie, patrząc na nas. Oscar usiadł na ławce i wyciągnął papierosa, co jakiś czas rozglądając się, czy nie nadciąga żaden z wychowawców. Bo jednak to duża różnica zrobić z domku Zeusa jedną wielką wiecznie wietrzącą się palarnię, z której dym unosił się w każdej chwili dnia przez otwarte na oścież okna, a co innego zapalić papieroska na terenie obozu.  Chris stał obok Thomasa, ze skrzyżowanymi rękoma i co jakiś czas się do niego nachylał, mówiąc coś. Wszyscy patrzyli się w naszą stronę.
- Jeżeli się nie zgodzisz, to są w kropce.
Chyba podziałało, bo chłopak nabrał kolorów. Nagle dumny, że jest potrzebny zerknął na nich, a potem na mnie. Tak bardzo przypominał Thomasa, gdy ledwo powstrzymywał rozpierającą go dumę, że jest potrzebny.
- Nie żebym miał wybór w tym zgadzaniu się – przypomniał mi. – Ja to zrobię, oczywiście, że zrobię. Tylko… Chryste, ciebie Chejron nie przeraża?
- Nie. – Pokręciłam głową.
- Jakim cudem…? On to taki dobry wujek niby, ale mówię ci… Kiedyś, kiedy kazali mi udawać, że się topię, bo coś tam planowali… O, nawet pamiętam co. Chodziło o to, żebym ja się topił, bo wtedy Charles mógł mnie uratować, żeby popisać się przed taką jedną Rachel, która była tu ostatni raz rok temu – wyrzucił z siebie na jednym wydechu. Uśmiechnęłam się rozbawiona tym, jak śmiesznie gestykulował i opowiadała całym sobą. – No i ja się topiłem, tak jak mi kazali. Ale nie zauważyłem, że Charles sobie poszedł z plaży, bo Rachel zaczęła i tak z nim rozmawiać, już kiedy tylko zdjął bluzkę, żeby po mnie popłynąć. Baby to jednak są okropne wizualne materialistki, nie?
Oj kochany, nawet nie wiesz jak bardzo… Arthur, rozmawiasz z laską, która miała ślinotok na widok twojego brata na treningu, nie tłumacz mi tego.
- Oj, sorry Victoria. Ty też jesteś babą…dziewczyną! Kurde, sorry, serio!
Uniosłam rękę na znak, że nic się nie stało. Luzik, niech myśli, że się pomylił…
- Wracając… I się topiłem dalej, aż ktoś pobiegł po Chejrona. Chryste, jak ten na mnie nawrzeszczał, że udaję topielca, że to niedojrzałe, że to nieodpowiedzialne… I że to niby ja chciałem zaimponować jakimś laską, że „taki ze mnie dowcipniś”. Cholera, wtedy na plaży był tylko Peter, komu miałbym imponować?!
Zaczęłam się śmiać. Arthur otworzył szerzej oczy, dając mi do zrozumienia, że to nie śmieszne, że tak właśnie było.
- No i ja mówię Chejronowi: panie Chejronie, ale ja tylko pomagałem Charlesowi zdobyć dziewczynę, Thomas mi kazał...! No, tak właściwie, to Thomas nie kazał, ale wiesz jak jest. Na brata lepiej zwalić, niż na jego przyjaciela. Choć oni wykorzystują mnie tak, jak mój brat, więc w sumie mógłbym…
- Do sedna – przerwałam mu, a Arthur kiwnął z pokorą głową, jakby przepraszał.
- Racja, sedno. No, Chejron uznał, że zmyślam i za karę szorowałem gary całe popołudnie. A Charles z Thomasem potem zaklinali się, że nawet nie wiedzieli, że byłem wtedy na plaży.
- Arthur! – rozległo się za nami. – Arthur, zobacz!
Odwróciłam się. Z chłopakami stała Helen, córka Apolla, która też brała udział w Turnieju. Dziewczyna z obciętymi po męsku blond włosami, milionem bransoletek i pięcioma kolczykami w uchu, uśmiechnęła się do mnie i Arthura, po czym nam pomachała. Chwile potem spojrzała na Christophera, jak na idiotę i coś mu powiedziała, co uprzejme raczej nie było.
- O nie, już wzięli zakładników – szepnął bardziej do siebie niż do mnie syn Tanatosa i ruszył w ich kierunku.
- I co Rowllens, co mu nagadałaś?
- Nic. – Spojrzałam na Thomasa, który patrzył na mnie i uśmiechał się sceptycznie. Chyba stałam zbyt blisko niego, bo gdy uniosłam głowę, jego twarz znalazła się stanowczo zbyt blisko mojej. Dla spokoju zrobiłam krok w stronę Oscara. – Przyznałam mu rację, że jesteście dla niego okropni, a Arthur się zgodził wam pomóc.
- To to tak działa…? – Thomas spojrzał na brata z grymasem niedowierzania na twarzy. – Jak ci powiem, że faktycznie cię gnębię, to pomożesz mi wydepilować Judy brwi dziś w nocy?
Na samą wizję tego Arthur pobladł, utkwiwszy gdzieś przed sobą wzrok. Pewnie już miał halucynacje wściekłej Judy rano. Wściekłej Judy bez brwi.
- No! – Charles klepnął chłopaka w plecy, a że ten był wyjątkowo chudy, lekko się pochylił do przodu. – Wiedziałem, że równy z ciebie koleś. Zobacz, znaleźliśmy twoją koleżankę, która ci pomoże.
- Ja się jeszcze na nic nie zgadzałam – zaprotestowała blondynka, opierając dłonie na biodrach. Była ubrana w bluzkę w zielono białe pasy, a na nogach miała proste spodnie do połowy uda z jeansowego materiału.
- No jak to? – Christopher wydął dolną wagę, patrząc na nią smutny. – Jak się zapytałem, czy chcesz pomóc, powiedziałaś „jasne”.
- Bo myślałam, że wtedy powiecie mi na czym owa pomoc ma polegać, a wtedy będę mogła wam oznajmić, że to idiotyczny pomysł.
- To jest idiotyczny pomysł – uprzedziłam ją, żeby nie była zaskoczona. Ale chyba właśnie tego się spodziewała.
W końcu Helen, gdy dowiedziała się, co miałaby zrobić, machnęła na to ręką i patrząc na chłopaków wyniośle, zgodziła się. Arthurowi chyba ulżyło, że nie będzie w tym siedział sam. A po chwili nawet zaczęło mu się podobać! Ale tylko do momentu, w którym przypominał sobie, że to on musi zmierzyć się ze złowrogim Chejronem.


Znalezione obrazy dla zapytania gif boy girl close
Scena na arenie z perspektywy Vicky, zanim Thomas ogłosił trening.

3 komentarze:

  1. wowow ile thomasa i vic, jestem wrecz wniebowzieta!!
    mam chwilke, wiec napisze tylko, ze troche szkoda mi arthura (i wyroczni) ALE halo ktos musial pomoc naszej swietej czworce!! dalej niecierpliwie czekam az w koncu uznaja victorie..
    wiem, ze troche spoznione, ale mam nadzieje, ze udalo ci sie ogarnac sesje i wszystko masz pozaliczane!!

    ~wiczi

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle cudowny!
    Mam ogromną nadzieję, że Vi i Thomas będą razem. Są tacy uroczy, scena po turnieju była najlepsza!
    A rozmowa Victorii i Arthurem też mi się bardzo spodobała, biedny chłopak, że go tak wykorzystują, ale bardzo ciekawi mnie jak wyjdzie im to wykradnięcie mumii.
    No i z niecierpliwością czekam, aż Vi będzie uznana, mam nadzieję, że będzie siostrą Charlesa!

    OdpowiedzUsuń
  3. The sekszual tenszyn w pierwszej części jest aż niekomfortowe.
    Nie zrozum mnie źle, uwielbiam Thomasa i Vi, ale moim największym idolem w tym opowiadaniu jest Chris, więc jeśli Vi złamie mu serce to będę musiała osobiscie pojechać do Stanów by go pocieszyć a wiesz dobrze że są zamknięte granice.
    Arthur ty moja kochana buło uwielbiam cię. Ty bułeczko cynamonowa <3.
    Ok lecę dalej uwuelbiam to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.