Tak jak zapowiedziałam - kolejny rozdział!
Mam nadzieję, że umili Wam czas spędzony w domach ;)
Kolejny rozdział, 31, mam już gotowy. Wstawię niedługo, więc wypatrujcie!
ROWLLENS XXX
- Wiecie, kiedy śmiałam się z was, że zachowujecie się jak
tajni agenci w wieku przedszkolaków… Myślałam, że tak jednak nie jest i tylko
na takich wyglądacie.
- Coś ci nie pasuje, Rowllens? – Thomas uniósł brwi
pytająco. – Nikt ci nie kazał tu siedzieć, możesz sobie iść.
Zgromiłam go spojrzeniem, przesuwając palcem gałązkę, która
co chwila uderzała mnie w czoło.
Siedziałam w krzakach. W prawdziwych krzakach,
które miały wysokość może trochę ponad metr i pół, były liściaste, pełne
drobnych, kruszących się gałązek i do tego skakały po nich jakieś robaczki.
- Dobra, idzie Helen – oznajmił Charles, wskazując palcem
gdzieś za krzaki.
Przechyliłam się do tyłu, bo tylko tam było na tyle mało
liści, żeby coś zauważyć. Faktycznie; po chodniku szła Helen, kręcąc głową,
jakby sama nie wierzyła, że to robi. Dziewczyna skręciła i podskakując weszła
po schodach, a zaraz do Wielkiego Domu. Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, syn
Zeusa odwrócił się przodem do reszty. Do tej pory klęczał, opierając się kolami
o leżącego na brzuchu Chrisa.
- Okej, jak tylko wyjdą i się oddalą: wchodzimy.
- Czy są jakiekolwiek szanse, że coś pójdzie nie tak? –
mruknął z ziemi syn Eris.
- Nie, ale uwaliłem sprawdzian z rachunku prawdopodobieństwa.
Optymiści najwyraźniej nie mogą być matematykami. – Charles popatrzył na
przyjaciela, szukając zrozumienia. Ten pokiwał głową i nie pytał o nic więcej.
- No dobra, to macie po tym czymś. –Thomas sięgnął do
kieszeni kurtki i wyciągnął kilkanaście maleńkich kuleczek. Wyglądały jak ze
szkła, a w środku przelewało się coś czerwonego. – Courtney mi kiedyś dała, to
od nich.
- Od Hekate? – zapytał Charles, oglądając jedną z kulek. –
Czy to nie jest jedna z tych przenośnych małych bomb z ognia?
- Tak, to właśnie to - odparł Thomas, a Christopher omal nie
wykręcił się do tyłu o sto osiemdziesiąt stopni, tak chętnie wyciągnął rękę po
więcej. Byłam pod wrażeniem, że ładują to sobie do kieszeń. Przecież jakby to
tam pękło to… No, słabo.
- A po co nam to? – zapytał Oscar, który siedział na ziemi
obok Thomasa.
- To na wypadek, jakby sprawy potoczyły się za daleko.
- Jak daleko? – zapytałam, obracając w palcach rzekomą
bombę.
- Hmm… Na przykład, jakbyś chciał wysadzić Wielki Dom.
- Nikt nie będzie wysadzał Wielkiego Domu – oznajmił Oscar
takim tonem, że nie miałam zamiaru mu się sprzeciwić. Thomas chyba też, bo
urażony wetknął kulki z powrotem do kieszeni. Christopher z trudem się obrócił
tak, żeby pojrzeć na Oscara spode łba i westchnął:
- Zabierasz przyjemność ze wszystkiego.
Charles, który przypatrywał się temu, co dzieje się za
krzakami, nagle uniósł dłoń w górę.
- Cicho! – szepnął ostrzegawczo i wskazał w stronę
niewielkiego prześwitu. – Idą.
Całą piątką popatrzyliśmy w stronę Wielkiego Domu. Nasze
krzaki znajdowały się w idealnej pozycji, po prawej stronie od schodów na
werandę. W dodatku były przy drzewach, więc cień który padał na nas, czynił nas
całkowicie niewidocznymi. A i Chejron z Helen, żeby pójść na arenę, musieli
skręcić w lewo, więc nie było opcji, żeby nas minęli.
Na schodach pojawiła się Helen, która minęła nas kilka
sekund temu. Tym razem towarzyszył jej wujaszek, a dziewczyna doskonale udawała
przerażoną.
- No i wtedy coś huknęło, a Arthur nie odpowiada! –
opowiadała, ponaglając Chejrona.
- Ale jak to się zatrzasnął?
- Nie wiem, naprawdę… Drzwi za nim trzasnęły, potem coś tam
walnęło… i jak próbowałam wejść, to się nie dało!
- Pewnie coś upadło i zablokowało drzwi… Uspokój się, Helen.
Wszystko będzie dobrze, Arthurowi nic nie jest.
Chejron z córką Apolla zeszli ze schodów i skierowali się w
lewo.
Christopher zerwał się z ziemi i podniósł na kolana. Widać
po nim było, że nie może się doczekać ciągu kolejnych wydarzeń.
- Dobra, szybko. Bo Arthur nie może udawać, że zemdlał w
schowku całą wieczność, a przynajmniej Chejron w końcu tam się dostanie i
zobaczy, że chłopak udaje.
- Jest spora szansa, że na ten widok naprawdę zemdleje –
wtrącił Charles, a Thomas pokiwał potwierdzająco głową. – To nam daje dodatkowe
dziesięć minut.
- Skoro tak… - Oscar podniósł się z ziemi i wydostał na
chodnik. Pozostali zrobili to co on. – Idźcie po nią, ja poczekam.
- Rowllens?
Spojrzałam na Thomasa. Iść? Nie bardzo chciałam zostać
przyłapana na znoszeniu trupa ze strychu, w lepszej sytuacji byłam zostając na
dole. Szczególnie, z moją kartoteką. Nie potrzebowałam w CV, obok „wysadziłam
szkołę”, dodatkowego „hobbistycznie kradnę zwłoki z obozowego strychu”. Poza
tym… Ja, Thomas, zagracony strych? Cholera, on potrzebuje łazienki z moim
domku, z Amy za ścianą. Z jednej strony, już się tak nie przejmowałam, nie
unikałam go ani nie potrzebowałam respiratora po każdym urojonym podejrzeniu,
że to się wyda… Jednak rozsądek nakazywał mi zostać.
- Poczekam z Oscarem.
- Totalnie w was wierzę – ponaglił ich Oscar.
Chris, Thomas i Charles przeskakując po trzy schodki weszli
do Wielkiego Domu. Oscar odprowadził ich wzrokiem, po czym spojrzał na mnie
zblazowany.
- Jest jakieś sześćdziesiąt procent szans, że coś im się tam
stanie.
Uśmiechnęłam się, podciągając wyżej czarne materiałowe
spodnie, w które wsadzoną miałam białą przewiewną bluzkę. Dobrze było wreszcie
mieć swoje ubrania.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo strych to przechowalnia wszystkiego, co niebezpieczne.
Oni potrafią zrobić sobie krzywdę w normalnych warunkach.
- No tak – zgodziłam się, myśląc o Christopherze, który
ostatnio pięć razy zaciął się kartką papieru w ciągu minuty albo Charlesie,
który umiał idąc na stołówkę ewakuować domek Aresa. Ale to naprawdę był
przypadek i bardzo ciekawa historia, swoją drogą.
Mianowicie Charles podobno był jednym z tych herosów, który
mają „moce”. No, pamiętacie- magia. Dokładniej
rzecz biorąc, Charlesowi raz na jakiś czas, jak się bardzo skupił i bardzo
chciał, udawało się spowodować na przykład zwarcie, zresetować telefon Thomasa
samą myślą albo podładować laptopa o dodatkowe dziesięć procent. Oczywiście
nigdy mu się na tyle bardzo nie chciało i nigdy nie koncentrował się na tyle,
żeby umieć w pełni wykorzystać swój potencjał. Ba, nigdy z tego nie korzystał,
bo jak twierdził zwyczajnie zapominał, że takie rzeczy umie. Jedyna sytuacja, w
której uaktywniał swoje talenty, to wieczorem, gdy nikt nie chciał wstać z
łóżka i zgasić światło w domku.
Jednak wracając do ewakuacji domku Aresa- Charles założył
się z Chrisem, że da radę tak włączać i wyłączać im światło, żeby mrugało w
rytm „Pada śnieg”. Charles poczuł wyzwanie, skoncentrował się jak nigdy…i bum. Żarówki
zamiast mrugać powybuchały. Co wywołało większą panikę, a chłopakom dało zabawę
na wieczór, wykorzystując umiejętności syna Zeusa i fundując najbliższym
sąsiadom noc jak w horrorze przy mrugającym świetle.
- Wiesz co jest na tym strychu, tak swoją drogą? – zapytał
Oscar, patrząc na mnie kątem oka.
- Nie – przyznałam, zgodnie z prawdą. – Myślałam, że to zwykły
strych… z „Wyrocznią Delficką”.
- Jeżeli to oznacza, że jest zwykły, to racja. Jest zwykły.
– Oscar oparł się o poręcz schodów, a ręce skrzyżował przed sobą. – Tam jest trzymane
wszystko, co się tyczy misji, starych mitów o herosach… Puszka Pandory, nitka
Ariadny, głowa Meduzy…
Popatrzyłam się na Oscara, unosząc wysoko brwi. Przez chwilę
nic nie mówiłam, tylko wpatrywałam się w blondyna. Jeszcze nie zdecydowałam, czy mu wierzę czy nie. Przepraszam, ja
nie byłam przekonana co do moich genów, co dopiero w istnienie tego typu
przedmiotów. Nadal uważałam, że owa Wyrocznia to tylko jakaś replika,
pseudo-mumia, którą nazywają Wyrocznią Delficką, żeby było ‘prawdziwie
herosowo’.
Jednak, przyjmując założenie, że to wszystko było
autentycznie. Bądź co bądź Thomas mordował myślą, Charles umiał odpalić toster
bez podłączenia go do kontaktu, Norbert kontrolował emocje, a podobno jakiś
dzieciak od Afrodyty gadał z łabędziami (na tle pozostałych wypadał dość
smutno, nie powiem, że nie). Stąd mogłam mieć podstawę sądzić, że na tym
strychu mogą być przedmioty w pewnym tego słowa znaczeniu magiczne.
I wtedy przypomniałam sobie Christophera, zacinającego się
piąty raz tą samą kartką, Thomasa i jego kieszenie pełne mini-bomb oraz
Charlesa, który śmiejąc się potrafił wejść w ścianę.
- I ty każdemu dajesz po sześćdziesiąt procent? – zapytałam
po chwili, przenosząc wzrok na maleńkie okienka na dachu budynku. – Ja bym się
cieszyła, jakby choć jeden wrócił z przynajmniej jedną ręką.
- Czy to Wyrocznia?
Helen w końcu się odezwała, bo odkąd weszła, gapiła się na
najnowszy element wnętrza domku Zeusa: zmumifikowaną kobietę, troszkę
śmierdzącą, ale o dziwo w całkiem dobrej kondycji. Przez kondycję, mam na myśli
wytrzymałość tych zwłok i fakt, że choć chłopcy przenieśli ją w jakimś
prześcieradle, na szczęście nie musiałam po drodze zbierać żadnej odpadniętej
kończyny.
- Tak, pożyczyliśmy ją na chwilę – potaknął Oscar, zerkając
w stronę uschniętych zwłok.
- Ukradliście ją.
- Tymczasowo przywłaszczyliśmy – sprostował Thomas,
ściągając sceptycznie usta, jakby różnica była znikoma.
Pod ścianą siedziała uschnięta kobieta w spleśniałych
szmatach, a Christopher właśnie próbował wcisnąć jej na szyję wieniec z
foliowych kwiatów, przypominający girlandę tancerek hula. Biedna Wyrocznia
miała już na głowie pomarańczowe przeciwsłoneczne okulary, a na stopach wielkie
różowe gumiaki.
- Dlaczego…ona tak wygląda?
- To główny element naszej kampanii społecznej, pokazującej
młodzieży wpływ narkotyków – odezwał się Charles, jakby to była szczera prawda.
– Jej wygląd, do tego te łachmany i odjechane kalosze, wisiorki... Posłuży za
przykład, że niewolno brać prochów.
- Czy… Czy to moje wisiorki…?
- Może. – Chris wydął usta i obejrzał swoje paznokcie.
Helen nie wyglądała najgorzej. Przeczesała dłonią swoje krótko
ścięte włosy i wykrzywiła usta, jakby chciała powiedzieć „no…no tragedii nie
ma, może nie wsadzą nas za to na krzesło elektryczne”. Nie to co Arthur. Ten
stał tuż obok niej, blady, przerażony i dopiero po chwili odwrócił się, by
spojrzeć na Thomasa w taki sposób, że mi by serce pękło, gdybym była Thomasem.
- Zginiemy – Arthur miał prawie łzy w oczach. – Chejron
zabije nas wszystkich. Jak kaczki powystrzela.
Stałam na plaży nad zatoką i wpatrywałam się gdzieś przed
siebie. Trochę się zamyśliłam, jednak słowa Chrisa ściągnęły mnie z powrotem na
ziemię.
- Arthur miał rację. Wujaszek jak się zorientuje, będzie do
nas strzelał. I tym razem, już nie ślepakami.
- Chejron strzelał do was ślepakami? – zapytałam, patrząc
przerażona na Christophera. Ten prychnął, jakby to było oczywiste.
- A bo to raz?
Jakoś nie byłam przekonana, czy mu uwierzyć.
W ciągu ostatnich minut nasze życie trochę
się…skomplikowało. Ponieważ chłopcy uznali, że fajnie- mają Wyrocznię u siebie,
przebraną za Chińczyka na wakacjach, ale po co im ona w domku. Lepiej posłuchać
się Chrisa i wsadzić ją na kajak. A potem też posłuchać Charlesa i zrobić z
niej kampanię promującą hasło „don’t do drugs, kids”. I tak wysłać w kajaku na środek zatoki. A do
wody wrzucić magiczną substancję, która planowo miała stworzyć przy kajaku
magiczną, zieloną poświatę i zabarwić wodę. Wiecie: że niby wyrocznia ożyła,
ześwirowała i postanowiła wypowiedzieć nową przepowiednię ale też skorzystać z
urlopu. Albo, że wyroczni odbiło przez prochy, ma dziwne pomysły i naraża swoje
życie przez nietrzeźwość umysłową.
Planowo tak miało być.
Akurat rekin wynurzył się z wody i chwycił biedną rybitwę,
która spokojnie moczyła się w zatoce. Thomas przechylił głowę na bok unosząc
wymownie brwi.
- Przynajmniej możemy mieć nadzieję, że nie jest już głodny
i nie zaatakuje Betty.
Tak, planowo. Ponieważ Thomas pomylił fiolki, które wykradli
od Hekate. I zamiast zielonej poświaty, w wodzie pływał rekin wielkości
ciężarówki dostawczej.
- Betty? – Charles
popatrzył na niego jak na idiotę.
- Pasuje do niej, prawda?
Syn Zeusa miał chyba inne zdanie, ale nie zdążył się nim
podzielić.
- Ani słowa więcej – oznajmił Oscar, który dopiero teraz
przestał wpatrywać się w dryfujący samotny kajak i ślady na wodzie, które
pozostawiał pływający gdzieś tam rekin.
Blondyn zgromił Thomasa spojrzeniem. Najcenniejszy
przedmiot/osoba w Obozie Herosów, w przeciwsłonecznych okularach, słomianym
kapeluszu, girlandzie z kwiatów i pustą butelką piwa opartą o brzuch, siedząca
w kajaku na środku zatoki w której pływał rekin… Najwyraźniej to już nie bawiło
Oscara.
- Myślicie, że przyszłe pokolenia będą o nas czytać? – odezwał
się Charles. – Wiecie, tylu już próbowało zniszczyć Wyrocznię, a mimo to przetrwała
tyle lat… A nam się to udało i to niechcący.
- Może nawet zrobią o nas powiedzonko – dodał cynicznie
Christopher. – Syzyfowa praca, puszka Pandory, okrutny jak Tantal, durny jak
Charles…
- Jak długo ten rekin będzie działać?- zapytałam Thomasa. –
Skoro się pojawił, to zniknie, co?
Jego mina i wzrok utkwiony gdzieś przed sobą wskazywały, że
raczej tego nie możemy być pewni.
- Nie wiem…
- Nie było napisane na tej fiolce?
- Jakby była informacja o znikaniu, to najprawdopodobniej
też o pojawieniu się rekina – zauważył. – I raczej bym jej nie wziął.
- Raczej – mruknęłam.
- Ale mogę pójść do Hekate i się zapytać.
- O, super… - zaczęłam, chcąc im wskazać jakiś pozytyw tej
sytuacji, ale Thomas od razu mi się wciął w pół słowa.
- Mogę się zapytać o coś, o czym wolałbym udawać, że nic nie
wiem. Żeby nie wydało się, że to ja to gwizdnąłem oraz, że to ja to użyłem i
zrobiłem to właśnie teraz. Co prowadzi do czysto przypadkowych wniosków, że też
ja mam coś wspólnego z tym…z Betty.
- Macie przerąbane – zauważyłam, odwracając wzrok od zatoki.
A było na co patrzeć. Ludzkie zwłoki przebrane w ciuszki, które ewidentnie
powinny stać się hitem kolejnego sezonu, leżały w kajaku. Zadawało się, że
Wyrocznia rozsadowiła się wygodnie, wyciągnęła nogi w gumiakach na wierzch
kajaku i trochę przysnęła, bo głowa odleciała jej na bok.
Kiedy chcesz uniknąć konsekwencji, najlepszym sposobem jest
zatajenie, że na nie zasłużyłeś. Ktoś winny będzie się chował przed Chejronem,
panikował, wypierał. Niewinny? Przecież nie wie o co chodzi.
Skoro nikt nie jest chętny płynąć po Betty i sprawdzić, czy
rekin najadł się tymi paroma rybitwami, czy się skusi na nas, ustaliliśmy, że
musimy się stąd zmyć. Gdyby ktoś przyszedł i zobaczył akurat nas na plaży,
wątpię, czy mielibyśmy jakiekolwiek szanse w konfrontacji ze wściekłym
Chejronem. Każde z nas poszło w swoją stronę, a dokładniej ja w swoją oni w
swoją. Kamuflaż niewinności w postaci rozdzielenia się, w ich przypadku był
oczywistym: coś zepsuli i nie chcą być przyłapani razem. Jakby kiedykolwiek
robili coś osobno…!
Na odchodne zostałam też poinformowana jak się zachowywać,
gdy Kucyk do mnie przygalopuje i będzie mi groził. W co wątpiłam, ale jak
chcieli w to wierzyć, to niech wierzą.
- Jak cię będzie chciał przesłuchać, zdziw się dlaczego.
- Zapytaj, czy to przez coś, co zrobiłaś na serio.
- Mam zapytać, czy to przez zwłoki w kajaku? – Popatrzyłam
na Thomasa z powątpiewaniem. – Spora szansa, że przytaknie i zapyta, czy
widziałam winnego.
- Nie, Rowllens, nie. – Thomas standardowo spojrzał na mnie
jak na chodzącą porażkę. – Metoda drugiej
prawdy.
- Metoda-jaka…?
- Pytasz o coś, co ma sens bo myślisz, że dlatego cię szuka
– wyjaśnił Chris. - Zapytaj, na przykład, czy ma to związek z…z…
- Z tym, że nadal cię nie uznali – zasugerował Oscar, a
widząc moje pytanie w spojrzeniu, sprecyzował: - Jesteś nowa, udawaj, że się
martwisz. Że ci się okres próbny skończył i boisz się, że chcą cię odesłać do
domu.
Sprytne. Na tyle, że zaczęłam się całkowicie poważnie
zastanawiać, czy to dlatego, że Chejron uwierzy w moją głupotę- że wymyśliłam
ten okres próbny, czy coś takiego faktycznie tu jest. Cholera, mogą mnie
odesłać?
- I się nie migaj – dodał Charles. – Idź, daj się
przesłuchać. A gdy przyjdziesz do Wielkiego Domu my tam pewnie już będziemy.
- I to ma mnie
pocieszyć? – prychnęłam sceptycznie. – Że Chejron wezwał mnie na dywanik razem
z wami?
- Racja, to zwiastuje problemy – przyznał syn Zeusa. – Ale
jak będziemy, to zajmiemy się resztą.
- A co jak was nie będzie?
- Rowllens, z całym szacunkiem, ale dlaczego Chejron miałby
podejrzewać o to ciebie, zanim pomyślałby o nas? – Ma to sens. – My tam pewnie
będziemy kończyć już drugą filiżankę herbaty, jak Wujaszek pomyśli o tobie.
- Ale jakby tak było, bądź tak miła i weź wszystko na
siebie.
Oczywiście się nie zgodziłam, Thomas się nie zdziwił, a
jedynie Charles poczuł się urażony moim brakiem solidarności.
Tak oto zostałam sama. Thomas poszedł poszukać Jenny i opierać swoje alibi na jej pełnych dramatyzmu i złości oskarżeniach: „Od godziny próbuję się go pozbyć!”. Chris uznał, że czas na telefon do mamy Charlesa i ploteczki, a jak nie odbierze, to poszuka Amy, która go obroni przed Chejronem. Najsensowniejszy plan miał prawdopodobnie Oscar, bo postanowił pójść do domku spać.
Tak oto zostałam sama. Thomas poszedł poszukać Jenny i opierać swoje alibi na jej pełnych dramatyzmu i złości oskarżeniach: „Od godziny próbuję się go pozbyć!”. Chris uznał, że czas na telefon do mamy Charlesa i ploteczki, a jak nie odbierze, to poszuka Amy, która go obroni przed Chejronem. Najsensowniejszy plan miał prawdopodobnie Oscar, bo postanowił pójść do domku spać.
- To co, siostra? – Charles podparł się ochoczo pod boki. –
Co powiesz na to, żeby znaleźć twoją kumpelę Es i przyspieszyć nieuniknione?
- To znaczy…? – Posłałam mu litościwe spojrzenie.
- Nasz gorący romans.
Chryste, ratujcie mnie przed jego testosteronem i głupimi
pomysłami…
- Okej, nie. – Przynajmniej nie był na tyle nierozgarnięty,
żeby wyczytać z mojego wyrazu twarzy, że nie ma opcji. – To może pójdziemy do
Amy i pogadamy o twojej przeprowadzce do mnie?
- A jakaś sugestia, która ma podstawy bytu, nie grozi
trwałymi urazami i mnie zainteresuje…?
Pomysłem głupim, byłoby zostać na plaży, gdzie Betty
lansowała się w gumiakach i ogromnym słomianym kapeluszu na środku zatoki. Przez
chwilę zastanawiałam się, czemu nie pomyśleliśmy, żeby to zgłosić. Mogliśmy
pobiec do Chejrona i oznajmić, co zobaczyliśmy (wcale nie spowodowaliśmy). Choć
najprawdopodobniej, gdyby ta czwórka zjawiła się w Wielkim Domu opowiadając o
mumii na kajaku i rekinie, nie byłoby więcej podejrzanych niż cztery konkretne
osoby. Zawsze mogłam to zrobić ja- że ja znalazłam, a oni mi asystują. Ale
oficjalnie nie miałam pojęcia o istnieniu Wyroczni, więc jak miałabym ją
rozpoznać na środku zatoki w przebraniu? Rekina mogłam potraktować za normalkę-
to miejsce jest do tego zdolne…
Jednak jak już ustaliliśmy, że Chejron nie uwierzy, że
którykolwiek z nich przyleciał z usłużnym donosem obywatelskim, bez ukrytego
motywu, postanowiłam się zabrać z plaży. A Charles postanowił, że będzie mi
towarzyszył w tej niesamowitej wyprawie, dokądkolwiek miałam plan iść. I od
razu zaznaczam- wcale nie szukać Es, żeby mógł jej się setny raz oświadczyć, a
w razie odmowy oświadczyć się za Nicolasa.
Na szczęście idąc ścieżką nie natknęliśmy się na Esmi. Za to
zaraz za areną na horyzoncie pojawiła się smukła sylwetka jednej z córek
Afrodyty.
- Hej Inez! – krzyknął Charles, rozkładając szeroko ręce w
geście powitania.
- Hej Charles – odparła, po czym skinęła mi głową. – Hej
Vicky.
Dziewczyna nie wyglądała na szczęśliwą. Minę miała taką, z
jaką wyobrażacie sobie księżniczki, siedzące uwięzione w wieży i tracące
nadzieję, że ten patafian na białym koniu w końcu się zjawi.
- Okej, laska. – Najprawdopodobniej Charles też to wyczuł,
bo stanął przed nią władczo i obdarzył nieznoszącą sprzeciwu miną. – Masz jedną
szansę, by powiedzieć, o co chodzi.
Inez westchnęła. Cholera, naprawdę księżniczka w wieży!
Odgarnęła kosmyki blond włosów z twarzy i krzywiąc się wzniosła oczy do nieba.
- Nic takiego…
- Jedna szansa – przypomniał jej Charles. – Jedna szansa i
poruszę cały obóz i Olimp, by dowiedzieć się o co chodzi.
Najwyraźniej to wystarczyło córce Afrodyty, żeby się
zwierzyć. Nie wiem, czy spowodowała to postawa Charlesa, czy świadomość, że
chłopak jest skłonny to zrobić i zaraz każdy będzie wiedział, że Inez ma jakiś
problem. Syn Zeusa spoglądał na nią z góry i był poważny jak nigdy. Nie surowy
czy srogi, po prostu żywo zainteresowany i przejęty jej smutną miną.
- Bo on ma mnie w nosie…
- O-ho! – I po skupieniu. Charles omal nie klasnął w dłonie
ze szczęścia. – Problemy sercowe! Moja specjalność!
Mając w pamięci jego podryw Es, nie byłam zgodna z tą tezą.
- To nie są problemy sercowe! – zaoponowała dziewczyna.
- Nie? – odezwałam się, śląc jej pogodny uśmiech. – Z
doświadczenia wiem, że taką minę ma się, gdy w nosie ma cię ta konkretna osoba.
Inez popatrzyła na mnie rozżalona, że w moich słowach było
dużo racji. Dużo za dużo. Przez chwilę wyglądała jakby miała się rozpłakać.
Zamiast tego przycisnęła dłonie do twarzy i z jej ust wyleciał potok słów na
jednym oddechu, jakby dosłownie wyrzuciła z siebie pochmurne myśli i złe
emocje.
- Onmniezupełnieniezauważa!
- Może jakbyś nie mamrotała w ręce, to jeszcze bym zrozumiał
– zauważył Charles i położył jej dłoń na ramieniu w opiekuńczym geście. –
Wyraźniej.
Dziewczyna opuściła ręce i z zamkniętymi oczami westchnęła:
- On mnie nie zauważa! Traktuje jak przyjaciółkę, super, ale
nie zauważa!
- Trudno się z kimś przyjaźnić, jak się kogoś nie zauważa –
zauważył zbity z tropu syn Zeusa. Cholera, nie wierzę, że on ma siebie za
eksperta sercowego. Wywróciłam oczami i zblazowana, że muszę tłumaczyć takie
oczywistości, uściśliłam:
- Przyjaźnią się, ale koleś nie widzi, że Inez na niego
leci.
- Nie lecę na niego! – zaoponowała od razu po czym zrobiła
się w kolorze swoich różowych tenisówek. Kiedy Charles kiwał głową, na znak, że
zrozumiał, dziewczyna zdążyła nerwowo obracać w palcach końcówkę warkocza. Po
chwili wymamrotała: - No lecę…
- A powiedziałaś mu to?
- Matko, Charles! Nie powiem mu, że mi się podoba!
Mina blondynki była bezcenna. Wymieszane oburzenie z
politowaniem. Charles rozłożył przepraszająco ręce i podkulił ramiona.
- Ja tak robię.
- I gdzie twoja dziewczyna, co? – mruknęłam, patrząc na
niego jak…jak na niego.
- Która – palnął, po czym wycelował we mnie palcami
ułożonymi w kształt pistoletu i mrugnął znacząco. Nie omieszkał przy tym
szczerzyć się jak głupi.
Cholera, ojcze, kimkolwiek jesteś. Spraw, bym jednak była
jedynaczką.
- To nie jest rada dla czternastolatki – zauważyłam, gromiąc
go spojrzeniem, a potem spojrzałam na Inez z troską. - Może on nie wie, że ci
się podoba?
- Jak nie wie, przecież daje mu znaki! – jęknęła.
- Jakie?
- Śmieje się z jego żartów, chcę spędzać czas z nim, –
zaczęła wyliczać na palcach, ściągając usta i marszcząc brwi - co nie zrobi to
pokazuje, że go podziwiam…
- Kurna, Victoria, a ja cię ignorowałem! – zarechotał
Charles, otaczając mnie ramieniem. - Stara, wybacz, ale planuję być z tobą
spokrewniony przez ojca, nie ślub.
Zatłuc go przy świadku byłoby głupie. Tym bardziej, że już
mam na sumieniu parę wykroczeń.
- Zamknij się, błagam…
- A tak z ciekowości… - syn Zeusa stracił zainteresowanie
moją osobą i uśmiechnął się konspiracyjnie do blondynki. – To o kim mówimy.
Inez ponownie zalała się rumieńcem i speszona próbowała
ukryć to warkoczem.
- Matko, nie powiem wam! Wszyscy będą wiedzieli!
- Jest jakaś szansa, że go nie znamy…- zauważyłam, na co
Charles prychnął obudzony.
- Oczywiście, że go znam! Jestem przewodniczącym tego Obozu,
znam każdego tutaj!
Ściągnęłam z konsternacją brwi. „Przewodniczącym”?
Spojrzałam na Inez, zbita z tropu, a ta zmarszczyła nos i natychmiast pokręciła
głową, jakby chciała mi przekazać: „Nie jest, ale pozwól mu w to nadal wierzyć,
jak my wszyscy”. Okej, to ma sens.
- Mam wrażenie, że kimkolwiek ten chłopiec by nie był, to go
przeceniasz w byciu spostrzegawczym – zwróciłam się do dziewczyny. - Inez, mówimy
o chłopakach. Oni są ślepi i głupsi niż dwulatki w interpretowaniu takich
rzeczy. Im trzeba prosto z mostu, bo inaczej nie przejdzie.
- Ale…ale… Ja nie wiem jak, nie umiem chyba bardziej! –
przeraziła się załamana.
- Ja cię nauczę! – zawołał radośnie syn Zeusa śląc nam swój
firmowy krzywy uśmiech.
- O tak, po moim trupie! – zaśmiałam się z kpiną, słysząc tę
propozycję.
- A niby ty jesteś lepsza? – prychnął, patrząc na mnie z
politowaniem w oczach. - Co ty wiesz o związkach? Miałaś kiedyś chłopaka?
Posłałam mu piorunujące spojrzenie.
- Nie...
Chłopak z triumfem uniósł brwi, a ja warknęłam poirytowana.
Inez patrzyła na nas, najprawdopodobniej tracąc wątek tej rozmowy. Nie
pozostało mi nic innego, jak pójść na kompromis.
- Okej, to spróbujemy tak… Charles będzie udawał tego kogoś, a ty powiesz mu możliwie
najdobitniej, że ci się podoba. Bez mówienia tego wprost.
- I… - Dziewczyna zrobiła się czerwona na policzkach, w
bardzo uroczy sposób. Niech te córki Afrodyty coś przeklnie, za ich urok…
Onieśmielona zerknęła na starszego kolegę. – Mam to powiedzieć jemu?
Nie mogłam nie zrozumieć jej obiekcji. Charles za to nawet
ich nie usłyszał, zbyt zajęty poprawianiem włosów i wygładzaniem czarnej
koszulki. Jakby to miało mu cokolwiek pomóc…
- Charles się nada – powiedziałam. Nie wiem, czy próbowałam
przekonać ją, czy samą siebie. Spojrzałam na syna Zeusa. - Nie jesteś
najbystrzejszy, ale wierzę, że się sprawdzisz.
- Jasne.
Najwyraźniej on był całkowicie przekonany, że ta rola jest
dla niego. Zachowywał się, jakby miał improwizować w szkolnym teatrze, a nie
stać i udawać kogoś, z kim miała rozmawiać Inez.
Charles odchrząknął i posłał Inez najbardziej anty-seksowne
spojrzenie, jakie widziałam w życiu. Jakby widział siebie w tej chwili to nie
wiem, czy najpierw wydłubał sobie oczy, czy spalił się ze wstydu.
- Hej, mała, to ja, twój niuniuś.
Polecę z tobą wszędzie, nawet w ślinę.
Potrafiłam jedynie gapić się na niego z pustym uśmiechem i
zblazowana.
- …Potrzebujemy kogoś mądrzejszego – oznajmiłam.
- Mam wolną chatę, wpadniesz na małe…
- I normalnego, ona ma czternaście lat! – krzyknęłam zanim
zdążył dokończyć i zdzieliłam go w bark. – Cholera, normalny jesteś?
Charles uśmiechnął się niewinnie, jakby wiedział, że
doskonale znam odpowiedź.
Cóż, jednak z Charlesem to nie mogło się udać… Musiałam
szybko znaleźć kogoś innego, kto zrozumie swoje zadanie- stać i słuchać,
ewentualnie coś mruknąć. Rozejrzałam się, sprawdzając, czy w okolicy nikogo nie
ma…
- Alex!
- Alex!
Zaczęłam machać jak głupia w stronę chłopaka, który akurat
wychodził z areny.
- Alex, chodź tu!
Niech to już nawet będzie on. Za bardzo się wkręciłam w
pomaganie młodszym, żeby odpuścić. Jakkolwiek głupio to zabrzmi, ale czułam w
tamtym momencie już niemal powołanie do udzielenia jej sensownej i pomocnej
rady. Dlatego już mógł to być nawet mój ulubiony Doktor Truskaweczka.
Syn Apolla widząc mnie omal nie zawrócił. Zauważywszy
jednak, że nie jestem sama i ktoś może uznać jego zachowanie za niekulturalne, z
obolałą miną, jakby szedł na skazanie, powlókł się w naszą stronę.
Dumna z siebie streściłam mu problem i jego zadanie. Charles
burczał coś o niedocenieniu, a Inez zapewne żałowała, że nam się zwierzyła.
Ups, za późno… Ja się wczułam.
- Dobrze, ale czy ona nie powinna w ogóle wiedzieć najpierw,
jak to jest być z kimś? – zauważył w końcu Alex, nieprzerwanie patrząc na mnie
z wyższością.
Cholera, może i miał rację…?
- To może spróbujemy tak… - Coś czułam, że chyba znalazłam
powołanie. Jak nic czas zaaplikować na studia, po których kreuje się scenki
rodzajowe i ustawia ludzi według własnego widzimisię. - Spróbuj udawać, że
jesteś jego dziewczyną.
- Nie chcę być jego dziewczyną! – jęknęła blondynka.
Najwyraźniej jednego starszego kolegę potrafiła zdzierżyć,
ale gdy zwołałam kolejnego, już nie. Nic dziwnego. W sumie, kazałam jej właśnie
wyznawać uczucia dwóm starszym chłopakom, potencjalnie przystojnych i
„fajnych”. Każda czternastolatka na jej miejscu już dawno spaliłaby się ze
wstydu, uciekła lub przynajmniej straciła język w gębie.
- Nie chcę być dziewczyną żadnego z nich… - dodała, próbując
ukryć dłońmi palące się ze wstydu policzki.
- Nie musisz udawać konkretnie Es… - zasugerowałam, a Inez
parsknęła, powstrzymując śmiech.
Alex zamknął oczy i najprawdopodobniej żałował, że nie
zadźgał mnie skalpelem, gdy miał okazję.
- To ja z nią zerwałem – mruknął, ignorując opartego o moje
ramię i wyjącego ze śmiechu Charlesa.
- AAAAaaaaaaaa!
Zatrzymałam się gwałtownie słysząc ten krzyk.
Cholera, czy Charles- tak jak mi zapowiadał, kiedy się
rozdzieliliśmy jakieś pięć minut temu- jakimś cudem dostał się do domku Hermesa
przede mną i znowu oznajmił Amy, że Zeus mnie uznał…?
Jako że jednak była szansa, że coś się działo naprawdę,
przyspieszyłam kroku. Gdy gwałtownie otworzyłam drzwi od domku numer
jedenaście, omal nie podskoczyłam, bo ponownie usłyszałam przeraźliwy wrzask. I
rechotanie Amy.
Na podłodze siedział Chris i przyciskał do twarzy poduszkę,
a Arthur uczepiony jego ramienia popatrzył na mnie z ulgą. Pociągnął syna Eris
za rękaw parę razy i zawołał szczęśliwy:
- To tylko Victoria!
Chris wrzasnął jeszcze raz.
Zdezorientowana rozejrzałam się. W pomieszczeniu było ciemno
jak w piwnicy. Ktoś zasłonił wszystkie okna kocami, a jedynym źródłem światła
był ekran laptopa, ustawionego na krześle przed Chrisem i Arthurem.
Za nimi, na łóżku o które się opierali, leżała Amy i
zanosiła się śmiechem nad ich głowami.
- Cholera, co tu się dzieje? – zapytałam, a dziewczyna
nakazała mi ręką bycie cicho. – Czemu oni się drą? – ściszyłam głos, podchodząc
do niej.
Amy kiwnęła głowę w stronę dwójki chłopaków, którzy
przyciśnięci do siebie i do poduszki, oglądali coś, co leciało na laptopie.
- Puściłam im horror .
Spojrzałam na Chrisa i Arthura. Syn Eris ze skupieniem
trzymał poduszkę przy twarzy, czujnie wyczekując momentu, w którym będzie
musiał zasłonić nią oczy. Za to Arthur miał aż posiniałe knykcie od ściskania
ramienia Christophera. Ich widok był stuprocentowym potwierdzeniem słów Amy i
wyjaśnieniem krzyków.
Usiadłam na łóżku przy Arthurze. Chłopak akurat walił głową w
bark Chrisa, mamrocząc pod nosem jakąś rymowankę, żeby się odstresować. Miny
Chrisa nie widziałam, jedynie słyszałam stłumiony przez poduszkę krzyk.
- Chris twierdził, że się ich nie boi – kontynuowała szeptem
blondynka. Na jej twarzy malował się cyniczny i złośliwy uśmiech. Leżała na
brzuchu i choć oglądała film z nimi, to wydawało się, że aktualnie spełnia
swoje życiowe ambicje, a nie obserwuje akcję horroru.
- Mówisz? – mruknęłam. Christopher nawet nie zareagował.
Prawdopodobnie nie usłyszał, pochłonięty ściskaniem poduchy.
- On mówił. Tyle że, mordeczko, nic dziwnego, że się nie
bał, skoro żadnego nie widział. Postanowiłam mu udowodnić, że owszem, boi się.
- Skąd mogłaś wiedzieć, że się boi?
- Vi, błagam cię. To Chris. Oczywiście, że się boi –
prychnęła, rzucając mi pełne politowania spojrzenie. Jakby była zniesmaczona
moim opóźnionym myśleniem.
- Arthura też uświadamiasz?
- Nie, nie! Arthi boi się jak nikt inny horrorów. Ale
potrzebowałam rozrywki… A co znajdziesz lepszego od dwójki facetów robiących po
nogach na widok ducha? – Posłała mi rozbawione spojrzenie, a ja nie mogłam jej
nie przytaknąć. – Więc ich zmotywowałam do wspólnego oglądania.
- Zmotywowałaś?
- Chris potrzebował motywacji, a Arthur zbiera na budowę
własnego domku, żeby nie mieszkać z Judy i Thomasem. Więc powiedziałam, że ten,
który będzie bał się mniej, dostanie ode mnie pięć tysięcy dolarów.
Wytrzeszczyłam oczy i wlepiłam w Amy spojrzenie.
- Co proszę? Pięć tysięcy?!
Dziewczyna spoważniała, nagle tracąc wigor. Zmarszczyła
zadumana brwi i zerknęła na chłopaków, którzy akurat omal nie zeszli na zawał i
przytuleni darli się jak baby.
- Myślisz, że za mało?
Niestety wrzaski Arthura i Chrisa nie wprawiały mnie w tak
doskonały nastrój jak Amy. Dlatego nie zabawiłam w tej ciemnicy strachu długo,
postanowiłam zrobić coś pożytecznego. Ruszyłam przed siebie błądząc myślami
sama nie wiem gdzie i wsłuchując się o rytmiczne klapnięcia, jakie wydawały z
każdym krokiem moje laczki.
Kara za chwilę beztroski nadeszła, a raczej zmaterializowała
się przede mną nim zdążyłam zauważyć, że czas wiać.
- Victoria!
Zamknęłam oczy i przeklęłam się w myślach. Trzeba było
zostać w domu i czerpać radość ze strachu chłopków. Co mnie podkusiło, żeby
wyjść na świeże powietrze i poszukać zajęcia?
- Nie teraz Peter! – zawołałam w jego stronę. – Mam dobry
humor, nie podchodź!
Jakby to miało go powstrzymać…. Sekundę później znalazł się
tuż przy mnie, tak blisko, że musiałam zrobić ogromny krok w tył. Czy
ktokolwiek uświadomił go kiedyś, czym jest przestrzeń osobista?
- Victoria, szukałem cię.
- Mam wrażenie, że dość często to robisz – mruknęłam
zblazowana, bez nadziei na przyjemne kolejne parę minut. I dłużej, jak mu nie
ucieknę.
- To prawda, – przyznał, nie podejrzewając nawet, jak źle to
zabrzmiało – ale tym razem miałem cię znaleźć.
- Bo co, przeznaczenie ci kazało? – prychnęłam prześmiewczo,
nie wierząc, że mówi takie bzdety.
- Nie, Chejron – odparł, patrząc na mnie z politowaniem.
Jakbym to ja wyszła na idiotkę.
Cholera. Tylko nie Chejron.
Przypomniałam sobie cały instruktarz chłopaków, co robić,
jak Chejron będzie chciał ze mną rozmawiać. Po pierwsze- iść i się nie
wykręcać. No dobrze, w takim razie nie pozostawało mi nic innego, niż zgłosić
się na dywanik do centaura.
- Dzięki, już idę – zwróciłam się do Petera. Miałam
nadzieję, że skoro wypełnił swoją misję, da mi spokój. Niestety. Rudzielec
ruszył za mną, a w oczach tańczyły mu płomienie.
- Dlaczego Chejron chce z tobą rozmawiać?
- Nie wiem.
- Znowu się z kimś pobiłaś?
- Co?! Nie! – zaprotestowałam, marszcząc brwi. – Nigdy się z
nikim nie pobiłam!
- A wtedy, jak cię niosłem do szpitala ze złamanym nosem?
- Wtedy to pobito mnie – zaoponowałam, natychmiast prostując
fakty.
- Bo wdałaś się w bójkę. – Peter się nie poddawał. Czy
wysadzenie szkoły w moim życiorysie nie spełniało jego wymogów, czy to nie
czyni mnie dostatecznie „dziką”? Dlaczego tak bardzo liczył, że i teraz mam na
sumieniu coś równie groźnego? No, może nie „równie”, bo unicestwienie szkoły
trudno by mi było przebić…
- Z nikim się nie pobiłam, nikogo nie napadłam, nie
uderzyłam, nie zrobiłam żadnej krzywdy! – zawołałam, przyspieszając kroku.
Wielki Dom był tusz-tusz. Nigdy tak mi nie zależało, żeby dopaść tych schodów i
pozbyć się Petera.
- To co zrobiłaś, że Chejron cię wzywa?
- Nie wiem! – zawołałam, wbiegając po schodach. – Nie mam
pojęcia!
Peter był niezmordowany w ściganiu mnie. Prawdopodobnie mój
szybki trucht uznał, że przejaw mojej „dzikości”, a nie deskę ratunku, by już
od niego odejść.
- A powiesz mi? – Zapytał, gdy wreszcie dopadłam drzwi. –
jestem pewien, że dziewczyna taka jak ty…
- Nie! – przerwałam mu, zatrzaskując się w środku
pomieszczenia.
Zamknęłam mu przed nosem drzwi, choć obawiam się, że „przed”
to za dużo powiedziane. Była spora szansa, że trzasnęłam go drzwiami prosto w
twarz i…i wcale tego nie żałowałam.
W Wielkim Domu byłam pierwszy raz. Do tej pory zwiedziłam
tylko werandę, gdy przyjechałam, schody, gdzie poznałam Cleo oraz małą
dobudówkę, do której zaciągnęła mnie Jenny, żebym porozmawiała z mamą. A, i
oczywiście krzaki nieopodal. Ale w środku głównego budynku nigdy nie byłam.
Drewniane ściany wyglądały solidnie i pachniały tak, jak
pachnie w muzeach. Podłoga skrzypiała w charakterystyczny sposób i nawet
wykładzina nie hamowała dźwięku, kiedy szłam przed hol. Po jego stronach było
łącznie około sześciu drzwi, a naprzeciwko wejścia szerokie schody, wiodące na
antresolę i piętro wyżej.
Przez chwilę pożałowałam, że zanim zmiażdżyłam Peterowi nos
drzwiami, nie dowiedziałam się gdzie mogę znaleźć Chejrona. Skoro to tutaj mają
trupa na strychu, wolała nie sprawdzać, co jeszcze kryje się za tymi drzwiami…
Na szczęście odpowiedź na moje problemy pojawiła się sama,
gdy zza otwartych, dwuskrzydłowych drzwi na końcu korytarza po lewej stronie,
dobiegło mnie zirytowane:
- Nie Charles, nie masz prawa do adwokata.
A po chwili:
- Chris, czy możesz przestać pleść Thomasowi warkoczyki i
się skupić, na potężnego Zeusa?! Natychmiast zamień się z Charlesem na miejsca.
Czasami byłam wdzięczna, za ich umiejętność wyprowadzania
ludzi z równowagi. Przynajmniej słychać było, gdzie są.
Ruszyłam holem do tych drzwi, a gdy się przy nich znalazłam,
zajrzałam niepewnie do środka. Przy ciemnym, drewnianym biurku siedział Chejron
na swoim wózku. Przy ścianie po jego lewej stronie siedział Thomas, rozwalony
na kanapie, jakby przyszedł na nudny wykład o zasadach BHP i marzył o drzemce.
Obok niego zobaczyłam Charlesa. Tyłem do mnie, na dwóch fotelach z eleganckim
obiciem siedzieli Chris i Oscar.
Nie wiedząc jak się zachować, zapukałam we framugę otwartych
drzwi, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Victoria, jesteś. – Chejron wskazał mi miejsce na
ostatnim, trzecim fotelu po drugiej stronie pokoju. – Usiądź proszę.
Moje pojawienie się nie wywołało większych skutków, poza tą
jedną interakcją. Weszłam do pokoju, próbując możliwie jak najmniej stukać
klapkami o pięty przy każdym kroku. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, bo
Chejron kontynuował rozmowę z chłopakami.
Usiadłam na fotelu, który zwrócony był przodem do kanapy z
Charlesem i Thomasem, po czym wcisnęłam się w niego możliwie najdalej, żeby
przypadkiem Chejron nie zaczął strofować konkretnie mnie.
Bo tamta czwórka nie miała łatwo.
- Zapytam raz jeszcze i chcę usłyszeć szczerą odpowiedz. Jak
wyrocznia znalazła się na środku zatoki.
- Jak to na środku zatoki? – Chris uniósł brwi zaskoczony.
- Doskonale wiesz, o czym mowie. I nie interesują mnie
teorie, że sama wsiadła w kajak i odpłynęła – dodał, widząc spojrzenie syna
Eris. – Bo wam „uciekła”.
Cisza.
- Nic? – Chejron nie był zdziwiony. Był wściekły. – To może
wyjaśnicie, co wam do głów strzeliło, żeby to robić.
- Nikt nie powiedział, że to też my… - zaczął Charles, ale
Chejron przerwał mu uderzeniem dłonią w stół.
- Jesteście panowie niepoważni. Bezmyślni! – oznajmił, o
dziwo nadal nie krzycząc. – Jeden po drugim! Prawie dorosły, a swoim
zachowaniem nie reprezentujecie niczego!
- Bunt młodzieńczy – mruknął pod nosem Oscar, jakby próbował
podsunąć Chejronowi pomysł.
- Na dojrzewanie to mogliście się powoływać ostatnie pięć
lat. Czas dorosnąć.
- Najwyraźniej ma Pan rację i nadal nie dojrzeliśmy -
zauważył (słusznie) blondyn.
- Wasz brak szacunku wobec tego miejsca, wszystkich tu
obecnych, mnie… - urwał, bo Thomas
uniósł rękę, chcąc coś powiedzieć. Mężczyzna westchnął, ale skinieniem pozwolił
mu coś powiedzieć.
- Chciałem tylko zwrócić Pana uwagę na to, że w tej reprymendzie,
postępuje pan trochę nietaktownie, zwracając się do nas wszystkich, w tym
Rowllens, per „panowie”.
Uchyliłam aż usta oburzona, że mnie w to miesza. Posłałam mu
oskarżycielskie spojrzenie, które zbył ruchem brwi, jakby chciał zapytać „co mi
zrobisz?”.
- Przepraszam bardzo, ale ja nadal nie wiem, po co tu jestem.
Postanowiłam grać głupią, jak mi kazali. Thomas odrzucił
głowę na oparcie kanapy.
- Za późno, Rowllens – prychnął zblazowany, gapiąc się w
sufit. - Jak się okazało, przebywamy w inwigilowanym obozie, gdzie nie ma
prywatności.
Powiedział ktoś, kto ukradł Wyrocznię Delficką.
Zmarszczyłam nos, patrząc na niego z konsternacją.
Kompletnie nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Widząc to Christopher pochylił się
w moją stronę i usłużnie, półgębkiem wyjaśnił.
- Chejron ma kamery na Wielkim Domu – powiedział. –
Najwidoczniej Wujaszek nam nie ufa.
- Tak – przerwał mu Chejron, z zamkniętymi oczami. Jakby nie
mógł już na nas patrzeć, bo widok takiego stężanie głupoty doprowadzał go do
migreny. – Od kiedy jakimś magicznym sposobem wszystko w tym pokoju zostało
owinięte folią aluminiową, a wasza czwórka groziła pozwem za bezpodstawne
zniesławienie, spowodowane brakiem dowodów.
Charles wyszczerzył się dumnie, a Oscar zasłonił ziewnięcie
wierzchem dłoni i nadal gapił się gdzieś w sufit.
- Mam mnóstwo nagrań, w tym takie, na którym jesteś,
Victoria. A ty palisz – dodał, patrząc na Oscara bez nadziei. Nawet nie miał
pretensji. Po prostu posłał mu najbardziej zblazowane spojrzenie jakie
widziałam w całym swoim życiu.
Oscar uniósł brwi, a jego mina mówiła „ups” i że planuje
udawać, że nie o nim mowa.
- Tak czy inaczej, apeluję o uwzględnienie Rowllens w tym
wychowawczym monologu – wtrącił Thomas, zaplatając ręce przed sobą. Siedział
rozwalony na kanapie i patrzył na mnie z samozadowoleniem.
- Rozmawiam teraz z waszą czwórką – zauważył wychowawca, a
następnie dodał, patrząc na mnie poważnie. – Choć i ty nie jesteś bez winy.
Postanowiłam kulturalnie zachować milczenie. Szacunek i
respekt, jaki odczuwałam wobec tego człowieka…pół-człowieka…był zbyt silny,
żeby zacząć się kłócić.
- Jeszcze jeden taki wybryk, panowie, a nie chcę was tu
widzieć ani w te, ani w żadne kolejne wakacje.
Charles odchrząknął i niepewnie zapytał:
- A ferie się liczą?
Opiekun obozu był naprawdę wściekły. I co wydawało się chyba
gorsze, rozczarowany. Jego zawód związany z ich zachowaniem najprawdopodobniej
sprawił, że cała czwórka nie wydawała się tak beztroska jak zawsze.
Zrobiło się niezręcznie cicho. Chejron jedną ręką pocierał się po brodzie, drugą uderzał nerwowo o podłokietnik swojego wózka inwalidzkiego. Wpatrywał się w ścianę bo jego prawej, jakby nie potrafił się zmusić, żeby na nich patrzeć. W końcu obrócił głowę, a jego spojrzenie w niczym nie przypominało dobrotliwego Wujaszka, za którego go miałam. Czas przyznać Arthurowi rację i razem z nim się ukrywać przed Panem Chejronem.
Zrobiło się niezręcznie cicho. Chejron jedną ręką pocierał się po brodzie, drugą uderzał nerwowo o podłokietnik swojego wózka inwalidzkiego. Wpatrywał się w ścianę bo jego prawej, jakby nie potrafił się zmusić, żeby na nich patrzeć. W końcu obrócił głowę, a jego spojrzenie w niczym nie przypominało dobrotliwego Wujaszka, za którego go miałam. Czas przyznać Arthurowi rację i razem z nim się ukrywać przed Panem Chejronem.
- Czy naprawdę myśleliście, że możecie ot tak wejść na
strych i coś stamtąd wziąć?
- Tak – odparł bez wahania Chris, a Oscar błyskawicznie
strzelił go w tył głowy. – Ał! To znaczy nie, oczywiście, że nie.
- Dopóki nie wiedzieliśmy, że Wielki Brat patrzy, to owszem,
taki plan mógłby brzmieć na wykonalny – zauważył Thomas. Z tego co zauważyłam,
cyn Tarota był niezwykle urażony faktem, że Chejron zamontował kamery.
- Włamaliście się, ukradliście coś, a potem omal nie
zniszczyliście Wyroczni, która jest…która… - zaciął się, machając ręką i
szukając innego słowa, którego można użyć będąc wychowawcą -…jest bardzo cenna.
Thomas szorował paznokciami wzdłuż oparcia na ramię kanapy, Oscar
wyobrażał sobie jak po wyjściu stąd idzie zapalić, Charles oglądał swoje
dłonie, a Chris wiązał i rozplątywał supły na szlufce przy kapturze bluzy.
- Każdy z was przyjeżdża tu od lat. Ma doświadczenie.
Umiejętności. Każdy z was jest grupowym.
- Bo…
- Tak, Charles, bo ty i Chris jesteście jedynakami, wiem! –
przerwał mu ostro Chejron. Syn Zeusa przygryzł obie wargi i opadł z powrotem na
oparcie kanapy, jakby chciał się schować za Thomasem. – Wiem, że się nie
prosiliście o to.
To najwidoczniej odebrało przynajmniej trzem z nim
argumenty. A Oscar zbyt się wciągnął w obserwowanie wahadełka na biurku
Chejrona, żeby go słuchać.
- Po prostu oczekiwałem od was czegoś zupełnie innego –
dokończył po chwili, już spokojniej.
Widać było, szczególnie po jego oczach, że się rozczarował.
Chejron należał do osób, po których nie miałam pojęcia, czego się spodziewać.
Wzrok, utkwiony gdzieś za oknem miał smutny, niemal senny. A jednak zaciśnięta
w pięść dłoń, którą uderzał w podłokietnik, wskazywała na obecność o wiele silniejszych
uczuć. Był naprawdę na nich…nas…zły.
- Mówiliście – zaczął znowu, splatając ręce przed sobą i
opierając o koc, zakrywający jego kolana, - że nie będziecie nigdy więcej
używać rzeczy, które są w domku Hekate. Po ostatnim razie, który był… dwa dni
temu! I owe dwa dni później w zatoce pływa rekin, który omal nie pożarł
wyroczni delfickiej! Obiecaliście mi to, panowie.
- Czym są obietnice w naszych czasach? – zaczął Charles,
unosząc powątpiewająco brwi. – Był pan kiedyś na jakimś wiecu, czytał pan program
jakiejkolwiek senatora?
Thomas uniósł wymownie brwi, jakby znalazł w tym pytaniu
możliwość do usprawiedliwienia się.
- Teoretycznie, nie użyliśmy niczego z domku Hekate. Ten
rekin w proszku był z naszego pokoju, stał w szafie od paru miesięcy, więc…
- Skończcie już! – Chejron uderzył ręką w stół, aż wcisnęłam
się głębiej w oparcie krzesła. - Wiecie, że taki idiotyzm nie będzie tu
tolerowany.
- A idiotyzm Victorii już tak? – syn Eris udał głupiego,
przechylając głowę pytająco.
- Nie. Victoria, nie mogę ci zabronić przebywania z nimi,
ale nie będę tolerował uczestniczenia w ich pomysłach, których tu nie
akceptujemy.
- Oczywiście – wypaliłam od razu, kiwając głową.
- A jeżeli uczestniczy w pomysłach Amy, których podejrzewam,
że znaczna większość obozu nie akceptuje, też nie możesz jej zabronić? –
zapytał z nadzieją Charles.
Centaur nie zaszczycił go odpowiedzią. Oparł się obiema
rękoma o blat biurka i pochylił głowę w dół. Widać było, że ma dosyć i chyba
sam zaczynał tracić nadzieję, że kiedykolwiek nad nimi zapanuje.
Po chwili westchnął, wyprostował się i spojrzał na nas
twardo.
- Victoria, po obiedzie pielisz wszystkie grządki wokół
Wielkiego Domu.
- No dobrze. – Wzruszyłam ramionami. A to się Chejronowi nie
spodobało.
- I wzdłuż głównej alejki, aż na skraj Lasu.
- Ale… Tam rosną te Ludzkie Rosiczki, nie? – Christopher
zmarszczył brwi i spojrzał na Thomasa. Charles, który nadal uwielbiał słuchać i
rozpowiadać dalej o absolutnie każdym moim kontakcie z Peterem (bo każde nasze
spotkanie było godne miana historii dnia), aż podskoczył na poduszkach kanapy.
- Ha, stara, może byśmy tak powiedzieli Peterowi, że
będziesz…
- Nie śmiej się, Charles. Pielisz z nią. A skoro jest was
dwoje, to jeszcze rozgrabcie ten stary klomb przy jadalni.
- Ale…! Peter…! – Charlesowi zniknął uśmiech z twarzy, tym
bardziej, że wcale nie śmiał się z mojego zdania, tylko tej nieszczęsnej
historii. Ma za swoje. Uśmiechnęłam się do niego złośliwie. – Ale… Wujaszku!
Sadzenie kwiatków jest dobre dla bab!
- Słucham?! O nie, nie możesz… - zaczęłam, ale Chejron wciął
mi się w pół słowa.
- Dlatego nie będziecie sadzić, tylko wyrywać chwasty. To
męska robota, może sprawi, że wydoroślejesz. Idealna dla ciebie.
Syn Zeusa zastygł, a usta wyciągnięte w uśmiech nagle
wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia. Korzystając z chwili nieuwagi
Chejrona, wyszczerzyłam się do chłopaka bezczelnie, na co ten przedrzeźnił mnie
ruchem głowy i zmarszczeniem nosa.
- Thomas, szorujesz wszystkie kajaki i wiosła, a potem
porządkujesz liny od bojek.
Chłopak natychmiast przestał nonszalancko wybijać rytm
palcami o kolano i skrzywił się zrozpaczony.
- Nie, Chejronie, te linki to jeden wielki węzeł gordyjski…
- Ani słowa protestu – przerwał wychowawca, a Thomas
odchylił głowę do tyłu, zamykając oczy i wydając z siebie jęk dezaprobaty. Jęknął
coś o torturach i wyzyskiwaniu, co Chejron puścił mimo uszu.
- Oscar, po śniadaniu pomożesz zbierać truskawki, a jak
skończysz chciałbym, żebyś pomógł Pandorze.
- Pandorze? – Blondyn spojrzał na opiekuna, zdziwiony. Choć
nadal nie było po nim widać jakiegokolwiek zainteresowania.
- Tak, przedwczoraj z Lucasem i Lilianą zachowali się nieodpowiednio.
Pomożesz jej i Lucasowi umyć Pulpeta i Mielonkę.
Oscar wyglądał tak, jakby to go w ogóle nie ruszyło. Za to Charles odetchnął i popatrzył z wdzięcznością
na Chejrona.
- A już myślałem, że go faworyzujesz, wujaszku - wyznał,
uśmiechając się. Chejron go zignorował.
- A ty Chris, posiedzisz ze mną i pomożesz tutaj z
papierami.
- To wszystko? – zapytał syn Eris.
Chejron przytaknął.
- No trudno. – Chris teatralnie i bezradnie rozłożył ręce,
po czym oparł dłonie o uda, szykując się do wstania. Posłał Chejronowi bezrady uśmiech. – To tylko
skoczę po moje okulary do czytania i już jestem gotowy do…
- Dionizosa nie ma w Obozie – rzucił Chejron, zaplatając
ręce przed sobą. Nawet nie mrugnął. – Wróci jutro. Więc nie musisz iść szukać
okularów, których oczywiście nie nosisz.
Słysząc to syn Eris wykrzywił się i zrobił minę kogoś, kogo
matka wysyła z życzeniami do upierdliwej sąsiadki.
- O nie, Chejronie, przecież ja…
- Tak, właśnie tak. Tym razem nie polecisz do Dionizosa, a
ten pstryknie palcami i zrobi za was cała robotę w pięć sekund.
Mina Chris wskazywała na to, że właśnie taki miał plan. Inni
chyba też na to liczyli, bo Charles uderzył czołem o ramię Thomasa, a ten przeklną
bezgłośnie. Nawet Oscar przetarł dłonią twarz, zrezygnowany.
- To tyle. – Chejron westchnął i kiwnął głową na drzwi. –
Idźcie już, muszę od ras odpocząć.
Nie mogłam się mu dziwić. Pospiesznie, byleby już zniknąć mu
z oczu potruchtałam w kierunku wyjścia. Chłopcy zrobili to samo, choć raczej
się nie spieszyli. Nadal rozpaczali nad nieobecnością Pana D..
- Thomas.
Choć Chejron zwrócił się tylko do syna Tarota, cała nasza
piątka zatrzymała się w pół roku i skierowała spojrzenia na centaura.
- I proszę was. Dajcie Arthurowi żyć.
Thomas wyprostował się, jakby nie rozumiał o czym Chejron do
niego mówi.
- Arthurowi?
- Zatrzasnął się w schowku na broń, gdzie zemdlał, żebyście mieli okazję wejść na
strych – przypomniał mu opiekun, unosząc z politowaniem brwi. Za to Thomas
pokręcił głową jakby chciał się otrząsnąć od informacji, które nie miały dla
niego sensu.
- Zaraz, zaraz. – Czarnowłosy uniósł rękę i zmarszczył brwi
zdezorientowany. – Arthur zemdlał?
Centaur wyrazem twarzy przekazywał jedną informację. Jakby
kwestionował, czy to Thomas jest idiotą, myśląc, że to kupi, czy on sam, bo
wiedział, że owszem- zadowoli się tym teatrem.
- Tak, Helen zabrała go do siebie, żeby się nim zająć. –
Chejron westchnął. – Mam przez to rozumieć, że wcale nie zmusiliście twojego
brata do odwrócenia mojej uwagi?
- Arthi? W życiu, on się za bardzo ciebie boi, Wujaszku.
- Najwyraźniej nie mnie najbardziej – mruknął ten pod nosem,
śląc nam zblazowane spojrzenie i wymownie ściągając usta. Jednak odpuścił i
zrezygnowany dodał: - Dobrze, że przynajmniej dbasz o brata.
Nie wiem, czy miał na myśli jego zainteresowanie wypadkiem
Arthura, czy doskonale wiedział, że Thomas ani myślał go wydać.
A oto kolega Betty.
Jedyną zaletą kwarantanny jest nadmiar czasu (pomińmy milczeniem to, że powinnam się uczyć bo jak wrócę na studia to zginę) bo dawno nie przeczytałam tyłu książek co przez ostatnie 2 tygodnie i widzę się u ciebie podobnie - 2 posty i napisany kolejny rozdział brzmią cudownie <3
OdpowiedzUsuńA rozdział jak zwykle świetny - kocham atmosferę obozu, kocham V i chłopaków, ich pomysły rozwalają :D czekam na więcej
O cholera dobra zmieniam zdanie niech victoria ma sobie tego thomasa, ja chcę chrisa tylko dla siebie dziekuję.
OdpowiedzUsuńBiedny Chejron, serio współczuję wujaszkowi.
W sumie zastanawiam się czemu Thomas, Oscar, Charles i Chris nie poprosili Felixa i Sebastiana o pomoc, wiem że to niby postaci watku Es ale z drugiej strony oni by radośnie pomogli na pewno.
Żałuję że Victoria nie miała okazji wykorzystać swoich umiejętności aktorskich w monologu o tym, że jeszcze nie została uznana.
Boże biedna Inez. Woah. Współczuję całym sercem.
Okej