Wakacje z o.o. (31)


Rozdział wyszedł dłuższy, niż zazwyczaj... Ale chyba nie będziecie mieć nic przeciwko! ;)
Wiem, mówiłam, że kolejny pojawi się szybko, a minął prawie miesiąc. To moja wina- odkryłam, że nie mam planów na kolejne rozdziały i obraziłam się na swój brak kreatywności, dlatego dopiero dziś usiadłam i dopisałam brakujące części tego rozdziału. Może też liczyłam, że ktoś jeszcze skomentuje, zanim pójdziemy z historią dalej...
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Trzymajcie się, mam nadzieję, że jesteście zdrowi i dbacie o siebie!


ROWLLENS XXXI

Drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu zmaterializowała się wysoka dziewczyna w jasnych dresach i długim rozpinanym swetrze w paski, spod którego wystawała bluzka w kropki. I jak kropki z paskami na ogół się nie łączą, tak ubranie Amy wyglądało o tyle śmiesznie, że sweter i bluzka były dopasowane idealnie, w tych samych odcieniach beży i pastelowego różu.
- I jak?! – zawołała, nie czekając na zaproszenie czy jakieś słowa powitania.
Trzasnęła drzwiami i rzuciła się na mnie. Gdy chwyciła mnie za łokcie, a jej szeroko otwarte oczy znalazły się tuż przy moich, musiałam zezować, żeby zobaczyć jak szeroko się uśmiecha.
- Będziemy palić was na stosie teraz, wieczorem, jutro po śniadaniu, jutro po obiedzie...czy kiedyś tam indziej? Ooo, a może dzisiejszy grill, o którym mówił Pan D. na śniadaniu, to to będzie to palenie was na stosie…!

Wszyscy popatrzyli się na nią skołowani. Amy westchnęła, zblazowana, że jej nie rozumiemy.
- Pytam, czy wam się upiekło, czy będziemy piec was. No, czy macie problemy – wyjaśniła, patrząc wymownie w sufit. – Matulu, taka oczywista gra słów, co za imbecyle…!
- Układałaś ją przez ostatnią godzinę, co? – rzuciłam z pełnym politowania lekkim uśmiechem. Amy wywróciła oczami, cmokając.
- Może…? A nawet jak tak, to co.
Charles wydał z siebie jęk cierpienia, zakrywając twarz poduszką.
Nadal nie mógł przeboleć, że Chejron w końcu się połapał, na czym polega ich metoda unikania jakiekolwiek aktywności charytatywnej. Szedł tu i marudził, jakie to życie jest niesprawiedliwe, a Chris powinien już teraz przez tę tęczę w mgiełce prosić Dionizosa, żeby chociaż dał im pięć minut na udawanie, że coś robią i dopiero wtedy pstrykał palcami. Sugerował też rozpalić ognisko w wannie i sypać tam tyle jedzenia, aż w końcu Pan D. nie będzie miał wyboru i żeby się ich pozbyć- zainterweniuje.
Pomysł z ogniskiem bardzo się Chrisowi spodobał, choć miałam obiekcje dlaczego: żeby złożyć ofiarę czy po prostu chciał rozpalić ognisko w wannie.
- No uziemił nas – jęknął gospodarz, odrzucając poduszkę na podłogę. – Będę sadził kwiatki z Victorią!
- Oooo, jak słodko!
Najcudowniejsze w niej było to, że ona naprawdę dobrze kryła sarkazm. Była zbyt mądra, żeby wygłaszać takie banały i udawać aż taką idiotkę. Jednak, na własne potrzeby bezkarnego dokuczania innym, do perfekcji opanowała sposób, jak wygłaszać denne uwagi i uchodzić z życiem.
- Mam z Johnny’m takie fartuszki, kupiłam mu na dzień chłopaka, bo biedny, nie ma dziewczyny. Pożyczę tobie i Vi, mordeczko. Będzie wam pasować.
- Cóż. – Charles podniósł twarz z poduszki, żeby zabić ją wzrokiem. – Na pewno będą nam pasować, przecież jesteśmy rodzeństwem.
Thomas cmoknął, wykrzywił się, jakby zobaczył obrzydliwą ranę i zanucił pod nosem cicho „ulala”. Po czym, jakby nie chciał być świadkiem tego co się stanie, odwrócił się, żeby otworzyć okno.
- Przesadziłeś.
Charles chyba doskonale zdawał sobie z tego sprawę i czerpał satysfakcję. Oboje byli dziecinni, jeżeli chodzi o tę kwestię. Byłam pewna, że kłócą się tylko ze względu na siebie – żeby było atrakcyjnie i ciekawie, a tak naprawdę żadnemu nie zależało na byciu moim krewnym. To smutne, cholera, powinnam poczuć się niechciana chyba.
- Wiesz, Oscar chętnie weźmie od ciebie jeden fartuch – odezwał się Christopher, który opierał się o szeroki parapet obok Thomasa. Akurat to okno wychodziło w stronę Lasu, więc Thomas bez skrupułów otworzył je na oścież i odpalił papierosa. Niesamowite. Ja bym umarła trzy razy ze strachu, że ktoś mnie nakryje. – Ma czyścić stajnię. Właśnie poszedł szukać Pandory i Lucasa, żeby ustalić kiedy.
- Uff, a już się bałam, że go tu nie ma, bo Chejron zaczął ubój od tego najmniej mi przeszkadzającego! – zawołała Amy wyrzucając ręce w górę z ulgą. – Mycie stajnie to przykra sprawa, ale ma miłe towarzystwo! Nie to co Vi…
- I tak wołałabym cokolwiek z kimkolwiek, byleby nie wchodzić do stajni – zauważyłam. To nie były moje ulubione wspomnienia. – Nawet z…
- Matulu! – Pełen ubolewania jęk Amy wypełnił pokój w połowie mojego zdania. Zblazowana westchnęłam i usiadłam na jednym z krzeseł. Za to Amy obróciła się do Thomasa, a minę miała taką, jakby umarł mu przynajmniej kot. – A ty, mordeczko, co będziesz robił za karę? O Zeusie, pewnie żałujesz, że nie jesteś na miejscu Charlesa.
Ding-dong.
Wytrzeszczyłam oczy, przybierając najbardziej sztuczny uśmiech z możliwych. Dobra, byłam przewrażliwiona, ale tym razem miałam powody! „Wolałbyś być na miejscu Charlesa”? Ha-ha, chyba nie dlatego, że lubi wyrywać chwasty. Wlepiłam spojrzenie w plecy Amy, mając nadzieję, że się opamięta i zmieni temat.
- Nie, dlaczego? – Thomas zaszczycił ją przelotnym spojrzeniem, zbyt zajęty strząsaniem popiołu z papierosa za okno.
- No jak to? – Moja okropna współlokatorka obróciła się na palcach, a jej przydługi sweter wyglądał jak magiczna peleryna.
Cholera, Amy, zamknij się, Amy, cholera, cholera, cholera…!
- Wtedy mógłbyś z Vi…
- Amy. – Odchrząknęłam gwałtownie. Nigdy nikogo tak usilnie nie próbowałam zamordować spojrzeniem. – A gdzie jest Johnny?
Cholera, za późno.
Blondynka zmarszczyła brwi, nie wiedząc o co mi chodzi. Szybkim skinieniem dałam jej do zrozumienia, żeby skończyła temat. A ta przechyliła głowę na bok, wsunęła sobie kosmyk włosów za ucho, spojrzała na Chrisa, szukając u niego wsparcia, potem na mnie, potem jeszcze w stronę Charlesa leżącego na łóżku… I… I dziękuję bardzo! Wreszcie połączyła fakty, cholera.
- O ZEUSIE. – Jej oczy otworzyły się prawie tak samo szeroko jak usta, które zaraz zasłoniła obiema dłońmi. Szkoda, że nie zrobiła tego minutę temu. – Oni… Oni nie wiedzą?!
No cholera. Teraz to już wiedzą.
Zamarłam ze sztucznym uśmiechem na twarzy. Niewiele brakowało, a zaczęłaby mi latać powieka, jak psychopacie. Nie wiedziałam czy płakać, schować się pod stołem, wstać i udusić Amy, wbić sobie ołówek w krtań, czy może liczyć, że jak nie będę się ruszać kolejne parę sekund, to zniknę.
- Nie wiemy…czego?
- O mordeczko, nic im nie powiedziałeś?
Amy popatrzyła na Thomasa, uśmiechając się do niego konspiracyjnie. Uniosła porozumiewawczo brwi i mrugnęła znacząco.
Thomas przyglądał się jej spokojnie, a ja miałam wrażenie, że gdybym mogła czytać mu w myślach, przeczytałabym imponującą listę argumentów za i przeciw, dlaczego to by jej nie utopić w swojej wannie. A nawet jak nie, to na pewno rozważał czy faktycznie jest taka głupia, czy jednak tak mądra i robi to świadomie. Oczywiście tylko zgadywałam; z jego miny nie dało się wyczytać absolutnie niczego.
- No to chyba macie do pogadania… - oznajmiła śpiewnie i jak na głównego winowajcę przystało, zaczęła się wycofywać.
Charles poprawił się na łóżku, przekręcając się na brzuch i kładąc sobie poduszkę pod łokcie. Chyba zapomniał już, jak bardzo niesprawiedliwie potraktował go Chejron i że to bardzo interesujący temat na który można wiele powiedzieć. Absolutnie się z nim zgadzałam i chętnie bym o tym podyskutowała. Teraz. Byleby nie o niczym innym.
- No, to Vi… - Poczułam dłonie córki Hermesa na ramionach, a zaraz zobaczyłam jej twarz tuż przy mojej. – To ja…się zwijam.
- Racja, chodźmy – wymamrotałam, próbując wstać. Jednak Amy natychmiast wcisnęła mnie z powrotem w krzesło.
- O nie, nie. Vi, zostań. – Ta wredota miała czelność brzmieć opiekuńczo i życzliwie. – Posiedź sobie z chłopcami, ja i tak idę wyrwać Johnny’ego ze szponów tej blond jędzy. Z całym szacunkiem dla nieobecnego tu jej brata, a waszego przyjaciela – dodała kontrolnie. I w sekundę obróciła się tak, by wycelować palcem w Charlesa. – I nie, mówiąc „blond jędza” nie mówiłam o sobie.
Charles zamarł z uchylonymi ustami, a złośliwy uśmiech spełzł mu z twarzy.
Amy wyszczerzyła się słodziutko, jeszcze raz poklepała mnie w ramiona, jakby chciała się upewnić, czy na pewno siedzę i nie uciekam, po czym rzuciła radośnie:
- Baw się dobrze i nie wróć zbyt późno, co?
I nie czekając na specjalne pożegnania się zmyła. Drzwi skrzypnęły, coś trzasnęło, zza oknem rozległo się głośne „JOHNNY!” i tyle ją widzieliśmy (i słyszeliśmy).
Raz, dwa, trzy… Jak przez minutę nic nie powiem, to temat zniknie? Osiem, dziewięć, dziesięć…
- To… O czym nie wiemy? – Chris uniósł brwi wyżej, obracając głowę i patrząc prosto na Thomasa. Ten zaciągnął się papierosem, po czym zgasił go w popielniczce.
- Nadal nie wiemy po co zakłada się kapoki na kajakach, gdy Chejron nie patrzy – uznał, patrząc śmiertelnie poważnie na przyjaciela.
- Ooo, ani mi się waż używać na mnie metodę drugiej prawdy!
- Amy chyba miała na myśli coś innego – zauważył Charles.
- Nie wiem, nie czytam jej w myślach.
Charles bawił się doskonale. Przysięgam. Przytulał do siebie poduszkę, o którą się opierał i nie odwracał wzroku ode mnie. Jak jakiś przyczajony tygrys, gotowy mnie zabić, ale najpierw postanowił się do mnie pouśmiechać i tym pokazać mi, jak bardzo mnie zniszczy. Cholera, w tym momencie miałam bardzo poważny problem kogo wolę – jego, czy Amy. Oboje miałam ochotę zabić. Może to czas dołączyć do Nicolasa w składaniu ofiar Apollowi, by to on mnie uznał?
Thomas przeczesał dłonią włosy i zatrzymał ją na karku. Nabrał głośno powietrze przez nos, westchnął i spojrzał się na mnie pytająco. No tak! Dla niego to żadna sprawa, to ja miałam problem z tym co się wydarzyło. Kilka razy. Zdarzało się. On…On mógłby to sobie napisać na czole i miałby to w poważaniu.
- Rowllens…
- Nie znam cię! – zawołałam, zanim zdążył dokończyć zdanie.
- Rowllens, wiesz, myślę, że…
- O jaki ładny wazon!
- To butelka po tequili – zauważył Chris.
-  Oh. Racja – mruknęłam, wiedząc, że się tylko pogrążam.
Czułam, jak policzki płoną mi żywym ogniem. Ale nie byłabym sobą, gdybym odpuściła. Westchnęłam głośno, by usłyszeli i opadłam na oparcie krzesła. Zaczęłam wachlować się dłonią.
- Cholera, wiecie, źle się czuję… Chyba mam stres pourazowy…
- Po czym? – prychnął rozbawiony Charles. – Po rozmowie z Chejronem? Błagam…
- To tylko część listy, „po czym” – odparłam, teraz przykładając ręce to twarzy. – Przecież jestem ofiarą porwania!
Thomas wzniósł oczy do nieba jednocześnie gasząc stanowczo papierosa na parapecie.
- Czy ty zawsze musisz do tego wracać, gdy tylko…
- Tak, muszę! – powiedziałam natychmiast, stanowczo kiwając głową. – To mi przypomina, że najgorsze mam za sobą i teraz może być tylko lepiej.
- Lepiej to będzie, nam wszystkim, jak się dowiemy o co Amy chodziło – wtrącił się Chris, patrząc na mnie rozbawiony. Widząc jego spojrzenie, jak uśmiechał się do mnie delikatnie… Cholera, nie umiałam.
- Dobra! - zawołałam, unosząc lekko ręce. - Ale macie nikomu nie powiedzieć. Słyszysz? Charles, Chris?
- Nikomu ani słowa - potwierdził syn Zeusa, a Chris energicznie pokiwał głową.
- Świetnie - mruknęłam, czując, że nie ma odwrotu.
Na szybko próbowałam ubrać zaistniałe zdarzenia w jakieś dwa sensowne zdania. Cholera, to brzmiało…głupio. Osunęłam się na oparcie krzesła i skrzyżowałam przed sobą ręce.
- Kilka razy całowałam się z Thomasem.
Tak naprawdę zabrzmiało to jak bełkot „Kilkfa-fyzy-cyywyłym-z-y-tfymysmm”. Nic dziwnego, że Charles posłał mi tak litościwe spojrzenie, że nie miałam innego wyboru, jak tym razem rozwinąć temat i to wyraźnie.
- Ogólnie rzecz biorąc, od urodzin Jenny… Jakoś tak się dzieje, że naprawdę bardzo rzadko, naprawdę… - wypaliłam na jednym wydechu, nie zastanawiając się nad słownictwem.
Miny chłopaków mówiły jedno: nie zrozumieli ani słowa.
Jęknęłam i się naburmuszyłam.
- Całowałam się z nim.
Ups, za późno. Powiedziałam to na głos.
- No. - Thomas wzruszył ramionami. Tak jak obstawiałam: nic, żadnych emocji. – Mniej więcej.
- Mniej więcej? - Spojrzałam się na niego pytająco. Ten znowu wzruszył ramionami i uniósł wymijająco brwi.
- Cóż, nie nazwałbym „całowaniem się” tego, co robimy. Raczej „obściskiwaniem się” albo…
- Zrozumieliśmy - przerwał mu Christopher, unosząc wymownie rękę i gestem go uciszając. Czarnowłosy skinął głową, na znak, że już się zamyka.
- No. Ale naprawdę. Nikomu ani słowa…
Nie dokończyłam, bo drzwi domku otworzyły się i pojawiła się w nich chuda sylwetka Oscara.
- Thomas ogarnia się z Victorią! - zawołał do niego od razu Charles, podnosząc się na rękach. Jedna zsunęła mu się z materaca i omal nie spadł z łóżka.
Bezradna i załamana tym, że to ten człowiek dowiedział się mojej tajemnicy, wybuchłam histerycznym śmiechem. Charles przeklną pod nosem.
- Kurde, miałem nie mówić… Ale to Oscar, no jemu mogę…!
Za to Oscar postał przez chwilę w drzwiach, jakby rozważał czy się nie cofnąć i nie wchodzić do tego wariatkowa już nigdy.
- Ale ja to wiem - powiedział w końcu blondyn, siadając przy stole, naprzeciwko mnie.
Że co proszę? ”Wiem”?
- Wiedziałeś? - zapytał Charles takim tonem, jakby sam nie mógł się zdecydować, czy mu zazdrości czy jest zdegustowany. - Kiedy?
- Na pewno zanim Victoria wiedziała – oznajmił, rzucając mi współczujące spojrzenie. A Thomas odchrząknął, bo najwyraźniej bardzo go to rozbawiło.
Jak oparzona obróciłam się na krześle przodem do niego. Wytrzeszczyłam oczy i omal nie rzuciłam się na niego, żeby złapać go za sweter i wymusić zeznania.
- Słucham? – zapytałam, każąc mu tym samym wszystko wyjaśnić. – Od kiedy o tym wiesz???
- Od samego faktu – oznajmił, jakby to było oczywiste. I jakby sam sobie współczuł. - Jak wy wkurzaliście Jenny swoją obecnością na jej urodzinach, a ja poszedłem się przebrać. Bo Sara mi kazała – uzupełnił niechętnie. - I jak szedłem na imprezę, od drugiej strony, bo szedłem ze swojego domku, to wpadłem na nich.
Popatrzyłam się zdumiona na Thomasa, który nie wydawał się tym przejmować.
- Mówiłem, że znalazłem po drodze Thomasa.
- Ale nie mówiłeś, że znalazłeś go przyssanego do Victorii!
- Ej, ale bez takich określeń - wykrzywiłam się, wcinając mu się w zdanie.
- …I nic nie powiedziałeś? - Christopher upewnił się, czy dobrze usłyszał, marszcząc bezradnie brwi. Sprawiał wrażenie naprawdę zawiedzionego. - Stary, tak się nie robi kumplom.
- Kurde, myślałem, że to jakaś grubsza afera - odezwał się Charles.
Na chwilę zupełnie o nim zapomniałam. Mój prawie brat, którego najchętniej bym wydziedziczyła, pokręcił głową, jakby te plotki nie były warte jego atencji. Po czym podniósł się na łokciach i z impetem rzucił na balustradę łóżka, w ostatniej chwili podkładając pod głowę i plecy poduszkę.
- Choć z drugiej strony… Thomas to inna sprawa, ale Victoria… - Zacmokał, kręcąc powoli głową. - Tego się nie spodziewałem.
- Ja też nie - przyznałam zblazowana, przecierając twarz dłonią i uśmiechając się kwaśno.
- Nie kłam, Rowllens. Tylko czekałaś na okazję, odkąd się poznaliśmy.
- Nie, wtedy czekałam na okazję, żeby cię zabić - wyznałam szczerze. - I nadal nie wiem jak do tego doszło.
- Raczej „nie pamiętam” - przypomniał mi, mierząc we mnie palcem i szczerząc się głupio.
- Racja – westchnęłam, jakbym chciała jeszcze dodać „gapa ze mnie, jak mogłam zapomnieć!”. – Ale nie wiem, dlaczego co chwila powielam ten błąd.
- Bo jestem czarujący i nie umiesz mi się oprzeć - palnął, mrużąc oczy i uśmiechając się szeroko. – Już ustaliliśmy, że nie umiesz mi odmawiać.
- Raczej to nie to - oceniłam, rzucając mu pełne litości spojrzenie.
Christopher odchrząknął.
- To wasza gra wstępna, czy prawdziwa kłótnia? Mogę liczyć, że się na siebie jednak nie rzucicie? W jakikolwiek sposób, nie rzućcie się na siebie, proszę.
- Wkurzył mnie - wyznałam, tym samym zapewniając Chrisa, że może być spokojny.
- Gra wstępna - poprawił mnie Thomas, a gdy się na niego spojrzałam, żeby zabić go wzrokiem, mrugnął bezczelnie.
- Tu to synonimy – mruknął Oscar.
Blondyn przysunął w swoją stronę popielniczkę, a potem odchylił się na krześle, żeby uchylić okno za jego plecami. Wyjął z kieszeni spodni paczkę papierosów, wyjął jednego, a resztę odrzucił na stół.
- Tak czy inaczej, to nic wielkiego - powiedziałam. Niech będą tego świadomi. - Chcieliście wiedzieć, o co chodzi…to proszę. Ale… - Popatrzyłam się na Thomasa niepewna. - To jednorazowe, kilkurazowe akcje, nic wielkiego. Między mną, a Thomasem nie ma nic poważnego - zapewniłam ich, żeby teraz nie myśleli, że jestem w nim nie wiadomo jak zakochana. Bo przecież nie byłam.
- Ty, ona serio robi z tego nie wiadomo jak wielki problem – mruknął Chris, patrząc na Charlesa rozbawiony. Ten drugi wyszczerzył się, energicznie kiwając głową. Śmiejcie się, śmiejcie. Żaden z nich najwyraźniej nie podzielał mojego idiotycznego, niedojrzałego podejścia… Ich strata.
- Dokładnie - zgodził się ze mną Thomas, sięgając po papierosy ze stołu. Wyjął i wsadził sobie jednego pomiędzy wargi, a Oscar podał mu zapalniczkę. - To nic wielkiego, po prostu mam do niej słabość i nie umiem jej odmówić.
- Chyba ja tobie - obruszyłam się od razu.
- Masz do mnie słabość? - zapytał uśmiechając się szeroko, łapiąc mnie za słowa.
Przyłapana na złym doborze słów, wywróciłam zbywająco oczyma.
A wtedy Charles parsknął krótkim śmiechem, co zabrzmiało jakby chciał odchrząknąć, bo próbował to zataić. W tym momencie Christopher nie wytrzymał i zaczął się śmiać, a ja spojrzałam na nich jak… jak na nich.
- Mogę jej powiedzieć? Proszę! – jęknął mój prawie brat, ledwo wstrzymując śmiech.
- Wiesz, teraz to już chyba musisz – wtrącił się Oscar, który również rozbawiony, patrzył na mnie i Thomasa.
- Tak. Musisz – oznajmiłam, i byłam gotowa go bić poduszką tak długo, żeby w końcu powiedział, cokolwiek to nie było.
Dlaczego oni się ze mnie śmiali? Byłam bliska płaczu. No dobrze, ja wiem, wiem… Jestem głupia, jestem idiotką, całowałam się z Thomasem, który pstryka palcami i ma nową koleżankę do całowania. Jestem okropna, bo się z tym ukrywam. Jestem żałosna, bo nie chcę nikomu powiedzieć. Jestem przewrażliwiona, panikuję, ja wiem, ja wiem…! Ale.. cholera, no niech się ze mnie nie śmieją…! No, nie, błagam no…
- Chryste, Victoria. Myślisz, że Thomas umie coś przed nami ukryć?
Raz, dwa, trzy…
 Gwałtownie obróciłam się przodem do Thomasa, który od razu udał niewinnego. Czytaj: ja omal nie wywaliłam się razem z krzesłem na twarz, a ten iście teatralnie podkulił ramiona i wysunął głowe, żeby popatrzeć na mnie z tą samą intensywnością, co ja na niego.
- Powiedziałeś im!
- Zaprzeczyć teraz, jak już się przyznali, byłoby głupie – odparł, a kiedy spojrzał na mnie, wywrócił zblazowany oczami. – Rowllens, sami się domyślili.
- Thomas!
- Ale zobacz, jak dzielnie kłamali nawet tobie, że nic nie wiedzą! Nikomu nic nie pisną.
- Charles wykrzyczał to Oscarowi, gdy tylko go zobaczył!
- Bo, jak już ustaliliśmy, miałem nieszczęście być świadkiem. – Oscar posłał mi pusty uśmiech, jakby chciał nim dodać otuchy. – Wiedział, że i tak wiem.
- Chciałem cię zestresować! – zawołał Charles, patrząc na mnie z czułością. – Tak słodko się pieklisz.
- A jaka jest gwarancja, że nie wrzasnąłby tego jakby tu wszedł nie wiem… Ktoś kogo nawet nie znam?!
Chłopcy odruchowo spojrzeli na Charlesa, jakby to jemu woleli pozostawić odpowiedź na ten zarzut. Chłopak rozłożył ręce i wydął wymownie usta.
- Racja. Żadna.
- I Amy! – zawołałam, odkrywając okrutną zdradę. – Któreś z was się wygadało, skoro wiedzieliście, że ona wie! Albo ona wam, albo wy jej!
- Amy, w odróżnieniu od ciebie jest realistką i wiedziała, że Thomas nam powie – obronił ich Chris, a widząc minę Thomasa, uściślił: - Że się domyślimy.
- Podstawiliście Amy, żeby mieć pretekst do wypytania się o to! – Charles niewinnie zatrzepotał powiekami. – Cholera, zabiję ją!
- Rowllens, nie panikuj. Powiedziałem tylko trzem osobom. – Jakby to mnie miało pocieszyć! – Z czego dwie się domyśliły, nie to co ta trzecia.
Trzem osobom?! Komu?! Oscar wiedział, czyli jemu nie mówił. A powiedział trzem osobom... Pierwsza osoba: Chris. Druga osoba: Charles. Trzecia osoba… Cholera!
- Trzem?!
- Yhym. – Thomas uśmiechnął się do mnie czule, a ja miałam ochotę go wypchnąć przez to okno. – Oni się domyślili, a tobie wypadało powiedzieć.
Zabiję. Zupełnie nie uwzględniłam tego, że ja sama wymagałam uświadomienia przez luki w pamięci. I teraz bezczelnie jeszcze przyprawiał mnie o zawał serca…!
- Miałeś nikomu nie mówić, pamiętasz?!
- Ale dlaczego… Bogowie, Rowllens, przestań być taka znerwicowana.
- Nie jestem… - zaczęłam, ale widząc jego pełne politowania spojrzenie, machnęłam na to ręką. Ostentacyjnie westchnęłam i wywróciłam oczami. - Nie rozumiesz.
- To nic złego, że od czasu do czasu „lecimy w ślinę”, jak to nazywasz.
- Nie ja, to Amy – wtrąciłam pod nosem, tak dla pewności, że inni to usłyszeli. Żeby nie było, że to ja produkuję takie teksty. Charles i tak rechotał jeszcze głośniej niż przed chwilą. Jeszcze moment, a zacząłby klaskać jak szczęśliwe małe dziecko.
- Jeszcze lepiej; mówię tylko, że nie musisz zgrywać świętej i jesteś teraz tak potwornie wkurzająca, wiesz?
O tak, jeszcze mnie dziś nie zwyzywał od irytującej, wkurzającej, upartej czy jakiejś tam. Nie byłby sobą, jakby tego nie zrobił, czekałam na to!... Wpatrywałam się na niego spod przymrużonych powiek i udawałam, że wcale mnie nie rusza jego spojrzenie, które zdawało się mi współczuć, że jestem przy nim tak wielkim zerem. Uśmiechał się delikatnie, opierając się o ten parapet i myśląc, że ta czarna bluzka dobrze na nim leży. Bo tak było. Ale, cholera, nie musiał tego wiedzieć.
- A poza tym nie masz prawa udawać takiej świętej – dodał, jakby dopiero teraz na to wpadł i to go zirytowało. Zmarszczył brwi, jakby odkrył najbardziej absurdalną rzecz świata. - Nie możesz wpychać mnie do łazienki, a potem rozpaczać, że ktoś się dowie, bo czujesz się…
- Nie udaję świętej! – obruszyłam się. – To ty wlazłeś za mną do tej łazienki…!
- Udajesz, bo na pewno taka nie jesteś – ocenił i momentalnie na jego twarzy wykwitł szelmowski uśmiech. Musiałam wziąć głębszy oddech, żeby też się nie uśmiechnąć. Nabrałam powietrza i przypomniałam sobie, że jestem na niego wściekła. I muszę upilnować go, żeby się nie wygadał nikomu więcej.
- A co tobie przeszkadza, że nikt nie może wiedzieć?
- Nie przeszkadza mi, nawet pasuje – przyznał, a potem jego oczy zabłysły niebezpiecznie, gdy się do mnie uśmiechnął. - O to chodzi nie?
- Właśnie.
Ha! Złapany. Skoro sam przyznał, że o to chodzi, to znaczyło, że będzie siedział cicho i nikomu już nie wygada. Żadnym kolejnym kumplom –żadnym Nicolasom, Norbertom, nie daj Hadesie Peterom czy komuś takim… Jednak Thomas najwyraźniej nie uznał tego, za koniec dyskusji, bo kiedy ja już celebrowałam zamknięcie sprawy, ten skrzyżował ręce na piersi.
- Ale wkurzasz mnie, że się wkurzasz, że powiedziałem chłopakom.
- Czyli im powiedziałeś!
- Bo się domyślili! – jęknął, załamując ręce. Po czym prychnął, zirytowany i rzucił mi urażone spojrzenie. - Nawet jakby się nie domyślili, to mógłbym im powiedzieć.
- Och, przepraszam bardzo! – zawołałam, sztucznie przejęta.
- Przyjmuję. – Uśmiechnął się, udając, że nie zrozumiał ironii w moich słowach. Uniosłam z politowaniem brwi.
- Wcale cię nie chciała prze… Agh! – warknęłam, nie mogąc poradzić sobie z jego głupotą. - Może masz jeszcze jakiś przyjaciół, którym nie powiedziałeś?
- Ii… Cięcie.
Charles uderzył ręką o szafkę nocną, po czym pokręcił z uznaniem głową. Podskoczyłam na krześle, bo przysięgam, zupełnie zapomniałam, że oni siedzieli w tym samym pokoju co my. A teraz każdy z osobna się wpatrywał to we mnie, to na Thomasa.
- No nieźle. Czyli jak w końcu… To normalka, czy faktycznie gra wstępna?

- AMY!...
Amy podskoczyła na łóżku, wlepiając we mnie szeroko otwarte oczy. Właśnie obżerała się precelkami, a gdy zobaczyła moją miną uniosła brwi wyżej i władowała sobie do ust kolejną garść przekąsek.
- Czerwony alarm, czerwony alarm!... – wybełkotała z pełną buzią, zsuwając się z materaca.
- TY WREDNA KROWO!
- Wzywam posiłki, posiłki! – mamrotała, w popłochu próbując przełknąć jedzenie i jednocześnie znaleźć miejsce w pokoju, gdzie będzie poza moim zasięgiem.
Dopadłam dolnej barierki łóżka, a dziewczyna w sekundę znalazła się po przeciwnej stronie. Gdy ruszyłam w lewo, żeby ją dopaść, blondi wykonała ten sam ruch, byleby nadal oddzielało nas od siebie bezpańskie łóżko stojące na środku pokoju.
- Zaplanowałaś to! Za moimi plecami!
- Nie krzycz, Johnny jest w łazience! – zawołała. – Dowie się o wszystkim!
- Nie ma go w łazience! Sprawdziłam, idąc tu, żeby móc się zabić bez świadków!
Amy na chwile zapomniała, że powinna się bać, a nie oburzać. Uchyliła usta z pretensją.
- Podglądałaś Johnny’ego przez okno?!
- Nie było go! – krzyknęłam, zirytowana. Bo jakby to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. – I nadal nie ma, więc nie masz posiłków!
- Fakt – mruknęła Amy, a potem wydala z siebie głuchy wrzask, gdy omal jej nie dopadłam. Na moje nieszczęście refleks miała szybki i teraz to ona stała w nogach łóżka, a ja u szczytu.
- Vi, no mordeczko, przecież musiałam mieć kogoś, z kim mogłabym o tym porozmawiać…!
- Mnie na przykład?!
- No ale ty to co innego… Nie byłabyś najlepsza w obgadywaniu siebie, nie będę ci tego teraz tłumaczyć, ale to tak nie działa…
- I poleciałaś akurat do nich?
- Nie, to nie tak.
- Nie? Dowiedzieli się od kogoś, komu wcześniej wygadałaś?
- Nie, nikomu innemu nie powiedziałam. Nie poleciałam do nich, to Charles tu przybiegł, bo chciał pożyczyć papier toaletowy, a ja…
- I co? I powiedziałaś „jasne, weź od razu dwie rolki, a w ogóle to Vi i Thomas się tam całowali” – wykrzyczałam, wyrzucając ręce w powietrze. Amy wydęła usta, jakby się nad tym poważnie zastanawiała.
-…Mniej więcej. Mogłam użyć innego określenia na waszą językową dyskotekę.
- Aaaagh! – jęknęłam i rzuciłam się przez łóżko, żeby ją dopaść.
Blondynka natychmiast przeskoczyła przez kolejne, po czym schowała się za krzesłem. Trzymała je przed sobą tak, jakby w razie potrzeby była gotowa mnie na nie nadziać i się obronić.
- I byłam mniej skąpa, dałam mu cztery rolki – burknęła. I zaraz dodała, jakby to było jasne:- Inaczej byłby dwa dni później po kolejne.
- I tak by tu przybiegł! Po papier czy nie!
Chwyciłam za nogi trzymanego przez nią krzesła, a gdy ona je puściła, ja też. Dogoniłam ją, gdy próbowała wskoczyć na kolejne łóżko. Jak długie poleciałyśmy w dół. Korzystając z okazji, że to Amy leży na brzuchu, a ja bokiem, przekręciłam się, żeby usiąść na niej.
- Powinnaś się cieszyć, że dałam mu z prywatnego zapasu, a nie z łazienki! Wtedy mogłabym być bogatsza w doświadczenia! – zawołała spode mnie, próbując się oswobodzić. Uniosłam pytająco (nadal wkurzona) brwi.
- Jak to?
- Hmmm… No nie wiem? Bo właściwie, to mogłabym mu powiedzieć raczej „weź dwie, a w ogóle to Thomas i Vi właśnie tam się…”
- STOP! – krzyknęłam na wszelki wypadek. – Czyli akurat wtedy przyleciał tu Charles!?
- Kryłam was! Prawie tam wlazł!
- Kryłaś nas, więc mu powiedziałaś?! – zawołałam, patrząc na nią z niedowierzeniem. A właściwie na czubek jej głowy, bo Blondi nadal leżała na brzuchu, a ja siedziałam na niej okrakiem.
- Lepiej usłyszeć ode mnie, niż zobaczyć na własne oczy! – oburzyła się, próbując mnie z siebie zrzucić. – Jego delikatne oczy, mogłyby tego nie zdzierżyć.
- Nie macie tu obozowego magazynu z papierem, że przybiega do nas…?!
- Nasz papier jest lepszy! – zawołała, broniąc siebie i Charlesa. – Osobiście rysuję na każdej rolce i kawałku serduszka!
- Te wzroki, to nie nadruk, a czerwony marker…?! – Ja zwariuję! - Nie, nie ważne! Czemu mu powiedziałaś?!
- A komu innemu miałam? Nicolasowi?! – Sama się zaśmiała przerażona tym pomysłem. – Kochana, do obiadu sam prezydent wysłałby ci list z gratulacjami, gdyby Nick się dowiedział.
Wydałam z siebie jęk bezradności, ale ją puściłam. Usiadłam na podłodze obok dziewczyny, opierając się o czyjeś łóżko.
- Mam ochotę cię zatłuc – przyznałam. – Ich też.
- A już czułam się wyróżniona – prychnęła cynicznie, gramoląc się na kolana. Zgromiłam ją spojrzeniem, ale nic nie powiedziałam.
Blondi usiadła obok mnie, poprawiając sweter. Sapnęła, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Ojcze, taka dawka sportu starczy mi na kolejny sezon bikini!
- Jeżeli go dożyjesz – mruknęłam, patrząc na nią spode łba.
Zanim Blondi zdążył coś powiedzieć, drzwi do domku otworzyły się na oścież, a w nich pojawił się Charles. Głowa Chrisa wystawała zza jego ramienia.
- Rowllens, kochanie, jesteśmy! – zawołał, celowo używając mojego nazwiska.
Zgromiłam ich spojrzeniem, wychylając się zza łóżka, przy którym siedziałyśmy. Nadal byłam na nich obrażona, zza ten podstęp, więc bardzo cieszyła mnie ta naturalna barykada, jakim stało się jedno z łóżek, za którym siedziałam.
- Bosko. I czego ode mnie chcecie? – mruknęłam podejrzliwie.
- My? My niczego – odparł Christopher. – Chejron już tak.
- Najwyraźniej postanowił przemyśleć swoje nikczemne zachowanie i pewnie anulować nam kary, bo kazał nam wszystkim przyjść.
Gdzieś za nimi dobiegło mnie wołanie Oscara:
- Tego nie wiemy, ale nie wyprowadzaj ich z błędu!
Chris i Charles obrócili głowy i posłali blondynowi na zewnątrz mordercze spojrzenie.
- Bzdura. Oczywiście, że nam anuluje katorgi. Najwyraźniej uznał, że jego życie jest zbyt krótkie, by się na nas denerwować.
- Przecież Chejron jest nieśmiertelny – zauważyłam, nadal siedząc na podłodze.
- O nie, mordeczko, nie jest! – zawołała Amy. Ta przeczołgała się na łóżko, z którego zerkała to na mnie, to na chłopaków w drzwiach.
- No jak to. – Spojrzałam na nich zblazowana, że próbują mnie wkręcać. – To centaur, stworzenie z mitologii greckiej, starożytność, antyk, setki lat…? A wygląda jak pięćdziesięciolatek.
- Oj, nie bądź surowa. Ja bym mu dał czterdzieści najwięcej – obruszył się Chris, opierając się łokciem o ramię Charlesa, bo było proste przez różnicę w ich wzroście. – Chciałabyś tak wyglądać po pięćdziesiątce.
- To dzięki Thomasowi – dodał Charles, kiwając głową gdzieś za siebie. Najwyraźniej przed domkiem poza Oscarem sterczał również ten zdrajca. – Raz w miesiącu Chejron czesze jego włosy, a Thomas śpiewa „Kwiatku światło zbudź” i proszę- młodość zakochana.
Z dworu Thomas zawołał „To prawda!”, a Amy uderzyła pięścią w otwartą dłoń, marszcząc nos.
- Tak! Wiedziałam, że to nie plotki!...

Przed Wielkim Domem stał czerwony kabriolet. Zmarszczyłam brwi, zdumiona. Kto tutaj ma samochód? I jeszcze ważniejsze pytanie- jak, cholera, tu wjechał?
Najwyraźniej tylko mnie zdziwił widok staromodnego auta z błyszczącym lakierem. Gdy pozostali je zobaczyli, zrobili się biali.
- O nie – jęknął Chris, który gapił się na samochód szeroko otwartymi oczami. Reszta nie wyglądali lepiej.
Ja już nic nie rozumiałam…
- Drodzy państwo.
Spojrzałam w górę schodów, na szczycie których dojrzałam Chejrona. Ten poczekał, aż podejdziemy bliżej, a gdy tak się stało, odjechał wózkiem na bok, żeby przepuścić nas i pozwolić wejść na werandę.
- Macie gościa – oznajmił. Jego ton wskazywał, że nadal jest na nas zły i pełen dezaprobaty wobec naszego zachowania. – Czeka na was zza rogiem, na tarasie.
Patrzyłam się na każdego z obecnych po kolei próbując zrozumieć co się dzieje. Z nieznanych mi powodów, każdy z nich – Charles, Chris, Oscar i Thomas, stracił kolory na twarzy i nic a nic nie przypominali siebie sprzed godziny, gdy to Chejron wezwał ich na rozmowę. Kto chce ich widzieć, że wyglądają na tak…spiętych? Cóż, chyba wreszcie zrozumieli, że to nie jest anulowanie naszych kar…
Minęłam Chejrona i wszyscy skierowaliśmy się w głąb werandy, która otaczała budynek z każdej strony. Nie potrafiłam przestać się zastanawiać, kto to może być. Nic, ale to absolutnie nic nie mogło mi przyjść do głowy. Kto chciałby widzieć akurat nas wszystkich?...
- Rowllens, błagam, nie zrób niczego głupiego – usłyszałam głos Thomasa za sobą. Brzmiał poważnie, co jeszcze bardziej mnie zdezorientowało.
Tak czy inaczej postanowiłam się obruszyć i już odwróciłam się, żeby mu wygarnąć o tym, kto z naszej dwójki robi głupie rzeczy, gdy dobiegło mnie głośne:
- Jesteście wreszcie!
Spojrzałam przed siebie i…cholera, tak.
Wybacz Oscar, ale właśnie znalazłam kogoś piękniejszego niż ty. Z nami koniec.
Parę metrów przede mną o balustradę opierał się najpiękniejszy facet na świecie. Wyglądał na około dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Miał smukłą sylwetkę i wąskie biodra. Nie umiałam powiedzieć, jakiego był wzrostu, ale tak na oko… Może wzrostu Thomasa, trochę wyższy od Christophera…? Wysoki. Obiektywnie wysoki. Ubrany był w czarne spodnie, białą bluzkę i idealnie skrojoną skórzaną kurtkę. Do tego miał zaczesane w tył blond włosy, lekko kręcące się, co nadawało mu wygląd, jakby urwał się z musicalu „Grease”.
Na nasz widok odsunął się od balustrady, o którą się przed chwilą nonszalancko opierał. Jakby chciał nas lepiej zobaczyć, zsunął niżej na nos przeciwsłoneczne okulary, rzucając naszej piątce spojrzenie spod długich rzęs. Jego oczy miały przepiękny kolor, ale nie potrafiłam określić jaki. Stał za daleko.
- Nie sterczcie tak – odezwał się, pokazując szereg białych zębów. – Nie zjem was, możecie podejść bliżej.
Nie musiał mi tego dwa razy powtarzać. Czwórka moich kompanów również zbliżyła się. A wtedy nieznajomy oparł się o stół i pochylił do przodu. Nie przestając się uśmiechać, dodał:
- Nie zjem, ale macie szczęście, że tym razem was nie pozabijam.
Kiedy to oznajmił, mogłabym przysiąc, że zrobiło się jaśniej. Jakby ktoś rozjaśnił wszystko wokół mnie, jak rozjaśnia się ekran telefonu. A jego uśmiech przestał być czarujący. Zaczął przypominać jeden z tych, które serwowała ludziom Jenny, grożąc im trwałym kalectwem.
Spojrzałam na chłopaków, czy oni też zobaczyli to rozjaśnienie świata, czy po prostu mam udar słoneczny. Ale gdy przeniosłam na nich wzrok, mogłam się tylko domyślać, że nawet jak to nie moje zwidy, to żaden z nich nie zwrócił na to uwagi.
- Co was, do jasnej cholery, opętało. – Mimo, że miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, wydawało się, że z jego oczu lecą iskry, promienie światła. – Ludzkie hormony wam mózgi wyżarły, czy co?
Dobra, wygrali. Teraz to i ja straciłam wszelkie kolory na twarzy i nie potrafiłam się ruszyć z miejsca. Nawet przestało mnie interesować kto to i za co chciał mnie zabić. Byłam po prostu zaklęta w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu.
- Nawet jak mi krowy ukradli, to nie byłem tak wściekły, jak teraz jestem na was.
Przepraszam najmocniej, ale gadając o swoich krowach przestaje być pan taki piękny…
- Macie szczęście, że mojej Wyroczni nic się nie stało. Bo gdyby, to nawet bym nie zawracał sobie głowy przyjechaniem tu. Ze sklepienia bym was powystrzelał.
Chwila…„Mojej Wyroczni”?...
Gdyby nie to, że na twarzy skamieniałam, zapewne zmarszczyłabym brwi zamyślona. Najpiękniejszy facet na świecie, który aktualnie groził mi śmiercią, nagle zaczął wyglądać podejrzanie. Nie gorzej, o nie. Po prostu zaczęłam się zastanawiać, czy to ja widzę bijącą od niego aurę, czy ona faktycznie istnieje… Do tego próbowałam rozszyfrować, co miał na myśli mówiąc, że Wyrocznia jest jego. Przecież to kiedyś rzekomo była Wyrocznia Delficka, czyli kapłanka w świątyni…
- Panie Apollo, to był idiotyczny pomysł. – Moje rozważania przerwał mi głos Christophera. – Jest nam naprawdę głupio.
Mała Rowllens w mojej głowie właśnie złapała się za policzki i z niedowierzaniem zaczęła krzyczeć pełne niedowierzania „Niiiiieeeeeeeee….!” Nieee, nie wierzę! To jest Apollo? TEN Apollo?
Gdyby nie sparaliżowało mnie już kompletnie, najpewniej rozdziawiłabym usta ze zdziwienia.
- Nic dziwnego, że jest wam głupio. – Apollo prychnął, kręcąc głową z irytowany. – Cieszcie się, że żyjecie. Tknijcie Wyrocznię raz jeszcze, a będziecie żałować, że nie potraktowałem was jak Marsjasza.
Charles obok mnie przełknął głośno ślinę.
Może i wyglądał przerażająco, kiedy przywoływał swoje dokonania w dziedzinie skalpowania ludzi ze skóry żywcem. Do tego gdy już zorientowałam się kim jest nieznajomy, poza aurą wokół niego, widziałam również unoszące się iskierki, jakieś migoczące światełka, jakby faktycznie to on był bogiem-słońcem. Mimo to… Nie miałam pojęcia, dlaczego cała czwórka straciła rezon już na widok jego samochodu  i wydawało się, że nigdy niczego i nikogo się nie bali jak w tej chwili boga sztuki. Całe szczęście, że Chris nie wrzeszczał, jak podczas oglądania horroru ostatnio, bo mogłoby być niezręcznie dla wszystkich.
Apollo wyprostował się i poprawił okulary na nosie. Tak jak w komiksach, gdy ktoś jest wyjątkowo piękny, wokół jego osoby migotały błyski światła. Szczególnie, gdy wycelował w naszą stronę palcami ułożonymi w pistolet i uśmiechnął się na jedną stroną.
- Dotarło?– zrzucił wesoło, a widząc reakcję chłopaków uniósł kąciki ust w górę. – Widzę, że owszem.
Nagle cała wściekłość wyparowała i zmienił się w normalnego, starszego od nas, młodego człowieka z przepiękną linią szczęki i cudownym kosmykiem włosów opadającym na czoło.
- Panie Apollo…
- Na Hadesa, Thomas, już ostatnio ustaliliśmy, że jesteśmy na ty. – Apollo wywrócił oczami i posłał mu zblazowane spojrzenie. - Ochrzan był, wiecie, że jeszcze jedna taka akcja i cała czwórka spotka twojego ojczulka w innych okolicznościach, niż byście chcieli, ale poza tym wszystko jest okej.
Thomas spojrzał na Apolla pełen konsternacji, ale najwyraźniej nie miał na celu się teraz o to spierać.
- Jesteśmy ci winni przeprosiny – powiedział, pocierając dłonią po karku i uciekając wzrokiem gdzieś na bok. – I to solidne.
Bóg machnął ręką w jego stronę i wzruszył ramionami. Jak widać nie miał ochoty dalej się o to kłócić.
- Oj, ale panowie, muszę wam przyznać… Kreatywni to wy jesteście. Dionizos czasem o was wspomni na przyjęciu, to tylko Zeus zazdrości Eris, Thanatosowi i Hadesowi, że nie ma ich na liście gości. – Apollo roześmiał się. – Ale spokojnie, Charles, papcio nadal cię kocha.
- Eee… Dzięki. – Charles wykrzywił speszony usta w pokracznym uśmiechu, a ja omal nie wyzionęłam ducha, gdy zdałam sobie sprawę, że są przyrodnimi braćmi. O kurde, Charles jest młodszym braciszkiem Apolla!
- A tobie, śliczna panno, jak mogę pomóc? – zwrócił się do mnie. Jego spojrzenie było…było…no było, cholera, waśnie takie no… No było. I to jak, było!
- Yyyy. – To podchwytliwe pytanie? Postanowiłam nie ryzykować. – Ja… Ja również chciałam przeprosić.
- Ty też brałaś w tym udział? – Apollo uniósł brwi i odchylił zdziwiony głowę do tyłu. Po czym uśmiechnął się do mnie promiennie. - Niemożliwe.
Chwała seksizmowi…
- Tak.
Nagle poczułam się dziwnie w za dużej spódnicy utrzymywanej przez pasek Charlesa i bluzce na cienkim ramiączku z głębokim trójkątnym dekoltem. Cholera, rozmawiałam z bogiem, to chyba okazja przywdziać coś takiego jak garnitur czy szpilki, nie klapki…
- Nie mogę uwierzyć, że namówili do czegoś takiego tak śliczną duszyczkę.
Zarumieniłam się i skromnie zasłoniłam usta palcami.
- Ja też nie – przyznałam. – Poza tym, ja tylko stałam obok i ładnie wyglądałam.
Usłyszałam za sobą stłumione prychnięcie Thomasa, które zignorowałam. O wiele przyjemniej było patrzeć na twarz Apolla, która rozpromieniła się jeszcze bardziej, od szczerego i bardzo szelmowskiego uśmiechu.
- W to nie wątpię.
Mamo, znalazłam męża. Rezerwuj salę na wesele.
Niestety, zanim zdążyłam się doczekać jego oświadczyn, przerwał nam dzwonek telefonu. Bóg westchnął, niemal widziałam jak zza przyciemnionymi szkłami okularów przeciwsłonecznych wznosi oczy ku niebu.
- Momencik. To pewne ci z góry – powiedział, wyciągając komórkę. Zerknął na ekran i dodał. – Tak, tak jak mówiłem. Zaraz wracam.
I poszedł w głąb werandy.
Obróciłam się w stronę chłopaków i rzuciłam im pełne braku zrozumienia spojrzenie. Gdy tylko Apollo odsunął się od nas dalej niż kilka metrów, całą czwórka niemal dosłownie wypuściła powietrze z płuc. Charles opadł na pobliską ławkę, a Christopher chwycił balustradę, jakby dotychczas próbował nie zejść na zawał.
- Dlaczego was tak wcięło? – zapytałam, nie mogąc pojąć skąd u nich to nagłe spięcie. – Jesteście na ty, z tego co zrozumiałam, a wyglądacie jakbyście swoją śmierć oglądali.
- Oj, ojca się mniej boję, niż tego tutaj… - mruknął Thomas pod nosem, patrząc, czy Apollo przypadkiem nie wraca. Jakby się bał, że bóg zaraz tu przybiegnie i go zadźga widelcem.
- Dlaczego? – Oscar spojrzał na mnie jak na idiotkę. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, co my zrobiliśmy?
Niby tak, ale czy było to aż tak złe, żeby wyzionąć ducha?
- Zbezcześciliśmy Wyrocznie Delficką, jego starożytną kapłankę. Kapłankę Olimpijczyka.
No dobra, może i jest to sensowny powód.
- I… Planując to nie pomyśleliście o tym? – spytałam, mrużąc podejrzliwie oczy.
Wymienili się spojrzeniami, próbując skontrolować, czy wśród nich był choć jeden, który wpadł na taki obrót sprawy. Wyraz twarzy każdego kolejne, mówił jedno: nie. Cóż, dobrze, że przynajmniej są ładni…
Westchnęłam, wznosząc oczy do nieba.
- Nie musicie być tak przerażeni. Przecież to twój brat, kuzyn, w sumie to nie wiem i…też nie wiem.
- Stara, nawet jak przyrodni brat, to jest bardziej boski niż boska połowa mojego DNA – powiedział Charles, który do tej pory podpierał rękami czoło i gapił się w podłogę między swoimi stopami. A skoro nawet on spoważniał, to ranga problemu była wysoka.
- I jest to paro-tysięczno-letni boski krewniak, któremu omal nie zniszczyliśmy równie wiekowej najwyższej kapłanki – dorzucił Chris, starając się przybliżyć mi powagę sytuacji. – Idź, zabij papieża i licz, że Bozia wpuści cię na zieloną łączkę.
Popatrzyłam na niego i musiałam przyznać, że coś w tym było... Jednak wzruszyłam ramionami lekceważąco.
- E tam. Jak dla mnie, Apollo jest bardzo spoko.
- Widać – mruknął Thomas, patrząc na mnie z góry z litością wymieszaną z szokiem. - Rowllens, zwariowałaś? Flirtujesz z nim jak jakaś pusta nimfa!
Uniosłam rozbawiona brwi, śląc mu pełne ironii spojrzenie.
- No i? – Po czym dodałam, nie mogąc przepuścić takiej okazji: - Zazdrosny?
Spojrzałam pytająco na Thomasa, który piorunował mnie wzrokiem.
- On może być twoim ojcem.
Cholera, faktycznie.
Teraz to ja zrobiłam się blada jak ściana.
Akurat Apollo do nas wrócił, machając telefonem, jakby chciał się usprawiedliwić.
- Wybaczcie, moja mała siostrzyczka Artemida ma kolejny atak histerii. Nic dziwnego, ja bym wariował już po miesiącu ślubów czystości. 
- Artemida wariuje przez śluby czystości? – wyrwało się Chrisowi.
- Nie. – Apollo uśmiechnął się radośnie. – Po prostu zgubiła swój łuk. A z dziwnych powodów nie może znaleźć Hermesa.
Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej się obawiałam o moją czystość. Ojciec czy nie, bez badań genetycznych nie uwierzę. Z całym szacunkiem dla mojej mamy, ale nawet jak była szansa, że to mój papa, była o wiele większa, że to nie on.
- I jeszcze tyle lat w towarzystwie samych Łowczyń….
- Faktycznie – odezwałam się, bo najwyraźniej nikt inny nie kwapił się do rozmawiania z bogiem. A przecież to niekulturalnie go ignorować, cholera. – Z kobietami można tylko zwariować.
Apollo spojrzał na mnie i wykrzywił usta w rozbawionym uśmiechu.
- Raczej na ich punkcie. - Choleeera, ale to było tandetne…! Jeezu, aż mnie zemdliło. Nie mniej, po czasie krótszym niż pół sekundy, uznałam, że nadal chętnie urodzę mu dzieci. Dużo dzieci. Bardzo dużo. - Jak się nazywasz, słońce?
- Victoria Rowllens.
- Apollo, zawsze do twoich usług – powiedział miękkim tonem, unosząc moją rękę. Zostałam uraczona delikatnym pocałunkiem w wierzch dłoni, kiedy to Apollo cały czas patrzył mi się w oczy znad szkieł swoich okularów przeciwsłonecznych. Po tym powitaniu wcale jej jednak nie puścił, ale nadal trzymał przy swoim torsie.
- Victoria, piękne imię.
Mruknęłam coś pod nosem, bo straciłam całą elokwencję, żeby odpowiedzieć coś innego niż „myhhhymy”. Gapiłam się na jego ręce, trzymające moją, jak głupia.
Apollo zmarszczył brwi i spojrzał gdzieś w górę, jakby próbował coś sobie przypomnieć.
- Victoria, Victoria… Ach, Victoria! To ty jesteś ta Victoria?
Eee?
Zbladłam, uświadamiając sobie, że być może i bardzo przypadkiem podpadłam przynajmniej dwójce jego dzieci, a konkretniej Milosowi i Alexowi. I, być może, wciągnęliśmy jego osobistą córkę, Helen, w plan porwania Wyroczni. Dzięki bogom, Apollo nie wyglądał na takiego, co chciał na mnie nawrzeszczeć za gnębienie Milosa. Swoją drogą, to jakim cudem, ktoś tak śliczny i szarmancki spłodził coś takiego jak Milos? I skoro matka Milosa przykuła jego uwagę, to nie może być byle jaka. Ale patrząc na mojego kolegę, nie potrafiłam się nie zastanawiać… Co, w takim razie, poszło nie tak…?
- Byłbym wdzięczny, jakbyś powiedziała swojemu koledze, Nicolasowi, że marnuje kilogramy owsianki na ofiary, prosząc mnie o uznanie cię. Okazyjnie o adopcję.
Uff, to tylko ten zidiociały Nicolas i jego metody zapobiegawcze naszemu pokrewieństwu. A zaraz zamarłam, bo czy marnowanie owsianki oznaczało, że nie ma o co prosić, bo jestem jego córką?!
- Nie jestem twoim ojcem, a adoptować cię nie mogę – ciągnął, a po chwili posłał mi spojrzenie znad szkieł okularów, przez które prawie się roztopiłam. - Nawet bym nie chciał. Nie jestem z tych, których kręci bycie nazywanym „tatą” przez piękne kobiety.
Poczułam jak moje policzki płoną i gdyby nie to, że czułam ciepło jego obu dłoni na swojej, najprawdopodobniej zapomniałabym, że mam ciało i po prostu rzuciła się plackiem na ziemię i tam spłonęła od rumieńców. Poza tym też do rzeczywistości sprowadziło mnie odchrząknięcie któregoś z chłopaków za moimi plecami, najprawdopodobniej maskujących śmiech lub zaskoczone parsknięcie.
- Aaa… - usłyszałam głos Charlesa za sobą. – A czy wiesz, kto jest jej ojcem?
Apollo prychnął rozbawiony.
- Oczywiście, że wiem. Masz bardzo dobre geny, ale to widać na pierwszy rzut oka – dodał, a ja miałam nieograniczoną ochotę wyszczerzyć się jak głupia do swojego odbicia w oknie i zapytać samą siebie: „Słyszałaś? Słyszysz, jak on nas podrywa?”.
- To…czy to jest papcio?
O cholera, jeżeli tak, to znaczy, że nawet jak nie ojciec, to zarywa do mnie brat. A nawet jak nie, to w sumie i tak kuzyn. Cholera, dlaczego nie mam z tym problemu?
- Nawet jak tak, to nie ode mnie się tego dowiesz. – Puścił moją dłoń, po czym zdjął okulary i zaczepił je o kołnierz bluzki. – Nie ma czym się stresować, twój ojciec czeka pewnie na dobry moment lub żebyś się jakoś wykazała.
Wykazała? Czyli na pewno nie jest to żaden bóg destrukcji, bo nie wiem czy potrafiłabym przebić spalenie szkoły i zepsucie Areny na Turnieju.
- Aha, panowie, miałem was odesłać do Chejrona, gdy skończę – powiedział bóg sztuki, uśmiechając się sceptycznie. – Chyba się przejął moją wizytą. Albo chce się upewnić, czy żyjecie i wyszliście z tego spotkania bez szwanku na umyśle. Za długo się znamy, żeby myślał inaczej.
To urocze, że jego to bawiło. Faktycznie, bardzo zabawne- że Chejron całkowicie poważnie podejrzewa, że moglibyśmy już nie żyć lub żyć, ale z traumą.
Chłopcy rzucili pospieszne słowa pożegnania, kolejne przepraszam. Już miałam potruchtać za nimi, gdy poczułam lekki uścisk na swoim przegubie.
- Och nie, ty nie musisz iść. – Spojrzałam na promienną twarz Apolla. - Stary Chejron chyba nie będzie miał mi za złe, że chcę spędzić z tobą trochę więcej czasu, zanim będę musiał się zbierać.
Zdezorientowana obróciłam głowę w kierunku moich przyjaciół. Czy to zawsze tak wygląda? Przyjeżdża bóg, gotowy cię zabić, bo przez ciebie rekin omal nie zażarł jego świętej kapłanki, a potem bum- kolejny heros w drodze? Iskierki w oczach Christophera mówiły, że trzyma za mnie kciuki. Za to mina Thomasa dawała do myślenia: chciał zabić mnie, czy Apolla, za bycie skończonymi idiotami?
- Powiedz mi, słońce… - Apollo przysunął się bliżej, gdy zostaliśmy sami. – Jak to się stało, że do tej pory o tobie nie słyszałem?
- Przecież Nicolas o to zadbał, przynajmniej raz dziennie o mnie się modlił – przypomniałam mu, co było zgodne z prawdą. Bóg roześmiał się, a potem odgarnął mi włosy z czoła.
Nie byłam pewna, czy bardziej mi się to wszystko podobało, czy zaczynało przerażać.
- Z treści tych próśb, nigdy nie zgadłbym, że chodzi o ciebie.
- Racja. – Dobra, chyba czas powiedzieć coś głupiego, bo atmosfera robiła się coraz gęstsza. – Pewnie narzekał, że chrapię, a to nie prawda. Ja nie chrapię.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, byle być była blisko mnie.
Shit, co teraz?
- Jesteś bardzo intrygująca – odezwał się, zanim zdążyłam coś palnąć. – Masz przed sobą niesamowitą przyszłość.
- S-skąd wiesz?
- Jestem bogiem wróżbiarstwa. – No tak, Wyrocznia. – Wiem dużo rzeczy.
I mówiąc to pochylił się w moją stronę.
Odchyliłam się w tył gwałtownie. Gdyby mnie nie obejmował, zrobiłabym pierwszy raz w życiu mostek ze stania.
Hola, hola! Może i jego widok przyspieszał mi bicie serca, ale nawet w tym stanie wiedziałam, że to beznadziejny pomysł. Nie całuję się byle z kim! Nawet jeżeli to bóg, przepiękny bóg, to nie jestem z tych, co pozwalają się całować komuś, kto mnie zupełnie nie interesuje! A właściwie, to nawet jeżeli to jest bóg! Tym bardziej, że to bóg!
- Tego nie przewidziałem.
Apollo roześmiał się, ale sobie odpuścił.
- Wy, śmiertelniczki, jesteście takie niewinne! – powiedział rozbawiony, kręcąc głową. – Przynajmniej te całe śluby czystości i zakony wyszły z mody.
Nie miałam pojęcia co powinnam powiedzieć. Ani zrobić. Ucieczka mogłaby być utrudniona przez laczki, a na pewno nie na miejscu.
- Ja… Ja nie wiem co powiedzieć, ale…
- Że jesteś zaszczycona – podsunął Apollo.
- Teżż…- Głupio by było zaprzeczyć. – Ale też, że cię nie znam i to za szybko, bo…
- Rozumiem – przerwał mi z pogodnym uśmiechem. – Nie pozostaje mi nic innego, jak porwać cię kiedyś na randkę.
Mógł nie wiedzieć, ale byłam z lekka wyczulona na słowo „porwać”. Z pewnych powodów traktowałam je dosyć dosłownie.
- Mnie? – wydukałam. – Kiedy.
- Dam znać – powiedział i puścił oczko. – Ale teraz muszę cię przeprosić, ale obowiązki wyzywają. Bądź tak miła i odprowadź mnie kawałek.
Nie miałam wyboru, bo ten zdążył objąć mnie ramieniem i pociągnął w stronę głównych schodów. Gdy do nich dotarliśmy, Apollo stanął naprzeciwko mnie i posłał naprawdę przepiękny uśmiech.
- Cieszę się, że się poznaliśmy. Co prawda, mogłyby to być inne okoliczności…
- Przepraszam – odparłam natychmiast.
Bóg machnął ręką, jakby chciał mi pokazać, że co było minęło i on sam ma to już daleko i głęboko w swojej pamięci.
- I wybacz mi, jeżeli byłem zbyt namolny – dodał. – Ale zobaczyłem szansę i byłbym głupi, jakbym nie spróbował.
Mruknęłam coś pod nosem, zruszając beztrosko ramionami. Bo co miałam powiedzieć? „Luzik”?
- Mam nadzieję, że się niedługo zobaczymy. – Po czym nachylił się, ale tylko żeby pocałować mnie w policzek. Jego nadzwyczaj ciepłe wargi mogły mieć coś wspólnego z tym, że znowu miałam wrażenie, że policzki zajmą mi się żywym ogniem.
Bóg zszedł ze schodów, zostawiając mnie samą. I dobrze, bo nie wydukałabym z siebie nic mądrego.
- Cholerny kobieciarz – usłyszałam za sobą. W drzwiach Wielkiego Domu stał Thomas ze skrzyżowanymi rękoma, opierając się o drzwi.
- Słyszałem! – dobiegł nas głos Apolla, który siedział już w samochodzie. Założył okulary, wyszczerzył się i zrobił pistolet z dłoni. - I nie mam pretensji!
Po czym odjechał, taranując klomb kwiatków. Okej. Już wiem, jak tu się dostał tym autem.
Thomas wyprostował się i zszedł ze schodów. Nie miałam lepszego pomysłu, co ze sobą zrobić, więc ruszyłam za nim.
- Gdzie zgubiłeś resztę?
- Oscar miał pytania o Pandorę i Lucasa, a Chris i Charles składają samokrytykę – wyjaśnił, opierając się o kolumnę na dole. – Liczą, że Wujaszek się ugnie i zmniejszy im karę.
Pokiwałam głową, na znak, że rozumiem. Bardzo chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, żeby z nim porozmawiać. Nawet nie o niczym konkretnym. Po prostu o czymkolwiek, żeby nie myśleć o tym, co się przed chwilą wydarzyło.
Po pierwsze poznałam boga. Po drugie, próbował mnie poderwać, co szło mu całkiem nieźle. Po trzecie, chciał mnie pocałować, a gdy tak się nie stało, obiecał randkę. Potrzebowałam się dowiedzieć, czy o tej randce mówił na serio, czy żeby biednej śmiertelniczce, mnie, nie było smutno, że namieszał mi w głowie, a doskonale wiedział, że nigdy więcej się nie zobaczymy. Z całym uwielbieniem jego osoby (bo serio, był piękny), ale miałam nadzieję, że z tego ponownego spotkania nic nie wyjdzie.
- Zachowałaś się jak idiotka, wiesz? – Thomas przerwał milczenie. – Mówiłem ci, żebyś nie robiła niczego głupiego.
- Bycie miłym nie jest uznawane w społeczeństwie za głupie – ucięłam.
- Romans z kimś, kto może być twoim ojcem, owszem.
- Ale nie jest! – zawołałam poirytowana. – I jaki romans?!
- A co jak Zeus cię uzna i będzie twoim bratem?
- Jakby wtedy moja macocha nie była moją ciocią – mruknęłam pod nosem. Wiedząc, że Thomasowi nie o to chodzi, dodałam sfrustrowana: - To on mnie podrywał.
- Nie wyglądałaś na oporną.
- Jesteś zazdrosny czy co? Co cię ugryzło?!
- Zazdrosny? O co?
- Jak nie o mnie, to o jego kurtkę lub idealne włosy – prychnęłam zirytowana.
- Rowllens, naprawdę próbuję szanować twój gust, ale jego włosy nie umywają się do moich.
- Śmiem wątpić – warknęłam, krzyżując ręce przed sobą. Wkurzył mnie.
Zawsze mi dokuczał, ale teraz jego ton wydawał się inny. Poważny. Jakby wszystko co mówił było całkowicie szczere, nijak nie ubarwione chęcią przekomarzania się ze mną.
Na szczęście nie dobił mnie bardziej, bo z Wielkiego Domu wyszła pozostała trójka i oddaliliśmy się trochę dalej, by nie szeptać pod oknem Chejrona.
- No nieźle. To było straszne – oznajmił Charles, a Christopher wyszczerzył się do mnie mrużąc oczy.
- Straszne jak straszne. Zależy kogo zapytasz. Jak rozmowa w cztery oczy z panem boskim?
- Yyy… Być może umówiłam się na randkę. Myślicie, że mówił serio?
Proszę, powiedzcie, że nie.
- Kiedy?! – zawołał Chris, przykładając dłonie do policzków. Westchnęłam.
- „Odezwie się”.
- O stara, czekam, aż Peter się dowie! – zawołał Charles, a oczy mu błyszczały z podniecenia.
- Biedny Apollo, powinien uważać – mruknął cynicznie Thomas, a potem wskazał na kamerę na Wielkim Domu. – Charles, możesz się tym zająć?
Syn Zeusa spojrzał w tamtym kierunku, a potem wyciągnął w jej stronę rękę. Zacisnął szczękę, intensywnie wpatrując się w obiekt i zaraz z kamery poleciały iskierki i czarny dym.
- Dzięki – mruknął Thomas, wyciągając paczkę papierosów.
Oscar poszedł w jego ślady. Byłam pod wrażeniem. Nie staliśmy daleko od wejścia, jakieś piętnaście metrów. I nie minął dzień, od kiedy Chejron byłby skłonny posłuchać Amy i spalić ich na stosie, a oni już rozwalili pierwszą kamerę, żeby zapalić.
- Tak czy inaczej – zaczął Oscar, ale przerwał, żeby wziąć od Thomasa zapalniczkę i odpalić peta. – Albo jesteś odważniejsza, niż myślałem, albo głupsza. Wiesz, że urządziłaś sobie pogawędkę z bogiem?
- Pan D. też jest bogiem – zauważyłam na swoją obronę. – I na jego widok nie wyglądam jak wy: bliska zawału i śmierci. Mało tego, z Dionizosem gracie w pokera na drachmy i jeszcze go ogrywacie, bo macie czelność oszukiwać.
- To co innego. Jak chodzisz do szkoły masz nauczyciela, który jest twoim kumplem, ale jest też dyrektor którego się boisz.
- Mój dyrektor dawał mi ciasteczka – zbyłam Chrisa.
- Wiesz o czym mówię.
- Okej, ale to Apollo, a nie pojawił się tu „ojciec dyrektor”, czyli jego ojciec – wskazałam na Charlesa, który uniósł palce w górę, by mnie poprawić.
- Nasz ojciec.
- Zeus – uściśliłam, żeby nie wdawać się w zbędna dyskusję. Potem dodałam: - I rozmawiałam z nim, bo wam mowę odebrało, a głupio było stać jak posągi i go ignorować.
- „Rozmawiałaś” – prychnął rozbawiony Thomas, uśmiechając się do mnie litościwie. – Dobrze, że Chejron coś od nas chciał i nie musieliśmy być świadkami dalszego ciągu tej „rozmowy”.
Co go, do jasnej cholery, ugryzło?
- Oj, Thommy, rozchmurz się – zarechotał Charles dopadając go i przerzucając mu ramię przez szyję i ściągając go w dół. – Ale chyba masz konkurencję.
- Nie sadzę – mruknął ten.
- O stary, ty to masz jednak ego.
- Nie można mieć konkurencji, gdy nie bierze się udziału w rywalizacji – odparł ten, nawet na mnie nie patrząc. Mógłby to samo zdanie powiedzieć i by mnie nie ruszyło, ale pełen ignorancji ton jakiego użył, sprawił, że coś mnie ścisnęło w gardle.
Poza tym powiedział to przy chłopakach. Nie chciałam, żeby w ich oczach wyglądało to tak, że ja jestem nawiną idiotką, a on ma mnie i tak w nosie. Nie oczekuję miłości, nawet zauroczenia, ale jakieś zainteresowanie byłoby na miejscu.
- Ważne, że już po sprawie – stwierdził Oscar, przygaszając papierosa stopą i wciskając ręce do kieszeni spodni. – Idziemy do siebie, czy będziemy tu tak sterczeć?
Chłopcy przyznali mu rację i ruszyli w stronę domku. Christopher odwrócił się, chcąc coś do mnie powiedzieć, a wtedy zorientował się, że wcale nie idę obok niego. Nawet nie ruszyłam się z miejsca.
- Vicky, idziesz?
- Ty dupku! – wypaliłam, zanim zdążyłam się zahamować.
Z niewyjaśnionych powodów, adresat moich słów wiedział, że chodzi o niego bo drgnął, zatrzymał się i odwrócił się przodem do mnie. Thomas wyglądał na zaskoczonego moimi słowami.
- To, że ciebie ochrzanił, a dla mnie był miły, nie daje ci upoważnienia, żebyś teraz się na mnie wyżywał i był chamem! – wyrzuciłam z siebie to, co myślałam. – Świat nie kręci się tylko wokół ciebie.
Charles uniósł brwi, patrząc na mnie równie zdumiony. Jakbym go zaskoczyła moimi słowami. Popatrzył wyczekująco na Thomasa, jakby chciał miną oznajmić światu: „drama”.
- Weź przykład z nich! – ciągnęłam i wskazałam dłońmi w stronę chłopaków. – Im też groził śmiercią w męczarniach, a jakoś nie próbują mi dopiec za to, że Apollo widział we mnie tylko to, że mam cycki, więc zamiast chcieć zabić, wolał bajerować!
Czekałam tylko na komentarz o moim braku cycków, a gdy się nie doczekałam, głośno wciągnęłam i wypuściłam powietrze przez nos.
Byłam wściekła na Thomasa, bo jego zachowanie zmusiło mnie do wypowiedzenia tego na głos. Już nie cieszyłam się, że ktoś się mną zainteresował, ale byłam pewna, że Apollo zachowywał się tak bo miał jeden cel.
- Nie Chris, nie idę z wami. Idę do siebie, pośmiać się z Nicolasa, że Apollo mnie nie adoptuje, i opowiedzieć Amy, jak chciał mnie pocałować, ale się nie dałam. – Niech przynajmniej ten kretyn wie, że nie jestem pusta i nie uległam boskiemu wdziękowi.
Zostawiając Thomasa, patrzącego się na mnie ze zdumieniem i pozostałą trójkę, gapiących się na Thomasa, zastanawiałam się, czy powinnam dodać coś jeszcze. W końcu uznałam, że może warto, żeby nie wyjść na wkurzoną i ostrą. Dlatego nadal idąc w swoją stronę, zawołałam, by mnie usłyszeli:
- Możecie obstawiać, które z nich wpadnie w większa histerię.

Rowllens, gdy Amy postanowiła zdradzić ją i jej sekret

10 komentarzy:

  1. Cześć! :)
    Wpadłam na tego bloga niedawno, ale kiedy już przeczytałam pierwszy rozdział, pochłonęłam wszystkie rozdziały w jakiś tydzień,po prostu nie mogłam się oderwać. Uwielbiam to opowiadanie, piszesz po prostu genialnie, a twój humor jest niesamowity! Od dawna się tyle nie uśmiałam, co podczas czytania tych wszystkich rozdziałów, momentami płakałam ze śmiechu. Wszystkie postacie są cudowne, kocham ich wszystkich, każdego za coś innego, i to jest w nich niesamowite!
    Rozdział przecudowny! Uwielbiam Amy, jest przeurocza, a jej relacja z Johnny'm to prawdziwe cudeńko! To takie słodkie, że kupiła mu ten fartuszek, chociaż z tym brakiem dziewczyny to nie do końca się zgadzam ;)
    Cała sytuacja z "wyznaniem" (albo może i przesłuchaniem) Victorii jest bezcenna, tak samo jak jej reakcja, a chłopaki przeszli samych siebie, nie spodziewałam się takiego udawania z ich strony.
    Papier toaletowy od Amy w serduszka - dziewczyna mogła by nieźle zarobić na sprzedaży, zwłaszcza, że to teraz towar deficytowy :') Swoją drogą, chłopak ma całkiem niezły timing, skoro skończył mu się akurat w takim momencie.
    Chejron czeszący włosy śpiewającego Thomasa - chciałbym to zobaczyć, nawet bardzo. Wyobraziłam to sobie tak, że jeszcze później zaczął mu zaplatać warkoczyki, ten w zamian zakłada mu papiloty na ogon. Ciekawe, czy to zaklęcie młodości działa tylko na centaury, czy na półbogów też.
    Spotkanie z Apollinem było genialne! Nie wiem, co mnie bardziej śmieszyło - reakcja Victorii, czy chłopaków. Zastanawiam się jak często musieli się z nim spotykać i co ważniejsze, za jakie grzechy, że znają się tak dobrze, że aż są ze sobą na "ty". A przyjęcia, na których Dionizos rozpowiada o ich wyczynach musiały być świetne. Aż szkoda, że tej trójki nie ma na liście gości, mieliby ubaw po pachy xD Zeus mógłby ich zaprosić, nawet z czystej złośliwości. Biedny Nicolas, nie wiem, komu współczuję bardziej, jemu, czy owsiance. Ale chyba jednak żal mi bardziej tych kilogramów owsianki... Później zrobiło się dość gorąco, dobrze, że dziewczyna się powstrzymała, bo gdyby do czegokolwiek doszło, zrobiłaby wielką krzywdę małemu victoriątku podarowując mu TAKICH braci w prezencie narodzinowym. Trzymałam bardzo kciuki, żeby Victoria wylądowała u Zeusa, ale chyba właśnie zaczęłam w to wątpić, bo jakoś nie wydaje mi się, żeby Apollo podrywał własną siostrę. Z drugiej strony, tu chodzi o mitologię, więc kto ich tam wie. Ale z tego co pamiętam chyba była scena, w której Victoria ukradła zapalniczkę Thomasowi. Także obstawiam Amy i Hermesa, ale kciuki trzymam za Charlesa ;) Nawet się ładnie zrymowało x3
    Zazdrosny Thomas rzeczywiście trochę się zachowywał trochę jak dupek. Porządny ochrzan mu się jak najbardziej należał. Bardzo chętnie bym przeczytała o tej rozmowie, zwłaszcza reakcji Nicka na to, że jego ofiary poszły na marne. I osobiście obstawiam, że to właśnie on wpadnie w większą histerię ;)
    Życzę całego pudła weny, i co ważniejsze, zdrowia w tych trudnych czasach!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że nie sądziłam, że pojawiają się tu 'nowi'. Twój komentarz i jego treść to radość dla mojego serduszka. Cieszę się, że AŻ TAK ci się podobało ;) Mam nadzieję, że kolejne rozdziały Cię nie rozczarują!
      Udawanie chłopców, to efekt lat praktyki. To Victoria po prostu jest nowa i daje się na to nabierać.
      Owszem, była scena, kiedy Vi podwędziła Thomasowi zapalniczkę (jak dobrze, że mi o niej przypomniałaś, to było tak dawno...! ;D). Rodzica na razie nie zdradzam. Na razie!
      Dziękuję i przesyłam pozdrowienia!

      Usuń
  2. Kocham Amy! Ubóstwiam, uwielbiam i oddaje hołd za sposób w jaki wkopali Victorię żeby musiała się przyznać. Czekam teraz na ich kolejne spotkanie i zachowanie chłopaków, bo znając ich to skoro już oficjalnie wiedzą to tak po prostu tematu nie odpuszczą :D Chociaż aż dziwne, że Charlesa nie oburzylo, że Thomas bałamuci mu siostrę... Naprawdę mam nadzieję, że V okaże się córką Zeusa ( Mi tam podrywanie siostry przez Apolla nie wydaje się dziwne, oni mają oryginalne podejście do rodziny w tej kwestii) bo razem z Charlesem byliby idealnym rodzeństwem, a Vicky mieszkająca w domku razem z tą czwórką? Oj, działoby się :D Tylko obóz mógłby tego nie przetrwać.
    Nie mogę się doczekać uznania V.Skoro tatuś czeka aż dziewczyna się wykaże, a wysadzenie areny nie starczyło.... Znając jej możliwości to czekam na wielkie BUM <3 (Swoją drogą jeśli nie Zeus, to Bóg destrukcji faktycznie byłby idealny)
    No,no, Vicky wyrwała Boga... Kolekcja fanów wzrosla. Ciekawe co na to dzieci Apolla :p
    Ehh, mam nadzieję, że V i Thommy nie wytrzymają długo pokłóceni, za bardzo ich kocham. Chociaż V zdecydowanie nie zdaje sobie sprawy z wagi swojej relacji z chłopakiem i jego zazdrości.
    No cóż, życzę jak najwięcej weny i mam nadzieję, że nie każesz nam długo czekać :)
    Zdrówka!
    Dzulka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Charles się nie burzył, bo skrycie tylko na to czeka. Liczy, że będzie dzięki pokrewieństwu z Rowllens miał przewagę nad pozostałymi i zostanie chrzestnym, taka prawda...
      I masz całkowita rację- Victoria totalnie nie zdaje sobie sprawy z tego jak wygląda jej relacja z Thomasem, oczami innych. Oto urok bycia ślepym, a jednocześnie przewrażliwionym na wszystko <3

      Usuń
  3. ONI WIEDZIELI!
    WIEDZIELI I ZADEN NIE POWIEDZIAL..na dobra sprawe nie wiem czy to dobrze czy zle. Uwielbiam Amy naprawde to taka kulka szczescia rysuje nawet serduszka na papierze toaletowym, kupuje fartuszki..no jak jej nie kochac?? Przeczytalam o aucie na podjezdzie, moja pjerwsza mysl - APOLLO! No i wcale sie nie mylilam uwielbiam tego boga i rowniez uwazam ze skoro nie mial problemu z grozeniem smiercia Charlesowi czyli jego (przyrodniemu) bratu to rownie dobrze mogl podrywac Vi ktora moglaby byc jego (przyrodnia) siostra..taaak jestem z tych co chca zeby Vi byla corka zeusa.....
    THOMAS ZAZDROSNY z a z d r o s n y..
    piekne, aczkolwiek zirytowalo mnie to jak zachowal sie w stosunku do Vi no kuzwa jak jest zazdrosny to zaczyna sie robic nieprzyjemny (nie zeby normalnie tez nie byl nieprzyjemny x d)
    NICHOLAS I JEGO OWSIANKA chyba wpadna w wieksza histerie tak obstawiam.

    Zycze jak najwiecej weny i (zwazajac na okolicznosci) przede wszystkim zdrowka.
    Do nastepnego przeczytania!
    ~wiczi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że wiedzieli. I zapewniam cię, gdyby nie Amy, nie powiedzieliby nic jeszcze długo.
      Apollo kocha Charlesa, ci z Olimpu po prostu inaczej sobie okazują miłość- cała mitologia jest na to dowodem :)
      Coś czuję, że stworzyłam nowy ship - Nicolas i jego owsianka...?

      Usuń
  4. ,, To wasza wstępna, czy prawdziwa kłótnia? Mogę liczyć, że się na siebie jednak nie rzucicie? W jakikolwiek sposób, nie rzućcie się na siebie, proszę.
    - Wkurzył mnie - wyznałam, tym samym zapewniając Chrisa, że może być spokojny.
    - Gra wstępna - poprawił mnie Thomas, a gdy się na niego spojrzałam, żeby zabić go wzrokiem, mrugnął bezczelnie.
    - Tu to synonimy – mruknął Oscar."
    Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej hej hej
    Ja potrzebuję kolejnego rozdziału.
    Co do obstawiania: Nicholas i jego owsianka to mocny kandydat, aczkolwiek Amy ma większe predyspozycje do freaking outu. Pozwól mi jednak przedstawić kolejnego kandydata: Alex jak się dowie, że jego ojciec próbował pocałować vi i zaprosił ją na randkę.
    Apollo to mój zdecydowanie ukochany bóg, więc jego pojawienie się tu jest duża zaletą. Uwielbiam, że jest z chłopakami na "ty", to jest cudowne.
    Szczerze trochę zapomniałam o tej całej sytuacji z tym że thomas i victoria się całowali więc początek rozdziału był dla mnie ciekawy XD.
    I oficjalnie mogę wyjść za Chrisa! Super!
    Aczkolwiek czasami mam wrażenie że Thomas jest zbyt toksyczny dla Victorii, żebym im tak w 100% kibicowała.
    Okej, jako ojca Vi obstawiam Zeusa ALBO jakiegoś randomowego boga o którym nikt nie pomyślał w stylu bóg destrukcji.
    Cholercia jak już wróciłaś to wstawiaj dalsze rodziały! Obiecuję, że przeczytam!
    Okej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam każdy z Twoich komentarzy, dziękuje za każdy!
      I bardzo ci dziękuję za przedstawienie mi kandydata nr 3, bo o nim nie pomyślałam, a jak myśle i myśle, to myśle, że można by to wykorzystać...
      Chłopcy są herosami od paru dobrych lat, jestem pewna, że przez ten czas z niejednym bogiem przeszli na "ty". A jak nie, to na "arcywróg", zapewne...
      Oczywiście, że się całowali i to nie jeden raz!
      Co do tego zamążpójścia to bym nie kupowała jeszcze sukni ślubnej, bez spojlerów, ale obawiam się, że mam plany pokrzyżować twoje plany...
      Kolejny rozdział w drodze!

      Usuń

© grabarz from WS | XX.