Nie spodziewaliście się w końcu tu coś zobaczyć, hmm?
Corona-ferie mimo czasu wcale nie przyniosły mi chęci do robienia czegokolwiek. Zapowiadałam się, ale niestety wygrały Simsy, gapienie się w sufit, rozmowy terapeutyczne z psem i poszukiwania motywacji do nauki. A potem zachciało mi się zmian- wyprowadziłam się z rodzinnego domu, znalazłam pracę i dopiero teraz dobrałam się do starego laptopa, na którym mam plik o nazwie "opko rowllens".
I proszę bardzo. Oto jestem.
PS Nie wiem dlaczego pojawiły się takie odstępy miedzy każdym akapitem. Blogger się unowocześnił pod moją nieobecność...
- Viiictoooriaaaa…
Jęknęłam w myślach. Cholera, ludzie, jestem pewna, że was
obudziłam, gdy wczoraj przyprowadziła mnie tu Es. Powinniście więc wiedzieć, że
to było niedawno. Bardzo niedawno. Doceńcie to i pozwólcie mi spać w spokoju.
- Viiictoooriaaa…
Leżałam na boku, przytulając się do kołdry. Któreś z tych
sadystycznych jełopów wyrwało mnie z objęć snów na tyle, że mimo zamkniętych
oczu czułam na sobie czyjś wzrok.
Wydałam z siebie stłumiony jęk dezaprobaty, zaciskając powieki.
Nawet jakbym chciała, nie dałabym rady ich otworzyć; jakby ktoś posmarował mi
je klejem. Prawdopodobnie ilość spożytego alkoholu . Przycisnęłam do klatki
piersiowej mocniej kołdrę i miałam nadzieję, że jak wtulę w nią policzek, to ci
sadyści znikną, a ja znowu będę mogła spać.
- Vicky, słodziutka, radzę ci się obudzić.
Zaraz też poczułam nieprzyjemny chłód na nogach, bo ktoś próbuje ściągnąć ze mnie kołdrę.
- Cholera, Amy, prosiłam. Nie zabieraj mi kołdry! –
jęknęłam, a raczej wymamrotałam niewyraźnie. Z całych sił zaciskałam oczy,
marszcząc groźnie brwi. Jakby to miało mi pomóc.
- Oj, zaskoczę cię. Nie jestem Amy, i to nie ja zabieram ci
kołdrę, tylko jej właściciel, któremu zabrałaś ją ty.
Co do jasnej…?
Obróciłam głowę na bok, żeby otworzyć oczy i spojrzeć na Amy
jak na idiotkę. No przepraszam, ale jej idiotyzm zasługiwał uświadomienie jej
tego znaczącym spojrzeniem, niech stracę. Jednak, gdy zamiast twarzy Amy,
zobaczyłam pochylającego się nade mną Charlesa, to ja poczułam się jak idiotka.
- Hej, śliczna. Widzę, że wstałaś.
- E? – wymamrotałam, próbując zrozumieć, co Charles robi nad
moim łóżkiem i po cholerę mnie budzi. Spałam aż tak długo, że on zdążył wstać i
wpaść z wizytą? Zwykle robi to najwcześniej po obiedzie. – Co ty tu robisz?
Syn Zeusa uniósł brwi i kąciki ust, posyłając mi szczerze
rozbawione spojrzenie.
- Nie uwierzysz, ale właśnie miałem ci zadać dokładnie to
samo pytanie.
Nic nie rozumiałam.
Przeniosłam wzrok z Charlesa, na resztę pokoju, a dokładnie
jego części, która była w zasięgu mojego wzroku. Zaczęłam szukać Amy, żeby mi
łaskawie wyjaśniła o co chodzi. Jakże się zdziwiłam, gdy zamiast Amy w swoim
porannym szlafroku, ujrzałam Christophera w za dużym t-shirtcie i dresach do
kolan, siedzącego na sąsiednim łóżku i jedzącego płatki śniadaniowe bez mleka.
- No hej. – Posłał mi szeroki uśmiech i życzliwie wyciągnął
swoje śniadanie w moją stronę, unosząc pytająco brwi. – Głodna?
Hę?
Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy odkryłam,
że Chris wygląda, jakby przed chwilą wstał. Włosy sterczały mu na wszystkie
strony, oczy miał zapuchnięte, a spojrzenie nieobecne. Miałam dziwne
przeczucie, że to co miał na sobie, to była jego piżama.
Zgubiłam się jeszcze bardziej, gdy z łazienki wyszedł Oscar,
wycierając włosy ręcznikiem.
- O, wstałaś.
Co do cholery Oscar robi w mojej łazience…?
O cholera, to nie jest moja łazienka.
Wytrzeszczyłam szeroko oczy, patrząc na Charlesa, który
posłał mi swój krzywy uśmiech.
- Chyba zaskoczyło.
Owszem, zaskoczyło. Cholera, to nie jest mój domek.
Zdrętwiałam, kurczowo chwytając fragment kołdry, który
ściskałam przed sobą jak przytulankę. Co pogorszyło tylko sytuację, bo bardziej
przytomna okryłam, że wcale nie przytulam kołdry. W sekundę obróciłam się w
bok, żeby zobaczyć stertę czarnych
włosów na poduszce obok mnie.
Potrzebowałam kilku sekund, żeby zorientować się, że to co ściskałam
to nadgarstek Thomasa, a to co widzę, to tył jego głowy. Chłopak spał na
brzuchu, z głową odwróconą w przeciwną stronę niż ja. Jego druga ręka zwisała z
materaca. A skoro byłam w domku Zeusa, wnioski były proste: łóżko również
musiało należeć do Thomasa.
Wrzasnęłam, siadając na baczność.
Thomas, który jeszcze przed chwilą spał na brzuchu, niemal
spadając z drugiej strony (swojego) łóżka, podskoczył jak oparzony. Gdy
wrzasnęłam, odruchowo spróbował podnieść się na ramionach, ale przez to, że
druga ręką do tej pory zwisała za łóżka, gdy chciał to zrobić, natychmiast
stracił równowagę i sturlała się na podłogę. Nie próbowałam go ratować, tym
bardziej, że moja jedyna myślą było „puść jego rękę!”.
Skrzywiłam się, słysząc jak grzmotnął o podłogę. Za sekundę
siedział na ziemi, krzywiąc się z konsternacją. Gdy jego spojrzenie padło na
mnie- zdębiał.
- Rowllens?
Nie wiedząc co robić, podciągnęłam kołdrę pod brodę i
uśmiechnęłam się idiotycznie.
- Niespodzianka – jęknęłam, rozpaczliwie myśląc, jak z tego
wybrnąć.
- C-co…? – wzrok Thomasa przeniósł się na chłopaków, za
moimi plecami. Najwyraźniej ci nijak nie ułatwili mu rozwiązania zagadki,
dlaczego siedziałam owinięta jego kołdrą, bo znowu popatrzył się na mnie. –
Jestem niemal pewny, że kładłem się spać sam.
- Uwierz mi, ja też.
Thomas przechylił głowę, spoglądając na mnie rozbawiony.
- No nie mów Rowllens, że znowu nic nie pamiętasz.
- A ty pamiętasz? – prychnęłam cynicznie, grając w jego grę.
Oczywiście, że nie mógł pamiętać niczego, co się przecież nigdy nie wydarzyło.
- Pamiętam, że jak zasypiałem, w moim łóżku było o wiele
mniej piasku, ziemi i ciebie – zauważył, niezbyt zadowolony zerkając na
prześcieradło, całe w pamiątkach mojej wycieczki z Es. Którą w połowie
odbyłyśmy tarzając się po ścieżce, a nie nią idąc.
- Jakbyś miał z tym problem – oburzyłam się, zanim
pomyślałam co mówię, próbując jedną ręką ujarzmić swoje włosy. Sztywne od
morskiej wody, piasku i ziemi, sterczały w każdą możliwą stronę. – Es mnie tu
przyprowadziła.
- To akurat prawda – odezwał się Chris, drapiąc się po
policzku. Nie był zbyt zainteresowany wydarzeniami wokół niego, o wiele
bardziej skupiał się na chrupaniu płatków i nie uśnięciu na siedząco. –
Victoria była pewna, że jest w domku Hermesa, a chrapanie Oscara wzięła za
Nicka czy kogoś. Słyszałem ją i Es.
- Słyszałeś nas?
- Yhym – przytaknął, zerkając na mnie bez większych emocji.
- Od momentu, kiedy weszłyście w śmietnik.
Moje spojrzenie automatycznie powędrowało w stronę owego śmietnika.
Coś mi zaczynało świtać, że faktycznie w coś wpadłyśmy. Duży kontenerowy
śmietnik na dwóch kółkach, jakie na ogół wystawia się przed bramę w dniu wywozu
śmieci, stał w innym miejscu niż zwykle, bo na środku przejścia.
- Więc nie spałeś, ale nie wpadłeś na to, żeby powiedzieć
dwom zalanym laską, że pomyliły lokale? – Spojrzałam na niego jak na
skończonego kretyna, tracąc nadzieję w jego wsparcie.
- Jestem synem Eris, uwielbiam dobrą dramę – odparł,
wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste.
Zaraz jednak uniósł palec w górę na znak, że coś sobie
przypomniał. Odstawił pudełko z płatkami na podłogę i sięgnął po telefon,
leżący na półce nocnej.
- Właśnie. Drama.
O nie, proszę. To nie mogło wróżyć nic dobrego…
- Jak wstałem sprawdzić, czy żyjesz i czy to na pewno ty, to
zrobiłem wam zdjęcie.
Zanim zdążyłam dowiedzieć się co to za zdjęcie, pomiędzy
nami pojawił się Charles. Wykonując piruet, którym chciałaby się pochwalić
niejedna baletnica, chwycił komórkę Christophera i odsunął się na bezpieczną odległość.
Zanim się zdążyłam zirytować, odblokował urządzenie i chwilę potem rechotał
patrząc w ekran.
- Wyślę sobie, zanim się do tego dostaniesz i to usuniesz.
Jęknęłam zrezygnowana.
- A rób co chcesz, nie będę cię ganiać.
- To byłby widok – mruknął za moimi plecami Thomas. – Dasz
radę przejść prosto dwa kroki?
Śmiech Charlesa był stanowczo za głośny jak na moją
tolerancję dźwięków. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam wyplątywać się z
kołdry. Gdy usiadłam na skraju łóżka i bosymi nogami dotknęłam ziemi, przeszły
mnie dreszcze.
- Cholera, jak tu zimno.
- Różnica temperatur – mruknął Chris beznamiętnie. – W nocy
musiało być gorąco.
Zgromiłam go spojrzeniem, ale nie zaszczyciłam odpowiedzią.
Czułam jednak, że moja twarz płonie ze wstydu, więc uparcie starałam się nie
patrzeć w stronę Thomasa.
- Macie wodę? – mruknęłam, podnosząc się i idąc w stronę
stołu.
Oscar, który stał najbliżej, wskazał mi szafkę ze
szklankami. Miałam wrażenie, że butelka wody ważyła milion kilogramów, kiedy
próbowałam ją podnieść. A odkręcić? Czułam na sobie wzrok wszystkich, gdy po
raz piąty poległam. W końcu zobaczyłam obok siebie blondyna, który nic nie
mówiąc wyjął mi butelkę z rąk, a w zamian wręczył jakiś sweter, zakładany przez
głowę. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Oddam ci potem, dobrze? – spytałam, gdy już wciągnęłam
ubranie na siebie, a Oscar podał mi szklankę z wodą. Pokiwał głową i wyciągnął
paczkę fajek z kieszeni.
- Chcesz?
- Tak, ale mogę wziąć od ciebie bucha? Muszę iść.
Oscar wyciągnął jednego papierosa i odpalił go.
- Gdzie się spieszysz? – zapytał Charles. – Źle ci z nami?
- Muszę zabić Esmeraldę – rzuciłam od niechcenia w jego
kierunku, jakby to był normalny punkt w mojej porannej rutynie. – I się umyć.
- To drugie dobrze ci zrobi – usłyszałam głos Thomasa.
Oscar podał mi odpalonego papierosa, którego przyjęłam z
wdzięcznością. Oboje opieraliśmy się o blat w kuchni. W tym czasie Chris wrócił
do jedzenia płatków śniadaniowych bez mleka, a Thomas podniósł się z podłogi.
Choć kiedy mnie zobaczył, wydawał się być rozbudzony, teraz gramolił się z
powrotem na materac.
- A potem wrócę do siebie, zanim ktokolwiek z mojego
rodzeństwa wstanie i zorientuje się, że wcale nie spałam całej nocy w swoim
łóżku – dodałam, przekazując papierosa Oscarowi. – Która w ogóle jest godzina?
Dlaczego wy jesteście na nogach?
Thomas nie przestając przekręcać kołdry, tak, żeby mógł się
nią całą przykryć, posłał mi spojrzenie, które zdawało się mnie pytać, skąd
wniosek, że on zamierza wstać. Za to Charles wzruszył ramionami.
- Spałbym, ale gdy wstałem do kibla, za bardzo zainteresował
mnie twój widok w łóżku Tommy’ego.
- A ja wczoraj obiecałem dwójce dzieci, że obejrzę z nimi
bajkę przed śniadaniem – oznajmił Chris, patrząc na mnie nieprzytomnie. – Nigdy
nie obiecujcie niczego dzieciom pod wpływem alkoholu. Nigdy.
- Zacznijmy od tego, że nie rozmawiaj z dziećmi pod wpływem
alkoholu – zauważyłam, marszcząc nos ze zdegustowaniem. – Dlaczego rozmawiałeś
pijany z dziećmi?
- Bo byliśmy z tobą na misji przejęcia władzy w domku Aresa?
Przez chwilę te słowa zupełnie do mnie nie dotarły,
potrzebowłam powtórzyć je w swoich myślach jeszcze dwa razy, żeby uznać, że są
bez sensu. A gdy już zmarszczyłam brwi, gotowa zapytać o co chodzi,
przypomniałam sobie.
- Ach, tak. Wygrałam wybory, racja. - Po czym, jakby rozwiązanie
problemu Chrisa było oczywiste, dodałam: - Po prostu nie idź.
- Nie mogę, obiecałem im – stwierdził, a potem wskazał brodą
na swój telefon, który Charles odrzucił mu na łóżko. – Poza tym Lucas wysłał mi
już trzy zwiastuny tej bajki, którą zaraz będziemy oglądać. Wkręciłem się.
Westchnęłam, zabierając Oscarowi papierosa i zaciągając się
ostatni raz. Dopiłam wodę i odstawiłam kubek do zlewu. Gdyby nie ogromne
pragnienie, wywołane wczorajszą alkoholizacją, już dawno bym stamtąd uciekła.
Jeden kubek wody wcale mi nie wystarczał, ale teraz przynajmniej nie miałam
wrażenia, że umrę robiąc kolejny krok, tak mnie suszyło.
- Rowllens, a buty?
- Obawiam się, że znajdę je po drodze – bąknęłam pod nosem,
unosząc rękę w geście pożegnania i jak najszybciej zamykając za sobą drzwi.
Waliłam w drzwi tak długo, aż w końcu pojawiła się w nich
głowa wysokiej brunetki ze ściętymi po męsku włosami. Nie czekając na
zaproszenie przecisnęłam się obok niej, wparowując do środka.
- Esmeralda! – zawołałam, szukając dziewczyny w pokoju.
Dzieci Ateny ledwo zauważyły moją obecność. Simon, jako, że
chyba tylko jego tu znałam, pomachał mi z drugiego końca pokoju i wskazał na
łóżko obok siebie i stertę koców na nim. Dopadłam stertę kołdry i poduszek,
próbując znaleźć w nim Esmi. Dziewczyna, gdy tylko poczuła, że coś ją szarpie,
obróciła się na plecy, uchylając oczy.
- Vicky? – mruknęła, mlaskając sennie. – Co ty tu robisz?
- Lepiej powiedz mi, co ja robiłam tam przed chwilą! – zawołałam szeptem, bo przecież nikt inny nie
musiał wiedzieć o niczym. Esmeralda jakby mnie nie słyszała.
- Ty, ale ja żartowałam z tym chuchaniem na Simona, wiesz o
tym?
Najwyraźniej jej pamięć nie uległa takiemu otumanieniu co
moja. Dobrze. Będzie wiedziała, za jakie grzechy umiera.
Syn Ateny, który siedział na łóżku za moimi plecami, pochylił się w naszą
stronę.
- Co ja?
- Nic – powiedziałam od razu, nie chcąc tracić energii na te
bzdury.
- Victoria chce przejąć twoje stanowisko grupowego –
wyjaśniła usłużnie Es, próbując wyplątać się z kołdry.
- To później – machnęłam w jego stronę ręką, jakbym chciała
mu powiedzieć, żeby czekał na swoją kolej. Teraz miałam sprawę do tej tu, ledwo
żywej pod kocem. Simon uniósł brwi zaskoczony i chyba też pod wrażeniem, ale
odpuścił.
- Vicky, czemu się nie umyłaś? – zapytała mnie brunetka,
poprawiając poduszkę pod głową. Miałam ochotę ją jej wyszarpać i zdzielić po
twarzy.
- Czemu?! – syknęłam. – Bo nie uwierzysz, ale głupio mi było
umyć się w cudzym domku bez swojego ręcznika.
Dziewczyna zmarszczyła nos, uchylając usta. Patrzyła na mnie
mocno zaspana, ale przede wszystkim z konsternacją.
- Dlaczego miałabyś myć się w czyimś domku? Nie mogłaś u
siebie?
- Och, cholera, jasne, że bym mogła – zawołałam cicho, po
czym wycelowałam w nią oskarżycielsko palcem. – Gdybym się u siebie obudziła.
- Lunatykowałaś?
Raz…Dwa…Trzy… Zamknęłam czy, wciągając powietrze przez nos.
Musiałam być spokojna, za dużo świadków.
- Esmi, pamiętasz gdzie położyłaś mnie spać wczoraj nad
ranem?
Postanowiłam przejść do konkretów. Moja głowa pękała i
marzyłam wrócić do domku Hermesa i się umyć. A patrząc na Es, jej zapuchnięte
oczy i ledwo przytomne spojrzenie…
Trzeba było jej pomów, bo nigdy byśmy do niczego nie doszły w tym
tempie.
- No tak – kiwnęła głową i ziewnęła. – U ciebie.
- Czyli?
- U Zeusa.
Na znak, że do dobra odpowiedź uniosłam w górę oba kciuki,
ściągając wymownie usta.
- Świetnie. A teraz się zastanów, kto mnie uznał i gdzie
powinnam spać.
Córa Ateny przez chwilę patrzyła się na mnie z dołu,
zdezorientowana. Jakbym przyszła ją obudzić po to, żeby odpytać ją z czegoś tak
oczywistego jak liczenie do dziesięciu. Jednak zaraz synapsy wreszcie styknęły
jej się tam, gdzie trzeba. Mina jej zrzedła.
- U Hermesa.
- Brawo! – zawołałam, wyrzucając ręce w górę, patrząc na nią
jak na geniusza. Po czym oparłam się o materac, pochylając się nad nią. – Czy
już rozumiesz, dlaczego tu jestem?
- Szczerze, to nie – mruknęła, pocierając twarz dłońmi. –
Nocowałaś u kolegów, wielkie mi halo.
- Ty podła jędzo, a nie przypominasz sobie, że władowałaś
mnie do łóżka, w którym już ktoś spał? – syknęłam, patrząc na nią intensywnie,
gotowa ją udusić. Dla podkreślenia powagi sytuacji, pochyliłam się niżej, żeby
syknąć jej tuż nad twarzą. – I był to Thomas?
Es zamrugała parę razy, zezując na mnie. Po czym
wyszczerzyła się nieprzytomnie.
- I co? Będzie czy nie będzie dzieci?
Wyprostowałam się, ostatkami sił powstrzymując się, żeby jej
nie zacząć okładać…czymkolwiek, co miałam pod ręką. Moja przyjaciółka dla
odmiany zaczęła się śmiać, czego zaraz pożałowała przez ostry ból w głowie.
Skrzywiła się, wciskając twarz w poduszkę.
- Ciszej! – jęknęłam, bo powiedziała to stanowczo za głośno.
Pospiesznie rozejrzałam się po pokoju, ale nikt się nami nie interesował.
Zgromiłam Esmi wzrokiem. – Nikomu ani słowa. O niczym.
- Jasne, jasne! – wymamrotała, przyciskając rękę do czoła.
Po czym spojrzała na mnie trochę zmieszana. – Ty też nikomu o niczym…wiesz.
- Si, sole mio
*Jasne, moje słońce* - odpowiedziałam i teraz to ja jej posłałam szeroki
uśmiech.
- No proszę. Wreszcie coś po włosku – mruknęła cynicznie.
Pokręciłam zdegustowana głową, żeby wiedziała, że nie mam
siły na jej fanaberie i idiotyczne pomysły z zeszłej nocy.
- Idź się umyć! – zawołała za mną, gdy zmierzałam ku
wyjścia.
- A ty naucz się mapy obozu! – odgryzłam się.
Weszłam do domku Hermesa najciszej jak mogłam. Tak jak
podejrzewałam: wszyscy spali. Ależ byłam wdzięczna, że akurat moje rodzeństwo
ma zwyczaj spania do południa.
Poza Chasem, ale sądząc po jego wczorajszym upojeniu
alkoholowym, mogłam spokojnie założyć, że będzie spał najdłużej ze wszystkich.
Wykonał znaczną część piosenek z musicalu „Koty”, co znaczyło, że wstanie
ostatni. Gdyby ograniczył się do piosenek z „Greace” lub „Chicago”,
wiedziałabym, że był tylko trochę podpity. Ale nie; gdy Chase zaczyna śpiewać
coś poza tymi dwoma, wszyscy już wiemy: ten pan nie pije więcej.
Dojść do wolnego łóżka było wyczynem. Podłoga usiana była
skrawkami bibuły, confetti które wystrzelili gdy wczoraj wieczorem zjawiłam się
w drzwiach. To tego plastikowe kubeczki, czyjeś spodnie, jakieś papierki, opakowania
po chipsach, chrupkach, ciastkach. Znowu czyjeś spodnie, tym razem dresowe,
czyjaś bluza, stanik…chwila. To mój stanik. Dalej prostownica do włosów, bo
Nicolas wczoraj udowadniał, że zrobi nią frytki, dostatecznie długo trzymając
pokrojonego ziemniaka. Ciekawych zapewnię, że frytek nie było, tylko Seba ma
poparzone ramię.
W końcu, najciszej jak potrafiłam dotarłam do wolnego
materaca. Bezszelestnie wsunęłam się pod kołdrę i zamknęłam oczy.
Ufff. Sukces – pomyślałam i zaraz pożałowałam.
- A co to za skradanko?
Poczułam, że materac obok mnie się ugina i ktoś unosi
kołdrę. Gdy spojrzałam w tamtą stronę, zobaczyłam twarz Amy, która leżała na
poduszce i wpatrywała się we mnie z uśmiechem na twarzy.
- Nie chciałam was obudzić.
- Gdybyś tu spała całą noc, nie musiałabyś nas budzić.
Cholera, racja. Mogłam powiedzieć coś innego.
- Byłam u Es.
Amy uniosła brwi, nie przestając się uśmiechać. Coś czułam,
że ani przez moment mi nie uwierzyła.
- Fajny sweter – oznajmiła.
Moje policzki zapłonęły żywym ogniem i czułam promieniujące od nich ciepło.
Cholera, zapomniałam o tym swetrze.
- Pożyczyła mi.
- Powiedz Es, że chętnie się dowiem, skąd ma sweter Oscara.
- To nie jest sweter Oscara, tylko Es – wywróciłam oczami,
licząc, że odpuści. Bo niby jak mogłaby mi udowodnić, że Es nie ma akurat
przypadkiem identycznego ubrania, co Oscar?
- Jasne. Es ma sweter z napisem na plecach „Własność Chrisa.
Łapy precz”.
Cholera, jednak mogła mi udowodnić.
Jęknęłam, krzywiąc się. Nie dość, że wpadłam przed Amy, to
przemaszerowałam przez obóz i domek z Ateny z takim napisem na plecach.
Dlaczego żaden z nich nie wpadł, żeby mi powiedzieć? Czy to nie tamci to ci
mądrzy i spostrzegawczy? Mogli być na tyle ciekawscy, choć raz, żeby się
zapytać.
Dlaczego nie pomyślałam, żeby sprawdzić? Hm, wiem dlaczego.
Bo kto ma ubrania z takimi napisami? Choć mogłam się tego spodziewać po
przyjacielu Charlesa, który miał bluzę ze swoim zdjęciem i wiele innych
podobnych dodatków. No i firanka ze zdjęciem portretowym Chejrona mogła być
podpowiedzią. Tak jak zasłonka prysznicowa z Britney Spierce.
- No, złociutka? Powiedz swojej siostrzyczce gdzie spędziłaś
nockę. I z kim.
Zrezygnowana, posłałam jej spojrzenie spode łba.
- Jak chcesz. Mogę zgadywać. Gdybym nie znała Oscara te parę
latek, jego sweter byłby wymowny. Tak jak to, że tytułuje cię własnością
naszego cudownego Chrisa. Z drugiej strony, mogłaś go zabrać sama, wykradając
się rano. A gdzie mogłabyś znaleźć ten sweter? W domku Zeusa. Tu dochodzi nam
dwóch niechlubnych ulubieńców- Thomas i Charles. A skoro Charles nadal żyje w
świecie urojonym, i uważa cię za siostrę, to…
- U Zeusa, spałam u Zeusa – mruknęłam, byleby już skończyła.
– Ale! Mimo że mam na sobie sweter Oscara i mimo, że napis na moich plecach
twierdzi, że należę do Christophera… To żeby nie było…!
Amy prychnęła, kręcąc głową i wywracając oczami. Westchnęła
ciężko nad moją głupotą.
- Mordeczko moja śliczna i skacowana, ja wiem, ja wszystko
wiem – zauważyła i stuknęła mnie w czoło swoim telefonem. Dopiero teraz
zauważyłam, że cały czas trzymała go w dłoni.
Skrzywiłam się, rozmasowując miejsce, w które przed chwilą
oberwałam urządzeniem. Amy rzuciła telefon ma niewielki skrawek materaca między
nami. Poruszyła znacząco brwiami i uśmiechając się diabolicznie nakazała
odblokować ekran. Nie mając siły się kłócić, zastukałam w ekran. I omal nie
naciągnęłam sobie kołdry na głowę ze wstydu.
- Sweter Oscara i napis deklarujący, że należysz do Chrisa
to nic. Myślisz, że sama w nim nie biegałam po obozie? Ani Johnny lub Nicolas?
– No teraz to zaczęłam się zastanawiać. - Ale nocka w objęciach Thomasa, to jest coś. Coś, co mnie interesuje.
- Masz to usunąć – jęknęłam, czerwieniąc się momentalnie.
Dziewczyna zachichotała, nadal pilnując się, żeby nikogo nie obudzić. – Mówię
poważnie. Nie możesz mieć takiej tapety!
„Takiej” czyli zdjęcia, o którym Chris mówił mi rano. I
które wysłał sobie Charles. Który najprawdopodobniej nie omieszkał wysłać je
również Amy. Która oczywiście nie traciła czasu i już miała je na tapecie,
którą mógł zobaczyć każdy.
- Bez przesady. Wyglądacie uroczo.
Zmusiłam się, żeby jeszcze raz spojrzeć na ekran telefonu. A
dokładnej, żeby przyjrzeć się widniejącemu tam zdjęciu. Było mało artystyczne,
bez kompozycji i ogólnie beznadziejne. Serio, fatalne. Nie było po co się
przyglądać bardziej.
Mimo to, uznałam, że no cóż. Pomimo zerowej wartości
artystycznej tego zdjęcia chyba mogę zaszczycić je jeszcze jednym spojrzeniem.
Nie, żebym chciała.
Tak jak mówił Chris, zostało zrobione w środku nocy, co
można było wywnioskować po charakterystycznym oświetleniu lampy błyskowej.
Niestety była to dobra lampa błyskowa, bo widać było wyraźnie co się na nim
znajduje. A raczej kto.
Patrzyłam czerwona jak burak na siebie i Thomasa. Oboje
spaliśmy. Dzięki bogom, nie wtuleni w siebie, nie w nie wiadomo jak niezręcznej
pozycji czy nic, co mogłabym uznać za „słodkie”. Wręcz przeciwnie. Wyglądaliśmy
jak dwójka pijanych ludzi, którzy padli. Efekt podkreślały moje włosy,
rozrzucone na poduszce wokół mnie, od słonej wody z zatoki skręcone w
najdziwniejszy sposób i z dodatkiem paru liści, które musiałam zdobyć na
spacerze z Es.
Na zdjęciu leżałam na plecach, z jedną ręką nad głowa, drugą
wyciągniętą w bok. Na niej leżał Thomas, na brzuchu. Ten dla odmiany ewidentnie
musiał chrapać, bo miał uchylone usta. To cud, że mnie nie obudził, skoro jego
twarz była kilkanaście centymetrów od mojego ucha. Jego ramię leżało na mojej
klatce piersiowej, a swoją dłonią zasłaniał mi połowę twarzy. Jakby chciał mnie
udusić przez sen. Mogłam się domyślić, że nawet podświadomie próbował
skorzystać z okazji. Mimo próby zamachu na moje życie, musiałam przyznać, że
miał bardzo ładne ramię i bardzo przyjemnie dla oka wyglądało na mnie.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Amy.
- I co? Napatrzyć się nie możesz?
Jak oparzona puściłam telefon i spróbowałam udawać, że wcale
nie gapiłam się na ramię Thomasa przez dobrych parę sekund, o wiele sekund za
długo.
- Fatalna jakość – wydusiłam z siebie, próbując zabrzmieć
beznamiętnie. Nie wyszło.
- Fatalna aktorka – odpaliła mi, unosząc jedną brew i
uśmiechając się konspiracyjnie. – Poza tym, dla jasności: ani przez chwilę nie
dałam się zmylić temu swetrowi. Robaczku mój, gdy znikasz na noc ja doskonale
wiem, u kogo możesz być. A raczej z kim, bo teoretycznie byłaś u Charlesa –
dodała, zauważając nieścisłość swojej deklaracji.
- Amy, możemy iść spać? – westchnęłam, odpuszczając. Nie
było sensu się tłumaczyć, a poza tym nie miałam na to ochoty. – Proszę?
- Oczywiście - zgodziła się dziewczyna. Przekręciła się na
drugi bok tyłem do mnie. – Kolorowych!
- Amy.
Z drugiej strony dobiegło mnie pytające mruknięcie, ale nic-
nie ruszyła się.
- Amy - powtórzyłam, patrząc na tył jej głowy. Blondi
obróciła twarz profilem do mnie, żebym widziała jak pytająco unosi brwi. – Chcę
iść spać.
- Idziemy spać – zauważyła, nie widząc, co stoi mi na
drodze, żeby zrealizować ten zamiar.
- Chcę iść spać sama
- Mam podstawy sądzić, że nie. Dobranoc, Rowllens.
Westchnęłam, wydając z siebie cichy jęk. Nie wygrałabym z
nią, nawet bez kaca i po dłuższym śnie.
- Victoria.
Omal nie zakrztusiłam się kanapką. Podkuliłam ramiona,
jakbym dzięki temu miała stać się niewidzialna. Niestety podświadomie czułam,
że ktoś właśnie za mną stanął. Utwierdzało mnie w tym zaciekawione spojrzenia
mojego rodzeństwa, wpatrujące się gdzieś za mnie. Nie mając wyboru, odwróciłam
się.
- O, Peter – mruknęłam, próbując przełknąć kanapkę. –
Dobrze, że jesteś. Nie mogłam znaleźć naszego stolika, więc postanowiłam zjeść
tu…
Przerwało mi pełne politowania spojrzenie chłopaka, który
zaraz zrobił krok w bok, tak, żebym mogła zobaczyć gromadkę dzieci Aresa
siedzących dwa metry dalej. Cholera. Byłam tu już dwa tygodnie, mogłam zwrócić
uwagę, że stół Aresa to ten obok naszego.
- Nadal jestem pijana – oznajmiłam, jakby to wszystko
tłumaczyło.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że skoro nie jesteśmy
spokrewnieni…
- Jak to nie? – jęknęłam.
Spojrzałam na moje prawdziwe rodzeństwo, szukając u nich
wsparcia. Może nie zdawali sobie z tego sprawy, ale bycie córką Aresa stanowiło
moją jedyną szansę, by unikać Rudego Księcia z Bajki. I liczyłam, że Peterowi
zajmie dłużej niż parę godzin zorientowanie się! Moje oczekiwania nie były
raczej wygórowane- czy ktokolwiek poza mną go słyszał? Jakim cudem odkrył
prawdę w jedną noc?
- Chris nam wszystko wyjaśnił, gdy rano oglądał jakieś
kreskówki z Lilianną i Lucasem.
Okej, takim cudem… Christopher, grabisz sobie dziś, cholera.
- Więc radzę ci nie zbliżać się do mojej starszej siostry –
dodał. Nie miałam zamiaru.
- Okej, dzięki za radę – mruknęłam. – To na razie.
Zanim jednak zdążyłam odwrócić się tyłem do niego i udawać,
że nie istnieje, Peter chwycił mnie za rękę. Wytrzeszczyłam oczy, gapiąc się na
moją dłoń pomiędzy jego. I na w połowie zjedzoną kanapkę, którą w niej
trzymałam.
- Eee… - zaczęłam, nie mając pojęcia jak zareagować. –
Chcesz gryza czy…?
- Skoro nie jesteś moją siostrą, nie jesteś grupową Aresa –
ciągnął, patrząc na mnie ze smutkiem. Ja wiem, mi też było przykro, że traciłam
władzę. – Ale rano, jak Chris nam wszystko wyjaśnił, wybraliśmy nowego
grupowego.
- Świetnie? – jęknęłam, próbując uwolnić swoją dłoń, ledwo
go słuchając.
- Jestem nowym grupowym Aresa.
Zanim zdążyłam się zastanowić, spojrzałam na niego z
konsternacją.
- Hę? Jakim cudem? – palnęłam.
Peter wzruszył ramionami.
- Twój przyjaciel, Chris, powiedział coś Liliannie i
Lucasowi i oboje głosowali na mnie.
Z konsternacją zerknęłam w głąb stołówki, mając nadzieję, że
zobaczę Chrisa i wzrokiem przekażę mu, że jest trupem.
- To tyle – powiedział Peter, ściskając moją dłoń mocniej. –
Chciałem ci oznajmić, że jestem u władzy.
- A ja na skraju wytrzymałości nerwowej – wymamrotałam, w
końcu oswobadzając moją rękę. Spojrzałam na Petera zblazowana. – Gratuluję, idź
już sobie.
O dziwo, zadziałało i z ulgą oparłam się łokciami o stół.
Tylko po to, żeby zobaczyć szeroki uśmiech Amy z Nicolasem i Chasem po swoich
bokach,
- No opowiadaj – odezwał się Nick, biorąc łyka herbaty. –
Jak to zrobiłaś, że te jełopy wreszcie wybrały grupowego. I jest nim Peter.
Beznadziei popatrzyłam na nich. Czy był sens kłamać albo
udawać, że nie wiem?
- Powiedziałam, że podniecają mnie faceci z władzą –
wyznałam beznamiętnie, rzucając im pełne samo zwątpienie spojrzenie spod lekko
opuszczonych powiek. – Czy jak powiem, że kręci mnie nekrofilia, to będę mieć
spokój?
- Hej Jenny – rzuciła beznamiętnie białowłosa, siadając obok
córki Demeter. Ta nawet na nią nie zerknęła, zajęta grzebaniem w paczce płatków
śniadaniowych, żeby wybrać z niej kawałki czekolady.
- Hej Judy.
- Nadal się nie lubimy? – Judy zagadnęła identycznym,
pogodnym głosem, co się z nią przywitała. Jakby pytała o humor.
- Yhym.
- Okej. Tylko się upewniam.
Jenny pokiwała głową na znak że rozumie i nie ma pretensji,
że dziewczyna o to spytała. Bez głębszych emocji na twarzy, przysunęła w jej
stronę płatki śniadaniowe.
- Zboża?
- Spasuję – mruknęła ta.
- Słusznie, wszystko co dobre już chyba wyjadłam – mruknęła
Jenny, zaglądając do kartonu, żeby upewnić się, że nie przegapiła żadnego
kawałka czekolady. – To jak uprzejmości mamy za sobą… Co chcesz?
- Pomyślałam, że pomogę.
- Niby w czym. I dlaczego?
- Nie tobie, nie martw się – żachnęła się Judy, sięgając i
zabierając od Jenny garść płatków, mimo, że przed chwilą odmówiła. Czarnowłosa
przesunęła opakowanie tak, żeby ta druga miała lepszy dostęp, gdyby zechciała wziąć
więcej. Judy wsadziła sobie parę z nich do ust i nawet nie zerkając na mnie,
kiwnęła w moim kierunku głową. - Tobie.
Gdybym mogła, to spojrzałabym na siebie równie zdumiona, jak
zrobiła to Jen.
- Mi?
Judy pokiwała głową, przesypując z dłoni do ust resztkę
płatków.
- Jako że z pewnych źródeł wiem, że masz lekkiego kacyka, bo
wczoraj w nocy…
- Jakich źródeł – przerwałam jej.
- Och, najlepszych. Źródeł, u których w łóżku znaleziono cię
nad ranem.
Jenny do tej pory zajadając się chrupkami, opuściła rękę na
kolano. Po raz pierwszy odkąd ją znałam, na jej twarzy dostrzegłam prawdziwe
zdziwienie, gdy popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Moim źródłem jest Thomas, tak swoją drogą – dodała Amanda,
nachylają się w stronę córki Demeter.
I tyle wystarczyło, by czarnowłosa zerwała się jak oparzona
z ławki. Paczka płatków śniadaniowych poszybowała gdzieś w bok, zapewne ku uciesze
wszystkich ptaków w okolicy.
- ŻE CO?
Po pierwsze- za głośno. Po drugie- ja nadal byłam ciut
wstawiona, mój mózg filtrował napływające informacje bardzo wybiórczo i w takim
tempie, że nawet gdyby Jenny teraz wycelowała we mnie nożem, bym nie zrozumiała
o co jej chodzi. Miałam ochotę jedynie jęknąć, osunąć się na ziemię i stamtąd
pytać Judy: dlaczego? Dlaczego przedstawiła to tak, że zabrzmiało jak
zabrzmiało i jakkolwiek bardzo nie mijało się z prawdą, to prawdą było.
- Nie, Jenny, nie – jęknęłam, pocierając twarz dłońmi. – Ja
tylko tam spałam.
To chyba nie było argumentem, który by ostudził jej
mordercze zapędy.
- Es mnie odstawiła do domku, a przez Charlesa i Amy
myślała, że to Zeus mnie w końcu uznał. A ja nie kontaktowałam najlepiej. Ona
też, a w ciemnościach to łóżko musiało wyglądać na puste.
- Pusty to ty masz łeb – zauważyła dziewczyna, nadal patrząc
się na mnie zawiedziona. Jakby nie mogła pojąć, czemu jestem aż tak głupia.
Nie, Jen, nie „głupia”. „Pijana”. Byłam w cholerę pijana.
- Nie przeczę – uniosłam ręce w geście poddania się, - ale
błagam nie krzycz już. Proszę.
- Jeżeli to ci pomoże, Thommy jest dziś wyjątkowo marudny.
Pewnie źle spał.
Jenny zgromiła dziewczynę spojrzeniem, na co ta natychmiast
uniosła wymownie brwi. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy Thomas ma zły humor
przeze mnie. Czy to dlatego, że władowałam mu się do łóżka? Czyli co- nie
podobało mu się spanie ze mną w… O nie, nie, nie. Victoria, weź ty się opanuj-
to nie powód do zmartwień!
Na szczęście zanim zdążyłam się spoliczkować na oczach obu
dziewczyn, za tak popaprane myśli, odezwała się Judy.
- O, no patrzcie. I tyle z mojego bycia pomocną.
Choć powinna, wcale nie brzmiała na zmartwioną. Uniosła ręce
przed siebie, wskazując na idącego w naszą stroną Simona.
- A przyszłam cię ostrzec, żebyś uciekała.
- Ja? – zdziwiła się Jen, a Judy cmoknęła, wywracając
oczami.
- No przecież mówiłam, że przyszłam pomóc jej.
„Ona”, czyli ja, wcale nie wiedziała, dlaczego potrzebowałam
pomocy w związku ze zbliżającym się Simonem.
- Ktoś mu wygadał, że planuję go obalić? – mruknęłam. Choć
docelowo ta uwaga miała być wypowiedziana jedynie w moich myślach, powiedziałam
to na głos. Judy uniosła zaciekawiona jedną brew, nie tracąc obojętnego wyrazu
twarzy.
- Obalić?
- Byłam grupową Aresa przez jakieś sześć godzin – wyznałam
bez większych emocji. - A swoją drogą,
aktualnie jest nim Peter.
Obie dziewczyny wydały się szczerze zaskoczone. Jakbym
oznajmiła im, że do tej pory źle jadły banany, bo trzeba jeść je ze skórką. I
ktoś mnie poparł bardzo naukowymi faktami, a na dodatek robił tak każdy, tylko
nie one. Cholera, nie wiedziałam, że brak grupowego u Aresa był tutaj aż taką
normą. O nie, czy znowu namąciłam w ich spokojnej obozowej codzienności?
Zanim zdążyłam się upewnić, że nie stanę się teraz wrogiem
publicznym, za zmotywowanie Marsjanin do obrania Mega Marsjanina, obok naszej
ławki pojawił się Simon.
- Tu jesteś Vicky! Chodź, czas na ostatni trening przed
jutrzejszym Turniejem.
Okej. Już wiem dlaczego miałam uciekać.
Wytrzeszczyłam oczy patrząc na Simona z ewidentnym
przerażeniem.
- Ale jak to „trening”?
- Tak to. No, podnoś się, Vitoria. Es i Courtney już na nas
czekają.
- Nie, nie, nie – zaczęłam, kręcąc głową tak szybko, że omal
nie poleciałam jak długa przed siebie. - Żadnych treningów. Ja mam immunitet,
ja dziś nie trenuję.
- Zachlanie pały daje immunitet? – Judy spojrzała na mnie
pełna podziwu. – Dobrze wiedzieć.
- Wcale nie zachlałam…- zaczęłam, ale widząc identyczny
uśmiech na ustach jej i Jenny postanowiłam nawet nie wchodzić w tę dyskusję. -
Nie. Nie zaciągniesz mnie na żaden trening.
Nikt zapewne się nie zdziwi, że po tych słowach Simon
potrzebował zaledwie paru minut, by ostatecznie wepchnąć mnie na tę okropną,
zapiaszczoną i kojarzącą się z wyzyskiem Arenę.
- Simon, proszę. To bez sensu…!
- Nie zaprzeczam – zgodził się, a ja uchyliłam usta urażona.
– Nie mniej, czas trochę się przygotować na jutro. I zintegrować.
- Ja się przygotuję sama, mój cykl przygotowawczy wymaga
ciut innych punktów.
- Jakich punktów? – zaśmiała się Es, gdy do nich podeszliśmy.
- Tych co twój. Dużo wody, mało światła i zimny prysznic –
odcięłam się, unosząc znacząco brwi. Córka Ateny nie wyglądała na tyle trzeźwo,
żeby mieć sumienie zaprzeczyć.
- Norbert, powiedz mu! Powiedz mu, że zrobiłam postępy i nie
muszę teraz ćwiczyć!
Syn Hekate potarł dłonią po karku, marszcząc nos. Widząc
jego wahanie, uchyliłam usta, dając mu do zrozumienia, że zwłoka z jaką udziela
odpowiedzi, mnie zabolała.
- Na pewno idzie ci lepiej niż parę dni temu – powiedział w
końcu. – Ale zobacz, my jesteśmy o wiele lepsi niż ty, a i tak tu jesteśmy.
- Bo macie spaczone pojęcie czasu wolnego – zauważyłam, a do
tego dodałam: - Poza tym! Przecież ja nawet nie powinnam być w tej drużynie.
Słysząc to Courtney aż klasnęła w dłonie, a oczy jej się
zaświeciły.
- O tak, idź powiedz to Milosowi. Na pewno się ucieszy, że
masz kolejne uwagi.
- A żebyś wiedziała – odparłam całkowicie poważnie.
- Och, poza wiedzą, ja przede wszystkim chcę to zobaczyć.
W sumie, to nie był taki głupi pomysł. Dawno się nie widzieliśmy,
ja i mój Milos. Gdybym go nie znała, zaczęłabym się martwić, że mnie unikał.
- Jestem córką Hermesa, dzieci Hermesa są w innym zespole.
Dlatego cały ten Turniej stracił sens, czas go odwołać.
- Jeszcze przed chwilą byłaś gotowa zabić Milosa, żeby brać
w nim udział – zauważył kapitan naszej drużyny, posyłając mi pełne litości
spojrzenie..
- E-e – zaprzeczyłam, kiwając palcem. – Byłam gotowa zabić
Milosa. Kropka. I nadal jestem.
- Gratulacje – wciął się Norbert, - tak trzymaj. Ale
wracając do meritum sprawy: z tego co wiem, Chejron już przyklepał twój udział
w Turnieju w naszej drużynie.
- A nie boi się, że będę celowo działaś na waszą szkodę,
żeby moje rodzeństwo wygrało? – zapytałam, unosząc przemądrzale brwi. Simon i
Courtney spojrzeli się po sobie wymownie, a Norbert cmoknął.
- Wiesz, Victoria… Nie, żeby to, że teraz masz taki cel i
robisz to celowo, zmienił istotny fakt, że do tej pory na korzyść raczej nie
działaś.
O ty…
Już miałam coś powiedzieć, ale Norbert był szybszy. Poczułam
jego ręce na moich ramionach, po czym całą moją uwagę skupiło jego łagodne spojrzenie.
- Dobra, Victoria, usiądźmy. Czas przygotować się na
następne trzy plansze.
- Norbert… - zaczęłam cicho, marszcząc nos. – Bardzo
chętnie, ale sam widzisz… - Tu wymownie wskazałam na siebie, potem na Es, a na
końcu gestem dłoni dałam mu znać, że nie nadajemy się do żadnych ćwiczeń. –
Obawiam się, że dziś będzie tylko gorzej niż na początku.
Norbert z trudem powstrzymał parsknięcie.
- Tak źle to już nigdy nie będzie. Uwierz.
Oj kolejny. On i Chris. Po dzisiejszym dniu coś czuję, że
przestaniemy ze sobą sympatyzować.
Patrząc na niego jak na zdrajcę, nie spuszczając spojrzenia
z chłopaka, wycofałam się w stronę Es. Dziewczyna od razu objęła moje ramię,
jakby to miało jej pomóc stać prosto.
- Dajesz radę? – zapytała cicho.
- Czy daję? – prychnęłam. Oj, mój dzisiejszy dzień lepszy
być nie mógł. – Całą noc śliniłam się w poduszkę Thomasa, Peter odebrał mi
urząd najważniejszego dziecka Aresa bo myśli, że lecę na ważniaków u władzy,
Jenny dowiedziała się, że spałam z jej byłym, a teraz mam udawać gladiatora,
kiedy ja nadal widzę potrójnie, i nikogo nie zabić. W tym siebie. - Posłałam Es
szeroki uśmiech, obracając głowę w jej stronę. - Jest bosko.
Zanim zdążyłam dowiedzieć się, jak jej poranek. A sądząc po sińcach pod oczami i wyjątkowej
bladości, sądzę, że podobnie… Głos zabrał Norbert.
- W porządku. To jak jesteśmy wszyscy to zacznijmy.
- Czy skoro jest nas nieparzyście, i nie mam z kim ćwiczyć,
mogę iść? – przerwałam mu. Jednocześnie poczułam jak Es z wyrzutem ściska mnie
za łokieć. – Wy poćwiczycie sobie każdy ze swoim rodzeństwem, a ja ze swoim poćwiczę
coś równie fajnego. Jak…nie wiem, plucie do celu.
Muszę przyznać, że niezbyt dobrze się teraz czułam. I nie,
nie mam na myśli mojego stanu fizycznego. Wydawało mi się, że nie pasuję do
Turnieju jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Wcześniej oni wszyscy wiedzieli co
robią, a ja szczerze sądziłam, że te miecze będą z plastiku. Nawet potem, gdy
uznali Es, i tylko ja zostałam nieprzydzielona… Nawet wtedy nie czułam się tak
dziwnie jak teraz. Moja drużyna składała się z dwójki dzieci Ateny i dwójki
Hekate. I byłam jeszcze ja: świeżo upieczona córka Hermesa. Przed tym, jak
dowiedziałam się, kto jest za mnie odpowiedzialny, było mniej niezręcznie:
nadal pozostawałam ze znakiem zapytania na czole. Natomiast teraz, gdy stało
się jasne, że moje rodzeństwo jest nasza konkurencją, czułam jak znak zapytania
przemienia się w czerwonego iksa. Nie, nie powinnam być w tej drużynie.
- Nie będziemy dziś ćwiczyć – zaczął Simon, a ja natychmiast
mu przerwałam.
- Es, powiedz, że nie tylko ja to usłyszałam. Nie będziemy
ćwiczyć?
- Ja też, ale żadna z nas obecnie nie jest wiarygodna –
stwierdziła dziewczyna, pocierając się po policzku i powstrzymując ziewnięcie.
- Nie, nie będziemy – powtórzył Simon. Chłopak wskazał na
Norberta, jakby proszą nas, żebyśmy to na nim skupiły swoją uwagę. – Musimy
wykorzystać fakt, że mamy w drużynie dzieci Hekate, bo jutro jest jej plansza.
Dlatego teraz żadnych ćwiczeń, po prostu posłuchajcie tego, co Norbert wam
powie o tych ich wszystkich wywarach, eliksirach, proszkach i innych.
Hekate. To ta od magii. Od słynnej tutaj magii. O tak, nie mogę się doczekać.
- I żadnych ćwiczeń? – upewniłam się, patrząc na Simona
podejrzliwie.
- Żadnych. Przynajmniej fizycznych. Tylko umysłowe.
- O cholera, jeszcze lepiej!... – jęknęłam, opadając na najbliższy kamienny
rząd siedzeń areny.
Takie życie- raz jest się Mega Marsjaninem, a rano już nie.
KILKA SŁÓW NA PRZYSZŁOŚĆ!
Zabrałam się za to tylko dzięki komentarzom, szczególnie co jakiś czas pojawiającymi się "nadal jestem, nadal czekam". I dziękuję za to, bo choć nie czuję się tak mocna i twórcza jak kiedyś, pisanie nadal sprawia mi przyjemność.
Natomiast przyjemności wcale nie sprawia mi myśl, której nie mogę się pozbyć przy pisaniu tego- większości postaci jest bliżej wiekowo do mojej MŁODSZEJ siostry, niż do mnie. Zaczynałam dając im tak 1-3 lata więcej niż mi. Przy zmianie bloga postarzyłam ich. A teraz co? Moja młodsza siostrzyczka, na którą siłą rzeczy zawsze będę patrzeć jak na małego dzieciaka, który nic nie wie o życiu, za trzy miesiące będzie w wieku Rowllens. A chwilę potem ja będę dmuchać świeczki na torcie, o pięć lat od niej starsza.
To takie przemyślenia, które trochę mnie przeraziły.
Jaki to ma wpływ na to opowiadanie? Prosty. Już nie wymyślam historii, które mogłyby być moje i które sama chciałabym przeżyć. Czytając stare fragmenty myśle sobie "ojej, jakie słodkie dzieci". Nadal ich uwielbiam, ale no w pewnym momencie przestałam czuć z nimi więź, jakby to byli moi znajomi. Teraz nie wiem co pisać, bo ja sama nie jestem na tym samym etapie, co postaci w tej historii. I nawet jeżeli bym chciała, to cóż- pisząc dalej, więcej i więcej, obawiam się, że mogłabym to tylko popsuć. DLATEGO zebrałam wszystko co miałam, wszystkie pomysły, wszystkie rozwinięcia wątków, które planowałam, pomyślałam, poukładałam i ta-dam! Opowiadanie, w którym nigdy nie było pomysłu na zakończenie nagle je ma. Ale spokojnie. Patrząc na moją systematyczność, przed wami jeszcze przynajmniej dwa lata czekania! (:
Hej!
OdpowiedzUsuńMam to opowiadanie w zakładkach i śmiesznie wyszło bo przypadkiem na nie kliknęłam XD. I wyobraź sobie moje zdziwienie jak zobaczyłam nowy rozdział!
Mimo, że mam ponad 30 zadań z fizyki do zrobienia to przeczytałam całość. To opowiadanie kojarzy mi się z tak prostymi czasami jezu. Zawsze lubię tu wracać.
Jak zaczynałam to czytać to byłam... w gimnazjum jeszcze chyba. W tym roku zdaje maturę.
Nadal kocham te postaci wszystkie całym serduszkiem choć chyba też już jestem od nich starsza?? W każdym razie psychicznie pewnie tak XD. Chris zawsze był na mojej top 10 fikcyjnych postaci z którymi chciałabym się przyjaźnić, więc chcę ten sweter.
Anyways poczekam sobie jeszcze te kolejne dwa lata, a co XD.
Chcę poznać koniec tej historii i chce by to był szczęsliwy koniec z drugiej strony to na pewno będzie dziwne uczucie przeczytać "koniec" na tym blogu.
Ok, rozdział super choć nie ma jakiejś takiej perfekcyjnej abstrakcyjnej sytuacji która chciałabym konkretniej skomentować, może poza Chrisem oglądającym bajki z dziećmi (skojarzyło mi sie to z tym jak mój przyjaciel spędził pół imprezy puszczając na rzutniku she-rę młodszemu rodzeństwu organizatorki, to jest taka buła) (FUCK WAIT TEN GOŚĆ SERIO MI SIĘ KOJARZY Z CHRISEM) (O C H O L E R A).
Okej
ja byłam w podstawówce jak zaczynałam to czytać, jeszcze na tym niebieskim blogu (chyba rick riordan się nazywał po prostu?), jestem świeżo po maturze xD
Usuńniesamowita sprawa, że weszłam tu i znalazłam 2 rozdziały, sprzed roku i sprzed 2 miesięcy, na razie przeczytałam ten
super jest, dalej pamiętam większość postaci i w ogóle <3 to opowiadanie to naprawdę kawał mojego życia
idę czytać następny