Wakacje z o.o. (34)

Nie spodziewaliście się w końcu tu coś zobaczyć, hmm?

Corona-ferie mimo czasu wcale nie przyniosły mi chęci do robienia czegokolwiek. Zapowiadałam się, ale niestety wygrały Simsy, gapienie się w sufit, rozmowy terapeutyczne z psem i poszukiwania motywacji do nauki. A potem zachciało mi się zmian- wyprowadziłam się z rodzinnego domu, znalazłam pracę i dopiero teraz dobrałam się do starego laptopa, na którym mam plik o nazwie "opko rowllens". 

I proszę bardzo. Oto jestem.

PS Nie wiem dlaczego pojawiły się takie odstępy miedzy każdym akapitem. Blogger się unowocześnił pod moją nieobecność...


ROWLLENS XXXIV 


- Viiictoooriaaaa…

Jęknęłam w myślach. Cholera, ludzie, jestem pewna, że was obudziłam, gdy wczoraj przyprowadziła mnie tu Es. Powinniście więc wiedzieć, że to było niedawno. Bardzo niedawno. Doceńcie to i pozwólcie mi spać w spokoju.

- Viiictoooriaaa…

Leżałam na boku, przytulając się do kołdry. Któreś z tych sadystycznych jełopów wyrwało mnie z objęć snów na tyle, że mimo zamkniętych oczu czułam na sobie czyjś wzrok.

Wydałam z siebie stłumiony jęk dezaprobaty, zaciskając powieki. Nawet jakbym chciała, nie dałabym rady ich otworzyć; jakby ktoś posmarował mi je klejem. Prawdopodobnie ilość spożytego alkoholu . Przycisnęłam do klatki piersiowej mocniej kołdrę i miałam nadzieję, że jak wtulę w nią policzek, to ci sadyści znikną, a ja znowu będę mogła spać.

- Vicky, słodziutka, radzę ci się obudzić.

Zaraz też poczułam nieprzyjemny chłód na nogach, bo ktoś próbuje ściągnąć ze mnie kołdrę.

- Cholera, Amy, prosiłam. Nie zabieraj mi kołdry! – jęknęłam, a raczej wymamrotałam niewyraźnie. Z całych sił zaciskałam oczy, marszcząc groźnie brwi. Jakby to miało mi pomóc.

- Oj, zaskoczę cię. Nie jestem Amy, i to nie ja zabieram ci kołdrę, tylko jej właściciel, któremu zabrałaś ją ty.

Co do jasnej…?

Obróciłam głowę na bok, żeby otworzyć oczy i spojrzeć na Amy jak na idiotkę. No przepraszam, ale jej idiotyzm zasługiwał uświadomienie jej tego znaczącym spojrzeniem, niech stracę. Jednak, gdy zamiast twarzy Amy, zobaczyłam pochylającego się nade mną Charlesa, to ja poczułam się jak idiotka.

- Hej, śliczna. Widzę, że wstałaś.

- E? – wymamrotałam, próbując zrozumieć, co Charles robi nad moim łóżkiem i po cholerę mnie budzi. Spałam aż tak długo, że on zdążył wstać i wpaść z wizytą? Zwykle robi to najwcześniej po obiedzie. – Co ty tu robisz?

Syn Zeusa uniósł brwi i kąciki ust, posyłając mi szczerze rozbawione spojrzenie.

- Nie uwierzysz, ale właśnie miałem ci zadać dokładnie to samo pytanie.

Nic nie rozumiałam.

Przeniosłam wzrok z Charlesa, na resztę pokoju, a dokładnie jego części, która była w zasięgu mojego wzroku. Zaczęłam szukać Amy, żeby mi łaskawie wyjaśniła o co chodzi. Jakże się zdziwiłam, gdy zamiast Amy w swoim porannym szlafroku, ujrzałam Christophera w za dużym t-shirtcie i dresach do kolan, siedzącego na sąsiednim łóżku i jedzącego płatki śniadaniowe bez mleka.

- No hej. – Posłał mi szeroki uśmiech i życzliwie wyciągnął swoje śniadanie w moją stronę, unosząc pytająco brwi. – Głodna?

?

Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy odkryłam, że Chris wygląda, jakby przed chwilą wstał. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, oczy miał zapuchnięte, a spojrzenie nieobecne. Miałam dziwne przeczucie, że to co miał na sobie, to była jego piżama.

Zgubiłam się jeszcze bardziej, gdy z łazienki wyszedł Oscar, wycierając włosy ręcznikiem.

- O, wstałaś.

Co do cholery Oscar robi w mojej łazience…?

O cholera, to nie jest moja łazienka.

Wytrzeszczyłam szeroko oczy, patrząc na Charlesa, który posłał mi swój krzywy uśmiech.

- Chyba zaskoczyło.

Owszem, zaskoczyło. Cholera, to nie jest mój domek.

Zdrętwiałam, kurczowo chwytając fragment kołdry, który ściskałam przed sobą jak przytulankę. Co pogorszyło tylko sytuację, bo bardziej przytomna okryłam, że wcale nie przytulam kołdry. W sekundę obróciłam się w bok,  żeby zobaczyć stertę czarnych włosów na poduszce obok mnie.

Potrzebowałam kilku sekund, żeby zorientować się, że to co ściskałam to nadgarstek Thomasa, a to co widzę, to tył jego głowy. Chłopak spał na brzuchu, z głową odwróconą w przeciwną stronę niż ja. Jego druga ręka zwisała z materaca. A skoro byłam w domku Zeusa, wnioski były proste: łóżko również musiało należeć do Thomasa.

Wrzasnęłam, siadając na baczność.

Thomas, który jeszcze przed chwilą spał na brzuchu, niemal spadając z drugiej strony (swojego) łóżka, podskoczył jak oparzony. Gdy wrzasnęłam, odruchowo spróbował podnieść się na ramionach, ale przez to, że druga ręką do tej pory zwisała za łóżka, gdy chciał to zrobić, natychmiast stracił równowagę i sturlała się na podłogę. Nie próbowałam go ratować, tym bardziej, że moja jedyna myślą było „puść jego rękę!”.

Skrzywiłam się, słysząc jak grzmotnął o podłogę. Za sekundę siedział na ziemi, krzywiąc się z konsternacją. Gdy jego spojrzenie padło na mnie- zdębiał.

- Rowllens?

Nie wiedząc co robić, podciągnęłam kołdrę pod brodę i uśmiechnęłam się idiotycznie.

- Niespodzianka – jęknęłam, rozpaczliwie myśląc, jak z tego wybrnąć.

- C-co…? – wzrok Thomasa przeniósł się na chłopaków, za moimi plecami. Najwyraźniej ci nijak nie ułatwili mu rozwiązania zagadki, dlaczego siedziałam owinięta jego kołdrą, bo znowu popatrzył się na mnie. – Jestem niemal pewny, że kładłem się spać sam.

- Uwierz mi, ja też.

Thomas przechylił głowę, spoglądając na mnie rozbawiony.

- No nie mów Rowllens, że znowu nic nie pamiętasz.

- A ty pamiętasz? – prychnęłam cynicznie, grając w jego grę. Oczywiście, że nie mógł pamiętać niczego, co się przecież nigdy nie wydarzyło.

- Pamiętam, że jak zasypiałem, w moim łóżku było o wiele mniej piasku, ziemi i ciebie – zauważył, niezbyt zadowolony zerkając na prześcieradło, całe w pamiątkach mojej wycieczki z Es. Którą w połowie odbyłyśmy tarzając się po ścieżce, a nie nią idąc.

- Jakbyś miał z tym problem – oburzyłam się, zanim pomyślałam co mówię, próbując jedną ręką ujarzmić swoje włosy. Sztywne od morskiej wody, piasku i ziemi, sterczały w każdą możliwą stronę. – Es mnie tu przyprowadziła.

- To akurat prawda – odezwał się Chris, drapiąc się po policzku. Nie był zbyt zainteresowany wydarzeniami wokół niego, o wiele bardziej skupiał się na chrupaniu płatków i nie uśnięciu na siedząco. – Victoria była pewna, że jest w domku Hermesa, a chrapanie Oscara wzięła za Nicka czy kogoś. Słyszałem ją i Es.

- Słyszałeś nas?

- Yhym – przytaknął, zerkając na mnie bez większych emocji. - Od momentu, kiedy weszłyście w śmietnik.

Moje spojrzenie automatycznie powędrowało w stronę owego śmietnika. Coś mi zaczynało świtać, że faktycznie w coś wpadłyśmy. Duży kontenerowy śmietnik na dwóch kółkach, jakie na ogół wystawia się przed bramę w dniu wywozu śmieci, stał w innym miejscu niż zwykle, bo na środku przejścia.

- Więc nie spałeś, ale nie wpadłeś na to, żeby powiedzieć dwom zalanym laską, że pomyliły lokale? – Spojrzałam na niego jak na skończonego kretyna, tracąc nadzieję w jego wsparcie.

- Jestem synem Eris, uwielbiam dobrą dramę – odparł, wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste.

Zaraz jednak uniósł palec w górę na znak, że coś sobie przypomniał. Odstawił pudełko z płatkami na podłogę i sięgnął po telefon, leżący na półce nocnej.

- Właśnie. Drama.

O nie, proszę. To nie mogło wróżyć nic dobrego…

- Jak wstałem sprawdzić, czy żyjesz i czy to na pewno ty, to zrobiłem wam zdjęcie.

Zanim zdążyłam dowiedzieć się co to za zdjęcie, pomiędzy nami pojawił się Charles. Wykonując piruet, którym chciałaby się pochwalić niejedna baletnica, chwycił komórkę Christophera i odsunął się na bezpieczną odległość. Zanim się zdążyłam zirytować, odblokował urządzenie i chwilę potem rechotał patrząc w ekran.

- Wyślę sobie, zanim się do tego dostaniesz i to usuniesz.

Jęknęłam zrezygnowana.

- A rób co chcesz, nie będę cię ganiać.

- To byłby widok – mruknął za moimi plecami Thomas. – Dasz radę przejść prosto dwa kroki?

Śmiech Charlesa był stanowczo za głośny jak na moją tolerancję dźwięków. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam wyplątywać się z kołdry. Gdy usiadłam na skraju łóżka i bosymi nogami dotknęłam ziemi, przeszły mnie dreszcze.

- Cholera, jak tu zimno.

- Różnica temperatur – mruknął Chris beznamiętnie. – W nocy musiało być gorąco.

Zgromiłam go spojrzeniem, ale nie zaszczyciłam odpowiedzią. Czułam jednak, że moja twarz płonie ze wstydu, więc uparcie starałam się nie patrzeć w stronę Thomasa.

- Macie wodę? – mruknęłam, podnosząc się i idąc w stronę stołu.

Oscar, który stał najbliżej, wskazał mi szafkę ze szklankami. Miałam wrażenie, że butelka wody ważyła milion kilogramów, kiedy próbowałam ją podnieść. A odkręcić? Czułam na sobie wzrok wszystkich, gdy po raz piąty poległam. W końcu zobaczyłam obok siebie blondyna, który nic nie mówiąc wyjął mi butelkę z rąk, a w zamian wręczył jakiś sweter, zakładany przez głowę. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.

- Oddam ci potem, dobrze? – spytałam, gdy już wciągnęłam ubranie na siebie, a Oscar podał mi szklankę z wodą. Pokiwał głową i wyciągnął paczkę fajek z kieszeni.

- Chcesz?

- Tak, ale mogę wziąć od ciebie bucha? Muszę iść.

Oscar wyciągnął jednego papierosa i odpalił go.

- Gdzie się spieszysz? – zapytał Charles. – Źle ci z nami?

- Muszę zabić Esmeraldę – rzuciłam od niechcenia w jego kierunku, jakby to był normalny punkt w mojej porannej rutynie. – I się umyć.

- To drugie dobrze ci zrobi – usłyszałam głos Thomasa.

Oscar podał mi odpalonego papierosa, którego przyjęłam z wdzięcznością. Oboje opieraliśmy się o blat w kuchni. W tym czasie Chris wrócił do jedzenia płatków śniadaniowych bez mleka, a Thomas podniósł się z podłogi. Choć kiedy mnie zobaczył, wydawał się być rozbudzony, teraz gramolił się z powrotem na materac.

- A potem wrócę do siebie, zanim ktokolwiek z mojego rodzeństwa wstanie i zorientuje się, że wcale nie spałam całej nocy w swoim łóżku – dodałam, przekazując papierosa Oscarowi. – Która w ogóle jest godzina? Dlaczego wy jesteście na nogach?

Thomas nie przestając przekręcać kołdry, tak, żeby mógł się nią całą przykryć, posłał mi spojrzenie, które zdawało się mnie pytać, skąd wniosek, że on zamierza wstać. Za to Charles wzruszył ramionami.

- Spałbym, ale gdy wstałem do kibla, za bardzo zainteresował mnie twój widok w łóżku Tommy’ego.

- A ja wczoraj obiecałem dwójce dzieci, że obejrzę z nimi bajkę przed śniadaniem – oznajmił Chris, patrząc na mnie nieprzytomnie. – Nigdy nie obiecujcie niczego dzieciom pod wpływem alkoholu. Nigdy.

- Zacznijmy od tego, że nie rozmawiaj z dziećmi pod wpływem alkoholu – zauważyłam, marszcząc nos ze zdegustowaniem. – Dlaczego rozmawiałeś pijany z dziećmi?

- Bo byliśmy z tobą na misji przejęcia władzy w domku Aresa?

Przez chwilę te słowa zupełnie do mnie nie dotarły, potrzebowłam powtórzyć je w swoich myślach jeszcze dwa razy, żeby uznać, że są bez sensu. A gdy już zmarszczyłam brwi, gotowa zapytać o co chodzi, przypomniałam sobie.

- Ach, tak. Wygrałam wybory, racja. - Po czym, jakby rozwiązanie problemu Chrisa było oczywiste, dodałam: - Po prostu nie idź.

- Nie mogę, obiecałem im – stwierdził, a potem wskazał brodą na swój telefon, który Charles odrzucił mu na łóżko. – Poza tym Lucas wysłał mi już trzy zwiastuny tej bajki, którą zaraz będziemy oglądać. Wkręciłem się.

Westchnęłam, zabierając Oscarowi papierosa i zaciągając się ostatni raz. Dopiłam wodę i odstawiłam kubek do zlewu. Gdyby nie ogromne pragnienie, wywołane wczorajszą alkoholizacją, już dawno bym stamtąd uciekła. Jeden kubek wody wcale mi nie wystarczał, ale teraz przynajmniej nie miałam wrażenia, że umrę robiąc kolejny krok, tak mnie suszyło.

- Rowllens, a buty?

- Obawiam się, że znajdę je po drodze – bąknęłam pod nosem, unosząc rękę w geście pożegnania i jak najszybciej zamykając za sobą drzwi.

 

Waliłam w drzwi tak długo, aż w końcu pojawiła się w nich głowa wysokiej brunetki ze ściętymi po męsku włosami. Nie czekając na zaproszenie przecisnęłam się obok niej, wparowując do środka.

- Esmeralda! – zawołałam, szukając dziewczyny w pokoju.

Dzieci Ateny ledwo zauważyły moją obecność. Simon, jako, że chyba tylko jego tu znałam, pomachał mi z drugiego końca pokoju i wskazał na łóżko obok siebie i stertę koców na nim. Dopadłam stertę kołdry i poduszek, próbując znaleźć w nim Esmi. Dziewczyna, gdy tylko poczuła, że coś ją szarpie, obróciła się na plecy, uchylając oczy.

- Vicky? – mruknęła, mlaskając sennie. – Co ty tu robisz?

- Lepiej powiedz mi, co ja robiłam tam przed chwilą! – zawołałam szeptem, bo przecież nikt inny nie musiał wiedzieć o niczym. Esmeralda jakby mnie nie słyszała.

- Ty, ale ja żartowałam z tym chuchaniem na Simona, wiesz o tym?

Najwyraźniej jej pamięć nie uległa takiemu otumanieniu co moja. Dobrze. Będzie wiedziała, za jakie grzechy umiera.
Syn Ateny, który siedział na łóżku za moimi plecami, pochylił się w naszą stronę.

- Co ja?

- Nic – powiedziałam od razu, nie chcąc tracić energii na te bzdury.

- Victoria chce przejąć twoje stanowisko grupowego – wyjaśniła usłużnie Es, próbując wyplątać się z kołdry.

- To później – machnęłam w jego stronę ręką, jakbym chciała mu powiedzieć, żeby czekał na swoją kolej. Teraz miałam sprawę do tej tu, ledwo żywej pod kocem. Simon uniósł brwi zaskoczony i chyba też pod wrażeniem, ale odpuścił.

- Vicky, czemu się nie umyłaś? – zapytała mnie brunetka, poprawiając poduszkę pod głową. Miałam ochotę ją jej wyszarpać i zdzielić po twarzy.

- Czemu?! – syknęłam. – Bo nie uwierzysz, ale głupio mi było umyć się w cudzym domku bez swojego ręcznika.

Dziewczyna zmarszczyła nos, uchylając usta. Patrzyła na mnie mocno zaspana, ale przede wszystkim z konsternacją.

- Dlaczego miałabyś myć się w czyimś domku? Nie mogłaś u siebie?

- Och, cholera, jasne, że bym mogła – zawołałam cicho, po czym wycelowałam w nią oskarżycielsko palcem. – Gdybym się u siebie obudziła.

- Lunatykowałaś?

Raz…Dwa…Trzy… Zamknęłam czy, wciągając powietrze przez nos. Musiałam być spokojna, za dużo świadków.

- Esmi, pamiętasz gdzie położyłaś mnie spać wczoraj nad ranem?

Postanowiłam przejść do konkretów. Moja głowa pękała i marzyłam wrócić do domku Hermesa i się umyć. A patrząc na Es, jej zapuchnięte oczy i ledwo przytomne spojrzenie…  Trzeba było jej pomów, bo nigdy byśmy do niczego nie doszły w tym tempie.

- No tak – kiwnęła głową i ziewnęła. – U ciebie.

- Czyli?

- U Zeusa.

Na znak, że do dobra odpowiedź uniosłam w górę oba kciuki, ściągając wymownie usta.

- Świetnie. A teraz się zastanów, kto mnie uznał i gdzie powinnam spać.

Córa Ateny przez chwilę patrzyła się na mnie z dołu, zdezorientowana. Jakbym przyszła ją obudzić po to, żeby odpytać ją z czegoś tak oczywistego jak liczenie do dziesięciu. Jednak zaraz synapsy wreszcie styknęły jej się tam, gdzie trzeba. Mina jej zrzedła.

- U Hermesa.

- Brawo! – zawołałam, wyrzucając ręce w górę, patrząc na nią jak na geniusza. Po czym oparłam się o materac, pochylając się nad nią. – Czy już rozumiesz, dlaczego tu jestem?

- Szczerze, to nie – mruknęła, pocierając twarz dłońmi. – Nocowałaś u kolegów, wielkie mi halo.

- Ty podła jędzo, a nie przypominasz sobie, że władowałaś mnie do łóżka, w którym już ktoś spał? – syknęłam, patrząc na nią intensywnie, gotowa ją udusić. Dla podkreślenia powagi sytuacji, pochyliłam się niżej, żeby syknąć jej tuż nad twarzą. – I był to Thomas?

Es zamrugała parę razy, zezując na mnie. Po czym wyszczerzyła się nieprzytomnie.

- I co? Będzie czy nie będzie dzieci?

Wyprostowałam się, ostatkami sił powstrzymując się, żeby jej nie zacząć okładać…czymkolwiek, co miałam pod ręką. Moja przyjaciółka dla odmiany zaczęła się śmiać, czego zaraz pożałowała przez ostry ból w głowie. Skrzywiła się, wciskając twarz w poduszkę.

- Ciszej! – jęknęłam, bo powiedziała to stanowczo za głośno. Pospiesznie rozejrzałam się po pokoju, ale nikt się nami nie interesował. Zgromiłam Esmi wzrokiem. – Nikomu ani słowa. O niczym.

- Jasne, jasne! – wymamrotała, przyciskając rękę do czoła. Po czym spojrzała na mnie trochę zmieszana. – Ty też nikomu o niczym…wiesz.

- Si, sole mio *Jasne, moje słońce* - odpowiedziałam i teraz to ja jej posłałam szeroki uśmiech.

- No proszę. Wreszcie coś po włosku – mruknęła cynicznie.

Pokręciłam zdegustowana głową, żeby wiedziała, że nie mam siły na jej fanaberie i idiotyczne pomysły z zeszłej nocy.

- Idź się umyć! – zawołała za mną, gdy zmierzałam ku wyjścia.

- A ty naucz się mapy obozu! – odgryzłam się.

 

Weszłam do domku Hermesa najciszej jak mogłam. Tak jak podejrzewałam: wszyscy spali. Ależ byłam wdzięczna, że akurat moje rodzeństwo ma zwyczaj spania do południa.

Poza Chasem, ale sądząc po jego wczorajszym upojeniu alkoholowym, mogłam spokojnie założyć, że będzie spał najdłużej ze wszystkich. Wykonał znaczną część piosenek z musicalu „Koty”, co znaczyło, że wstanie ostatni. Gdyby ograniczył się do piosenek z „Greace” lub „Chicago”, wiedziałabym, że był tylko trochę podpity. Ale nie; gdy Chase zaczyna śpiewać coś poza tymi dwoma, wszyscy już wiemy: ten pan nie pije więcej.

Dojść do wolnego łóżka było wyczynem. Podłoga usiana była skrawkami bibuły, confetti które wystrzelili gdy wczoraj wieczorem zjawiłam się w drzwiach. To tego plastikowe kubeczki, czyjeś spodnie, jakieś papierki, opakowania po chipsach, chrupkach, ciastkach. Znowu czyjeś spodnie, tym razem dresowe, czyjaś bluza, stanik…chwila. To mój stanik. Dalej prostownica do włosów, bo Nicolas wczoraj udowadniał, że zrobi nią frytki, dostatecznie długo trzymając pokrojonego ziemniaka. Ciekawych zapewnię, że frytek nie było, tylko Seba ma poparzone ramię.

W końcu, najciszej jak potrafiłam dotarłam do wolnego materaca. Bezszelestnie wsunęłam się pod kołdrę i  zamknęłam oczy.

Ufff. Sukces – pomyślałam i zaraz pożałowałam.

- A co to za skradanko?

Poczułam, że materac obok mnie się ugina i ktoś unosi kołdrę. Gdy spojrzałam w tamtą stronę, zobaczyłam twarz Amy, która leżała na poduszce i wpatrywała się we mnie z uśmiechem na twarzy.

- Nie chciałam was obudzić.

- Gdybyś tu spała całą noc, nie musiałabyś nas budzić.

Cholera, racja. Mogłam powiedzieć coś innego.

- Byłam u Es.

Amy uniosła brwi, nie przestając się uśmiechać. Coś czułam, że ani przez moment mi nie uwierzyła.

- Fajny sweter – oznajmiła.
Moje policzki zapłonęły żywym ogniem i czułam promieniujące od nich ciepło. Cholera, zapomniałam o tym swetrze.

- Pożyczyła mi.

- Powiedz Es, że chętnie się dowiem, skąd ma sweter Oscara.

- To nie jest sweter Oscara, tylko Es – wywróciłam oczami, licząc, że odpuści. Bo niby jak mogłaby mi udowodnić, że Es nie ma akurat przypadkiem identycznego ubrania, co Oscar?

- Jasne. Es ma sweter z napisem na plecach „Własność Chrisa. Łapy precz”.

Cholera, jednak mogła mi udowodnić.

Jęknęłam, krzywiąc się. Nie dość, że wpadłam przed Amy, to przemaszerowałam przez obóz i domek z Ateny z takim napisem na plecach. Dlaczego żaden z nich nie wpadł, żeby mi powiedzieć? Czy to nie tamci to ci mądrzy i spostrzegawczy? Mogli być na tyle ciekawscy, choć raz, żeby się zapytać.

Dlaczego nie pomyślałam, żeby sprawdzić? Hm, wiem dlaczego. Bo kto ma ubrania z takimi napisami? Choć mogłam się tego spodziewać po przyjacielu Charlesa, który miał bluzę ze swoim zdjęciem i wiele innych podobnych dodatków. No i firanka ze zdjęciem portretowym Chejrona mogła być podpowiedzią. Tak jak zasłonka prysznicowa z Britney Spierce.

- No, złociutka? Powiedz swojej siostrzyczce gdzie spędziłaś nockę. I z kim.

Zrezygnowana, posłałam jej spojrzenie spode łba.

- Jak chcesz. Mogę zgadywać. Gdybym nie znała Oscara te parę latek, jego sweter byłby wymowny. Tak jak to, że tytułuje cię własnością naszego cudownego Chrisa. Z drugiej strony, mogłaś go zabrać sama, wykradając się rano. A gdzie mogłabyś znaleźć ten sweter? W domku Zeusa. Tu dochodzi nam dwóch niechlubnych ulubieńców- Thomas i Charles. A skoro Charles nadal żyje w świecie urojonym, i uważa cię za siostrę, to…

- U Zeusa, spałam u Zeusa – mruknęłam, byleby już skończyła. – Ale! Mimo że mam na sobie sweter Oscara i mimo, że napis na moich plecach twierdzi, że należę do Christophera… To żeby nie było…!

Amy prychnęła, kręcąc głową i wywracając oczami. Westchnęła ciężko nad moją głupotą.

- Mordeczko moja śliczna i skacowana, ja wiem, ja wszystko wiem – zauważyła i stuknęła mnie w czoło swoim telefonem. Dopiero teraz zauważyłam, że cały czas trzymała go w dłoni.

Skrzywiłam się, rozmasowując miejsce, w które przed chwilą oberwałam urządzeniem. Amy rzuciła telefon ma niewielki skrawek materaca między nami. Poruszyła znacząco brwiami i uśmiechając się diabolicznie nakazała odblokować ekran. Nie mając siły się kłócić, zastukałam w ekran. I omal nie naciągnęłam sobie kołdry na głowę ze wstydu.

- Sweter Oscara i napis deklarujący, że należysz do Chrisa to nic. Myślisz, że sama w nim nie biegałam po obozie? Ani Johnny lub Nicolas? – No teraz to zaczęłam się zastanawiać. - Ale nocka w objęciach Thomasa, to jest coś. Coś, co mnie interesuje.

- Masz to usunąć – jęknęłam, czerwieniąc się momentalnie. Dziewczyna zachichotała, nadal pilnując się, żeby nikogo nie obudzić. – Mówię poważnie. Nie możesz mieć takiej tapety!

„Takiej” czyli zdjęcia, o którym Chris mówił mi rano. I które wysłał sobie Charles. Który najprawdopodobniej nie omieszkał wysłać je również Amy. Która oczywiście nie traciła czasu i już miała je na tapecie, którą mógł zobaczyć każdy.

- Bez przesady. Wyglądacie uroczo.

Zmusiłam się, żeby jeszcze raz spojrzeć na ekran telefonu. A dokładnej, żeby przyjrzeć się widniejącemu tam zdjęciu. Było mało artystyczne, bez kompozycji i ogólnie beznadziejne. Serio, fatalne. Nie było po co się przyglądać bardziej.

Mimo to, uznałam, że no cóż. Pomimo zerowej wartości artystycznej tego zdjęcia chyba mogę zaszczycić je jeszcze jednym spojrzeniem. Nie, żebym chciała.

Tak jak mówił Chris, zostało zrobione w środku nocy, co można było wywnioskować po charakterystycznym oświetleniu lampy błyskowej. Niestety była to dobra lampa błyskowa, bo widać było wyraźnie co się na nim znajduje. A raczej kto.

Patrzyłam czerwona jak burak na siebie i Thomasa. Oboje spaliśmy. Dzięki bogom, nie wtuleni w siebie, nie w nie wiadomo jak niezręcznej pozycji czy nic, co mogłabym uznać za „słodkie”. Wręcz przeciwnie. Wyglądaliśmy jak dwójka pijanych ludzi, którzy padli. Efekt podkreślały moje włosy, rozrzucone na poduszce wokół mnie, od słonej wody z zatoki skręcone w najdziwniejszy sposób i z dodatkiem paru liści, które musiałam zdobyć na spacerze z Es.

Na zdjęciu leżałam na plecach, z jedną ręką nad głowa, drugą wyciągniętą w bok. Na niej leżał Thomas, na brzuchu. Ten dla odmiany ewidentnie musiał chrapać, bo miał uchylone usta. To cud, że mnie nie obudził, skoro jego twarz była kilkanaście centymetrów od mojego ucha. Jego ramię leżało na mojej klatce piersiowej, a swoją dłonią zasłaniał mi połowę twarzy. Jakby chciał mnie udusić przez sen. Mogłam się domyślić, że nawet podświadomie próbował skorzystać z okazji. Mimo próby zamachu na moje życie, musiałam przyznać, że miał bardzo ładne ramię i bardzo przyjemnie dla oka wyglądało na mnie.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Amy.

- I co? Napatrzyć się nie możesz?

Jak oparzona puściłam telefon i spróbowałam udawać, że wcale nie gapiłam się na ramię Thomasa przez dobrych parę sekund, o wiele sekund za długo.

- Fatalna jakość – wydusiłam z siebie, próbując zabrzmieć beznamiętnie. Nie wyszło.

- Fatalna aktorka – odpaliła mi, unosząc jedną brew i uśmiechając się konspiracyjnie. – Poza tym, dla jasności: ani przez chwilę nie dałam się zmylić temu swetrowi. Robaczku mój, gdy znikasz na noc ja doskonale wiem, u kogo możesz być. A raczej z kim, bo teoretycznie byłaś u Charlesa – dodała, zauważając nieścisłość swojej deklaracji.

- Amy, możemy iść spać? – westchnęłam, odpuszczając. Nie było sensu się tłumaczyć, a poza tym nie miałam na to ochoty. – Proszę?

- Oczywiście - zgodziła się dziewczyna. Przekręciła się na drugi bok tyłem do mnie. – Kolorowych!

- Amy.

Z drugiej strony dobiegło mnie pytające mruknięcie, ale nic- nie ruszyła się.

- Amy - powtórzyłam, patrząc na tył jej głowy. Blondi obróciła twarz profilem do mnie, żebym widziała jak pytająco unosi brwi. – Chcę iść spać.

- Idziemy spać – zauważyła, nie widząc, co stoi mi na drodze, żeby zrealizować ten zamiar.

- Chcę iść spać sama

- Mam podstawy sądzić, że nie. Dobranoc, Rowllens.

Westchnęłam, wydając z siebie cichy jęk. Nie wygrałabym z nią, nawet bez kaca i po dłuższym śnie.

 

- Victoria.

Omal nie zakrztusiłam się kanapką. Podkuliłam ramiona, jakbym dzięki temu miała stać się niewidzialna. Niestety podświadomie czułam, że ktoś właśnie za mną stanął. Utwierdzało mnie w tym zaciekawione spojrzenia mojego rodzeństwa, wpatrujące się gdzieś za mnie. Nie mając wyboru, odwróciłam się.

- O, Peter – mruknęłam, próbując przełknąć kanapkę. – Dobrze, że jesteś. Nie mogłam znaleźć naszego stolika, więc postanowiłam zjeść tu…

Przerwało mi pełne politowania spojrzenie chłopaka, który zaraz zrobił krok w bok, tak, żebym mogła zobaczyć gromadkę dzieci Aresa siedzących dwa metry dalej. Cholera. Byłam tu już dwa tygodnie, mogłam zwrócić uwagę, że stół Aresa to ten obok naszego.

- Nadal jestem pijana – oznajmiłam, jakby to wszystko tłumaczyło.

- Chciałem ci tylko powiedzieć, że skoro nie jesteśmy spokrewnieni…

- Jak to nie? – jęknęłam.

Spojrzałam na moje prawdziwe rodzeństwo, szukając u nich wsparcia. Może nie zdawali sobie z tego sprawy, ale bycie córką Aresa stanowiło moją jedyną szansę, by unikać Rudego Księcia z Bajki. I liczyłam, że Peterowi zajmie dłużej niż parę godzin zorientowanie się! Moje oczekiwania nie były raczej wygórowane- czy ktokolwiek poza mną go słyszał? Jakim cudem odkrył prawdę w jedną noc?

- Chris nam wszystko wyjaśnił, gdy rano oglądał jakieś kreskówki z Lilianną i Lucasem.

Okej, takim cudem… Christopher, grabisz sobie dziś, cholera.

- Więc radzę ci nie zbliżać się do mojej starszej siostry – dodał. Nie miałam zamiaru.

- Okej, dzięki za radę – mruknęłam. – To na razie.

Zanim jednak zdążyłam odwrócić się tyłem do niego i udawać, że nie istnieje, Peter chwycił mnie za rękę. Wytrzeszczyłam oczy, gapiąc się na moją dłoń pomiędzy jego. I na w połowie zjedzoną kanapkę, którą w niej trzymałam.

- Eee… - zaczęłam, nie mając pojęcia jak zareagować. – Chcesz gryza czy…?

- Skoro nie jesteś moją siostrą, nie jesteś grupową Aresa – ciągnął, patrząc na mnie ze smutkiem. Ja wiem, mi też było przykro, że traciłam władzę. – Ale rano, jak Chris nam wszystko wyjaśnił, wybraliśmy nowego grupowego.

- Świetnie? – jęknęłam, próbując uwolnić swoją dłoń, ledwo go słuchając.

- Jestem nowym grupowym Aresa.

Zanim zdążyłam się zastanowić, spojrzałam na niego z konsternacją.

- Hę? Jakim cudem? – palnęłam.

Peter wzruszył ramionami.

- Twój przyjaciel, Chris, powiedział coś Liliannie i Lucasowi i oboje głosowali na mnie.

Z konsternacją zerknęłam w głąb stołówki, mając nadzieję, że zobaczę Chrisa i wzrokiem przekażę mu, że jest trupem.

- To tyle – powiedział Peter, ściskając moją dłoń mocniej. – Chciałem ci oznajmić, że jestem u władzy.

- A ja na skraju wytrzymałości nerwowej – wymamrotałam, w końcu oswobadzając moją rękę. Spojrzałam na Petera zblazowana. – Gratuluję, idź już sobie.

O dziwo, zadziałało i z ulgą oparłam się łokciami o stół. Tylko po to, żeby zobaczyć szeroki uśmiech Amy z Nicolasem i Chasem po swoich bokach,

- No opowiadaj – odezwał się Nick, biorąc łyka herbaty. – Jak to zrobiłaś, że te jełopy wreszcie wybrały grupowego. I jest nim Peter.

Beznadziei popatrzyłam na nich. Czy był sens kłamać albo udawać, że nie wiem?

- Powiedziałam, że podniecają mnie faceci z władzą – wyznałam beznamiętnie, rzucając im pełne samo zwątpienie spojrzenie spod lekko opuszczonych powiek. – Czy jak powiem, że kręci mnie nekrofilia, to będę mieć spokój?

 

- Hej Jenny – rzuciła beznamiętnie białowłosa, siadając obok córki Demeter. Ta nawet na nią nie zerknęła, zajęta grzebaniem w paczce płatków śniadaniowych, żeby wybrać z niej kawałki czekolady.

- Hej Judy.

- Nadal się nie lubimy? – Judy zagadnęła identycznym, pogodnym głosem, co się z nią przywitała. Jakby pytała o humor.

- Yhym.

- Okej. Tylko się upewniam.

Jenny pokiwała głową na znak że rozumie i nie ma pretensji, że dziewczyna o to spytała. Bez głębszych emocji na twarzy, przysunęła w jej stronę płatki śniadaniowe.

- Zboża?

- Spasuję – mruknęła ta.

- Słusznie, wszystko co dobre już chyba wyjadłam – mruknęła Jenny, zaglądając do kartonu, żeby upewnić się, że nie przegapiła żadnego kawałka czekolady. – To jak uprzejmości mamy za sobą… Co chcesz?

- Pomyślałam, że pomogę.

- Niby w czym. I dlaczego?

- Nie tobie, nie martw się – żachnęła się Judy, sięgając i zabierając od Jenny garść płatków, mimo, że przed chwilą odmówiła. Czarnowłosa przesunęła opakowanie tak, żeby ta druga miała lepszy dostęp, gdyby zechciała wziąć więcej. Judy wsadziła sobie parę z nich do ust i nawet nie zerkając na mnie, kiwnęła w moim kierunku głową. -  Tobie.

Gdybym mogła, to spojrzałabym na siebie równie zdumiona, jak zrobiła to Jen.

- Mi?

Judy pokiwała głową, przesypując z dłoni do ust resztkę płatków.

- Jako że z pewnych źródeł wiem, że masz lekkiego kacyka, bo wczoraj w nocy…

- Jakich źródeł – przerwałam jej.

- Och, najlepszych. Źródeł, u których w łóżku znaleziono cię nad ranem.

Jenny do tej pory zajadając się chrupkami, opuściła rękę na kolano. Po raz pierwszy odkąd ją znałam, na jej twarzy dostrzegłam prawdziwe zdziwienie, gdy popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Moim źródłem jest Thomas, tak swoją drogą – dodała Amanda, nachylają się w stronę córki Demeter.

I tyle wystarczyło, by czarnowłosa zerwała się jak oparzona z ławki. Paczka płatków śniadaniowych poszybowała gdzieś w bok, zapewne ku uciesze wszystkich ptaków w okolicy.

- ŻE CO?

Po pierwsze- za głośno. Po drugie- ja nadal byłam ciut wstawiona, mój mózg filtrował napływające informacje bardzo wybiórczo i w takim tempie, że nawet gdyby Jenny teraz wycelowała we mnie nożem, bym nie zrozumiała o co jej chodzi. Miałam ochotę jedynie jęknąć, osunąć się na ziemię i stamtąd pytać Judy: dlaczego? Dlaczego przedstawiła to tak, że zabrzmiało jak zabrzmiało i jakkolwiek bardzo nie mijało się z prawdą, to prawdą było.

- Nie, Jenny, nie – jęknęłam, pocierając twarz dłońmi. – Ja tylko tam spałam.

To chyba nie było argumentem, który by ostudził jej mordercze zapędy.

- Es mnie odstawiła do domku, a przez Charlesa i Amy myślała, że to Zeus mnie w końcu uznał. A ja nie kontaktowałam najlepiej. Ona też, a w ciemnościach to łóżko musiało wyglądać na puste.

- Pusty to ty masz łeb – zauważyła dziewczyna, nadal patrząc się na mnie zawiedziona. Jakby nie mogła pojąć, czemu jestem aż tak głupia.

Nie, Jen, nie „głupia”. „Pijana”. Byłam w cholerę pijana.

- Nie przeczę – uniosłam ręce w geście poddania się, - ale błagam nie krzycz już. Proszę.

- Jeżeli to ci pomoże, Thommy jest dziś wyjątkowo marudny. Pewnie źle spał.

Jenny zgromiła dziewczynę spojrzeniem, na co ta natychmiast uniosła wymownie brwi. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy Thomas ma zły humor przeze mnie. Czy to dlatego, że władowałam mu się do łóżka? Czyli co- nie podobało mu się spanie ze mną w… O nie, nie, nie. Victoria, weź ty się opanuj- to nie powód do zmartwień!

Na szczęście zanim zdążyłam się spoliczkować na oczach obu dziewczyn, za tak popaprane myśli, odezwała się Judy.

- O, no patrzcie. I tyle z mojego bycia pomocną.

Choć powinna, wcale nie brzmiała na zmartwioną. Uniosła ręce przed siebie, wskazując na idącego w naszą stroną Simona.

- A przyszłam cię ostrzec, żebyś uciekała.

- Ja? – zdziwiła się Jen, a Judy cmoknęła, wywracając oczami.

- No przecież mówiłam, że przyszłam pomóc jej.

„Ona”, czyli ja, wcale nie wiedziała, dlaczego potrzebowałam pomocy w związku ze zbliżającym się Simonem.

- Ktoś mu wygadał, że planuję go obalić? – mruknęłam. Choć docelowo ta uwaga miała być wypowiedziana jedynie w moich myślach, powiedziałam to na głos. Judy uniosła zaciekawiona jedną brew, nie tracąc obojętnego wyrazu twarzy.

- Obalić?

- Byłam grupową Aresa przez jakieś sześć godzin – wyznałam bez większych emocji. -  A swoją drogą, aktualnie jest nim Peter.

Obie dziewczyny wydały się szczerze zaskoczone. Jakbym oznajmiła im, że do tej pory źle jadły banany, bo trzeba jeść je ze skórką. I ktoś mnie poparł bardzo naukowymi faktami, a na dodatek robił tak każdy, tylko nie one. Cholera, nie wiedziałam, że brak grupowego u Aresa był tutaj aż taką normą. O nie, czy znowu namąciłam w ich spokojnej obozowej codzienności?

Zanim zdążyłam się upewnić, że nie stanę się teraz wrogiem publicznym, za zmotywowanie Marsjanin do obrania Mega Marsjanina, obok naszej ławki pojawił się Simon.

- Tu jesteś Vicky! Chodź, czas na ostatni trening przed jutrzejszym Turniejem.

Okej. Już wiem dlaczego miałam uciekać.

Wytrzeszczyłam oczy patrząc na Simona z ewidentnym przerażeniem.

- Ale jak to „trening”?

- Tak to. No, podnoś się, Vitoria. Es i Courtney już na nas czekają.

- Nie, nie, nie – zaczęłam, kręcąc głową tak szybko, że omal nie poleciałam jak długa przed siebie. - Żadnych treningów. Ja mam immunitet, ja dziś nie trenuję.

- Zachlanie pały daje immunitet? – Judy spojrzała na mnie pełna podziwu. – Dobrze wiedzieć.

- Wcale nie zachlałam…- zaczęłam, ale widząc identyczny uśmiech na ustach jej i Jenny postanowiłam nawet nie wchodzić w tę dyskusję. - Nie. Nie zaciągniesz mnie na żaden trening.

Nikt zapewne się nie zdziwi, że po tych słowach Simon potrzebował zaledwie paru minut, by ostatecznie wepchnąć mnie na tę okropną, zapiaszczoną i kojarzącą się z wyzyskiem Arenę.

- Simon, proszę. To bez sensu…!

- Nie zaprzeczam – zgodził się, a ja uchyliłam usta urażona. – Nie mniej, czas trochę się przygotować na jutro. I zintegrować.

- Ja się przygotuję sama, mój cykl przygotowawczy wymaga ciut innych punktów.

- Jakich punktów? – zaśmiała się Es, gdy do nich podeszliśmy.

- Tych co twój. Dużo wody, mało światła i zimny prysznic – odcięłam się, unosząc znacząco brwi. Córka Ateny nie wyglądała na tyle trzeźwo, żeby mieć sumienie zaprzeczyć.

- Norbert, powiedz mu! Powiedz mu, że zrobiłam postępy i nie muszę teraz ćwiczyć!

Syn Hekate potarł dłonią po karku, marszcząc nos. Widząc jego wahanie, uchyliłam usta, dając mu do zrozumienia, że zwłoka z jaką udziela odpowiedzi, mnie zabolała.

- Na pewno idzie ci lepiej niż parę dni temu – powiedział w końcu. – Ale zobacz, my jesteśmy o wiele lepsi niż ty, a i tak tu jesteśmy.

- Bo macie spaczone pojęcie czasu wolnego – zauważyłam, a do tego dodałam: - Poza tym! Przecież ja nawet nie powinnam być w tej drużynie.

Słysząc to Courtney aż klasnęła w dłonie, a oczy jej się zaświeciły.

- O tak, idź powiedz to Milosowi. Na pewno się ucieszy, że masz kolejne uwagi.

- A żebyś wiedziała – odparłam całkowicie poważnie.

- Och, poza wiedzą, ja przede wszystkim chcę to zobaczyć.

W sumie, to nie był taki głupi pomysł. Dawno się nie widzieliśmy, ja i mój Milos. Gdybym go nie znała, zaczęłabym się martwić, że mnie unikał.

- Jestem córką Hermesa, dzieci Hermesa są w innym zespole. Dlatego cały ten Turniej stracił sens, czas go odwołać.

- Jeszcze przed chwilą byłaś gotowa zabić Milosa, żeby brać w nim udział – zauważył kapitan naszej drużyny, posyłając mi pełne litości spojrzenie..

- E-e – zaprzeczyłam, kiwając palcem. – Byłam gotowa zabić Milosa. Kropka. I nadal jestem.

- Gratulacje – wciął się Norbert, - tak trzymaj. Ale wracając do meritum sprawy: z tego co wiem, Chejron już przyklepał twój udział w Turnieju w naszej drużynie.

- A nie boi się, że będę celowo działaś na waszą szkodę, żeby moje rodzeństwo wygrało? – zapytałam, unosząc przemądrzale brwi. Simon i Courtney spojrzeli się po sobie wymownie, a Norbert cmoknął.

- Wiesz, Victoria… Nie, żeby to, że teraz masz taki cel i robisz to celowo, zmienił istotny fakt, że do tej pory na korzyść raczej nie działaś.

O ty…

Już miałam coś powiedzieć, ale Norbert był szybszy. Poczułam jego ręce na moich ramionach, po czym całą moją uwagę skupiło jego łagodne spojrzenie.

- Dobra, Victoria, usiądźmy. Czas przygotować się na następne trzy plansze.

- Norbert… - zaczęłam cicho, marszcząc nos. – Bardzo chętnie, ale sam widzisz… - Tu wymownie wskazałam na siebie, potem na Es, a na końcu gestem dłoni dałam mu znać, że nie nadajemy się do żadnych ćwiczeń. – Obawiam się, że dziś będzie tylko gorzej niż na początku.

Norbert z trudem powstrzymał parsknięcie.

- Tak źle to już nigdy nie będzie. Uwierz.

Oj kolejny. On i Chris. Po dzisiejszym dniu coś czuję, że przestaniemy ze sobą sympatyzować.

Patrząc na niego jak na zdrajcę, nie spuszczając spojrzenia z chłopaka, wycofałam się w stronę Es. Dziewczyna od razu objęła moje ramię, jakby to miało jej pomóc stać prosto.

- Dajesz radę? – zapytała cicho.

- Czy daję? – prychnęłam. Oj, mój dzisiejszy dzień lepszy być nie mógł. – Całą noc śliniłam się w poduszkę Thomasa, Peter odebrał mi urząd najważniejszego dziecka Aresa bo myśli, że lecę na ważniaków u władzy, Jenny dowiedziała się, że spałam z jej byłym, a teraz mam udawać gladiatora, kiedy ja nadal widzę potrójnie, i nikogo nie zabić. W tym siebie. - Posłałam Es szeroki uśmiech, obracając głowę w jej stronę. - Jest bosko.

Zanim zdążyłam dowiedzieć się, jak jej poranek.  A sądząc po sińcach pod oczami i wyjątkowej bladości, sądzę, że podobnie… Głos zabrał Norbert.

- W porządku. To jak jesteśmy wszyscy to zacznijmy.

- Czy skoro jest nas nieparzyście, i nie mam z kim ćwiczyć, mogę iść? – przerwałam mu. Jednocześnie poczułam jak Es z wyrzutem ściska mnie za łokieć. – Wy poćwiczycie sobie każdy ze swoim rodzeństwem, a ja ze swoim poćwiczę coś równie fajnego. Jak…nie wiem, plucie do celu.

Muszę przyznać, że niezbyt dobrze się teraz czułam. I nie, nie mam na myśli mojego stanu fizycznego. Wydawało mi się, że nie pasuję do Turnieju jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Wcześniej oni wszyscy wiedzieli co robią, a ja szczerze sądziłam, że te miecze będą z plastiku. Nawet potem, gdy uznali Es, i tylko ja zostałam nieprzydzielona… Nawet wtedy nie czułam się tak dziwnie jak teraz. Moja drużyna składała się z dwójki dzieci Ateny i dwójki Hekate. I byłam jeszcze ja: świeżo upieczona córka Hermesa. Przed tym, jak dowiedziałam się, kto jest za mnie odpowiedzialny, było mniej niezręcznie: nadal pozostawałam ze znakiem zapytania na czole. Natomiast teraz, gdy stało się jasne, że moje rodzeństwo jest nasza konkurencją, czułam jak znak zapytania przemienia się w czerwonego iksa. Nie, nie powinnam być w tej drużynie.

- Nie będziemy dziś ćwiczyć – zaczął Simon, a ja natychmiast mu przerwałam.

- Es, powiedz, że nie tylko ja to usłyszałam. Nie będziemy ćwiczyć?

- Ja też, ale żadna z nas obecnie nie jest wiarygodna – stwierdziła dziewczyna, pocierając się po policzku i powstrzymując ziewnięcie.

- Nie, nie będziemy – powtórzył Simon. Chłopak wskazał na Norberta, jakby proszą nas, żebyśmy to na nim skupiły swoją uwagę. – Musimy wykorzystać fakt, że mamy w drużynie dzieci Hekate, bo jutro jest jej plansza. Dlatego teraz żadnych ćwiczeń, po prostu posłuchajcie tego, co Norbert wam powie o tych ich wszystkich wywarach, eliksirach, proszkach i innych.

Hekate. To ta od magii. Od słynnej tutaj magii. O tak, nie mogę się doczekać.

- I żadnych ćwiczeń? – upewniłam się, patrząc na Simona podejrzliwie.

- Żadnych. Przynajmniej fizycznych. Tylko umysłowe.

- O cholera, jeszcze lepiej!...  – jęknęłam, opadając na najbliższy kamienny rząd siedzeń areny.


MiddleChildSwag — No one man should have all that power

Takie życie- raz jest się Mega Marsjaninem, a rano już nie.


KILKA SŁÓW NA PRZYSZŁOŚĆ!

Zabrałam się za to tylko dzięki komentarzom, szczególnie co jakiś czas pojawiającymi się "nadal jestem, nadal czekam". I dziękuję za to, bo choć nie czuję się tak mocna i twórcza jak kiedyś, pisanie nadal sprawia mi przyjemność. 

Natomiast przyjemności wcale nie sprawia mi myśl, której nie mogę się pozbyć przy pisaniu tego- większości postaci jest bliżej wiekowo do mojej MŁODSZEJ siostry, niż do mnie. Zaczynałam dając im tak 1-3 lata więcej niż mi. Przy zmianie bloga postarzyłam ich. A teraz co? Moja młodsza siostrzyczka, na którą siłą rzeczy zawsze będę patrzeć jak na małego dzieciaka, który nic nie wie o życiu, za trzy miesiące będzie w wieku Rowllens. A chwilę potem ja będę dmuchać świeczki na torcie, o pięć lat od niej starsza.

To takie przemyślenia, które trochę mnie przeraziły. 

Jaki to ma wpływ na to opowiadanie? Prosty. Już nie wymyślam historii, które mogłyby być moje i które sama chciałabym przeżyć. Czytając stare fragmenty myśle sobie "ojej, jakie słodkie dzieci". Nadal ich uwielbiam, ale no w pewnym momencie przestałam czuć z nimi więź, jakby to byli moi znajomi. Teraz nie wiem co pisać, bo ja sama nie jestem na tym samym etapie, co postaci w tej historii. I nawet jeżeli bym chciała, to cóż- pisząc dalej, więcej i więcej, obawiam się, że mogłabym to tylko popsuć. DLATEGO zebrałam wszystko co miałam, wszystkie pomysły, wszystkie rozwinięcia wątków, które planowałam, pomyślałam, poukładałam i ta-dam! Opowiadanie, w którym nigdy nie było pomysłu na zakończenie nagle je ma. Ale spokojnie. Patrząc na moją systematyczność, przed wami jeszcze przynajmniej dwa lata czekania! (:

2 komentarze:

  1. Hej!
    Mam to opowiadanie w zakładkach i śmiesznie wyszło bo przypadkiem na nie kliknęłam XD. I wyobraź sobie moje zdziwienie jak zobaczyłam nowy rozdział!
    Mimo, że mam ponad 30 zadań z fizyki do zrobienia to przeczytałam całość. To opowiadanie kojarzy mi się z tak prostymi czasami jezu. Zawsze lubię tu wracać.
    Jak zaczynałam to czytać to byłam... w gimnazjum jeszcze chyba. W tym roku zdaje maturę.
    Nadal kocham te postaci wszystkie całym serduszkiem choć chyba też już jestem od nich starsza?? W każdym razie psychicznie pewnie tak XD. Chris zawsze był na mojej top 10 fikcyjnych postaci z którymi chciałabym się przyjaźnić, więc chcę ten sweter.
    Anyways poczekam sobie jeszcze te kolejne dwa lata, a co XD.
    Chcę poznać koniec tej historii i chce by to był szczęsliwy koniec z drugiej strony to na pewno będzie dziwne uczucie przeczytać "koniec" na tym blogu.
    Ok, rozdział super choć nie ma jakiejś takiej perfekcyjnej abstrakcyjnej sytuacji która chciałabym konkretniej skomentować, może poza Chrisem oglądającym bajki z dziećmi (skojarzyło mi sie to z tym jak mój przyjaciel spędził pół imprezy puszczając na rzutniku she-rę młodszemu rodzeństwu organizatorki, to jest taka buła) (FUCK WAIT TEN GOŚĆ SERIO MI SIĘ KOJARZY Z CHRISEM) (O C H O L E R A).
    Okej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja byłam w podstawówce jak zaczynałam to czytać, jeszcze na tym niebieskim blogu (chyba rick riordan się nazywał po prostu?), jestem świeżo po maturze xD
      niesamowita sprawa, że weszłam tu i znalazłam 2 rozdziały, sprzed roku i sprzed 2 miesięcy, na razie przeczytałam ten

      super jest, dalej pamiętam większość postaci i w ogóle <3 to opowiadanie to naprawdę kawał mojego życia
      idę czytać następny

      Usuń

© grabarz from WS | XX.