Wakacje z o.o. (35)

Nie bójcie się, to nie zwidy. Naprawdę to widzicie- nowy rozdział!


Jest on absolutnie o niczym, ale zawiera dużo, dużo, dużo potrzebnych do ciągnięcia akcji elementów. Mam nadzieję, że się spodoba. Jeżeli za czymś tęsknię, to za pisaniem oczami kogoś tak upartego i dumnego jak Vicky.

Mam nadzieję, że trzymacie się, jesteście zdrowi i nie powariowaliście. Z okazji nadchodzącej Wielkanocy ściskam Was ciepło!

Gwiazda 


ROWLLENS XXXV


Muszę się do czegoś przyznać.

I pewnie gdy tylko się wyśpię, będę zaprzeczać, że coś takiego w ogóle przeszło mi przez myśli. Jednak obecnie było dla mnie jasne:i stnieje coś gorszego od pompek, przysiadów i kółeczek truchtem wokół areny. I był to owy „trening umysłowy”.

Może gdybym nie była na takim kacu, to byłoby lepiej. Może

Po pierwszej godzinie miałam ochotę się rozpłakać i przeklinać samą siebie, że kiedykolwiek chciałam chodzić do Hogwartu i być czarownicą. Cofam. Cofam wszystko. A przynajmniej jeżeli to wyglądałoby jak ten przekrojowy wykład, który urządzili mi Norbert z Courtney- o roślinkach, proszkach, antidotum na milion bzdur, które już zapomniałam… 

Pragnę też zwrócić uwagę na pewną kwestię, dla mnie osobiście dość istotną. 

Czy kiedy Norbert mówił:

- Jeżeli zobaczycie rośliny z nietypowo wyglądającymi, bo pomarańczowymi liśćmi- nie ruszajcie ich. Jeżeli dotkniecie, macie dwie minuty, żeby znaleźć antidotum.

A Courtney uzupełniała:

- Co może być trudne, bo te konkretnie liście wydzielają lepką substancję, zdolną zabić, jeżeli na czas nie pogryziecie liści laurowych z drzewa, które ma przynajmniej dwieście lat.

To czy przez to chcą mi powiedzieć, że spodziewają się po swoim rodzeństwie wymyślenia takiej planszy, na której nawet żwirek z chodnika mógł się okazać śmiercionośny? Nie wspominając już o tym, że ktoś (tak Chejronie, mówię o tobie) się na to zgodził?

Kto normalny, cholera, organizuje takie zawody nastolatkom?

Jednak przez wczesną godzinę, ból głowy postanowiłam nie zagłębiać się w to. Poza tym im więcej pytań, tym dłużej byłabym zmuszona tam siedzieć. Dlatego całą swoją uwagę skupiłam na Es, a dokładnie jej butelce z wodą.

Gdy ten morderczy wykład się skończył (morderczy sam w sobie i w swojej tematyce), nie czekając na dalsze atrakcje, które nie daj Bóg by zaraz mi wymyślili, powlokłam się w stronę domków. 

Słońce jak na złość zdawało się dziś świecić z każdej strony. Z góry, od boku, a czasem wydawało mi się nawet, że odbija się od trawy byle tylko mnie oślepić. Z tego też powodu odmówiłam sobie przyjemności pójścia do domku Hermesa najprostszą i najszybszą drogą. Wybrałam ścieżkę na około, wokół wszystkich domków ustawionych w podkowę, tak, żeby las wokół nich i ich ściany ochroniły mnie przed wypalającym oczy słońcem.

- Na pewno leci na Vi!

Iiiii…cięcie! Zatrzymałam się w pół kroku, na szczęście na tyle wcześnie, że uchylone okno nadal było przede mną i nikt, kto siedział w domku, który akurat mijałam, nie mógł mnie jeszcze zauważyć.

- No co ty, Amy. To ona na niego leci. Błagam, nie osłabiaj mnie.

Stop, stop, stop, stop. O co tu chodzi? 

Zmarszczyłam skonsternowana brwi, bo najwyraźniej w domku Zeusa, obok którego akurat przechodziłam, toczyła się zażarta dyskusja o mnie. I o kimś. I o mojej, lub naszej, domniemanej miłości. Nawet jakbym nie była ciekawa, to przecież musiałam dowiedzieć się o co chodzi. I kto mnie najbardziej obraża.

- Ale ja nie mówię, że Thomas jej się nie podoba! – Och, wszystko jasne. Thomas. - Wpadła po uszy! 

O proszę. Alkohol nie tylko mi szkodzi. Niektórym zabija resztki rozsądku.

- A on lata za Vi, odkąd tu przyjechali! Weź, nawet ślepy to widzi.

Musiałam zasłonić dłonią usta, żeby nie wydać z siebie zbyt głośnego parsknięcia. To co powiedziała Amy mnie rozbawiło i też zaciekawiło. Thomas za mną lata? Ewidentnie, ale raczej nie na skrzydłach miłości, a z poczucia obowiązku przynajmniej raz dziennie mnie wkurzyć.

- Nawet Johnny to widzi!

- Już ustaliliśmy. John powie wszystko, bylebyś dała mu spokój i zawsze się z tobą zgodzi.

- Nieprawda. Jakby tu był, powiedziałby wam to samo. – Blondi brzmiała na urażoną takim stwierdzeniem. A dla obalenia tego, trochę zawiedziona, rzuciła: - Nadal nie lubi Madonny i nie zgodził się przepisać mi swojego brata w testamencie. 

Więc korzystając z okazji, że nie wiedzą o mojej obecności za ścianą domku i sobie miło plotkują, postanowiłam ich podsłuchać. Stojąc przy oknie, prędzej czy później by mnie zobaczyli, więc jedyną szansą było ukrycie się pod nim. 

A poza tym… Ta droga była taka długa i męcząca… Zasłużyłam na odpoczynek. 

Bezszelestnie schyliłam się i kucając na palcach próbowałam usłyszeć jak najwięcej rozmowy zza uchylonego okna. Dzięki Bogu była to tylna ściana domku i tylko ktoś idący od strony Lasu albo bardzo spostrzegawczy miał szansę mnie na tym przyłapać.

- Amy ma rację. – Chris, ty też przeciwko mnie? – No stary, nie rób takiej miny. 

- Bajki – odezwał się Oscar. – Co najwyżej Victoria jest atrakcyjna, bo go spławia.

Postanowiłam z tego zapamiętać jedynie fragment „Victoria jest atrakcyjna” wypowiedziany przez Oscara. Dlaczego nikt tego nie nagrał?

- Też fakt. Ale to spławianie słabo jej idzie, jak na kogoś kto ładuje mu się do łóżka przy pierwszej okazji. I nie, Charles, mam na myśli co innego niż ty.

- Jestem na bieżąco? – upewnił się syn Zeusa. – Nie było bunga-bunga?

Cholera, ojcze, nie, nie było!

Yhym, no świetnie. Powoli zaczynałam żałować, że tego słucham i rozważać, czy nie powinnam im przerwać. A poza tym…nie prawda! Było dużo okazji, z których nie skorzystałam i go spławiłam! Jakbym chciała, to mogłabym się z nim obściskiwać trzy razy więcej razy, ha! I co wy na taki argument?!

- To że go spławia, nie znaczy, że robi to skutecznie. Ona go nie umie spławiać – rzucił Oscar.

- Tak, ale nie biega po Obozie i nie opowiada o tym wszystkim. Udaje, że nic się nie dzieje. A to jest jak motor napędowy dla tego frajera.

- Więc, z tej okazji, się w niej zakochał – dorzuciła swoje trzy grosze Amy, a po jej głosie słychać było, że ta wizja bardzo ją rozczuliła. – No weźcie, to widać na pierwszy rzut oka…!

- Nie. 

Charles był nieugięty. Dziękuję Charles. Może jednak pozwolę ci wmówić wszystkim, że to Zeus mnie uznał. 

- Teraz, gdy wiemy czyje ma geny… Tak, mówię to tobie, Amy. - Charles na milion procent musiał jej posłać przymilny uśmiech, bo Amy prychnęła ostentacyjnie. – I teraz, możemy mieć pewność: jest głupia. Głupia, zabujała się w Thomasie, a teraz udaje, że nie. Mówiłem wam: chce się z nim przespać.

- Skąd ty to wytrzasnąłeś…? – Usłyszałam, pełne rezygnacji westchnięcie Oscara. Sama zrobiłam to samo, ukrywając twarz w dłoni.

- A skąd ona się wzięła w jego łóżku, co? Sam to powiedziałeś. Pożądanie ją przywiodło.

- Raczej pijana przyjaciółka – sprostował blondyn. Dziękuję. - Nie, po prostu się dobrze bawi. Tyle. I samo to sprawia, że Thomas się nakręca.

- Nakręca! – Christopher prawie się nie roześmiał. – Boże, czy tylko Amy i ja widzimy co jest grane? 

- Boże, czy tylko ja uważam ich za osoby inteligentne, które są świadome faktu, że znają się mniej niż miesiąc, a to jednak mało?  

Punkt dla Oscara. 

- Nie przeczę, nie potwierdzam niczego co będzie za rok, miesiąc, obojętne. Mówię, że teraz to nie jest nic wielkiego.

Minus pięć punktów dla Oscara. Jednak jesteś na minusie, chłopie.

- A niech nawet jutro uznają, że czas się hajtać – ciągnął ten, ewidentnie zirytowany bzdurami, jakie wygłaszali pozostali. – Kto wie, spojrzą na siebie i coś ich do tego skłoni. Ale na razie, wasze teorie, są jak wróżenie z fusów. Między nimi nic nie ma.

- A opierdzieliłeś go od góry do dołu, za to co odstawił po tym jak flirtowała z Apollem, bo…? – Chris prychnął z dezaprobatą. – Doskonale wiedziałeś, co robisz, żeby tylko się ruszył i to naprawił.

- Ja mu tylko delikatnie wyjaśniłem, dlaczego nie powinien się tak zachowywać. Podstawy wychowawcze.

- O stary, obyś nigdy nie został ojcem, jeżeli tak załatwiasz kwestie wychowawcze…

Z zainteresowaniem słuchałam, jak moi przyjaciele próbują sobie nawzajem wyjaśnić, że to ja lecę na Thomasa, to Thomas leci na mnie, oboje na siebie lecimy albo, że żadne na siebie nie leci. Byłam pod wrażeniem jak dobrze im szło tworzenie tylu różnych wersji z jednej, tej prawdziwej, której byłam uczestnikiem i doskonale wiedziałam, jaka jest. To jakbym jadła jabłko, a oni się kłócili, czy je połknęłam w całości, wcale go nie jadła, wyrzuciła, nigdy nie miała w ręku. Tworzyli i upierali się przy swoich opiniach, które były…cóż. Nie wiem jakie były- skąd oni je w ogóle wzięli?

Nie mniej, słuchałam wszystkiego. Ciekawe, który mnie do czego przekona. Bo ja na przykład, jako że to o mnie była mowa, znałam prawdziwą opcję. Ale cóż, chętnie poznam ich zdania.

- Rowllens!

Odruchowo odsunęłam się jak najdalej od ściany domku Zeusa, co skutkowało widowiskowym upadkiem na środek trawnika. Okręciłam  się na plecy, tylko po to, żeby zobaczyć uśmiechniętego od ucha do ucha Thomasa.

- Sznurowadła ci się rozwiązały – dodał już ciszej, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.

Usiadłam na trawniku. Dłonie miałam w ziemi, bo jak skoczyłam na trawę, to trochę się nimi zaparłam. Nie powinno się straszyć ludzi na kacu. Kac i strach nie łączą się dobrze. Potęgują wrażenia: serce dudniło mi tak mocno, jak wyraźnie czułam pulsujący ból głowy.

Thomas podał mi rękę i pomógł wstać, a kiedy to zrobiłam, obrócił mnie jakoś tak, że wylądowałam tuż przy ścianie domku Zeusa.

- Mam klapki – wytknęłam mu, gromiąc spojrzeniem.

- Nie zauważyłem – mruknął pod nosem, kładąc dłonie na moich biodrach i przysuwając się bliżej. 

Zdążyłam tylko unieść dłonie, zanim mnie pocałował na środku obozu, ale go nie odepchnęłam. Cholera, no nie mogłam i nie chciałam. Na szczęście (niestety) trwało to może trzy sekundy, bo syn Tanatosa mnie puścił i uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic. A ja wysunęłam się zza jego pleców, ponieważ musiałam sprawdzić czy ktokolwiek mógł nas widzieć.

- Jesteś przewrażliwiona – przypomniał mi. Zignorowałam go. 

W moich myślach właśnie sama sobie gratulowałam, że miałam rację. To był Thomas. Po prostu Thomas, który całuje mnie bo…eee… Na pewno ma jakieś powody, ale tu nie było mowy o czymś większym.

W tym jednak momencie, syn Tanatosa mnie puścił i ruszył ku ścianie, gdzie były drzwi do domku Zeusa. Wyrwałam się przed niego, blokując mu przejście.

- Thomas! – zawołałam, żeby na pewno mnie usłyszeli w środku. Syn Tanatosa uniósł brwi, patrząc na mnie jak na wariatkę.

- Zgadłaś, tak się nazywam – oznajmił spokojnie, sięgając do klamki. Natychmiast mu zasłoniłam drzwi, opierając się o nie plecami. – Słuchaj, czy…

- Chcesz ze mną poszukać… Esmeraldy?

- Nie.

Rzuciłam mu mordercze spojrzenie. A ten tylko pochylił się do mnie jak do przygłupiego dziecka i z satysfakcją uśmiechnął się, że niby „nie mam pojęcia co ty do mnie mówisz, Rowllens; czyżbym psuł ci jakiś chytry plan? Szkoda.”. 

Doskonale wiedział, że chcę żeby się zgodził, dlatego też się nie zgodził. A powinien, bo wtedy ci w środku myśleli by, że sobie poszliśmy, a ja bym mogła razem z nim posiedzieć pod oknem i pośmiać się z tych wywodów w środku. No… Z nim, bo to tak raźniej, nie? Cholera, nie chciałam podsłuchiwać sama. Jakby ktoś nas zobaczył kucających pod oknem Zeusa, wyszlibyśmy na zboczeńców razem. Mogłabym mówić, że to jego pomysł.

- Yhym – mruknął, gdy nie odpuszczałam. Uniósł jedną brew i posłał mi sceptyczne spojrzenie. - Najwyraźniej jednak marzę o tym, żeby znaleźć Esmeraldę. 

Kiwnęłam głową na znak, że to jest poprawna odpowiedź. 

- A więc chodźmy szukać Esmeraldy – dodał głośno, przesadnie wyraźnie i stuprocentowo nienaturalnie. 

Jęknęłam zblazowana, ganiąc go wzrokiem. Wyszczerzył się głupio. Pociągnęłam za łokieć w dół, żeby przykucnął. Thomas to zrobił, nie przestając pytać mnie oczami, co tym razem wymyśliłam i jak bardzo później będzie mógł się z tego nabijać. Ha! Jak usłyszy, te brednie które wygłaszają jego przyjaciele, to będzie mi dziękował, że mu taką rozrywkę zapewniłam.

- Teraz cicho – szepnęłam, przykładając palec do ust, a potem wskazując przed siebie. – Chodź pod parapet.

Gdy już usiadł na trawie, opierając się o ścianę, a ja ponownie kucnęłam na palcach i oparłam kolana o niego, kazałam mu milczeć. W domku Zeusa było cicho jak makiem zasiał, aż w końcu odezwał się Oscar:

- Mam dziwne wrażenie, że… - zaczął, ale nie dokończył, bo Amy miała inne priorytety.

- Poszli sobie? Możemy znowu sobie ich obgadywać do woli, czy jako dobrzy przyjaciele Thomasa macie już wyrzuty sumienia?

Nie umiałam się nie uśmiechnąć triumfalnie, gdy Thomas wreszcie wykazał jakiekolwiek zrozumienie dlaczego tu siedzimy. Spojrzał na mnie, jakby chciał zapytać „obgadują mnie?”, a ja z boleścią pokiwałam głową. Oj, nie tylko ciebie…

- Wiecie, wydaje mi się, że oni… - Oscar znowu spróbował coś powiedzieć, ale tym razem przerwał mu Charles.

- Chris, twierdziłeś, że masz jakieś „dowody”. Dalej, skompromituj się.

- Mówisz masz. – Chris odchrząknął. - Gdzie był teraz Thomas?

Rzeczony Thomas uniósł brwi, gapiąc się na krzaki przed sobą. Bidula, nadal nie domyślał się, do czego zmierza ta rozmowa. 

- No słyszałeś, szuka Es.

- A gdzie był wcześniej?

- Poszedł do Chejrona rozmawiać o Turnieju.

- Teoretycznie, jak za każdym razem, gdy tak mówi. A zauważyliście, że za każdym razem gdy idzie po coś, niechcący wpada na Victorię i bardzo niechcący nigdy nie wraca z tym po co przyszedł? 

Moje i Thomasa spojrzenia się skrzyżowały. Czarnowłosy nadal nie rozumiejąc, do czego zmierza ta rozmowa, a ja z konsternacją wymalowaną na twarzy, dlatego, że mieli racje w sumie, bo… No, wpadł na mnie niechcący średnio raz na trzy godziny. Yyy… Okej. 

- To mały obóz, stary. – Charles nie dawał za wygraną. – Jak idę na stołówkę wpadam na prawie każdą osobę.

- Przyniósł ci te pączki od Evy? Dowiedział się kiedy Nicolas ma urodziny? Albo pożyczył od Sebastiana słuchawki? Nie. A wrócił opowiadając, jaka Rowllens jest irytująca…? Za każdym razem.

Thomas wywrócił oczami, jakby stał teraz przed Chrisem i miał mu się z tego wszystkiego tłumaczyć. Oparł łokcie o podciągnięte kolana i splótł palce u dłoni, a kiedy natrafił na moje pytające spojrzenie,  westchnął ciężko. A potem, prawie bezgłośnie powiedział, jakby to było oczywiste:

- Bo jesteś irytująca.

W odpowiedzi machnęłam mu ręką nad głową, niszcząc idealnie nieułożone włosy.

- Matulu, Chris, ja chyba zacznę z tobą oglądać ten serial. Jemu już łatwiej wyjaśnić, że Serafina jest zaginioną córką Carlosa, niż uświadomić, że oni powinni być razem.

- Carlos i Serafina mają być razem? – zapytał Chris. – Przecież Carlos nie żyj…

- Thomas i Vi! – zawołała zblazowana, a Charles, tak na marginesie, dodał: 

- Carlos jest ojcem Serafiny, i racja: nie żyje.

- Thomas i Vi! – powtórzyła głośniej. – Mówimy o ich przyszłości, nie przeszłości Carlosa i Serafiny!

Thomas zachłystnął się powietrzem, a odwróciłam wzrok, żeby nie widzieć jego przerażonej miny. Inaczej zaczęłabym rechotać w najlepsze.

- Nie rozpędzaj się. Ja tylko próbuję udowodnić, że mam rację.

- Jak, skoro jej nie masz?

- Tak? To po co Thomas leciał do szpitala, jak Judy złamała jej nos?

- Bo to jego siostra złamała jej nos? – mruknął Oscar, ale nie brzmiał jakby w to wierzył, raczej podsuwał Chrisowi odpowiedzi, na które ten czekał. Za to Thomas kiwnął głowa na znak, że to jest poprawna odpowiedź.

- A myślisz, że Thomas serio myślał, że Chejron pozwoli Victorii napisać jakikolwiek pozew lub cokolwiek takiego zrobić?

Śmiesznie oglądało się minę Thomasa, który dowiadywał się o tym, co myślał, a czego nie. Przyjmował te informacje nad wyraz spokojnie i z wysokim poziomem tolerancji.

- Jak Peter złamał nos Henry’emu, Chejron kazał im razem myć kajaki za karę. Razem z Nicolasem, bo się śmiał z nich.

- Ooo, pamiętam. Z Evą wtedy śmiałyśmy się z Nicolasa…

- To nic nie znaczy.

Usłyszeliśmy westchnięcie Christophera. Niestety synowi Eris nie skończyły się idiotyczne przykłady.

- Dobra. To wytłumaczcie mi to. Stąd do centrum Nowego Yorku jedzie się maksymalnie dwie godziny. Dodajmy korki i nieprzewidziane sytuacje. Wtedy w cztery, przestrzegając ograniczeń prędkości, a wszyscy wiemy, że one nie obowiązują Thommy’ego.

Oj, wiedziałam o tym aż za dobrze.

- To dlaczego, Thomas jechał tu z Victorią dwa dni?

- Bo Vi złamała mu nos, a potem postanowiła pohasać na polach przy autostradzie?

Omal nas nie zdradziłam, z trudem powstrzymując się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wtedy usłyszałby mnie cały obóz, tym bardziej ci za ścianą. Poczułam, że ramię Thomasa o które się opierałam, również lekko drży od stłumionego śmiechu.

Choć wątpiłam, żeby tej traumy pomógł mi się pozbyć najlepszy psycholog, ostatnimi czasu tyle się działo, że omal zapomniałam o tym najdziwniejszym dniu mojego życia. 

- Charles. Widziałeś ją. Ma zadyszkę idąc na śniadanie. Myślisz, że ile wytrzymała  spieprzając przed Thomasem po krzakach? 

Milczenie pozostałych stanowiło jasną odpowiedź. Poczułam się dogłębnie urażona, takim umniejszaniem mojej kondycji. Nie, żeby się mylili.

- Czyli co – odezwał się Oscar, ewidentnie nie kupując teorii Christophera. – Postój w hotelu był okazją, żeby Casanova spróbował szczęścia?

- Wiedziałem, że było „bunga-bunga” – usłyszeliśmy Charlesa, ewidentnie mówiącego to głównie do siebie, niż do kogokolwiek innego w pomieszczeniu.

Owy Casanova słysząc to, zbladł.

- Rowllens, przysięgam ci, że nie – powiedział natychmiast Thomas. Jego przerażenie w głosie wystarczyło, żebym musiała zakryć usta dłonią, aby stłumić śmiech.
- Nawet jeżeli aż tak mu hormony odwaliły – skwitował Oscar, – to wiemy, że nic z tego nie wyszło. Po temacie.

- Dobra, sami chcieliście. Na to nie znajdziecie wymówki. 

Tu Christopher zrobił dramatyczną pauzę, a ja oczyma wyobraźni widziałam ich miny. Teatralnie wyniosły wzrok Chrisa, Amy czekającą na to co powie, Charlesa z miną „no dawaj, zaskocz mnie” i Oscara, który zapewne od dobrej chwili ich nie słuchał i jakby ktoś wszedł teraz do pokoju, najprawdopodobniej zaklinałby się, że ich nawet nie zna.

- Dał jej swoją kurtkę.

Cholera, nie no. Na taki argument to nawet ja nie miałam już żadnych „ale”. Przekonał mnie. Thomas mnie kocha. O mój boże. Dał mi swoją kurtkę… To musi być prawdziwa miłość! 

- Chcę czwórkę dzieci – mruknął do mnie Thomas, najwyraźniej sądząc o tym wszystkim co samo co ja.

- Najwyżej dwójkę – odparłam równie poważnie, pilnując, by nie szepnąć za głośno.

Chryste, powinnam czekać do oświadczyn, czy mogę już pytać dziewczyn, czy będą moimi druhnami? Tak, stanowczo powinnam. Jak tylko stąd wstanę, pójdę do Jenny. Od niej zacznę.

- Dał jej, bo by zamarzła. Osobiście wywaliłem ją z kajaka.

- Yhym, bo Thomas to chodząca empatia. Prędzej kazałby tobie zdjąć bluzę…

- Wywaliłem się z nią, też byłem cały mokry.

-…niż dał swoją kurtkę komuś innemu – dokończył Chris, ignorując Charlesa. - Jak ja ją raz wziąłem, to…

- O, i o to chodzi! – Charles chyba klasną w ręce albo uderzył się w udo. – Jesteś zazdrosny, bo tobie zabrał, jak w niej paradowałeś po obozie.

- Ale… Co to za argument? – Oscar najwyraźniej nie docenił spostrzegawczości syna Eris. Cóż. Ciekawe dlaczego. – Kim my jesteśmy, przyjaciółkami z podstawówki, żeby sobie ubrania pożyczać?

- Ty jakoś łazisz w moich swetrach. Tak, właśnie że tak. Swoją drogą, to mój sweter.

- Przyjechałem w nim tu.

- Tak, bo zabrałeś mi go dwa lata temu, w ferie zimowe. Możesz sprawdzić, ma C.M. na metce, sama babcia mi dziergała.

Przez chwilę nikt nic nie mówił, a w końcu dało się słyszeć triumfalne „hmm!” Chrisa i „o, faktycznie” Oscara.

Szczerze mówiąc… Im dłużej słuchałam, tym gorzej się czułam. Sama nie wiem dlaczego. Cóż, właśnie pośrednio przekonywali też mnie, że Thomas mógłby czysto hipotetycznie czuć do mnie coś więcej. A to byłoby dziwne i niemożliwe. No bo jakim cudem, gdzie? Między wyśmiewaniem mnie, a prowokowaniem miałby niby czas się we mnie zakochać? I że jeszcze ja też. Oczywiście.

Jednak po kolejnych trzech przykładach, które wymienił Christopher i przytoczeniu kilku sytuacji, byłam bardziej niż niepewna.

- A Victoria? Że niby owinęła naszego Thommy’ego wokół palca?

Spojrzenie Thomasa miało jasny przekaz. „No, Rowllens? Jak mogłaś mi to zrobić?”. Uśmiechnęłam się do niego przepraszająco.

- Charles, nie musisz być zazdrosny, bierz przykład z Chrisa!

- Ja mam Oscara, jak z Thomasem nam nie wyjdzie. To on nie ma alternatywy – przypomniał szatyn, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

- Vi jest… cóż. Ja wiem, że wpadła po uszy, ale tego nie przyzna.

- Dlaczego?

- O kurczaki, Charles! No pomyśl! Miałaby wszystkim oznajmić, że leci na typa, który według niej nie robi nic innego tylko ją wkurza? Jest uparta jak osioł, prędzej urodzi trojaczki Peterowi w te wakacje, niż odpuści.

No bez przesady… To biologicznie niemożliwe. I przede wszystkim niemożliwe.

Podsłuchiwałam i coraz bardziej chciało mi się śmiać. To było urocze. I potwornie głupie i żałosne. Siedzieli tam w czwórkę i kłócili się w najlepsze, kto ma racje. A rację miałam ja i Thomas. Po przecież sprawa była banalnie prosta! Ani ja, ani on się nie zakochaliśmy, zauroczyliśmy, czy cokolwiek takiego. Thomas… Dobra, już dawno się przyznałam: on był tak cholernie przystojny, ale to tyle. I miał coś w tych swoich uśmiechach, wkurzaniu mnie, udawaniu męczennika swojej własnej boskości. I raz na jakiś czas, po kryjomu się z nim ogarnąć… To po pierwsze było przyjemne, a po drugie urozmaicało moje życie. Nie miałam nic przeciwko. A on na sto procent też nie traktował tego poważnie, i jak mówił Charles, jedyny powód dla którego się jeszcze nie znudził to taki, że się do niego nie przyznaję. Tyle. W taki sposób się przyjaźnimy i koniec.

- To głupie, wiesz? Myślisz, że kitrają się po kątach, bo im się nudzi w życiu? Absolutne głupstwo, mój drogi, to dlatego, że moja Vi…

Spojrzałam na Thomasa, który słuchał tego z wielką przyjemnością. I… cholera, przecież teraz będzie za mną biegał i przytaczał niektóre teksty. O tym nie pomyślałam, gdy zapraszałam go do wspólnego podsłuchiwania. Oho, jeszcze czego! Miałam tam siedzieć i pozwolić Amy wyznać moje domniemane uczucia i obawy? W życiu.

- CÓŻ. SZKODA, ŻE nie znaleźliśmy Esmeraldy! – zawołałam, popychając Thomasa, żeby się przesunął i wstał. Widząc jego pełne wyrzutu spojrzenie, szepnęłam: - Starczy tego.

Wykrzywił się, jakbym właśnie zabrała mu ulubioną grę na konsolę, ale dźwignął się z ziemi tak, żeby nas nie było widać przez okno.

- Chodź, Rowllens, ci w środku już czekają, żeby dowiedzieć się co słychać u Es.

- Zabawny.

Oczywiście wiedziałam, że Thomas nic im nie powie. Skąd? Po jego rozbawionym spojrzeniu widać było, że zachowa dla siebie to, co usłyszał. Uśmiechał się lekko, ale już dawno przywykł, że jak robię coś bezsensu, to nie powinien zadawać pytań. Otworzył przede mną drzwi i puścił przodem.

Christopher siedział na łóżku przy uchylonym oknie i na nasz widok uśmiechnął się. A potem posłał miażdżące spojrzenie Charlesowi, który udał, że tego nie widzi. Udałam, że nie widzę Christophera, który kiwnął w moją i Thomasa stronę i spojrzeniem przekazał Oscarowi „Widzisz? Poszedł po coś, wrócił z Victorią. Znowu”. Miałam ochotę zacząć się z niego śmiać, ale zamiast tego opuściłam głowę, żeby nie widzieli, że coś mnie bawi. 

Co innego Thomas. Ten niestety nie ukrywał niczego.

- Zobaczcie na kogo wpadłem, gdy wracałem od Chejrona – oznajmił, a potem bezceremonialnie przyciągnął mnie do siebie, zarzucając mi rękę na ramiona. 

No pięknie. 

I weź teraz wytrzymaj to pełne błogiego spokoju spojrzenie Christophera, który obrócił się przodem do Charlesa i omal nie wykrzyczał „a nie mówiłem?”. Na szczęście ograniczył się do sugestywnego uniesienia brwi.

- Choć nie wiem, dlaczego ją tu przyprowadziłem – dodał, w końcu mnie puszczając.

Wzruszył ramionami i podszedł do stołu, przy którym siedział Oscar. Wyciągnął jednego papierosa z leżącej paczki i kiedy wsadził go pomiędzy wargi odwrócił się przodem do reszty i dodał lekceważąco: 

- Jest cholernie irytująca, nie?

Wciągnęłam powietrze przez nos i wstrzymałam oddech. Moje opanowanie zaskoczyło mnie samą, bo zamiast go udusić tam gdzie stał, posłałam w eter jedynie pusty uśmiech. Jeżeli na tym świecie są siły nad przyrodzone, to błagam, wysłuchajcie mnie…i mu coś zróbcie za mnie. Błagam.

- Och, no oczywiście, że jest, ale taki jej urok! 

Słowa Amy sprawiły, że poczułam się jak koza, którą próbuje zachwalić właściciel, żeby sprzedać bo dobrej cenie na bazarze. Pogłębiła to odczucie jeszcze bardziej, dopadając mnie i ściskając dłonią za policzki, tak jak robią to ciotki na imieninach, gdy chwalą, że „wyrosłaś na taką piękną dziewczynkę!”. 

Wykręciłam się z jej uścisku, ledwo dopadając łóżka, na którym siedział Charles.

- Co tam siostra?

Posłałam mu pełne politowania spojrzenie. Serio? Teraz to „siostra” a przed chwilą…?

Patrząc na jego krzywy uśmiech zdałam sobie sprawę z czegoś, co okazało się być w mojej głowie bardzo niewygodne. Owa myśl wierciła się i obijała, powodując duży dyskomfort. Oni wszyscy (poza Oscarem w jakiejś mierze) siedzieli sobie w tym pokoju, pewni, że ich nie słyszę i radośnie snuli teorie o tym jaka głupia jestem. Bo tak myślą. Może i mnie lubią, ale nawet teraz… Nawet teraz czułam na sobie ciekawskie spojrzenia wyczekujące tego co zrobię i czyją teorię potwierdzę.

- Vicky? - Drgnęłam, wyrwana z zamyślenia. Charles pochylił się w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami. - Wszystko okej?

- Tak, tak. - Machnęłam lekceważąco ręką, przesuwając się wyżej na łózko, tak, żeby móc się oprzeć na jego ramieniu i w niego wtulić. - Po prostu kacyk.

- Ha! Nic dziwnego, kochana, konsekwencje przejmowania władzy! - zawołała Amy, szczerząc się do mnie z pobliskiego krzesła. - Ciesz się, że skończyłaś tylko z kacem, a nie nożami w brzuchu, jak Cezar.

- A właśnie, jak o Brutusie mówimy… - Obróciłam głowę, szukając Christophera. Ten, nie potrzebując więcej szczegółów, posłał mi szeroki przepraszający uśmiech. - Peter jest grupowym, bo kręcą mnie mężczyźni u władzy.

Charles zarechotał, przyciskając mnie bliżej do siebie i pocierając dłonią po ramieniu.

- Coś w tym jest. Zobacz ile czasu spędzasz z nami, gdzie każdy jest grupowym swojego domku.

- Z czego pięćdziesiąt procent przez brak konkurencji, a pozostali przez…

- Nikogo nie interesują okoliczności, Rowllens - przerwał mi Charles, zakrywając usta dłonią. 

Skrzywiłam się, próbując uwolnić się teraz od niego. Jak to się dzieje, że akurat dziś, każdy chce mnie ściskać za twarz? Akurat gdy wspomnienia wczorajszych procentów nie dają o sobie zapomnieć?

- Widzisz co narobiłeś? - burknęłam w stronę Thomasa, gramoląc się z łóżka. - Teraz i oni nazywają mnie Rowllens.

- Przykro mi, że wiedzą, jak się nazywasz - odparł ten, unosząc brwi jakby nie rozumiał problemu. - Skoro własne imię ci się nie podoba, możemy wybrać inne. Jak chcesz, mogę do ciebie mówić „Braian”.

- Jakbyś potrzebował na to mojej zgody, i tak zrobisz co uważasz.

Słysząc to Thomas westchnął ciężko i wywrócił oczami.

- Z czym znowu masz problem?

Aż parsknęłam, unosząc brwi z niedowierzaniem.

- „Znowu”? - powtórzyłam ze sztucznym rozbawieniem.
- Tak, "znowu". Cały czas jesteś na mnie wściekła bez powodu.
- Aż tak trudno ci uwierzyć, że może mam powód czy po prostu twoje rozdmuchane ego nie może przyjąć takiej myśli?

Jego słowa nie powinny tak na mnie wpłynąć. Chłopak nie zrobił niczego, czym zasłużyłby sobie na takie potraktowanie. Jednak myśli, że wszyscy w tym pokoju uważają mnie za głupią, zakochaną idiotkę migała mi przed oczami od dobrych paru minut. A punktem zapalnym był on.
- Nie odpowiedziałaś - zauważył słusznie, nie tracąc spokojnego wyrazu twarzy.
- I nie zamierzam - prychnęłam.
- Sama nie wiesz, o co ci chodzi - zauważył, wykrzywiając usta w prześmiewczy sposób.
Bogowie, trzymajcie mnie...
- Za to ty doskonale wiesz. Znasz mnie tak dobrze, że czytasz mi juz w myślach i doskonale wiesz w czym problem - stwierdziłam cynicznie, wywracając oczami. Spojrzałam na niego, czekając na potwierdzenie: - Wiesz lepiej ode mnie, co myślę, tak?
- Nie, ale wiem, że...
- Oczywiście - przerwałam mu, kręcąc głą z niedowierzaniem. Oczywiście, że wiedział wszystko lepiej niż ja. Nawet to, co było w mojej głowie. A najwyraźniej, też to czego w niej nie było. - Oczywiście, że wiesz! Nikt w świecie nie zna mnie tak dobrze jak ty, hmm?
- Tego nie powiedziałem. - Chciał dodać coś jeszcze, ale mój monolog dopiero się zaczynał.
- Masz niezdrową obsesję na moim punkcie, wiesz? Teraz wiesz lepiej niż ja, co mam w głowie. Codziennie mnie prześladujesz, chodzisz za mną, jakbyś mnie śledził.
- A jakoś nigdy nie powiedziałaś, żebym przestał.
Przymrużyłam oczy, żeby widział jak się zastanawiam czy jest głupi, czy po prostu głupi.
- Jestem niemal pewna, że to były jedne z pierwszych zdań jakie między sobą wymieniliśmy - stwierdziłam, doskonale pamiętając moją traumatyczną podróż do tego wariatkowa. - Powinnam złamać ci nos, żebyś sobie przypomniał?
- Nie był złamany - przypomniał mi, a ja prychnęłam z politowaniem.
- Racja, wybacz. Tym razem bardziej się postaram - mruknęłam, wywracając oczami.

EK-Hem.

Omal nie podskoczyłam, gdy usłyszałam głośne odchrząknięcie za sobą. Zdumiona obróciłam głowę, by zobaczyć pełną konsternacji twarz Chrisa. Gdy chłopak zwrócił na siebie moją i Thomasa uwagę, jak gdyby nigdy nic obrócił głowę w kierunku pozostałych.

- Kto chce zagrać w ping-ponga?

Amy i Charles zerwali się jak poparzeni, przekrzykując się, które z nich o tym marzy bardziej. Nawet Oscar nie wydawał się zirytowany faktem, że musi wstać i gdzieś iść. 

Za to ja nawet nie zdążyłam się odezwać, gdy już ich nie było. Nie miałam też potrzeby ich zatrzymać, miałam o wiele ważniejszy problem. Nie, żeby Thomas sam w sobie był ważniejszy. O nie, w życiu. Ale udowodnienie mu, że mam rację się na niego wściekać, bo był durnym kretynem było chwilowo dość istotne.
- Widzisz, Rowllens, wystraszyłaś naszych przyjaciół.

Niby wiedziałam, że chłopak powiedział to, żeby rozładować atmosferę, ale było za późno. Coś kazało mi wyrzucić z siebie wszystko. To co uważałam na prawdę, to czego nie myślałam oraz wszystko inne.
- Nie moja wina, że się mnie uczepiłeś - zawołałam zirytowana, kładąc ręce na oparciu krzesła przede mną -  Nigdy cię nie prosiłam, żebyś uprzykrzał mi każdy dzień!
- Pomyślałaś kiedyś, że to działa w dwie strony? To uprzykrzanie dnia? - zagadnął, unosząc litościwie brwi.
- Ja nie biegam po obozie, szukają cię, gdy tylko znikniesz mi z oczu na pół godziny.
- To jest nas dwójka, bo ja też tego nie robię.
- Mam dowody, które świadczą przeciwko tobie. I świadków.
- Sama się podstawiasz! - prychnął z rozbawieniem, jakby moja słowa były niedorzeczne. No proszę, czyli jednak się przyznaje. Jak miło… Wydawał się zirytowany, co potwierdzało nieustanne wywracanie oczami i pobłażliwe parsknięcia.
- Ach, a więc teraz to moja wina - zaśmiałam się, wyrzucając ręce w górę z niedowierzaniem.
- Rozmawiać z tobą i się nie wściec, to wyczyn, Rowllens.
- Nikt ci nie każe ze mną rozmawiać - zauważyłam naburmuszona. - Przez większość czasu, gdy jesteś obok, czekam aż się zamkniesz.
- Zastanawiałaś się kiedyś, jak bardzo wkurzająca jesteś?
- Często. Wynik mam zawsze ten sam: o wiele mniej niż ty.
- Masz urojenia.
- Mam rację.
- W swoich urojeniach - doprecyzował i dopiero się ze mną zgodził.
Z trudem powstrzymałam się, żeby nie oznajmić, że to też jakaś racja. Obawiam się jednak, że tymi słowami przyznałabym mu rację. Dlatego zamiast tego spojrzałam na niego z litością.
- Może i mam urojenia - rozłożyłam teatralnie ręce, jakbym chciała mu udowodnić, że wcale mnie nie uraził. - Jak wtedy, kiedy myślałam, że da się ciebie lubić.
Thomas odchyliła głowę do tyłu, a po ruchu ramion mogłam stwierdzić, że się śmieje. Gdy spojrzał na mnie, widziałam rozbawienie zmieszane z niedowierzaniem.
- A więc teraz mnie nie lubisz?
- Teraz i nigdy wcześniej - ucięłam ostro.
A potem się wkurzyłam. Jak on śmiał mnie sprowokować aż tak. Jasne, że go lubiłam, bardzo go lubiłam. Cholera, ale musiał...musiał, prawda? Musiał przyjść, irytujący jak zawsze i zmusić mnie do wygadywania tych bzdur.
Thomas wyprostował się, kiwając głowa. Na jego twarzy malował się lekki uśmiech, który jakoś nie wyglądał mi na szczery. Czyżby miał mnie dosyć? Nie wierzę.
- Zapytałem tylko, czym cię tak drażnię. Odkąd cię znam, słyszę od ciebie, i od każdego z kim rozmawiałaś, jak bardzo cię wkurzam. Dlatego z łaski swojej, wyjaśnij mi, co ci tak we mnie przeszkadza.
Ścisnęłam wargi, najmocniej jak umiałam. Chciałam, naprawdę chciałam mu powiedzieć co. Co mnie w nim drażniło? Wszystko! A jednocześnie nic! I to mnie doprowadzało do jeszcze większego szału, cholera!
Zamiast mu to powiedzieć, wydałam z siebie bliżej nieokreślony i trudny do opisania dźwięk, warknięcie zmieszane ze zirytowanym bełkotem, i ruszyłam ku drzwi. Widząc to Thomas natychmiast stanął mi na drodze.
- Nigdzie nie idziesz, dopóki mi nie powiesz.
- Och daj mi spokój! - zawołałam zirytowana, próbując go minąć. Nic z tego. Gdy podniosłam głowę, by zabić go wzrokiem, zastałam na jego twarzy minę, wyraźnie wskazującą na to, że jest poważny. I może się ze mną tak kiwać przynajmniej najbliższą godzinę.
- Cały mnie drażnisz! - wypaliłam, chcąc obejść stół i dotrzeć do drzwi inną drogą. Thomas to przewidział, więc teraz staliśmy na dwóch przeciwnych końcach stołu, łypiąc na siebie złowrogo. - Ty i te twoje idiotyczne uśmiechy!
- Przeszkadza ci to, że się uśmiecham? - powtórzył, marszcząc brwi i patrząc mną mnie jakbym oszalała.
Nie.
- Tak! - zawołałam, machnąwszy ręką w jego stronę. -  Cały czas szczerzysz się do mnie, wypominając mi wszystko co zrobiłam źle, co zrobiłam głupiego, co powiedziałam nie tak!
- Bo robisz głupie rzeczy! - zawołał, najwidoczniej nie mogąc znieść moich oskarżeń. Patrzył na mnie jakby nie dowierzał, że jestem w tym co mówię poważna. - Chryste, kobieto...! Wysadziłaś szkołę. Wepchałaś się na Turniej, potrafiąc podnieść co najwyżej nóż do masła. Jak mam to inaczej nazwać, niż...
- A mimo, że jestem taka głupia, to i tak zaciągasz mnie w jakiś kąt, jakbym była twoją własnością!
- Co to ma do... - zaczął zbity z tropu, ale zaraz uznał, że powinien się zirytować na to co powiedziałam. - Czy ty słyszysz co ty mówisz?!
Czerpałam nieopisywalną satysfakcje z faktu, że udało mi się wyprowadzić go z równowagi. Był krok od przekroczenia granic swojej wytrzymałości.
- O nie, nie ma opcji - pokręcił głową, po czym wskazał na mnie ostrzegawczo palcem. - Nie zrobisz ze mnie tego złego. Nie dotknąłbym cię, gdybyś tego nie chciała.
- Byłam pijana! Skąd wiedziałeś, że cokolwiek od ciebie chciałam?! - zawołałam w jego stronę rozbawiona.
- Rzuciłaś się na mnie!
I tu całe rozbawienie, nawet jeżeli sztuczne, zastąpiła lodowata fala szoku.
- Że co?!
Thomas wyrzucił ręce w górę, odsuwając się od stołu. Patrzył gdzieś na bok, jakby szukał w pustym pomieszczeniu wsparcia. Siły, żeby ciągnąć tę rozmowę.
- Niemożliwe - zaprotestowałam stanowczo. - Mówisz tak teraz, żeby mnie upokorzyć.
- Albo nie mówiłem, żebyś nie zareagowała tak jak teraz - mruknął, bardziej do siebie, niż do mnie. - Ale tak, jest tak jak mówisz. Chcę cię upokorzyć, mówiąc, że się na mnie rzuciłaś. Bo to dla mnie definicja upokorzenia.
Dobra, może w tym co mówił była odrobina sensu. I byłam skłonna uwierzyć, że nie kłamał. Mimo to gwałtownie pokręciłam głową.
- Nie, na pewno nie. Nie tknęłabym cię z własnej woli, nawet pijana.
- Schlebiasz mi, ale to nie ma teraz znaczenia, Rowll...
- Oczywiście, że ma! - przerwałam mu oburzona. Thomas przechylił pytająco głowę.
- Ma znaczenie, ponieważ...?
Cholera. W mojej głowie była to dość istotna kwestia, ale czy kiedykolwiek zastanowiłam się dlaczego?
- Ponieważ... Ponieważ... Bo nie jestem jak te puste lalki, które wymieniasz co tydzień!
- Co proszę? - Zaskoczyłam go. Chłopak zmarszczył nos, patrząc na mnie z głęboką konsternacją. Bardziej niż zdziwiony, zdawał się nie dowierzać w to co słyszy.
- Dobrze słyszałeś - mruknęłam z fałszywą brawurą.
- Chryste, Rowllens, odpuść mi - zawołał, patrząc na mnie zażenowany tym co mam do powiedzenia. - Nie zrobiłem nic, żebyś miała o mnie takie zdanie.
- A za to ja zasłużyłam na bycie złośliwą, bezduszną i rozkapryszoną jędzą? - zawołałam z niedowierzaniem. - Bo z tego co mówisz, tak mnie widzisz!
- O tak, śmiało, obraź się - zasugerował wściekły. - Zawsze są winni wszystkiemu wszyscy dookoła, tylko nie ty. Gdy ktoś zrobi coś nie tak, jesteś pierwsza zdegustowana, za to w momencie, kiedy to ty nawalisz, nikt nie może złego słowa powiedzieć. Wtedy albo trzeba cie prosić, żebyś wyszła z łóżka, głaskać po główce, że jesteś wspaniała - tu zrobił przerwę, żeby się odchylić do tyłu i znacząco machnąć w swoim kierunku ręką - albo wyżywasz się na innych.
Okej. Zrozumiałam. Wszystko zrozumiałam. Miałam okropny charakter, byłam beznadziejna, a czas ze mną to piekło na ziemi. Zamiast poczuć się smutna, byłam wściekła. Skrzywdzona i wściekła.
- To po jaką cholerę wciąż...
Ale nie dokończyłam, bo kto otworzył drzwi od domku i usłyszałam wesołe:
- O! Jeszcze żyjecie. Czy idziecie grać w pingponga, bo..
- Nie teraz! - zawołałam, nawet nie patrząc w stronę Charlesa, który pojawił się w drzwiach. Całą swoją energię skupiałam na opanowaniu się, żeby nie zacisnąć Thomasowi rąk wokół szyi i nie udusić. Choć dzielił nas stół, byłam w pełnej gotowości. A przynajmniej gotowa spróbować.
- Okej, to raptem mój domek, ale okej. To wrócę zaraz z workiem na zwłoki, ale….
- Nie teraz, Charles - powtórzył Thomas, dobitniej.
Dobiegł mnie jakiś pomruk dezaprobaty, coś o byciu bezdomnym, a wreszcie dźwięk zamykanych drzwi.
Ani przez chwilę nie spuściłam oczu z Thomasa. Może to dziecinne, ale wzięłam do siebie tę bitwę na spojrzenia. Uniosłam brwi i przechyliłam głowę na bok, jakbym chciała się go zapytać "to na czym skończyliśmy?". Nie uśmiechnęłam się jednak wcale, aby wiedział, że mam go dosyć. Jego i tej rozmowy.
- Powiedz mi, Rowllens - zaczął, po czym opuścił głowę w dół, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. 

Pochylał się nad stołem, oparty o niego obiema rękoma. Gdy nasze spojrzenia znowu się spotkały, poczułam nagłą falę niepokoju. Jego spojrzenie nie przypomniało takich, jakich doświadczałam już niejednokrotnie. Teraz wydawało się oziębłe, lodowate. 

- Jak to jest, co? Jak ty mnie wyzywasz, wszystko jest w porządku. A gdy ja choćby wspomnę, jak dziecinnie i idiotycznie ty się zachowujesz to...
- Błagam, daj mi spokój - wymamrotałam, przygnieciona tym wzrokiem.
- ...świat się kończy, a ty z tą miną urażonej księżniczki lecisz na skargę do innych.
Wzniosłam oczy do nieba, mając nadzieję, że na suficie pojawi rozwiązanie moich wszystkich problemów. A że niestety nic się nie wydarzyło, uparcie zaczęłam się gapić na ścianę po mojej prawej. Uznałam, że nie będę zaszczycać go ani spojrzeniem, ani komentarzem. Poza tym nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Miałam wrażenie, że jego spojrzenie usilnie próbuje przeniknąć do mojej głowy z informacją, jak mało dla niego znaczę.
- I teraz będziesz tak stała obrażona, tak?
Tak. Będę.
Wywróciłam oczami, ale nie dałam się skusić. Nadal wytrwale wpatrywałam się w pomarańczową koszulkę naciągniętą na karnisz, żeby imitowała firankę.
- I teraz się obraziłaś, a ja jestem dupkiem, który śmiał zarzucać ci, że się obrażasz. - Usłyszałam pełen poirytowania komentarz. - Genialna taktyka.
Stałam tak, nie dając się sprowokować. Tylko w myślach prowadziłam zażartą dyskusję. W swojej głowie tworzyłam przepiękny monolog, przygotowywałam go sobie na później, gdy już będę gotowa mu coś powiedzieć. Chwilowo nie byłam. A on nie był gotowy usłyszeć, jak bardzo go nie cierpię.
- Jesteś kretynem.
Yhym, super. Choć mogłam być uparta, nigdy nie stanę się cierpliwa. Ani konsekwentna.
- A ty hipokrytką. Mało elokwentną.
- Podły egocentryk - mruknęłam, niby pod nosem, ale tak, żeby usłyszał. - Jak jestem taka beznadziejna, to dałbyś mi wreszcie spokój. Zostaw mnie w spokoju. Przestań za mną łazić, przestań ze mną rozmawiać.
Mówiłam to tylko dlaczego,  żeby zobaczył jaki jest dla mnie podły. Żeby zrozumiał, że to co mi właśnie powiedział, jasno wskazuje na jedno: jestem okropna i przebywanie ze mną to horror. 

Nie spodziewałam się jednak, że ten się ze mną zgodzi.
- Mówisz masz.
Poczułam bardzo nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.
- O proszę, nagle dotarło - żachnęłam się. Objęłam się ramionami, wściekła. Wcale nie chciałam, żeby przestał ze mną rozmawiać.
- Wyłożyłaś to jasno i klarownie - powiedział oschle, nie patrząc na mnie.
Wydałam z siebie pełne dezaprobaty prychnięcie, nie wiedząc co zrobić. Staliśmy tak po dwóch stronach stołu. Żadne z nas nie ruszyło się z miejsca. To, że Thomas nie wyszedł, trzaskając drzwiami, pozwalało mi mieć nadzieję, że zaraz mnie przeprosi. Choć z drugiej strony, to teoretycznie był jego domek (a przynajmniej to on tu mieszkał). Czy to ja powinnam sobie pójść? Pewnie tak. I nawet chciałam, ale nie potrafiłam się do tego zmusić.
- Jesteś na mnie zły? - zapytałam, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
- Wściekły - odparł, kiwając głową, że zgadłam.
Ściągnęłam usta na znak, że to zrozumiałe i nie mam zastrzeżeń, ani nic do dodania w tej kwestii.
- A ty?

- Nie, ja nie jestem na siebie zła - oznajmiłam lekko, przenosząc ciężar ciała na druga nogę. Uparcie gapiłam się tylko i wyłącznie na pomarańczową koszulkę w oknie. - Jestem bezduszna, zapomniałeś?

- Czy jesteś zła na mnie - sprecyzował.
- Chwilowo cię nienawidzę - powiedziałam, od niechcenia oglądając swój nadgarstek, na którym wczoraj w nocy Christopher siłą zawiązał mi jakiś sznurek, twierdząc, że to bransoletka.
Nie chciałam na niego patrzeć, jednak ciekawość wygrywała z moim uporem. Co chwila próbowałam podejrzeć, jaką ma minę i co robi. Ale nie robił wiele- stał przede mną z rękoma w kieszeniach spodni i z wątłym zainteresowaniem oglądał plamy po herbacie i mleku na stole.
W końcu podniósł głowę i akurat złapał mnie na gorącym uczynku, gdy na niego patrzyłam.
- Chcesz rozegrać partyjkę pingponga?
Wywróciłam oczami, prostując się. Cholera, jak on mnie wkurzał.
Ruszyłam w stronę drzwi, ale po paru krokach zdałam sobie sprawę, że chłopak wcale nie idzie ze mną. Gdy się odwróciłam, odkryłam, że nawet nie ruszył się z miejsca.
- Idziesz? - spytałam zblazowana. - Czy mam tę partyjkę rozegrać sama?
W odpowiedzi usłyszałam stłumione parsknięcie, i z trudem powstrzymywany ironiczny uśmieszek.
- Z tego co wiem, powinnaś zastać tam przynajmniej Charlesa.
- Zaproponowałeś. I zgodziłam się. Więc teraz rusz się i chodź ze mną zagrać.
- Koniec z nienawidzeniem mnie? - zapytał, śląc mi jedno z bardziej niewinnych spojrzeń jakie widziałam w całym swoim życiu.
- Dodaj coś jeszcze, a zmienię zdanie.
- Nie ośmielę się - odparł cynicznie, nie spiesząc się, żeby o mnie podejść, choć stałam tylko parę kroków od niego. A gdy był na mojej wysokości, rzucił mi rozbawione spojrzenie z góry i dodał: - Choć myślę, że nie byłabyś taka zadowolona, gdybym faktycznie przestał cię, jak to nazywasz, nękać.
Skończony kretyn.

Patrząc wymownie w sufit, jakby drewniane belki miały mnie uspokoić, obróciłam się, żeby go dogonić. Byłam zirytowana, jak bardzo miał rację.

- Już nie jesteś na mnie zły?

- Jestem - odparł, otwierając drzwi i puszczając mnie przodem. - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mnie irytujesz.

Spojrzałam przez ramię, żeby wyraźnie zobaczył moje kpiące spojrzenie.

- Jakieś dziesięć minut temu bardzo dobitnie mi to wyjaśniłeś.

- Zapomnij - mruknął, wykrzywiając się lekko. - Nie jesteś aż taka zła.

O proszę. To prawie jak komplement.

- Ty tez nie - wymamrotałam, zła, że akt dobroci z jego strony popchnął mnie do takich wyznań. - Mogłam przesadzić.

- Choć nadal nie dowiedziałem się, czym cię tak drażnię.

Z niedowierzania aż uchyliłam usta, wlepiając w niego spojrzenie.

- Żartujesz chyba...

Thomas nic nie odpowiedział, tylko posłał mi wkurzający uśmiech numer trzydzieści cztery.



1 komentarz:

© grabarz from WS | XX.