Wakacje z o.o. (36)


 Witam Was wszystkich bardzo serdecznie, mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze czasem wpadnie i zerknie na ciąg dalszy tej historii. Nawet jak tylko z sentymentu. 
Jeżeli nie macie nic przeciwko, chciałabym Was poprosić o drobną przysługę: jeżeli to czytacie, zostawcie po sobie komentarz. Zależy mi na skromnym "jestem tu", żeby zobaczyć, czy wrzucam to jeszcze dla kogoś, czy puszczam w eter internetu.
+ Jak pewnie się zdążyliście zorientować- ustawiłam nowy szablon. Z tamtym coś się stało, zniknęły wszystkie grafiki, a ja oczywiście nie umiem tego naprawić ;) Dlatego, jeżeli coś wam nie pasuje- tu czcionka jest za mała, czy cokolwiek- dajcie znać.

Życzę Wam cudownych wakacji!
Buziaki,
Gwiazda

PS Cieplutkie pozdrowienia dla Kate240 ;)


ROWLLENS XXXVI

Poranki nigdy nie były moją ulubioną porą dnia. Tym bardziej poranki w domku Hermesa. Masakra, serio. Ludzie powinni przestrzegać, równie poważnie co „nie zabijaj”, równie istotnej zasady: „nie budź człowieka, który śpi”. Kropka.
Kogo ja oszukuję.
Za nic nie oddałabym tych pobudek…
Codziennie z objęć snu wyrywało mnie coś coraz bardziej absurdalnego. Amy ucząca Chase’a jogi, przy lecącym na pół obozu „Toxic” Britney (tak, to da się połączyć). Johnny próbujący wytłumaczyć komuś przez telefon, że nie jest nielegalnym emigrantem z Burkiny Faso i nie nazywa się Carlod Di Srallos, tym razem przy akompaniamencie rechotu Amy i Suzanne. Krzycząca Suzanne, która przed chwilą obudziła się z wyprostowanymi włosami (a dokładniej połową, bo obudziła się w trakcie starań Nicolasa i Amy, by przekręcić ją na drugi bok). Nicolas siedzący na moich plecach i ignorujący fakt, że akurat śpię, bo koniecznie musiał się ze mną podzielić historią z dzieciństwa. 

Te poranki przypominały mi, jak bardzo się cieszyłam, że tu trafiłam. Co oczywiście byłam gotowa wyprzeć, gdybym tylko została o to posądzona.

Tak było i dziś. 

Obudziły mnie przyciszone głosy, a gdy zaspana podniosła głowę, ujrzałam Amy pochyloną nad zagłówkiem łóżka, na którym spał bodajże Nicolas. Dziewczyna nucąc pod nosem, smarowała mu czyś po twarzy. Jak się okazało, postanowiła nałożyć mu hennę na brwi. I przestrzeń pomiędzy nimi.

Pomysł uznałam za genialny, wykonanie oceniłam na niczego sobie, a poziom wnerwienia Nicolasa, gdy się zobaczył w lustrze, na skrajnie przesadzony. Przynajmniej dzięki Amy się dowiedział, że z mono-brwią mu nie do twarzy. I nigdy tak się nie skrzywdzi. Powinien być wdzięczny- a gdyby kiedyś był ciekawy, zrobił tak, a żona przyniosła mu papiery rozwodowe? Bo powinna. Serio. Nicolas z mono-brwią to najstraszniejsza rzecz jaką widziałam jak długo żyję. A przypominam, że wysadziłam pół szkoły.

Nie mniej przyszedł czas, żeby pójść na śniadanie, zanim ono się skończy. A potem powlekłam się w stronę domku Zeusa, mając nadzieję, że jego mieszkańcy wymyślą mi atrakcję na następne godziny. 

Już miałam nacisnąć klamkę i wejść do środka, gdy drzwi same się przede mną otworzyły. A w nich pojawił się Thomas.

- Hej Thomas – powiedziałam, patrząc na niego równie zaskoczona co on na mnie.

Ale ten, zamiast stanąć w miejscu jak ja, zdziwiony, szybko odzyskał normalny wyraz twarzy. Nawet nie… Wydawał się być zły?

- Rowllens, nie teraz.

Brzmiał bardzo poważnie. Nawet na mnie nie spojrzał, po prostu złapał za ramiona, żeby przesunąć mnie sobie z przejścia i wyleciał na dwór. Zatrzymałam się w progu, żeby obrócić się za nim.

- O-okej – mruknęłam, patrząc na jego plecy gdy ten szybkim krokiem przemierzał trawnik.

Przez chwile poczułam ucisk w brzuchu, wywołany strachem. Czy to możliwe, żeby ten jednak nadal był na mnie zły? Wczoraj mogłam być wredna, gdy mu wytykałam jak mnie wkurza i jak go nienawidzę, ale potem przyznałam, że tak nie jest i nawet dałam się ograć w ping-ponga (przegrałam celowo; nie słuchajcie Christophera).

Zachowanie chłopaka było bardziej niż tylko dziwne, więc postanowiłam znaleźć jego powód. Choć Thomas akurat wyszedł, weszłam do domku Zeusa. W środku zastałam pozostałą trójkę, a na dodatek Helene, Inez i Arthura. Gdy tylko omiotłam pomieszczenie wzrokiem, poczułam się jeszcze dziwniej. Inaczej niż zawsze, atmosfera w pomieszczeniu była dosyć napięta.

- Hej – rzuciłam w przestrzeń, witając się z każdym tu obecnym. – Czy…czy coś się stało? Gdzie poszedł Thomas i dlaczego wyglądał na wściekłego.

- Och, nic wielkiego – oznajmił Arthur. – Poszedł zabić Chejrona.

Uniosłam brwi, zatrzymując się w miejscu. Nie byłam pewna, czy powinnam dowiedzieć się o co chodzi, czy już teraz lecieć za Thomasem i go powstrzymać. Z drugiej strony, zdziwiłam się, jak blisko byłam od mruknięcia „aha” i sprawdzenia, co mają w lodówce. To miejsce zmienia ludzi, cholera. 

- Słucham?

Spojrzałam na Arthura z lekkim przestrachem, licząc, że się przesłyszałam. Chłopak podkulił niewinnie ramiona, jakby nic wielkiego się nie stało.

- Tak, zabić. Bo mu nie powiedział, że moja mama jest alkoholiczką – uzupełnił, a widząc moją minę dodał, jakby chciał mnie pocieszyć: - Bez stresu, właśnie odebrano jej prawa opieki nade mną.

Teraz to już kompletnie nie wiedziałam jak powinnam zareagować. W popłochu omiotłam spojrzeniem pomieszczenie, szukając wsparcia u pozostałych. Przy okazji próbowałam na szybko wydedukować po ich zachowaniu, jak powinnam sam się zachować.

Na łóżku obok Arthura siedziała Inez, która wyglądała na smutną. Okej, ale to córka Afrodyty, nie? One stereotypowo płaczą bez powodu. Nie mogę polegać w ocenie sytuacji tylko na niej. Kolejna osoba: Helen. Ta dla odmiany wydawała się spięta od stóp do głów, jednak dzielnie próbowała wyglądać na zrelaksowaną. Siedziała na krześle z łydką opartą o kolano. Przy stole poza nią siedział Christopher. Syn Eris opierał się łokciami o swoje kolana, pochylony przodem do Arthura. Akurat jego uwaga skupiona była na mnie, ale po pozycji, mogłam założyć, że wcześniej rozmawiał z synem Tanatosa. Charles opierał się o ścianę, siedział na tym samym łóżku co Arthur. W dłoniach trzymał kubek, a na twarzy był blady jak ściana. Oscar, jak to Oscar, opierał się o parapet ze skrzyżowanymi rękoma.

Nic. Żadnej podpowiedzi, co powinnam zrobić.

- Cholera, jak to – wydukałam, pochodząc bliżej do łózka, na którym siedział Arthi. Poklepałam Charlesa w nogi, na znak, żeby zrobił mi miejsce. - Co się stało?

- Tak to. - Syn Tanatosa wzruszył ramionami. Jako jedyny (poza Oscarem) nie wydawał się przejęty. - Wreszcie ktoś się tym zajął.

- Wreszcie? – powtórzyłam. Dla pewności, że dobrze rozumiem chłopaka.

- Podobno Chejron już rok się o to starał – wyjaśniła Helen, poprawiając się na krześle.

- Tak, powiedziałem mu, że moja mama pije i przepija wszystko z zasiłku, więc pomógł mi.

- Chejron… Ale powiedział ci, że to oznacza…? – zaczęłam, niepewna na jakim etapie jesteśmy w tej rozmowie. Nie chciałam palnąć czegoś, czego zaraz będę żałowała.

- Tak, oczywiście, że powiedział – natychmiast odpowiedział mi Arthur, patrząc na mnie. Jego spojrzenie zdawało się wręcz mówić, że nie muszę być taka spięta. Jakby to on próbował pocieszyć mnie. 

- Czyli wiesz, że zabiorą cię od mamy? – upewniłam się.

- Nie mam nic przeciwko. Wiesz, to trochę skomplikowane, ale posłuchaj… Bo ogólnie, to…

Arthur zaczął mówić, a ja okręciłam się tak, żeby sięgnąć po kubek, z którego pił Charles. Zanim syn Zeusa zdążył zareagować, wyjęłam mu naczynie z dłoni i upiłam łyka.

Cholera, to był rum, nie herbata!

- Nie czuję, jakbym stracił kogoś…istotnego – ciągnął Arthur.

Wytrzeszczyłam oczy na Charlesa, gromiąc go spojrzeniem. Co on ma najlepszego w głowie, zalewając się w takiej sytuacji!?

- Jest jedenasta! – syknęłam ledwie dosłyszalnie. 

Chłopak posłał mi przerażone spojrzenie i przepraszający uśmiech.

- Nie jestem dobry w…tym – jęknął, tak, żebym tylko ja go usłyszała.

Nie przestając gromić go pełnym dezaprobaty spojrzeniem, wcisnęłam mu jego własność i odwróciłam się znowu do Arthura.

- Po prostu straciłem mieszkanie z bełkoczącym ciałem na kanapie. Była taka od zawsze. Wcześniej był „ktoś”, kto się mną zajmował. Jej chłopak, czy ktoś taki. No ale był spoko. Ale od dwóch lat nie ma go i nie dałem już rady.

Byłam przerażona, że piętnastolatek tak o tym mówi. O matce, jako „ciele na kanapie”. Nie uważałam, że to jego wina. Byłam przerażona, że życie doprowadziło go do takiego postrzegania osoby, która powinna być dla niego mamą. Poza tym- od dwóch lat? Czyli w wieku trzynastu lat już miał ten bajzel na wyłączność…?

- Jak się czujesz? – odezwała się Inez, delikatnie dotykając go w ramię.

- Szczerze? Dobrze. 

- Arthi, słuchaj… - zaczął Chris, ale brat jego kumpla natychmiast pokręcił głową.

- Chris, serio. Ja wiem, że myślicie, że jestem załamany, zdruzgotany, przerażony i ojciec wie jaki jeszcze… - Chłopak podkulił ramiona i posłał mu pusty uśmiech. – Ale serio, tak nie jest. 

Syn Eris uniósł brwi, jakby w to wątpił. Nie skomentował tego, po prostu westchnął ciężko i opadł na oparcie krzesła. 

- Nie zmyślam. Bo teraz będzie lepiej – kontynuował ten, rozglądając się po pomieszczeniu. Wydawało się, że szuka kogoś, kto mu uwierzy. Sojusznika. – Nie muszę już tam żyć, a za matką nie będę tęsknić. Nie znam jej na tyle, żeby za nią tęsknić.

To było zbyt straszne, żeby mu przytakiwać. Nawet jeżeli tak uważał, nawet jeżeli naprawdę czuł się dobrze… Nie byłam w stanie kiwać głową, gdy ktoś mi mówił, że nie będzie tęsknił za swoją mamą, której nie znał, bo ta ostatnie lata wegetowała pijana na kanapie.

- Martwię się, co moja matka beze mnie zrobi. Czy zrobi cokolwiek, żeby przeżyć. W sumie jakoś dawała sobie radę, gdy byłem tu całe wakacje i w każdą przerwę od szkoły… Ale nie wiem. Nie chcę, żeby to nadal było moim problemem. Przepraszam.

- Arthur, nie przepraszaj… - jęknęła blondynka, ściągając brwi z troską wymalowaną na twarzy. – To twoja mama powinna cię przepraszać.

Chris znowu pochylił się, patrząc na Arthura poważnie. 

- Dobra. Czyli rozumiem, że nie jesteś w histerii?

- Nie. – Arthur pokręcił głową. – Tak jak nie byłam te czterdzieści osiem razy wcześniej, gdy już o to pytałaś.

- Jak będziesz sam, zaczniesz płakać?

- Nie. – Chłopak spojrzał na niego z politowaniem, ale dla pewności dodał: – I nie mówię tego, bo są tu dziewczyny i kumple mojego starszego brata. Nie będę płakać, serio.

Christopher uśmiechnął się ledwo zauważalnie pod nosem, słysząc tak słuszny argument.

Siedziałam cicho, nie przeszkadzając im. To najlepsze, co mogłam zrobić. Doradzać nie umiałam. I kim byłam, żeby mówić mu, co powinien zrobić, czuć, myśleć? Wsparcia miał dostatecznie dużo, a im dłużej na niego patrzyłam, miałam wrażenie, że więcej, niż potrzebuję. Widząc zblazowaną minę Arthura, gdy Christopher próbował odkryć jakiś słaby punkt, który odkryłby ukryte uczucia chłopaka, zaczynałam sądzić, że to nie my się tym bardziej przyjmujemy, niż sam poszkodowany.

- Pójdę zobaczyć, jak Thomas – mruknęłam, wstając.

- Raczej jak Chejron – zauważyła Helen, na co Arthur się roześmiał. Córka Apolla mrugnęła w jego stronę, również się uśmiechając. Niemal z wdzięcznością, że nie musi już dusić się w tak smętnej atmosferze.

- Czy jak go znajdziesz – odezwał się Arthur, zanim zdążyłam wyjść, - możesz mu wyjaśnić, że nic mi nie jest? Wiesz, zanim tu wparuje i urządzi kolejną sesję terapeutyczną.

Pokiwałam głową, a Arthur natychmiast dodał, patrząc na Chrisa:

- Bo ty mi wystarczysz! Jesteś wspaniałym terapeutą, serio! 


Thomasa nie trudno było znaleźć. Właściwie znalazł się sam.

Zobaczyłam go gdy akurat wychodził z Wielkiego Domu, a właściwie najpierw usłyszałam jak trzaska za sobą drzwiami. Przyspieszyłam kroku, gdy ten szybkim krokiem pokonywał schody z werandy.

- Thomas! – zawołałam, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Podziałało, bo chłopak w pół kroku drgnął, jakby wpadł na niewidzialną ścianę. Gdy mnie zobaczył, na jego twarzy znowu pojawiła się żądza mordu.

- To jakiś żart – mruknął, mijając mnie.

Nie dałam się zostawić w tle i dzielnie popędziłam za nim. Choć chłopak ewidentnie na mnie nie czekał, gdy tylko zrównałam z nim krok, zaczął mówić:

- To jakiś chory żart. Im się coś mocno pomyliło.

Z trudem go prześcignęłam, choć wcale nie biegł. Szedł, ale szedł tak, jakby planował tym krokiem staranować przynajmniej kilka zapór policyjnych. Dlatego musiałam podbiec, by stanąć mu na drodze i spróbować zatrzymać.

- Thomas, poczekaj…

- Na co mam czekać? – Zaszczycił mnie przelotnym, pełnym niedowierzania spojrzeniem. – Bo jeżeli na cud, to nie mam czasu.

W sumie nie miałam pojęcia, co mu odpowiedzieć. 

Jedyne co wiedziałam, to że Thomas w tym stanie wzburzenia, to ostatnie czego teraz trzeba w domku Zeusa. Arthur może i był pogodzony ze swoją sytuacją, ale jego starszy brat był gotowy podpalić jego matkę żywcem, a potem Chejrona. To raczej nie byłoby pomocne, dla Arthura.

Oparłam dłonie o ramiona Thomasa, próbując go zmusić, żeby stanął w miejscu. Miałam nadzieję, że to poskutkuje, bo nie uśmiechał mi się truchcik tyłem przed nim.

- Poczekaj, porozmawiaj ze mną!... – zawołałam, gdy próbował mnie przesunąć na bok i minąć. Omal mu się udało, ale byłam nieugięta.

- Wybacz Rowllens, ale w tym momencie nie mamy o czym rozmawiać.

- Wręcz…przeciwnie… -wysapałam, zapierając się z całych sił nogami, próbując zmusić go do zatrzymania się.

- Rowllens, odsuń się.

- Nie, dopóki się nie… - Tu omal się nie zabiłam, potykając się o leżącą za mną gałąź. -…uspokoisz!

Thomas wykorzystał to, że próbując zachować równowagę przestałam utrudniać mu przejście. Przeklęłam w myślach, znowu ruszając za nim.

- Cholera, zatrzymaj się! – zawołałam, ponownie zagradzając mu drogę. – Stój, jak do ciebie mówię.

- Chryste, kobieto, co mam zrobić, żebyś odpuściła! – warknął w moją stronę, mordując mnie spojrzeniem.

- Uspokoić się! – zawołałam. 

- Uspokoić się?! - Rozbawiłam go równie bardzo, co zdenerwowałam. - W tym momencie, wybacz mi, ale to ostatnie co zrobię.

I bezceremonialnie mnie minął. Głośno wypuściłam powietrze przez nos, ściągając usta. Zagradzanie mu drogi nie miało sensu, czas na inną taktykę.

Jedyny znany mi sposób, by zwrócić uwagę Thomasa, to było go zdenerwować. A teraz potrzebowałam jego uwagi, by przemówić mu do rozsądku. Chwyciwszy się tej myśli, zawołałam za nim:

- Arthur właśnie stoi przed zupełnie nową sytuacją w jego życiu, i ostatnie czego mu trzeba, to wściekły brat, z urażoną dumą, bo Chejron mu czegoś nie powiedział!

Yhym, sukces. Thomas błyskawicznie odwrócił się w moją stronę. Jego spojrzenie mogłoby zabić, byłam pewna. Ale dzielnie nie zerwałam kontaktu wzrokowego, próbując wyglądać równie groźnie co on.

- Urażoną dumą? – powtórzył patrząc na mnie z wściekły. - O co…

- Nie ważne – cmoknęłam i wykonałam ruch ręką, jakbym chciała odgonić od siebie moją wcześniejszą wypowiedź. Korzystając z okazji, że się zatrzymał, podeszłam bliżej, aby nie krzyczeć na pół obozu. – Musiałam cię czymś ściągnąć na ziemię.

- Co proszę?! – Teraz to był już ewidentnie wkurzony. Przynajmniej był wkurzony tu, a nie w drodze do domku Zeusa. – Jesteś…

- Genialna, zgadzam się – wcięłam mu się w zdanie i machnęłam ręką w jego stronę. – A teraz wdech, wydech, wdech… I się opanuj.

- Czy ty Rowllens w ogóle rozumiesz, co tu się dzieje? – spojrzał na mnie bliski wybuchu.

- Tak, ale…

- Nikt, ale to absolutnie nikt, nie wpadł na to, że może powinienem wiedzieć, że mój brat ma tak…tak…durną matkę! – dokończył, zaciskając zęby, jakby walczył sam ze sobą, żeby nie nazwać jej w o wiele gorszy sposób.

- Thomas, to jest…

- Jego sprawa. Wiem! 

Chciałam powiedzieć, że to jest szokujące i straszne, ale fakt. To była sprawa Arthura. 

- Ale to ja się tu nim zajmuję. Ja mam o niego dbać. Ja jestem jego starszym bratem, do cholery, a oni ukrywają przede mną fakt, że Arthur po wakacjach wraca do cuchnącego alkoholem mieszkania i kobiety, która wstaje z kanapy tylko rzygać albo iść po kolejny litr!

- Thomas… - spróbowałam dojść do głosu. Chłopak krążył nerwowo w tę i z powrotem po ścieżce, wokół mnie. Od prób ustawienia się przodem do niego, zaczynało mi się powoli kręcić w głowie.

- I czy skoro mam o niego dbać, nawet jeżeli jest to parę tygodni w roku, to czy nie powinienem wiedzieć, że ten dzieciak ma takie problemy? 

Opadł na ławkę, pochylając głowę do przodu i ukrył twarz w dłoniach. Kiedy znów spojrzał przed siebie, wyglądał na naprawdę poruszonego. 

- Czy Chejron myśli, że jak powie komuś, że moim ojcem jest pieprzony grecki bóg śmierci, to jak potem podetknie mi rodzeństwo, to będę równie sceptyczny do nich? Przecież to normalne, że jak się człowiek dowiaduje, że ma brata, to traktuje go…jak brata.
Nie pozostawało mi nic innego, jak pozwolić mu gadać, co jakiś czas przytakując kiwnięciem głowy.
-
Gdybym chciał zajmować się bachorami, poszedł bym do skautów, i interesował się nimi raz na rok na kolonii czy coś… - urwał, marszcząc brwi. - Czy jak to tam u nich jest… - Pokręciłam głową, na znak, że nie mam zielonego pojęcia. Syn Tanatosa i tak był już z powrotem przy właściwym temacie: - Tu pilnuję, żeby Arthur się nie dał zabić, bo to mój brat, do cholery. Nie z dobroci serca i zamiłowania do wolontariatu. Więc jak coś mu się dzieje, to chcę, kurna, wiedzieć.

Przycupnęłam obok niego, nie wiedząc, co powinnam zrobić. Co powiedzieć?

- Arthur przez prawie rok mieszka z alkoholiczką. Musi kraść z jej portfela pieniądze, żeby ich nie wydała i było z czego opłacić rachunki. Dziecko jest zmuszone okradać własną matkę, bo jest bardziej odpowiedzialny od niej – mówił bardziej do siebie, niż do mnie. 

Przygryzłam usta, próbując wykrzesać z siebie coś, cokolwiek, co mogłoby pomóc w takiej sytuacji. 

Thomas pokręcił głową, nerwowo uderzając pięścią w swoje kolano. 

- Nie, Rowllens, tak nie powinno być nigdy.

- Wiem.

- On… On jest tak potwornie znieczulony… Tak się dostosował, że nauczył się nie czuć absolutnie nic do tej kobiety. Mówi o niej jak o obcym człowieku, przysięgam ci. Jakby nie była dla niego nikim ważnym.

- To samoobrona, Thomas – powiedziałam cicho. – Pewnie łatwiej mu było tak myśleć, niż, że to jego mama…

- Tak, pewnie tak – mruknął automatycznie, a ja wcale nie czułam, że faktycznie się ze mną zgadzał.

Przez chwilę nic nie mówił. Jak przed chwilą nie mógł ustać w miejscu, przez targające nim emocje, tak teraz zaczęłam się martwić, że nie ruszy się z tej ławki przez najbliższe dwa dni. Siedział, patrząc przed siebie, z szeroko otwartymi oczami. A jego wyraz twarzy nie zdradzał niczego.

Nerwowo poprawiłam się na swoim miejscu. Tak bardzo chciałam powiedzieć mu coś, o by pomogło. A zamiast tego bałam się na niego spojrzeć, nie wiedząc, czy mogę.

- Dobra, kogo ja oszukuję. – Thomas westchnął przecierając twarz. Opadł na ławkę i machnął ręką, jakby wszystko było już dla niego jasne. – Jestem wściekły na siebie, nie Chejrona.

- Na siebie?

- Nawaliłem. Arthur bał mi się powiedzieć.

- Ty nawaliłeś? - wytrzeszczyłam oczy, próbując znaleźć na jego twarzy głębokie rany, tłumaczące by wstrząśnienie mózgu lub inny wypadek, który tłumaczyłby to szaleństwo.

Thomas patrzył przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, unosząc brwi wysoko. Jakby sam sobie nie dowierzał, co właśnie odkrywał i nie mógł pojąć jakim cudem to wszystko mogło się wydarzyć.

- Tak, ja. Przecież to dziecko na mój widok dostaje zawału, wiesz o tym. Co wakacje traktuję go jak worek treningowy.

- Przecież nie miałeś pojęcia…

- Ha! Nie wiedziałem! – zawołał rozbawiony, patrząc na mnie tak, że omal się nie odsunęłam pod ciężarem jego spojrzenia. – To co? To przez to mogłem go sobie zamknąć w łazience na kilkanaście godzin lub przywiązać na pół dnia do drzewa lub cokolwiek mi wpadło do głowy danego dnia?

No nie.

Chłopak widząc moją minę, odgadł, co o tym myślę. Pokiwał głową.

- Właśnie. Też mi się tak wydaje.

Nic nie powiedziałam. Nie potrafiłam sformułować zdania tak, żeby wytłumaczyć mu, że to nie tak jak myśli…

- Judy wie? 

- Tak, Arthur powiedział nam jak wrócił od Chejrona. Przyszedł i powiedział, że wreszcie został sierotą – prychnął, patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Jakby się ucieszył, że jego matka już nią nie jest.

- I co wtedy zrobiliście?

- Jak wszytko opowiedział, zaciągnąłem go do chłopaków.

Spojrzałam na Thomasa powątpiewająco. Jakbym chciała się zapytać, czy naprawdę myśli, że najlepszą rzeczą, jaką mógł w tamtej chwili zrobić, to zabrać nieszczęśnika do swoich kumpli.

- Nie patrz tak na mnie… Po prostu nie chciałem, żeby był sam, a ja musiałem iść do Chejrona – wyjaśnił, jakby bardzo chciał wierzyć, że to prawda. Po chwili odetchnął głęboko i dorzucił niechętnie. – I nie miałem pojęcia, co mam robić. Nadal pewnie się nim zajmują lepiej, niż ja bym potrafił.

- A nie mogłeś zostawić go z Judy, zamiast ciągnąć do nich?

- Judy? – mruknął rozbawiony, po czym pokręcił głową. – Jak tylko to usłyszała, zamknęła się w łazience. Pewnie siedzi tam nadal i płacze.

No nieźle. Czyli Judy też uważa, że jest głównym źródłem nieszczęścia w życiu Arthura? To znaczy… Jasne. Nie mówię, że chłopak miał z nimi lekko. Ale chwilowo mówimy o jego mamie i opiece nad nim, nie o tym, czy Thomas i Judy go gnębią. Tym bardziej, że… No cholera. Każdy tutaj wiedział, że nikt nie kocha Arthura, jak ta dwójka. Nawet Amy, jeżeli potraficie w to uwierzyć.

- Ja pier… - Thomas westchnął, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Nadal pochylał się do przodu, opierając łokcie o kolana. – To się nie dzieje. To nie miało prawa się wydarzyć. Nie Arthurowi.

Nie wiedząc co mam robić, położyłam dłoń na jego ramieniu i ścisnęłam, jakby to mu miało dodać otuchy. Ta, jasne. Jakby coś w takiej sytuacji jak ta, mogło poprawiać humor…

- Może to naciągnę, ale tak sobie myślę… Znam Arthura krótko i choć widziałam go w paru sytuacjach w których wydawało się, że zrobi wszystko, bylebyś go nie dopadł i nie zabił… To on jest tu naprawdę szczęśliwy z wami. 

- Jak.

- Tak, że ma tu namiastkę normalności – odparłam, pewna tego co mówię. – Nie jest sam jeden na świecie, odpowiedzialny za wszystko. Ma starszego brata, siostrę, teraz nawet młodszy mu się trafił. Nie musi się martwić o pijaną matkę, rachunki, zakupy, o nic. A to, że go z Judy czasem pognębicie, to część tego. To normalne, że starsze rodzeństwo dokucza młodszemu.

- Nie jeżeli ma taki dom.

Czy tylko ja się z tym nie zgadzałam? Co to za argument… Jasne, jakiś jest. Ale czy od tej pory mamy nosić Arthura na rękach z tego powodu, głaskać go po główce i poprawiać poduszki pod placami? Inaczej: czy Arthur by tego chciał? Jakby…nie mogłam uwierzyć, że chłopak chciałby być traktowany inaczej, bo miał jak miał w domu. To by oznaczało, że jest powód, dla którego wszyscy mieliby obchodzić się nim wyjątkowo. A gdy tego nie robili (bo nie mieli pojęcia o problemie), mógł zachowywać się jak każdy, jakby nie był obciążony żadnym piętnem.

- Ale postaw się na jego miejscu. Tutaj nikt nie wie o tym, co ma w domu. I dzięki temu wszyscy traktują go normalnie, tak jakby go traktowali mimo wszystko. Bez wiedzy, że ma w domu jak ma. Może udawać, że to co zostawia w domu faktycznie nie istnieje. Jakby ci powiedział, to stałoby się częścią waszej relacji.

- Mógłbym mu pomóc – przerwał mi ostro, niemal zirytowany.

- Na pewno – przytaknęłam, nie zamierzając się kłócić. – Ale to co ma tu, przestałoby wtedy być dla niego odskocznią.

- Odskocznią – powtórzył z pogardą. – Na pewno. 

- Tak, wydaje mi się, że tak może być…

- Serio? – zerknął na mnie jakby nie wierzył, że mogę być tak głupia. – Odskocznią? Dwa miesiące wakacji i ferie to fatalna odskocznia. 

- Może, ale…

- A wiesz co jest najgorsze? Że wreszcie rozumiem, dlaczego tak się spina, gdy widzi mnie lub innych pijanych. A to się zdarza. 

- Tak, ale to, że ty z chłopakami czasem się upijecie, to nie to samo co jego mama…

- Nie, Rowllens, sprawa jest o wiele prostsza – stwierdził, okręcając się, żeby spojrzeć na mnie zirytowany. Uśmiechał się przy tym, jakby tylko to mu pozostało: sceptyczny uśmieszek i ściągnięte brwi. - W domu ma bajzel, jest sam jeden na świecie, nie ma nikogo, do kogo mógłby się zwrócić. A tu jeszcze ja mu dowalam, jak tylko mogę. Na każdej płaszczyźnie.

Patrzyłam się na niego zmartwiona, że on naprawdę tak uważa. On ciągnął, a ja cały czas kręciłam głową, żeby wiedział, że to co teraz mówi, to stek bzdur.

- Starszy brat, który powinien mu pomóc, gdy tego potrzebuje, jest zbyt zajęty torturowaniem go, żeby zwrócić uwagę, że dzieciak przyjeżdża tu co roku, nawet w Boże Narodzenie. Jakim cudem Arthur mógłby pomyśleć, że mu pomogę, gdy mi powie? Co miałoby go skłonić, żeby mi powiedzieć?

Nie umiałam odpowiedzieć mu na te pytanie. Nie dlatego, że nie wiedziałam. Otworzyłam usta, próbując znaleźć odpowiednie słowa, by jeszcze raz mu wyjaśnić: to jest nieprawda. Wcale nie było tak, jak mówił. Siedziałam obok i wpatrywałam się w niego z litością, smutna i przestraszona, że on naprawdę tak uważał.

- Właśnie. – Wskazał na mnie dłonią, jakby moja reakcja była potwierdzeniem. – Arthur mi nie ufa. Zawiodłem go, nie pomogłem, gdy potrzebował…

- Nadal potrzebuje…

- Spieprzyłem sprawę po całości – stwierdził, patrząc się na mnie intensywnie.

W jego spojrzeniu było tyle emocji. Był stanowczo przerażony, jak zły bratem się okazał. I przez to się nienawidził, był na siebie wściekły. Nadal mogłam dostrzec, że jest w absolutnym szoku przez to wszystko, czego dziś się dowiedział.

Niewiele myśląc wyciągnęłam ręce w jego stronę. Thomas bez zastanowienia przechylił się na bok, opierając czoło o moje ramię. I jak już objęłam go, pocierając po plecach, zdałam sobie sprawę, że czas powiedzieć coś na pocieszenie. A w tym byłam obiektywnie słaba.

- Chodź. Pójdziemy do niego i porozmawiamy o tym, co dalej. Może i wcześniej nie byłeś pomocny…bo nie wiedziałeś!…ale teraz wiesz, więc możesz się wykazać.

- On mnie nienawidzi – wymamrotał w moje ramię.

Zblazowana spojrzałam w przestrzeń. Cholera, jak z dzieckiem…

- Wiesz doskonale, że tak nie jest.

- Wiem, że zamknąłem go w kiblu, przez co miał zapalenie płuc.

- A ja wiem, że jesteś na bieżąco z każdym jego sukcesem. Zanim poznałam chłopaka, wiedziałam, że twój brat świetnie radzi sobie w szkole i wygrał jakiś konkurs, bo gdy tu przyjechaliśmy każdemu się chwaliłeś.

Thomas wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk.

- Też nie wydałeś go Chejronowi, jak pomógł z Wyrocznią. I wiem, że Arthur kocha cię równie bardzo, co ty jego.

Odsunęłam go od siebie, trzymając za ramiona. Thomas posłał mi zblazowane spojrzenie, jakby chciał się zapytać „czy ty kobieto wierzysz w to co mówisz?”. Tak, i to bardzo.

- Och, błagam. Od kiedy się tak użalasz nad sobą? – prychnęłam, próbując wywołać w nim jakkolwiek bardziej energiczną reakcję. Z powodzeniem, bo jego spojrzenie natychmiast stwardniało. Zanim dążył się zezłościć, poklepałam go po ramieniu. - Wstawaj. Idziemy do Arthura i sam zobaczysz, że cię nie nienawidzi. Bo czemu miałby teraz zacząć?

- Nie zaczął teraz. Cały czas…

- Błagam! – przerwałam mu, po czym przechyliłam głowę i spojrzałam na niego rozbawiona. – Ty chyba przeceniasz talenty aktorskie tego chłopaka. To twój brat, obje jesteście denni w ukrywaniu czegokolwiek. Każdy widzi, że się kochacie jak trzeba. No, może ty tego nie widzisz. Ale zapytaj się kogokolwiek, kto ma oczy. 

Zadowolona  tego jak dobrze się spisałam w byciu pomocną, wstałam z ławki.

- A zapewniam cię, że każdy ci powie, że Arthur cię uwielbia. I to nawet bardziej, niż ty jego.

Thomas patrzył się na mnie z dołu, jakbym właśnie wygłosiła mu największe bujdy, jakie słyszał w życiu. I do tego niezmiernie nudne. Po chwili jednak westchnął i podniósł się z ławki.

- Jeżeli tak, to jest głupszy niż zakładałem.


O ironio, jak wcześniej nie mogłam go zatrzymać, gdy leciał prosto do domku Zeusa, tak zaciągnąć go tam teraz, gdy ochłonął, nie było proste. Jakby chciał zrobić mi na złość i w tym momencie bać się zobaczyć brata, pewnym, że zasługuje na wieczne potępienie. Ale gdy po kolejnych zapewnianiach, że Arthur go nadal lubi i chce zobaczyć, było tak jak się spodziewałam. Arthur zamiast się go przestraszyć, splótł błagalnie ręce i jęknął:

- Proszę, powiedz, że nie próbowałeś zabić Pana Chejrona. A jeżeli próbowałeś, to że ci się udało, bo inaczej nie usnę ze strachu.

Kiedy go zapewniłam, że Chejron ma się dobrze (co Thomas skwitował uniesieniem brwi i wymownym ściągnięciem ust), wszyscy znowu skupili się na Arthurze. 

Chłopak siedział na łóżku, tam gdzie go zostawiłam. Miałam wrażenie, że jest tu tylko dlatego, żebyśmy to my czuli się lepiej. Spełnili swój przyjacielski obowiązek pocieszania go, gdy on, tak naprawdę, wcale tego nie potrzebował. 

- Inez, czy możesz im wyjaśnić, że ja naprawdę nie wpadam w depresję czy nic takiego? – zwrócił się do blondynki, siedzącej obok niego. Ta wykrzywiła się zmieszana, zerkając na starszych chłopaków niepewnie.

- Wiesz, chciałabym…ale…

- Dobrze, wierzymy ci. – Nadeszłam z pomocą, unosząc dłonie w górę. – Nie masz depresji i nie jesteś zrozpaczony.

- Dziękuję! – westchnął młodszy syn Tanatosa, pocierając twarz dłońmi. Ruch ten zakończył przejeżdżając rękoma po włosach, tak, że jego normalnie sterczące na wszystkie strony włosy wydawały się być jeszcze bardziej rozczochrane niż zawsze.

- Aleee… - dodałam, na znak, że to nie koniec. – Myślę, że warto omówić inne kwestie, dość istotne dla ciebie teraz.

- Jakie?

- Co teraz zrobisz? – zasugerowałam, ściągając sceptycznie usta. – Taki szczegół, wiesz.

- Chejron mi wszystko powiedział. Mogę mieszkać tu, na stałe. A do szkoły będę chodził w Nowym Yorku, jak wszyscy, co mieszkają tu cały rok.

Słysząc to Thomas, do tej pory siedzący na końcu stołu, jak najdalej się dało, zakrztusił się wodą. Kaszląc, odstawił szklankę na stół. Oscar pomocnie poklepał go po plecach, ale czarnowłosy odgonił go ręką i wstał. Nadal pokasłując, podszedł bliżej i oparł się jedną ręką o krzesło, na którym siedziałam. Arthur popatrzył na brata, czekając, co ma do powiedzenia.

- Zwariowałeś – odezwał się w końcu, gdy odzyskał głos. - Jesteś w najlepszej szkole w stanie, a dostałeś się tam tylko i wyłącznie dzięki własnej pracy. Masz stypendium, na które zapracowałeś. 

- No tak, ale…

- Jak zamieszkasz tu, będziesz chodził do szkoły tu – przerwał mu Thomas, kładąc nacisk na fakt zmiany szkoły. Znowu pokręcił głową. – Nie stracisz tego stypendium i szansy, tylko dlatego, że nie masz z kim mieszkać w Chicago!

- Thomas… Ja nie chcę do żadnych rodzin zastępczych. Wiesz, jak to wygląda? Takie rodziny biorą tyle dzieciaków ile się da. Nie chcę mieszkać w pokoju z trójką obcych ludzi.

- Jakbyś tu miał inne atrakcje – zauważyła Helen. – Może tamci przynajmniej nie będą próbowali cię co chwila odesłać na spotkanie z twoim starym – dodała i razem z Arthurem się roześmieli.

Odruchowo zerknęłam na Thomasa. Syn Tanatosa był jednak zbyt skupiony na szukaniu rozwiązania, by źle zinterpretować żart dziewczyny. Stał na środku pokoju, ze skrzyżowanymi rękoma i uporczywie wpatrywał się w podłogę. Marszczył przy tym brwi, gorączkowo myśląc. 

- Zamieszkasz ze mną – odezwał się w końcu.

Słysząc to Arthur przestał się śmiać i zamarł. Popatrzył się na brata jakby się przesłyszał.

- Z tobą? – upewnił się. Thomas odchrząknął zmieszany i potarł się dłonią po brodzie.

- Oczywiście, jeżeli chcesz.

Obróciłam się, żeby spojrzeć się na Charlesa. Gospodarz cały czas siedział na swoim łóżku, a właściwie pół leżał. Spod kaptura bluzy, który miał zaciągnięty na czoło, patrzyło na mnie dwoje oczu. Dość mętnym spojrzeniem, ale nic dziwnego, jeżeli ten dureń postanowił pić rum o jedenastej. A zbliżała się dwunasta. Swój kubek (najwyraźniej niedawno uzupełniony) trzymał obiema dłońmi na klatce piersiowej. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wyszczerzył się głupio, rozczulony zmieszaniem Thomasa i przekazał mi spojrzeniem „oooo, jacy oni słodcy”.

- Chcę! – zawołał natychmiast Arthur, jakby się przestraszył, że jego brat zaraz zmieni zdanie. - Ale… Mieszkasz w Richmond. To jeszcze dalej do Chicago, niż stąd.

- Zamieszkamy w Chicago – stwierdził Thomas, prychając z pogardą. Jak gdyby to były drobne niedogodności, na które nie planuje zwracać uwagi. - Wynajmę tam coś, pójdę tam na jakiś uniwerek i zamieszkasz ze mną.

- A twoje plany na Nowy York?

Thomas machnął lekceważąco ręką.

- NYU to tylko jeden z planów.

Nie wiedząc co o tym sądzić, przeniosłam spojrzenie na siedzącego po drugiej stronie stołu, Chrisa. Chłopak opierał czoło o dłoń, kręcąc głową. Z jego mimiki twarzy i gestów, dało się wyczytać dokładnie to, o czym w tamtej chwili myślał. Że sytuacja jest beznadziejna, tak beznadziejna, że Thomas naprawdę rozważał przeprowadzać do innego stanu. Syn Eris wydawał się nie wierzyć, że tkwiliśmy w tak absurdalnej sytuacji.

- Thomas… - mruknął Oscar. Przyjaciel go zignorował, zbyt zajęty planowaniem czegoś, co przed chwilą nie istniało.

- Wynajmiemy mieszkanie, moja matka oczywiście pomoże. 

- Thomas…

- Ty będziesz mógł dokończyć swoją szkołę, jak należy i jak powinieneś. Nikt nie powinien mieć problemu, że mieszkasz ze mną, skoro jesteś moim bratem – ciągnął ten. Nie wiedziałam, czy przekonuje tym monologiem Arthura, czy siebie.

- Thomas….

- Jak nie, to zdobędę prawa do opieki, mówiłem już.

Oscarowi znudziło się powtarzanie jego imienia i w końcu uderzył łyżką o stół, na tyle głośno, że syn Tarota zwrócił uwagę na niego.

- Thomas, ja mieszkam w Chicago. Sam. I mam wolny pokój.

Wszyscy spojrzeli na Oscara, który nie przejął się tyloma par oczu skierowanymi w jego stronę. Przeniósł wzrok z Thomasa na jego brata i wzruszył ramionami.

- Jeżeli chcesz, możesz zamieszkać ze mną.

Gdyby sytuacja nie była tak poważna, zgłosiłabym się na ochotnika, zamiast Arthura. 

- S-serio? – wydukał ten, po chwili ciszy. 

- To… To jakby legalne? – odezwała się Helen z łóżka, na którym do tej pory siedziała w ciszy. Leżała na brzuchu, opierając się o swoje ręce i machała monotonnie nogami w powietrzu. Teraz, słysząc tę propozycję podniosłą się na łokciach i zmarszczyła brwi. – W sensie… Nie znam się na prawie, ani niczym takim. Ale wy nie jesteście spokrewnieni, a Oscar jest nieletni?

- Do listopada – zauważył syn Hadesa, po czym wzniósł oczy do sufitu. – Poza tym czy naprawdę będziemy martwić się tym, co jest legalne a co nie? Jeżeli Thomas nie zabił Chejrona, Wujaszek to załatwi.

- I tu pojawia się problem… - zaczął Thomas z lekkim uśmieszkiem na ustach, ale widząc minę Arthura, natychmiast się wycofał: - Nie, to miał być żart. Chejron ma się dobrze, przysięgam.

Rozmowa trwała dalej i dalej. Nie przeszkadzałam im, bo jak mogłabym pomóc? Czy wiedziałam, co robić kiedy twój przyrodni brat traci teoretycznie dom, nie ma gdzie mieszkać? Yhym, codziennie przerabiam ten scenariusz. Nie żebym miała przyrodniego brata przed tymi wakacjami. Teraz miałam ich nawet w liczbie mnogiej, co już samo w sobie przekraczało moją zdolność pojmowania, a dodajmy do tego fakt, że jeden z nich był czarnoskóry, a drugi z Europy. A ustalanie z kim ma zamieszkać piętnastolatek? Cholera, czy tego nie powinni załatwiać dorośli? Prawdziwi dorośli, a nie prawie-dorosłe-nastolatki, które myślą, że jak za parę miesięcy stuknie im osiemnastka to są wyjątkowo dorosłe, żeby decydować o takich rzeczach. 

Nie mniej im nie przeszkadzałam. Przede wszystkim zachwycałam się tym jak Oscar sam z siebie zaproponował swoje mieszkanie jako opcję. Nie żebym nie doceniała wielkoduszności Oscara, po prostu… Nigdy nie spotkałam się z kimś, kto ot tak rzuca taką propozycję.  „Twój młodszy brat nie ma gdzie mieszkać? Może ze mną. Co ty na to, Arthur?”. Nigdy też, co prawda, nie znalazłam się w okolicznościach, w których te słowa byłyby potrzebne. To było naprawdę miłe z jego strony. 

A sądząc po minie Arthura widziałam, że młodemu to się podoba. Choć byłam pewna, że nadal boi się Oscara z nich wszystkich najbardziej. Mimo, że akurat on nigdy nie próbował go utopić, zgubić, sprzedać, jakkolwiek inaczej narazić jego życie lub zdrowie. Nie, serio. Oscar w wyżej wymienionych sytuacjach zazwyczaj stał obok i się przyglądał, ale to już coś.

Gdy Thomas setny raz upewniał się, że syn Hadesa NAPRAWDĘ nie ma nic przeciwko, a Arthur NA PEWNO nie będzie zły, że to nie on, Thomas, z nim zamieszka, powoli zaczynałam wierzyć, że coś ustalą. O dziwo, ustalili bardzo dużo. I znaleźli wiele rozwiązań na problemu, które pojawiały się w trakcie rozmowy. 

Nagle usłyszeliśmy skrzypnięcie drzwi i w progu pojawiła się Amy.

- Hej kochani moi…O! Ile kochanych moich! – zawołała, rozpostarłszy ramiona, jakby była gotowa nas wszystkich objąć. – Co to za posiedzenie?

- A nic. Gadamy o tym, gdzie będę mieszkał – odpowiedział jej Arthur, uśmiechając się przyjaźnie. – Oscar powiedział, że mogę z nim, dasz wiarę?

- A po jakie robaczki masz z kimś mieszkać? I dlaczego nie ze mną?

- Moja mama straciła prawa rodzicielskie.

Posłałam Amy znaczące spojrzenie i spróbowałam jej przekazać samym ruchem warg „dużo cię ominęło”. Blondynka popatrzyła na mnie, potem na Oscara, potem na Thomasa, znów na mnie, a na końcu na Arthura.

- Jak mogę ci pomóc? - zapytała, zaskakująco poważnie. 

- Nie traktować mnie jak sieroty? – mruknął Arthur, po czym zbladł, patrząc na resztę osób w pokoju. – To znaczy…! Yyy! Nie, nie o to mi chodziło… Po prostu czuję się dobrze, serio. Nie martw się.

- Serio? – spytała Amy, nadal stojąc w drzwiach. Przechyliła głową, patrząc na niego w taki sposób, jak moja mama, gdy próbowała mnie zmusić do przyznania się, że to ja stłukłam wazon, nie wiatr.

- Serio, serio – przytaknął Arthur.

Słysząc to Amy zamknęła drzwi i ze poważną miną ruszała w stronę chłopaka.

- Jak tak, to uznaj za wiążące, że zamieszkasz ze mną, nie z Oscarem.

- Ale…

- On nie umie zajmować się dziećmi! – zawołała Blondi, dopadając oparcia mojego krzesła i wskazując otwartą dłonią na syna Hadesa. Chłopak nie przejął się zbytnio jej słowami, wręcz wskazał na nią łyżką, którą nadal się bawił.

- Ma rację – zauważył.

- Nie jestem dzieckiem – obruszył się Arthur, a Inez poklepała go po plecach, próbując wesprzeć, w tak ciężkiej sytuacji, jak ta, w której nazywają cię dzieciakiem.

- Amy, ale mówimy o zamieszkaniu w Chicago. Arthur tam ma szkołę – odezwała się Helen.

- Świetnie! – Moja siostra wzruszała ramionami, jakby nie rozumiejąc w czym problem. – A ja tam mam ogromne mieszkanie z trzema sypialniami.

Słysząc to Charles zmarszczył brwi.

- Serio? To dlaczego jak odwiedzaliśmy Oscara, mieszkaliśmy w hostelach? Nie mogłaś wcześniej wspomnieć?

- Bo będę ją zaraz miała – prychnęła, nie rozumiejąc czemu syn Zeusa się czepia. – Jeden telefon do mojego agenta i proszę, mieszkasz z ciocią Amy i wujkiem Johnny’m.

Oj, coś czułam, że Johnny niezmiernie ucieszy się na wieść o tym, że przeprowadza się do Chicago. 

- Amy, daj spokój. Arthur to mój brat…

- Och, ależ złotko. – Amy przerwała Thomasowi, zerkając na niego z litością, jakby ją bawił. – Ja nie robię tego z dobroci serca, ja spełniam swoje marzenia.

Roześmiałam się, okręcając się bokiem na krześle, żeby spojrzeć na siostrę z czułością. Gdybym tylko miała powody wierzyć, że jest tak bezinteresowna, jak myśli, że ją widzimy…

- Sprytnie Amy, bardzo sprytnie. Jak wciśniesz Johnny’emu dzieciaka, nie będzie miał szansy uganiać się za jego siostrą, co? – mruknęłam, wskazując w stronę Oscara. 

Ten uniósł brwi, nie wiedząc na kogo pokazałam. Obrócił się na krześle, żeby spojrzeć na Chrisa i Charlesa, w kierunku których poniekąd też machnęłam ręką. Zastanów się, Oscar. O czyją siostrę mogło mi chodzić, skoro Chris i Charles nie mają żadnego rodzeństwa…?

- Bzdura – żachnęła się Amy, a ja uniosłam kpiąco brwi.

- To dobrze. Johnny będzie szczęśliwy, że zamieszka w tym samym mieście, co jego luba.

Amy spełzł uśmiech z twarzy. Wykrzywiła się, gdy dotarł do niej ten drobny szczegół. Spojrzała na Arthura przepraszająco.

- Przykro mi. Jednak tylko ja cię adoptuję. 

- Amy – wciął się Thomas. Chłopak stał obok niej ze skrzyżowanymi rękoma. – Nie adoptujesz Arthura.

- Pff! – Amy bardzo rozbawił ten żart. Popatrzyła na Thomasa, jakby zwariował. – Oczywiście, że to zrobię.

- Nie, nie zrobisz.

- Bo co? – zaśmiała się, nadal nie traktując jego słów poważnie. – Bo mi zabronisz? Uważaj, bo będziesz pierwszy, któremu się uda!

Bardzo ciekawie obserwowało się tę rozmowę. Szczególnie, że Amy autentycznie rozbawiła wizja, że Thomas jej „nie pozwala”. A Thomas, im dłużej słuchał jak blondynka jest skłonna adoptować Arthura, tym mocniej zaciskał szczękę.

- Śliczności ty moje, spójrz na fakty. Już Charles mi mówił, że Vi nie będzie moją siostrą i co?

Cóż, słuszna uwaga. Jednak spod kaptura Charlesa dało się słyszeć dość niewyraźne i urażone pomruki:

- Ale to nie moja wina, tylko mojego starego, że to nie on ją robił te kilkanaście lat temu.

Thomas jednak zdawał się go nawet nie zauważać, zbyt skupiony na Amy.

- Jeżeli ktoś go adoptuję, to będę to ja. Jestem jego bratem.

- Właśnie? Ciesz się z tego co masz? – Uniosła wymownie jedną brew, po czym skrzywiła się lekko. – Yajk, ble! Brat adoptuje brata? Będziesz jego ojcem razem ze swoim ojcem? To w ogóle możliwe?

- Owszem – zbył ją Thomas, po czym dodał: - Bardziej możliwe, niż niepoczytalna dziewczyna, ledwo od niego starsza.

- Ledwo? Dwa lata to ledwo? – prychnęła, nie widząc, że tylko tymi słowami przyznaje Thomasowi rację. - Ale ja mam to obiecane! – jęknęła w końcu i kiwnęła głową na tego drugiego z synów Tanatosa. - Powiedz mu Arthur!

- Szybciej będę pełnoletni, żeby to zrobić – zawołał Thomas. Oboje zaczynali brzmieć już trochę jak przedszkolaki, kłócące się, kto ma fajniejsze ogrodniczki.

- Stary, serio chcesz mieć adoptowane dziecko? – mruknął Chris. Uśmiechał się ledwo widocznie pod nosem. Byłam pewna, że tak jak ja widzi absurdalność tej rozmowy i po prostu chce podpuścić kumpla.

- Nie jestem dzieckiem! - znowu obruszył się Arthur, patrząc na Inez z konsternacją. Jakby czekał, aż ta mu wyjaśni, dlaczego ciągle go tak nazywają.

Thomas  przygryzł obie wargi i wyglądał, jakby bardzo chciał powiedzieć nie. Jednak jego spojrzenie padło na triumfalny uśmiech Amy i poległ.

- Owszem, chcę!

Słysząc to jego brat nie wytrzymał i wybuchł zaraźliwym śmiechem. Jednak Thomasowi nie było do śmiechu. Arthur rechotał w najlepsze, już nawet się nie kryjąc z tą wesołością.

- Będę mógł mówić do ciebie tato? Tyy, wyobraź sobie. Twoje dzieci i moje będą w tym samym wieku. Będziesz miał dzieci i wnuki jednocześnie. I bratanków, czyli dzieci swojego brata – dodał, rysując palcami cudzysłów, po czym wskazał na siebie. Thomas posłał mu mordercze spojrzenie.

- Nie pozwalaj sobie. Nadal jesteś tu na mojej łasce.

O proszę, jak szybko zapomniał o wyrzutach sumienia. Uśmiechnęłam się widząc, że na twarzy Arthura pojawił się cień zadowolenia, że wracamy do normalności.

- Widzisz? Będę dla ciebie lepszą mamą, bo będziesz mógł nazywać mnie mamą.

- Nie będziesz jego „mamą”, bo go nie adoptujesz. – Thomas popatrzył na Amy, nie dowierzając, jak ona może pleść takie głupoty.

- To może adoptujcie mnie oboje – odezwał się Arthur, wreszcie dobrze się bawiąc. – Wiecie… 

- Nie – oznajmili natychmiast, niemal jednocześnie. Rzucili Arthurowi takie spojrzenie, że miałam wątpliwości, czy chłopak może jeszcze liczyć na adopcję ze strony któregokolwiek z nich.

- Nie ma opcji, żeby ten tu był ojcem mojego dziecka – dodała Amy, patrząc na Thomasa z litością. – Lizanego-zaklepanego nie biorę, a jego już ktoś polizał.

Słysząc to Charles zarechotał z drugiego końca pokoju, patrząc na Amy jak na najcenniejsze ludzkie istnienie jakie zna. Zblazowana wciągnęłam głośno powietrze przez zęby. Chyba robiłam się już znieczulona, na te ich denne dowcipy. Za to Arthur, Helen i Inez skrzywili się.

- Koniec. – Thomas machnął rękoma, jakby próbował odgonić tę konwersację, toczącą się między nim a Amy. Pokręcił głową gwałtownie. – Koniec. Ta rozmowa jest niedorzeczna.

- Teraz się zorientowałeś? – mruknęłam, patrząc na niego z konsternacją.

Skończyło się na tym, że zostałam oddelegowana do zajęcia się Amy. Niepocieszoną Amy, że nici z jej matczynego marzenia. Oczywiście wiedziała o tym doskonale od samego początku. Tak dobrze, jak dobrze widziała szerokość uśmiechu na twarzy Arthura, gdy doprowadziła Thomasa do stanu, w którym gotowy był zatłuc ją krzesłem, zarzekając się, że nie odda jej brata. A tydzień temu był gotowy sprzedać go za piwo. Oczywiście za piwo dla kupującego, nie jako cenę.

Helen i Inez zmyły się z nami, nie mając czego szukać w domku Zeusa. Kiedy Thomas zaproponował Arthurowi, żeby poszli do siebie porozmawiać sami, córka Apolla i córka Afrodyty wymamrotały jedna przez drugą jakieś wymówki, że idą gdzieś, gdzie Arthur iść nie może (gdzie? Tu każdy mógł wszystko, jak zdążyłam się przekonać), żeby ten nie miał wyrzutów sumienia, że je zostawia.

W domku zostałam ja Amy Oscar, Chris i Charles. Tego ostatniego ciężko mi było zaliczyć do osób obecnych, bo zsunął się prawie całkowicie do pozycji leżącej, a jedynie głowę miał pochyloną do przodu, opartą o ramę łóżka.

- To by było na tyle… - zaczęła Amy, opadając na jedno z łóżek.

Nikt nic nie odpowiedział. Zgadywałam, że z tych samych powodów, dla których i ja jedynie pokiwałam głową: trudno było skomentować takie informacje. Jak wyrazić coś, co nadal trudno mi było zrozumieć? Nie byłam w stanie pojąć, jak taka sytuacja mogła mieć miejsce w życiu kogokolwiek.

- Miejmy nadzieję, że byliśmy choć trochę przydatni – zauważył Chris, pocierając się po twarzy i mrugając, jakby właśnie się obudził. Wzrok miał przygaszony, a usta ściągnięte w cienką kreskę.

- Żartujesz? – Charles prychnął rozbawiony, omal nie wylewając zawartości kubka, którzy trzymał przed swoją twarzą, oparty o klatkę piersiową. – Przez ostatnią godzinę chłopak nie mógł kichnąć, żebyś się nie zainteresował, a tamten o… – Tu machnął ręką w stronę Oscara. – …zgłosił się na współlokatora młodego. 

- To dobrze? – zapytał Chris. Po jego ściągniętych brwiach wnioskowałam, że nie tylko ja nie zrozumiałam co Charles miał na myśli z tym kichaniem.

- Stary, to była najlepsza sesja terapeutyczna, na jakiej byłem w życiu. Jeżeli Arthur miał jeszcze jakieś problemy, to po tych dwóch godzinach już nie ma – żachnął się Charles, patrząc na Chrisa z niedowierzaniem. – Ja od samego słuchania nie mam.

Znacząco zerknęłam na jego kubek, w którym jak zdążyłam się przekonać, nie było herbaty.

- W to drugie wątpię.

Charles uniósł kubek w geście toastu w moją stronę.

- Na pewno jest to dla niego trudniejsze, niż pokazuje – zauważyła Amy, nie przykładając większej wagi do wynurzeń syna Zeusa. – Nawet jak się nie ma matki, nie jest łatwo ją stracić. Mi by było ciężko.

- Ale ty masz trzech ex-ojczymów – zauważył Charles. Amy szybko pokręciła głową.

- Pięciu – sprostowała jakby to było tu do wyjaśnienia. – A i tak, gdyby mnie w wieku piętnastu lat zabrali od matki, czułabym się przynajmniej źle. Nie żeby była przy mnie kiedykolwiek, ale nadal…

- Nawet nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić – przyznał Chris, osuwając się niżej nas krześle. – Mój stary to ideał.

- Kocham twojego starego. I moją mamę, kocham swoją mamę – wtrącił się Charles, wydymając usta. A potem oczy mu zabłysły. – Ej, stary… Nasi rodzice powinni się poznać.

Po minie szatyna mogłam wywnioskować, że ten pomysł nie przypadł mu do gustu. Raczej wizja tego go przeraziła.

Cała ta sytuacja, z odbieraniem praw rodzicielskich, nieobecnych rodzicach była ponad moje możliwości pojmowania. Nie umiałam, choć szczerze się starałam, sobie tego wyobrazić. Odkąd pamiętam moja mama była normalna. Jak na mamę. Bo czy ktokolwiek uznałby, że jego rodzicielka jest normalna? Wątpię. Jednak całe życie była przy mnie, robiła mi kanapki do szkoły, szyła idiotyczne kostiumy na przedszkolne występy albo jeździła po lekarzach, gdy oznajmiłam jej, że nie widzę liter w książce, gdy w wieku ośmiu lat zapragnęłam nosić okulary jak koleżanka z ławki.

Obraz matki, która nie interesuje się własnym dzieckiem, był dla mnie abstrakcyjny. To jakbym próbowała sobie zwizualizować starego niemowlaka, rozchichotaną Jenny albo pociągającego mnie Petera. Tego mój mózg nie potrafił zrobić.

- Wiecie… - odezwał się Oscar. – Może to tylko moje zdanie, ale dajcie mu trochę czasu. I sobie. 

Wszyscy automatycznie skierowali spojrzenia na blondyna, który się wcale tym nie speszył. Wydął dolną wargę i wzruszył ramionami. Od niechcenia bawił się paczką papierosów.

- Moja matka zmarła, jak miałem ile?... Trzy lata? – Zmarszczył nos, jakby nie był pewny. – Potem zajmował się mną jej brat, alkoholik. Dzień, w którym pojawił się Wujaszek w naszym salonie, to był najlepszy dzień w moim krótkim ośmioletnim życiu.

- Ale ty miałeś osiem lat, a…

- A Arthur dwa razy tyle. I pewnie wie dwa razy lepiej niż ja, że od alkoholików można dostać jedynie w łeb – przerwał Amy, patrząc na nią twardo. Dziewczyna przełknęła ślinę i zapadła się w materac. – A na pewno nie figurę rodzicielską w życiu.

Było mi się głupio odezwać. Było mi głupio zabrać głos, bo moja mama mnie kochała. Choć nie powinnam, czułam się przez to winna.

- Poza tym, rozejrzyjcie się. – Oscar oparł się na jednym łokciu o stół, i zaczął wyliczać na palcach drugiej ręki: - Evny, Simon, Rocky, Norbert, Jack, Timny… Wszyscy są bez rodziców. Przynajmniej tych śmiertelnych – dodał, dla zgodności faktów. – Akurat wy wszyscy tutaj macie szczęście, że wasze matki czy ojcowie żyją i was chcą.

- To nie znaczy, że to jest normalne – oznajmiłam. – Problemy innych nie usprawiedliwiają następnych takich przypadków.

- Nie. – Oscar pokręcił głową, w pełni się ze mną zgadzają. – Ale udowadniają, że Arthur sobie poradzi.

- Bogowie – westchnął Chris, który kręcił głową z niedowierzaniem. – Wujaszek musi poważnie rozważyć zatrudnienie obozowego psychologa.

- Psychiatry – mruknęła Amy, ale zaraz potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić od siebie te myśli. – To skoro już wiemy, że nikt na tym Obozie nie ma prawa wyrosnąć na ludzi, chodź Vi. Idziemy dopilnować, żeby Johnny miał udane dzieciństwo.

I gdy już stała przy drzwiach, coś jej się przypomniało. Pstryknęła palcami i wskazała na Oscara.

- Właśnie! A propos Johnny’ego. Jak bardzo nadopiekuńczym, protekcjonalnym starszym bratem jesteś? W skali od jeden do dziesięciu.

- Pięć? – mruknął zdziwiony tym pytaniem. 

Charles za jego plecami, leżąc na wznak na łóżku podniósł obie ręce w górę, pokazując osiem palców. Chris za to, patrząc na tył głowy Oscara krytycznie, po prostu uniósł obie dłonie w górę, oceniając go na dziesięć.

- To za mało, żebym miała czas wdrażać cię w szczegóły – cmoknęła zawiedziona. Po czym wyszła, nie zwracając uwagi na zmarszczone brwi Oscara. Nie zostało mi nic innego jak posłać chłopakowi przepraszający wyszczerz i potruchtać za blondynką.

W drodze do naszego domku, szłyśmy w milczeniu. Amy patrzyła się głównie na swoje buty, a właściwie za duże o przynajmniej pięć rozmiarów crocsy Chase’a. Tak, crocsy. Zamówione specjalnie dla niego przez właśnie Amy, i według niej personalizowane. Czyli brązowe. Wbrew pozorom jej czarnoskóry brat wcale nie poczuł się urażony, wręcz przeciwnie. I ku mojej rozpaczy (bo podobno ja też byłam jego siostrą) chodził w nich na każde śniadanie. 

Wlokąc się obok dziewczyny, cały czas łapałam się na zerkaniu na nią. Na jej okrągłą buzie, prosty (podobny do mojego) nos, wiecznie świecące się oczy. Byłyśmy prawie w tym samym wieku, podobnego wzrostu i nawet figurę miałyśmy podobną, gdybym ja nie przypominała wychudzonej szkapy. Patrzyłam na jej jasne dresy i różową bluzę, to jak jej wiecznie proste włosy rozsypywały się na jej ramionach. 

Nie potrafiłam znaleźć w niej niczego, co miałybyśmy wspólne, wskazujące na nasze podobieństwo. Osób z podobnym wzrostem, nosem, budową ciała co ja było tysiące na tym świecie.

I pomyślałam też o Nicolasie z włoskimi korzeniami, rudej Suzanne, czarnoskórym Chase’ie.

Aż w końcu musiałam wyrzucić z siebie coś, co nie dawało mi spokoju:

- Thomas powiedział dziś coś, co dało mi do myślenia.

Amy wytrzeszczyła oczy, patrząc na mnie z nadzieją.

- W końcu się przyznał?

- Przyznał się, że co? - Zmarszczyłam brwi, patrząc na blondynkę zbita z tropu. Ta widząc moją minę wywróciła oczami zblazowana. 

- Najwyraźniej nie - odparła sama sobie, i jak gdyby nigdy nic zmieniła tamat: - To czym cię oświecił?

- Tym jak traktuje Arthura. Jak brata.

- To jest jego brat.

- Tak, ale… No nie zawsze był. 

Nie wiedziałam jak się z nią podzielić moimi przemyśleniami, jednocześnie jej nie obrażając. Chodziło mi o to, że dopiero dziś zdałam sobie sprawę, że owe „rodzeństwa” na obozie to coś więcej niż osoby jakoś powiązane z tym samym bóstwem, mieszkające razem i jedzące posiłki przy swoim stoliku. To rodzina.

Ostatnie kilka tygodni spędziłam, kręcąc się po tym obozie wśród ludzi, których dopiero co poznałam. Wszystko było tak, jak na zwyczajnym obozie: przyjechałam, dowiedziałam się w którym pokoju będę mieszkać i poznawałam nowych ludzi. Zaprzyjaźniłam się z Amy, polubiłam się z Johnnym, poznałam też przyjaciela Esmeraldy Nicolasa… Wszystko bardzo normalne. Aż do momentu, w którym spadła na mnie informacja, że są oni moim rodzeństwem. 

Do tej pory tutejsze „rodzeństwo” traktowałam bardziej jak podział na drużyny. Jak w przedszkolach- są grupy muchomorki, krasnoludki, pszczółki, żabki i tak dalej. Tylko tutaj dzielili ludzi przez cechy wspólne.

I nagle zdałam sobie sprawę, że tutejszy termin „rodzeństwo” był bardzo jednoznaczny. Ja, Amy, Nick, Suzanne i Chase mieliśmy jednego ojca. Byliśmy dosłownie rodziną.

- Po prostu… Chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że mam rodzeństwo. Rodzeństwo-rodzeństwo - uściśliłam, jak gdyby to miało nadać moim słowom większego sensu.

Na szczęście Amy uśmiechnęła się rozbawiona. Stanęła tak, żeby móc potrzeć mnie obiema dłońmi po ramionach.

- Oj Vi, czas najwyższy - posłała mi pełne czułości spojrzenie. - Inaczej zacznę się martwić, dlaczego tolerujesz spania w przepoconej pościeli obcych ludzi.

- Od tygodnia pilnuję, żeby zawsze brać swoją kołdrę i poduszkę.

- Powinnam ci przypomnieć, że jest jeszcze prześcieradło, ale to teraz mniej ważne - wymamrotała niby pod nosem, jakby dorzucała mało istotne argumenty. - Ważne, że jesteś moją siostrą od kilku dni. A przynajmniej o tym wiesz od…od przedwczoraj?

- Coś takiego.

- Właśnie. Nawet jak teraz kochasz tylko mnie…

- Bez przesady…

- …to niedługo pokochasz resztę.

- To może być trudne, bo…

- Bo jesteśmy rodzeństwem - wcięła mi się. - I nawet jak ich pokochasz jak rodzeństwo, to tego nie przyznasz.

- Was. Pokocham was.

- Udam, że tego nie powiedziałaś, bo jestem tą lepszą siostrą - skwitowała, śląc mi ostrzegawcze spojrzenie i szeroki uśmiech. - A tak na poważnie, to…

- Ale ja jestem poważna. Uwielbiam was, świetnie się z wami czuję, ale nie umiem sobie wyobrazić, że faktycznie jesteś moją siostrą - przerwałam jej podkulając ramiona i patrząc na nią przepraszająco. - W sensie…może. Może trochę, ale jako przyjaciółka. A z drugiej strony znamy się krótko. Tak jak uwielbiam Nicolasa, ale chyba nigdy nie byliśmy dla siebie mili w pełnym tego słowa znaczeniu. 

- Masz rodzeństwo? - spytała Amy, niezbyt urażona tym co mówiłam.

- Nie.
Powoli, nie spiesząc się, znów skierowałyśmy kroki w stronę domku Hermesa.

- To skąd wiesz, jak to jest, gdy się je ma?

Faktycznie. Nie miałam pojęcia. Ale zawsze sobie wyobrażałam. I gdy widziałam różne rodzeństwa, wydawało mi się, że umiem sobie wyobrazić jak to jest mieć brata lub siostrę.

- Poza tym, Vi, masz rację. Daj sobie czas. Jak już tego nie odkryłaś, to zaraz cię olśni, że wszyscy tu jesteśmy dla ciebie jak bracia lub siostry. 

Pewnie miała rację.
- Jak na razie mam wrażenie, że tylko ty i Johnny jesteście spokrewnieni.
- Serio? - dziewczyna przechyliła głowę na bok, marszcząc z konsternacją brwi. W końcu ruchem głowy odrzuciła swoje idealnie proste blond włosy do tyłu i wydęła usta. - Ja zawsze widzę siebie i Johna, jak geja i jego psiapsiółkę.
- Chciałabyś, żeby tak było - spojrzałam na nią znacząco.

- Nadal mam nadzieję. Choć coraz mniejszą, bo jak go pytam o Madonnę, to ten mi zaczyna gadać o jakimś dzieciątku - prychnęła, rozbawiona, jakiego ma głupiego brata. Oj, tak. Bardzo. - Co? O co mu chodzi? Jedynym dzieckiem Madonny jest legendarny styl i wieczna sława.



BlackGirlFandomWriter — Argument Headcanons Pt.1 (Autobots)


7 komentarzy:

  1. Jestem! I cudownie zobaczyć nowy rozdział <3 nawet jeśli nie komentuję (za co bardzo przepraszam) to odwiedzam bloga regularnie :)
    Postaram się na przyszłość pisać cos więcej, chwili praca nie ułatwia sprawy

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko pięknie widać - przynajmniej u mnie nie ma żadnych problemów z szablonem i wyglądem bloga ��
    Przy okazji serdecznie zapraszam na bloga kosmetologwpodrozy.blogspot.com może Ci się spodoba ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne opowiadanie, bardzo lubię Twój styl

    OdpowiedzUsuń
  4. Ile to już lat wchodzę czasami na tego bloga mniej lub bardziej przypadkowo i patrzę czy jest nowy rodział? Tak z 6, hę?
    Kurde, nie powiem, nostalgia.
    Okej, może i przeczytam w listopadzie po tym jak wrzucisz w lipcu ale chyba mogę zapewnić że przeczytam tak czy inaczej skoro nadal tu jakoś jestem?
    Tak dziwnie sie to czyta teraz jak zaczęłam nowe życie sama w obcym kraju i mój nowy chłopak zaskakująco przypomina thomasa z charakteru i niektóre ich rozmowy sa zbyt podobne do naszych (I co ciekawe ma przyjaciela który naprawdę nazywa się thomas i jest dosłownie chrisem co własnie zrozumiałam i nagle wiem kogo mi caly czas przypominał o.O).
    No to ten, do zobaczenia znowu za rok I guess XDD.
    Okej

    OdpowiedzUsuń
  5. doslownie przez prace wchodze tu raz na pol roku chyba xdd ale wchodze pamietam czytam jestem !! duzo weny i milego dnia/nocy/zycia <3
    ~wiczi

    OdpowiedzUsuń

© grabarz from WS | XX.